Wojna secesyjna - dowódcy - kliknij, aby przejść na forum
historycy.org > Historia powszechna > HISTORIA XIX WIEKU > Amerykańska wojna secesyjna
Pages: 1, 2, 3, 4
The General
Dyskutujmy tutaj o dowódcach wojny secesyjnej.

-------

Stonewallu i Kortenie - dużo ciekawych rzeczy napisaliście o Małym Powellu. Wiecie co, ja tam lubię AP Hilla. Myślę, że gdyby nie kłopoty zdrowotne to byłby z niego bardzo dobry corps commander. Jeżeli chodzi o jego stan zdrowia to czytałem, że mniej więcej od drugiej połowy '63 cierpiał na poważne dolegliwości górnych i dolnych dróg moczowych. Tak jak to Korten wyjaśnił, Hill często miał m.in. zapalenie nerek, pęcherza, gorączkę i dreszcze - wszystko to zapewne rezultat złego prowadzenia się w młodości. W '64 było już całkiem źle, np. gdy prowadził swoich ludzi do jednego ataku w trakcie zmagań pod Petersburgiem, tak się źle poczuł, że go musieli ściągać z konia, a dowództwo przejął ktoś inny.

Wydaje mi się, że żołnierze III korpusu lubili swojego dowódcę. Lee parę razy go zbeształ, ale zatrzymał do końca, a przecież nigdy nie miał problemów z odsyłaniem dowódców (choćby cała plejada "gwiazd" po kampanii siedmiodniowej, czy później Ewell). Podobno Lee się popłakał, gdy adiutant przywiózł wieści o śmierci Hilla i to chyba właśnie imię Hilla Lee wymawiał gdy umierał.

Jednak biorąc po uwagę stan zdrowia Małego Powella, Lee powinien go zastąpić kimś innym. Taki Cadmus Wilcox by sobie spokojnie poradził w dowodzeniu korpusem.
Stonewall
Alku!
A. P. Hill choroby wenerycznej nabawił się jeszcze w roku 1844, czyli w czasie bitew, o których piszesz, było to już bardzo mocno zaawansowane schorzenie. Kiła zapewne leżała też u źródeł wybuchowego usposobienia generała (z jednej strony dolegliwości fizyczne, które u syfiliktyków wywoływały właśnie takie a nie inne zachowania - vide Tadeusz Kościuszko; z drugiej cierpienia psychiczne wywołane choróbskiem). Hipotezę tę zdają się potwierdzać wspomnienia bliskich Hilla, którzy przedstawiają go przed wstąpieniem w mury Narodowej Akademii Wojskowej w West Point jako miłego i grzecznego chłopca (matka uważała, że jej delikatny i wrażliwy syn nie da sobie rady w wojsku). Trzeba w tym miejscu przypomnieć, iż kiła zachwiała karierą żołnierską Ambrose'a już podczas studiów w akademii - z jej powodu musiał powtarzać drugi rok, na skutek czego, w przeciwieństwie do jego towarzyszy, George'a B. McClellana i Thomasa J. Jacksona, ominęła go wojna meksykańska. Pozostając przy towarzyszach warto zauważyć, iż w West Point Hill przyjaźnił się z prawie wszystkimi kadetami z rodzinnej Wirginii - był tylko jeden, ale za to znaczący wyjątek, Tom Jackson,przyszły zwierzchnik Małego Powella. Z kolei McClellan był bliskim kolegą Hilla - razem dzielili pokój, a George pomagał Powellowi w nauce matematyki. Potem mieli stać się zagorzałymi wrogami, zwalczającymi się na polach bitewnych wojny secesyjnej (rzecz podkreślona przez Kortena). U źródeł konfliktu między generałami obok spraw natury politycznej stały także zaszłości osobiste. Korten wspomniał, iż Mały Mac miał odbić Małemu Powellowi dziewczynę. Ja pragnę dołożyć nieco więcej szczegółów. Otóż Hill i panna Ellen Marcy mieli się pobrać, cała uroczystość zaślubin już została zaplanowana, gdy... Wreszcie niedoszła panna młoda dowiedziała się o chorobie narzeczonego, co przekreśliło plany matrymonialne Ambrose'a. Czując się oszukaną przez oblubieńca, Ellen wyszła za jego dawnego kolegę z akademii, George'a B. McClellana. Sam Hill przez następnych parę lat miał jeszcze pozostawać w gronie kawalerów, aż przed samym wybuchem wojny secesyjnej i on wreszcie stanął na ślubnym kobiercu (no i panna młoda sprzed ołtarza nie uciekła). Nie wiem, jak wyglądało pożycie małżeńskie państwa Hillów, wszak małżonek był cholerykiem i to na dodatek poważnie chorym.
Alku! Mam do Ciebie jedno pytanie dotyczące życia gen. A. P. Hilla. Spotkałem się z twierdzeniem, iż Mały Powell był osobą niechętną niewolnictwu. Czym się wyrażać miała owa niechęć?
Drugie pytanie, które pragnę zadać, postawiłem już uprzednio w innym miejscu naszego forum, a dotyczy ono osoby mentora Hilla, gen. Roberta E. Lee. Brzmi ono: "Ile osób o statusie niewolnika/niewolnicy posiadał płk armii USA, Robert E. Lee, w czasie, gdy artylerzyści P. G. T. Beauregarda ostrzeliwali Fort Sumter?". Ciekaw jestem, czy dysponujemy zbieżnymi danymi na ten temat.
The General
Chyba jest pare odmian tej historii o McClellanie i Hillu, np. że to rodzice tej panny nie wydali zgody na ślub jak się dowiedzieli o przypadłościach Hilla.

Co do twoich pytań - nie mam pojęcia ilu RE Lee miał w owym czasie niewolników, ani nie są mi znane bliższe poglądy Hilla na kwestię niewolnictwa.

Widziałem, Stonewallu że dużo piszesz o Stonewallu smile.gif Jesteś jego fanem? Ja go szanuję, ale nie lubię.
Stonewall
Alku!
W związku z uchyleniem się przez Ciebie od odpowiedzi na moje pytanie dotyczące Roberta E. Lee, kieruję je do pozostałych forumowiczów. Postawiłem je, gdyż w polskojęzycznej literaturze częstokroć pojawia się problem posiadania przez pana Roberta niewolników - w świetle mojej wiedzy, informacje podawane w tejże literaturze są bałamutne (nawet w skądinąd bardzo dobrym i ciekawym opracowaniu Grzegorza Swobody, "Gettysburg 1863").
Pozostając przy postaci Lee chciałbym poruszyć jeszcze jedną kwestię, tj. wzajemnych relacji między panem Robertem a innym wysoko postawionym konfederatem, Josephem. E. Johnstonem. W czasie wojny secesyjnej wyraźnie zarysowała się rywalizacja między obydwoma generałami, a wypowiedzi Lee na temat Johnstona tuż przed jej wybuchem wskazują na nader krytyczny, choć częściowo zawoalowany, stosunek pana Roberta wobec pana Josepha. Sprawa jest o tyle interesująca, że rodziny Lee i Johnstonów łączyły silne więzi datujące się co najmniej lat wojny o niepodległość, gdy ojciec Josepha służył pod rozkazami ojca Roberta. Obaj panowie byli rówieśnikami, razem studiowali w West Point, dzielili te same pasje historyczne. Nieco później Johnston został drużbą na weselu Lee. Minęło jednak 30 lat i sytuacja uległa zmianie. W roku 1860 Johnston otrzymał pierwszą gwiazdkę generalską, jego zdaniem zasłużoną już od dawna. Lee, ówcześnie podpułkownik, w liście do najstarszego z synów, Custisa, żalił się, iż chociaż Johston to człowiek wartościowy i dobry żołnierz, to jednak jego awans stanowi najdobitniejszy przykład nepotyzmu panującego w administracji wojskowej. Za awansem dla Johnstona stał wszak jego kuzyn, sekretarz wojny John B. Floyd. Już w czasie samej wojny Johnston starał się usilnie, o czym pisałem w innym miejscu naszego forum, powrócić na stanowisko wodza Armii Północnej Wirginii, na którym zastąpił go Lee. Jego powojenne pisarstwo pozostawało krytyczne, z tego co wiem, wobec pana Roberta.
W związku z powyższym zwracam się do Ciebie Alku z zapytaniem o znane Ci inne fakty, które mogły wpłynąć na ochłodzenie stosunków między obydwoma generałami. Kiedy w zasadzie ich drogi zaczęły się rozchodzić? Przypuszczam bowiem, że jeszcze przed rokiem 1860. Czy mógłbyś w związku z tym przybliżyć nam, pozostałym forumowiczom, karierę wojskową Josepha E. Johnstona przed wybuchem wojny secesyjnej? Zwłaszcza okres wojny meksykańskiej, który uczynił Johnstona legendą, znaczony licznymi ranami i utratą bliskich osób. Służba w kampaniach indiańskich, które niemal całkowicie ominęły Lee, również wymaga większego naświetlenia. Jest to ważne, ponieważ niewątpliwie kariera wojskowa pana Josepha przed rokiem 1862 miała charakter bardziej dynamiczny (przynajmniej jeśli chodzi o awanse) od kariery jego niegdysiejszego kolegi z West Point.
Odnośnie Starego Jacka, o którego pytałeś, to tych moich postów o nim nie było wcale tak wiele. Zasadniczy post na jego temat napisałem w związku ze 143 rocznicą jego śmierci. Sama ta postać nie doczekała się póki co szerszego omówienia w literaturze polskojęzycznej, choć obok Roberta E. Lee jest jedynym generałem Konfederacji, który trafił na karty Encyklopedii Powszechnej PWN. Ja sam pierwszy raz spotkałem się z nią w liceum, gdy czytałem dwie biografie Abrahama Lincolna: tę pióra Leona Korusiewicza i tę z warsztatu niemieckiego pisarza Emila Ludwiga. Pierwsza z nich jest dosyć znana polskim czytelnikom, a druga... no cóż - czytał ją ktoś z Was forumowicze oprócz mnie? To dosyć stara książka i napisana przez beletrystę, a nie zawodowego historyka. W sumie jest ona najobszerniejszą z wydanych w Polsce biografii tego prezydenta i zawiera, może nieoczekiwanie, szerokie charakterystyki postaci związanych z wojną secesyjną (w tym i oczywiście Jacksona). Jackson mnie zainteresował, a jako że cała w zasadzie literatura polskojęzyczna mu poświęcona jest bardzo wobec niego przychylna, więc i ja przejąłem hurraoptymistyczne podejście do owego generała. Potem przyszły studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i lektura ogromnych dwóch tomisk G. F. R. Hendersona ("Stonewall Jackson and The American Civil War") oraz bedącego bogatym zbiorem wspomnień uczestników wojny secesyjnej zajmującego całą półkę wydawnictwa "Battles and Leaders". Książka Hendersona uchodzi nawet za, cytuję Jana Szkudlińskiego czyli Rhetora, "hagiografię", ale ja się z tym nie zgadzam, bo właśnie dzieło brytjskiego historyka i wojskowego skłoniło mnie do szeregu krytycznych refleksji na temat postaci Stonewalla. Do tego doszła część artykułow z "B. a. L.", zwłaszcza tych spod pióra Jamesa Longstreeta. I z wielbiciela Starego Jacka stałem się jego krytykiem, czego nie ukrywałem nawet na spotkaniach z zagożałymi wielbicielami Konfederacji. Wreszcie dwa lata temu zasiadłem do pisania książki, nad którą nadal pracuję. Z racji tematu musiałem jeszcze raz dogłębnie zająć się postacią Starego Jacka. Przyjąłem w tym zasadę, że unikam wszelkich ocen ferowanych przez historyków, a wizerunek postaci buduję w oparciu o wypowiedzi jej samej oraz ludzi, którzy Jacksona znali osobiście (i oczywiście na podstawie własnej interpretacji czynów Stonewalla). Rozpoczęła się fascynująca przygoda, bo nagle okazało się, że Jackson wyłaniąjący się z badanych przeze mnie źródeł jest postacią inną, niż ta, którą dotąd znałem. Jackson w mojej książce jest już postacią przeze mnie opracowaną - teraz dogrywam inne szczegóły. Pisana przeze mnie książka nie stanowi biografii Jacksona, ale ma być pozycją, która Starego Jacka ukazuje w najszerszym świetle spośród literatury dotąd wydanej w języku polskim.
Na koniec dwa linki:
- post rocznicowy o gen. Thomasie J. Jacksonie
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=904&st=30
- moje dotychczasowe uwagi o gen. Josephie E. Johnstonie
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=785&st=15
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=785&st=30
The General
Ciekawe co to za książka będzie. Ja bym jednak radził zapoznać się z ocenami historyków, tak abyś nie sformuował jakiś skrajnie radykalnych ocen. Amerykańscy historycy to już wszystko przerobili wzdłuż i wszerz (no może jeszcze luki zostały im w 64-65).

Wrócę jeszcze do APHilla – jesteś pewień, że nie służył on w Mehiko?

Co do kariery Johnstona to nie chce mi się tego opisywać, w erze internetu każdy może sobie to przecież wygooglować.

Co do ochłodzenia stosunków na linii Lee-Johnston.
Problem miał Johnston i to ze sobą. Johnston miał małego bzika na punkcie promocji, stanowisk i mie mógł się pogodzić gdy ktoś kogo uważał za równego lub gorszego od siebie awansował. Zawsze twierdził, że to albo na skutek konekcji politycznych albo nadzwyczajnego szczęścia. Już w West Point dużą rolę przywiązywał do naramienników i koledzy przezwali go „pułkownikiem”. Zauważyli to jego nauczyciele i dla przykładu nawet zdegradowali go z jakiejś funkcji. Gdy po WP poszedł do wojska to znów narzekał na zbyt powolne awanse i na pewien czas wystąpił z armii. Potem do armii jednak wrócił i dla ciekawostki dodam, że los znów chciał aby porównywano go z Lee. Gdy Jeff Davis jako Sekretarz Wojny utworzył dwa pułki kawalerii – 1. i 2. to Lee został skierowany do 2-go a Johnston do 1-go – obaj w takiej samej randze podpułkownika. Ostatecznie 2. pułk kawalerii był dużo lepszy i więcej chwały uzbierał.
Krótko po secesji Wirgini Johnston wystąpił z armii i dowiedział się, że Lee został dowódcą wszystkich sił stanu Wirginia w randze MajGen. Lee zarekomendował Johnstona i ten otrzymał taką samą rangę, po czym Lee wyznaczył mu jakieś zadania w Richmond. Niestety konwencja stanu Wirginia chciała mieć tylko jednego MG i „zdegradowała” JJ do BrigGen, co bardzo zdenerwowało JJ i chyba nawet odmówił przyjęcia tej nominacji udając się na chorobowe.
Potem gdy JJ objął dowodzenie w Harpers Ferry było parę drobnych sprzeczek na linii Lee-JJ, głównie na tle, że ten drugi narzekał na brak wojska.
Gdy rozdano gwiazdki generalskie JJ był załamany, gdy okazało się, że kilku innych generałów jest przed nim (w tym Lee).
Potem JJ dowodził armią, która broniła Richmond i Lee ostro się z nim „zderzył” na konferencji u Davisa, gdzie dyskutowano jak zatrzymać McClellana na półwyspie. JJ chciał ewakuować Yorktown, Lee chciał aby konfederaci stawili tam oprór. Podobno była tam bardzo ostra dyskusja. Ostatecznie Davis rozkazał bronić Yorktown, i choć JJ przyjął to bez protestu to jednak widział, że opcja Lee wygrała.
I w końcu – co tu dużo mówić – jak Lee przejął armię i zaczął odnosić sukcesy to JJ na pewno mu zazdrościł. Jak przczytał relację o bitwie pod Frdericksburgiem to powiedział do adiutanta, że niektórzy to mają szczęście, że im nieprzyjaciel lezie prosto pod lufy.

---

No to teraz pytanie – jak myślicie kto powinien objąć dowodzenie Armią Tennessee po usunięciu Bragga? Czy Joe Johnston był najlepszym wyborem? A może był ktoś lepszy? Tylko proszę wziąść pod uwagę realia tamtego okresu – Davis raczej nigdy by nie powołał na dowódcę armii kogoś kto nie ukończył WP, wagę też zwracano na hierarchię. Więc kandydatami na stanowisko dowódcy AoT byli ówcześni generałowie lub dowódcy korpusów.

Tak więc Johnston, Beauregard.. a może jeszcze ktoś inny??
Stonewall
Alku!
1. Moja książka.
Historię pisze się podług źródeł - tak czynią i historycy amerykańscy. Nie chcę, by moje opracowanie stanowiło kompilację poglądów historyków z USA. Nie zamierzam, jak to czyni się niestety współcześnie bardzo często, bezczelnie zrzynać z obcych książek, bo może się ktoś nie pozna. Wolę formułować wnioski na podstawie badanego przez siebie materiału źródłowego, a nie kompilując poglądy innych dziejopisów. Dyskutowaliśmy już kiedyś prywatnie o wielu "autorytetach" z dziedziny historii wojny secesyjnej. Dyskusja ta dobitnie pokazała jakimi potrafią oni być manipulatorami. Jestem człowiekiem z natury krytycznym i tak też podchodzę do amerykańskiej historiografii. Nie przekonują mnie ich tytuły naukowe, nakłady książek, recenzje w czasopismach - nie przekonuje mnie nawet to, że są Amerykanami (niekiedy ich tożsamość narodowa bardziej przeszkadza niż pomaga w pracy). Przekonać może mnie tylko ich podejście do historii i czasem przekonuje, a czasem nie. Przypuszczam, że Robert Krick i Stephen Sears to dla Ciebie Autorytety, ale i jednego, jak i drugiego, mam się o co czepiać (swoją drogą znasz już mój pogląd na dziejopisarstwo Kricka). Poza tym wszystko jest interpretacją. Weźmy taką bitwę pod Williamsburgiem opisaną w "To the Gates of Richmond" Searsa i "Davis and Lee at War" Stephena Woodwortha. Obaj panowie pisali o tej samej bitwie, obaj korzystali z tych samych źródeł; Woodworth, jako że swoją pozycję pisał później (3 lata róznicy w wydaniu opracowań), powoływał się nawet na książkę Searsa. Obaj przedstawili te same fakty, te same ruchy wojsk - wszystko było takie same poza... oceną działań gen. Jamesa Longstreeta! To co dla Searsa było super, to dla Woodwortha było be, choć fakty przedstawili niemal identycznie - z "drobną" różnicą, że u Woodwortha Longstreet dostaje baty, a u Searsa niby nie. To samo ustawienie wojsk u Searsa świadczyło o wielkim talencie Starego Piotra, a u Woodwortha wręcz przeciwnie. I co? Gdybym pisał książkę o bitwie pod Williamsburgiem, to miałbym napisać, że jeden Stephen to sądzi tak, a drugi inaczej. A może miałbym dodać, że Woodworth to tak wogóle Longstreeta nie lubi, no ale może ma rację, a Sears to taki skrupulant, ale może ukryty admirator Starego Piotra. Gdybym przeczytał o bitwie pod Williamsburgiem u tych dwóch panów i chciał potem ująć ową bitwę w swojej książce to co napisałbym - kto do "ch..." ją wygrał? Obaj historycy uchodzą wszak za "autorytety". I co - zacząłbym dochodzenie, który jest większym autorytetem? Historycy amerykańscy badają wojnę secesyjną od ponad 100 lat, a tak naprawdę do niedawna w zasadzie nie wiedzieli, jak wyglądała taktyka pola bitwy wojny secesyjnej. I nadal wielu tych historyków nie wie, poza tym że na prawo od drogi to szedł pułk X, a na lewo pułk Y. Do tego bardzo często brak im szerszego spojrzenia, bo poza wojną secesyjną to nie wiedzą, co się wtedy działo w świecie. Napoleon I czy Napoleon III? Co to jest taktyka napoleońska? Czy to bardziej z Napoleona I czy III wojowali wtedy Amerykanie? Henderson był chociaż Brytyjczykiem, to potrafił umiejscowić wojnę secesyjną we właściwym kontekście. Swego czasu inny Brytyjczyk (Henderson to chociaż dostał pozwolenie na pisanie od rodziny gen. Thomasa J. Jacksona), Paddy Griffith, gdy odważył się na podważenie paru dogmatów o wojnie secesyjnej (w skrócie - że była to pierwsza wojna nowoczesna, że wojska walczyły super, że po raz pierwszy wprowadzono w niej to i tamto), to chciano go utopić w łyżce wody. Zarzucono mu nawet, jak nie Amerykanin ma czelność pisać o wojnie secesyjnej, wszak każdy w Ameryce wie, że telegraf w działaniach wojennych po raz pierwszy został właśnie uzyty w konflikcie amerykańskim. Pamiętajmy, jak się kształci historyków w USA. Tam nie ma kursów historii ciągłej, lecz tylko wybrane tematy (im więcej tematów wykładają, tym lepszy uniwersytet). Jak ktoś jest specjalistą od Jerzego Waszyngtona, to nie wie kim był Cyceron itp. Jak ktoś nie jest pasjonatem, to nigdy nie uzyska ogólnego wykształcenia humanistycznego - jak będzie specjalistą od kawalerii, to nie będzie wiedział prawie nic o piechocie, o filozofii nie wspomnę, chyba że końskiej. Nawet specjalista od historii XIX wieku na pytanie Bismarck może odpowiedzieć - miasto w Dakocie, obok stał Fort Abraham Lincoln, w forcie stał 7 pułk kawalerii, a w jego stajni stał koń Komancz, o maści takiej i takiej, który przeżył bitwę nad Little Big Horn, więc uznano go za bohatera i pojono piwem w czasie uroczystości, a tak wogóle to tego konia dosiadał kapitan Keogh, służący niegdyś w oddziałach papieskich, ale który to był papież i kto mu zagrażał - chyba jakiś Garibaldi. No a Bismarck? No to te miasto właśnie, gdzie obok stał Fort Abraham Lincoln... itd., itd.
2. A. P. Hill a Meksyk.
Służba w wojskach okupacyjnych w Meksyku a udział w wojnie meksykańskiej to Alku dwie rózne sprawy.
3. Kwestia dowodzenia w Armii Tennessee.
Spekulować możemy do woli, a i tak nie będziemy wiedzieli, czy ktoś lepiej by tę armię poprowadził. Beauregard był dla Davisa nie do przyjęcia; Longstreet, choć pierwszy na liście generałów-poruczników też delikatnie prezydentowi nadepnął na odcisk, a poza tym był niezbędnie potrzebny w Armii Północnej Wirginii. D. H. Hillowi pan Jefferson nie po to wstrzymał awans, by go robić wodzem tej armii. Poza tym lobby, lobby, lobby. Ścierały się koncepcje i ścierali się ludzie. Nie znam kulis nominacji dla Johnstona, ale przypuszczam, że była to nominacja warunkowa, wszak John B. Hood miał mieć pilne oko na jego poczynania i o wszystkim informować prezydenta. Johnston, jak sądzę, uzyskał stanowisko jedynie dzięki temu, że był osobą pośród wojska bardzo poularną, miał je po prostu podnieść na duchu. Tak sławna osoba miała też w jakimś stopniu odstraszać wroga.
Stonewall
Alku!
Podejmuję wyzwanie i wkraczam w świat historii alternatywnej - w końcu to nic nie kosztuje, a historia z przymrużeniem oka potraktowana jako rozrywka i ćwiczenie umysłu a nie rzecz poważna też jest godna uwagi. W jednym z postów wcześniejszych podałem linka do moich wywodów na temat kwestii objęcia stanowiska dowódcy Armii Tennessee w okresie o rok wcześniejszym, niż ten przez Ciebie podniesiony. Chodzi mi o czas tuż po bitwie pod Murfreesboro. Istniała wtedy możliwość zdjęcia Braxtona Bragga ze stanowiska. Przewidywano, że Joseph E. Johnston je obejmie, ale ten preferował swój transfer do Armii Północnej Wirginii. Jego zastępcą miałby zostać James Longstreet lub nawet nr 1 (Stary Piotr bał się odpowiedzialności i wolał, żeby nr 1 został Johnston a wtedy on nr 2 czemu nie). Johnston robił, co mógł, by Armią Tennessee nie dowodzić, a to przekreślało transfer Longstreeta z Wirginii. Wchodziła w grę jeszcze oczywiście koncepcja Johnstona, by Stary Piotr dowodził po Braggu pod ogólnym nadzorem Roberta E. Lee jako szefem Departamentu Zachodu, a on sam przekształcił się w nowego lidera Armii Północnej Wirginii. Ostatecznie wszystko jednak zostało po staremu.
Jak ja się na to zapatruję? Oto z historyka przemieniam się w politologa i stratega, więc zaczynam snuć swój własny projekt. Robert E. Lee sprawdził się doskonale jako wódz ANV, więc nie należało go ruszać ze stanowiska, chociaż Johnston też się dobrze znał z Jacksonem i był już kiedyś tamtego zwierzchnikiem. Co do Johnstona mam dwie propozycje. Pierwsza - Johnston pozostając nadal szefem Departamentu Zachodu przejmuje osobiste dowodzenie nad AT z Longstreetem jako zastępcą. Druga - Johnston pozostaje szefem DW bez przejmowania osobistego dowództwa nad AT, które obejmuje Stary Piotr. Tak czy siak postuluję, co widać z moich wywodów, transfer Longstreeta za Appalachy. Moje rozumowanie jest takie - Lee bez Longstreeta dał sobie radę pod Chancellorsville, a do zbierania zaopatrzenia na pograniczu Wirginii i Karoliny Północnej nie potrzebowano generała-porucznika. Stary Piotr rwał się do samodzielnego dowództwa, wszak uważał się za lepszego od Ambrose'a Burnside'a, kolegi z roku w West Point - wodza Armii Potomaku. Wystarczyło go tylko umiejętnie wesprzeć w podjęciu decyzji o dowodzeniu Armią Tennessee (sam Johnston mógł być nr 1 tylko chwilowo). Tak czy owak Johnston zachowałby pewną kontrolę nad działaniami Starego Piotra, czy jako bezpośredni dowódca AT czy jako szef DW. Sytuacja powinna wyglądac tak - odpowiedzialność bierze Johnston, a robotę wykonuje Longstreet - jak działo się w czasie kampanii półwyspowej. Właściwe miejsce Starego Piotra było bowiem, moim zdaniem, właśnie w Armii Tennessee. Longstreet miał dobre kontakty z politykami zachodnimi, mógł liczyć na ich wsparcie w samym Richmond. Georgia i Alabama uważały się za jego ojczyznę. Nie był takim rygorystą jak Bragg, więc szybko mógł zyskać serca żołnierzy. Z ANV przynosił ze sobą sławę znakomitego dowódcy, współtwórcy zwycięstw w drugiej bitwie pod Manassas i w bojach pod Fredericksburgiem, co musiało wpłynąć stymulująco na morale. Z Johnstonem świetnie się rozumiał, ludzie z otoczenia Starego Piotra uważali, że Longstreetowi lepiej się pracowało właśnie z nim niż z Lee (Johnston był bardziej podatny na sugestie swojego subalterna). Jako nr 2 w Armii Tennesse nie musiał być awnasowany - jako nr 1 mógł, jak potem Hood, mieć tymczasową rangę pełnego generała; z awansem na pełny stopień nie powinno być problemów, wszak Longstreet miał za sobą sukcesy na polach bitewnych i pierwsze miejsce na liście starszeństwa generałów-poruczników. Atutem Longstreeta była też świetna znajomość dowódcy wojsk Unii walczących z AT, gen. Williama Rosecransa. W przyszłości w jego osobie gen. Patrick R. Cleburne mógł uzyskać cennego sojusznika w staraniach o częściową emancypację czarnych i zaciąganie ich do wojska, na co wskazują energiczne i rozsądne działania Starego Piotra w tym zakresie w roku 1865. Warto zwrócić uwagę też na jego współpracowników. Generał D. H. Hill (jako dowódca korpusu) był mu świetnie znany, a obu panów łączyła znakomita współpraca na polu walki i poza nim. Z Longstreetem i Hillem świetnie współdziałał niegdyś gen. Micah Jenkins, któremu należało znleźć przydział po rekonwalescencji. Nadawał się na brygadiera i dywizjonera, sam Lee żałował, że nie miał go pod Gettysburgiem. Akces Jenkinsa do AT spowodowałby uniknięcie jego późniejszych zatargów z gen. Evanderem Lawem. Z ANV należało ściągnąć gen. Cadmusa Wilcoxa, świetnego teoretyka wojskowego, znawcę europejskiej sztuki wojennej, który frustrował się służąc w ANV. Generał ten nadawał się na brygadiera i dywizjonera, pomimo niedobrych doświadczeń z Longstreetem spod drugiego Manassas (ty sam widzisz go przecież w roli dowódcy korpusu nawet! - ostatnio otrzymał on wysokie noty od Jana Szkudlińskiego). Należało wreszcie spełnić jego gorące prośby o pozwolenie na odejście z ANV i wskazać drogę do domu - kierunek Tennessee, jego rodzinny stan. Johnston miał też do dyspozycji gen. Stephena D. Lee, który powinien objąć dowództwo artylerii w AT i wreszcie zrobić tam porządek. Należało także w końcu uzyskać pełną możliwość korzystania z bazy przemysłowej w Alabamie i Georgii, nawiązać odpowiednią współpracę z gen. Nathanem B.Forrestem i... po prostu wziąć się za wygranie tej wojny!
The General
Oh, Stonewallu – ty to lubisz dużo pisać biggrin.gif

Spróbuję się odnieść do kilku poruszonych kwestii:

Taki Sears to dla mnie autorytetem nie jest, ale Krick – w sprawach związanych z II korpusem ANV to tak. Niestety jest on arcywrogiem Longstreeta (może jest to jakieś wcielenie Jubala Earlego?) i zawsze pisze bardzo krytycznie o tym generale. Ale dobrze jest poznać i takie opinie i wyrobić sobie własne zdanie.

Swoją drogą to spotykałem się z krytycznymi opiniami na temat książek Searsa. Gdzieś czytałem jak zarzucano mu, że napisał „To the Gates of Richmond” nie odwiedzając ani razu pól bitew tej kampanii (ale równie dobrze mógłby to być jakiś paszkwilowaty atak).
Ostatnio nawet w blogu E.Wittenberga (specjalisty od kawalerii), który jest historykiem trochę młodszego pokolenia niż Sears przeczytałem taką opinię (pisał czego nie lubi):
“Books written to advocate a particular theory or position but which are not intellectually honest enough to tell the reader this up front. Stephen Sears is a prime example of what I mean here. Each of his books has a theme. Take his Chancellorsville book: Hooker was not as bad as has been portrayed, he did a good job of managing the battle, and it was someone else’s fault. The whole book is oriented around this. I don’t have a problem with people having opinions, and I also don’t have a bit of problem with authors stating them, even if it’s to advocate a position. Just be honest and tell me that’s what you’re doing”.

Co do tzw. żródeł. To z tym też trzeba uważać, bo ludzie różne rzeczy pisali.
Dyskutowaliśmy kiedyś o adiutancie Rodesa – posał o tym Freeman, pisał Sears i jak wspomniałeś pisał nawet sam Rodes. Nie pisał o tym Krick. Dlaczego? – nie mam pojęcia. Może znalazł jakieś inne zeznanie i zdecydował się na inną wersję, albo po prostu uznał, że wydarzenie to nie było istotne. Ale nie chce mi się wierzyć, aby coś tuszował.
Tutaj też apeluję do ciebie, abyś nie niszczył Rodesa za bardzo, bo gdyby rzeczywiście popełnił jakieś surowe wykroczenie, to pokolenia amerykańskich historyków na pewno by go odpowiednio potraktowały.

Kolejny przykład – utarło się, że to AP Hill na własną odpowiedzialność przeprawił dwoją dywizję i ruszył do ataku na nieprzyjaciela pod Beaver Dam Creek (lub jak kto woli Mechanicsville). Tak pisał Freeman, tak pisał Sears i tak chyba nawet napisał APHill w swoim raporcie.
Ale:

*na zdrowy rozsądek to ciężko zaakceptować fakt, że Hill tak samodzielnie wyrwał się z szeregu i to pierwszego dnia bardzo ważnej ofensywy,

*Lee nigdy go za to nie zganił, mimo że jego dywizja poniosła duże (i niepotrzebne) straty w tej bitwie,

* teraz mocniejszy argument – jeszcze jeden autor – Brian Burton (jego książka o kampanii siedmiodniowej jest chyba definitywną pozycją na ten temat) dotarł do dwóch listów, które inni historycy chyba pomijali:
- majora Brenta, adiutanta Magrudera, który ok. 15.00 zdał Lee relację z sytuacji panującej na froncie Magrudera. Major potem napisał, że Lee powiedział do niego tak:
„I suppose you have come to find out the cause of our delay, as Genl. Magruder must be anxious. We have been waiting for Genl. Jackson, from whom I have not heard, but I cannot wait longer, and have just sent orders to Genl. Hill to cross at Meadow Bridge”.

Co więcej tą wersję potwierdził w innym liście adiutant Longstreeta Thomas Goree.

I bądź tu chopie mądry jak było naprawdę confused1.gif

Jeżeli chodzi o AoT:

Co do Longstreeta – można duskutować, ale po M-boro pozycja Bragga była jeszcze zbyt silna u Jeffa Davisa i szanse na zmianę dowódcy raczej niewielkie. Prezydent był przekonany, że Bragg robi co może a inni spiskują i przeszkadzają. Moim zdaniem miejsce Longstreeta było w ANV, bo z tą armią był związany od początku. A pod Chancellorsville Lee sobie poradził bez niego, bo miał dużo szczęścia. O ile pamiętam, to gdyby Hooker nie rozpoczął działań wojennych to zrobić planował to Lee, więc z pewnością przeciwny byłby jakimkolwiek planom wyrywania jego oficerów.

Jeżeli chodzi o moje wcześniejsze pytanie – po ustąpieniu Bragga Jo Johnston był chyba najlepszym wyborem z możliwych. Krótka analiza:

Full Generałowie:
- Lee, Cooper i Bragg – na pewno nie byli brani pod uwagę
- Beauregard i Johnston - cóż, tutaj jest mały kłopot. Beauregard dowodził kiedyś AoT (gdy się jeszcze nazywała troszkę inaczej) i zdezerterował, bo go rozbolało gardło. Generalnie obaj kandydaci byli do siebie podobni i obu Davis nie lubił. Z tej dwójki to wybrałbym jednak JJ.

Lt.Gen:
- Hardee – związany z AoT od długiego czasu, kompetentny i była to ciekawa kandydatura. Po odejściu Bragga objął tymczasowe dowództwo, ale dał prezydentowi do zrozumienia, że nie chce tej posady na stałe. Dziwna decyzja, tym bardziej, że jak Hood przejął dowództwo, to Hardee był bardzo niezadowolony, że musi służyć pod młodszym rangą (awansem) generałem. Możliwe, że najlepszy z kandydatów, ale nie chciał...

- Polk – powiem tylko heh smile.gif

- Longstreet – akurat wtedy był atakowany za słabiutką kampanię wokół Knoxville. Możliwa kandydatura, choć jakoś go nie widzę na czele AoT.

- DH Hill, Kirby Smith, Holmes, Pemberton, Ewell, AP Hill, jeszcze ktoś? – jakoś nie widzę, aby Jeff Davis mianował któregokolwiek na dowódcę AoT.

- zaliczę jeszcze Johna B. Hooda, który chyba wtedy jeszcze nie był generałem porucznikiem, ale ostatecznie na takiego go mianowali i rozpoczął wiosenną kampanię na czele jednego z korpusów AoT, a gdy zwolniono JJ objął po nim dowództwo nad armią.
Jak wiemy pod Gettysburgiem Hood został ranny w rękę, pod Chickamaugą stracił prawą nogę. Był jednak na tyle silnym fizycznie człowiekiem, że jakoś się pozbierał. Powiem szczerze, że dla tego pana było by lepiej, gdyby rany jakie odniósł wyłączyły go całkowicie z aktywnej służby wojskowej. Człowiek który parę miesięcy temu stracił nogę, miał sparaliżowaną rękę po prostu nie nadawał się do aktywnej służby, choć jako tako dawał sobię radę jako dowódca korpusu. Jego późniejsza nominacja na dowódcę AoT była jedną z najgorszych (i najtragiczniejszych) decyzji jaką Jeff Davis podjął w trakcie wojny.

Wydaje się więc, że jedyny możliwy wybór był między Jo Johnstonem, a Beauregardem.

JJ miał wady, ale i zalety, ale o tym możemy podyskutować dalej...
The General
No to może podyskutujemy na tradycyjny temat:

Kogo uważacie za najbardziej przereklamowanego dowódcę wojny secesyjnej?

Czyli, kto waszym zdaniem otrzymał dużo więcej dobrego rozgłosu niż mu się należy etc.

Najlepiej po jednym przykładzie z każdej strony konfilktu + kilka zdań uzasadnienia.

Zapraszam do dyskusji!
Stonewall
Alku!
Myślę, że twórca nowego wątku powinien ową dyskusję otworzyć - proszę więc o Twoje typy.
The General
No dobra, poniżej są moje typy.

USA: William T. Sherman.

Całkiem rzetelny żołnierz, ale często ubiera się go w królewskie szaty. Raz nawet ktoś zaserwował opinię, że był on jednym z geniuszów wojskowych, których wyprodukowała ta wojna. Ja u niego geniuszu nie widzę. Fatalnie dał się zaskoczyć pod Shiloh (te sławne słowa do jednego z dowódców raportujących obecność rebeliantów - Zabieraj swój cholerny pułk z powrotem do Ohio, nieprzyjaciel jest w Corinth smile.gif ). W kampanii vicksburgskiej solidny, ale z tłumu się nie wybijał. Słaby pod Chattanoogą, gdzie Pat Cleburne pokazał mu jak się walczy. I w końcu jego sławna kampania o Atlantę: solidny, ale powinien od czasu do czasu posłuchać mądrzejszych od siebie. Gdyby zaraz na początku kampanii posłuchał Thomasa i posłał jego armię przez przełęcz Snake Gap Creek to konfederaci znaleźliby się w poważnej sytuacji. Sherman jednak zdecydował się użyć słabszej armii McPhersona i konfederatom udało się wycofać. Później rozsądnie zdecydował się na manewry zamiast frontalnych ataków (tylko raz puściły mu nerwy, pod Kennessaw), ale i miał ku temu środki, bo sama Armia Cumberlandu była tak liczna jak wojska konfederatów. Wszystkie późniejsze bitwy wokół Atlanty to raczej szalone ataki rebeliantów na przeważne okopanych federalnych. Niektórych kręcą jego teorie o traktowaniu cywilów twardą ręką, ale chyba nie on pierwszy zauważył, że jest to jeden ze sposobów pokonania przeciwnika.
Podsumowując – dobry żołnierz, ale bez przesady.

CSA: hmmm... Stonewall Jackson.

Uważam, że Jackson jest jednak trochę przerekalmowany. Często przedstawiany jest jako perfekcyjny żołnierz, prawa ręka Lee, z którym rozumiał się bez słów (?). Pewnie są jeszcze ludzie, którzy wierzą, że gdyby nie zginął pod Chancellorsville to Konfederacja wygrałaby wojnę. W Dolinie Shenandoah zaprezentował się solidnie, ale już podczas bitew wokół Richmond dopadła go dziwna apatia. Najpierw nie był tam gdzie miał być, gdy rozpoczynała się ofensywa (gdyby wykonał swoje rozkazy, całkiem możliwe, że nie doszłoby do bezsensownego szturmu pod Mechanicsville), a potem jego zachowanie podczas bitwy pod Glendale to już totalna klapa. Obiektywnie patrząc, to od skasowania uratowała go otoczka bohatera spod Manassas i Doliny. Podczas następnej kampanii maszerował dobrze, ale nie jest tak, że wszystko zrobił z własnej inicjatywy. Lee był z nim w ciągłym kontakcie - wybrał do tego celu 25 najlepszych jeźdzców, którzy jeździli z meldunkami tam i z powrotem. Przebieg bitew w których TJ dowodził nie był dla konfederatów pomyślny, mimo że posiadali przewagę liczebną – Jackson został niemal przegoniony pod Cedar Mountain, a pod Groveton zupełnie bez sensu stracił ponad tysiąc ludzi w „honorowej” walce z federalnymi. Do kampanii marylandzkiej bym się nie doczepiał, ale znów za Fredericksburg trzeba go skarcić, bo ponosi część odpowiedzialności za pozostawienie przerwy w linii jego frontowej linii (AP Hilla). W wyniku animozji na linii Jackson-Hill stracono kilka tysięcy żołnierzy, a myślę, że Jackson w tym czasie po prostu nie był w stanie i nastroju aby dyskutować z dowódcą swojej największej dywizji (obaj byli w trakcie pisania zarzutów do sądu przeciwko sobie). Pod Chancellorsville wykonał to co oczekiwał Lee, ale takie sztuczki to by nie przeszły gdyby armią Unii dowodzili lepsi generałowie.
Podsumowując – niewątpliwie wybitny żołnierz, ale nie róbmy z niego perfekcyjnej maszyny.
Stonewall
Alku!
Parę moich uwag do Twojego postu.
Po pierwsze - Sherman.
Czy pod Chattanooga Sherman tak naprawdę nie miał najtrudniejszego zadania ze wszystkich grantowskich komendantów korpusów? Pamiętajmy, iż tak ceniony przez Ciebie Thomas został wsparty wyjątkowo szczęśliwym zbiegiem okoliczności (jego największe zwycięstwo, to pod Nashville, było zaś wynikiem barwnie opisanej przez Ciebie krwawej jatki pod Franklin). Na odcinku Shermana "cudów" nie było, byli natomiast zajmujący dogodne pozycje żołnierze Cleburne, bodaj Twojego największego idola (nie zawsze zajmowali oni tak dobre pozycje, więc i nie zawsze Irlandczyk miał takie sukcesy jak pod Chattanooga).
Przewagi, jakie miały wojska pana Williama Tecumseha w końcowym okresie wojny, należało umieć wykorzystać - i zostały wykorzystane. Sherman potrafił realizować wytyczne Lincolna również na płaszczyźnie politycznej. W końcowym okresie wojny to właśnie Sherman był postacią dominującą na polach bitewnych i poza nimi.
Po drugie - Jackson.
Jackson w bitwie siedmiodniowej? Czy udało się w pełni wyjaśnić jego zachowanie w pierwszych jej starciach? Ilu historyków, tyle hipotez. Wyjaśniano je nawet na płaszczyźnie religijnej. Czy fakt, iż Lee nie odesłał Stonewalla na Zachód, było jedynie wynikiem legendy wytworzonej przez Manassas i Dolinę? Generał John Magruder, dawny zwierzchnik Jacksona, pożegnał się z dowództwem, choć w pierwszej fazie kampanii półwyspowej był nieomal zbawcą konfederatów. Pamiętajmy też o jednym fakcie - ruchy wojsk CSA utrudniał brak adekwatnych map (gen. Richard Taylor napisał po latach, iż o dorzeczu Chickahominy nie wiedziano więcej niż o... dorzeczu Konga!). Jedediah Hotchkiss, topograf Stonewalla, znał każdą ścieżkę w górach zachodniej Wirginii, ale mokradła koło Richmond to była dlań terra incognita. Pamiętajmy, iż decydujące przełamanie w jedynej w zasadzie zwycięskiej bitwie siedmiodniowej operacji, tej pod Gaine's Mill, wykonała brygada gen. Johna B. Hooda, wchodząca podówczas w skład zgrupowania Starego Jacka. Uderza też spokój, jaki Stonewall wykazał po Malvern Hill. Jackson nie popadł w panikę i trafnie przewidział kolejny ruch McClellana.
Przewaga oddziałów Starego Jacka pod Groveton? Przewaga liczebna w ludziach była minimalna, a wróg miał przewagę w artylerii. 20 armat, które Jackson posłał na pole bitwy, nie dotarło tam na czas na skutek trudności w odnalezieniu właściwej drogi przez coraz bardziej mroczne lasy. Pamiętajmy, że Stary Jack nie dowodził w niej bezpośrednio, a za jej wynik odpowiadali dowódcy liniowi - w pierwszym rzędzie Richard Ewell i William Taliaferro. Ten ostatni napisał po latach, iż w bitwie tej nie stosowano żadnych manewrów i wogóle charakteryzowała się ona bardzo małym udziałem taktyki. Tymi słowami wystawił opinię samemu sobie i innym generałem - trudno tu doprawdy winić samego Jacksona.
Inaczej wyglądała sytuacja tam, gdzie Stary Jack dowodził bezpośrednio. Mam na myśli wspomnianą przez Ciebie bitwę nad Cedar Run (upieram się przy konfederackim nazewnictwie). Niemal przegoniony przy własnej przewadze liczebnej? Dywizja A. P. Hilla, licząca ponad połowę żołnierzy Jacksona, była jeszcze stosunkowo daleko, gdy wojska Banksa uderzyły na czoło maszerujących konfederatów (na pole bitwy bieżyła cała w zasadzie armia Johna Pope'a, więc Jankesi nacierali z animuszem). I kto tu miał przewagę? Jackson opanował chaos w szeregach i rzucił do przeciwnatarcia brygadę Brancha, która jako pierwsza hillowska jednostka przybyła na miejsce. Rezultat? Wyraźne zwycięstwo konfederatów, które tak zahipnotyzowało dowództwo federalne, że to już po niej miast unicestwić mniejsze ogólnie siły nieprzyjaciela, zawarło z nim rozejm.
Za różowy obraz? Dla kontrastu trochę krytyki za Maryland - krytyki w wydaniu gen. Jamesa Longstreeta, który w przeciwieństwie do Ciebie, czepiał się. W pierwszym rzędzie czepiał się strategii. Najpierw krytykował sam pomysł operacji przeciwko Harper's Ferry, więc nie przyjął od Lee dowództwa nad siłami ekspedycyjnymi, zamiast niego wojska poprowadził Jackson. Potem czepiał się, że Stary Jack zdobywszy Harper's Ferry pomaszerował pod Sharpsburg, miast atakować flankę i tyły wojsk McClellana (wedle niego najlepiej było wciągnąć siły Unii w górzysty teren i tam na zasadzie ześrodkowania oddziałów bić poszczególne elementy armii Małego Maca). Innymi słowy - Stary Piotr domagał się powtórki a la drugie Manassas i żądał od Jacksona wykazania się inicjatywą, ale ten wykonując ściśle rozkazy szefa pomaszerował do Sharpsburga, tak jak wcześniej również wykonując ściśle rozkazy poszedł na tyły wojsk Pope'a. Czepiał się Longstreet także taktyki. Zdobywcę Harper's Ferry widział raczej w osobie gen. Lafayette'a McLawsa niż Jacksona. Krytykował też jacksonowskie dowodzenie pod Sharpsburgiem, które kosztowało oddziały Stonewalla jedną trzecią ludzi. Pamiętajmy, iż sam Jackson towarzysząc McLawsowi, kiedy jego dywizja kontratakowała w Zachodnim Lesie, wyrzekł znamienne słowa: "Zaiste Bóg był dzisiaj dla nas bardzo łaskawy". Nie były to słowa tryumfatora, lecz człowieka, który uniknął wielkiej klęski.
Co jeszcze napisać? Zwrócę uwagę na dwie sprawy.
Po pierwsze - pan Tomasz Jonatan wyznawał zasadę, że raz wydanych rozkazów się nie zmienia. Dzięki temu starał się unikać powszechnego w tej wojnie zamieszania biorącego się ze sprzecznych poleceń. Zasada ta wymagała też staranności w planowaniu operacji, gdyż raz zaczęta nie będzie mogła być zmieniona. Jackson usiłował wykonywać sumiennie rozkazy przełożonych i sam surowo egzekwował wykonywanie własnych poleceń przez podwładnych. Nie była to bynajmniej cecha powszechna wtedy w Ameryce. Na etapie planowania Jackson mógł się nie zgadzać z Lee, dyskutować z nim, spierać się, ale gdy plan był gotów, to należało go wykonać i tyle. Wielu generałów obraziłoby się, gdyby Lee odrzucił ich pomysły i mogłoby bez serca i ducha wykonywać plan - Jackson przeciwnie, jego plan odrzucony, plan w jego zamyślke trafny, ale przecież sumienne wykonywanie planu gorszego jest lepsze od niesumiennego, bo w sumie może się udać.
Po drugie - raporty Jacksona.
W filmie "Gods and Generals" widzimy, iż raporty pobitewne pisze adiutant Jacksona, a nie on sam. W związku z tym pytam Cię Alku o ich autorstwo. Co na to historycy? Jak to z tymi raportami było? W filmie Stary Jack swojego przybocznego instruuje jedynie, by często zaglądał do "Biblii", gdzie znajdzie wzory dla swoich raportów. Odpowiedź na to pytanie interesuje mnie głownie dlatego, że raporty podpisane nazwiskiem gen. Thomasa J. Jacksona stanowią rzeczywiście wzór tego typu tekstów. Są napisane jasno, przejrzyście i treściwie zarazem. Nie ma w nich rzeczy zbędnych, są za to dokładne dane o wykonanej operacji. Czytając je uzyskujemy jasny obraz zdarzeń. Nie była to reguła w ówczesnym piśmiennictwie wojskowym w Ameryce. Wystarczy porównać raporty Jacksona z raportami Longstreeta. Te drugie są dużo bardziej ogólne, jakby napisane z musu, niedbale, nawet daty wydarzeń niekiedy nie zgadzają się z raportami innych dowódców. Jackson uchodził za pedanta i ta jego pedanteria z nich wynika. Longstreet uchodził za człowieka nie dbającego o szczegóły (raczej miano mu to za złe) i to wyraźnie wychodzi z tekstów jego meldunków. Niezależnie od tego, kto pisał jacksonowskie raporty, należy stwierdzić, iż Stonewall dbał o ich treść i przynajmniej jego ogólne wytyczne w tej materii można wysnuć z treści i formy tychże meldunków.
The General
1. Jak to nie było cudów na odcinku Shermana? Tam dopiero cuda się działy! To on odgrywał główną rolę w planie Granta i miał za zadanie zająć północną część Wzgórza Misyjnego. Mógł to zrobić dzień wcześniej niż znany wszystkim atak, bo nie było tam rebeliantów. Niestety wujek Sherman bujał w obłokach i zajął inny pagórek. Zadowolony zaportował o tym Grantowi, a Grant Waszyngtonowi. Rankiem następnego dnia okazało się, że wujek Sherman jest nie tam gdzie powienien, a jego cel obsadza dywizja Cleburne’a. Późniejsze ataki przeprowadził niemrawo, ale tego nie ma się co czepiać bo w końcu atakował najlepsze odziały Bragga.
Wojska Thomasa nie otrzymały rozkazu do ataku wzgórza, jeno linii okopów dla tyraliery u jego podnóża. Gdyby żołnierze sami nie podjęli inicjatywy, atak Unii z 24 listopada mógłby zakończyś się zupełnym fiaskiem.

2. Jackson musiał wiedzieć, że posiada złe mapy, a terminu przybycia mu przecież nie narzucono. Gdy się go zapytano kiedy może być w wyznaczonym punkcie, powiedział, że dnia X, co zdumiało innych zebranych na naradzie i za ich namową przesunął termin na dzień Y. Niestety nawet wtedy się nie wyrobił, co więcej nie pofatygoweał się nawet aby powiadomić to opóźnieniu. Pod Gaines Mill atakowała niemal cała armia, więc ostatecznie ktoś przebić linię federalną musiał. Podobno brygady z dywizji Longstreeta zrobiły to równo, lub nieco po Hoodzie. To co Jackson zrobił pod Glendale to już kompletne zero - poszedł spać, zamiast zagrozić federalnym na swoim odcinku. W rezultacie prawie 10.000 niebieskich odesłano w rejon Glendale i niektóre z tych pułków odegrały kluczową rolę w walce z Longstreetem i APHillem.

3. Pod Groveton Jackon miał pod ręku cały swój korpus, a na przeciwko jedną federalną dywizję i moim zdaniem to on dowodził, bo był na polu bitwy i wydawał rozkazy swoim dowódcom. Pod Cedar Mountain w zasięgu walk było około 17.000 federalnych i 24.000 konfederatów i TJ na prawdę mógł pokierować tą całą akcją lepiej. Gdyby nie APHill to Jackson zostałby przegnany na cztery strony świata.

4. Z komentarza dot. kampanii marylandzkiej to nie rozumię dlaczego Longstreet miałby się czepiać Jacksona, skoro ten robił to co chciał głównodowodzący. Do sowich pomysłów powinien przekonać Lee.

5. Jackson rzeczywiście starał się wykonywać rozkazy przełożonych bardzo sumiennie – gdy Lee wezwał jego armię pod Richmond rozkazal mu utrzymywać wszystko w tajemnicy. I tak też TJ zrobił. Nikt nie wiedział gdzie zmierzają. Gdy Jackson opuścił armię, aby udać się na konfederencję z Lee, jedyną osobą której wyjawił co jest grane był jego niekompetentny szef sztabu, jakiś tam pastor, który i tak wkrótce zrezygnował ze stanowiska. Dlaczego TJ nie powiedział nic swoim dywizjonerom – Winder czy Ewell byli godni zaufania i powinni zostać powiadomieni na wypadek gdyby Jacksonowi coś się stało. Kompletna błazenada....

6. Nie wiem jak to było z tymi raportami TJ, ale wydaje mi się, że nie on jeden korzystał z usług adiutantów.
korten
Skoro udalo sie zebrac niewielkie bo niewielkie kolko dykusyjne na temat amerykanskiej wojny domowej to i ja wloze swoje typy.
Unia- Henry Halleck
Konfederaci- Albert Sidney Johnston
Dzisiaj imiona te gina w zapomnieniu , ale kiedy obejmowali swoje stanowiska byli uwazani za pewnego rodzaju gwarancje zwyciestwa.
Henry Wager Halleck (Jan 16, 1815) ukonczyl West Point jako trzeci w swoim roczniku(1839),pozostal na uczelni jako assistant proffesor.
Po wizycie w Europie stworzyl "Raport on the means of National Defence"- ktory zostal oficjalnym dokumentem Senatu.Raport ten otworzyl mu takze droge do prestizowego Lowell Instytute w Bostonie
gdzie wykladal zagadnienia militarne, ogloszone pozniej w ksiazce
"Elements of Military Arts and Science",ktora ustanowila mu reputacje
mysliciela i teoretyka wojskowego.
W czasie Civil War zajmowal wysokie stanowiska najpierw na zachodzie,gdzie jednak slawe sprzatnal mu z przed nosa Grant, pozniej
w Washingtonie ,gdzie znowu U.S.Grant okazal sie lepszy.
Sidney Johnston -byly dowodca 1 US Cavalry (jego zastepca byl R.E. Lee) w gruncie rzeczy niemrawy- pozwolil Grantowi sprzatnac sobie forty Donelson i Henry (i otworzy droge na Poludnie rzekami Tennessie
i Cumberland).Zaatakowal Granta pod Pittsburg Landing (6-7 April 1861) w obliczu nadchodzacych posilkow Buella.Do dzisiaj pokutuje
przekonanie ze Grant zostal zaskoczony przez Johnstona.Ale czy naprawde. Konfederaci posuwali sie w kierunku stanowisk Yankesow
w ciszy i mgle poranka ,ale na wszelki wypadek aby proch nie zamokl
oddawali od czasu do czasu strzal w powietrze.6 kwietnia zablakana kula trafila Johnstona uszkadzajac arterie udowa.Aby zapobiec utracie krwi nalezalo zalozyc opaske uciskowa.Niestety nikt ze swity Johnstona nie posiadal takowej, ani nie wpadl na pomysl zrobienia takowej ad hoc z paska do spodni.Ulozony pod grusdza general umarl z uplywu krwi.Kiedy przenoszono cialo martwego dowodcy znaleziono opaske w kieszeni generala.
The General
Ciekawe propozycje Kortenie. Szczególnie u nas w kraju często słyszy się, że AS Johnston był jednym z najlepszych generałów Południa (?). Przecież okazało się, że był raczej jedną z największych nadziei Południa, która zawiodła. Zadanie obrony zachodniego teatru zupełnie go przerosło, ale i trzeba zaznaczyć że było bardzo trudne.

PS. Swoją drogą byłoby fajnie gdyby na tym forum powstała odrębna sekcja dotycząca wojny secesyjnej, bo teraz jesteśmy na uboczu.
Ja tu jestem nowy i zielony, ale może byśmy napisali petycję do Ojców Założycieli? Moderatora już mamy - Stonewall jest doskonałym kandydatem smile.gif
Stonewall
Alku!
Obrodziło ostatnio nowymi subforami, ale czy powstanie takowe i o wojnie secesyjnej, to się jeszcze okaże. Dziękuję za uznanie mnie za osobę godną pełnienia obowiązków moderatora, ale ja sam swojej kandydatury póki co nie zgłaszałem.
Odnośnie typów w kategorii "Najbardziej przereklamowany dowódca wojny między stanami" uważny czytelnik moich postów w dziale "Wodzowie epoki postnapoleońskiej" znajdzie dwie wyraźne kandydatury.
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=785&st=15
The General
Ale jak sam widzisz Stonewallu, teraz musisz szukać wątków po różnych subforach, a tak mielibyśmy wszystko w jednym worku sleep.gif

Z podanego linku wnioskuję, że twoje typy to Grant i JEB.
Pal licho JEBa, bo za nim nie przepadam, ale odniosę się do Granta.
Dawno temu myślałem, że był on raczej przeciętnym dowódcą, ale gdy poczytałem o kampaniach, w których brał udział to zmieniłem zdanie.
Teraz mam do niego duży szacunek. Donelson i Henry to jedna z kluczowych kampanii wojny. Zdobywając te forty Grant rozłożył na łopatki całą linię obronną konfederatów na zachodzie, nie mówiąc już o wyeliminowaniu na kilka miesięcy paru tysięcy nieprzyjacielskich żołnierzy i zdobyciu stolicy stanu Tennessee. Vicksburg - to była kampania! Następnie Grant pomógł uporządkować rzeczy po klęsce pod Chickamaugą i jako głównodowodzący sięgnął po kolejny triumf pod Chattanoogą. I wkońcu gdyby nie on to Meade i spółka gonili by się z armią Lee po centralnej Wirginii pewnie przez następne 2 lata.
Jak Grant już raz chwycił Lee to nie popuścił i zgodnie z obietnicą zakończył wojnę na wschodzie.

Ja uważam Granta i Lee za dwóch najlepszych generałów wojny secesyjnej. Nie ma co się spierać który był lepszy bo operowali w różnych warunkach.

Heh, widzę że miała miejsce ostra dyskusja. Ja kiedyś też byłem zagorzałym zwolennikiem Konfederacji, ale cieszę sie, że mi to już przeszło. I choć choć nadal jestem pro-CSA to jednak szanuję każdego dobrego żołnierza, nie ważne pod którą flagą walczył wink.gif
Stonewall
Alku!
Szacunek szacunkiem, ale chodziło mi o Josepha Johnstona, czyli dowódcę na wyższym stanowisku od Stuarta. O Jebie, i to raczej w innym tonie, pisałem w dziale "Kawaleria w czasie wojny secesyjnej".
korten
O..O, widze ze przybyl mi sojusznik w sporze o to kto byl lepszy Lee czy Grant.Moze nawet nie lepszy , ale bardziej rozumial czas i strategie 2 giej polowy XIX wieku.Mimo calej swej blyskotliwosci Lee to postac anachroniczna- we wlasnych oczach nowe wcielenie George'a
Washingtona.Otoczony malym sztabem -bardziej przyjaciol niz podkomendnych- traci powoli panowanie nad wielkim polem bitwy.Nie ma kto formulowac rozkazow (wlasnie dyskutujemy o tym w poscie getysburskim).Jego przeciwnik dyponuje doskonala maszyna milelaca rozkazy ,usuwajaca tych ktorzy nie potrafia ich wykonac, ale tez tych ktorzy nie maja dostatecznej inicjatywy.
Wojna secesyjna jest pewnego rodzaju starciem starego romantycznego widzenia wojny z nowym pragmatycznym.Z jednej strony rycerz na bialym koniu z drugiej okopy o pelnym profilu (jak w czasie Wielkiej Wojny),gwintowana bron,granaty reczne oraz posiadajace "skrzydelka"
dla wiekszej celnosci,pojawiaja sie szybkostrzlne karabiny z magazynkami, bron maszynowa (Requa i Gatling).Nad glowami pojawiaja sie balony obserwacyjne (pogardzane przez konfederatow).Jak pisze
col.Teodore Lyman w swoich wspomnieniach "Meade Hedquartere" jankesi probuja prymitywne miotacze ognia.Na polu bitwy pojawia sie tez
"devilish contrivance which none but a Yankee could devise"- czyli zasieki z drutu kolczastego.Niefortunny dowodca artylerii poludniowej
z pod Gettysburga domaga sie uzycia "stink-shells" czyli gazow bojowych.
Jesli chodzi o Johnstona,Jacksona czy Stuarta to ich legenda narodzila sie w chwili smierci (na polu chwaly).Los oszczedzil im Appommatox czy pozniejszych wzajemnych inkryminacji w czasie Lost Cause
The General
QUOTE
Jesli chodzi o Johnstona,Jacksona czy Stuarta to ich legenda narodzila sie w chwili smierci (na polu chwaly).Los oszczedzil im Appommatox czy pozniejszych wzajemnych inkryminacji w czasie Lost Cause


Taak, szkoda trochę Longstreeta, bo przez kilkanaście lat musiał się zmagać z fanatycznymi obrońcami straconej sprawy. Gdyby zginął pod Wilderness to byłby pewnie przez nich wielbiony jak taki Stuart.
Wiecie, że pierwszy pomnik Lonstreeta odsłonięto dopiero kilka lat temu, o ile się nie mylę było to w '98 w Gettysburgu.
Wspomniano o sztabach - Longstreet miał bardzo dobrych sztabowców, chyba jeden z najlepszych sztabów jaki miano podczas tej wojny.
Stonewall
Szanowni Przedmówcy!
Sztab Longstreeta znakomitym sztabem? Na jego czele stał bardzo młody człowiek, który nigdy przed rokiem 1861 nie służył w wojsku - Moxley Sorrel. Czytając jego pamiętniki ("At the Right Hand of Longstreet") nie trudno się nie zgodzić ze współczesnym wojnie secesyjnej generałem austriackim, Ludwigiem von Benedekiem (bohaterem spod Solferino i wodzem naczelnym spod Sadowy), że główną kwalifikację sztabowca stanowi silny układ trawienny (podle doświadczeń amerykańskich dodać można jeszcze silną głowę, ale ona jest przecież pochodną owego układu trawiennego i paru jeszcze innych funckji organizmu, ale tu zaraz Korten może zacząć mnie poprawiać, więc w szczegóły nie wchodzę).
Szkoda Longstreeta? Myślę, że gdyby Stary Piotr nie wykurował się z ran odniesionych pod Wilderness, to dopiero powstałaby mitologia! Obaj główni podwładni Lee zabici przez własnych żołnierzy! Obaj w tych samych lasach! Stracona Sprawa obciążona fatum! Longstreet kolejnego kamyka do budowy owego obrazu wojny, takiego w wymiarze greckiej tragedii, nie dołożył. Pana Jamesa podziwiano w armii za umiejętność panowania nad sytuacją nawet w chwilach, gdy świat wydawał się zaraz legnąć w gruzach (bitwy wydawało się, że lada chwila zostaną przegrane, a tu Longstreet żartuje sobie w najlepsze, mówiąc do dowódcy, który utracił swój oddział, żeby się nie martwił, bo on jemu i jego pozostałym dwóm żołnierzom zaraz znajdzie odpowiednie miejsce w szyku). Wtedy 6 maja 1864 roku, gdy rozniosła się wieść o zranieniu Longstreeta, nastrój przygnębienia ogarnął żołnierzy (no bo i kto by im teraz pozwolił spać do południa? - jak to się Longstreetowi zdarzało pozwalać; kto im pozwoli grać w gry hazardowe? - przecież Lee tępi przejawy hazardu, poza hazardem bitewnym, i jedynie protekcja Starego Piotra pozwala żołnierzom na prawdziwie męskie rozrywki). Ci, którzy byli wówczas przy wodzu I korpusu, trwali w przekonaniu, że Longstreet długo nie pożyje (pomylili się o bagatela... 40 lat). W szeregach szerzyła się zresztą pogłoska, że ukochany generał już przeszedł do tamtego świata. Major Robert Stiles, jeden z tych urodzonych na Południu, ale wychowanych na Północy młodzieńców (w roku 1861, jak potem wspominał, 9 na 10 przyjaciół miał pośród Jankesów), którzy poszli się bić pod chorągwiami Konfederacji, postanowił na własne oczy przekonać się, jak sprawy stoją. Dosiadłwszy konia zrównał się z ambulansem wiozącym rannego dowódcę. Po chwili oficer zajrzał do środka. 40 lat później wspominał, iż nigdy Longstreet nie prezentował się tak wspaniale, jak wtedy, kiedy przyszło mu walczyć ze śmiercią. Stiles widząc zmagania wodza był przekonany, iż, tak jak na polu walki najczęściej bywało, zwycięzcą znów będzie Longstreet.
Stary Piotr nie zginął tamtego majowego dnia, co zubożyło legendę Straconej Sprawy o jeszcze jednego martwego bohatera i przysporzyło jeszcze jednego kozła ofiarnego. Wzbogaciło jednak legendę samego Longstreeta, który tym samym wygrał kolejną bitwę - tym razem z kulami swoich żołnierzy. Pan James miał nadal wyznaczać ducha Armii Północnej Wirginii - jeszcze w kwietniu 1865 roku hamując zapędy Lee do kapitulacji (nie dziwi więc, że gen. Edward P. Alexander, bliski współpracownik Longstreeta, chciał, aby walkę dalej prowadzić na sposób partyzancki). Legenda trwała i trwała historia, historia człowieka dążącego swoimi własnymi ścieżkami - historia człowieka, który w 10 lat po wojnie secesyjnej z bronią w ręku walczył przeciwko dawnym konfederatom, historia Południowca dowodzącego uzbrojonymi Murzynami, na ulicach Nowego Orleanu zmagającymi się ze wznoszącymi "rebel yell" mężczyznami będącymi niegdyś jego towarzyszami broni. To historia człowieka, który pośród okrzyków kiedyś mu bliskich i przyjaznych znów będzie broczył krwią, krwią rozlaną przez jego ziomków. On, bohater Konfederacji, w roku 1874 stanie naprzeciwko uzbrojonych mas rozjątrzonych Południowców, walcząc niczym w oblężonej twierdzy. Znów, jak pod Manassas i nad Chickamauga, z wysokości końskiego grzbietu będzie dowodził w prawdziwej bitwie. I znów wszystko wokół będzie wydawał się legnąć w gruzach. I ten krzyk, "rebel yell", który kiedyś wznosili jego ludzie, teraz będzie okrzykiem wymierzonym w niego samego i jego czarnoskórych milicjantów. To do niego bedą strzelać dawni konfederaci i to strzelać celnie.
Ten człowiek, który znał smak wojny - wojny bratobójczej, wojny która zabrała mu trójkę dzieci, a jego samego uczyniła na poły inwalidą, zawoła już wkrótce: "Nigdy więcej wojny"! On, generał, żołnierz z tylu bitew, stanie się rzecznikiem pacyfizmu. Marzeniem Longstreeta stanie się świat bez wojen, bez przemocy. Będzie śnił o chwili, gdy wszystkie armie tego świata odłożą karabiny, gdy przestaną wreszcie być potrzebne. W roku 1898, gdy Amerykanie histerycznie będą domagać się wojny z Hiszpanią, on jako jeden z nielicznych będzie nawoływał do uspokojenia nastrojów, do rozmów, do wyciągnięcia ręki do zgody. Na łamach prasy powołując się na swoje wojenne wspomnienia będzię wołał: "Dzieci, kochajcie jedno drugie"! Bo takim też był człowiekiem James Longstreet.
korten
Jesli mowimy o sukcesach to nie zapomnijmy o porazkach, mianowicie
o Seven Pines i Knoxville. Jesli Seven Pines to raczej brak doswiadczenia i wybranie zlej drogi ,to Knoxville (przeciw Burnside'owi) jest chyba jego najgorsza bitwa.Takze nie popisal sie
w czasie walk o Lookout Valley.Jesli chodzi o Seven Pines to razem z Josephem Johnstonem zwalili wine za niepowodzenie na gen. Benjamina Hughera.
Gen. Lee prawdopodopnie wyzej cenil Longstreeda niz Jacksona o czym moze swiadczyc "seniority list of lieutenant generals".Longstreed otrzymal promocje na to stanowisko 9 pazdziernika 1862 (Stonewll 10)
co dawalo mu starszenswo.
Jesli chodzi o powojenna kariere to na pewno nie pomoglo Longstreedowi jego czlonkostwo w parti Republikanskiej w odroznieniu od wiekszosci Poludniowcow ,ktorzy wspierali Demokratow,oraz uczestnictwo w tzw Federal reunion 1881 w Gettysburgu, gdzie dal sie sfotografowac w gronie bylych generalow Unii.Innym "punktem ujemnym"
w oczach poludniowcow byla jego przyjazn z Grantem datujaca sie jeszcze od West Point.
Jak bardzo Poludniowcy nie cierpieli Longstreeda moze swiadczyc fakt
ze jego pierwszy monument powstal dopiero w 1998 roku i to w Gettysburgu.
Stonewall
Kortenie!
Parę moich uwag do Twojego postu.
Po pierwsze - Seven Pines, dnia 31 maja 1862 roku.
Ustalili historycy amerykańscy, jak to tam w końcu było? Tyle się pisze o zmianie marszruty przez Longstreeta, ale tak często zapomina o tym, co poprzedziło bitwę. Bitwę poprzedziła burza, której wspomnienie napełniało żołnierzy większym przerażeniem, niż większość krwawych starć wojny secesyjnej. Skoro mogło zalać obóz i pozrywać mosty, to czy i w tak podmokłym tam zazwyczaj terenie nie było kolejnych utrudnień? Stary Piotr i potem przejawiał tendencję do zmiany wcześniej ustalonych tras, ale burzę i jej skutki również należy brać pod uwagę.
Po drugie - Knoxville.
Spojrzenie na operacje w rejonie owego miasta z perspektywy sztabu Longstreeta polski czytelnik znajdzie w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie ("At the Right Hand of Longstreet" Moxleya Sorrela).
Po trzecie - starszeństwo stopni.
Stary Piotr był już wcześniej starszym generałem-majorem od Starego Jacka, więc zachowanie tej kolejności w przypadku rang generałów-poruczników nie powinno dziwić. Pamiętać należy, że w zasadzie brak wyraźniejszych dowodów na faworyzowanie przez Lee Longstreeta względem Jacksona (wielbiciele tego ostatniego oczywiście twierdzą, że to Stonewall był ulubieńcem - pamiętajmy jednak, że pan Robert był człowiekiem z natury powściągliwym, ukrywającym swoje emocje i rzadko kiedy ronił łzę czy brał kogoś w objęcia, uściski względem Longstreeta po bitwie pod Sharpsburgiem świadczyły o wielkich emocjach, jakie wtedy targały siwobrodym wodzem). Przy awansach ważniejsze było zdanie prezydenta Konfederacji, Jeffersona Davisa, niż wodza Armii Północnej Wirginii. Jeff tymczasem wyżej rzeczywiście cenił Longstreeta, którego chciał na początku 1862 roku przenieść do Doliny Shenandoah, by ten zastąpił tam Jacksona. Lee przedstawiając Starego Piotra do awansu jesienią owego roku w zasadzie nie musiał swej prośby motywować, gdy tymczasem przy przedstawieniu Starego Jacka nastąpiła litania pochwał (wedle miłośników Stonewalla wyraz uznania dla ich idola, wedle innej szkoły jedynie próba przełamania sceptycyzmu prezydenta).
Po czwarte - przynależność Longstreeta do Partii Republikańskiej.
W objęcia republikanów Starego Piotra wepchnęli sami zagorzali obrońcy Konfederacji. W roku 1865 w oczach władz federalnych Longstreet był osobą "spaloną" - najgorszy wróg, któremu obok Davisa i Lee nie należy się żadne przebaczenie. Tymczasem jedna z gazet nowoorleańskich zapytała szereg ważnych osobistości o ich zdanie na temat przyszłości. Każda z nich miała napisać artykuł dla owego tytułu radząc współrodakom, co czynić po przegranej wojnie. Zapytano i Longstreeta - ten więc usiadł i napisał, że trzeba pracować, budować, odbudowywać, rozwijać handel, przemysł, postawić na nogi rolnictwo, przywrócić miastom gwar targów itp. Napisał, że nie zrobi się tego wszystkiego bez zgody władz okupacyjnych, więc należy pójść na kompromis i podzielić się władzą z Murzynami. Jak redaktorzy to przeczytali, to, za przeproszeniem, szlag ich chciał trafić. Nie tego się spodziewali od generała armii Konfederacji! Myśleli, że będzie wezwanie do konsolidacji białego społeczeństwa Południa wobec "kolorowego zagrożenia", apel do oporu, o walkę w imię utraconych przywilejów itp. Artykuł przeczytali, ale go nie opublikowali. Napisali natomiast, że Longstreet to szelma, zdajca, sługus Jankesów, miłośnik Murzynów itp. Nie napisali, dlaczego Longstreet odradza opór i zaleca umiar oraz spokój. To wystarczyło, by pan James stał się pariasem, którego na ulicy omijali z daleka dawni znajomi (IV władza pokazała swój pazur). Ostracyzm trwał jakieś dwa czy trzy lata - aż w końcu chcący działać na rzecz poprawy doli Południa Longstreet uznał, że za rządów dawnego znajomego Granta będzie mógł to czynić pod szyldem Partii Republikańskiej (złośliwi twierdzili, że to nie chęć służenia społeczeństwu, ale żądza zaszczytów popchnęła Starego Piotra w objęcia republikanów). Dla wielbicieli Starego Południa szokiem największym było jednak to, że Longstreet gotów był przeciwko nim walczyć z bronią w ręku, ustawiając wokół ważnych budynków nowoorleańskich czarnoskórych milicjantów, by ci powstrzymali zbrojną rewoltę Białej Ligi. To już nie był nawet "carpetbagger", ale "renegat" prowadzący "czarnuchów" do boju przeciwko "patriotom" z owej Białej Ligi.
Po piąte - "federal reunion".
Z tego, co powyżej napisałem, wynika, że zdjęcia z generałami Unii na kombatanckim zjeździe raczej niewiele już mogły dodać do złej opinii o Longstreecie, jaką miała część Południowców. Były one zresztą wynikiem nowej filozofii, jaka napełniała pana Jamesa, od kilku lat gorliwego katolika, rzecznika pojednania narodowego i wyrzeczenia się przemocy w stosunkach miedzyludzkich. Nie on jeden zresztą miał takie nastawienie. Generał Daniel H. Hill, który w swoich oficjalnych raportach wojennych nie zapominał nigdy, by przy nazwisku dowódcy federalnego pochodzącego z Południa nie dopisać słowa "odszczepieniec", "zaprzaniec", czy jakbyśmy go nie tłumaczyli na język polski; w owym czasie pisał o braciach i przyjaciołach, których podzieliła wojna, pisał, ze wszyscy oni to Amerykanie, i że dobrze, iż podział narodu przezywciężono, bo przecież skutki wojny secesyjnej i secesji mozna łatwo przełamać, czego nie można uczynić względem wojny francusko-niemieckiej, bo ta była wojną dwóch narodów, a wojna secesyjna to wojna braci - więc koniec ze wzajemną nienawiścią.
Po szóste - honory względem Longstreeta.
Kortenie! To, że pomnik w Gettysburgu postawiono zastępcy Lee dopiero w roku 1998 akurat świadczy na niekorzyść Północy, niż Południa. Dodajmy, iż nie uzyskał on tzw. "rozmiarów heroicznych", czyli dwakroć większych od naturalnych rozmiarów człowieka - jest mniejszy od innych analogicznych pomników gettysburskich (od razu zapowiedziano, że kolejnych pomników konfederatów nie będzie, bo ponoć nie ma kto ich konserwować). W latach 30 XX wieku powstał portret Starego Piotra, który miano eksponować w muzeum w Gettysburgu, ale tam Longstreet okazał się mieć status "persona non grata", więc obraz powędrował na Południe, gdzie pokazywany jest do dziś w ramach parku historycznego bitwy nad Chickamauga.
The General
QUOTE
Sztab Longstreeta znakomitym sztabem? Na jego czele stał bardzo młody człowiek, który nigdy przed rokiem 1861 nie służył w wojsku - Moxley Sorrel.


Przecież to nie ma żadnego znaczenia jeżeli ktoś jest dobry, a Sorrel BYŁ dobrym sztabowcem.

Pisząc, że szkoda Longstreeta, miałem na myśli sytuację w jakiej znalazł się po śmierci Lee.
Jak już wspomniano związał się on z republikanami i dla bojowników Lost Cause był Judaszem i zdrajcą. Dopóki żył Lee, nikt nie odważył się wychylić z szeregu, ale po jego śmierci zaczęto atakować Longstreeta pisząc różnorodne bzdury i podważając jego dokonania na polach bitew. Pochodzące z tego okresu teksty i opinie autorstwa osób takich jak Early, Pendelton czy stabowcy Lee: Venable, Long, Taylor (cała piątka to główni członkowie kliki anty-Longstreetowskiej) radzę traktować z dużym przymróżeniem oka. Np. historia Earlego o tym jak to Longstreet miał rozpocząć atak o świcie 2 lipca pod Gettysburgiem. Longstreet nie był łagodnym barankiem i zaczął opdowiadać na wszystkie oskarżenia i z czasem tak już go to wszystko denerwowało, że nieraz sam pisał głupoty, narażając się na kolejne ataki.

Jubal Early był najgorszą glizdą. Przykładowo publicznie stawiał opinię, że odpowiedzialne za opóźnienia w ataku drugiego dnia mogą być tylko dwie osoby – Lee lub Longstreet. Oczywiście w tym czasie Marse Robert był postrzegany jako nietykalny i nieomylny więc odpowiedź była jasna.

Early to nawet samego Granta wyprowadził z równowagi, gdy publicznie zaczął podważać jego dowodzenie w kampanii w Wirginii oraz podawać nierealne dysproporcje sił.
Podobno dlatego, ta część pamiętników Granta która dotyczy zmagań w Wirginii zawiera kilka nieprawiedliwych opinii odnośnie Lee i jego armii, ale powstało to właśnie pod wpływem oszczerstw Earleago. Kiedyś czytałem świetny artykuł na ten temat.

QUOTE
Jesli mowimy o sukcesach to nie zapomnijmy o porazkach, mianowicie o Seven Pines i Knoxville.


Przecież nikt nie mówi że Longstrret był idealny. Wszyscy dobrze wiemy, że tylko Jackson zawsze wszystko robił jak należy LOL laugh.gif

Generale Longstreet, pamiętamy Pańskie decydyjące ataki:

- równina Manassas – 30 sierpnia 1862
- Chickamauga – 20 września 1863
- Wilderness – 6 maja 1864

Salute!
Nico
Co do Knoxville wydarzyła się tam inna przykra sprawa. Longstreet zwalił winę za niepowodzenie na generała McLawsa i zarządał sądu wojennego dla niego. Sąd ten skończył się "a vindication of McLaws and a humiliation of Longstreet". (Lee`s Letters, III, 373)

Z innych jego niepowodzeń to operacje w Północnej Karolinie i Południowej Wirginii na wiosnę 1862 roku.

Jako samodzielny dowódca, Longstreet całkowicie się nie sprawdził.
Stonewall
Szanowny Przedmówco!
Małe sprostowanie - operacja wojsk Starego Piotra na pograniczu Karoliny Północnej i Wirginii miała miejsce wiosną roku 1863, a nie 1862. W owym czasie od zwycięskich bitew konfederaci na Wschodzie potrzebowali bardziej żywności i paszy, a jedno i drugie zdołali zgromadzić podkomendni Longstreeta. Przypominam także, iż jedną z dwóch dywizji Armii Północnej Wirginii, które Stary Piotr powiódł na tamte tereny, dowodził wyraźnie przez Ciebie faworyzowany gen. John B. Hood.
Myślę, że przyjdzie i czas na omówienie działań oddziałow Longstreeta we wschodnim Tennessee.
Nico
Racja, wiosna 1863 roku.
Zgadza się, jedną dywizją dowodził Hood, była to jedna z najlepszych dywizji tego korpusu. W skład jej wchodziła sławetna 'Teksańska Brygada', której pierwotnym dowódcą również był Hood.

Furaż napewno była potrzebna, ale czy aż dwie dywizje musiały zbierać zaopatrzenie?

Historyk D.S.Freeman opisywał Longstreeta tak:
"Slightly below middle height, broadshouldered and somewhat heavy in his prime....Essentially a combat officer...an almost ideal corps commander...[he] did not posses the qualities necessary to successful independent command, and his skill in strategy was not great."

Dictionary of American Biography

Niedługo będe miał książke 'Lee`s Lieutenants', to coś więcej napiszę.
The General
Mnie to Longstreet wkurzył gdy dywizję Hooda powierzył Jenkinsowi, a nie Law'owi, pomimo odmiennych oczekiwań większości żołnierzy...
Nico
Hmm, a czy Law był lepszy od Jenkinsa? Przecież generał nie może się sugerować tylko popularnością. Są jeszcze kompetencje.
Stonewall
Szanowni Przedmówcy!
Odnośnie relacji między Micahem Jenkinsem i Evanderem Lawem polecam pamiętniki Moxleya Sorrela, szefa sztabu w korpusie Longstreeta. Rzucają one ciekawe światło na tę sprawę. W Polsce można je znaleźć chociażby w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie.
Alku! Pzrypominam o tym, iż nie jesteśmy w obozie wojskowym tylko na szacownym forum historyków, wiec to, co zrobił Ci Longstreet, możnaby określić inaczej.
Nico
Niestety Biblioteka Jagiellońska jest dalej niz www.amazon.com smile.gif. Może coś więcej napiszesz, co napisał, a pro po tej sprawy Sorrel? smile.gif
The General
Tak Stonewallu, prosimy o przybliżenie opinii Sorrela. I nie ma potrzeby wklejania tu całych tekstów, bo nie piszemy tu książek. Napisz to co pamiętasz smile.gif

Zapraszam do kontynuowania dyskusji na temat "Najbardziej przereklamowany dowódca wojny secesyjnej" i podawanie swoich typów.

Na raziem mamy:

1. Stonewall: Joe Johnston i US Grant
2. Korten: AS Johnston i H.Halleck
3. Ya: Stonewall Jackson i Sherman
4. Wydaje mi się, że moje typy poparł również Kubao, ale jego wypowiedź znikła confused1.gif
Nico
Od siebie: 5. Joe Johnston i Sherman smile.gif
Stonewall
Szanowni Przedmówcy!
Post Kubao zniknął, gdyż zawierał jedynie obszerny cytat z Twojej Alku wypowiedzi plus słowa w rodzaju "zgadzam się z tym". Nie będę tolerował postów tego rodzaju. W związku z powyższym proszę Cię Nico o uzasadnienie swoich typów w mini-ankiecie na temat najbardziej przereklamowanych dowódców wojny secesyjnej. Obaj dysponujecie zasobami bibliotecznymi, o których ja, skromny bezrobotny, mogę tylko pomarzyć. Książkę "At the Right Hand of Longstreet" Moxleya Sorrela posiadam jednak, gdyż najzwyczajniej w świecie skopiowałem egzemplarz z zasobów Jagiellonki. Mogę oczywiście podzielić się z Wami treściami w niej zawartymi, a dotyczącymi relacji na osi Longstreet-Jenkins-Law. Jako pasjonaci wojny z lat 1861-1865, o czym świadczą szczególnie Wasze posty na temat działań zbrojnych w Tennessee, nie powinniście przeoczyć i tego źródła. Wiem, że masz Alku pewną awersję do tzw. primary sources, ale ty Nico zapewne chętnie skorzystałbyś z owej pozycji. Skoro Amazon to dla Ciebie pestka, więc sięgnij po jeden z najciekawszych opisów Armii Północnej Wirginii. Ja, wobec ciągłych problemów ze zdobyciem funduszy, zmuszony jestem raczej do korzystania z internetowych wersji dzienników, pamiętników i innych źródeł dotyczących wojny secesyjnej. W tym względzie polecam poniższy link:
http://docsouth.unc.edu/
Myślę, iż z czasem napiszę o panu Jenkinsie i panu Law, ale musicie się, drodzy czytelnicy moich postów, uzbroić w cierpliwość.
Niniejszy post, jako nie związany bezpośrednio z toczoną tutaj dyskusją, lecz będący jedynie pewną formą wyjaśnienia, zostanie w najbliższym czasie usunięty po zapoznaniu się z nim przez wszystkich zainteresowanych.
Stonewall
Drodzy Forumowicze!
2 lipca 1863 roku w bitwie pod Gettysburgiem został zraniony dowódca jednej z dywizji w I korpusie Armii Północnej Wirginii, gen. John B. Hood. Jeszcze na placu boju dowodzenie przejął mający najdłuższy staż w dowodzeniu brygadą gen. Evander Law. W bitwie tej nie wzięła udziału brygada gen. Micaha Jenkinsa, a jej brak gen. Robert E. Lee określił jako kluczowy dla niepowodzenia Południowców w kampanii pensylwańskiej. Siwobrody wódz wyraził się nawet, iż mając ludzi Jenkinsa zdołałby 3 lipca przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Brygada pana Micaha przynależała do dywizji gen. George'a Picketta, ale prezydent Jefferson Davis nie pozwolił na jej użycie w letniej ofensywie roku 1863. Sam Micah Jenkins był młodym wojskowym, który wyróżnił się w bojach pierwszego półrocza roku poprzedniego. Ciężka rana, odniesiona przezeń w drugiej bitwie pod Manassas (30 sierpnia), sprawiła, iż na dłuższy czas znalazł się on poza strukturami armii. Po Gettysburgu wiadomym jednak było, iż on sam oraz jego ludzie muszą zasilić osłabione wojska Lee. Tym sposobem Jenkins został przydzielony do dywizji Hooda, a jako starszy stopniem od Lawa, przejął jej dowodzenie. Problem polegał jednak na tym, iż oznaczało to, że pan Evander utracił swoje uprzywilejowane stanowisko. Sprawa okazała się tym trudniejsza, iż obaj generałowie się świetnie znali, a ich stosunki od najmłodszych lat nie układały się dobrze. Moxley Sorrel w swoich pamiętnikach świadczy, iż Law i Jenkins rywalizowali ze sobą wszędzie, gdzie tylko się spotkali - w szkole, na studiach, na froncie. Obaj awansowywali w podobnym czasie, ale po Gettysburgu Jenkinsa postawiono wyżej od Lawa. Sprawa przycichła nieco, gdy Hood powrócił do swojej dywizji - śmiem przypuszczać, iż, mimo niezakończonej rekonwalescencji, jego powrót wiązał się z konfliktem na osi Jenkins-Law. Tymczasem już 20 września pan John został ponownie ranny - tym razem dużo ciężej. Jenkins, jak zaświadcza Sorrel, był najstarszym z brygadierów w dywizji, więc to on znowu przejął komendę, a tym samym dawne problemy wróciły. Sorrel twierdził, że niesnaski między oboma młodymi generałami mogły przynieść opłakane skutki, gdyby konflikt ten się nadmiernie wydłużył. Ze słów sztabowca wnoszę, że miał on charakter ambicjonalny i wiązał się z faktem posiadania przez obu panów tego samego stopnia. Stary Piotr postanowił więc wykorzystać wizytę prezydenta Davisa w armii gen. Braxtona Bragga, gdzie wtedy służył, dla rozwiązania problemów personalnych w dywizji Hooda. Wedle Sorrela Longstreet zarekomendował wtedy Jenkinsa do awansu na generała-majora, co miałoby w sposób bezdyskusyjny rozwiązać problem kto komu w zasadzie w owej dywizji podlega. Szef państwa rekomendację jednak odrzucił, wobec czego Stary Piotr miał do promocji przedstawić adwersarza pana Micaha, czyli Evandera Lawa. Davis, powołując się na tabelę starszeństw, odmówił ponownie. Wtedy dowódca korpusu zwrócił się z prośbą o przysłanie z zewnątrz gen. mjra, który miały objąć dowodzenie, lecz, jak pisze Sorrel, miesiące mijały, a transferu nowego dywizjonera nie było. Wreszcie w końcu grudnia Law złożył prośbę o dymisję, którą miał osobiście zawieźć do Richmond. W związku z tym wynikły jednak nowe, jak pisze Sorrel poważniejsze, komplikacje, w efekcie których Longstreet aresztował Lawa i sam zagroził własną rezygnacją z dowodzenia wojskami Konfederacji we wschodnim Tennessee, jeśli pan Evander nadal będzie pozostawał pod jego rozkazami. Ostatecznie Stary Piotr na swoim postawił, gdyż Law opuścił na dobre oddziały Longstreetowi podległe, zaś Micah Jenkins został u boku szefa aż do swej śmierci w dniu 6 maja 1864 roku, gdy bratnia kula dosięgła go w ostępach leśnych Wilderness (ta sama konfederacka salwa zraniła też bardzo ciężko samego gen. Jamesa Longstreeta).
The General
Tak, generalnie za Lawem stał długotrwały związek z dywizją - Law dowodził brygadą u boku Hooda, gdy ta jednostka nazywała się jeszcze dywizją Whitinga. No i potem dowodził całą dywizją pod Gettysburgiem i Chickamaugą, gdzie Jenkinsa nawet nie było.
Lawa popierali również żołnierze i oficerowie, na co dowodem są liczne ich wspomnienia oraz np. petycja do Longstreeta napisana 2 dni po bitwie pod Chickamaugą.
Za Jenkinsem - 2 miesiące z groszami, o które wcześniej otrzymał nominację na generała brygady.

Zachowanie Longstreeta jest trochę dziwne. Generalnie przypisuje mu się faworowanie Jenkinsa, ale jak wytłumaczyć depeszę, którą wysłał do Lawa po bitwie nad Chickamaugą:

"Permit me to express my entire satisfaction and admiration of your distinguished conduct in command of General Hood's Division, in the battle of the 20th inst. I trust you will soon receive the promotion which you so well merit"

I nie zapominajmy, że Evander Law powrócił do dowodzenia swoją brygadą w czasie zmagań w Wirgini (i został ranny pod Cold Harbor), pomino takich upokorzeń jak odesłanie go przez Longstreeta do namiotu gdy gen. Lee z wielkim hukiem dokonywał przeglądu I korpusu tuż przed rozpoczęciem kampanii 1864...
Stonewall
Alku!
Jedynym źródłem omawiającym stosunki między Jenkinsem i Lawem, które czytałem, są pamiętniki gen. Moxleya Sorrela. Zasługi pana Micaha dla Armii Północnej Wirginii podkreśla chociażby Stephen Sears w swojej pracy "To the Gates of Richmond: The Peninsula Campaign" - w jej świetle wyczyny brygady Jenkinsa w bojach nad Chickahominy były zaiste imponujące. To za nie 22 lipca 1862 roku miano mianować Karolińczyka generałem-brygady. W drugiej bitwie pod Manassas, gdzie został ciężko ranny, Jenkins występował więc jako generał, a Law był tylko pułkownikiem. Pan Evander osiągnął stopień generalski, gdy Jenkins leczył się z poważnej rany - nie wiemy więc jak dalej potoczyłaby się kariera Micaha, gdyby przez rok nie pozostawał poza placem boju. Obaj byli wcześniej wykładowcami w szkołach wojskowych na Południu - tyle, że Jenkins miał rok przewagi z racji urodzenia i dwa z racji wcześniejszego ukończenia studiów wojskowych. Przypuszczam, iż Law okazał się człowiekiem niezwykle ambitnym, pragnącym dogonić lub nawet prześcignąć Micaha w jego karierze wojskowej. Tymczasem Jenkins musiał po Gettysburgu znaleźć przydział służbowy, a przetrzebiona dywizja Picketta została odesłana na tyły, zaś Longstreet potrzebował doświadczonego dowódcy. Nie wiem jak Jenkins odnosił się do Lawa jako do podwładnego, ale najwyraźniej panu Evanderowi nie w smak było służyć pod rozkazami człowieka, którego dotąd próbował prześcignąć w swojej karierze. Pamiętajmy, iż starszeństwo stopniem obowiązywało i Law musiał się podporządkować rozkazom przełożonego. Sorrel nie opisuje dokładnie sytuacji panującej w dawnej dywizji Hooda, więc, proszę Cię Alku, podziel się swoją wiedzą na ten temat.
The General
Na linii Law – Jenkins iskrzyło i na pewno nie pomogło to dywizji. Gdy przyszły niepowodzenia (Wauhatchie czy kampania we wschodnim Tennessee) zaczęto nawzajem się oskarżać. Longstreet też nieźle wtedy „szalał” występując m.in. przeciwko McLawsowi, Lawowi, Robertsonowi i Benningowi. Stara brygada Lawa to nawet wystąpiła z petycją o przeniesienie z tego korpusu.
Generalnie nie był to wesoły okres w korpusie Longstreeta.

A w całym konflikcie i tak zwycięzcy nie było, bo dywizja Hooda ostatecznie otrzymała nowego dowódcę w postaci gen. Fielda smile.gif
Ironside
Jak już polemizujemy, to trzymajmy się faktów. W czasie swojej kampanii Grant walczył z niewiele mniej licznym przeciwnikiem, na dodatek posiadającym potężne fortyfikacje na każdym niemal zbiegu rzek czy zakolu Mississipi (czy jak to sie tam pisze...). Na dodatek musiał walczyć w trudnym terenie, z dala od baz, jego żołnierze nie byli pryzwyczajeni do klimatu, a miejscowa ludność to byli południowcy z krwi i kości, mało przyjaźnie nastawieni. No a finał był wręcz genialny - Grant nie tylko otoczył Vicksburg, ale jeszcze wymanewrował Johnstona, który gdyby połączył się z Pembertonem, mógłby dość łatwo unionistów pokonać. No i na koniec najważniejsze: bitwy Lee były bardzo efektowne, ale wojska konfederackie ponosiły tam równie krwawe straty jak pokonani federalni. Pod Vicksburgiem było odwrotnie - Pemberton skapitulował, ale dzięki temu Grantowi udało się odnieść wielkie zwycięstwo stosunkowo niewielkim kosztem.

"Tak samo mieliśmy świetną kawalerię, państwo nastawionę na uprawę ziemii i ziemiańskie dworki"
- krótko mówiąc to, czego najbardziej nie lubię we własnej historii - zacofanie gospodarcze i szlachetczyzna tongue.gif A co do kawalerii, to wolnego - konfederaccy kowboje mogliby naszym skoczyć. Polska jazda zawsze była najlepsza na świecie i basta! wink.gif

Słowo od moderatora:
Ten post, podobnie jak i cztery kolejne, znajdował się w temacie "Unia czy Konfederacja". Został on przeniesiony, gdyż część zawartych w nim treści nadmiernie odbiegało od założeń tamtego tematu, a to wywołało kolejne posty, zupełnie z tamtym tematem nie związane. Zachowałem ich pełną treść, która w pełni zrozumiała staje się dla reszty użytkowników naszego Forum dopiero po zapoznaniu się z dyskusją w temacie "Unia czy Konfederacja".
Nico
Jak już się trzymamy faktów to do końca tongue.gif. Pamiętajmy o flotylli rzecznej Unii, bez której Grant by tak wspaniałych zwycięstw nie odniósł. Skoro poruszasz kwestie terenu to nie zapomnijamy o innych szczegółach. Jak słabo zaopatrywane były armie konfederackie w porównaniu z jankesami.

Fakty są takie, że jak Grant spotkał się z Lee to w ciągu dwóch miesięcy stracił tylu żołnierzy co Lee miał w armii tongue.gif. Pokonał generała Lee tylko dzięki temu, że mógł sobie pozwolić na takie straty.

Generała Lee był the best i proszę tu bez wrogiej jankeskiej propagandy sad.gif censored.gif tongue.gif
The General
Oj Nico, za dużo tych filmów tongue.gif

QUOTE
Fakty są takie, że jak Grant spotkał się z Lee to w ciągu dwóch miesięcy stracił tylu żołnierzy co Lee miał w armii . Pokonał generała Lee tylko dzięki temu, że mógł sobie pozwolić na takie straty.

Jak masz jakieś inne pomysły jak pokonać ANV to zapraszam do topiku o froncie wschodnim, bo to armia Lee była celem Granta. Grant zaczynał z 120.000 vs 65.000, czyli mniej więcej podobnie jak Sherman vs Johnston.

W przypadku Lee mówisz, że był dobrym dowódcą, bo zadawał duże straty nieprzyjacielowi. Tak, ale to Grant go atakował - i chyba zawsze jego decyzje były racjonalne, choć różnie wygląda to z perspektywy czasu.

W przypadku Johnstona mówisz, że był zły bo się tylko wycofywał co jest nieprawdą, bo również planował i przeprowadzał akcje ofensywne. W tym przypadku jednak Sherman nie atakował tak furiacko jak Grant i pewnie dlatego JJ jest zły.

Ale na dalszą ewentualną dyskusję zapraszam do topiku o froncie wschodnim, a dla zachęty do rozmyśleń słowa Granta:

Fragment z listu Granta do Hallecka (czas Cold Harbor):
„I now find, after more than thirty days of trial, that the enemy deems it of the first importance to run no risks with the armies they now have. They act purely on the defensive, behind breastworks, or feebly on the offensive immediately in front of them”.

I z jego wspomnień: “In fact, nowhere after the battle of the Wilderness did Lee show any disposition to leave his defences far behind him”.

Co do Granta na Zachodzie - on i jego Armia Tennessee to... nic tylko zwycięstwo! tongue.gif
Nico
"Wy" tam na zachodzie tak często dostawaliście w 'pupę' od jankesów i od Granta, że może jakieś kompleksy na jego punkcie macie tongue.gif. Ale "My" na wschodzie umiemy wygrywać i bić jankesów tongue.gif. Gdybyście tylko nie dali tak ciała na zachodzie to byśmy wygrali tongue.gif tongue.gif tongue.gif.

Co do listów Granta. Po co Lee miał opuszczać okopy, skoro jankesi tak chętnie chcieli je szturmować ciągle? Lee szedł mu tylko na rękę wink.gif.
The General
Stonewallu, niestety nie mogę się powstrzymać od skomentowania postu Nico.

QUOTE
Po co Lee miał opuszczać okopy, skoro jankesi tak chętnie chcieli je szturmować ciągle?

Jak to po co? Przecież sam mówił, że koniecznie musi zniszczyć Granta aż ten zdoła dotrzeć do James; że jeżeli dojdzie do oblężenia Petersburga to koniec będzie tylko kwestią czasu.
Raz pod Spotsylvanią wypuścił korpus Ewella i jak chcesz to mogę poszukać zdjęcia przedstawiające rządki poległych weteranów z II korpusu ANV w walkach z tak 'doświadczonymi' jednostami jak 1st Maine Heavy Artillery, czy 4th i 7th NY Heavy Artillery.
Gdzieś pisałeś, że Armia Potomaku została w praktyce zniszczona po 2 miesiącach walk, więc biorąc pod uwagę opinie Lee dlaczego nie zaaplikowano czegoś w stylu Seven Days '62?
Odpowiedz jest prosta - bo gdy Siła i Żelazna Determinacja zawitała do 'Was' to i skończyły się te wasze ofensywne numerki tongue.gif

'My' na zachodzie przynajmniej obrywaliśmy od dobrych, bo z małymi wyjątkami to nie walczyliśmy z McClellanami, Burnsideami, Banksami czy Sigelami. W dodatku musieliśmy się zaopiekować nieporównywalnie większą i łatwiej dostępną dla nieprzyjaciela przestrzenią niż wasz teatr działań, z której to i 'Wy' braliście zaopatrzenie.

I to nie 'My' mieliśmy prorytetet w oczach Davisa i to nie 'Wam' robiono takie eksperymenty jak powierzanie dowództwa tak oderwanemu od rzeczywistości siepaczowi jak Hood tongue.gif

Dobra, już więcej nie kometnuję... sleep.gif
Nico
Pod Spotsylvania Ewell robił rozpoznanie bojem i pechowo trafił. Lee zniszczył armię Granta, ale wy byliście tacy nieudolni na zachodzie z Joe Johnstonem, że Sherman nawet nie potrzebował większych posiłków i szybko jankesi uzupełnili Armię Potomacu tongue.gif.

Ale powód do dumy, obrywać od 'dobrych'. Może byście się nauczyli zwyciężać? wink.gif Pokazaliśmy wam jak to się robi pod Chickamugą, pokazał wam to m.in. tam generał Hood tongue.gif.

Zaopatrzenie braliśmy, bo co? Wszystko byście zmarnowali tak czy siak, porzucając materiały wojenne w kolejnych odwrotach lub poddając kolejne forty. To lepiej, żebyśmy my już te materiały dobrze wykorzystali tongue.gif.

To nie 'nasz' był Davis, tylko 'wasz' z Mississippi. My tu z Virginii i bez niego byśmy sobie poradzili smile.gif.

Generał Hood też był 'wasz' z Kentucky, poza tym to bardzo dobry żołnierz był (wiadomo, szkolił się pod nami wink.gif ), a to że nie umieliście wykonać jego prostych rozkazów pod Peach Tree Creek, ani serca do walki nie mieliście - 2,500 strat na 30+ tys. walczących, to tego za was nie zrobimy przecież.
To co ma powiedzieć milicja na Florydzie, która pod Olustee mając 5,000 straciła 1,500. U nas straty były wysokie, ale to dlatego, że my walczyliśmy, a nie udawaliśmy tongue.gif.

Niech Żyje generał Lee i Armia Północnej Wirginii rolleyes.gif
Ironside
Nico, Ty to jesteś jdnak fanatyk wink.gif smile.gif
Nico
Nie no, pół żartem, pół serio wink.gif.

Bardziej poważnie to czasem tak sobie myślę, że chyba jeden dzień zadecydował o być albo nie być Konfederacji. 'Gdyby' udało się im uderzyć 5go kwietnia tak jak planowali pod Shiloh, to nie byłoby Buella na pomoc, nie 'byłoby' już Granta i Shermana, nie 'byłoby' Bragga jako dowódcy Tennessee, nie 'byłoby' tych wszystkich klęsk....
The General
QUOTE
Lee zniszczył armię Granta

To komu poddał się pod Appomattox? Może Tecumsehowi i jego indiańskim sprzymierzeńcom? tongue.gif tongue.gif

QUOTE
Ale powód do dumy, obrywać od 'dobrych'. Może byście się nauczyli zwyciężać?  Pokazaliśmy wam jak to się robi pod Chickamugą, pokazał wam to m.in. tam generał Hood

Tak... i przywieźliście na zachód trochę tego szczęścia, które tak często towarzyszyło wam wschodzie tongue.gif Aura ta od razu udzieliła się Rosey’owi, który wyciągnął ze swojej linii dywizję akurat gdy startowaliście do ataku. Ale że w przyrodzie nic nie ginie, więc tego co przywieźliście na zachód brakło wam na wschodzie, co boleśnie odczuł Hill pod Bristoe Station.
I popytaj kolegów jak się walczyło pod Chickamaugą, bo zdaję się, że odkryli tam nowe sposoby walki tongue.gif

QUOTE
My tu z Virginii i bez niego byśmy sobie poradzili

Oh ta Wirginia... możecie podziękować Bogu za to, że mieliście tak znakomitego sąsiada jak Wielki Stan Północna Karolina, który w rzeczywistości utrzymywał tą całą waszą armię tongue.gif tongue.gif

QUOTE
Bardziej poważnie to czasem tak sobie myślę, że chyba jeden dzień zadecydował o być albo nie być Konfederacji.

Ja to się zastanawiam czy ta wojna wogóle była do wygrania.
Północ miała prawie 4-krotnie większą możliwość mobilizacji żołnierzy i ogromną przewagę w przemyśle, flotę...
A wystarczy popatrzyć na straty w bitwach i od razu widać, że Południowiec nie był w stanie ustrzelić 2 Jankesów, nie mówiąc o 4 czy 10 jak to się niektórzy przechwalali.

Oul Sherman miał rację - naród rolników nigdy nie pokona narodu robotników (czy coś w tym stylu)...
Nico
Pod Appomattox....zawarliśmy pokój wink.gif.

Co do Północnej Karoliny to rzeczywiście dobry sąsiad, ale to nie ma nic do rzeczy. Gdyby nie 'myśl' i 'zdolności' Wirgińczyków (Lee, Jackson, Stuart i długo by tu jeszcze wymieniać tongue.gif) to Konfederacja długo by nie utrzymała się.

---

Szansa na zwycięstwo zawsze była...tylko odległa i trudna do wywalczenia wink.gif.
The General
Ciekawa stronka poświęcona generałowi AP Hillowi:

http://www.aphillcsa.com/

Są tu jacyś fani tej postaci?
Ja osobiście go lubię, a III korpus ANV jest moją ulubioną formacją ANV. Zawsze lubiłem takie dramatyczne postacie...
American Conquest
Witam



Hmmm z dowudców konfederacji znam:
- Robert E. Lee
- Alberta Sidney'a Johnston'a
- Johna B. Floyd'a
- Siomona B. Buckner'a
- Braxton Bragg'a

a z dowudców Unii:
- Williama Rosecrans'a
- Joseph Hooker'a
- Ulysses S. Grant'a
- George G. Meade'a
- George McClellan'a
- John Pope'a


Ale jednak najwiekszy szacunek pozostawiam dowódcy Konfederacji Robertowi E. Lee za bitwę pod Chancellorsville w stanie Wirginia, w tejże bitwie pokonał dowódce Unii Josepha Hooker'a, który miał przewage 70.000 tysięczną armią, a jednak Lee wygrał.
To jest wersja pozbawiona grafik. Jeżeli chcesz przejść do głównego forum kliknij tutaj.