|
|
Wiersze i piesni patriotyczne o Polsce, ----------------------------------------
|
|
|
|
Niedługo 11. listopada i zawsze się przyda. Zresztą, czasem tak człowieka najdzie żeby poczytać. Wpisujcie tu wiersze i pieśni patriotyczne wszelkiego rodzaju i ze wszystkich epok. Zacznę Norwidem:
Moja Ojczyzna
Kto mi powiada, że moja ojczyzna Pola, zieloność, okopy Chaty i kwiaty, i sioła - niech wyzna Że - to jej stopy. Dziecka - nikt z ramion matki nie odbiera Pacholę - do kolan jej sięga Syn - piersi dorósł i ramię podpiera To - praw mych księga Ojczyzna moja nie stąd wstawa czołem Ja ciałem zza Eufratu A duchem sponad Chaosu się wziąłem Czynsz płacę światu Naród mię żaden nie zbawił ni stworzył Wieczność pamiętam przed wiekiem Klucz Dawidowy usta mi otworzył Rzym nazwał człekiem Ojczyzny mojej stopy okrwawione Włosami otrzeć na piasku Padam: lecz znam jej i twarz i koronę Słońca słońc blasku Dziadowie moi nie znali też innej Ja nóg jej ręką tykałem Sandału rzemień nieraz na nich gminy Ucałowałem Niechże nie uczą mię, gdzie ma ojczyzna Bo pola, sioła, okopy I krew, i ciało, i ta jego blizna To ślad - lub - stopy
a to znają chyba wszyscy:
„Hymn do miłości ojczyzny”
Święta miłości kochanej ojczyzny, Czują cię tylko umysły poczciwe! Dla ciebie zjadłe smakują trucizny Dla ciebie więzy, pęta niezelżywe.
Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny Gnieździsz w umyśle rozkosze prawdziwe, Byle cię można wspomóc, byle wspierać, Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać. Ignacy Krasicki
A to kiedyś osobiście mówiłem na akademii:
Wisława Szymborska
Gawęda o miłości ziemi ojczystej
Bez tej miłości można żyć, mieć serce puste jak orzeszek, malutki los naparstkiem pić z dala od zgryzot i pocieszeń, na własną miarę znać nadzieję, w mroku kryjówkę sobie wić, o blasku próchna mówić „dnieje”, o blasku słońca nic nie mówić.
Jakiej miłości brakło im, że są jak okno wypalone, rozbite szkło, rozwiany dym, jak drzewo z nagła powalone, które za płytko wrosło w ziemię, któremu wyrwał wiatr korzenie i jeszcze żyje cząstkę czasu, ale już traci swe zielenie i już nie szumi w chórze lasu?
Ziemio ojczysta, ziemio jasna, nie będę powalonym drzewem. Codziennie mocniej w ciebie wrastam radością, smutkiem, dumą, gniewem. Nie będę jak zerwana nić. Odrzucam pustobrzmiące słowa. Można nie kochać cię – i żyć, ale nie można owocować.
Ta dawność jej w głębokich warstwach... Czasem pośrodku drogi stanę: może nieznanych pieśni garstka w skrzyni żelazem nabijanej,
a może dzban, a może łuk jeszcze się w łonie ziemi grzeje, może pradawny domu próg ten, którym wkroczyliśmy w dzieje?
Stąd idę myślą w przyszłe wieki, wyobrażenia nowe składam. Kamień leżący na dnie rzeki oglądam i kształt jego badam. Z tego kamienia rzeźbiarz przyszły wyrzeźbi głowę rówieśnika. Ten kamień leży w nurcie Wisły, a w nim potomna twarz ukryta.
By na tej twarzy spokój był i dobroć, i rozumny uśmiech, naród mój nie żałuje sił, walczy i tworzy, i nie uśnie. Pierścienie świetlnych lat nad nami, ziemia ojczysta pod stopami. Nie będę ptakiem wypłoszonym ani jak puste gniazdo po nim.
Tadeusz Różewicz *** (Oblicze Ojczyzny)
Ojczyzna To Kraj Dzieciństwa, Miejsce Urodzenia, To Jest Ta Mała Najbliższa Ojczyzna. Miasto, Miasteczko, Wieś, Ulica, Dom, Podwórko, Pierwsza Miłość, Las Na Horyzoncie, Groby. W Dzieciństwie Poznaje Się Kwiaty, Zioła, Zboża, Zwierzęta, Pola, Łąki, Słowa, Owoce. Ojczyzna Się Śmieje. Na Początku Ojczyzna Jest Blisko, Na Wyciagnięcie Ręki. Dopiero Później Rośnie, Krwawi, Boli.
Krzysztof Kamil Baczyński - Elegia o... (chłopcu polskim)
Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą, haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią, malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg, wyszywali wisielcami drzew płynące morze. Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć, gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami. Odchowali cię w ciemnościach, odkarmili bochnem trwóg, przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg. I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc, i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło. Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką. Czy to była kula, synku, czy to serce pękło? 20 III 1944 r.
Aha, mile widziane też wszelkiego rodzaju wiersze o Polsce.
|
|
|
|
|
|
|
owen
|
|
|
Nowicjusz |
|
|
|
Grupa: Użytkownik |
|
Postów: 3 |
|
Nr użytkownika: 10.481 |
|
|
|
R.D. |
|
Stopień akademicki: gimnazjalista |
|
Zawód: uczen |
|
|
|
|
Władysław Bełza DO POLSKIEGO CHŁOPIĘCIA
Nie płacz, nie płacz synku drogi, Żeś na ziemi swej ubogi! Że nie miecz ci ani radło, Lecz tułactwo w doli padło, Żeś łzy tylko i cierpienia, Odziedziczył z twego mienia. Przez Bóg żywy, to fałsz dziecię! Naprzód wziąłeś na tym świecie To, co rodu twego znakiem: Imię zacne żeś Polakiem. A czy wiesz ty, ile cześci, Krwi i chwały w nim się mieści? Czy wiesz, jaka to poczciwa Duma, wzrusza twe serduszko, Gdy z usteczek ci się zrywa: To Batory! to Kościuszko! Urodzajna twoja rola, Zbożem śmieją ci się pola, Lasy twoje echa głuszą, Owce wełną ci się puszą, A jesienią, na jabłoni, Owoc się jak szkarłat płoni, Że zostaje na przychówek, I na zimę i przednówek. A więc nie płacz synku drogi, Żeś na ziemi swej ubogi; Bo z twych łanów, w dawne lata, Tyś spichlerzem był pół świata, Dzieląc wszystkich pod swym niebem, Równo sercem jak i chlebem Sól z Wieliczki brałeś hojnie, Złoto w dani lub na wojnie, A na pługi i do zbroi, Szło żelazo z ziemi twojéj, I starczyło z twojej gleby, I na zbytek i potrzeby. Więc pogodnem patrz mi licem, Boś ty skarbów tych dziedzicem! I rąk nie łam z próżną troską... Wróci Bóg, co przemoc wzięła! W sprawiedliwość wierzmy Boską: Jeszcze Polska nie zginęła!
Hej! chłopcy, bagnet na broń!
Hej! chłopcy, bagnet na broń! Długa droga, daleka, przed nami, Mocne serce, a w ręku karabin, Granaty w dłoniach i bagnet na broni!
Jasny świt się roztoczy, Wiatr owieje nam oczy I odetchnąć da płucom, i rozgorzeć da krwi, I piosenkę, jak tęczę, nad nami roztoczy W równym rytmie marsza: raz! dwa! trzy!
Hej! chłopcy, bagnet na broń! Długa droga, daleka, przed nami trud i znój, Po zwycięstwo my, młodzi, idziemy na bój, Granaty w dłoniach i bagnet na broni!
Ciemna noc się nad nami roziskrzyła gwiazdami, Jasne wstęgi dróg w pyle, Długie noce i dni, Młoda Polska, zwycięska, jest w nas i przed nami, W równym rytmie marsza: raz! dwa! trzy!
Hej! chłopcy, bagnet na broń! Bo kto wie, czy to jutro, pojutrze, czy dziś, Przyjdzie rozkaz, że już, że już trzeba nam iść Granaty w dłoniach i bagnet na broni!
Maria Sulima
Jestem sierotą
Jestem sierotą na ziemi kochanej, Przodków krwią, potem, obficie zalanej. Jestem sierotą, choć Polska za Bugiem. Poszłabym piechotą, mnie skuli łańcuchem. Leciałabym ptakiem, lecz skrzydła złamane, Więc włóczę się szlakiem, w ślad więźnia skazana...
Maria Sulima
Poleski kraj
Gdy miesiąc maj poleski kraj W wiosenny strój ubierze, Zabłyszczą wody, zapachnie miodem I człowiek w cud uwierzy.
Tam perły ros, tam wonny wrzos, Tam rzeki modre płyną, Tam srebrne zdroje, a dusza moja W dziewiczych lasach ginie.
Poleski kraj, to piękny gaj Olbrzymich brzóz sędziwych. Tam grząskie knieje, tam baśnią wieje Tych czasów dawnych, siwych.
Gdy spadnie zmierzch i łzami deszcz Obmyje kraj powoli, W księżyca blasku, wśród kniei lasów Zabłyszczy krzyż Boboli.
Hartuje pierś waleczna pieśń Odwiecznie dumnej puszczy. W tych błogich stronach rodzinne domy Traugutta i Kościuszki.
Polesie wie, jak w słynne dnie Powstańcy tu walczyli, A polne maki, co z krwi Polaków Od zórz czerwieńsze były.
Gdy wstrząśnie las i grzmot, i blask, A niebo się zachmurzy, To echo strzałów, co w wojnę brzmiały Poleskim zrywem „Burzy”.
Dewajtis dąb, omszały zrąb Tak wiele uczuć budzą. Tam w sennej ciszy czasem się słyszy Głos z Chaty leśnych ludzi.
Upływa czas i szumi las Składając opowieści O dziejach dawnych, o ludziach sławnych Na ziemi mej poleskiej.
Maria Sulima
Ojczyzno
Ja do ciebie powrócę szmerem wody źródlanej, Tą piosenką, co nucą serca gdzieś zakochanych.
Ja do ciebie powrócę szronem biało-srebrzystym, Kryształową narzutą czy powietrzem czystym.
Ja do ciebie powrócę wonią łąki kwitnącej, Tą jutrzenką, co rzuca pierwszy promień gorący.
Ja do ciebie powrócę wtórem liści alei, Tylko czas niech nie skraca mej gasnącej nadziei.
Niech mnie życie nie smuci, nie rozżala deszcz rzewny, Ja do ciebie powrócę, ma Ojczyzno – na pewno.
Maria Sulima
Dzień dzisiejszy
Godność człowieka haniebnie się depcze Na Ziemi zbolałej mych przodków, Tyran krew ludzką łapczywie chłepce. Podległe mu wszelkie środki.
Kraty żelazne zaćmiły nam słońce, Dusze nam spętać gotowe. Powietrze w mym kraju nieufne, cuchnące, Zaborców swoista brzmi mowa.
Lud potępiony już padł na kolana, Pochodnia mu więcej nie świeci. Przyszłość stracona, krwawią wciąż rany, O litość wzywają dzieci...
Wiara się chwieje płonącą tu świecą, W porywie wiatrów szalonych Ku niebu modły nieszczęsnych wciąż lecą, Szukają nadziei straconej.
Niebo się chmurzy, obłoki płaczą Nad krajem fatalnym, zgnębionym. I krukiem czarnym los kracze i kracze... Czernobyl wydaje swe plony...
Maria Sulima
Moje przodki nie dla sławy Często w bój chodzili krwawy. Syberyjski kraj niemiły, Gdzie są dziadów mych mogiły... (Mój ty, Boże)
Konstanty Ildefons Gałczyński
Polska
Nosimy Cię w swych sercach, wyblakli poeci, głupcy, włóczęgi, błazny, ścierki kawiarniane; Twój blask oślepiający jako słońce świeci, w piersiach nam się łopoczesz stłumionym orkanem.
Ale my, głośne pawie, pyszałki odęte, niecna zgraja aktorów, hałastra wyrodna, kneblujemy jak łotry Twoje usta święte i spychamy Cię na dno, bo jesteś... niemodna.
Ale ja wiem, że przyjdziesz, musisz przyjść, Skrzydlata, piersi nasze rozedrzesz gromowym wołaniem, serc milionem zatargasz, pasadami świata! ... Poeci, ja zwiastuję Drugie Zmartwychwstanie!
W proch uliczny runiemy, jak bogi gliniane, Twój piorunowy płomień ślepia nam wypali, Twoje Imię ognistym będzie huraganem! ale nie dla nas będzie, bo myśmy za mali. (1924)
Konstanty Ildefons Gałczyński
ZSSR
Za parę lat i tak po stienku i trach-tarach! Mon cher - tymczasem Marksa mamy w denku - pardon, ZSRR
Tymczasem jeszcze obiad dobry i przy obiedzie kler, karp z wody, z srebra kandelabry - pardon, ZSRR.
Tymczasem, jeszcze jakby w filmie "Rozkosze wyższych sfer": jarząbki przy sowieckim hymnie - pardon, ZSRR
Że Untergang des Abendlandes? Gwiżdżę - rastaquoere! Pafnucy, zrób mi, proszę, wannę - Pardon ZSRR.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Rok polski
Styczeń, czyli Januarius
Wspaniale astrologiczne Styczeń w znak podchodzi ślicznie
Wodnikowy, co zwie z lat już się Wodnik, czyli Akwariusz;
Wodnik, wiadomo, polski znak: W Polszcze jest wody ojczyzna,
wody w poezjach i w głowach, i w ministerialnych mowach,
i w klituś-bajduś Kiepury, i w symfoniach K. Kazury;
w Akademiach, w Odsłonięciach, i w Otwarciach, i w Zamknięciach,
w Zjazdach, w Akcesach, w Obchodach – woda, woda, woda, woda!
Mawiał Poeta ze złością: - Polska narodów wodociąg...
Minął rok Trzydziesty Siódmy, chwalić Boga, bo był złudny:
Zdobywaliśmy prestiże, ale kraj wciąż łapą liże.
Julianna zaszła w Krynicę i był zamach na Horzycę.
Kościałkowskiego, że krępy, Szukalski kusił do rzeźby.
- A ty lepiej napisz dramat - mówi mama do Zyndrama.
Również mówiono w Senacie: - Te "wawrzyny" wysyłajcie wagonami! Jak tu nie chcą, to może "chwyci na eksport.
A pod stacją Bycze Głowy słup telegraficzny nowy'
wbito wspólną siłą w ziemię i zrobiono akademię:
Ulrych gadał, sztandar zwisał, Sieroszewski bajkę pisał,
co napisze, uśmieje się... (Szanuj starszych, mój Hernesie!)
Słowem, wszystko barzo miło, tandem etiam i tak było:
entliczek - pentliczek czerwony "Płomyczek", na kogo wypadnie, na tego bęc! i do więzienia...
Zima, zima. My w Aninie plotkujemy przy kominie
w wolnych chwilach od obliczeń nowych wydatków na Styczeń.
Luty, czyli Februarius
Witaj, Luty, między nami w znaku, co się zwie Rybami!
Znak ten ma znaczenie strome: nomen-omen i barometr:
Boć u nas to każdy chyba jest cokolwiek jak ta ryba -
może skręcić kark od POS-u lecz poza tym nie ma głosu.
- Obuj, chłopie, dobre buty - mawiał mój dziad, gdy był Luty;
dziś chodzi z niemałym żalem bez butów, ale z medalem.
Medal zresztą - spójrzmy głębiej! nie grzeje, lecz i nie ziębi,
słowem: danaż moja dana, proszęż pana Felicjana.
Luty, poza tym, po trosze ma liczne inne rozkosze
spraw i sprawek ciżba tłumna: raz do banku, raz do gumna.
W banku można wnieś podanie ; i spokojnie liczyć na nie,
zasię w gumnie a po troszku można wsunąć coś na boczku:
Niezła będzie pieczeń z rożna, karpia z wody takie można;
grunt to, żeby, proszę panów, do wszystkiego masę chrzanu:
Chrzan łzę puszcza z ocznej szpary, łza przesłania złe cauchemary,
czas mija. Nie myślmy o tem. Ot i już wieczór za płotem-
Na wieczory, kiedy ciemno, polecam zabawę w "penklob":
Bierzesz Żydów dwa śmietniki i Nałkowską za wąsiki,
Parandowskiego do hewry, (powieściopisarz rezerwy),
no i - najważniejsze, że to - kupę forsy z MSZ-etu;
za te pieniądze, jak wiecie, tułają się Żydy po świecie;
że te Żydy takie drogie, a kraj w nędzy, cóż ja mogę?
Korektora innej marki trzeba by tu, albo belki na ten mały błąd drukarski, co go zrobił Każmirz Wielki.
Marzec, czyli Martius Luty srebrną zdjął szczeżuję, ot i już Marzec figluje:
tu zachmurzy, tam spogodzi, a całość w nowy cykl wchodzi:
człek w długi z samego rana, a słoneczko w znak Barana.
(Mówiąc krótko a głęboko, wszystko sobie wchodzi dokądś:
do żłobu Żydomasoni, a do więzień autochtoni...
Cóż, nie każdy Adam baje, że Polska jest Bassara-jem!)
Nie wiedzieć, co tu się da rzec 'o miesiącu zwanym Marzec:
Raz kwiatkom sypnie do rowów śniegiem zabawnym, to znowu
słodkim dżdżem jak lustrem pęka Marzec - kapryśna piosenka.
Idąc za marcową modą, kaprysiejemy z przyrodą,
dziwne mając, panie złoty, inklinacje a ciągoty:
To się nam chce wody z miętą, to na księżyc, to do centrum.
to na lewo, to na prawo, to z Poznaniem, to z Warszawą,
w końcu w prawo, w lewo ani, ni do centrum, proszę pani,
lecz, jak zwykle w takich razach, po prostu, czyli "w myśl wskazań"...
Raz Polak Narcyz Matuszczyk zabłąkał się w strasznej puszczy;
ciemnieje; słychać puszczyka; pot zalewa Matuszczyka;
księżyc na dwie drogi mruga: w prawo jedna, w lewo druga.
- Co robić? - groza się wgryza w mózg Matuszczyka Narcyza.
- Nie mogą wszak w miejscu stać ja! – Bardzo przykra sytua-ć-ja.
Tymczasem z zachodu chmury i ze wschodu wiew ponury,
droga w prawo, droga w lewo, a w centrum przyjazne drzewo ...
naród... Państwo... tego... ten... historyczny, saski sen.
I do powiek snu jak kleju nalało mu się, aż gwizdnął... Nie masz to jak, mociumdzieju, stuletni sen przed decyzją.
Kwiecień, czyli Aprilis
W ślad za Marcem, jak to wiecie, postępuje miesiąc Kwiecień,
już w gaju człek fajkę pyka, a słonce wchodzi w znak Byka.
Wprawdzie są tacy, co krzyczą, że w Polsce jest ciągle byczo:
stycznie, lute, marce, kwietnie – ciągle dobrze, ciągle 'świetnie;
sukces, triumf z każdej strony – tak twierdzi... "Kurier Czerwony";
ano niech tam! nie przeszkadzam! Byczo? Rozkaz, panie władza.
No, Byk już dosyć był w mowie, teraz o Becku dwie słowie:
Szkoda słów, jak mówią w Łodzi: świetnie się chłopu powodzi!
Przede wszystkim każdy przyzna, że to przystojny mężczyzna,
że "egipskie" z gracją pali i że ma śliczny "keep smiling";
co do fraka, wszystkie stany zgodzą się, że jak ulany;
gdybyż miał jakie defekty, wraz by to zdradził obiektyw,
lecz na każdej fotografii Beck błyszczy jak król Szlarafii.
Na taki szczyt ja nie dojdę, nawet nie mam Schadenfreude,
żeby zbłądził, nie! puzony, triumfy... vide... "Czerwony".
W Austrii tymczasem, panowie, wszystko stanęło na głowie,
Hitler w czarnej limuzynie jeździ po wielkiej krainie,
z lewej strony mając Hessa, i czuje się jak sam cesarz,
ciepło sypia, smacznie jada, Rzymskie Cesarstwo zakłada,
słowem, każdy w wiosny porze kombinuje tak jak może.
Tylko my, biedni Sarmaci, wciąż chodzimy kołowaci,
od wieków wciąż tacy sami... Boże, zmiłuj się nad nami!
Maj, czyli Maius Maj to miesiąc tajemniczy, cały w miłości, w słodyczy.
Zielono dzień się zaczyna, błękitnie zmierzchu godzina;
wieczorem drżą gwiazdy modre, chrzęści złoty pas nad biodrem,
a w pasie szmaragdy chowa dziewczyna, panna majowa.
Lśni w gwiazdach majowa panna jakoby perska fontanna;
gdy gwiazd świecenie przygasa, to sypie szmaragdy z pasa –
i szmaragdy, i rubiny sypią się z dłoni dziewczyny,
a ty myślisz, że to słowa, otóż nie! to noc majowa.
Wyjdźmy na ogród, amice otumaniony księżycem;
wiatr przez ogród ledwo wionie stoją w księżycu jabłonie,
wśród nich zielona altana, gdzie mnie czeka ukochana.
Mam dla niej wonne jaśminy i melodię okaryny;
mam dla niej szepty i dale, i najsrebrzystszą konwalią,
i to, co cenią najgłębiej, 0 serce, serce gołębie!
Wiatr się podnosi od wschodu wyjdźmy, Phidyle, z ogrodu,
panno moja horacjańska, pół rzymska, a pół słowiańska.
Popatrz no: Polska dokoła: piękne miasta, śliczne sioła,
bory podszyte łaciną szumem aż pod niebo płyną,
a ty - moja Muzom Muza, moja i Kochanoviusa.
Czerwiec, czyli Junius
Zwykle po majowej przerwie następuje miesiąc Czerwiec,
miesiąc miły dla Polaka, bo słońce wchodzi w znak Raka;
bo w Czerwcu Polak wesoły i upały ma, i pszczoły,
pszczoły jak muzyka płyną, upal rozmarza jak wino.
Witaj mi, lenistwo lata! Człowiek się ze słońcem brata
i z ptaszkami, i z dąbrową, i z obłokami nad głową;
gdzie spojrzy, sukces i gratka, wszystko mu idzie jak z płatka,
prześciga Lisa-Przecherę, czuje się drugim Hitlerem.
W Czerwcu wszystko z Europy zaczyna swoje urlopy;
Polak, choćby miał najmarniej, podróżuje do Jastarni,
a jeśli bardziej bogaty, pędzi autem do Juraty.
W Juracie same rozkosze: brydż, szampana pełne kosze,
kwiaty, filmowe gwiazdeczki i wyborne piwo z beczki;
hotele o nazwach hucznych zapraszają cię do uczty ...
Siadasz, zamawiasz pół czarnej, a kelner zły, że nie sarnę;
jednak niosą: jeden cukier drugi łyżkę z wielkim hukiem,
trzeci kawę, czwarty wodę, piąty tacę, szósty spodek...
i - Pól czarnej!!! - wołasz z przejęciem. - Tak! tak! tak! - I zwą cię księciem.
Kiedy przyjdzie do rachunku we łbie masz szum jak od trunku:
Za pól czarnej, chłopcze zloty, płacisz ...osiemnaście złotych -
i smutny idziesz na molo, by odetchnąć morską solą,
by patrzeć w fale szumiące, co płyną - jak twe pieniądze.
Lipiec, czyli Quintilis Co może, stara się przypiec skwarny, grożny miesiąc Lipiec,
nie dziwota, drodzy moi, toć słońce w znaku Lwa stoi,
więc choćbyś ze złości tupał, z nikim się nie liczy upal.
Wodzowie, wojewodowie pot ocierają na głowie,
krowa i ta w polu ryczy, trud przybiera na goryczy,
szukają cienia w altanie najbardziej wpływowe panie.
W lipcowe dni, Czytelniku, najlepiej stać na pomniku
jako figura z piaskowca zasłużonego sportowca:
Tu świat cały wisi krzywo, Niemcy warzą czeskie piwo,
kto może, to pcha do wojny, drżą wskazówki w cyferblacie, a ty sobie stoisz, bracie, nieśmiertelny i spokojny;
gdy gorąco i ponuro, najlepiej jeszcze figurom!
Ongiś Czternastego Lipca piosenką na krwawych skrzypcach
zagrał lud francuski młody, bo niby pragnął swobody;
grając pod dyrekcją biesa od wieczora do poranka, nie spostrzegł, że Marsylianka to był wariant... Majufesa... Szaleńcy robią zamieszki Żydy napełniają mieszki.
Ha, nieraz człek gorzko duma nad Darczanką w cieniu... Bluma.
U nas też, mości panowie, za sto lat człowiek się dowie,
że niektóre ważne nitki trzymały londyńskie Żydki...
W lipcu, jak w każdym miesiącu, najmilsza noc przy miesiącu,
noc bowiem wszystko uciszy gniew królów i trwogą myszy.
Sierpień, czyli Augustus Znany łacinnik Sirko mówi, że Panna to Virgo -
więc w znak Virgo wchodzi Sierpień, miesiąc pełen różnych cierpień,
oczywiście jak dla kogo, bo jedni się kąpać mogą.
Wieniawa nie może wcale: zamknęli go w Kwirynale;
Boyowi także drżą nogi: czeka go kryminał srogi
z powodu, że brzydko ruszał Konczyńskiego Tadeusza.
A mówiła ciocia Jadzia: Tadziu mój, nie ruszaj Tadzia!
Kiepura, ten ma los dobry: z samym starostą gra robry,
a z dachu auta do chmur aż śpiewa, że jest zwykły murarz;
mój wuj też raz, przy niedzieli, śpiewał i chłopa zamknęli,
czyli słód tragiczna lekcja: - Grunt, panowie, to protekcja!
Mnie, literackiej chudzinie, ponuro czas w Sierpniu płynie:
Z człowieka się robi wariat, gdy czeka na honoraria.
Za firanką stoi żona, wypatruje pocztyliona,
wypatruje, wyczekuje, białe rączki załamuje.
Miał przysłać "Glos Przyciszony" - byłaby kaczka dla żony,
sto złotych z "Rzewnej Godziny” - byłby wózek dla dzieciny,
siedemdziesiąt - "Ławą, bracia!" a tu nic i konsternacja.
Tym sposobem, dżentelmeni spędza Author Sierpień w sieni;
głowa mu puchnie jak bania od tego wyczekiwania,
świat się cały we łbie kręci – bo wciąż walą inkasenci:
malarz, golarz, ślusarz, bednarz... Eeech! dolo pisarza biedna!
Wrzesień, czyli September Z racji służbowych przeniesień niedobry jest miesiąc Wrzesień:
Drżą starostom wąsy, baki, bo słońce wbiega w znak Wagi,
świat chwieje się jak od burzy i na dwoje babka wróży;
cóż, kiedy z Wrześniem w staroście słowiańska tęsknota roście,
poezja pęka jak bania i stąd płyną zaniedbania;
olszynki, gaje, dąbrowy najmilszeć w porach służbowych!
człek by rydzyków nazbierał, ordery włożył w futerał -
niestety! niemało burz ma urząd, bo służba nie drużba:
Już, już się drzemka zaczyna, wtem premier jak ex machina
zza kaliny, co szerokim liściem szemrze nad potokiem!!
We Wrześniu w bieżącym roku strzeż się, starosto, potoku
i spoczynku pod kaliną, by cię stan spoczynku minął.
Zasię dla polskiej Armady też mam w zanadrzu ćwierć rady:
Na wszystkie gwiazdy niebieskie! wołam: - Precz z m/s "Sobieskim"!
Zmienić nazwę! zaraz! teraz! żeby nie wyszedł komeraż,
Boy bowiem, śmieszne chłopisko, jak mucha obsiada wszystko,
a Sobieski to też gratka dla tego obsesjonatka.
W świecie natomiast prawdziwym nareszcie dzieją się dziwy:
Masoni dostają w ucho i nie ujdzie im na sucho.
Mimo masońską przebiegłość zdobędziemy niepodległość
prawdziwą, nie papierową - ręką z ręką, głowa z głową.
Październik, czyli October Gdy słonce grzeje Skorpiona, a niebios mierzchnie opona,
poeta Stanisław Czernik mówi: - Ha, to już Październik;
za nim Dziuban, Ożóg, Starzec, jako też inni pieśniarze
"tomiki" wydają skoro – bo jesień jest taką porą.
(W tym względzie nic się nie zmieni: tomik, tomik co jesieni!...)
Pewien liryk w naszym mieście "tomików" ma coś czterdzieście:
"W poprzek","Aby","Glób","Iloraz", "Siwy Arbuz","Noga","Oraz",
"Kłucia w boku","Trzem nie potrza", "Czarne dumy","Krwawe ostrza",
"W uchu moim","Nie mój nabój", "Cisza wyżej","Wojna krabów",
"Bij, Walenty","Polsko, szalej", "Gdym ci rym ci" i tak dalej.
Gdy wyjdzie spod prasy tomik, Poeta biega jak chomik tomik,
nagina głowy i szyi - wszystko dla tej Poezyi.
(Albowiem wszystko przemija, lecz święta trwa Poezyja.)
Recenzent wielmożny zasię zaraz pisze o niej w prasie:
"Pan Jóźwiak, znany skądinąd, wydal tomik, „Nad głębiną”
w bibliotece „Świata dziwy”, a talent ma niewątpliwy;
tylko w wierszu u „Polne drogi” co znaczy „patelnia nogi”?!
Wprawdzie rzeczownik „patelnia” strofą bardzo wysubtelnia,
ale znowu, mówiąc szczelniej, co ma noga do patelni?..."
Bardzo to jest orzech twardy metafora awangardy.
W awangardowy Październik mów na wiatrak, że to piernik.
Piernik zresztą do kakao ma w sobie zalet niemało.
Listopad, czyli Novembris Atmosferyczny opad zaczyna miesiąc Listopad:
śniegi, deszcze et cetera fabrykuje atmosfera,
pole, ogród smutne wielce, słońce współdziała ze Strzelcem;
za to ziemia, chwalić Boga, dla Strzelca jest dosyć sroga,
strzały wojny za piec ciska Europa monachijska,
nie ludzie, uczynił Bóg to - laudatur mundi Constructor.
Durniom nie w smak, ale trzeba pochwalić tu Króla Nieba,
który ze swoich obłoków i wojnę zsyła, i pokój;
z Nim jest nam wyżej i szerzej, On świat w swojej dłoni dzierży,
On prawdzie uczyni zadość, On skruszy pyszałkowatość,
spocznie, możni tego świata, wielką stopą na traktatach!
My tu w Polsce, że tak powiem, mocno folgujemy sobie:
bo mało, że każda gąska gęga dziś na temat Śląska...
0 ekspansjach,0 koloniach... że... gaude, mater Polonia,
że wszystko jest doskonale że imperium... i tak dalej.
Tu trzeba, panowie szlachta, nasz żywot oprzeć na faktach,
faktach bez tęczowych ramek, co mówią za siebie same,
0 których trąba nie huczy - najpiękniejszych, bo tych mrówczych...
Gdy organy przebrzmią świetnie, gdy kwiat pomarańczy zwiędnie,
a długi welon obłoczny na dnie gdańskiej szafy spocznie,
zaczną się dni - czasem krzywo - i twardy małżeński żywot:
Tak jest i w życiu państwowym, moi mściwi panowie:
przebrzmią surmy, bębny, kotły, a w szary dzień potrzeba miotły,
bo pajęczyna po kątach - a kto ład chce mieć, ten sprząta.
Grudzień, czyli December Lekarzowi, dobrodziejowi mojemu, Doktorowi Jarosławowi Neczaj-Hruzewiczowi
Drogi Panie Redaktorze, rękopis w spóźnionej porze
wysyłam za miesiąc Grudzień, wierząc, że mi jakoś ujdzie.
Onego spóźnienia powód tłumaczy się złą chorobą,
co mnie od tygodni trapi, a nad łóżkiem wisi napis:
"K.I. Gałczyński. Poeta. Szaleństwo. Ścisła dieta".
Szczeblując do gwiezdnych pował, niejeden liryk zwariował,
liryk, ten srebrzysty atom... Odpuśćmy grzechy wariatom,
A ty, panie czytelniku, nie chełp się ze swą podwiką,
żeście zdrowi i rumiani Wszyscyśmy blisko otchłani
i każdemu z woli Boga powinąć się może noga,
lecz wiedz: diabeł spęta w lesie, Jezus na światłość wyniesie.
A światłość już niedaleko: w Grudniu się narodzi Dziecko,
co jednym wzniesieniem dłoni świat ku światłości nakłoni.
Spójrzcie, jak pierzchają cienie! Płynie Boże Narodzenie!
W purpurze, w zlocie, w lazurze Anioł dmie w trąbę na chmurze;
radość, radość niedaleko, radość, co pychę uśmierca...
"Jezu cichy i pokornego serca , uczyń serca nasze według serca Twego" 1938
Konstanty Ildefons Gałczyński
Piekło polskie
Dell' inferno
Canto XXX
W życia wędrówce, na połowie drogi, skroś infernalne wędrowałem knieje, gdzie ci, co skrzydła mają i co rogi,
po równie cierpią, i zbywszy nadzieje, zapadłem w otchań Piekła niedościgłą; kiedy pomyślą, włos na mnie truchleje.
Oczu demonów rozżarzonym węglom światłość jakowaś grozy przydawała gdy oko moje z ich okiem się sprzęgło.
I tako drżałem jak korab na wałach gdy się odiablą wszystkie elementy. A było wietrzno i wieczór bez mała.
Nade mną w górze "Święty, Święty, Święty" piały Cherubim i niebo jak arka skroś planetarne płynęło zakręty.
Nagle, czy Dante był to, czy Petrarka , nie wiem, lecz raczej sądzą być demonem onego człeka. - Chłopcze, niech nie sarka
jęzor twój - rzekła mara - bo przed skonem ujrzysz erebu grozy tajemnicze, kędy Kon cierpi społem z Laokoonem.
- Ktoś ty? - spytałem. - Jam jest Bazewiczem, co jeografią na ziemi fałszował, na ziemi byłem czymś, tu jestem niczem.
Teraz szczeblują do niebiańskich pował, ale nie dojdą, jak nie doszedł Maron; in terra doctor eram, tu - konował.
Stało się ciemniej, kiedy siwy Charon z okiem jakoby z rozżarzonym lontem wywijał wiosłem, jak różdżką Aaron.
I tako płynęliśmy Acherontem, rzeką Boleści, a wioślarz pyjamą osłaniał członki swoje. Widział on te
duchy nieraz płynące i tak samo poglądał na nas jak za dawnych czasów, gdy cisnął Danta przed piekielną bramą.
Lecz oto Cerber, strzegący zawiasów bramy podziemnej, dał nam znak szczekaniem, żeśmy do czarnych dopłynęli lasów.
I tam na chwilę wpadłem w snu otchłanie. Jak kiedy chory syn, drżący w malignie, budząc się, straszy matką bełkotaniem,
raz po raz okrzyk grozy z ust wyrzygnie, tako i byłem ja, w to Piekło chynąc, gdy wzrok ku ziemi zbytnia trwoga przygnie;
a nigdy wielką odwagą nie słynąc, - Mistrzu - szepnąłem - prowadź mnie w te kręgi, przepadnę bowiem sam, samopas płynąc.
- Na mapy moje! - rzeknie mój duch tęgi - nie trwóż się, chłopcze, zadrzyj w górę głowy, niech spłonie Strach twój w ogniu mej Potęgi.
Oto zobaczysz obraz Piekieł nowy i phantasmata oglądniesz olbrzymie, i najgroźniejszy krąg, bo poetowy.
A wtem hebrajskie usłyszałem imię, poznałem: znamię zdradziło eblisie. - Tyżeś to? - rzekłem. - Tyżeś to, Tuwimie ,
aże po pępek pogrążon w ignisie? Czyś to ty, mój słopiewco, logofagu, larwo? Milczał, słowa tykając krągłe, i się
w ignisie smażył cum honore parvo. - Mistrzu - spytałem - a ten, co binokle na rzymskim nosi nosie białym barwą,
który na Heinem cwałuje na oklep, jakby go talent albo horror poniósł , kto zacz? - Odpowie Mistrz: - Rumaka poklep
i jeźdźca na nim. On-ci jest Antonius Słonimski, znany z zatrutego zęba, j chociaż powionie czasem jak Favonius.
Trochę zmęczony siadłem na skał zrębach słuchając głosu, co płynął z oddali: - Jak marmur bity dłutem - moja gęba.
Patrzę, a zgraja rogonośców wali , wlokąca widmo jakieś z gór do dołów; widły żarliwe w brzuch widma wbijali.
- Jam jest Leonard Podhorski-Okołów , enjambemaniak, sprośny rymokupca, w sercu Białoruś miałem i aniołów.
Tak wyło widmo, a diabły do słupca Leonardiatę przydźgały cezurą. Rymną krwią krwawił rymowy porubca.
Ale tu ciała nasze czarną chmurą obeszły, w głębsze zapadliśmy limby, gdzie dołem smrody szły, ognie zaś górą...
Widoków onych nawet Danta rym by nie mógł opisać, boski w swojej sztuce, tumy wznoszący samotne jak limby:
Z ciała albowiem drąc sztukę po sztuce, gryźli diabłowie larwę cum affectu: Johannes Miller wieczny Nepomucen
był to. - Posłuchaj - Wergil z wąsem rzekł tu - jako on Miller subiektywnie wyje: Forsa i folga - synurektum tektum.
empuzy, Lamie, Hapuny, Harpije, Centaury złote i ciężkie od blasku wrzasnęły nagle jak grom, kiedy bije:
Bowiem na skraju posępnego lasku, lekki jak ibis, gdy chce obłok dosiąc, pod cylinderkiem, miast Pallady kasku,
tuczny słowami lśniącymi nad mosiądz Maitre Iwaszkiewicz chciał ćwierknąć sonetkę, by w Akademii Piekła fotel osiąc.
Dwaj diabli wskazywali mu rozetkę Legii Honoru, gdy on wierszodziałem słodkim się parał, waniliowy Oetker.
Piękne to było, piękne. Gdy tak stałem, głos mnie doleciał podobny do róży: - Kucnij troszeczki, Jadziu, za tym wałem...
Chłopcze, to piekło wcale ci nie służy, bo w raju piekła chcesz, a w piekle raju. Tu zbladł i pióro schował, i się znużył.
Od wschodniej strony, na dachu tramwaju, waty, androny, sterny, baliwerny, hocki i klocki, gacki, baju-baju
padały w duszny Tartar niepomierny, wrzeszcząc: - O mamo, serce me dynamo, 0 Sternie, steruj, któryś jest bezsterny!
Aliści wzrok mój inną Panoramą począł się bawić, bo na czarnej łące , ogniami wzięty w kwadra jakby ramą,
gdy mu wątróbsko sępy witkaczące żarły, wył potępieniec.- Mnie zadziwia, Mistrzu, ten człowiek - rzekłem - i hańbiące
czyny popełnić musiał. - On ma wywiad sam i ze sobą, więc "guarda e passa". Przez czarnych borów spleśniałe igliwia
szliśmy. Szagale szarpały Pikassa, kiedy w monoklu przemknął się diablotyn, automobilom rzucający lassa.
- Znudził mnie - płakał monokl - Platon, Plotyn, handlem się wreszcie bawię od lat wielu, dla potępieńców czyniąc antipotyn.
Tyś mi się tutaj zjawił, o Kornelu, łysoniu rzewny, i ty, Lechanisto, i ty, Adolfie, mowy karuzelu.
O Leszku, Leszku, gdy panegirystą mam już być twoim, ty, który obiema rękoma butle wznosisz, o fletonisto,
bowiem ujrzałem widemko nadęte, palące "Maden", wielkie jak korniszon; widać, że człowiek był to altus mente,
a już rzec najmniej, że nie był wymiszon z geniuszu. Szeptał: - Irzku, mego wuja miasto, mych dzieci cytwar i kapiszon.
Nagle jak gdybym słyszał "Alleluja", jakobym wonie powąchał Arabii, tak byłem szczęśliw. Rzekł jeograf: - Tu ja
raczej ci płakać każą, krąg to babi; ujrzysz tu białych głów szkaradnych siła; więc spoważniałem i rzekłem mu: - Rabbi.
Przed nami w kotle rymotwórczym wyła słodka i J. K. Illakowiczówna, za tom "Połowu" jak Venus się kryła;
dalej sarenka Renka Tuwimówna wiersz przy księżycu pisała bez świcy, bo było widno. Panna Reicherówna
une-heure-avec-sces" chciała mieć z Kończycy cygarem. Dłużej nie mógł i miał rację. Tam jakaś dama podawała "cycy"
ustom beskidzkim - i były trzy Gracje, trzy Marie: Kossak, Dąbrowska, Jehanne, trzy panie polskie, trzy "białe akacje". , Zza drzewa, cierpiąc żądze nieustanne, poglądał na nie barzo sprośny staruch, Zdzisio Dębicki - i z każdą by w wannę.
W krzaczkach - brodaty - jako prorok Baruch Jaś Narodowy Salińskiego Marię z laurem na skroni powiódł. Szli do baru.
Tutaj zawiały wiatry jak malarie żółte, trucizny pełne, bo z wysoka, nucąc przez resztki nosa Negro-arie,
w otchłań bez dna towarzyszka epoka chynęła, pełna wojen, sportów, panik, na sky-scraperach śpiąca i na dokach.
W ręku trzymała z ciepłą wodą kranik symbol cywilizacji - rzekł filozof, który nazwiskiem w pamięci mi zanikł.
Wtem usłyszałem huk wojennych wozów a w pierwszym pędził bóg demonów Belial w mundurze szarym, ciemny jak teozof.
- Mistrzu! - krzyknąłem. - Piekieł ewangelia przeraża oczy moje, w uszy dzwoni, niechaj przykryje wzrok mój twoja delia.
Jednak widziałem: z rękawa masoni Belialowego wężem niesłychanym płynęli w nieskończoność...Wszędzie oni.
On w piekle jeden Anioł - zbuntowany. Więc kiedym ujrzał i szpady, i kielnie, począł mną targać strach nieopisany
i z jeografem zbledliśmy śmiertelnie, gdy raptem pewien blady wolnomularz porwał nas w ręce i niósł w górę dzielnie.
- Trzymaj się wąsa mego, kiedy hulasz dziwnie w powietrzu - rzekł pan B. Trzymałem. Gdzieś w raju aniołowie jedli gulasz,
a ja nad Piekłem z masonem latałem, nad przepaściami czarnego erebu i z przerażenia drżałem całym ciałem.
A księżyc tajemniczy był jak rebus, jak kalafonia złoty - Dość tej jazdy, czas nam przez Czyściec wędrować ku Niebu -
rzekł mi jeograf. I ujrzałem Gwiazdy. Nad Acherontem Boy, bóg zamyślony, chodził samotny, pluł i liczył gwiazdy.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Ojczyzna moją jest muzyką
Ojczyzna moją jest muzyką. A tyś jak nuta rzewna, z którą na ustach, po latach, wraca się w muzykę jak do domu. Tylko się nie trwóż, Saskia. A możesz mi być jeszcze tak strasznie potrzebna, że chyba tylko śmierci. Ale już cię nie oddam nikomu.
Jeżeli wszystkie niebiosa i wszystkie w nich serafiny krzykiem tęsknoty wybłagam, by się spełniła twa chwała, jeżeli powiem więcej: że jesteś ponad rubiny, o jedno proszę cię, Saskia: - Nie bądź zarozumiałą.
Pięć lat milczałem jak głaz stoczony ponad pochyłość, pięć lat milczałem jak lód - co będzie, gdy lody popłyną? I nagle na wargi spieczone żywą wodą upadła miłość i rozwiązała mi język jak wino.
Słuchaj, Saskia, cokolwiek się stanie, złotą chmurą zostaniesz w legendzie. Bo wypisane jest ogniem na ścianie: już cię nikt tak jak ja kochać nie będzie.
Sięgnij po nieśmiertelność, Saskia, tak jak się sięga po szmaragd, gitarę, wstążkę lub jabłko, wysokie, rumioane ogromnie, Gitara, jabłko przeminą. Jak komar brzęczy gitara. Lecz ja to w księgę zamykam. Saskia, uśmiechnij się do mnie.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Emigranci Cieniom Zofii Dabskiej
W Mexico Kuba Paździor szyny przykuwał do ziemi, oczami zapłakanemi ku polskim wyglądał gwiazdom.
Zasię Hieronim Barwinek jabłka hodował w Kanadzie i myślał sobie, że inne w kujawskim spadają sadzie.
Szofer Konstanty Pokorny zajechał aż do Australii i w listach do żony się żalił, że nie wie, co znaczy "good morning".
Niejeden zapłakał nad matką, nad domem, nad dolą człowieczą. Z tobołami poszli. Gromadką. W zimowy, zgarbiony wieczór.
Porwały ich wielkie odmęty i ręce urzędników; nie wiedzieli, jak i którędy, nie znali dziwnych języków.
Nie wiedzieli wtedy, że Polska, co w Polsce była jak listek, tam w sercu drzewem wyrośnie, dębem tysiącolistnym.
I nie wiedzieli, że był ktoś, gdy oni płynęli zbłąkani, kto wiedział i widział wszystko, i myślał, i cierpiał za nich.
Kto duszą miał białą jak lilie i serce czyste jak czyny. Kto przysyłał opłatek "na Wilię" z wielką gałązką jedliny. l929
Konstanty Ildefons Gałczyński
Szturm
Naprzód! przed nami cały dzień, a w sercach gra odwaga- nędzarzem jest, kto się nie zmaga i kto się trwożnie walczyć wzdraga... do szturmu! jeszcze dzień!...
Nastroić surmę serca na ton tęgi, hardy, dumą swoją zamienić na wspaniałą butę, połamać u pałaszy zalęknione gardy i zdobyć niedostępną przed nami redutę!... Marsz! Marsz! Marsz!
Rozwiniemy sztandary na wietrze, niech jak orły nam załopocą – skona dzień, to pójdziemy nocą, to się zorze nad nami wyzłocą, krzykiem swym rozedrzemy powietrze.
A teraz jeszcze jasny dzień ulewą światła jary... zabijem w sobie lęki drżeń, w życie zmienimy złudy śnień... do szturmu! z mocą wiary!
Nie będziemy robili podkopów (niepotrzebne nam dzisiaj fortele!), dla słabych zostawimy zdradę, zostawimy lęk, mary blade i bezpieczne schroniska okopów – nami Duch, z nami szał i wesele!...
Pobiegniemy na bój wściekłym tańcem, Upiło nas dzisiaj życie! Każdy z nas jest obłąkańcem, Każdy zatknie chorągiew ma szczycie. Marsz! Marsz! Marsz!
Adam Mickiewicz
ODA DO MŁODOŚCI Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy; Młodości! dodaj mi skrzydła! Niech nad martwym wzlecę światem W rajską dziedzinę ułudy: Kędy zapał tworzy cudy, Nowości potrząsa kwiatem I obleka w nadziei złote malowidła. Niechaj, kogo wiek zamroczy, Chyląc ku ziemi poradlone czoło, Takie widzi świata koło, Jakie tępymi zakreśla oczy. Młodości! ty nad poziomy Wylatuj, a okiem słońca Ludzkości całe ogromy Przeniknij z końca do końca. Patrz na dół - kędy wieczna mgła zaciemia Obszar gnuśności zalany odmętem; To ziemia! Patrz. jak nad jej wody trupie Wzbił się jakiś płaz w skorupie. Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem; Goniąc za żywiołkami drobniejszego płazu, To się wzbija, to w głąb wali; Nie lgnie do niego fala, ani on do fali; A wtem jak bańka prysnął o szmat głazu. Nikt nie znał jego życia, nie zna jego zguby: To samoluby! Młodości! tobie nektar żywota Natenczas słodki, gdy z innymi dzielę: Serca niebieskie poi wesele, Kiedy je razem nić powiąże złota. Razem, młodzi przyjaciele!... W szczęściu wszystkiego są wszystkich cele; Jednością silni, rozumni szałem, Razem, młodzi przyjaciele!... I ten szczęśliwy, kto padł wśród zawodu, Jeżeli poległym ciałem Dał innym szczebel do sławy grodu. Razem, młodzi przyjaciele!... Choć droga stroma i śliska, Gwałt i słabość bronią wchodu: Gwałt niech się gwałtem odciska, A ze słabością łamać uczmy się za młodu! Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze, Ten młody zdusi Centaury, Piekłu ofiarę wydrze, Do nieba pójdzie po laury. Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga; Łam, czego rozum nie złamie: Młodości! orla twych lotów potęga, Jako piorun twoje ramię. Hej! ramię do ramienia! spólnymi łańcuchy Opaszmy ziemskie kolisko! Zestrzelmy myśli w jedno ognisko I w jedno ognisko duchy!... Dalej, bryło, z posad świata! Nowymi cię pchniemy tory, Aż opleśniałej zbywszy się kory, Zielone przypomnisz lata. A jako w krajach zamętu i nocy, Skłóconych żywiołów waśnią, Jednym "stań się" z bożej mocy Świat rzeczy stanął na zrębie; Szumią wichry, cieką głębie, A gwiazdy błękit rozjaśnią - W krajach ludzkości jeszcze noc głucha: Żywioły chęci jeszcze są w wojnie; Oto miłość ogniem zionie, Wyjdzie z zamętu świat ducha: Młodość go pocznie na swoim łonie, A przyjaźń w wieczne skojarzy spojnie. Pryskają nieczułe lody I przesądy światło ćmiące; Witaj, jutrzenko swobody, Zbawienia za tobą słońce!
Na koniec wiersz, który zna każdy młody Polak:)
Kto ty jesteś?
Kto ty jesteś? - Polak mały. Jaki znak twój? - Orzeł biały. Gdzie ty mieszkasz? - Między swemi. W jakim kraju? - W polskiej ziemi. Czym ta ziemia? - Mą ojczyzną. Czym znaczona? - Krwią i blizną. Czy ją kochasz? - Kocham szczerze. A w co wierzysz? - W Boga wierzę.
Chwała powstańcom!!!
|
|
|
|
|
|
|
|
A ja umieszcze kilka wierszy Franciszka Karpińskiego.
NA DZIEŃ 3 MAJA 1791 SZCZĘŚLIWIE DOSZŁEJ KONSTYTUCJI KRAJOWEJ Nóta: Patrzcie, bogacze świata i t. d.
Rzucajmy kwiat po drodze!
Tędy przechodzić mają
Szczęścia narodu wodze,
Co nowy rząd składają.
Weźmy weselne szaty!
Dzień to kraju święcony.
Jakże ten król nasz bogaty!...
Skarb jego, serc miljony.
Uczcie się, dzieci nasze,
Nucić tę pieśń wraz z nami!
Ażeby wnuki wasze
Śpiewały ją wiekami.
Wstyd wam, bogate światy!
Złoty wasz wiek przyćmiony.
Jakże ten król nasz bogaty!...
Skarb jego, serc miljony.
Miasta, wioski szczęśliwe,
Wstawajcie, słońce wschodzi!
Niebo wdało się tkliwe
I ludzi z ludźmi godzi.
Odzyskaliśmy straty,
Bliźni nasz znaleziony.
Jakże ten król nasz bogaty!...
Skarb jego, serc miljony.
Krzywda wam, męże zmarli!
Zeszliście bez nadziei,
Byśmy się jak oparli
Srogich losów kolei.
Odżyjcie, skrzepłe braty,
Stan Polski odmieniony!
Jakże ten król nasz bogaty!...
Skarb jego serc miljony.
Żołnierz kraju obroną,
Miastaśmy podźwignęli;
Już nad każdą koroną
Krwi nie będziemy leli.
Weźmy weselne szaty,
Dzien to kraju świecony!
Jakże len król nasz bogaty!
Skarb jego, serc miljony
ŻALE SARMATY NAD GROBEM ZYGMUNTA AUGUSTA OSTATNIEGO POLSKIEGO KRÓLA Z DOMU JAGIEŁŁÓW
Ty śpisz, Zygmuncie! a twoi sąsiedzi
Do twego domu goście przyjechali!...
Ty śpisz! a czeladź przyjęciem się biedzi
Tych, co cię czcili, co ci hołdowali!...
Gorzkie wspomnieme, gdy szczęście przeminie,
Czemuż i pamięć o nich nie zaginie?...
Nie zostawiłeś syna na stolicy
Przez jakieś na nas Boga rozgniewanie,
Któregoby wnuk dziś po swej granicy
Rozrzucał postrach i uszanowanie! ...
Po tobie poszła na handel korona,
Tron poniżony i rada stępiona!
Ojczyzno moja, na końcuś upadła!
Zamożna kiedyś i w sławę, i w siłę!...
Ta, co od morza aż do morza władła,
Kawałka ziemi nie ma na mogiłę!...
Jakże ten Wielki trup do żalu wzrusza!
W tym ciele była milionów dusza!
Patrzcie! matczyne jakieś leży dziecię!...
W wyniosłych piersiach głęboka mu rana,
Którą szlachetne wychodziło życie!...
On nie uciekał, bo z przodu zadana!
Jeszcze znać w twarzy, jak jest zemsty chciwy!
Zdaje się gniewać, za co nieszczęśliwy?
A tam - poczciwość, kościół, wstyd zgwałcony;
Pożarem całe spłonęły osady!...
W dom gorejący właściciel wrzucany,
Pierwej mu wszystkie zrabowawszy składy.
Wszędzie zajadłość ogniem, śmiercią ciska,
Gdzie pojźrzyisz - rozpacz, trupy, zgorzeliska!...
Po tych rozbojach, jedni zniechęceni
Pod nieznajome rozbiegli się nieba,
Drudzy, ostatnią nędzą przyciśnieni,
W swych kiedyś domach dzisiaj żebrzą chleba!
Insi rozdani na Moskwę i Niemce,
Na roli ojców płaczą cudzoziemce.
Wy, co domowe opłakawszy klęski,
Poszliście naród ratować niewdzięczny!
W tylu przygodach wasz oręż zwycięski
Pokazał światu, że i Polak zręczny...
Cóż przynieśliście z powrotem w swą stronę?...
Ubóstwo, blizny, nadzieje zwiedzione!...
Oto krwią piękną ziemia utłuszczona
Konia i jeźdźca dzikiego wytucza,
A głodne dzieci matka przymuszona
Panującego języka naucza!...
Tak jest, jak twardy wyrok jakiś kazał:
Inszych popisał, a Polskę wymazali.
Wisło! nie Polak z ciebie wodę pije,
Jego się nawet zacierają ślady,
On dziś przed swoim imieniem się kryje,
Które tak możne wsławiły pradziady!...
Już Białym Orłom i bratniej Pogoni
Świat się, przed laty nawykły, nie skłoni!...
Zygmuncie, przy twoim grobie,
Gdy nam już wiatr nie powieje,
Składam niezdatną w tej dobie
Szablę, wesołość, nadzieję
I tę lutnię biedną!...
Oto mój sprzęt cały!
Łzy mi tylko jedne
Zostały!...
|
|
|
|
|
|
|
Ripley
|
|
|
Nowicjusz |
|
|
|
Grupa: Użytkownik |
|
Postów: 1 |
|
Nr użytkownika: 20.212 |
|
|
|
Barbara Sobocinska |
|
Zawód: Student |
|
|
|
|
To ja może dodam własny: (nie jest to cudo, ale wiąże się z moimi odczuciami współczesnego obywatela)
Spójrz przyjacielu! tam! na górze! Srebrnopióry Anioł w chmurze! Któremu słońce złote blasku nie poskąpi. Cóż – szponem ruszy: ono w światło zwątpi, Cicho usunie się przed serc naszych królem, By martwy mrok Europy rozdarł swym pazurem...!
On! Śnieżny Orzeł!
- Choć z wiary żarem na skrzydłach – nie słabnie! Tą siłą ruszy cząstkę w duszy na dnie: Podobnym się staniemy do Mistrza Nieboskłonu Jeśli chcemy... ...krzyknął! czemuż tryumfu tonu Nie ma w pieśni władcy...? o, na litość!... biada!... Słyszysz?... płacze Król nasz!... Srebrne Słońce spada!...
Roztrwonił naród swoją w Polskę wiarę... Oddał za spokoju dziką, wstrętną marę, Złudną i pokraczną, na wskroś obelżywą Dla Tych, co odeszli, straszną...
... Nieprawdziwą!...
Cóż to znów? paradne... jak to – nie słyszałeś?... Bracie! przez tą rozpacz pewnie skamieniałeś I nie czujesz... spojrzyj! już, już łez perełki... Zabłysły w oczach Jego tęczowe kropelki... Czy oślepłeś? błagam!... niech mu ktoś pomoże! Smutek Orła pojął, słowa rzec nie może... Patrzysz na mnie... czemuż? mówisz...
... żem szalony?!
Tyś rozum postradał!!! Przecież jest widomy! Oczy mnie nie mamią! widzę na tle nieba Przestworzy władcę!
Boże!... Cóż za straszna bieda Dotknęła wzrok i słuch twój, drogi przyjacielu... Tylko... czemuż takich jak, ty... teraz wielu?...
|
|
|
|
|
|
|
|
A tu coś naprawdę o Polsce!
Poranne zorze, poranne zorze Gdy idę w Sopocie nad morzem Po plaży brudno-piaskowej Bałtyk śmierdzi ropą naftową Poranne chodniki Gdy idę, nie rozmawiam z nikim Jak jest w niedzielę nad ranem Po sobotnich balach chodniki zarzygane
Polska Mieszkam w Polsce Mieszkam w Polsce Mieszkam tu, tu, tu, tu
Koncerty popołudniowe Pełne bezmózgów w służbie porządkowej Patrzą wokoło, bo swędzą ich ręce Kochają bić coraz więcej i więcej Znowu pozorne przygody Gdy wchodzę na kamienne schody Zaczepia mnie pijanych meneli wielu Jutro spotkają się w kościele
Polska Mieszkam w Polsce Mieszkam w Polsce Mieszkam tu, tu, tu, tu
Nocne sklepy z mlekiem I ja patrzę, co się dzieje pod sklepem Tłum przystawia komuś do twarzy pięści Żądają dla niego kary śmierci Znowu poranne pociągi Ja stoję i patrzę na mundurowe dziwolągi Czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy Jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy, oczy, oczy
Polska Mieszkam w Polsce Mieszkam w Polsce Mieszkam tu, tu, tu, tu
słowa: Kazik Staszewski
|
|
|
|
|
|
|
|
Ripley! Imponujesz mi! Myślałam że poezji patriotycznej, i to nie najniższych lotów, jużnikt dzisiaj nie tworzy! Miło się czasem tak zdziwić...
A mój ulubiony wiersz patriotyczny? To chyba "Moja piosnka" C. K. Norwida:
Moja piosnka [II]
Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba Podnoszą z ziemi przez uszanowanie Dla darów Nieba.... Tęskno mi, Panie...
Do kraju tego, gdzie winą jest dużą Popsować gniazdo na gruszy bocianie, Bo wszystkim służą... Tęskno mi, Panie... Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony Są, jak odwieczne Chrystusa wyznanie, "Bądź pochwalony!" Tęskno mi, Panie...
Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej, Której już nie wiem, gdzie leży mieszkanie, Równie niewinnej... Tęskno mi, Panie...
Do bez-tęsknoty i do bez-myślenia, Do tych, co mają tak za tak – nie za nie, Bez światło-cienia... Tęskno mi, Panie...
Tęskno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi? I tak być musi, choć się tak nie stanie Przyjaźni mojéj... Tęskno mi, Panie...
I cośbardziej współczesnego, ale szalenie przejmującego:
Grzegorz Ciechowski
NIE PYTAJ O POLSKĘ
to nie karnawał ale tańczyć chcę i będę tańczył z nią po dzień to nie zabawa ale bawię się bezsenne noce senne dnie
to nie kochanka ale sypiam z nią choć śmieją ze mnie się i drwią
taka zmęczona i pijana wciąż dlatego nie NIE PYTAJ WIĘCEJ MNIE
nie pytaj mnie dlaczego jestem z nią nie pytaj mnie dlaczego z inną nie nie pytaj mnie dlaczego myślę że że nie ma dla mnie innych miejsc
nie pytaj mnie co ciągle widzę w niej nie pytaj mnie dlaczego w innej nie nie pytaj mnie dlaczego ciągle chcę zasypiać w niej i budzić się
te brudne dworce gdzie spotykam ja te tłumy które cicho klną ten pijak który mruczy coś przez sen że PÓKI MY ŻYJEMY ona żyje też
NIE PYTAJ MNIE NIE PYTAJ MNIE C0 WIDZĘ W NIEJ
nie pytaj mnie co ciągle widzę w niej nie pytaj mnie dlaczego w innej nie nie pytaj mnie dlaczego ciągle chcę zasypiać w niej i budzić się
nie pytaj mnie dlaczego jestem z nią nie pytaj mnie dlaczego z inną nie nie pytaj mnie dlaczego myślę że że nie ma dla mnie innych miejsc
nie pytaj mnie dlaczego jestem z nią nie pytaj mnie dlaczego z inną nie nie pytaj mnie dlaczego myślę że że nie ma dla mnie innych miejsc
nie pytaj mnie co ciągle widzę w niej nie pytaj mnie dlaczego w innej nie nie pytaj mnie dlaczego ciągle chcę zasypiać w niej i budzić się
... nie pytaj ... ... nie pytaj ... ... nie pytaj ... ... nie pytaj ... ... nie pytaj ... dlaczego jestem z nią ... nie pytaj ... dlaczego z inną nie ... nie pytaj ... co ciągle widzę w niej ... nie pytaj ... dlaczego w innej nie ... nie pytaj ... co ciągle widzę w niej ... nie pytaj ... dlaczego w innej nie ...
|
|
|
|
|
|
|
|
Czas wrzucić coś Jana Pietrzaka
Taki kraj
Jest takie miejsce u zbiegu dróg gdzie się spotyka z zachodem wschód nasz pępek świata nasz biedny raj jest takie miejsce, taki kraj
Nad pastwiskami ciągnący dym Wierzby jak mary w welonach mgły Tu krzyż przydrożny, tam święty gaj Jest takie miejsce, taki kraj
Kto tutaj zechce, w rozpaczy tkwić Załamać ręce, płakać i pić Ten święte prawo, ma bez dwóch zdań Jest takie miejsce, taki kraj
Nadziei uczą, Ci co na stos Umieli rzucić, swój życia los Za ojców groby, za Trzeci Maj Jest takie miejsce, taki kraj
Z pokoleń trudu,z ofiarnej krwi Zwycięskiej chwały nadejdą dni Dopomóż Boże i wytrwać daj Tu nasze miejsce, to nasz kraj.
Żeby Polska była Polską Z głębi dziejów, z krain mrocznych, Puszcz odwiecznych, pól i stepów, Nasz rodowód, nasz początek Hen, od Piasta, Kraka, Lecha... Długi łańcuch ludzkich istnień Połączonych myślą prostą: Żeby Polska, żeby Polska, Żeby Polska, była Polską.
Wtedy, kiedy los nieznany Rozsypywał na po kątach, Kiedy obce wiatry gnały Obce orły na proporcach Przy ogniskach wybuchała Niezmożona nuta swojska Żeby Polska, żeby Polska, Żeby Polska, była Polską.
Zrzucał uczeń portret cara, Ksiądz Ściegienny wznosił modły, Opatrywał wóz Drzymała, Dumne wiersze pisał Norwid I kto szablę mógł utrzymać Ten formował legion, wojsko Żeby Polska, żeby Polska, Żeby Polska, była Polską.
Matki, żony w mrocznych izbach Wyszywały na sztandarach Hasło: "Honor i Ojczyzna" I ruszała w pole wiara! I ruszała wiara w pole Od Chicago do Tobolska Żeby Polska, żeby Polska, Żeby Polska, była Polską.
Ponieważ poprzednicy dali coś o współczesnej Polsce, pozwalam sobie dać coś współczesnego (choć napisane wiosną 2004 - przynajmniej ja wtedy usłyszałem tą piosenkę w PR 3), dzisiaj niestety aktualne ale prawdziwe.
Europolska
Ojcze Rydzyku Gdzie jest Twój Bóg Piszę do Ciebie mój list Skąd tyle jadu w Tobie za dwóch O czym naprawdę dziś śnisz Chyba to nie jest siła miłości Jezusa nie jest to krok Słuchają Ciebie miasta i wioski Dziesiąty chyba już rok Dokąd prowadzisz swój ciemny lud Który nie wierzy już w nic Do Europy daleko tak Do Rosji bliżej jest Ci
Gdyby nie było tutaj dziś Was nie musiałbym o tym śpiewać niestety to jest także mój kraj mogę powiedzieć to teraz
Andrzeju Lepper teraz o Tobie Będą kolejne trzy słowa Poświęcam Tobie kolejna zwrotkę Abyś nie musiał gardłować O co Ci chodzi człowieku prosty Chciałbyś być już prezydentem Rozdawać karty na swojej wiosce Oskarżać wszystkich o przekręt
Gdyby nie było...
Rodzinna ligo wszystkich Polaków Mnie nie namówisz do tego Bym współpracował z Wami na stałe I bym był Waszym kolega Biegniecie wszyscy po cienkim lodzie I w niebezpiecznym kierunku Kiedyś rozlicza z tego Was dzieci Będziecie wołać ratunku
Gdyby nie było...
Ten biedny ląd potrzebuje lekarza Naprawdę bardzo jest chory Mało oleju w głowach liderów Za dużo w nich alkoholi Tylko z mej troski składam te zdania Chce byś zrozumiał mnie dobrze Ja wychowałem przecież się tu Nie chce być chory na Polskę
Gdyby nie było... autor: Muniek Staszczyk
|
|
|
|
|
|
|
Gryps
|
|
|
II ranga |
|
|
|
Grupa: Użytkownik |
|
Postów: 56 |
|
Nr użytkownika: 12.190 |
|
|
|
Roman Adamczewski |
|
Zawód: student |
|
|
|
|
Nie zauważyłem go powyżej, a że jest to mój najbardziej ulubiony wiersz (w ogóle ze wszystkich jakie czytałem), więc muszę go wkleić:
Bagnet na broń- Władysław Broniewski
Kiedy przyjdą podpalić dom, ten, w którym mieszkasz - Polskę, kiedy rzucą przed siebie grom kiedy runą żelaznym wojskiem i pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą - ty, ze snu podnosząc skroń, stań u drzwi. Bagnet na broń! Trzeba krwi!
Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli, ale krwi nie odmówi nikt: wysączymy ją z piersi i z pieśni. Cóż, że nieraz smakował gorzko na tej ziemi więzienny chleb? Za tę dłoń podniesioną nad Polską- kula w łeb!
Ogniomistrzu i serc, i słów, poeto, nie w pieśni troska. Dzisiaj wiersz-to strzelecki rów, okrzyk i rozkaz: Bagnet na broń!
Bagnet na broń! A gdyby umierać przyszło, przypomnimy, co rzekł Cambronne, i powiemy to samo nad Wisłą.
|
|
|
|
|
|
|
|
Jan Lechoń
Polonia Resurrecta
Da Bóg nam kiedyś zasiąść w Polsce wolnej, Od żyta złotej, od lasów szumiącej, Da Bóg, a przyjdzie dzień nieustający Dla srebrnych pługów udręki mozolnej.
Jeszcze oddźwiękną kamienie na młoty I z twardym ziemia pogada lemieszem, I z wszystkich jeszcze kamieni wykrzeszem Iskier snop złoty.
Więc gdy wiosennym oglądam wieczorem W mgły otuloną zagonów szarzyznę, Ktoś w moim sercu wykuwa toporem Moją ojczyznę.
Jerzy Żuławski
Synkowie moi
Synkowie moi, poszedłem w bój, jako wasz dziadek, a ojciec mój, jak ojciec ojca i ojca dziad, co z Legionami przemierzył świat, szukając drogi przez krew i blizny do naszej wolnej Ojczyzny!
Synkowie moi, da nam to Bóg, że spadną wreszcie kajdany z nóg i nim wy męskich dojdziecie sił, jawą się stanie, co dziadek śnił: szczęściem zakwita krwią wieków żyzny łan naszej wolnej Ojczyzny!
Synkowie moi, lecz gdyby Pan nie dał zajść zorzy z krwi naszych ran to jeszcze w waszej piersi jest krew na nowy świętej Wolności siew: i wy pójdziecie pomni spuścizny na bój dla naszej Ojczyzny.
|
|
|
|
|
|
|
|
"Góry moje, wierchy moje..."
Kiedy góral umiera To góry w żalu sine Pochylają nad nim głowy Jak nad swoim synem
Las w oddali szumi mu Odwieczną pieśń bukową A on długo sposobi się Przed najdalszą drogą
Kiedy góral umiera To nikt nad nim nie płacze Siedzi, czeka, aż Kostucha W okno zakołacze
Oczy jeszcze raz podniesie Wysoko, do nieba By pożegnać góry swoje By im coś zaśpiewać
Góry moje, wierchy moje Otwórzcie swe ramiona Niech na miękkim z mchu posłaniu Cichuteńko skonam
Ojcze mój, Halny Wietrze Powiej ku północy Ciepłą, drżącą swoją ręką Zamknij zgasłe oczy
Bym mógł w ziemię wrosnąć Strzelić potem do słońca smreczyną I na zawsze szumieć już Nad swoją dziedziną
Kiedy góral umiera To dzwony mu nie grają Cicho wspina się pod bramy Góralskiego Raju
Tylko strumień na kamieniach Żałobną nutę składa Tylko nocka chmurnooka Górom opowiada
Góry moje...
A gdy góral już umrze To nikt nie układa baśni Tylko w niebie roziskrzonym Mała gwiazdka gaśnie
Ziemie twardą, szorstką ręką Tuli go do siebie By na zawsze już mógł zostać Pod góralskim niebem
Góry moje, wierchy moje...
Autorem słów jest Paweł Kasperczyk
|
|
|
|
|
|
|
|
Skoro już jesteśmy przy patriotyzmie lokalnym:
Stanisław Ryszard Dobrowolski "Goliard"
Warszawskie dzieci
Nie złamie wolnych żadna klęska, Nie strwoży śmiałych żaden trud - Pójdziemy razem do zwycięstwa, Gdy ramię w ramię stanie lud.
Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój, Za każdy kamień Twój, Stolico, damy krew! Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój, Gdy padnie rozkaz Twój, poniesiem wrogom gniew!
Powiśle, Wola i Mokotów, Ulica każda, każdy dom - Gdy padnie pierwszy strzał, bądź gotów, Jak w ręku Boga złoty grom.
Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój...
Od piły, dłuta, młota, kielni - Stolico, synów swoich sław, Że stoją wraz przy Tobie wierni Na straży Twych żelaznych praw.
Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój...
Poległym chwała, wolność żywym, Niech płynie w niebo dumny śpiew, Wierzymy, że nam Sprawiedliwy, Odpłaci za przelaną krew.
Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój...
|
|
|
|
|
|
|
|
Warto przytoczyć też wiersze Mariana Hemara:
"Modlitwa" Nie sprowadzaj nas cudem na Ojczyzny łono, Ni przyjaźnią angielską, ni łaską anielską. Jeśli chcesz nam przywrócić ziemię rodzicielską, Nie wracaj darowanej. Przywróć zasłużoną.
Nasza to wielka wina, żeśmy z Twoich cudów Nic się nie nauczyli. Na łaski bezbrzeżne Liczyliśmy, tak pewni, jakby nam należne, Aby nas wyręczały z Jej należnych trudów.
Za bardzośmy Ojczyznę kochali świętami. Za bardzośmy wierzyli, że zawsze nad Wisłą Cud będzie czekał na nas i gromy wytrysną Z niebieskiej maginockiej linii ponad nami.
I co dzień szliśmy w pobok Niej - tak jak przechodzień Mija drzewo, a Boga w drzewie nie pamięta. A Ojczyzna codziennie przecież była święta, A Ona właśnie była tym cudem na co dzień.
Spraw, by wstała o własny wielki trud oparta, Biała z naszego żaru, z naszej krwi czerwona, By drogo kosztowała, drogo zapłacona, Żebyśmy już wiedzieli, jak wiele jest warta. By już na zawsze była w każdej naszej trosce I już w każdej czułości, w lęku i rozpaczy, By wnuk, zrodzon w wolności, wiedział, co to znaczy Być wolnym, być u siebie - Być Polakiem w Polsce
"Rozmowa z księżycem" 1. Księżyc w Londynie na niebie Zagląda w okno me. W milczeniu patrzymy na siebie Przez chwilę, albo dwie. I nagle dreszcz wyobraźni Przenika mnie na wskroś — Bo słyszę — słyszę wyraźni — Że on do mnie szepce coś:
Ta ludzie kochane! Ta Matko Królewska Taż oczom nie wierzę — to panna Majewska! A pani się patrzy, jak obca na obcego, Jakby pani nie spoznała księżyca lwowskiego! A jak pani na Corsie chodziła szpacerem I na ławce w Stryjskim Parku siedziała z kawalerem I w bramie na dobranoc, jak on panią całował — To kto wtedy w chmurach dyszkretnie się chował? To kto wtedy w chmurach dyszkretnie się chował? Czy ja tak się zmienił, czy tak się postarzał, Żeby dziwczuk ze Lwowa mnie nie zauważał? Czy ja się tak posunął, posiwiał i zbrzydł? Ach, pani Majewska — faktyczni, że to wstyd!
2. Wstyd chwycił mnie niewymowny, Połknęłam w gardle łzy. I mówię — księżycu szanowny — Ta joj — to pan? To ty? Powiedz mi — niech pan mi powie, Co słychać? Czy pan zdrów? Pan teraz tu? Nie we Lwowie? Pan tyż już — opuścił Lwów? >
Ta co pani gada? Ta pani Majewska! To szczęście, że ja panią znam od oseska! Taż ja tam po Lwowie co nocy szpaceruję, Od bramy do bramy, jak pies tak waruję, Od Kopca do Corsa, od Corsa do Dworca, Bez chwili urlopu, jak nocny dozorca. Po rynnach się ślizgam, po dachach się posuwam, I srebrzę i złocę, uważam i czuwam, I w każdym zaułku i na każdym zakręcie Pilnuję tego Lwowa — na wasze przyjęcie! Ja tylko tu na chwilę — bo tam teraz świt — A pani mnie posądza!... Faktycznie, że to wstyd!
3. Więc ja wyciągam ramiona — A on na górze lśni — I wołam jak jakaś szalona: Księżycu! Powiedz mi! Powiedz mi tylko dwa słowa, Ty mi to wyjaw sam — Kiedy ja wrócę do Lwowa? Czy w ogóle wrócić mam?
Ta co za pytanie? Ta pani Majewska — Ta jasne — a wtem jakaś chmurka niebieska Zasnuła go z boku i mrokiem go zawlokła I próżno się patrzę — wychylam się z okna —
I deszcz zaczął siąpić i błyszczy się ulica I niebo jest czarne i nie ma księżyca A ja myślę: Tym lepiej. A ja myślę: Nie szkodzi On teraz we Lwowie po Łyczakowskiej chodzi I w każdym zaułku i na każdym zakręcie Pilnuje — sam powiedział — na moje przyjęcie Już w oknie londyński zieleni się świt. A ja płaczę i śmieję się. Faktycznie, aż mnie wstyd.
"Moja przekora" A ja czlowiek przekorny. Nie szanujacy powag. Byle wszystkim na przekor. Wszyscy tak, to ja owak.
Przekora piorem wodzi, Przekora lutnie stroi. Ot, przyklad: Kiedy w kraju Pisarze, koledzy moi,
Przez lata, z nabozenstwem Ideowo maniackiem Przed Stalinem lezeli Migdalowym plackiem,
Kiedy sie do Stalina Kruczkowski migdalil, Kiedy go Jastrun slawil, Gdy go Przybos chwalil,
Kiedy miedzianym czolem Iwaszkiewicz mu bil, Kiedy go Mitzner kochal, Gdy go Brzechwa lubil,
Gdy go Pasternak lizal, Putrament ubostwial, Gdy mu Kott wonna chwalba Z kadzidlanych ust wial,
Gdy Slonimski ogonkiem Przed portretami merdal, Aby za to merdanie Bierut jemu order - dal,
Kiedy Broniewski pisal Ze lzami i do rymu "Jak dobrze, ze na Kremlu Pracuje Stalin!" - gdy mu
Osmanczyki odolskie I arskie Brandysy Wypisywaly wiersze, Piesni, zyciorysy.
Eklogi, panegiryki, Artykuliki, dzielka, ze Stalin geniusz, gwiazdka, Sloneczko, perelka,
ze on dobry dla Polski, Dla dzieci i dla mlodziezy I ze jak i dlaczego Kochac jego nalezy,
Ze cukier krzepi, A Stalin jeszcze lepiej, Ze Stalin grzeje, Stalin chlodzi, Stalin nigdy nie zaszkodzi -
Kiedy te rozbuchane Najemne melamedy Tak jazgotaly, wyly I pialy - to ja wtedy
Krzyczalem na kraj caly I na caly globus, Ze to wszystko nieprawda! Ze Stalin krwawy lobuz!
"Przepraszam towarzyszow, Prosze towarzyszek" - Tak krzyczalem - "to klamstwo! To jest kat i opryszek!
Zarozumialy durak, Paranoik upiorny!" Tak krzyczalem. (Mam swiadkow). Bo ja czlowiek przekorny.
Az Chruszczow moje slowa Potwierdzil. I kazdemu Kazal tak mowic, jak ja Mowilem piec lat temu.
Zaledwie przyszla z Moskwy Komenda, zeby w try migi Likwidowac Stalina, Juz hurma, na wyscigi,
Ruszyli moi koledzy. Chruszczow kazal. Nu, znaczy, Bic Stalina, jak w kuper, Za przeproszeniem, kaczy.
Hej, kto pierwszy ten lepszy! Do ataku! Do wierszy! Do satyr! Do dyskusji! Patrzcie - Slonimski pierwszy.
I Jastrun, Kott, Broniewski, Przybos, Mitzner, Osmanczyk - Patrzcie, ktory gorliwszy, Skwapliwszy wanczyk-wstanczyk.
Z bohaterska odwaga, Z ryzykanckim zuchwalstwem, Krzycza: Precz ze Stalinem! Krzycza: Precz ze sluzalstwem!
Krzycza: Precz z lizusostwem! Bez zadnych ceregieli Krzycza. Bo Chruszczow kazal, By teraz tak krzyczeli.
A ja czlowiek przekorny. Ja odchodze na strone I mysle: Czas przed nimi Wziac Stalina w obrone.
* Nie bylo w dziejach swiata Takiego, jak on, kata I nie bylo gorszego Despoty i wariata,
Niz to diabla nasienie, Ta sowiecka gadzina - Stalin. Ale to jednak Nie byla jego wina.
On byl wina ustroju, Co w sobie logicznie miesci Mozliwosc takiej zbrodni, Bezkarnej przez lat trzydziesci.
Ta potworna purchawka Mogla rosc tylko na gnoju Komunistycznej Rosji Jej ludzi i jej ustroju.
Trzeba te mierzwe rozrzucic, Wtedy purchawka zniknie. Krzyczcie: Precz z tym ustrojem! Znam was. Nikt tak nie krzyknie.
Wy bojary nikczemne! Wam Iwan w nos uragal, I po pyskach was walil I za brody was ciagal,
Zywym ogniem przypiekal I zywcem pasy z was darl, A wy jemu: Sloneczko! Wiwat! Niech zyje! Na zdar!
A wy mu czolem bili, A wy plackiem i prochem Rozmodleni lezeli Przed kochanym molochem.
Toz nie wincie Iwana! Toz nie wincie molocha! Moloch nie winien. Winien Ten, kto molocha kocha.
Zamiast od razu, w pierwszym Dniu, takiego Iwaszke Buch w zeby! Co pod reka, Tym lupnac! I rozbic czaszke.
Ty, jeden z drugim, cos przed nim Drzal i truchlal, jak wozny - Ty teraz na niego z pyskiem? Ze car Iwan byl Grozny?
Teraz "precz!" krzyczysz? Teraz Za pozno! Teraz nie sztuka! Wam od Stalina wara. To jest moja c h a z u k a.
On byl dla was, jak ulal. W sam raz. Dobry. Wyborny. Ja jego dzisiaj bronie! (Bo ja czlowiek przekorny...)
I wiele, wiele innych...
|
|
|
|
|
|
|
Valentine
|
|
|
Nowicjusz |
|
|
|
Grupa: Użytkownik |
|
Postów: 1 |
|
Nr użytkownika: 35.697 |
|
|
|
Paulina R |
|
Stopień akademicki: gimnazjalistka |
|
Zawód: uczen |
|
|
|
|
Zapominacie o jednym, pięknym wierszu - pieśni i moim ulubionym:
Maria Konopnicka
Rota
Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, Nie damy pogrzeć mowy! Polski my naród, polski lud, Królewski szczep piastowy, Nie damy by nas zniemczył wróg...
- Tak nam dopomóż Bóg!
Do krwi ostatniej kropli z żył Bronić będziemy Ducha, Aż się rozpadnie w proch i w pył Krzyżacka zawierucha. Twierdzą nam będzie każdy próg...
- Tak nam dopomóż Bóg!
Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, Ni dzieci nam germanił. Orężny wstanie hufiec nas, Duch będzie nam hetmanił, Pójdziem, gdy zabrzmi złoty róg... - Tak nam dopomóż Bóg!
Konstanty Ildefons Gałczyński
Pieśń o rzołnierzach z Westerplatte
Kiedy się wypełniły dni i przyszło zginąć latem, prosto do nieba czwórkami szli żołnierze z Westarplatte.
(A lato było piękne tego roku).
I tak śpiewali: Ach, to nic, że tak bolay rany, bo jakże słodko teraz iść na te niebiańskie polany.
(A na ziemi tego roku było tyle wrzosu na bukiety.)
W Gdańsku staliśmy tak jak mur, gwiżdżąc na szwabską armatę, teraz wznosimy się wśród chmur, żołnierze z Westerplatte.
I śpiew słyszano taki: -- By słoneczny czas wyzyskać, będziemy grzać się w ciepłe dni na rajskich wrzosowiskach.
Lecz gdy wiatr zimny będzie dął i smutek krążył światem, w środek Warszawy spłyniemy w dół, żołnierze z Westerplatte.
|
|
|
|
|
|
|
|
Chyba najpiękniejsza pieśń partyzancka:
Dziś do Ciebie przyjść nie mogę autor nieznany
Dziś do ciebie przyjść nie mogę Zaraz idę w nocy mrok Nie wyglądaj za mną oknem, W mgle utonie próżno wzrok Po cóż ci, kochanie wiedzieć, Że do lasu idę spać. Dłużej tu nie mogę siedzieć, Na mnie czeka leśna brać. Dłużej tu nie mogę siedzieć, Na mnie czeka leśna brać.
Księżyc zaszedł hen, za lasem We wsi gdzieś szczekają psy A nie pomyśl sobie czasem, Że do innej tęskno mi. Kiedy wrócę znów do ciebie Może w dzień a może noc, Dobrze będzie nam jak w niebie, Pocałunków dasz mi moc Dobrze będzie nam jak w niebie, Pocałunków dasz mi moc.
Gdy nie wrócę, niechaj z wiosną Rolę moją sieje brat. Kości moje mchem porosną I użyźnią ziemi szmat. W pole wyjdź pewnego ranka, Na snop żyta dłonie złóż I ucałuj jak kochanka, Ja żyć będę w kłosach zbóż. I ucałuj jak kochanka, Ja żyć będę w kłosach zbóż.
|
|
|
|
|
|
|
Cairo
|
|
|
I ranga |
|
|
|
Grupa: Użytkownik |
|
Postów: 21 |
|
Nr użytkownika: 36.382 |
|
|
|
Karolina |
|
|
|
|
A. Pogonowska
Ten krwawy strzęp świata - Warszawa cieknący strugami krwi nie Twoja to Boże zabawa lecz także nie Twoje łzy.
Jak cienie więdniemy w milczeniu wpatrzeni w stolicy stos świt niebo nam dzisiaj rumieni cmentarny nam kwitnie wrzos.
1944
|
|
|
|
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:
Śledź ten temat
Dostarczaj powiadomienie na email, gdy w tym temacie dodano odpowiedź, a ty nie jesteś online na forum.
Subskrybuj to forum
Dostarczaj powiadomienie na email, gdy w tym forum tworzony jest nowy temat, a ty nie jesteś online na forum.
Ściągnij / Wydrukuj ten temat
Pobierz ten temat w innym formacie lub zobacz wersję 'do druku'.
|
|
|
|