Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
7 Strony  1 2 3 > »  
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Wenezuela: zalamanie gospodarcze
     
Boczek IV
 

INDOLOG
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 2.131
Nr użytkownika: 81.296

Boczek IV. von Kunstadt und Podiebrad
Stopień akademicki: Doktor Nauk
Zawód: STUDENT
 
 
post 19/02/2014, 21:49 Quote Post

Witam!

Jest już temat o zamieszkach w Bośni, czy wielostronicowa dyskusja o Ukrainie a tu mamy kolejne krwawe rozróby, tym razem w Caracas.

Winyj

I dalej...

I jeszcze deko wink.gif


Pozdrawiam.

Ten post był edytowany przez Boczek 75: 19/02/2014, 21:49
 
User is offline  PMMini Profile Post #1

     
Damian90
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.491
Nr użytkownika: 72.506

 
 
post 19/02/2014, 21:51 Quote Post

Robi się ciekawie bo socjalistyczna rewolucja Chaveza zaczyna się walić. Jeszcze ciekawiej będzie jeśli Wenezuelczycy obalą rząd jego następcy Maduro i w innych państwach Ameryki Południowej gdzie brylują socjaliści, obywatele tychże państw również zaczną, nazwijmy to, "zadawać niewygodne pytania". Z tego co wyczytałem na zachodnich forach internetowych związanych z tematyką bezpieczeństwa, Wenezueli zaczyna walić się gospodarka, i to naprawdę walić. Wedle informacji które ludzie otrzymują od swoich znajomych z Wenezueli, nie można nawet mówić o brakach w jakichś dobrach, wielu towarów po prostu nie ma, i nie ma pieniędzy by kupić je z zagranicy. Ot socjalistyczny eksperyment wyszedł kolejnemu państwu bokiem.
 
User is offline  PMMini Profile Post #2

     
Boczek IV
 

INDOLOG
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 2.131
Nr użytkownika: 81.296

Boczek IV. von Kunstadt und Podiebrad
Stopień akademicki: Doktor Nauk
Zawód: STUDENT
 
 
post 20/02/2014, 14:49 Quote Post

22-letnia wenezuelska królowa piękności zmarła od ran postrzałowych, których doznała dzień wcześniej podczas antyrządowej demonstracji w mieście Valencia w środkowej części kraju.
 
User is offline  PMMini Profile Post #3

     
Realchief
 

X ranga
**********
Grupa: Użytkownik
Postów: 15.867
Nr użytkownika: 63.111

 
 
post 20/02/2014, 15:43 Quote Post

I od razu się media tym zainteresowały, a tak było cichutko.

Najlepsze są tytuły.
Nie ma to jak podgrzewać sensację. A w tekście się okazuje, że to zwyciężczyni trzeciorzędnego konkursu piękności w jednej z prowincji.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #4

     
Premislaus1988
 

Unregistered

 
 
post 22/02/2014, 18:59 Quote Post

Wenezuela to syf niesamowity. Dziwie się, że antysocjaliści dostatecznie nie nagłaśniają "zwycięskiego pochodu Republiki Boliwariańskiej". Przecież w tym kraju brakuje papieru toaletowego i nawet rządowa gazeta musi prosić rząd o dewizy, by zakupić papier!

http://americalatina.pl/?p=116 - wrażenia polskich podróżników podczas wizyty w Wenezueli.

http://www.theblaze.com/stories/2014/02/20...ed-of-ignoring/

https://libertarianizm.net/threads/wenezuel...-u-wladzy.4109/
 
Post #5

     
Adiko
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.387
Nr użytkownika: 81.745

Adam
Zawód: specjalista
 
 
post 22/02/2014, 19:10 Quote Post

QUOTE(Realchief @ 20/02/2014, 15:43)
I od razu się media tym zainteresowały, a tak było cichutko.

Najlepsze są tytuły.
Nie ma to jak podgrzewać sensację. A w tekście się okazuje, że to zwyciężczyni trzeciorzędnego konkursu piękności w jednej z prowincji.


Tak oczywiście, to prawicowa propaganda smile.gif
A tak niedawno kolega wychwalał ten Wenezuelski Ustrój i "równość wszystkich obywateli" (że najdoskonalsze państwo, takie socjalistyczne), taki doskonały system i w ogóle smile.gif

Jak w Ameryce Południowej zaczną ginąć ludzie w najbardziej liberalnym kraju - Chile, możemy rozmawiać o wyższości socjalizmu.
 
User is offline  PMMini Profile Post #6

     
Boczek IV
 

INDOLOG
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 2.131
Nr użytkownika: 81.296

Boczek IV. von Kunstadt und Podiebrad
Stopień akademicki: Doktor Nauk
Zawód: STUDENT
 
 
post 6/03/2014, 0:58 Quote Post

I jak idzie Wenezuelczykom?
 
User is offline  PMMini Profile Post #7

     
T34
 

Banita
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 785
Nr użytkownika: 14.339

 
 
post 6/03/2014, 19:20 Quote Post

Swoją droga dziwi mnie jak można żyć w kraju w którym wskaźnik zabójstw jest kilkadziesiąt razy większy niż w Polsce, a policja wykrywa tylko 5% sprawców. Przecież tam każdy może bezkarnie zabić człowieka. W Wenezueli państwo nie spełnia jednego z podstawowych obowiązków.
 
User is offline  PMMini Profile Post #8

     
Boczek IV
 

INDOLOG
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 2.131
Nr użytkownika: 81.296

Boczek IV. von Kunstadt und Podiebrad
Stopień akademicki: Doktor Nauk
Zawód: STUDENT
 
 
post 6/03/2014, 20:11 Quote Post

QUOTE(T34 @ 6/03/2014, 19:20)
Swoją droga dziwi mnie jak można żyć w kraju w którym wskaźnik zabójstw jest kilkadziesiąt razy większy niż w Polsce, a policja wykrywa tylko 5% sprawców. Przecież tam każdy może bezkarnie zabić człowieka. W Wenezueli państwo nie spełnia jednego z podstawowych obowiązków.
*



Myślę, że to może być jeden z przyczyn protestów...
 
User is offline  PMMini Profile Post #9

     
Minipax
 

I ranga
*
Grupa: Użytkownik
Postów: 43
Nr użytkownika: 99.741

Stopień akademicki: KLON TROLL
 
 
post 25/08/2016, 13:23 Quote Post

Dramat jaki dotyka obecnie Wenezuelę, to pokłosie bezsensownej polityki rządzących już od 1998 r. lewackich prezydentów: Hugo Chaveza i Nicolasa Maduro. Ci kretyni doprowadzili Wenezuelę swoimi debilnymi posunięciami do takiej zapaści gospodarczej i finansowej, że nawet lewacka sądinąd KryPa przyznała ostatnio, że "rewolucja boliwariańska" ssie smile.gif:

Wenezuela: Bankructwo rewolucji
Jakub Majmurek, 18.06.2016

Uczciwość wymaga uznania faktów: rewolucja boliwariańska w obecnej formie poniosła polityczną i ekonomiczną klęskę.

W ostatnich tygodniach prasowe doniesienia z Wenezueli przypominały te, jakie docierają do nas na ogół z terenów ogarniętych wojną. W kraju, jak donosiły światowe media, brakowało podstawowych produktów spożywczych i leków. Na ulicach dochodziło do rozruchów i zamieszek. Tylko w zeszłym tygodniu w zamieszkach o dostęp do żywności zginąć miały trzy osoby. Brak podstawowych produktów skutkuje rozkwitem czarnego rynku, gdzie płaci się dolarami, których kurs wobec wenezuelskiej waluty, boliwara, dawno oderwał się od wyznaczanych przez rząd stawek. Stolicą kraju, Caracas, rządzić mają faktycznie uzbrojone bandy, na których działania policja albo nie reaguje, albo pozostaje z nimi w zmowie. Inflacja już w zeszłym roku osiągnęła trzycyfrowy wskaźnik, w tym – jak przewidują prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego – ma sięgnąć zawrotnej wartości ponad 700%. Choć na początku tego tygodnia rząd zniósł ogłoszony z powodu oszczędności dwudniowy (!) dzień pracy w administracji publicznej i zwiększył limity produkcji prądu, pod względem gospodarczym Wenezuela coraz bardziej przypomina upadłe państwo Trzeciego Świata.

Kryzys na wszystkich frontach

Do kryzysu gospodarczego dochodzi polityczny i konstytucyjny. Odkąd w wyborach parlamentarnych w grudniu zeszłego roku administracja prezydenta Nicolása Maduro utraciła większość w parlamencie , władza i opozycja pozostają we wzajemnym pacie. Opozycja zdobyła co prawda kwalifikowaną większość pozwalającą jej wszcząć procedurę odsunięcia prezydenta od władzy, ale na krótko – kontrolowany przez bliskich Maduro sędziów sąd konstytucyjny najpierw pozbawił z przyczyn proceduralnych mandatów kilku posłów nowej większości (akurat tylu, by liczba opozycyjnych deputowanych nie przekraczała konstytucyjnego progu), a następnie, w bardzo kontrowersyjnym orzeczeniu, uznał że parlament w ogóle nie ma prawa pozbawić prezydenta urzędu. Opozycja nie złożyła broni i zebrała podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydenta z urzędu. Teraz skrupulatnie, przeciągając maksymalnie sprawę, zlicza i weryfikuje je kontrolowana przez prezydencką administrację komisja wyborcza. 18 maja, by „powstrzymać knowania sabotażystów ze Zgromadzenia Narodowego”, prezydent Maduro ogłosił stan wyjątkowy. Co znów wywołało konstytucyjne kontrowersje – przeciwnicy prezydenta twierdzą, że potrzebował do tego zgody parlamentu. Jednak już 20 maja wenezuelski sąd konstytucyjny znów przyznał rację prezydentowi.

W więzieniach wyroki – czasem nawet kilkunastoletnie – wciąż odsiaduje kilkudziesięciu przywódców antyrządowych rozruchów z 2014 roku. W ich wyniku śmierć poniosło kilkadziesiąt osób, a władza odpowiedzialnością za to obarczyła przywódców opozycji i osadziła ich w więzieniu z paragrafów o „podżeganiu do przemocy”. Do Wenezueli regularnie przyjeżdżają politycy innych państw regionu, a także Hiszpanie, usiłując mediować między władzą a opozycją. Na mediacje na razie się jednak nie zanosi. Analitycy coraz częściej zastanawiają się nad postawami panującymi w wojsku. Choć w przeciwieństwie do wielu krajów regionu Wenezuela od 1958 roku pozostaje demokracją wielopartyjną, nie jest wykluczone, że armia zainterweniuje po którejś ze stron konfliktu (bądź sama ustanowi jakiś przejściowy rząd). Wojskowy zamach stanu nie jest jedynym czarnym scenariuszem rysującym się przed południowoamerykańskim państwem – niewykluczone jest, że Wenezuela osunie się w mniej lub bardziej gorącą wojnę domową albo pogrąży w chaosie ludowej, ulicznej rewolty, podobnej do tej z 1989 roku.

Bilans Chaveza


Kto odpowiada za ten stan rzeczy? Prezydent Maduro i jego elokwentna ministra spraw zagranicznych Delcy Rodríguez przekonują, że sytuacja Wenezueli jest wynikiem spisku – „imperialistycznego”, „amerykańskiego” i „kapitalistycznego” – dążącego do zniszczenia projektu „boliwariańskiego socjalizmu”. Faktycznie, „boliwariański socjalizm” nigdy nie był ulubionym projektem politycznym w Waszyngtonie, Brukseli, stolicach państw grupy G7, międzynarodowych instytucjach finansowych czy redakcjach większości globalnych mediów. Rządy Maduro i jego poprzednika Hugo Cháveza traktowane były z wielką dozą nieufności, często złej woli, a nawet – zwłaszcza w przypadku Stanów epoki Busha – otwartej wrogości. Obecne problemy „boliwariańskiej” władzy nie dają się jednak sprowadzić do spisku obcych potęg, wynikają z wewnętrznych problemów reżimu. W swojej obecnej postaci rewolucja boliwariańska poniosła polityczną i ekonomiczną klęskę. Nie będzie w stanie utrzymać się dłużej w obecnej formie i albo będzie musiała dokonać radykalnej korekty gospodarczej, wybierając przy tym pewnie jeszcze dalsze wygaszanie demokracji, albo będzie zmuszona ustąpić miejsca innemu projektowi politycznemu. Choć część sił politycznych lewicy ciągle z zapałem i bezwarunkowo broni administracji Maduro (w Europie prym niestety wiedzie tu hiszpańskie Podemos), to uczciwość wymaga uznania faktów. Polityczna przezorność zaś refleksji nad przyczynami klęski boliwariańskiego projektu. I choć uznanie jej oczywistości nie oznacza jeszcze automatycznego przyznania, że krytycy Cháveza od początku mieli rację, to przypadek klęski wenezuelskiego projektu będzie z chęcią używany jako dowód na to, że jakakolwiek alternatywna polityka gospodarcza musi skończyć się katastrofą. Gdy w 2013 roku Maduro zastępował Cháveza, bilans 13 lat prezydentury tego drugiego trudno było uznać za jednoznacznie negatywny. Według danych zebranych przez dziennik „The Guardian” wiele wskaźników ekonomicznych i społecznych Wenezueli znacznie się w tym okresie poprawiło. Poziom gospodarstw domowych żyjących poniżej progu ubóstwa bezwzględnego spadł z 23,4% w 1999 roku do 8,5% w 2011.W tym samym czasie populacja kraju wzrosła o niecałe 6 milionów obywateli, a PKP na głowę mieszkańca zwiększył się ponad dwukrotnie – z 4105 do 10801 dolarów. Śmiertelność niemowląt spadła z 20 przypadków na tysiąc do 13. Według raportu UNESCO w ciągu 6 lat rządów administracji Cháveza udało się wyeliminować analfabetyzm, który w latach 90. dotykać miał nawet 10% społeczeństwa. Trzykrotnie miała także wzrosnąć populacja studentów uczelni wyższych. Co w takim razie poszło nie tak? Dziś coraz bardziej staje się oczywiste, że projekt boliwariański pogrążyły dwa czynniki. Po pierwsze polityka gospodarcza nie będąca w stanie stworzyć trwałych podstaw wzrostu, zdolnych finansować hojne programy społeczne; po drugie system polityczny, który obiecując więcej demokracji bezpośredniej zniszczył tradycyjne liberalne instytucje równowagi władz i doprowadził do koncentracji politycznej i ekonomicznej władzy w rękach coraz bardziej się alienującej i coraz słabiej kontrolowanej biurokracji wokół ośrodka prezydenckiego.

Cud w bańce ropy

Chávez obejmował rządy w kraju zmagającym się z dwoma dekadami kryzysu, gdzie na fatalne czynniki społeczne i istotną biedę (PKB Wenezueli na głowę mieszkańca wynosiło w 1999 roku niewiele ponad 50% poziomu polskiego z tego samego roku) nakładał się problem wykluczenia ludności rdzennej, koncentracji własności ziemskiej na wsi, dziko budowanych, funkcjonujących poza jakimkolwiek systemem urządzeń społecznych slumsów. Wkluczenie najbardziej wykluczonych, objęcie ich podstawowymi sieciami wsparcia i opieki było podstawowym programem Cháveza. I ta obietnica wyniosła go do władzy. Gdy już ją zdobył, nie ukrywał że ważniejsze od inwestycji w długotrwały rozwój jest dla niego natychmiastowe rozwiązanie najbardziej palących problemów społecznych Wenezueli. Patrząc na ich skalę, można było zrozumieć dlaczego. Socjalizm boliwariański zakończyłby się jednak tak szybko, jak się zaczął, gdyby nie zwyżka cen ropy naftowej na początku obecnego stulecia. Jednym z czynników windujących ceny tego surowca była amerykańska polityka na Bliskim Wschodzie – wojny w Afganistanie i Iraku. Jak administracja Busha nie odnosiłaby się wrogo do Cháveza, to paradoksalnie jej polityka w roponośnym regionie „zasponsorowała” boliwariański eksperyment. Jak w „El Pais” wyliczył Alfredo Mezo w latach 2002-2012 cena baryłki ropy wynosiła średnio 60 dolarów, dziś to tylko 25 dolarów. To poziom, z którego po prostu nie da się finansować tak ambitnych celów społecznych. Zwłaszcza że w okresie naftowego eldorado Chávezowi nie udało się w żaden sposób zmniejszyć zależności wenezuelskiego budżetu od dochodów z ropy naftowej ani też zrealizować innych inwestycji, które mogłyby zastąpić importowane produkty i tworzyć miejsca pracy. Wszystkie próby tego typu inwestycji przebiegały wedle tego samego scenariusza: ambitne plany, rozpoczęcie prac, porzucanie ich przy napotkaniu pierwszych trudności, inwestycje stojące latami z powodu braku surowców. Taki los spotkał inwestycje w wydobycie aluminium, przemysł cukrowniczy, koleje, drogi szybkiego ruchu czy plan dobrowolnych przesiedleń ludności z przeludnionych slumsów na wieś, gdzie próbowano tworzyć kompleksy „rolno-przemysłowe”. Jak w „New Yorkerze” twierdzi Jon Lee Anderson, nawet w tak ważnej kwestii dla programu rewolucji boliwariańskiej jak budowa mieszkań administracja Cháveza radziła sobie miernie – budowała ich mniej rocznie niż poprzednie ekipy w ostatnich dekadach. Okresem prezydentury Cháveza rządziła niefrasobliwość w polityce gospodarczej, improwizacja i brak szerszego planu. Produktywność sektora prywatnego spadła w tym okresie, państwowy rozszerzył się o znacjonalizowane przedsiębiorstwa naftowe, energetyczne i te produkujące cement. Ale nawet tu nie stał za tym żaden odkrywczy projekt „socjalizmu XXI wieku” – nacjonalizacje administracji Cháveza były po prostu powrotem do stanu sprzed fali prywatyzacji z lat 90. Takiego planu nie miał też nigdy Maduro. Za jego kadencji, z powodu gwałtownego spadku cen ropy, niefrasobliwość poprzedniej dekady zastąpiła polityka nerwowego gaszenia pożarów. Jako mechanizm zapewnienia tanich towarów na rynku wymyślono specjalny, dwustopniowy system wymiany waluty. Pochodzące ze sprzedaży ropy dolary amerykańskie sprzedawano importerom po zaniżonym kursie tak, by ci mogli sprowadzać za nie potrzebne konsumentom w kraju towary i z godziwym zyskiem sprzedawać je po dostępnych, regulowanych przez rząd cenach. Program obrósł jednak mechanizmami korupcyjnym, powstała cała rzesza spółek, które z kupowania taniej waluty uczyniły świetny biznes, nie zamierzając wykorzystywać jej do importu. W ogóle z problemem korupcji w szeregach wysokich funkcjonariuszy nowego reżimu władza nigdy sobie nie była w stanie poradzić. Przybrał on systemowy charakter, w czasach kryzysu poważnie drenujący gospodarkę .W październiku zeszłego roku grupa dysydenckich działaczy partii Cháveza opublikowała list otwarty, w którym wylicza, że w czasie boomu naftowego z gospodarki Wenezueli w wyniku różnych mechanizmów korupcyjnych „zniknęło” w sumie około 460 miliardów dolarów.

Walka na wyniszczenie

Korupcja była symptomem głębszego problemu: alienacji nowej elity od ruchu społecznego, który zapewnił jej władzę. Jego instytucjonalizacją miała być powołana przez Cháveza w 2006 roku Zjednoczona Socjalistyczna Partia Wenezueli (PSUV). W zamierzeniu miał to być masowy ruch oddolnie kontrolujący władzę. W roku powstania na fali entuzjazmu zapisać się miało do niej 6 milionów członków (w kraju o populacji liczącej 31 milionów). Dziś, jak podaje na łamach „Jacobina” Mike Gonzales, liczy ona około miliona członków, głównie pracowników sektora publicznego – administracji i spółek skarbu państwa. Z masowej wyrażającej ruch społeczny partii PSUV zmieniła się w scentralizowaną, wyalienowaną partię władzy. Mimo zapowiedzi projektowi boliwariańskiemu nie udało się nigdy stworzyć oddolnych, wykraczających poza przedstawicielskie mechanizmy demokracji liberalnej narzędzi kontroli władzy i ekspresji woli politycznej. Udało się za to poważnie podważyć podstawy wielu liberalno-demokratycznych instytucji. Przebiegało to w ramach logiki zaostrzającej się walki politycznej, na co wina spada także na opozycję. Ta od początku nie chciała uznać wyników wyborów z 1999 roku. Nie ukrywała pogardy i wrogości do Cháveza, dążyła do jak najszybszej „zmiany reżimu”. W 2002 zorganizowała zamach stanu, który nie powiódł się po tym, gdy za Chávezem masowo stanęła ulica. Gdy dzięki niej Chávez wrócił do pałacu prezydenckiego, musiał zmierzyć się ze „strajkiem pracodawców”, który miał sparaliżować gospodarkę i zdusić jego administrację. To zresztą w odpowiedzi na ten strajk Wenezuela wprowadziła program dotowania importerów sprzedawaną taniej walutą. Co nie budzi zaskoczenia, na takie posunięcia opozycji władza boliwariańska przybierała coraz bardziej postawę oblężonej twierdzy. Wraz z każdym zwycięstwem nad opozycją radykalizowała się w swoich postulatach. Po drugim zwycięstwie prezydenckim w 2006 roku Chávez ogłosił, że celem Wenezueli jest „budowa socjalizmu”. Te deklaracje łączyły się z pragmatycznym dogadywaniem się z tą częścią środowisk biznesowych, które chciały współpracować z nową administracją i ich kooptacją do często korupcyjnych układów. Towarzyszyło też temu zawłaszczanie instytucji mających równoważyć władzę wykonawczą. W 2005 roku zwolennicy prezydenta przejęli kontrolę nad sądem konstytucyjnym. Od tego czasu nie wydał on ani jednego orzeczenia, które politycznie nie byłoby na rękę prezydenckiej administracji. Wszystko to wytworzyło głęboko toksyczną, niestabilną, pozbawioną narzędzi efektywnego, demokratycznego nadzoru, systemowo korupcjogenną kulturę polityczną. Obecny polityczny i konstytucyjny pat są jej logicznymi efektami.

Co dalej?

Prezydent Maduro z pewnością nie ma pomysłu ani na wyjście z tego pata, ani na rozwiązanie kryzysu gospodarczego. Grupa bliskich politycznie boliwariańskiemu projektowi ekonomistów z Ameryki Łacińskiej przedstawiła niedawno projekt wyjścia z kryzysu, którego podstawą miała być rezygnacja z systemu dwustopniowego kursu wymiany dolary i rozluźnienie regulacji cen. Propozycje te zostały odrzucone. Pomysłu nie ma też opozycja. Jej propozycje gospodarcze to głównie cięcia i prywatyzacje, powrót do polityki lat 90. Zwycięstwo opozycji w wyborach z grudnia z zeszłego roku było bardziej wyrazem słabości obozu Maduro niż siły jego przeciwników. Jak pisze w swoim artykule Mike Gonzales, pół roku temu opozycja zyskała zaledwie trzysta tysięcy głosów. Obóz prezydencki stracił (głównie w wyniku absencji rozczarowanych wyborców) około dwóch milionów głosów. Patrząc z dłuższej perspektywy boliwariański epizod wydaje się być powtórką z lat 70. Wtedy, na fali kryzysów naftowych, Wenezuela przeżywała swój naftowy boom. Prezydent Carlos Andrés Pérez (1974-79) nacjonalizuje wydobycie ropy i z zysków z niej finansuje hojnie wydatki państwa. Korzysta głównie klasa średnia, której standard życia znacząco się podnosi, a liczba w społeczeństwie rośnie. Okres ten nazywa się „saudyjską Wenezuelą”. Wszystko to kończy się w latach 80. Wówczas spadają ceny ropy i przychody budżetu. Państwo nie jest w stanie regulować swoich zobowiązań, dewaluuje swoją walutę. W gospodarce zależnej od importu oznacza to dramatyczny spadek siły nabywczej większości populacji i pogorszenie jakości życia. Lata 80. kończą się krwawymi, ludowymi rozruchami w 1989 roku. Kładą się one cieniem na drugiej kadencji Péreza, który w 1993 zostaje zdjęty z urzędu pod zarzutami korupcji. Rok wcześniej obalić próbował go młody pułkownik, Hugo Chávez. Lata 90., naznaczone przez prywatyzację i realizację konsensusu waszyngtońskiego, nie pomagają gospodarce i nie rozwiązują problemów społecznych kraju. Czy po duecie Chávez-Maduro Wenezuelę czeka powtórka z tego cyklu? Bardzo możliwe. Wiele zależy od demokratycznej lewicy w Wenezueli. Na ile porzuci skompromitowany projekt, będzie efektywna w obronie jego faktycznych zdobyczy socjalnych, a co najważniejsze, na ile rozpozna, że bez budowy długotrwałych podstaw wzrostu i instytucji władzy ponoszącej minimalną odpowiedzialność za swoje działania nie można realizować żadnego postępowego programu społecznego na dłuższą metę.


http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/a...uctwo-rewolucji


 
User is offline  PMMini Profile Post #10

     
gregski
 

Pirat of the Carribean
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.067
Nr użytkownika: 12.159

Stopień akademicki: mgr inz
Zawód: ETO
 
 
post 25/08/2016, 18:54 Quote Post

Dwa miesiące temu napisałem posta w temacie o Chavezie (po prostu nie dopatrzyłem się, że jest oddzielny temat o Wenezueli).
Pozwolę sobie go zacytować:

"Ostatni raz byłem w Wenezueli niecałe dwa lata temu. Kraj w rozsypce. Zejścia na ląd nie było bo zbyt niebezpiecznie. Z resztą nie ma po co schodzić. W Puerto la Cruiz nie ma już knajpek wzdłuż morza. Pozamykane.
Podmian też nie ma. Firma odpuściła po tym jak nam postrzelili drugiego oficera w hotelowym barze.
Infrastruktura portowa się sypie. Mógłbym napisać o tym parę stron.
Jedna rzecz jest jakby znajoma. Loading Master prosił o cukier i papier toaletowy. Chciał zabrać do domu.
Zawsze się zastanawiałem co ci lewacy maja do papieru toaletowego, że go tak tępią? U nas za komuny też był nie do osiągnięcia."


Tak się składało, że pracując w poprzedniej firmie miałem okazję zawijać do wenezuelskiego portu (Puerto la Cruiz opodal Barcelony) tak mniej więcej co rok, półtora i wydziałem jak ten kraj się osuwa na dno.
Dla każdego obserwatora było jasne, że to musi się skończyć katastrofą.

Ten post był edytowany przez gregski: 25/08/2016, 18:55
 
User is offline  PMMini Profile Post #11

     
gregski
 

Pirat of the Carribean
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.067
Nr użytkownika: 12.159

Stopień akademicki: mgr inz
Zawód: ETO
 
 
post 5/09/2016, 7:37 Quote Post

Wyglada na to, ze narod dba o zdrowie swojego prezydenta i zacheca go do joggingu.
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Pre...l?ticaid=117ac8
 
User is offline  PMMini Profile Post #12

     
Lugal
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 824
Nr użytkownika: 58.985

Marcin
Stopień akademicki: magister
 
 
post 27/11/2016, 20:55 Quote Post

Jedną z przyczyn nędzy Wenezueli jest - paradoksalnie - bogactwo (ropy naftowej). Kryzysy i okresy prosperity w gospodarce Wenezueli przebiegały w rytm światowych wahań cen ropy naftowej. Obfitość jednego surowca naturalnego powoduje uzależnienie od niego, upadają inne gałęzie gospodarki i na dłuższą metę powoduje raczej spowolnienie niż przyspieszenie rozwoju gospodarczego. Następują przez to wahania szybkości wzrostu gospodarczego - w jednym roku może być wzrost PKB o 15%, w następnym spadek o 15%. Jak wtedy wytyczać strategie rozwoju gospodarczego, konstruować budżet, wdrażać programy socjalne? Z tego typu ograniczeniami rozwoju gospodarczego zmagają się też takie potęgi naftowe jak Nigeria, Gabon czy Arabia Saudyjska.
http://www.newsweek.pl/swiat/przeklenstwo-...,12235,1,1.html
zjawisko, które ekonomiści nazywają "klątwą bogactwa". Okazuje się, że surowcowe eldorado w długiej perspektywie prawie nigdy nie przekłada się na budowanie państwa powszechnego dobrobytu.

Kraje pozbawione surowców drażni arogancja państw opływających w ropę i straszenie zakręcaniem kurków. Ale wybitni światowi ekonomiści pocieszają: lepiej mieć nowoczesną gospodarkę niż wielkie złoża ropy. Rosja, Wenezuela czy Arabia Saudyjska przekonały się, że czarne złoto uzależnia jak narkotyk. Poza tym jego zasoby się wyczerpują. Wiele pól naftowych w Norwegii czy Szkocji najpóźniej za

10-25 lat zostanie całkowiecie wyeksploatowanych. Tymczasem nawet teraz, gdy szyby naftowe pompują ropę pełną parą, a państwa OPEC zarabiają na jej sprzedaży 300-400 mld dol. rocznie, większość eksporterów tego surowca nie może pochwalić się sukcesami ekonomicznymi.

Złe rządy i absurdalne gospodarowanie sprawiają, że w nędzy żyje jedna trzecia mieszkańców bogatej w ropę Wenezueli. Większość Nigeryjczyków wegetuje za dolara dziennie, a tysiące Azerów w okolicach Baku umiera przedwcześnie w oparach ropy. Nikogo nie dziwią gliniane chatki obok rynsztoków z fekaliami i rozruchy z powodu drożyzny na przedmieściach Rijadu i Dżeddy - metropolii Arabii Saudyjskiej. W tym energetycznym mocarstwie, które codziennie sprzedaje ropę o wartości 400 mln dol., co piąty mieszkaniec wegetuje poniżej minimum socjalnego, choć jeszcze ćwierć wieku temu dochód na głowę mieszkańca był wyższy niż w USA. Kiedy w latach 80. i 90. ceny ropy spadły, rządząca dynastia Saudów roztrwoniła naftową fortunę. Ale szejkowie nadal żyli ponad stan. Wypłacali subsydia przedsiębiorcom, którzy siali zboże na pustyni, budowali blokowiska dla przyzwyczajonych do życia na pustyni Beduinów, wypłacali hojne stypendia (od 800 do 2700 dol. miesięcznie) tysiącom rodowych książąt oraz kupowali najnowsze amerykańskie myśliwce.

- Zwykle państwa przeżywające surowcową bonanzę zyskują tylko na krótką metę. W dłuższej perspektywie rozwijają się w żółwim tempie - twierdzi Paul Collier, profesor ekonomii z St. Antony's College na Oksfordzie. Z jego właśnie wydanej rozprawy naukowej wynika, że surowcowa klątwa dotyka niemal wszystkie kraje. W ostatnim ćwierćwieczu przeciętny dochód na głowę mieszkańca bogatej w ropę Nigerii spadł z 913 do 645 dol. Wenezuelczycy zbiednieli o 15 proc., choć ich kraj w tym czasie na sprzedaży ropy zarobił bajeczną kwotę 600 mld dol. A w biednej Angoli przepadło 4,2 mld dol. zarobionych na eksporcie ropy.

Co się stało z tymi pieniędzmi? - Wyparowały na sawannie - żartował ekonomista Jean-Marie Chevalier podczas ubiegłorocznej konferencji naukowej w Paryżu poświęconej zjawisku "klątwy ropy". Według niego istotą problemu jest wszechobecna korupcja i defraudacja państwowych funduszy. Bardzo często z petrodolarów jest finansowana tajna policja (jak w Iranie), wojny i zbrojenia (jak w Iraku za Saddama Husajna). Ale najczęściej pieniądze są przejadane przez elitę. "Przez lata reżimy wojskowe w Nigerii traktowały kontrakty z zachodnimi koncernami jako nieograniczoną licencję na druk pieniędzy dla siebie i swoich rodzin" - pisze John Ghazvinian, autor kilku książek o wydobyciu ropy w Afryce. Na otarcie łez zwykli mieszkańcy krajów surowcowych muszą się zadowolić szaleńczymi inwestycjami, na które Anglicy mają wdzięczne określenie "białe słonie": władze Nigerii zbudowały (i z czasem porzuciły) gigantyczny kompleks hutniczy Ajaokuta, a rząd Czadu supernowoczesny stadion piłkarski za 5 milionów dolarów w pozbawionym czystej wody pitnej ubogim rejonie Doba.


W przypadku Wenezueli mamy więc do czynienia z prawidłowością charakterystyczną dla pozostałych zasobnych w ropę lub inne surowce krajów trzeciego świata.
Innym powodem ubóstwa mieszkańców kraju i kontrastów społecznych jest ten sam problem, co w innych krajach Ameryki Łacińskiej - ludność składa się z potomków europejskich zdobywców i kolonizatorów, potomków podbitych Indian i sprowadzonych z Afryki niewolników. Ci pierwsi przywieźli bogactwo z Europy bądź zyskali je eksploatując dwie pozostałe grupy. Dziś, choć formalnie wszyscy są równi wobec prawa i mają te same prawa polityczne, tamci pierwsi, dziedzicząc bogactwo i kapitał społeczny przodków są w uprzywilejowanej sytuacji. Toteż nawet wtedy, gdy Wenezuela w okresie międzywojennym i w latach 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku przeżywała boom gospodarczy a PKB per capita miała porównywalny z krajami Europy zachodniej, większość mieszkańców żyła w nędzy porównywalnej z mieszkańcami Afryki. Było to źródłem ciągłych niepokojów społecznych, stanowiło to pożywkę dla populistycznych polityków i doprowadziło do powstania lewicowej partyzantki. To wszystko na dłuższą metę zdestabilizowało państwo.
Jest jeszcze inna prawidłowość odnośnie państw Ameryki Łacińskiej - miotanie się od ściany do ściany. Albo rządy prawicowych, opartych na własności prywatnej reżimów wojskowych bądź prawicowych oligarchów-latyfundystów, którzy nieraz stwarzają warunki do wzrostu gospodarczego, jednak nie rozwiązują problemów społecznych. Doprowadza to do objęcia władzy przez lewicowych populistów, inspirowanych nieraz ideologią marksistowską, których ogarnia szał nacjonalizacji i nieprzemyślanych reform społecznych, i na dłuższą metę też nie rozwiązuje problemów społecznych, prowadząc do prawicowego przewrotu wojskowego bądź zwycięstwa prawicowych konserwatystów w demokratycznych wyborach. Kółko się zamyka.

Ten post był edytowany przez Lugal: 27/11/2016, 21:01
 
User is offline  PMMini Profile Post #13

     
ku 250622
 

Unregistered

 
 
post 28/11/2016, 9:01 Quote Post

I co na ten przydługi wywód Norwegia czy Szkocja właśnie ?
 
Post #14

     
net_sailor
 

V ranga
*****
Grupa: Użytkownik
Postów: 695
Nr użytkownika: 40.506

 
 
post 28/11/2016, 9:55 Quote Post

Pewnie nic, bo oprócz ropy mają rozwinięte inne gałęzie gospodarki (produkty wysoko przetworzone), z których potrafią się utrzymać w drodze wymiany handlowej. Gaz i ropa to tylko miły dodatek do ogółu dochodów i nie ma zagrożenia destabilizacją ekonomiczną na skutek wahań cen lub nagłym "Ojej, skończyło się!". Norwegia na przykład korzysta w 95-98% z energii elektrycznej z zasobów odnawialnych i promuje tego typu zastępstwo dla paliw kopalnych w przemyśle i gospodarstwach domowych. Nadprodukcja prądu bez problemu znajduje nabywców za granicą, gdyż mają najtańszy prąd w Europie.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #15

7 Strony  1 2 3 > »  
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej