Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
23 Strony  1 2 3 > »  
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Okręg Śląski ZWZ / AK
     
wojtek k.
 

IX ranga
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.666
Nr użytkownika: 47.450

wojciech kempa
 
 
post 2/06/2009, 6:55 Quote Post

Mało kto zapewne zdaje sobie sprawę z faktu, że Okręg Śląski ZWZ w roku 1940 należał do najsilniejszych w kraju (zrzeszał trzy razy więcej ludzi niż Okręg Warszawa!). Paweł Ulczok, podówczas łącznik komendy Okręgu, w swej relacji tak opisał stan organizacyjny Polskich Sił Zbrojnych, jak na Śląsku nazywano Związek Walki Zbrojnej, latem 1940 roku:

„PSZ stały się podziemnym państwem polskim na Śląsku. Śląsk był gotowy do zadania nakreślonego mu przez centralę – przejęcie administracji od Niemców i na wypadek powstania wytrzymanie przez 6 dni. Organizacja liczyła wówczas na pewno około dwunastu tysięcy ludzi zorganizowanych. Najsilniejszy był inspektorat katowicki liczący około siedmiu tysięcy ludzi, następnie szły inspektoraty rybnicki i cieszyński.”

W meldunku sytuacyjnym z 21 listopada 1940 roku gen. Rowecki w taki oto sposób scharakteryzował gen. Sosnkowskiemu dorobek organizacyjny Okręgu Śląskiego ZWZ:

„Stan liczbowy oddziałów: 167 plut[onów], 105 of. sł[użby] czynnej, 7.497 szer. sł[użby] czynnej, 7 of. w st. rez[erwy] włas[nej], 5.930 szer. rez[erwy] włas[nej], 10 of. iw st[anie] rez[erwy], 3 in. org[anizacji], 6.300 szer. rez[erwy] in. org[anizacji]; stan nie wystarczający do spełnienia zadań, zwłaszcza brak dowódców. Uzbrojenia brak. Wyszkolenie tylko przedwojenne. Bezpieczeństwo pracy małe z powodu dużej ilości Volksdeutschów. Zakonspirowanie dobre. Praca lepsza niżby się można spodziewać ze względu na niezwykle trudne warunki.
Inteligencja wywieziona, nieustanny terror [wobec] wszystkich objawów polskości. Pomimo tego Polacy trzymają się dobrze i organizacja ma równie silne oparcie w masach jak w innych okręgach. Niezwykle trudne warunki legalizacji oficerów i podoficerów zawodowych – stąd ich brak. Podstawą roboty jest tu element robotniczy. Odznacza się on dużą odwagą i ofiarnością. Większość działaczy niepodległościowych na tym terenie ukrywa się pod maską Volksdeutschów. – Metody pracy mają charakter wallenrodyzmu. Wszystkie ugrupowania polityczne na terenie rozbite, wszystkie organizacje niepodległościowe współpracują z nami.”


Pozdrawiam
Wojciech Kempa
 
User is offline  PMMini Profile Post #1

     
wojtek k.
 

IX ranga
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.666
Nr użytkownika: 47.450

wojciech kempa
 
 
post 4/06/2009, 7:02 Quote Post

27 sierpnia 1940 roku niemieccy urzędnicy przybyli do willi „Lusia” w Wiśle - Jaworniku, gdzie akurat przebywał komendant Okręgu Śląskiego Związku Walki Zbrojnej. Doszło do strzelaniny, w trakcie której Korol został trafiony (nie chcąc wpaść w ręce Niemców, popełnił samobójstwo). W willi „Lusia” Niemcy znaleźli dokumenty, które naprowadziły ich na ślad struktur konspiracyjnych. Wydarzenie to w taki sposób opisał Juliusz Niekrasz w książce Z dziejów AK na Śląsku:

”W dniu poprzedzającym śmierć Korola, 26 sierpnia, w willi „Lusia” w Wiśle-Jaworniku przebywali bratankowie pierwszego wojewody śląskiego, Michał i Benedykt Rymerowie, Ksawery Lazar, Paweł Ulczok, jej właścicielka Maria Kwaśna oraz narzeczona Ulczoka, Hildegarda Nandzikówna. Ta ostatnia była znajomą Kwaśnych, w willi „Lusia” mieszkała już od kilku miesięcy. Tego dnia przyjechał tutaj z Krakowa Józef Korol. Rano 27 sierpnia wydał rozkaz Pawłowi Ulczokowi, aby jechał do Rybnika. Ulczok udał się tam na rowerze. Przed południem wyruszył do Bielska Lazar również z jakimś rozkazem Korola. Około godziny 15 komendant wysłał braci Rymerów do Wisły-Głębce, do willi „Ludwisia”, przedostatniej ich kwatery (do dnia 20 sierpnia 1940 r.), z poleceniem przywiezienia stamtąd garderoby. W willi „Lusia” pozostali wiec Korol, Nandzikówna i Kwaśna.
Około godziny 16 do „Lusi” przybyła grupa Niemców. W jej skład wchodzili urzędnicy uzdrowiska Wisła wraz z burmistrzem, przedstawicielem Urzędu Powierniczego, partii NSDAP, Wehrmachtu oraz Siedlungskommando (to ostatnie przeprowadzało wysiedlanie ludności). Zadaniem tej komisji był spis i sekwestracja willi opuszczonych lub zajmowanych przez Polaków.
W willi „Lusia” nikt nie odpowiadał na dzwonki i pukania i komisja po objęciu budynku spisem zaczęła się oddalać. Nandzikówna widziała przez firankę grupę cywilnych i umundurowanych Niemców, powiadomiła o tym Korola, mówiąc, że przed willą jest gestapo. Komendant przywiózł poprzedniego dnia nominacje, awanse i odznaczenia dla członków ZWZ. Były to dokumenty szczególnie kompromitujące, gdyby wpadły w ręce niemieckie, zdekonspirowałyby wiele osób. Korol przystąpił do natychmiastowego palenia przywiezionych dokumentów i innych – równie tajnych – jakie miał w podręcznej teczce, zawierającej między innymi wykazy punktów kontaktowych na wszystkie inspektoraty i obwody. Palenie trwało około 10 minut. Tymczasem któryś z członków komisji odwrócił się i dostrzegł wydobywający się z komina wilii dym, co oznaczało, że ktoś tam przebywa. Niemcy zawrócili i zaczęli energicznie dobijać się do drzwi. Wówczas Nandzikówna uchyliła okno i powiedziała, że tu pokoju się nie wynajmuje, a gospodyni nie ma i ona nikogo nie wpuści. Jeden z Niemców pokazał jakiś znaczek w klapie marynarki i kazał jej natychmiast otwierać. Korol zabrał walizkę z pozostałymi papierami i kazał Nandzikównie uciekać wraz z nim wyjściem przez garaż. Niestety, było już za późno. Niemcy otoczyli willę i zaczęli się do niej włamywać. Korol przekonawszy się, że nie zdoła uciec, kazał Nandzikównie niszczyć dokumenty, które miał w walizce. Nandzikówna pobiegła z walizką do kuchni, wyjęła łopatką żar z pieca i wrzuciła go na papiery, które zaczęły płonąć. Tymczasem Niemcy wyważyli drzwi od strony garażu i wdarli się do środka. Korol wybiegł na taras. Właścicielka willi już na początku zajścia położyła się do łóżka. Korol zaczął strzelać do Niemców znajdujących się na zewnątrz willi, jak i przez drzwi prowadzące na taras. Niemcy usiłowali go ująć. Posługując się Nandzikówną jako tarczą ochronną, podprowadzili ją pod drzwi i kazali wezwać Korola do zaprzestania ognia. Komendant posłuchał wezwania, przerwał strzelanie i otworzył drzwi. W tym momencie Nandzikówna rzuciła się na podłogę. Rozpoczęła się wymiana strzałów przez otwarte drzwi. W pewnym momencie jedna z kul trafiła Korola w nogę. Widząc, że sytuacja jest beznadziejna i nie chcąc dać się wziąć żywcem, Korol zażył cyjankali, które zawsze nosił przy sobie. Śmierć nastąpiła bardzo szybko.”


17 listopada 1940 roku aresztowany został przez Niemców Karol Kornas, szef Oddziału II (wywiad i kontrwywiad) Komendy Okręgu Śląskiego, pełniący równocześnie funkcję szefa sztabu Okręgu. Czy do jego wpadki przyczyniła się łączniczka, Helena Mathea ps. „Julka", zwana Matejanką, która do historii przeszła jako „Krwawa Julka"? Nie ma na to bezpośrednich dowodów, ale wiele wskazuje na to, że już wówczas była agentką gestapo.

Następnego dnia, mianowicie 18 listopada aresztowany został zastępca komendanta Inspektoratu Katowice, Jan Skolik ps. „Brzeziński”, a następnego dnia – Michał i Benedykt Rymerowie, w mieszkaniu których znajdowała się skrzynka kontaktowa Komendy Okręgu. 20 listopada Niemcy dopadli szefa Oddziału I Komendy Okręgu Śląskiego ZWZ Ksawerego Lazara. Wpadł on w wyjątkowo głupich okolicznościach. Nieco wcześniej bowiem poznał w tramwaju ładną kobietę, chorzowiankę Martę Rybiankę i chcąc jej zaimponować, przedstawił się jako żołnierz konspiracji, wysoko postawiony w strukturach podziemnych. Tymczasem Rybianka okazała się agentką gestapo. Lazar umówił się z nią tegoż 20 listopada przed katowicką kawiarnią „Astoria”, na rogu Mariackiej i Mielęckiego. Tam czekało na niego gestapo. Zdołał on jeszcze postrzelić jednego z gestapowców, ale w chwilę potem był już obezwładniony. Towarzyszący wówczas Lazarowi Jan Roerich ps. „Ryś”, oficer broni Okręgu, nie chcąc wpaść w ręce gestapo, podjął próbę popełnienia samobójstwa, uderzając z całej siły głową w kant obudowy samochodu (kilka dni później został zastrzelony przy próbie ucieczki).

Także w dniu 18 listopada 1940 roku aresztowany został zastępca komendanta Inspektoratu Katowice Jan Skolik ps. „Brzeziński”, a w kolejnym dniu – Michał i Benedykt Rymerowie, w mieszkaniu których znajdowała się skrzynka kontaktowa Komendy Okręgu.

Aresztowania te stanowiły wstęp do tego, co miało stać się miesiąc później. W tym czasie bowiem Niemcy coraz lepiej orientowali się w strukturach ZWZ na Górnym Śląsku, a to w głównej mierze za sprawą dokumentacji, która wpadła w ich ręce w Willi „Lusia” w Wiśle - Jaworniku, gdzie ukrywał się komendant Okręgu Śląskiego ZWZ Józef Korol, który został tam zastrzelony przez Niemców w dniu 27 sierpnia 1940 roku. Dokumenty co prawda, były zaszyfrowane, ale swoje zrobiła niemiecka agentura. Komendant ZWZ w Lublińcu, Józef Bartocha, okazał się agentem gestapo. Sporządził on listę 46 swoich podkomendnych, którą następnie dostarczył Niemcom. W Załężu w strukturach ZWZ działał Wiktor Grolik. Ale przede wszystkim mieli Niemcy Helenę Mathea, przedwojenną harcerkę z Katowic - Ligoty, pochodzącą z patriotycznej rodziny, która należała do najbliższych współpracowników wspomnianego wcześniej szefa sztabu Okręgu Śląskiego ZWZ Karola Kornasa.

Dzięki dokumentom znalezionym w willi „Lusia”, doniesieniom agenturalnych, a także informacjom wydobytym z poddanych nieludzkim torturom Lazara i Kornasa, Niemcy coraz lepiej orientowali się w strukturze śląskiej ZWZ. 17 grudnia aresztowany został komendant Okręgu Śląskiego (następca Korola) Józef Szmechta ps. „Hutnik”. Dodam w tym miejscu, że Juliusz Niekrasz pisze, iż Szmechta aresztowany został 12 grudnia (nie podając źródła tej informacji). Nie wydaje się to słuszne. W grypsie z 22 grudnia, przemyconym z więzienia w Zabrzu, Szmechta napisał:

„Swego czasu dostałem wezwanie do prokuratora na plac Wolności (ja myślałem, że to w sprawie Galgona), był to podstęp i tam mnie aresztowano, a na drugi dzień dużo innych, których Lazar podał.”

Tak więc Szmechta aresztowany został w przeddzień „masówki”, która nastąpiła w dniu 18 grudnia 1940 roku. Tego dnia Niemcy ujęli 456 osób. Trzy dalsze osoby (w tym komendanta Inspektoratu Katowice Jana Klauzę ps. „Saper”) zastrzelono przy próbie ich aresztowania. Powyższą operację szef Gestapo w Katowicach Mildner w raporcie do szefa Gestapo w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy Müllera z 1 czerwca 1942 roku opisał następująco:

„Na podstawie ich [tj. Lazara i Kornasa] zeznań otrzymanych w tym czasie informacji ustalono, że wymieniona wyżej organizacja planuje dokonać w ferie świąteczne Bożego Narodzenia 1940 r. akcji sabotażowej. W związku z tym we wczesnych godzinach rannych 18 grudnia 1940 r. przeprowadzona została wielka obława, w której wzięli też udział funkcjonariusze policji ochronnej oraz służby bezpieczeństwa.
W całym okręgu komendy policji państwowej aresztowanych zostało 456 osób, w tym 429 mężczyzn i 27 kobiet. Podczas przeprowadzania obławy 2 lokalnych dowódców i 1 dowódca okręgu zostali zastrzeleni za stawianie oporu. Wśród aresztowanych było:
2 księży,
1 podoficer młodszy policji ochronnej,
1 urzędnik prezydium policji w Katowicach,
1 powiernik,
2 urzędników komendy okręgu wojskowego,
2 urzędników magistratu.
Ponieważ nie było innych możliwości umieszczenia aresztowanych, skierowano ich do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Akta dochodzeń były w miarę ich zamykania stopniowo przesyłane naczelnemu prokuratorowi Rzeszy, a ten z kolei przekazywał je prokuratorowi wojskowemu Rzeszy. Prokurator wojskowy Rzeszy wydawał, w miarę jak akta do niego wpływały, rozkazy aresztowania pod numerem II ++/41. Następnie akta te prokurator wojskowy Rzeszy przekazał Trybunałowi Narodowemu w Berlinie.”


Józef Kret w książce Harcerze wierni do ostatka opisuje aresztowanie Józefa Pukowca, komendanta Śląskiej Chorągwi Harcerzy i zarazem szefa Biura Informacji i Propagandy Komendy Okręgu Śląskiego ZWZ, co nastąpiło owego feralnego dnia 18 grudnia 1940 roku:

„Dwa auta zajechały też przed dom w Ligocie, w którym mieszkał Pukowiec: jedenastu uzbrojonych gestapowców otoczywszy dom aresztowało komendanta Śląskiej Chorągwi Harcerzy. Zawieziono go na posterunek hitlerowskiej policji w Ligocie. Tutaj było już około dwudziestu aresztowanych, których ustawiono wzdłuż ściany z rękami założonymi na szyję. Znaleźli się wśród nich działacze podziemia Alojzy Nowak, Konrad Preis, stolarz z Ligoty, u którego w warsztacie drukowano gazetkę „Świt”, Tomasz Kowalczyk z Katowic, znany bojownik o polskość jeszcze z czasów zaborczych, a później zasłużony działacz społeczny w okresie międzywojennym. Przywożą nowych uwięzionych. Większość z nich to czołowi działacze i przywódcy ruchu oporu na Śląsku.
Wkrótce zajechały ciężarówki. U wyjścia z budynku policji ustawili się gestapowcy z bykowcami i pałkami, którymi okładali z całych sił wychodzących z podniesionymi rękami więźniów.
Przewieziono wszystkich do Piotrowie, gdzie auta zatrzymały się przed szkołą podstawową. Wśród dzikich krzyków więźniowie znów przechodzą przez szpaler uzbrojonych w kije gestapowców, bici i kopani, do sali gimnastycznej. Sponiewierani, pokrwawieni stają wzdłuż ścian z rękami wzniesionymi do góry. Przywożą wciąż dalszych więźniów z najbliższych okolic. Jest już ich na sali ponad sześćdziesięciu. Szaleństwo gestapowców nie ustaje. Chcą biciem i krzykiem sterroryzować całą grupę, wymusić cenne wiadomości. Przeprowadzają rewizje osobiste, pytają o różne nazwiska, o adresy wynotowanych ludzi i bez przerwy – biją. Nie wymusili jednak żadnych dodatkowych informacji.
Dłuższy czas trwało to piekło na piotrowickiej sali gimnastycznej i nie wiadomo było, czym się skończy. Wszystko wskazywało, że nastąpi najgorsze, że wszystkich rozstrzelają.
W pewnym momencie szef grupy gestapowców każe więźniom śpiewać „Jeszcze Polska nie zginęła”. Gestapowcy mocniej ściskają pałki i bykowce w garści. Polski hymn miał być hasłem do dalszej, jeszcze okrutniejszej masakry. Więźniowie zorientowali się jednak w ich zamiarach. Złowrogie milczenie zaległo salę. Wtedy Pukowiec zaintonował pieśń, którą niegdyś musiał śpiewać w niemieckiej szkole „Ich hab' einen Kameraden...”.
Pieśń ta, jakkolwiek w języku oprawców śpiewana, złączyła wszystkich w jedną, zwartą gromadę, w której każdy poczuł się pewniej i mocniej. Gestapowców zaś ominęła okazja dodatkowego wyładowania sadystycznych instynktów.
Nadjechał wreszcie z Katowic umundurowany goniec i podał szefowi rozkaz: „Alles nach Auschwitz!”. Przy akompaniamencie bicia i krzyków załadowano znów wszystkich na auta.
W tym dniu z różnych stron Śląska wieziono podobne transporty do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Wszystkich przywiezionych umieszczono w bloku czternastym. Pozostawienie wszystkich w jednym bloku było dla aresztowanych korzystne, gdyż pozwoliło członkom podziemnej organizacji, głównie harcerzom, porozumiewać się z sobą, podzielić się wiadomościami na temat okoliczności wpadki i aresztowania oraz ustalić sposób zeznawania na wypadek przesłuchiwania i dalszych dochodzeń. Pukowiec i tutaj udzielał instrukcji swoim najbliższym druhom, jak mają zeznawać, jak mylić badających, jak zacierać w zeznaniach ślady mogące naprowadzić na trop pracy organizacji podziemnej i nie zaszkodzić pozostałym na wolności działaczom podziemia, a przede wszystkim nie zaszkodzić sprawie, której służyli.”


Aresztowania z grudnia 1940 roku stanowiły potężny wstrząs dla Okręgu Śląskiego ZWZ. Dodam, że Szmechta, Kornas, Lazar, obaj Rymerowie oraz Jan Hupa ze Związku Odwetu, a także Bernard Czardybon sądzeni byli w marcu 1941 roku w Berlinie. Z wyjątkiem Czardybona, wszyscy oni skazani zostali na karę śmierci. Wyrok wykonano poprzez ścięcie na gilotynie. Pełną parą „pracowała” też gilotyna w więzieniu w Katowicach (14 sierpnia 1942 roku ścięto w Katowicach wspomnianego Józefa Pukowca).

Pozdrawiam
Wojciech Kempa
 
User is offline  PMMini Profile Post #2

     
skrzypol1
 

III ranga
***
Grupa: Użytkownik
Postów: 192
Nr użytkownika: 43.431

Piotr Skrzypczyk
Zawód: ekonomista
 
 
post 4/06/2009, 8:01 Quote Post

a monografii Okręgu Śląskiego jak nie było, tak nie ma.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #3

     
wojtek k.
 

IX ranga
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.666
Nr użytkownika: 47.450

wojciech kempa
 
 
post 5/06/2009, 7:01 Quote Post

Na Śląsku nieomal nie było dnia, w którym Gestapo nie zdołałoby wyrwać kogoś z szeregów ZWZ / AK. A były dni, gdy w niemieckie łapy wpadało kilkunastu, kilkudziesięciu, a nawet kilkuset żołnierzy konspiracyjnego wojska. Była już mowa o „masówce”, która miała miejsce 18 grudnia 1940 roku. Niestety, nie była ona ani pierwszą, ani ostatnią, aczkolwiek najdotkliwszą.
Pierwsza „masówka” miała miejsce w dniach 14 – 15 kwietnia 1940 roku. Gestapo uderzyło wówczas w scaloną z ZWZ Polską Organizację Partyzancką, którą utworzono w oparciu o struktury przedwojennego harcerstwa. W ślad za tym nastąpiły kolejne aresztowania. W sumie w ciągu kwietnia i maja 1940 roku aresztowano ok. 500 członków POP - ZWZ.
Tymczasem trzy dni po największej śląskiej „masówce” doszło do zdarzenia, które doprowadziło do fali aresztowań w strukturach Związku Odwetu oraz Inspektoratu Cieszyn. Największe organizacje konspiracyjne w rejonie Beskidu Śląskiego stworzyli Paweł Musioł oraz Franciszek Kwaśnicki. Już w listopadzie 39 roku Musioł podporządkował się Korolowi, który nakazał mu skonsolidowanie wszystkich organizacji działających na Podbeskidziu i w Cieszyńskiem. W grudniu 1939 roku Musiołowi podporządkował się Kwaśnicki, zostając jego zastępcą.
W czerwcu 1940 roku, gdy wprowadzono podział Okręgu na inspektoraty, Paweł Musioł objął funkcję komendanta Inspektoratu Cieszyn. Według Juliusza Niekrasza, który najwyraźniej nadmiernie w tej materii zaufał relacji Pawła Ulczoka, w skład inspektoratu Cieszyn wchodziły dwa obwody – Bielsko i Cieszyn. Nie wydaje się to jednak słuszne. Rację należy raczej przyznać Alojzemu Targowi, zdaniem którego od początku funkcjonowały dwa niezależne inspektoraty – Cieszyn i Bielsko. Na korzyść tego świadczy szereg relacji dowódców średniego i niższego szczebla, do których jeszcze powrócę.
Inspektoratowi Cieszyn podlegały obwody: Cieszyn, którym dowodził por. Adam Gaś ps. „Kubica” (zastępcą jego był Wiktor Ramik), Jabłonków, którym dowodził Jan Matuszek, oraz Skoczów, którym dowodził Edward Kabiesz. Z kolei Inspektoratowi Bielsko, którym dowodził Edward Zajączek ps. „Wolf”, podlegały obwody: Bielsko (d-ca – kpt. Henryk Boryczko ps. „Doktor Adam”), Żywiec (d-ca – kpt. Wenancjusz Zych ps. „Szary) oraz Oświęcim (d-ca – ppor. Alojzy Banaś ps. Zorza”).
W lipcu 1940 roku Korol przystąpił do tworzenia Związku Odwetu, jako wydzielonej do prowadzenia walki bieżącej, struktury w ramach ZWZ, powierzając stanowisko jej komendanta na Okręg Śląski Kwaśnickiemu. Ten podzielił teren Okręgu na cztery „tereny działania”: Zaolzie i powiat cieszyński (d-ca – Józef Kominek ps. „Stefan” z Karwiny), teren żywiecko – bielski (d-ca – Franciszek Czudek z Cieszyna) oraz Górny Śląsk (d-ca – Stanisław Pernak z Chorzowa).
Katastrofa przyszła zimą. Juliusz Niekrasz, który jak dotąd najpełniej zgłębił ten temat, tak o nich pisze:

„Wbrew zasadom konspiracji Józef Kominek, komendant Obwodu Zaolziańskiego [Związku Odwetu], lubił odwiedzać lokale, a któregoś dnia wybrał się na wódkę ze swoim współpracownikiem, Wiktorem Borowcem, do restauracji w Karwinie. Przyszedł tam policjant niemiecki, Friemer, rodem z Zaolzia, który znał Kominka sprzed wojny, i dosiadł się do stolika. Rozpoczęła się libacja. Gdy już podpili, Kominek zapytał Friemera, czy za dobre pieniądze nie sprzedałby mu pistoletu maszynowego. Umówili się na spotkanie w dniu 13 grudnia, na którym miało dojść do zrealizowania transakcji. Kwaśnicki [komendant Związku Odwetu] zganił Kominka za nieostrożność i kategorycznie mu zabronił iść na spotkanie. Kominek na spotkanie nie poszedł, lecz mimo to został 21 grudnia 1940 r. aresztowany. Gestapo poddało go wyrafinowanym torturom i zdołało wydobyć od niego szereg wiadomości.
Kwaśnicki nie zarządził alarmu, sam również się nie ukrył, błędnie sądząc, że gestapo niczego od Kominka się nie dowie i że sprawa nie wyjdzie poza obręb propozycji zrobionej w restauracji. Z rozmowy tej można się było łatwo wykręcić, tłumacząc się działaniem alkoholu, obrócić wszystko w żart i ewentualnie ponieść jedynie samemu ograniczone konsekwencje.
Kiedy gestapo uzyskało szereg nazwisk, przystąpiło dnia 9 stycznia 1941 r. do pierwszych aresztowań. W tymże dniu ujęty został inż. Franciszek Kwaśnicki, W jego mieszkaniu gestapo urządziło kocioł trwający trzy doby. Wpadło do niego kilka osób: łączniczka Helena Kynast („Halszka”), Paweł Kurus (jeden z trzech braci Kurusów ofiarnie pracujących w ZO), łączniczka Bronisława Benesz („Krysta”), Stefania Michejdowa (wdowa po burmistrzu Cieszyna) i jeszcze kilka osób. Likwidując kocioł gestapo aresztowało także właścicielkę mieszkania, Zofię Kubisz. Torturami szybko zdobyło dalsze, nowe materiały.
W stosunkowo krótkim czasie gestapo objęło śledztwem 77 osób; wymieniam je w przypisach w tym samym uszeregowaniu, jak figurują w aktach policyjnych, a była to dopiero pierwsza faza śledztwa.
Ponieważ ZO – jako pion organizacji ZWZ – był ściśle związany z Inspektoratem Cieszyńskim, doszło jednocześnie do częściowej dekonspiracji inspektoratu.
Los, jaki spotkał aresztowanych, był przerażający. Ze szczególnym okrucieństwem torturowany był Kominek. Ciało miał czarne od bicia, potworzyły mu się ropiejące rany po zadawanych, a nie wygojonych razach. Zachorował na gruźlicę i zmarł 18 października 1942 r. [...]
Po aresztowaniu Kwaśnickiego cała uwaga gestapo zwróciła się ku osobie inspektora, dr. Pawła Musioła. [...] W dniu 5 marca 1941 r. gestapo aresztowało Ludwika Walicę, który znał miejsce ukrywania się Musioła, co winno skłonić doktora do ponownej i natychmiastowej zmiany miejsca pobytu, lecz tego nie uczynił. W nocy z 6/7 marca gestapo ujęło Musioła w Cieszynie przy ulicy Bucewicza.
Po aresztowaniu Musioła jego adiutant, Franciszek Potysz, starał się kontynuować działalność, utrzymywał kontakt z terenem, dawał w tym gorącym okresie konieczny instruktaż, informował o przebiegu śledztwa. W sierpniu 1941 r. Potysz został aresztowany i podobnie jak Ludwik Walica załamał się. Dnia 9 stycznia 1941 r. został ujęty Teofil Kocjan, który o organizacji mógłby powiedzieć bardzo wiele, lecz zniósł bohatersko wyrafinowane tortury niczego nie ujawniając. [...]
Musioł, podobnie jak Kwaśnicki, stanął przed Oberlandesgericht w Katowicach, odpowiadał wraz z Teofilem Kocjanem, Karolem Mrugałą, Henrykiem Nowakiem, Ludwikiem Walicą i Janem Sosną. Rozprawa odbyła się w dniach 30 listopada i 2 grudnia 1942 r. Wszyscy, z wyjątkiem Sosny, który otrzymał osiem lat ciężkiego więzienia, skazani zostali na karę śmierci. Wyrok na inż. Franciszku Kwaśnickim został wykonany w katowickim więzieniu w dniu 19 grudnia tegoż roku. Wraz z nim stracony został Franciszek Czudek i 11 innych osób. Inspektor, dr Paweł Musioł, Teofil Kocjan, Karol Mrugała, Ludwik Walica i Henryk Nowak straceni zostali 19 lutego 1943 r. W tym dniu w katowickim wiezieniu zgilotynowano 21 skazańców. [...]
Odpisy wyroków, jakie zapadły w sprawie członków ZO, przesyłane były do Berlina do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, co uwidocznione jest w aktach sądowych.
Żadna z próśb o łaskę nie została uwzględniona. Prośby o ułaskawienie, jakie przesyłane były przez obrońców do Kancelarii Rzeszy, były przed ich przedstawieniem kierowane do gestapo w celu zaopiniowania. Dla ilustracji można podać, że prośba obrońcy o łaskę w sprawie Józefa i Olgi, małżonków Stachurów , skazanych na karę śmierci, otrzymała taka opinie gestapo: „Dla skruchy i bezpieczeństwa konieczna jest kara śmierci”.
Niektórzy z aresztowanych, nie wytrzymując tortur, popełniali samobójstwo. Władysław Rzyman wyklepał łyżkę na kształt noża i przeciął sobie nią żyły. Kierownik placówki wrocławskiej, inż. Józef Komórek, powiesił się dnia 24 stycznia 1941 r. w więzieniu w Cieszynie.
Większości aresztowanych nie postawiono przed sądem, lecz skierowano do obozów koncentracyjnych — przeważnie do Oświęcimia. Śledztwo i aresztowania przeciągnęły się do końca 1941 r., w sumie ujęto ponad 300 osób.”


Już wcześniej doszło do wsypy, która to jednak, na szczęście nie pociągnęła za sobą aż tak poważnych następstw. 12 listopada 1940 roku aresztowany został komendant Inspektoratu Bielsko Edward Zajączek ps. „Wolf”. Pomimo iż poddany został nieludzkim torturom, nie wydał nikogo. 18 grudnia przewieziony został do Oświęcimia, gdzie w dalszym ciągu potwornie się nad nim pastwiono. Zmarł, zamknięty w bunkrze głodowym, 27 lutego 1942 roku.
Poważne straty w listopadzie i grudniu 1940 roku poniosła placówka Czechowice – Dziedzice. Aresztowani zostali w stosunkowo krótkim czasie dwaj kolejni jej komendanci – ppor. Jan Sikora oraz Warmuz (imię i pseudonim – nieznane). Aresztowany został dowódca plutonu Dziedzice Rudolf Mazur, a także kilku jego podkomendnych.

Pozdrawiam
Wojciech Kempa
 
User is offline  PMMini Profile Post #4

     
wojtek k.
 

IX ranga
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.666
Nr użytkownika: 47.450

wojciech kempa
 
 
post 6/06/2009, 8:20 Quote Post

Po aresztowaniach, jakie miały miejsce w grudniu 1940 roku, Komenda Główna ZWZ mianowała komendantem Okręgu Śląskiego ppłk. Henryka Kowalówkę ps. „Topola”, dotychczasowego komendanta Podokręgu Zagłębie. Szefem sztabu Okręgu został dotychczasowy komendant Obwodu Zawiercie kpt. Józef Słaboszewski ps. „Toruń”.
Podokręg Zagłębie, należący dotychczas do Okręgu Kraków, został zlikwidowany, a jego teren został włączony do Okręgu Śląskiego jako Inspektorat Sosnowiec. Na jego czele stanął mjr art. Roman Kałuziński ps. „Burza”, dotychczasowy komendant Obwodu Sosnowiec. Komendantem Inspektoratu Katowice został por. Józef Skrzek ps. „Gromek” z Michałkowic (dziś dzielnica Siemianowic Śląskich).

Helena Mathea, zwana też Matejanką i używająca pseudonimów „Julka” i „Lu”, łączniczka w Komendzie Okręgu, uniknęła aresztowania. Nie na długo jednak. 18 maja 1941 roku i ona zostaje aresztowana, ale już po kilku dniach odzyskuje wolność. Czy dopiero wówczas zgodziła się ona podjąć współpracę z gestapo, czy też uczyniła to już wcześniej, na tę chwilę trudno jest mi stwierdzić. Jedno wszak jest pewne - „Julka” okazała się agentką gestapo, która zdołała spowodować ogromne spustoszenia w szeregach ZWZ - AK.
Kilka dni po zwolnieniu przypadkiem spotyka w pociągu prof. Alojzego Targa, zastępcę Delegata Rządu na Okręg Śląski, któremu opowiada, jak to gestapowiec Paul Breuche zakochał się w niej i doprowadził do jej uwolnienia. Dodajmy, że „Julka” była kobietą niezwykłej urody i nie trudno wyobrazić sobie, że ktoś mógł się w niej zakochać.
Nie wszyscy jednak dali jej wiarę. Komendant Inspektoratu Katowice, michałkowiczanin Józef Skrzek, zgłosił zastrzeżenia odnośnie „Julki”, w związku z czym odbyły się dwie narady w jej sprawie. Pierwsza miała miejsce jeszcze w maju, druga - w lipcu. Na nieszczęście, większość zebranych uznała wyjaśnienia „Julki” za wiarygodne i została ona dopuszczona do pracy konspiracyjnej.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Na pierwszy ogień poszedł Józef Skrzek, z którym to „Julka” 5 września umówiła się w katowickiej kawiarni „Europa”. Tam dopadli go agenci Gestapo. Kilka tygodni później Skrzek zdołał przemycić z więzienia gryps:

„Jestem po śledztwie. Śledztwo trwało miesiąc. Nie wydałem nikogo, nie wsypcie i wy mnie. Wmówiłem Gestapo, że jestem przedstawicielstwem harcerstwa w Polskiej Organizacji Charytatywnej, pomagającej rodzinom aresztowanych. Wszystko skończyło się dobrze. Grozi mi osiem lat Zuchthausu. Jula pracuje dla Gestapo.”

Tymczasem aresztowania trwały. 6 września 1941 roku aresztowany zostaje na dworcu w Katowicach ks. Jan Macha, związany ze scaloną z ZWZ Polską Organizacją Zbrojną, wikary parafii w Rudzie, który tego dnia z dwoma ministrantami udał się do Katowic po katechizmy. Po odebraniu katechizmów wszyscy wracają na dworzec, ksiądz bowiem chce widzieć, jak ministranci bezpiecznie wsiadają do pociągu. Sam ma zostać w Katowicach, gdzie wziąć ma udział w spotkaniu konspiracyjnym.
Jeden z ministrantów, Bernard Łukaszczyk, opowiadał potem, że będąc już w pociągu, rozmawiał z księdzem, gdy niespodziewanie podeszło do niego dwóch funkcjonariuszy Gestapo w cywilnych ubraniach. Towarzyszyła im urodziwa blondynka, która chwilę wcześniej wskazała im księdza Machę – z opisu wynika, iż była to Matejanka. Najwyraźniej nie wiedzieli oni, jak wygląda ksiądz Macha i dlatego zabrali ze sobą Matejankę.
15 września „Julka” wystawia Pawła Ulczoka. Scenariusz jest ten sam, co w przypadku aresztowania Skrzeka - umawia się z nim w katowickiej kawiarni „U Przybyły” (przy ul. Świętego Jana), gdzie czeka na niego Gestapo. Ulczok załamuje się w śledztwie i - tak jak „Julka” – idzie na współpracę. Józef Skrzek, który początkowo liczył, że uda mu się ujść śmierci, przemyca gryps, w którym pisze:

„Wszystko stracone. Ulczok mnie wsypał. Żegnajcie.”

Skrzek został powieszony na drzewie w Bytkowie 3 grudnia 1941 roku. Do zgonionych przez hitlerowców, by przyglądali się egzekucji, mieszkańców Michałkowic i Bytkowa, powiedział, by nie rozpaczali i, zapowiadając, że nadejdzie dla katów dzień sądu. Kiedy zakładano mu pętlę na szyję, zawołał: „Niech żyje Polska! Niech żyje Chrystus Król!”. Zgromadzony tłum przeszył szloch. Wielu ludzi padło na kolana.
Dodam, że dwa tygodnie wcześniej (18 listopada 1941 roku) na tym samym drzewie powieszony został bliski współpracownik Skrzeka – Paweł Wójcik. Tak jak i Skrzek – harcerz i oficer ZWZ. Drzewo to dziś rośnie na Bytkowie (dziś dzielnicy Siemianowic Śląskich). Przy nim stoi pomnik. Wokół w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku wyrosło blokowisko. Drzewo i pomnik stoją na środku placu, który nosi imię Skrzeka i Wójcika. Imię Józefa Skrzeka nosi Szkoła Podstawowa nr 13 w Siemianowicach Śląskich – Michałkowicach. Rokrocznie w dniu 3 grudnia obchodzone jest Święto Szkoły. Uczniowie „trzynastki” wspominają tego dnia pamięć swego wielkiego patrona.
Ksiądz Macha został ścięty na gilotynie w więzieniu w Katowicach dokładnie rok później niźli Skrzek. Wraz z nim zgilotynowani zostali Joachim Gürtler i Leon Rydrych. Wskutek zdrady Matejanki i Ulczoka w ręce Gestapo wpadło w sumie kilkaset osób. Tylko nieliczni spośród nich przeżyli wojnę.
Sprawą Matejanki i Ulczoka zajął się tymczasem konspiracyjny Wojskowy Sąd Specjalny, który - w obliczu jednoznacznych dowodów winy - wydał na zdrajców wyrok śmierci. Oboje jednak „zapadli się pod ziemię”. W grudniu 1941 roku szef Sztabu Okręgu Śląskiego ZWZ kpt. Józef Słaboszewski ps. „Toruń” przypadkiem natknął się na Matejankę na Placu Andrzeja w Katowicach. Niestety, pierwszy strzał chybił, a nim zdołał drugi raz wystrzelić, zaciął się mu pistolet.
Matejankę, którą w tym czasie zaczęto nazywać „Krwawą Julką”, starał się wytropić mój dziadek – por . Konstanty Kempa ps. „Tadeusz”, który dwukrotnie bliski był zlikwidowania konfidentki. Wkrótce potem ta zniknęła. Dziś wiemy, że wyjechała do Lipska. Później na krótko wróciła, po czym znów wyjechała – tym razem do Wiednia. Dziadek mój zmuszony był zameldować:

„Matejanka ulotniła się z Katowic.”

Ręka sprawiedliwości nigdy jej nie dosięgła. Prawdopodobnie do dziś mieszka w Wielkiej Brytanii. Ulczok w roku 1947 skazany został na karę śmierci. W swym ostatnim słowie powiedział:

„Wysoki Sądzie. Stoję przed kresem swojego życia i zdaję sobie sprawę z ogromu zbrodni, jakie popełniłem. Przepraszam znajomych i dawnych przyjaciół, których tak haniebnie zdradziłem. Dziękuję panu prokuratorowi, że nie oskarża mnie o wydanie w ręce gestapo Korola i Lazara. bo istotnie czynu tego nie popełniłem. Dziękuje panu obrońcy, że podjął się z urzędu obrony w tak niesławnym procesie. Polecam się miłosierdziu Bożemu.”

Pozdrawiam
Wojciech Kempa
 
User is offline  PMMini Profile Post #5

     
arnold
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.590
Nr użytkownika: 6.231

 
 
post 6/06/2009, 9:48 Quote Post

Bardzo interesujące jest to co piszesz. Nie wiedziałem, że na Śląsku ruch oporu był na taka skalę. Cały czas piszesz o terenach przedwojennego województwa śląskiego a czy jakieś struktury konspiracyjne powstały może na przedwojennym niemieckim Śląsku?
 
User is offline  PMMini Profile Post #6

     
wojtek k.
 

IX ranga
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.666
Nr użytkownika: 47.450

wojciech kempa
 
 
post 6/06/2009, 13:35 Quote Post

QUOTE(arnold @ 6/06/2009, 9:48)
Bardzo interesujące jest to co piszesz. Nie wiedziałem, że na Śląsku ruch oporu był na taka skalę. Cały czas piszesz o terenach przedwojennego województwa śląskiego a czy jakieś struktury konspiracyjne powstały może na przedwojennym niemieckim Śląsku?


Owszem, w ramach Okręgu Śląskiego ZWZ do stycznia 1941 roku funkcjonował Inspektorat Opole. Na jego czele stał Henryk Hulok ps. "Zabrzeski". Początkowo w jego składzie znaleźć się miały cztery obwody - Kluczbork, Opole, Nysa i Koźle. Ostatecznie Korol pozostawił w składzie Inspektoratu Opole tylko dwa obwody - miejski (zwany też bytomsko - gliwickim) oraz wiejski (zwany opolskim). Na początku 1942 roku Inspektorat Opole rozwiązano, a jego obwody włączono do Inspektoratu Katowice.
Obwód Kozielsko - Raciborski, wyłączony latem 1940 roku ze składu Inspektoratu Opole, funkcjonował w składzie Inspektoratu Rybnik. Na jego czele stał początkowo ppor. Franciszek Żymełka ps. "Rębacz", który jednak został w trakcie "masówki" z 18 grudnia 1940 roku, a następnie ppor. Serafin Myśliwiec ps. "Krwawnik". W dowództwie Obwodu znaleźli się ponadto Franciszek Bortl z Miejsca Odrzańskiego, Józef Gawliczek z Brzezia, Franciszek Konieczny z i Józef Wicisk z Grzegorzewic. Latem 1943 Myśliwiec utworzył oddział partyzancki, w którym służyli przede wszystkim ukrywajacy się przed służbą w Wehrmachcie oraz dezerterzy z Wehrmachtu. Oddział miał początkowo siłę drużyny, a następnie plutonu. Dowódcą oddziału był Józef Gawliczek - "Ryś". Obwód Kozielsko - Raciborski w strukturze AK występował jako IV batalion 75 pułku piechoty.
Jak już wspomniałem, w składzie Inspektoratu Katowice znalazły się dwa obwody z Opolszczyzny - Opole i Bytom / Gliwice. Komendantem Obwodu Opole był działacz Związku Polaków w Niemczech (były dyrektor Banku Ludowego w Opolu) Leon Powolny ps. "Dobrzyński", aresztowany 19 maja 1943 roku, skazany na śmierć i zgilotynowany. Komendantem Obwodu Bytom / Gliwice był ppor. Maksymilian Niedźwiedź.

Pozdrawiam
Wojciech Kempa
 
User is offline  PMMini Profile Post #7

     
arnold
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.590
Nr użytkownika: 6.231

 
 
post 6/06/2009, 14:00 Quote Post

Dzięki za te informacje. Niektóre osoby o których piszesz kojarze jeszcze z okresu powstań i plebiscytu jak chociażby Józefa Korola, który ma w Tarnowskich Górach swoja ulicę. Czy wiadomo ci może coś o konspiracji w Tarnowskich Górach i okolicy?
 
User is offline  PMMini Profile Post #8

     
Kuba007
 

I ranga
*
Grupa: Użytkownik
Postów: 46
Nr użytkownika: 2.890

 
 
post 7/06/2009, 2:39 Quote Post

Poszukuję dat śmierci:
mjr Siemiginowski Antoni ``Wiktor``
kpt. Hamankiewicz Franciszek ``Rębisz``
Kawalerów Orderu VM, będę bardzo wdzięczny za informacje.
Pozdrawiam Kuba007
 
User is offline  PMMini Profile Post #9

     
Agrawen
 

V ranga
*****
Grupa: Użytkownik
Postów: 636
Nr użytkownika: 31.137

Micha³ Pluta
Stopień akademicki: magister historii
Zawód: belfer
 
 
post 7/06/2009, 9:25 Quote Post

QUOTE(skrzypol1 @ 4/06/2009, 8:01)
a monografii Okręgu Śląskiego jak nie było, tak nie ma.
*



Jest zarys monografii - Juliusz Niekrasz, Z dziejów AK na Śląsku, wyd w 1985 r.
Są także wydane w formie książki wspomnienia ostatniego dowódcy Śląskiego Okręgu AK Zygmunta Janke ps. "Walter".
 
User is offline  PMMini Profile Post #10

     
wojtek k.
 

IX ranga
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.666
Nr użytkownika: 47.450

wojciech kempa
 
 
post 8/06/2009, 7:34 Quote Post

Nie macie pojęcia, jak się cieszę, że temat wzbudził zainteresowanie smile.gif

QUOTE(Agrawen @ 7/06/2009, 9:25)
Jest zarys monografii - Juliusz Niekrasz, Z dziejów AK na Śląsku, wyd w 1985 r.
Są także wydane w formie książki wspomnienia ostatniego dowódcy Śląskiego Okręgu AK Zygmunta Janke ps. "Walter".


Owszem, pisaliśmy już o tym na forum ze Skrzypolem w innym wątku. Przy czym skoro mowa o pracy Niekrasza, to raczej polecam wydanie z roku 1991. Warto zresztą porównać oba wydania, by zobaczyć, co zmuszony był autor wyciąć z pierwszego wydania, by praca mogła przejść przez sito cenzury wink.gif

O ile Inspektorat Rybnik doczekał się przyzwoitej monografii, podobnie jak konspiracja w Beskidzie Śląskim (jest całkiem niezła praca Michała Hellera "Ruch oporu na Śląsku Cieszyńskim", a także szereg pomniejszych publikacji), to Inspektorat Zawiercie (i wcześniej - Podinspektorat Tarnowskie Góry) to zupełna pustynia, gdy chodzi o publikacje.

Nie znam daty śmierci majora Siemiginowskiego (wiem jedynie, że po wojnie miał wyrok 15 lat więzienia) i Franciszka Hamankiewicza (według Niekrasza był on trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych i Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami).

Najwięcej mogę powiedzieć o konspiracji w rejonie Katowic, a zwłaszcza w Siemianowicach Śląskich. Jestem w posiadaniu zupełnie unikatowych materiałów... rolleyes.gif

Jeszcze zanim doszło do fali aresztowań spowodowanych zdradą „Krwawej Julki” i „Ulczoka”, mianowicie w maju 1941 roku, Gestapo trafiło na ślad działającej w Siemianowicach Śląskich komórki Związku Walki Zbrojnej. Aresztowania nastąpiły na przełomie pierwszej i drugiej dekady czerwca. Jako pierwszy aresztowany został Józef Schwestka...

Józef Schwestka mieszkał wówczas na Hugo (dzielnica Siemianowic), przy ul. Głowackiego 11. Od najmłodszych lat związany był z harcerstwem, które odegrało trudną do przecenienia rolę w kształtowaniu jego osobowości. W swej relacji pisze on:

„Byłem przeciętnym uczniem, porywały mnie natomiast zbiórki harcerskie. Byłem oddany duszą i sercem tej organizacji, która wpoiła we mnie umiłowanie ojczyzny.”

Kiedy wybuchała wojna i niemieckie wojska zajęły Siemianowice Śląskie, Józef Schwestka zaangażował się w działalność konspiracyjną. Na życie zarabiał, pracując w drogerii na Bytkowie. W chwili aresztowania miał niespełna osiemnaście lat. Tak wspomina on wydarzenia owego feralnego dnia, w którym to ujęło go Gestapo:

„8 czerwca otrzymałem polecenie mojego pracodawcy, abym udał się do Katowic i odebrał z hurtowni zamówione towary. Dzień był bardzo słoneczny i sprawiło mi radość urwanie się zza sklepowego kontuaru. Po załatwieniu zleconego mi zadania wróciłem w porze obiadowej z powrotem i zadowolony z siebie oczekiwałem zakończenia dnia pracy. O godzinie 17.40 udałem się do placówki pocztowej w Bytkowie, aby jak co dzień dokonać wpłaty dziennego utargu. Kiedy znajdowałem się już w pobliżu okienka przyjmującego wpłaty, zauważyłem, że pod budynek urzędu pocztowego podjechał samochód, z którego wyszło dwóch mężczyzn, kierując się do środka. W chwilę później otworzyły się drzwi i zobaczyłem ubranych w prochowce oraz charakterystyczne tyrolskie kapelusiki przyjezdnych. Jeden z nich ustawił się za mną, drugi został przy drzwiach. Od razu zdałem sobie sprawę, że ich wizyta może dotyczyć tylko mnie. Serce biło mi jak młotem i nie widziałem żadnych możliwości „pryśnięcia”. Czekałem na dalszy bieg wydarzeń. Po otrzymaniu potwierdzenia dokonania wpłaty zostałem zatrzymany przez osobnika stojącego za mną i wepchnięty do stojącego przed budynkiem samochodu. Następnie wsiadł ten drugi, który asekurował drzwi wejściowe budynku. Podróż nie trwała długo, gdyż wbrew moim przypuszczeniom nie zostałem odstawiony do Katowic, lecz na posterunek Schupo w Michałkowicach.”

Józef Schwestka jako datę swojego aresztowania podaje dzień 8 czerwca 1941 roku. Wydaje się, że jest to pomyłka. Musiało się to stać dzień później – 9 czerwca. Tak wydarzenie to datuje Józef Sołtysik, który to został aresztowany dzień po Schwestce, i to jemu należy przyznać rację. 8 czerwca 1941 roku to była niedziela, a z relacji Schwestki wynika, iż jego aresztowanie nastąpiło w dzień powszedni. Stąd należy przyjąć, iż to Sołtysik ma rację.
Pobyt Schwestki na posterunku Schupo w Michałkowicach trwał kilka godzin. Później przewieziony został do Katowic, do siedziby Gestapo, gdzie z miejsca poddany został „zmiękczaniu”. W swej relacji pisze on:

„W gmachu gestapo w Katowicach zostałem przekazany dyżurnemu oficerowi, któremu na pytanie, dlaczego zostałem im przekazany, dałem odpowiedź, że nie wiem. Wyzwoliło to w nim paroksyzm śmiechu, który przerodził się następnie w bicie i kopanie. Do tej „zabawy” przyłączyli się jeszcze dwaj funkcjonariusze, aby mnie „zmiękczyć”. Wydający polecenie aresztowania Sturmbahnführer Winkler był nieobecny, lecz zdołał wydać odpowiednie zalecenia. Półprzytomnego, okropnie pobitego, wrzucono mnie do celi. Całą noc strasznie się męczyłem. Szczególny niepokój ogarniał mnie na myśl, co się stanie z matką. Jakże naiwny byłem sądząc, że nie może mnie już spotkać nic gorszego od nocnego „zmiękczania”.
Na drugi dzień po godzinie 9.00 drzwi celi otworzył potężny drab w czarnym mundurze, ryknął, że mam się zbierać, zmuszając mnie potężnym kopniakiem do opuszczenia celi. Zaprowadzono mnie na drugie piętro i wepchnięto do pokoju, w którym za biurkiem siedział oficer gestapo. Drugi stał przy oknie.
Przez pierwsze sekundy w ogóle się do mnie nie odzywał, patrzył mi tylko prosto w oczy. Potem w bardzo grzecznej formie poprosił, abym usiadł na krześle, i przystąpił do sprawdzenia personaliów. Kiedy zaczął z kolei stawiać pytania na temat działalności organizacji, nazwisk uczestników, kontaktów, przeprowadzonych akcji – zastanowiła mnie znajomość całokształtu naszej działalności. Gruby plik dokumentów leżących na biurku zawierał bardzo szczegółowe dane o nas wszystkich. Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że zostaliśmy zadenuncjowani i że ktoś z naszego grona musiał się dopuścić zdrady.
Gdy na zadawane mi pytania odpowiadałem: nie wiem, nie pamiętam lub zaprzeczałem przedstawianym faktom, stojący dotąd spokojnie przy oknie gestapowiec począł bykowcem (ołowianka obciągnięta materiałem) z całej siły bić mnie gdzie popadło.
Zmęczeni pierwszym przesłuchaniem i zadowoleni z siebie moi oprawcy poszli następnie na obiad, każąc dyżurnemu odprowadzić mnie do celi. Skatowany w sposób okrutny, otępiały i całkiem zrezygnowany co do moich losów, trwałem w mocnym postanowieniu, że nie dam się złamać. Sądziłem zresztą, że dziś dadzą mi już spokój, zdając sobie sprawę, jak bardzo jestem pobity.
Płonne były moje nadzieje. Po godzinie 15.00 ponownie zaprowadzono mnie do mojego kata, który z miejsca krzykiem zaczął zadawać kolejne pytania. Do wściekłości doprowadzało go negowanie przeze mnie stawianych mi zarzutów. Na sygnał ukrytego dzwonka do pokoju, w którym byłem przesłuchiwany, weszło dwóch umundurowanych drabów. Usłyszałem rzucone im słowo „huśtawka”, co było poleceniem, aby zastosować bardzo wymyślną torturę polegającą na tym, że pod kolana i zgięte ręce – założone na szyję – wkładano drążek i zawieszano między dwoma krzesłami, głową w dół. Wisząc w ten sposób słyszałem zadawane mi pytania, z których wynikało, że gestapowcy mają bardzo dobre rozeznanie w naszych sprawach, znają miejsca i zdarzenia, jak również nazwiska osób zarówno z mojej grupy, jak i tych, które czasami pomagały nam lub pochwalały naszą działalność. Każda niezadowalająca przesłuchującego odpowiedź powodowała lawinę ciosów i kopniaków zadawanych mi przez asystujących w przesłuchaniu oprawców. Kiedy traciłem przytomność, polewano mnie wodą i dalej kontynuowano przesłuchanie, które zakończono około godziny 22.00. Byłem niezdolny stać na własnych nogach, nic nie widziałem na oczy, które były zapuchnięte i zalane krwią. Zawleczono mnie jak worek do piwnicy.”


Około północy Schwestka został obudzony. Wyprowadzono go, zakutego w kajdanki, na zewnątrz budynku i wepchnięto do jednego z czterech stojących tam samochodów. Schwestka wspomina:

„Świeże powietrze podziałało na mnie jak uderzenie obuchem siekiery i o mało nie zwaliłem się na ziemię. W samochodzie znalazłem się między dwoma cywilami i samochody pomknęły w kierunku Siemianowic. Byłem przekonany, że wiozą mnie do domu, aby przeprowadzić rewizję (znacznie później dowiedziałem się, że tej samej nocy, kiedy aresztowano mnie, zdemolowano nasze mieszkanie, a matkę dotkliwie pobito).
Bezbłędnie zatrzymywali się pod domami członków naszej grupy. Jako pierwszych zabrano Hermana Wróbla i Józefa Sołtysika. Jeden z samochodów odjechał w stronę dzielnicy miasta, gdzie mieszkał Waloszek. Zdziwiło mnie, że nie wracamy do Katowic tą samą drogą, bo zmieniono kierunek do Michałkowic. Przed jednym z budynków samochody zatrzymały się i z wozu wywleczono Sołtysika. Po około godzinie zauważyłem, że do samochodu, w którym wieziono moich kolegów, wnoszono paczki. Było ciemno i nie mogłem zaobserwować, jaka była ich zawartość. Po krótkiej chwili wyprowadzono Sołtysika, którego gestapowcy okładali po drodze razami. Po powrocie do gestapo rozdzielono nas, każdego do innej celi, lecz nie pozostawiono w spokoju. Resztę nocy prowadzono intensywne oraz bardzo bolesne przesłuchania i konfrontacje. Po południu zostali doprowadzeni Józef Urbańczyk i obydwaj bracia Bartodziejowie.”


Przejdźmy tymczasem do relacji Józefa Sołtysika, który – podobnie jak Józef Schwestka – szczęśliwie przeżył wojnę. Sołtysik był najmłodszy spośród wszystkich aresztowanych w czerwcu 1941 roku. Miał niespełna szesnaście lat. Tak jak i pozostali aresztowani, był harcerzem. W rozmowie z Tadeuszem Kurem, autorem książki Ćwiki z warowni „Śląsk”, Sołtysik opowiadał swe ówczesne przeżycia:

„Było to w nocy z 10 na 11 czerwca 1941 roku. Nocowałem w domu przy ul. Katowickiej (dziś Starokatowicka) w Siemianowicach. Obudził nas łomot do drzwi. Otworzyła je matka. Do mieszkania wpadło trzech gestapowców w mundurach. Jeden był wyższy rangą, bo miał plecione naramienniki. Mnie kazali się ubierać, a sami przetrząsnęli dokładnie całe mieszkanie. Już wtedy pytali czy znam Waloszka i Schwestkę, a także Wróbla. Przed domem stały cztery czarne „Mercedesy”. W pierwszym z nich siedział Wróbel. Spytano mnie czy go znam. Odpowiedziałem, że tylko z widzenia, osobiście zaś nie. W drugim samochodzie siedział Schwestka. Mnie wepchnięto do trzeciego. W czwartym jechali konwojenci.
Z Siemianowic cała kolumna udała się do Bytkowa, do mieszkania Kolocha. Tam wysadzono Wróbla i mnie, pytając: „Czy wiecie, kto tu mieszka”? Odpowiedziałem, że nie wiem. I wtedy uderzono mnie w twarz po raz pierwszy. Mieszkanie otworzyła matka Kolocha, wołając do mnie: „Gdzie jest Gerard?” Powiedziałem jej, że nie wiem. Rzeczywiście nie wiedziałem, iż uciekł on kilka dni wcześniej wraz z Waloszkiem do Generalnej Guberni.”


Tak jak i inni zatrzymani, Sołtysik poddany został w gmachu Gestapo okrutnemu śledztwu. Tak po latach o tym opowiadał:

„Następnie przewieziono nas do siedziby gestapo przy ul. Powstańców w Katowicach. Tam bito już okropnie. Przesłuchiwano każdego oddzielnie, a w ciągu dnia dowieziono Urbańczyka i obu Bartodziejów. Mnie przesłuchiwał asesor kryminalny Winkel, ale przebiegiem śledztwa interesowało się samo kierownictwo gestapo, z którego jeden z wyższych rangą SS-manów uczestniczył w przesłuchiwaniach. Wałkowano nas przez cztery dni. We mnie usiłowano wmówić przyznanie, że mój ojciec wynosił materiały wybuchowe z kopalni Nie wiedziałem wówczas, że gestapo aresztowało już także ojca. Nie przyznawałem się i dlatego bito mnie tak okrutnie. Ulubioną torturą Winkla było wciskanie mi na szyję przez głowę wieszaka od ubrania i nagłe zrywanie go. Miałem od tego straszne bóle głowy i puchł mi kark. Nic jednak ze mnie nie wydusił. Zresztą naprawdę to nie mój ojciec wynosił ten lignozyt z kopalni.”

Józef Sołtysik, wraz z Hermanem Wróblem, Józefem Schwestką, Janem Bartodziejem, Stanisławem Bartodziejem i Józefem Urbańczykiem, został przewieziony do Berlina, gdzie odbył się proces. Helmuth Cramer w książce Wie sind wir doch so frei-auweich! Ring Verlag opublikował pismo nadprokuratora przy Trybunale Ludowym zawiadamiające ministra sprawiedliwości Trzeciej Rzeszy o wykonaniu wyroku śmierci na Hermanie Wróblu. Oto jego fragment:

„Dotyczy: wyroku śmierci na robotnika kopalnianego Hermana Wróbla z Siemianowic (pow. Katowice) z powodu przygotowywania zdrady stanu i zdradzieckiego sprzyjania wrogowi. Dekret z 27 maja 1942 r. – IVg l0a 2081/42 g Sprawozdanie wstępne: z 19 kwietnia 1942 r. – 8 J 252/41 g
Załącznik: l notatka
Sprawozdawca: prokurator Doerner
Skazany wyrokiem 2. Senatu Trybunału Ludowego 4 marca 1942 roku na karę śmierci robotnik kopalniany Herman Wróbel został 5 czerwca 1942 roku o godz. 5.18 stracony.
Egzekucja trwała od chwili wprowadzenia skazańca do momentu przekazania go katowi 15 sekund, a od przekazania katowi do jego meldunku, że wyrok został wykonany – 9 sekund.
Jako załącznik przekazują oryginał postanowienia z 23 maja 1942 roku – IVg l0a – 2081/42 g – z powrotem.

1. Notatka.
Wyrok jest ze względów rzeczowych i prawnych bez zarzutu. Czyn skazanego, zwłaszcza że został dokonany podczas wojny, obciąża go mocno. Skazany nie tylko pełnił kierowniczą funkcję w nielegalnej organizacji, lecz także dopomagał jej kierownikom dostarczając materiały wybuchowe. Kara śmierci jest dlatego uzasadniona. Jeśli także w czasie popełnienia czynu 17-letni współskazany Schwestka, który co najmniej w tym samym stopniu uczestniczył w tych działaniach jak skazany i współdziałał w gromadzeniu materiałów wybuchowych, został skazany jako młodszy na 10 lat więzienia, to nie może to usprawiedliwić ułaskawienia o półtora roku starszego skazanego. A to dlatego, że czyn był zbyt niebezpieczny dla Rzeszy.
2. Postanowienie szczególne.
3. Notatka dla prasy:
Skazany 4 marca 1942 roku za przygotowywanie zdrady stanu przez „Volksgerichtshof” na karę śmierci oraz utratę praw honorowych i obywatelskich na zawsze Herman Wróbel z Siemianowic został w dniu dzisiejszym stracony. Skazany był w wysokim stopniu zaangażowany w działalność tajnej organizacji zdradziecko usposobionej do Rzeszy Niemieckiej.
4. Pan referent prasowy z prośbą o opublikowanie.
5. Wysłać: polecenie wykonania egzekucji.”


Nie zdołali gestapowcy ująć w trakcie przeprowadzonej w czerwcu 1941 roku operacji Emanuela Waloszka, któremu podlegali wszyscy zatrzymani. Wraz z Gerardem Kolochem zdołał on w porę ujść do Generalni Guberni. Wspominał o tym po latach Koloch:

„Po wielkich aresztowaniach grudniowych wstrzymaliśmy wprawdzie, na rozkaz Skrzeka (Pukowiec był wtedy również aresztowany), działalność, ale w miarę upływu czasu wydawało się, że naszej grupie w Siemianowicach nic nie zagraża.
Zdziwiłem się zatem, gdy w ostatnich dniach maja 1941 roku przyszedł do mnie Waloszek, zachodząc zresztą dwukrotnie, bo mnie za pierwszym razem w domu nie zastał, i oświadczył mi, iż „chodzi za nim jakiś facet”. Wyszliśmy na drogę i rzeczywiście okazało się, że ten człowiek cały czas szedł za nami. Powiedziałem wtedy Waloszkowi: „Mamy ogon”, na co on odparł: „Ja to czuję cały czas”.
Umówiliśmy się, że po drodze rozdzielimy się i zorientujemy się w ten sposób, za kim pójdzie. Ustaliliśmy zarazem, że w drugi dzień Zielonych Świątek spotkamy się na „Alfredzie”, przygotowani do ucieczki. Facet poszedł za Waloszkiem.
1 czerwca było jednak dla mnie jasne, że i ja jestem przez cały czas inwigilowany. [...] 2 czerwca rano postanowiłem udać się na umówione spotkanie z Waloszkiem. Przedtem musiałem przekazać komuś kolportaż konspiracyjnej prasy. Gansiniec był nieosiągalny, bo go już wcielono do Wehrmachtu, a więc przez moją siostrę dałem znać Gabrysiowi, że uciekam i polecam przekazanie kolportażu Musiołowi z Bytkowa.
Z Waloszkiem spotkałem się na przystanku tramwajowym, przy pętli, z której odjeżdżają wozy z Siemianowic do Katowic. Byliśmy śledzeni obaj. Jednakże w Wełnowcu jeden z gestapowców wysiadł. Drugi ciągle szedł za nami. Na dworcu w Katowicach kupiliśmy dwa bilety do „Idaweiche”, czyli Ligoty. Agent zrobił to samo. Korzystając z tłoku wybiegliśmy do tylnego wyjścia z dworca i podążyliśmy pośpiesznie na przystanek autobusowy, który mieścił się wówczas w miejscu, gdzie dziś stoi hotel „Silesia”. Zdążyliśmy na autobus, który prawie już ruszał. Tym autobusem chcieliśmy pojechać na uzgodniony punkt kontaktowy do księdza Szeląga w Pierścu koło Skoczowa. Księdza znaliśmy, ponieważ był kiedyś proboszczem parafii w Siemianowicach.
Jak się jednak okazało, autobus jechał do Tych, bo w pośpiechu wsiedliśmy do pierwszego lepszego, który ruszał z przystanku. Przeczekaliśmy więc cały dzień w lesie Paprocany koło Tych, a wieczorem udaliśmy się do Skoczowa i Pierśca. Farosz przyjął nas dobrze i życzliwie, bo Waloszek był kiedyś u niego ministrantem.
Dalszy etap ucieczki to podróż do Wadowic, następnie do Zatoru, gdzie była granica z Generalną Gubernią. Mieliśmy przewodnika, który przez wykop przygotowywanego kanału Wisła – Odra doprowadził nas do Brzeźnicy, już w Generalnej Guberni.”


Emanuel Waloszek wpadł w ręce Niemców w drugiej połowie maja 1942 roku. Trafił do KL Auschwitz – Birkenau, gdzie zmarł 13 lutego 1943 roku. Gerard Koloch przebywał na wolności o trzy tygodnie dłużej niźli Waloszek. Został aresztowany 9 czerwca 1942 roku. I on trafił do obozu koncentracyjnego w Brzezince, gdzie raz jeszcze miał okazję spotkać się z Waloszkiem. To było ich ostatnie spotkanie...

Pozdrawiam
Wojciech Kempa
 
User is offline  PMMini Profile Post #11

     
wojtek k.
 

IX ranga
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.666
Nr użytkownika: 47.450

wojciech kempa
 
 
post 9/06/2009, 7:30 Quote Post

Powrócę jeszcze do ZWZ / AK w rejonie Tarnowskich Gór...

O ile na temat Obwodu Zawiercie istnieje obszerna literatura przedmiotu, o tyle na temat pozostałych (śląskich) obwodów literatura jest wyjątkowo uboga (chyba, że jest coś, o czym nie wiem).

Na terenie Podinspektoratu Tarnowskie Góry działały od lata 1943 roku dwa oddziały partyzanckie – st. sierż. Józefa Karpe ps. „Tadeusz” oraz oddział „Kasztany”. Gen. Zygmunt Walter – Janke tak je scharakteryzował:

„Oddział st. sierż. „Tadeusza” w sile 1 plus 38, przeprowadził wiele akcji w zakresie dywersji kolejowej oraz wykonał szereg wyroków Wojskowego Sądu Specjalnego, a w 1944 r. przeprowadził napad na koszary niemieckie w Lublińcu. Oddział przetrwał w walce do końca okupacji niemieckiej, straciwszy 5 żołnierzy. Na terenie Obwodu Kluczbork działała drużyna partyzancka „Kasztany” w składzie 1 plus 8, dobrze uzbrojona, złożona z żołnierzy AK, dezerterów z niemieckiego wojska.”

I jeszcze taki oto cytat z pracy Zygmunta Waltera - Janke, który winien Cię, Arnoldzie, zainteresować:

„22 stycznia 1945 r. do Tarnowskich Gór wkroczyły wojska radzieckie. Współdziałały z nimi w walce z cofającymi się oddziałami niemieckimi pojedyncze plutony AK z biało-czerwonymi opaskami na rękach. Zginął w tej walce żołnierz AK, uczeń gimnazjum Lubas ps. „Strug". Prócz niego polegli jeszcze w pobliżu, w lesie pod Pniowcem, Jankowski ps. „Janek", uczeń szkoły górniczej i trzech innych, o nieznanych nazwiskach. Walczył również pluton AK pod Radzionkowem.”

Jak wynika z anonimowej relacji, na którą natrafiłem w Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Katowicach, Józef Karpe był uczestnikiem Powstań Śląskich, a w czasie kampanii wrześniowej pełnił funkcję szefa kompanii ckm w 74 pułku piechoty. W relacji tej czytamy:

Zorganizował grupę konspiracyjną pod Częstochową, następnie w lasach tarnogórskich, gdzie w miejscowości Żyglinek nawiązał kontakt z inną grupą oporu, która przybrała nazwę „Nadzieja”. Wspólnie utworzono pierwszy oddział zbrojny złożony wpierw z siedmiu ludzi, który rozbił patrol „Landwachy” koło Miasteczka Śląskiego, zdobywając kilka karabinów ręcznych i amunicję. [...]
Na początku 1944 roku oddział w lesie liczy już dwudziestu ludzi, ponadto wielu zakonspirowanych współpracowników – łączników, zaopatrzeniowców, informatorów. Jednym z największych działań, jakie przeprowadzono to zaatakowanie lublinieckich koszar, w których aktualnie znajdowało się 1924 żołnierzy i oficerów, tzw. ozdrowieńców – czyli po kuracjach szpitalnych i sanatoryjnych a przed ponownym wysłaniem na front. Partyzanci Józefa Karpego noszącego wówczas pseudonim „Tadeusz” podkradli się wieczorem pod główną wartownię, otwierając nagły ogień oraz obrzucając znajdujące się wewnątrz budynki granatami. Wywołało to istną panikę i zamieszanie całego garnizonu, który postawiono natychmiast na nogi. Wyruszono w pościg za wycofującym się oddziałem AK, ale skończyło się na bezładnej strzelaninie oraz ogłoszeniu stałego ostrego pogotowia w koszarach. Odtąd stale jeden batalion trzymano w pogotowiu, zaś kompanię zmotoryzowanej piechoty w całkowitym stanie bojowym. [...]
Przedsięwzięcie to mogło tak gładko przebiec również z racji czynnej pomocy udzielonej partyzantom przez zaciągniętych przymusowo do wojska Polaków, a wśród nich Golasów Edwarda i Augustyna, Kopca Waltera i Sykułę Piotra, którzy dostarczyli szczegółowych planów koszar, harmonogramy poszczególnych służb, zmian warty itp.


We wrześniu 1944 r. oddział „Tadeusza” nawiązał kontakt z grupą spadochroniarzy sowieckich, w której znajdowali się niemieccy antyfaszyści. Partyzanci udzielili im pomocy. Początkowo skoczkowie zostali umieszczeni na Kopcach koło Lublińca, a następnie w samym Lublińcu. Oto, co możemy na ten temat przeczytać w cytowanej relacji:

Z kryjówki u Franciszka Skorupy na Kopcach koło Lublińca przeniósł [„Tadeusz – w.k.] niemieckich antyfaszystów do samego miasta, rozdzielając ich ponadto – trzech umieścił w zabudowaniach Franciszka Prandziocha przy ul. Podmiejskiej, zaś dwóch w mieszkaniu Marii Stolorz na Kolonii Kolejowej.

Oddział „Tadeusza” w styczniu 1945 r. wziął aktywny udział w walkach o Lubliniec i Tarnowskie Góry:

Oddział partyzantów zgromadzonych przez Tadeusza w leśniczówce w pobliżu Strzybnicy z samego rana gotowy był do działania. Słychać było już wyraźny pomruk dział, w górze latały swobodnie samoloty z czerwoną gwiazdą na skrzydłach i opuszczając się nisko atakowały kolumnę niemieckich taborów wycofujących się w kierunku Tarnowskich Gór. Partyzanci dotarli do mostu na rzece obsadzonego przez kilkunastu żołnierzy.
- Nawet z tej odległości bez trudu można rozpoznać, że przygotowują się do wysadzenia go – powiedział Tadeusz zeskoczywszy z drzewa, które służyło mu jako punkt obserwacyjny.
Siedzieli w zaroślach, drogą przejechało kilka samochodów, a za nimi motocyklista. Zatrzymał się na skraju drogi i tłumaczył coś żołnierzom obficie gestykulując rękami. Potem zapuścił ponownie silnik i odjechał.
- Sądzę, że teraz kolej na nas, radzieckie oddziały są niedaleko.
Podzieleni na dwie kilkuosobowe grupy podkradli się jak mogli najbliżej, a potem jednocześnie otworzyli ogień z broni maszynowej. Niemcy w panice pierzchnęli, po chwili trzech wyszło spośród drzew z podniesionymi rękami, dwie sylwetki rozciągnięte nieruchomo na śniegu oznaczały poległych. Jeńcom zabrali broń odprowadzając ich głębiej do lasu, gdy usłyszeli warkot silników, zaterkotał zupełnie blisko karabin maszynowy, po chwili wychylił się zza rogu jeden, następnie drugi czołg.
Tadeusz wyszedł im naprzeciwko wymachując sporych rozmiarów biało – czerwonym sztandarem.


Oddział „Tadeusza” towarzyszył jednostkom sowieckim nacierającym na Lubliniec, służąc im za przewodników. Do poważniejszych walk doszło na podejściach do Lublińca, ale samo miasto zajęto bez walki. Tymczasem wróćmy do cytowanej przed chwilą relacji:

Józef Karpe towarzyszył radzieckim oddziałom do Lasowic, następnie Tarnowskich Gór, gdzie powitała ich inna grupa bojowa polskich patriotów pod dowództwem komendanta obwodu Lacha. Wspólnie wzięli udział w walkach o wyzwolenie Tworoga, podchodząc aż pod Zawadzkie i na przedpole Gliwic. Zostali potem odesłani do swych rodzinnych miast, gdzie natychmiast przystąpili do organizowania władzy ludowej.
W Lublińcu powołano Komitet Obywatelski dla miasta i powiatu, zabezpieczono maszyny, budynki urzędowe, zakłady przemysłowe i placówki użyteczności publicznej. Przewodniczącym Komitetu został Stanisław Liberski, sekretarzem Antoni Żywczok. Józef Karpe poświęcił się organizowaniu milicji obywatelskiej. Komitet liczący dwudziestu członków powoływał sołtysów i wójtów, ogniwa administracji w terenie, zajmował się aprowizacją ludności, szkolnictwem, służbą zdrowia, pomocą dla osób szczególnie poszkodowanych przez wojnę itp.
Samodzielna grupa wojskowa będąca do dyspozycji Komitetu liczyła prawie 120 osób, dowodził nią jeden z najbardziej zasłużonych członków ruchu oporu na tym terenie Bolesław Lisiecki. Wydzielono z niej specjalny oddział kierowany przez Stanisława Kubickiego.


W październiku i listopadzie 1941 roku Gestapo rozbiło placówkę ZWZ w miejscowości Brzozowice – Kamień (dziś dzielnica Piekar Śląskich), aresztując 126 żołnierzy konspiracyjnego wojska. Szczegóły tego wydarzenia znamy między innymi dzięki ... zapiskom w kronice szkolnej, którą prowadził A. Birkoff, kierownik szkoły i zarazem przywódca miejscowej komórki NSDAP. Oto pisze on:

„Tam, na froncie, wojska szturmowały brzegi Morza Azowskiego, dopełniała się groza bitwy pod Briańskiem. W tych też dniach spadło nieszczęście na miejscowych polskich spiskowców.
W nocy z 11 na 12 października, a następnie jeszcze raz, 19 października w godzinach rannych, gestapo zadało ostateczny cios. Zamknęło się oko sieci, w którą zaplątał się Hatko i całe towarzystwo. Nieczyste sumienie wycisnęło zgrozę i strach na wielu twarzach. Szesnastu ludzi, w większości młodych, wyciągnięto z łóżek i odtransportowano samochodami. W miejscowości nastała panika.
Aresztowani zostali:
Bartoszek Józef, ur. 20.7.1904 r.
Franiel Maria, ur. 5.5.1920 r.
Hadasz Ryszard, ur. 21.2.1925 r.
Hatko Hubert, ur. 31.1.1919 r.
Toma Teodor, ur. 8.4.1909 r.
Piwowar Leonard, ur. 4.8.1923 r.
Toma Wilhelm, ur. 16.10.1915 r.
Sówka Józef, ur. 17.5.1910 r.
Franiel Apolonia, ur. 9.2.1924 r.
Hadasz Józef, ur. 17.3.1923 r.
Hatko Elżbieta, ur. 5.10.1917 r.
Król Kazimierz, ur. 4.5.1925 r.
Panoch Antoni, ur. 18.1.1907 r.
Bartochowski Stanisław, ur. 5.9.1906 r.
Kubica Stanisław, ur. 15.11.1914 r.
Toma Małgorzata, ur. 22.3.1916 r.
Aresztowani zatrudnieni byli przeważnie w górnictwie. Między nimi znalazł się szanowany mistrz krawiecki (Bartochowski). W kilku przypadkach ten sam los spotkał całe rodziny. Maria Franiel powiedziała tylko w zdenerwowaniu do aresztującego ją gestapowca: „Mój brat poległ za Vaterland, a ja teraz umrę za Ojczyznę!”. Jej brat, Wincenty, poległ w 1940 r. w Belgii jako pierwszy żołnierz Wehrmachtu z Brzozowic-Kamienia (22 maja 1940 r. Tirleconrad, Belgia).
Czterech dalszych pojedynczych aresztowań dokonano w następnych dniach. Raz jeszcze gestapo zadało wielki cios. W nocy z 14 na 15 listopada aresztowano 44 następnych członków polskiego ruchu oporu. Przez całą noc, tam i z powrotem, jeździły wozy policyjne. Hatko zmuszony był mówić. Miejscowość milczała. Spokój i zadowolenie wyczytać można było wśród ludności niemieckiej, cisza grobowa panowała u innych. Nie odważyli się jednak na otwartą walkę.
Aresztowanych osadzono w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, częściowo w Mysłowicach. Rodzice aresztowanych przychodzili do mnie, prosili, żebrali. Ja już nie mogłem nic zrobić. Hatko nie posłuchał. Ruch oporu był dużo większy, niż można się było tego spodziewać. Rozrósł się o wiele bardziej w sąsiednich miejscowościach. Trzeba było ostrzeżenia. Trzeba było zastraszenia.
Gestapo i służba bezpieczeństwa (SD) pracowały szybko i niezawodnie oraz bez litości dla zdrajców. 15 listopada w południe byłem z burmistrzem i pewnym pułkownikiem SS na krótkiej, lecz brzemiennej w następstwa, naradzie w Ratuszu. Pułkownik SS zakomunikował nam, że 18 listopada 1941 r. mają być powieszeni trzej główni winowajcy: Hatko, Hadasz i Toma. Egzekucja odbędzie się w naszej miejscowości publicznie, dla odstraszenia innych. Miejscowe organa policji mają zająć się przygotowaniami od strony technicznej. Moje zadanie brzmiało: pokierować wydarzeniami politycznymi i kontrolować skutki. Krótko omówiono wybrane miejsce (boisko sportowe), szczegóły natury technicznej i sposób zgromadzenią mieszkańców. Wykluczyłem, aby urządzono na miejscu jakiś pogrzeb. Nie były mi potrzebne żadne groby polskich męczenników, które przez wiele lat byłyby tylko pretekstami do politycznych demonstracji i ciągłych wspomnień. Narada była tajna.
W dniu egzekucji (18 listopada) o godz. 8.00 obwieszczono mieszkańcom, którzy do tej pory o niczym jeszcze nie wiedzieli, co się będzie działo. O godz. 9.00 zostały zakończone przygotowania na miejscu egzekucji. Na trzech mocniejszych drzewach, w środku placu, od strony wschodniej, umocowano na sposobnych do tego konarach pętle, sporządzone z konopnych sznurów do wieszania bielizny. Wysmarowano je szarym mydłem.
Pod każdym z tych konarów stał mocny stół ze schodkami. Na stołach ustawiono taborety. Z boku, za drzewami, przygotowano trzy skromne trumny. Na wprost drzewa stanął silny oddział policji z karabinami gotowymi do strzału. Nie zastosowano odgradzających barier. W tym czasie przygotowywano do egzekucji zdrajców, których około 8 przywieziono pod konwojem policji pod ratusz. Około godz. 10 musieli zdjąć płaszcze, czapki i szaliki, a następnie z powrotem wejść do samochodu.
Najpierw przemaszerowała «eskorta», którą tworzyło pod przymusem rozkazu 50 byłych powstańców i działaczy z okresu powstań polskich; oczekiwali oni na przybycie karetki więziennej na ulicy przed boiskiem sportowym. Kiedy już tam byli, trzem delikwentom założono na ręce kajdanki i pochód uformowano w taki sposób, że pierwsze szły trzy „trójki”: w każdej skazaniec w kajdankach, a po jego bokach inni więźniowie, którzy mieli wykonać robotę kata. Od lewej i prawej strony te trzy «trójki» otoczone były gestapowcami w cywilu.
W pierwszej „trójce” w środku szedł Toma, za nim Hatko, następnie Hadasz. Za „trójkami” maszerowało 50 mężczyzn polskiej „eskorty”, otoczonych silną asystą policyjną.
Wielka masa ludzi, jaka zebrała się wokół placu, utworzyła w środku szerokie przejście.
Gdy doszli pod drzewa, Hatko stanął przed środkowym stołem. Na prawo od niego stał Toma, na lewo Hadasz. Asystujący Polacy zostali ustawieni w trzech rzędach od strony północnej w ten sposób, że „widzowie” od strony południowej zamykali czworobok: tam stanęli dostojni goście Partii. Pomiędzy nimi było trzech „kreisleiterów”: z Tarnowskich Gór, z Bytomia i z Lublińca. Ponadto: starosta, burmistrzowie sąsiednich miejscowości i tamtejsi przywódcy partyjni (Ortsgruppenleiterzy) oraz wyżsi oficerowie policji. Egzekucją dowodził pułkownik SS z katowickiego urzędu gestapo.
I teraz wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Komendy dla szeregów policji — cisza wśród niemieckiego tłumu. Przed skazańcami pojawia się tłumacz, który odczytuje im wyrok: spiskowanie, zdrada stanu, przygotowania do zbrojnego powstania, włamania do aptek w celu zdobycia trucizny i próby zgładzenia kierowniczych osobistości, drukowanie nielegalnych i podburzających ulotek. W tym decydującą rolę odgrywał Hatko, a pozostali dwaj byli jego głównymi pomocnikami.
Wyrok: na zarządzenie Reichsführera SS śmierć przez powieszenie z natychmiastowym wykonaniem.
Jeszcze raz odczytano tekst wyroku w języku polskim. Stoję przed Hatko, jest ode mnie oddalony nie więcej jak o sześć kroków. Bacznie mnie obserwuje, ja patrzę w jego kamienną twarz: „Chłopcze, chłopcze...”. Czy myśli on teraz o moich słowach?
Także dwaj pozostali wykazują stoicki spokój. Kości zostały rzucone. Do dzieła przystępują teraz kaci – ich koledzy. Wśród „publiczności” poruszenie. Toma sztywno wpatruje się w jedno miejsce. Tam stoi jego ojciec i jego żona z dwuletnim dzieckiem na ręku, które woła – Tato! Wkracza policjant i wyprowadza kobietę z tego miejsca: – To nie jest dla pani. Tymczasem trzem skazanym związano ręce do tyłu. Pada stanowcza komenda: – Szubienica w górę! Hatko jak łasica robi zwrot i wprost skacze po tych pięciu schodkach w górę, na stół. Za nim kaci. Staje na taborecie, tak samo pozostali dwaj. Rozbrzmiewa przeraźliwa komenda: – Szubienica wolna!
Zarzucają im pętle na szyje. Nagle okrzyk: – Niech żyje Polska! – Woła z całej siły Hatko i prawie jednocześnie Hadasz: – Jezus, Maria, moja matka! Powróz uciszył ich na zawsze. Toma się załamał. Nie wiedział, kiedy go, nieprzytomnego, wciśnięto w pętlę. Wszystko to odbyło się w ciągu trzech, czterech sekund. Kaci odsunęli spod nóg taborety i ciała zawisły spokojnie. Lekkie drgawki u Hadasza, a po chwili wisiał spokojnie jak Toma. Hatko podciągał kilka razy nogi, kurczowe drgania w barkach i zakutych rękach. Po minucie i on wisiał spokojnie.
Egzekucja rozpoczęła się o godz. 10.30 i została zakończona o godzinie 10.45.
Nagannym i niepoczytalnym faktem było to, że z miejsca egzekucji nie usunięto wielu dzieci szkolnych. Policja tutaj czegoś nie dopilnowała.
Zwłoki wisiały aż do godziny 14.00. Następnie zostały zdjęte i złożone do trumien. Samochód policyjny, kiedy zajechał, zabrał jednak tylko zwłoki, po wyjęciu ich z trumien. Musiał je przyjąć z powrotem stolarz Wolff, mając oczywiście pretensje do zarządu gminy.
Następnego dnia na parkanie okalającym dom urzędnika gminnego, nazwiskiem Gdynia, wypisano kredą groźbę: «kto pod kim dołki kopie, sam wpad...». Temu, kto to pisał, niewątpliwie przeszkodzono (Gdynia uczestniczył w przygotowaniu egzekucji).
Ortsgruppenleiter NSDAP, czyli ja, otrzymałem 21 listopada anonim z pogróżką, w którym zapowiedziano mi podobny los.
„Śmierć naszych ukochanych zawiśnie nad tobą, a ty nie będziesz mógł skonać...” – tak się zaczyna, a kończy obelgami i oskarżeniami – „Śmierć naszych bohaterów nas nie odstrasza, a z tobą tak czy owak się policzymy. Dajemy ci dobrą radę, abyś wraz z tą grubą świnią z urzędu gminnego cichaczem zniknął — nie trzeba będzie wtedy przelewać krwi”.
Pomiędzy aresztowanymi w dniu 15 listopada 1941 r. znajduje się także drugi polski kierownik mojej obecnej szkoły – Mikołaj Mendes. Aż do wybuchu I wojny światowej był pruskim nauczycielem, a potem zdezerterował do Polaków i do 1939 r. był w Brzozowicach-Kamieniu, a obecnie przebywa w obozie koncentracyjnym.
Ogólnie to miejscowa ludność nie potraktowała aresztowań jako czegoś zbyt groźnego, albowiem nie wiedziano wiele o przewinieniach tych aresztowanych, a to, co wiedziano, nie zostało w całej doniosłości ocenione. Dlatego egzekucja została przyjęta jako coś niepojętego i niezrozumiałego. W następnych dniach i tygodniach nie słyszało się już więcej ani słowa po polsku – ludność polska stała się bardziej ostrożna.”


Większość aresztowanych zmarła w obozach. Jak informuje A. Birkoff, tylko do listopada 1942 roku (a więc w ciągu roku) do Brzozowic – Kamienia przyszło 25 zawiadomień o zgonach.

Przytoczę jeszcze fragment relacji, której autorem był Józef Markiewka:

Ob. Lis, z domu Garbaszok pseud. Diana była bibliotekarką kasie kolejowej w Tarnowskich Górach. Należała do organizacji podziemnej. Gestapo znalazło u niej przypadkowo jeden numer gazetki konspiracyjnej. Aresztowana po torturach zgodziła się na współpracę z gestapo. Zobowiązano ją do spowodowania następnego wydania gazetki w miejscowości Lasowice /dom jej rodziców/. Dom ten został zburzony.
Wieczorem, w czasie drukowania gazetki, gestapo oświetliło reflektorami dom. Hatko pisał na maszynie, a Hadaś powielał. Mieli przy sobie broń i arszenik, ale nie bronili się – tak byli zaskoczeni. Byli przekonani, że obstawa odbije ich, ale obstawa widząc przewagę Niemców wycofała się. Hatko w czasie tortur załamał się i zdradził gestapowcom szyfr, za pomocą którego odczytano kartotekę członków, gdyż kartoteka wpadła w ręce gestapo. Niemcy zamordowali 70 osób na terenie Brzozowic – Kamienia.


Inną wersję podaje Antoni Szwajnoch ps. „Kot”, według którego do aresztowań miał się przyczynić donos Skotnicznej, która to była gospodarzem domu (dozorczynią), w którym mieszkał Toma. Według Szwajnocha, Skotniczna miała po wojnie (na przełomie 1945/46) zostać skazana przez sąd w Bytomiu na dwa lata więzienia.

Tymczasem przedstawiam fragment relacji Klary Toma, która w roku 1936 wyszła za mąż za Teodora Tomę. Oto jak opisała ona wojenne losy swojego męża:

Z chwilą wybuchu wojny razem z harcerzami uchodził na wschód. W grupie jego był Foreiter Jan, Kaczmarek i mienia brak i Ogaza. Foreiter i Kaczmarek mieszkają w Brzozowicach – Kamieniu, ul. Oświęcimska nr 158. Foreiter jest właścicielem domu, w którym mieszkaliśmy do chwili aresztowania, a ja mieszkałam całą okupację.
Z ewakuacji wrócił razem z Foreiterem i Kaczmarczykiem dopiero gdzieś w grudniu 1939 r. Na kopalni został zwolniony z pracy i zaczął pracować jako robotnik torowy w firmie HAMPEL w Bytomiu.
Jak mi się wydaje mąż Teodor uległ wypadkowi na kopalni Andaluzja jeszcze przed wybuchem wojny. Jedno oko zostało uszkodzone na skutek pęknięcia pompy. Choroba się odnawiała, gdyż w kwietniu 1941 r. poddał się operacji w Szpitalu Miejskim przy ul. Francuskiej w Katowicach. Bliżej czasu określić dziś nie umię, ale było to krótko po powrocie z ewakuacji zauważyłam, że przychodzą do niego koledzy Hatko albo Hadaś. Do mnie na temat organizacji nie chciał nic mówić, a kiedy go o tego rodzaju pracę podejrzewałam i mówiłam mu, aby uważał bo nie jest kawalerem, zapewniał mnie, że będziemy mieli jeszcze dobrze, że wielu Polaków się zjednoczyło. Teodor miał maszynę do pisania, na której pisał sam w mieszkaniu lub w piwnicy różne pisemka, lecz nazwy ich nie znam. Pisemka te rozdawał wśród kolegów. Tak samo ja, jak i jego kuzynka Małgorzata Toma haftowałyśmy symbol organizacji, który w formie serca miał w środku litery „OZ-NP ŚL-47 A” z symbolem strzały elektrycznej. Symbol może odczytać Małgorzata Toma, jest obecnie zamężna i mieszka w Radzionkowie.
W dniu 12 października 1941 r. do mieszkania naszego przybyło sześciu funkcjonariusz gestapo i przeprowadzili rewizję. Wszystkie rzeczy powyrzucali na kupę. W tym czasie Teodora w mieszkaniu nie było. Tak samo przeprowadzili rewizję w piwnicy, w której pod węglem miał żelazną kasetkę z zawartością: wykazy członków organizacji.
Kiedy zobaczyli wykazy, zaczęli pytać, gdzie jest Teodor. Ja nie chciałam powiedzieć i tak różnie mówiłam, że może u teściów itp i w tym czasie przyszedł do domu, przez funkcjonariuszy został skuty w kajdany i zabrany na samochód i zawieziony do Polizei Ersatz Gefaegnis w Mysłowicach. Po aresztowaniu w każdym tygodniu doręczałam Teodorowi bieliznę, którą odbierali, a tylko dwa razy otrzymałam zwrot starej bielizny z tym, że jeden raz otrzymała bieliznę nie jego, a obcą. Przez cały czas pobytu w Mysłowicach nie pisał do domu, ani nie przyszedł żaden gryps.
W dniu 18 listopada 1941 r. byłam w Mysłowicach i chciałam mężowi coś podać. Strażnik powiedział mi, że męża nie ma w Mysłowicach i że dziś został wysłany – wywieziony do Brzozowic – Kamienia i w domu dowiedziałam się, że mąż Teodor ma być na boisku sportowym stracony przez powieszenie.
Na boisku było już zgromadzonych dużo ludzi – powstańcy śląscy, dzieci szkolne ze szkoły podstawowej i ludność Brzozowic – Kamienia. Funkcjonariusze nie dopuścili mnie do rozmowy z mężem, lecz kiedy córeczce kazałam wołać tato, zauważył nas w tłumie.
Przy egzekucji brała udział policja z Bytomia i gestapo. Samego momentu egzekucji nie widziałam, gdyż straciłam przytomność. Ludzie opowiadali, że Teodor stracił przytomność i takiego nieprzytomnego wieszał inny więzień, a był to drogerzysta z Radzionkowa, który następnie został powieszony w Radzionkowie w tym samym dniu. Razem z mężem powieszony został Hadaś i Hatko – harcerze i koledzy Teodora.
Egzekucja miała miejsce o 11-tej, a ciała ich wisiały do godziny 14-tej. Następnie zwłoki włożono do skrzyń i zawieziono do Oświęcimia do spalenia. Od władz niemieckich nie otrzymałam żadnej wiadomości o śmierci męża, ani zaświadczenia z Oświęcimia o spaleniu zwłok męża.
Na następny dzień po aresztowaniu męża Teodora nastąpiło aresztowanie około 85 członków tej organizacji. Mąż był aresztowany w sobotę, a ogólne aresztowania miało miejsce w niedzielę 13 sierpnia 1941 r. Z tych aresztowań dużo ludzi zginęło.


Pozdrawiam
Wojciech Kempa
 
User is offline  PMMini Profile Post #12

     
wojtek k.
 

IX ranga
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.666
Nr użytkownika: 47.450

wojciech kempa
 
 
post 10/06/2009, 12:52 Quote Post

W uzupełnieniu informacji o rozbiciu placówki ZWZ w Brzozowicach – Kamieniu zacytuję relację Józefa Jana Konowoła, złożoną 26 lutego 1974 roku przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach:

„Na 3 dni przed wybuchem wojny wróciliśmy z obozu z Miotku w pow. lublinieckim. Ponieważ nasz teren był ufortyfikowany i obsadzony przez wojsko, harcerze z mojej drużyny nie brali udziału w akcji obronnej. Z matką uchodziłem aż do Równego. Powróciliśmy w lutym 1940 roku.
Otrzymałem pracę w kopalni „Rozbark”. W tym czasie spotykałem się z kolegami – harcerzami i zbieraliśmy się u Ignaca Tomanka w Brzozowicach. Na zbiórkach postanowiliśmy, że na „Fingerabdruck” podamy mowę i narodowość polską, co też uczyniliśmy. W 1940 roku (czasu bliżej określić nie mogę) Kazimierz Król (harcerz, zmarł w obozie w Oświęcimiu) zaproponował mi przynależność do Obozu Zjednoczenia Narodu Polskiego. Zaprzysiężony zostałem w mieszkaniu Króla przy obecnej ul. Oświęcimskiej. Otrzymałem ps. „Czajka”. Pouczono mnie, że organizujemy się w „piątki”. Deklarowaliśmy składki na organizacje i pomoc dla rodzin potrzebujących. Otrzymywaliśmy gazetkę „Społem”, odbijaną przez pewien czas w mieszkaniu Króla, jej redaktorów nie znam. Pełniłem funkcję gońca, jeździłem do Bytomia i oddawałem lub odbierałem paczki od osoby mi nieznanej. Później punktem kontaktowym była wieża wodociągowa w Radzionkowie. W naszej „piątce” był Król, Hadaś i Walisko.
Hadaś pracował na obecnej kop. „Dymitrow” i tam w biurze skradł maszynę do pisania i powielacz. Ja z Hadasiem i Królem przenosiłem ją do mieszkania Króla. W innych pracach nie brałem udziału. „Społem” wychodziło co tydzień – były i opóźnienia. Po dawano wiadomości z radia. Mnie jest wiadomo, że kierownictwo OZNP tworzyli: Hadaś, Hatko i Toma.
Aresztowania nastąpiły w listopadzie 1941 roku około l miesiąca przed egzekucją Hadasia, Hatki i Tomy. Wówczas z naszej organizacji aresztowano około 30 ludzi. Zostali osadzeni w Mysłowicach. Ja zostałem aresztowany w lutym 1943 roku i bezpośrednio przewieziony do obozu w Oświęcimiu na blok 2a — ponieważ w Mysłowicach wybuchł tyfus (nr obozowy 104 357). Zarzucano mi przynależność do organizacji Hatki. Dnia 3 października 1944 roku zostałem zwolniony z obozu z obowiązkiem bezpośredniego zgłoszenia się do wojska. Otrzymałem urlop od 11 stycznia 1945 r. do 26 stycznia 1945 roku, a ponieważ Armia Radziecka wkraczała, ukryłem się i więcej do wojska niemieckiego nie zgłosiłem się.”


W jakimś (nie do końca dla mnie czytelnym) związku z aresztowaniami w Brzozowicach – Kamieniu pozostają aresztowania w Rudzie Śląskiej (przeprowadzone mniej więcej w tym samym czasie)...

Jak wynika z relacji Józefa Guertlera, już 17 września 1939 roku miało miejsce pierwsze spotkanie konspiracyjne, zainicjowane przez harcerzy drużyny gimnazjalnej im. Tadeusza Kościuszki, w Rudzie. Odbyło się ono w mieszkaniu Ludwika Poloczka, który mieszkał przy ul. Polnej. Józef Guertler wspomina:

„Postanowiliśmy prowadzić działalność konspiracyjną ZHP i po złożeniu ponownego przyrzeczenia harcerskiego, pod nieobecność Ernesta Tkocza – drużynowego drużyny gimnazjalnej (jak się później okazało, zginał w kampanii wrześniowej), nastąpił podział funkcji. Drużynowym został Ernest Tabacki, przybocznym Franciszek Poloczek, zastępowymi Ludwik Poloczek i ja. Wyznaczone zadania obowiązywały nas do rozeznania pozostałych harcerzy drużyny gimnazjalnej, która składała się z 35 harcerzy, na temat ich stosunku do nowej sytuacji, wynikłej w związku z okupacją Polski. Franciszka Poloczka zobowiązano do nawiązania kontaktu z harcerzami w Biskupicach koło Zabrza.
Później, jak się okazało, w ten sposób rozpoczęły działalność wszystkie drużyny ZHP na terenie Rudy Śląskiej. Na kolonii „Szczęść Boże” organizatorami ZHP był Stefan Losa (zginął w Oświęcimiu). Augustyn Żmuda (zginął w czasie powrotu do kraju), Wincenty Paluch (podharcmistrz) i Józef Gołąb.
Na kolonii „Karola” organizatorami byli: Henryk Gąsior – obecnie emerytowany funkcjonariusz MO, na kolonii w Rudzie Południowej Józef Wróbel. Z Biskupic wchodził za pośrednictwem kolonii „Szczęść Boże” Kotlorz.”


Równolegle na terenie dzisiejszej Rudy Śląskiej powstawały i inne organizacje konspiracyjne. Jedną z nich była utworzona przez młodzież starszoharcerską Polska Organizacja Zbrojna, którą założyli studenci wyższych uczelni. Wśród jej twórców wymienia się: Teodora Tkocza, Joachima Guertlera, Joachima Achtelika, Alfreda Musioła, Edmunda Kokota, Leona Rydrycha i Józefa Stargałę. Ważną rolę w organizacji pełnił wikary rudzkiej parafii ks. Jan Macha. Ale wróćmy do relacji Józefa Guertlera:

„Około 24 września 1939 roku w rozmowie z bratem Joachimem dowiedziałem się o istnieniu tajnej organizacji akademickiej na terenie Rudy Śląskiej, w skład której wchodzili; byli studenci uczelni lwowskiej, krakowskiej i poznańskiej: Teodor Tkocz, Joachim Guertler, ks. Jan Macha, Alfred Musioł, mgr Jerzy Pokorski, inż. Karol Latoska i Roman Wróbel.
Grupa ta postanowiła przejąć organizacją Związku Harcerstwa Polskiego w swój skład i 29 września 1939 roku nastąpiło zaprzysiężenie drużyny gimnazjalnej. Tekst przysięgi mówił o dochowaniu wierności Polsce i głównemu dowódcy Polskich Sił Zbrojnych – gen. W. Sikorskiemu. Przejmowanie grup harcerskich istniejących na terenie miasta zostało zakończone w marcu 1940 roku.
Nastąpiła reorganizacja między poszczególnymi drużynami. W całej organizacji wprowadzono system piątkowy. Ja zostałem przydzielony jako kurier sztabowy. Do zadań moich należało: rozwożenie rozkazów i gazetek konspiracyjnych oraz przywożenie meldunków i materiałów wywiadowczych. Obsługiwałem następujące miejscowości: Orzegów (kryptonim „Okoń”), której komendantem był Androsz, Godula – (kryptonim „Śledź”) – komendantem był Antoni Działowski, Chropaczów – (kryptonimu nie pamiętam), komendantem był Rak (imienia nie znam), Bielszowice – komendantem był Ryszard Żaczek i Rudę Śląską (kryptonim „Szczupak”), komendantem był Hubert Zieleźnik. Ponadto w Rudzie Śląskiej dostarczałem gazetki do Wincentego Palucha, Jerzego Kucharczyka i Warcholika (imienia nie pamiętam).
Ta grupa harcerzy, która połączyła się ze studentami, otrzymała kryptonim „Konwalia”. Ta nazwa – moim zdaniem – łączyła się z utworzeniem inspektoratów powiatowych Polskich Sił Zbrojnych. Odpowiednikiem był w Tarnowskich Górach „Fiołek” – której komendantem był Hatko.
Przywożone meldunki z terenu dotyczyły ilości posiadanej broni i stanu osobowego niemieckich oddziałów wojskowych, SA i policji, sytuacji gospodarczych w przemysłowych zakładach wojskowych, ilości werkschutzów i stanu ich uzbrojenia, lokalizacji placówek NSDAP oraz schematy władz administracyjnych przygotowujących przejęcie administracji państwowej.”


Zimą 1939 / 1940 organizacja pozyskała kilku podoficerów zawodowych WP, wśród których był sierż. 75 pułku piechoty Antoni Tiałowski, który mianowany został komendantem placówki Godula. Jego zastępcą został górnik Ignacy Nowak. Polska Organizacja Zbrojna, nawiązawszy kontakt z Józefem Pukowcem, podporządkowała mu się, a Joachim Guertler i Ks. Macha uzyskali bezpośredni kontakt z Józefem Korolem i nawet brali udział w organizowanych przez niego odprawach. Józef Guertler wspomina:

„W grudniu 1939 roku ks. Jan Macha przywiózł z Katowic 5 egzemplarzy tajnej gazetki „Ku Wolności". Gazetka ta została puszczona w obieg, a jeden egzemplarz w wyniku podjętej decyzji przez kierownictwo „Konwalii” został przepisany na matrycach i powielony w ilości 800 sztuk i rozesłany na teren naszego inspektoratu w okresie przedświątecznym. Na tej podstawie postanowiono wydawać własną gazetkę pod nazwą „Świt”, której redakcję prowadził Alfred Musioł.
Przepisywanie na maszynie odbywało się w pokoju ks. Machy na probostwie, a powielanie w naszym domu, w pokoju na poddaszu. W 1940 roku ukazało się około 8 wydań, w każdorazowym nakładzie 800 sztuk. W drugiej połowie 1940 roku powielacz przewiozłem osobiście razem z moja matką wózkiem ręcznym, pomiędzy workami na ziemniaki, skąd miał zostać zabrany przez niejakiego Mazurka z Ornontowic.”


Zdaniem Guertlera, w okresie do połowy 1941 roku w Rudzie zorganizowano siedem kompanii (w tym jedną sanitarną). W każdej z miejscowości (będących dziś w większości dzielnicami Rudy Śląskiej), tj. w Orzegowie, Goduli i innych, było zorganizowanych od 300 do 400 ludzi. Cała organizacja na obszarze dzisiejszej Rudy Śląskiej liczyć miała ok. 4 tysięcy mężczyzn (harcerzy, OMP, Młodzieży Powstańczej, Strzelców, Sokołów...). Trudno, z uwagi na brak innych źródeł, liczby powyższe zweryfikować.
Nie jestem w stanie stwierdzić, czy organizacja harcerska działająca w Nowym Bytomiu (dziś centralna dzielnica Rudy Śląskiej), znana mi jedynie z relacji Józefa Gomołucha, była organizacyjnie powiązana z POZ – ZWZ, co zresztą wydaje się wielce prawdopodobne. Jedyne, co wiem na jej temat, pochodzi ze wspomnianej relacji Józefa Gomołucha (zeznanie przed OKHZB w Katowicach z 18.10.1967 r.), który stwierdza w niej:

„Od 1932 roku prowadziłem drużynę harcerską Nr 1 składającą się z robotników Huty Pokój. Od 1937 r. pełniłem funkcję zastępcy Hufcowego N. Bytomia. Hufcowym był Ludwik Klama pochodzący z Tych. Ponieważ został on powołany do Wojska, ja przejąłem jego funkcję. [...]
Już z dniem 19 listopada 1939 r. harcerze zaczęli się organizować, a ja w tym dniu złożyłem przysięgę przed podpor. Maksymilianem Niedźwiedziem, pseudo „Korab”. Po zaprzysiężeniu otrzymałem polecenie zorganizowania grupy działaczy. Zorganizowałem 4 grupy harcerskie i dałem polecenie harcerzom z mojej dawnej drużyny harcerskiej Nr 1 a to: Leonowi Brzezińskiemu, Wiktorowi Pająkowi, Stefanowi Orlikowi i Maksymilianowi Korzeńcowi zorganizowania tajnych drużyn po 12 harcerzy każda. W ciągu trzech miesięcy wymienieni drużynowi zorganizowali te 4 drużyny po 12 harcerzy.
Drużyny te specjalizowały się w łączności, pierwszej pomocy, budowaniu rowów i namiotów oraz w pracach pionierskich. Od Niedźwiedzia otrzymywałem gazetkę tajną, ale nie pamiętam jej nazwy. [...] Nadto drużyna moja przechowywała sprzęt harcerski: 6 namiotów, 70 książek i sprzęt gospodarski i pionierski. Rzeczy te były przechowywane między harcerzami. [...]
Ze struktury organizacji wynikało, że mnie nie wolno było znać członków tych czterech pozostałych drużyn i dlatego nie wiem, kto do nich należał. Ja znałem tylko drużynowych, których wyżej wymieniłem.”


Jak już wiemy, 6 września 1941 roku na dworcu w Katowicach aresztowany został ks. Jan Macha. Józef Guertler tak opisuje to wydarzenie:

„W dniu 6 września 1941 roku został aresztowany na dworcu kolejowym [w Katowicach — A.S.] ks. Macha. Ja byłem wówczas w jego ubezpieczeniu. Po spotkaniu, które odbyło się w kawiarni przy ul. Mielęckiego, około godziny 18,20 ks. Macha wyszedł z kawiarni udając się na dworzec kolejowy. W Hali II przy okienku kupując bilet powrotny do Rudy Śląskiej odwrócił się od okienka i wówczas podeszło do niego dwóch osobników w jasnych płaszczach z kapeluszami popielatymi z opuszczonymi rondami. Po wylegitymowaniu zabrali go do samochodu czekającego przed dworcem. Dodaję, że w obstawie byłem razem z Wincentem Pyszem. Rozmowa w kawiarni trwała od 1 — 1,30. Z kim odbyło się spotkanie, nie wiem.”

Jak widzimy, opis ten różni się dość znacznie od tego, co przekazał w swej relacji Bernard Łukaszczyk, a także ks. Antoni Gasz, którzy zgodnie twierdzili, że ks. Macha udał się do Katowic po katechizmy i że na dworzec udał się jedynie po to, by odprowadzić ministrantów, którzy mu wówczas towarzyszyli. Zdaniem Edmunda Odorkiewicza obie wersje da się ze sobą pogodzić. Stwierdza on, iż „jedna wersja nie przeczy drugiej, gdyż ks. Macha mógł nawet dla bezpieczeństwa upozorować swój wyjazd obowiązkami kapłańskimi”. Rodzi się jednak pytanie, gdzie w takim razie byli owi towarzyszący księdzu ministranci, kiedy ten był na spotkaniu konspiracyjnym. Podejrzewam, że owej zagadki nigdy już nie zdołamy rozwikłać. Ale wróćmy do relacji Józefa Guertlera:

„Ja po aresztowaniu ks. Machy wróciłem do Rudy Śląskiej i zameldowałem bratu Joachimowi, który natychmiast udał się na probostwo i razem z siostrą, która była tam zatrudniona w charakterze służącej dla ułatwienia bezpośredniego kontaktu z księdzem Macha, przeprowadziłem penetrację pokoju ks. Machy i skrytek na terenie probostwa, z których pozabierałem wszystkie materiały dotyczące organizacji, względnie wskazujące na jakąkolwiek działalność organizacyjną. Część tych materiałów zostało schowanych u nas na poddaszu, a część została przekazana Leonowi Rydrychowi do zabezpieczenia.
Po powrocie brata do domu wszyscy gońcy rozjechali się rowerami do poszczególnych placówek z ostrzeżeniem o aresztowaniu. Gdy wróciłem do domu około godz. 22, zastałem braci dyskutujących nad sprawą ucieczki. Joachim jednak powziął decyzję, że może to być tylko przytrzymanie ks. Machy – takie samo jak było w Zielone Święta 1941 roku i dlatego nie ma co zrywać sieci organizacyjnej, gdyż ucieczka mogłaby się odbić na działaczach pozostałych placówek. Po tej decyzji nastąpiło likwidowanie w naszym mieszkaniu jakichkolwiek śladów mogących wskazać, czy udowodnić działalność tajnej organizacji.
W nocy na 7 września 1941 roku około godziny l zbudzeni zostaliśmy silnym dobijaniem się do drzwi i okrzykami: „Otwierać, gestapo”. Po otwarciu drzwi do pokoju weszli dwaj cywile, a trzeci zatrzymał się na zewnątrz. Mnie, braci Joachima i Stefana, sprowadzono do mieszkania rodziców i rozpoczęto rewizję mieszkania i domu. Do pomocy doszło jeszcze dwóch gestapowców. Ja zostałem zabrany przez jednego na strych i do piwnicy, gdzie nakazywał mi przerzucanie znajdujących się tam rzeczy. Gestapowiec kierował stale do mnie pytanie: Gdzie jest broń? Po upływie około 30 minut wróciłem z powrotem do mieszkania i tu kazano mi się ubrać. Bracia w tym czasie byli już ubrani. Mieszkanie było całe powywracane. Brata Joachima skuto zaraz w mieszkaniu razem z Bautschem a mnie razem z bratem Stefanem i zaprowadzono na komisariat policji. Mnie zamknięto do jednej celi, brata Stefana do drugiej, a Joachima zatrzymano w biurze. W czasie rewizji w domu w marynarce brata Stefana znaleźli paczkę legitymacji — około 30 sztuk (format biletu wizytowego z nadrukiem w lewym górnym rogu numeru).”


Tak oto Józef Guertler trafił w ręce Gestapo, ale nie na długo... W dalszej części swej relacji wspomina on:

„Po upływie około godziny pobytu w celi w Rudzie Śląskiej wprowadzono Joachima Achtelika, znanego mi jako studenta Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a ostatnio zatrudnionego w urzędzie gubernatora Franka i łącznika naszej organizacji na terenie Krakowa. Wymieniony dostarczał nam fotokopie niektórych dokumentów tajnych, dotyczących traktowania Polaków na terenach okupowanych i na Śląsku. Później wprowadzono do tej samej celi Alfonsa Kuloka. Rano około godziny 8 wyprowadzono nas z celi do samochodu ciężarowego i wtedy okazało się, że aresztowano jeszcze Józefa Stargałę – byłego komendanta Polskiego Czerwonego Krzyża do 1939 roku, a w organizacji Komendanta Drużyn Sanitarnych, i Jerzego Kuloka, sprowadzonego z robót przymusowych z Wrocławia – szefa propagandy w organizacji. Razem z nami jechało czterech gestapowców i czterech funkcjonariuszy SS w mundurach. Zawieziono nas do Mysłowic do obozu, gdzie z samochodu wyprowadzono moich braci: Joachima i Stefana, Stargałę, Achtelika i Kuloka. Po półgodzinnym oczekiwaniu w samochodzie przyprowadzono do samochodu ks. Machę i Jerzego Kuloka i zawieziono nas do gestapo w Katowicach. Tam ustawiono nas na korytarzu twarzą do ściany i wezwano na przesłuchanie ks. Machę, a później Kuloka. Ja razem z Alfonsem Kulokiem od godziny 10 do 16 stałem na korytarzu i w tym czasie zauważyłem znanego mi z Rudy Śląskiej Wieczorka, który wychodził z lokali biurowych gestapo. Wymieniony Wieczorek w Rudzie Śląskiej mieszkał naprzeciw drzwi wejściowych do probostwa. Po godzinie 16 z Kulokiem zwolniony zostałem do domu.”

Aresztowania tymczasem zataczały coraz to szersze kręgi. „Masówki” nastąpiły w październiku i listopadzie. Do rozpracowania struktur POZ w Rudzie Śląskiej („zgrupowanie Konwalia”) miał się przyczynić Franciszek Jaskóła ps. „Mądry” („prowokator z Opolszczyzny”). Na marginesie dodam, że ów Jaskóła miał nadto sypnąć ludzi z Opolskiego. Ponoć jeździł z Gestapo do Lipska, gdzie zeznawał jako świadek koronny w procesie ludzi z Opolszczyzny. Jerzy Fliegel, który został aresztowany 14 listopada 1941 roku, wspomina:

„Pierwsza grupa z naszej organizacji aresztowana została latem 1941 roku. Aresztowano wówczas ok. 12 – 14 osób. Ja zostałem aresztowany 14 listopada 1941 roku w grupie około 100 osób. Dwoma samochodami ciężarowymi w nocy zostaliśmy przywiezieni do Ersatz-Polizei-Gefangnis w Mysłowicach, gdzie rozpoczęły się przesłuchania. Ta grupa aresztowanych, która podlegała pod ks. Machę, przekazana została do osądzenia przez Sondergericht. Natomiast grupę, która podlegała Hatce, przetransportowano do Oświęcimia.
Z obozu w Mysłowicach przekazany zostałem do więzienia (sądowego) w Mysłowicach, gdzie byłem przesłuchiwany przez sędziego śledczego pod zarzutem Hochverrat. Nie przyznałem się do przynależności do organizacji konspiracyjnej, a ponieważ miałem polską „palcówkę”, sędzia śledczy nie mógł zakwalifikować mego czynu jako Hochwerrat. Skazany zostałem na l rok więzienia. Po odbyciu kary w więzieniu w Bytomiu nie zostałem zwolniony do domu, gdyż gestapo czekało już na mnie przy bramie więzienia i aresztowało. Przeprowadzono dalsze śledztwo, a następnie osadzono mnie w obozie w Oświęcimiu. Otrzymałem numer 86971. Dnia 18 stycznia 1945 roku zostałem ewakuowany do Mauthausen, potem do Melk-Linz-Ebensee i tu zostaliśmy oswobodzeni.”


12 lutego 1942 w miejscowościach, które dziś tworzą Rudę Śląską powieszono publicznie żołnierzy POZ – ZWZ. Byli to Antoni Tiałowski i Ignacy Nowak, powieszeni w Goduli, Joachim Achtelik, powieszony w Rudzie, oraz Edmund Kokot, powieszony w Bielszowicach. Egzekucjom przyglądały się tłumy mieszkańców, których, ku przestrodze, zgonili Niemcy na miejsca, w których się odbywały. Ostatnie słowa Antoniego Tiałowskiego i Ignacego Nowaka brzmiały: „Niech żyje Polska”, „Niech żyje Chrystus Król”, „Zostańcie z Bo...”. W tym momencie pętle zacisnęły się na ich szyjach. Egzekucje zmuszony byli obserwować Joachim Achtelik i Edmund Kokot, którzy dopiero potem odstawieni zostali do miejsca, gdzie sami mieli zakończyć swe życie. Gdy pętla została założona na szyję Achtelika, ten wypowiedział słowa: „Wybaczcie im, bo nie wiedzą co czynią”. Po tych słowach wszyscy Polacy uklękli, co o mało nie wywołało zamieszek, jako że Niemcy próbowali zmusić ich do powstania z kolan.
3 grudnia 1942 roku zgilotynowani zostali ksiądz Macha, Joachim Gürtler i Leon Rydrych. Zacytuję w tym miejscu pożegnalny list ks. Jana Machy, który napisał on w przeddzień egzekucji, a którego odpis otrzymałem od p. Marii Fojcik. Co ciekawe – na symbolicznym grobie ks. Machy, wzniesionym w 60 rocznicę jego męczeńskiej śmierci, ów list jest zamieszczony (można go przeczytać na stronie internetowej parafii pw. św. Marii Magdaleny w Chorzowie – http://www.chorzowmagdalena.katowice.opoka...rob/jmacha.html , przy czym różni się on nieco od tego, co przekazała mi p. Maria Fojcik:

Moi kochani Rodzice i Rodzeństwo!
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Jest to mój ostatni list. Po czterech godzinach będę stracony. Gdy będziecie czytać ten list, nie będę już więcej znajdował się między żyjącymi. Zostańcie z Bogiem. Wybaczcie wszystko. Pójdę teraz przed Najwyższego Sędzię. Tam mnie teraz będzie sądził. Spodziewam się, że Ten mnie przyjmie. Życzeniem moim było dla Niego pracować, lecz los chciał inaczej.

Do widzenia tam w niebie u Najwyższego. Mam jeszcze różne życzenia i to: kielich proszę ofiarować ode mnie ks. G. Ma on sobie wspomnieć, że to jest od jego najlepszego przyjaciela. Brewiarz, który znajduje się tutaj w więzieniu też ma otrzymać. Pozostałe proszę rozdzielić według Waszej woli.

Pozdrówcie wszystkich moich kolegów i znajomych. Prosiłbym ich, żeby w swoich modlitwach pamiętał o mnie.
Dziękuję za dotychczasowe modlitwy i proszę w przyszłości nie zapominać o mnie. Pogrzebu nie będę mógł mieć, ale, ale zróbcie mi na cmentarzu cichy kącik, żeby ktoś od czasu do czasu się mnie przypomniał i zmówił „Ojcze Nasz”. Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko, lecz myślę, że mój cel osiągnąłem. Przed rokiem marł jeden z moich kolegów, więc ja też potrafię pójść. Nie załamujcie się. Wszystko będzie w porządku. Bez jednego drzewa będzie też las. Bez jednej jaskółki nastanie też wiosna. Tak też bez jednego człowieka świat nie upadnie. Odbierzcie tutaj moje rzeczy. Jest tutaj mój brewiarz, różaniec i 98 DM.

Pozostaje już niewiele czasu.
Może niecałe trzy godziny, więc do widzenia

Zostańcie z Bogiem


Kolorem czerwonym zaznaczyłem te fragmenty, których nie ma na symbolicznym grobie (ksiądz G., któremu miał przypaść kielich po księdzu Masze, to z całą pewnością ksiądz Gasz, który był najlepszym przyjacielem ks. Machy)...
Aresztowania przyhamowały działalność konspiracyjną w Rudzie Śląskiej, ale tylko na pewien czas. Józef Guertler wspomina:

„Dnia 26 grudnia 1941 roku zjawił się u mnie w mieszkaniu Maksymilian Malina z Kochłowic, powołując się na kontakty z bratem Joachimem oraz na kilka szczegółów konspiracyjnych świadczących o współpracy z bratem. Zaproponował udanie się do Makoszowych w celu nawiązania kontaktu konspiracyjnego. W Makoszowach zaprowadził mnie do mieszkania Antoniego Miki, w którym zostałem ponownie zaprzysiężony przez niego i otrzymałem rozkaz odbudowy organizacji w Rudzie Śląskiej i okolicy na znane mi z poprzedniej działalności kontakty. Antoni Mika był powstańcem śląskim, aresztowanym w początkach okupacji i zwolnionym z obozu. Przedstawiony mi został jako szef sztabu nowej organizacji Polskie Siły Zbrojne. Po ustaleniu szczegółów i skrzynek kontaktowych udałem się z powrotem i rozpocząłem tworzyć na nowo rozbite placówki Polskich Sił Zbrojnych w Goduli, Orzegowie, Rudzie Śląskiej i okolicach. W Goduli komendantem placówki został Paweł Dymek – górnik kopalni „Szombierki”, wskazany mi przez szwagra Antoniego Tiałowskiego, który w okresie pierwszym należał do PSZ i był kierownikiem placówki w Goduli.
W Orzegowie komendantem placówki został Jan Kubat – obecnie emerytowany ppłk WP. W Rudzie Śląskiej komendantem placówki został Paweł Głąbica – harcerz i Henryk Winszczyk – wywodził się z harcerstwa w Bielszowicach – Ryszard Żaczek z organizacji Młodzieży Powstańczej.
Po nawiązaniu tych kontaktów ustalono formy dalszej działalności. System organizacyjny zmieniono na „trójkowy”. Raporty prowadzono tylko ustne.
W 1942 roku była zwołana narada w lesie Guido w Zabrzu, na która stawili się wszyscy komendanci placówek, otrzymując polecenia i rozkazy w zakresie dalszej działalności konspiracyjnej. Polecenia i rozkazy dotyczyły różnego rodzaju informacji, ilości pociągów przechodzących przez stacje kolejowe z ładunkami wojskowymi i ustalanie relacji kolejowej. Informacje o wydobyciu i produkcji zakładów przemysłowych, ilości uzbrojenia policji niemieckiej SA, Fiegerkorps, NSDAP i tejże organizacji, informacje o nastrojach ludności, rozszerzania propagandy szeptanej, zaprzeczający zwycięstwom niemieckim i podawanie strat strony niemieckiej, nasłuchu radiowego i rozpoznawanie terenu — co do wielkości i możliwości naszej organizacji. Mocny nacisk położono na organizowanie spotkań młodzieży przy różnego rodzaju uroczystościach domowych, na basenach kąpielowych, stawach, organizowanie wycieczek do pobliskich lasów, na których to w odosobnieniu pokazywano wizję wolnej Polski, mająca na celu utrzymanie młodzieży w duchu partriotycznym i nastawiając ją na opór przeciw okupantowi. Zgodnie z ustalonym zakresem meldunki sytuacyjne były przekazywane co dekadę przeze mnie osobiście do Antoniego Miki, który sporządzał zaszyfrowane zestawienia. Szczególnie jeśli chodzi o ruch na trasie kolejowej Zabrze – Ruda Śląska – Katowice – Bytom – Chebzie były bardzo dokładnie notowane. Tak samo jak zmiany w obsadach w jednostkach niemieckich stacjonujących na terenie miasta i znaków rejestracyjnych na transporcie samochodowym. Moim zadaniem było pilnowanie wylotu autostrady w Biskupicach w zakresie ruchu jednostek wojskowych. Punkt organizacyjny został zorganizowany w obecnej kopalni „Pstrowski", a obserwatorami byli przebywający Polacy na robotach przymusowych. Wśród nich był jeden z harcerzy drużyny gimnazjalnej (nazwiska nie mogę sobie przypomnieć). Ta działalność trwała do aresztowania w lutym 1944 roku Antoniego Miki wraz z braćmi. Wymienieni zostali wywiezieni do obozu w Oświęcimiu. Wrócili po wojnie.
W związku z tymi aresztowaniami nasza organizacja straciła kontakt, a czynione przeze mnie poszukiwania w celu nawiązania kontaktu w rejonie Libiąża i w Inowrocławiu nie odniosły skutku. Jedyny kontakt utrzymywaliśmy w latach 1943 i 1944 ze Stefanem Wydmańskim w Sosnowcu, do którego przekazywano niektóre informacje, dotyczące rejonu katowickiego.”


2 września 1944 roku Guertler został aresztowany i osadzony w Gliwicach. W swej relacji wspomina on:

„Rozpytywano mnie na temat dra Gładyska i prof. Marii Wolanin, a oni mieli duże rozeznanie o organizacji. Wolanin była szefem służby sanitarnej. Jeśli chodzi o dział sanitariuszy, to prawie wszystko to były harcerki.
Śledztwo trwało 3 tygodnie. Z Rudy Śląskiej aresztowani zostali: Maksymilian Makselon – harcerz, Paweł Mikosiak – powstaniec, Piotr Malczyk – harcerz, bracia Wyżgolikowie i ich ojciec.
Po śledztwie z całą grupą przetransportowany zostałem do Oświęcimia. Z Oświęcimia zostałem 2 stycznia 1945 roku przetransportowany do Gross Rosen, a potem do Litomierzyc, gdzie zostałem oswobodzony.”


Pozdrawiam
Wojciech Kempa
 
User is offline  PMMini Profile Post #13

     
arnold
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.590
Nr użytkownika: 6.231

 
 
post 11/06/2009, 13:40 Quote Post

QUOTE(wojtek k. @ 9/06/2009, 7:30)
„22 stycznia 1945 r. do Tarnowskich Gór wkroczyły wojska radzieckie. Współdziałały z nimi w walce z cofającymi się oddziałami niemieckimi pojedyncze plutony AK z biało-czerwonyrai opaskami na rękach. Zginął w tej walce żołnierz AK, uczeń gimnazjum Lubas ps. „Strug". Prócz niego polegli jeszcze w pobliżu, w lesie pod Pniowem, Jankowski ps. „Janek", uczeń szkoły górniczej i trzech innych, o nieznanych nazwiskach. Walczył również pluton AK pod Radzionkowem.”[/i]
*



Wielkie dzięki Wojtek za wszystko co tutaj piszesz. Masę nowych rzeczy się dowiedziałem i jeżeli masz jakieś wątpliwości to czytam ten wątek na bieżąco z wielkim zainteresowaniem. Ten fragment o walkach AK z Niemcami w okolicach Tarnowskich Gór zaskoczył mnie chyba najbardziej. Nic o tym nie wiedziałem aż mi wstyd unsure.gif
 
User is offline  PMMini Profile Post #14

     
Gronostaj
 

Dławiciel Brabancki
*********
Grupa: Banita
Postów: 5.155
Nr użytkownika: 31.572

Zawód: BANITA
 
 
post 12/06/2009, 9:25 Quote Post

A czy na Śląsku były jakieś potyczki/akcje zbrojne naszej partyzantki, czy też po prostu tego potencjału dowództwo ZWZ/AK nie zdążyło wykorzystać? Czy podjęto jakieś działania przeciw Niemcom w drugiej połowie stycznia 1945 r., kiedy to w rzeczony region wkraczała RKKA?

Pozdrawiam!
 
User is offline  PMMini Profile Post #15

23 Strony  1 2 3 > »  
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej