Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
3 Strony < 1 2 3 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> ANNA WALENTYNOWICZ, 1929 - 2010
     
Ferdas
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.443
Nr użytkownika: 80.281

 
 
post 6/02/2015, 14:01 Quote Post

Wywiad z LW na temat jego aktywności na mikroblogu
http://natemat.pl/132467,lech-walesa-krole...grunt-spoleczny
 
User is offline  PMMini Profile Post #31

     
emigrant
 

Antykomunista
**********
Grupa: Użytkownik
Postów: 25.897
Nr użytkownika: 46.387

Stopień akademicki: kontrrewolucjonista
Zawód: reakcjonista
 
 
post 7/08/2015, 12:31 Quote Post

Te pytania w świetle tego, co obecnie wiadomo o Wałęsie nabierają innej wymowy...
A dziś rocznica wydarzenia, które bezpośrednio uruchomiło sekwencję prowadzącą do powstania Solidarności. Mimo próby wytłumienia podjętej przez Wałęsę 16 sierpnia...
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #32

     
Fuser
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.265
Nr użytkownika: 15.418

 
 
post 1/03/2020, 9:16 Quote Post

W marcu ukaże się nowa biografia Anny Walentynowicz:
Jak to się stało, że Ukrainka z protestanckiej rodziny została Anną "Solidarność". Jej historię - od rzezi wołyńskiej przez komunizm, karnawał "S", aż po katastrofę smoleńską - opisali Dorota Karaś i Marek Sterlingow.
 
User is offline  PMMini Profile Post #33

     
Fuser
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.265
Nr użytkownika: 15.418

 
 
post 14/03/2020, 16:10 Quote Post

QUOTE(Fuser @ 1/03/2020, 10:16)

Wywiad z autorami książki:
https://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,...gdy-sie-na.html

Ten post był edytowany przez Fuser: 14/03/2020, 16:11
 
User is offline  PMMini Profile Post #34

     
szczypiorek
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.287
Nr użytkownika: 74.357

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 14/03/2020, 16:53 Quote Post


Anna Walentynowicz na liście "Time" 100 najbardziej wpływowych kobiet XX w.

https://trojmiasto.wyborcza.pl/trojmiasto/7...wplywowych.html

https://time.com/100-women-of-the-year/?utm...d=83706038#1980
 
User is offline  PMMini Profile Post #35

     
emigrant
 

Antykomunista
**********
Grupa: Użytkownik
Postów: 25.897
Nr użytkownika: 46.387

Stopień akademicki: kontrrewolucjonista
Zawód: reakcjonista
 
 
post 14/03/2020, 17:04 Quote Post

QUOTE(szczypiorek @ 14/03/2020, 16:53)
Te listy to sieczka.

QUOTE(Fuser)
Świetny nagłówek:
"Dla Anny Walentynowicz charakterystyczne było, że gdy się na kimś zawiodła, nie potrafiła mu przebaczyć" rolleyes.gif


 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #36

     
szczypiorek
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.287
Nr użytkownika: 74.357

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 14/03/2020, 18:01 Quote Post

"Te listy to sieczka."

Może. Niemniej dobra promocja - w tym przypadku postaci związanej z polską historią najnowszą.

 
User is offline  PMMini Profile Post #37

     
Pawel.M.
 

III ranga
***
Grupa: Użytkownik
Postów: 271
Nr użytkownika: 105.003

Stopień akademicki: BANITA
 
 
post 15/05/2020, 10:26 Quote Post

QUOTE(Fuser @ 1/03/2020, 9:16)
W marcu ukaże się nowa biografia Anny Walentynowicz:
*


Recenzja Cenckiewicza:
https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/s...ynowicz/v6kbtkq

Anna Walentynowicz w czyśćcu [RECENZJA]

Autorzy najnowszej biografii Anny Walentynowicz stworzyli labirynt niedomówień i niedorzecznych sugestii, chwilami dla niej po prostu obraźliwych. Przyczynkiem do podjęcia się przez nich napisania książki było odkrycie ukraińskich korzeni Walentynowicz i domniemanie, że wywarło to wpływ na jej późniejsze życie. Autorzy jednak zdumiewająco uchylają się od odpowiedzi na, jak się wydaje, fundamentalne pytania w historii tego "fałszerstwa" - dr hab. Sławomir Cenckiewicz* recenzuje książkę "Walentynowicz. Anna szuka raju".

Polska jest krajem jednej biografii. To znaczy, że postać historyczna cieszy się zazwyczaj zainteresowaniem tylko jednego biografa, a więc sprowadzana jest do jednej książki, która już na zawsze wyznacza kanon wiedzy o jej bohaterze. Stojąc w Ameryce przed długimi półkami rożnych książek o Roosevelcie, Nixonie, Reaganie… szczerze zazdrościłem. Od zawsze będąc zwolennikiem wielości biografii postaci już niegdyś opisywanych, marzyłem wówczas o podobnym zjawisku w Polsce.

Upływający czas sprzyja odkrywaniu nowych źródeł, a różnorodność spojrzenia biografów potrafi wydobyć z życiorysów opisywanych postaci wiele nowych wątków. Stąd też ucieszyła mnie wiadomość, że Anna Walentynowicz będzie miała nową biografię, wszak moja książka o gdańskiej suwnicowej ukazała się aż dziesięć lat temu. Nie odstraszały mnie nawet dobiegające (i potwierdzone) wieści o tym, że książka powstała w ramach funduszu stypendialnego Miasta Gdańska, którego władze tuż po 10 kwietnia 2010 r. nie chciały przecież upamiętnić Anny Walentynowicz
"Walentynowicz. Anna szuka raju" autorstwa Doroty Karaś i Marka Sterlingowa to książka jednoznaczna. Jednoznacznie rozczarowująca. Poza uporządkowaniem wiedzy i wprowadzeniem nowych wątków dotyczących ukraińskich korzeni Anny Walentynowicz, autorzy tej rzekomo nowatorskiej biografii nie mieli na nią ani pomysłu, ani narracyjnego klucza. Stworzyli za to labirynt niedomówień i niedorzecznych sugestii, czasem niezwykle wręcz obraźliwych dla Walentynowicz, zauważalnych nawet w samych tytułach rozdziałów.
Wielowątkowe dłużyzny tylko pośrednio związane z opisywaną postacią, schematyczność opisu Lecha Wałęsy i dziejów "Solidarności”, czy odnotowywanie znanych już faktów zaczerpniętych z dostępnych prac (w tym z mojej książki "Anna Solidarność") na chronologicznej osi biograficznej, rozciągają opowieść i mają niejako przykryć zdumiewające uchylenie się autorów od odpowiedzi na – jak się wydaje – fundamentalne pytania: co spowodowało, że Anna Walentynowicz postanowiła ukryć swoje ukraińskie korzenie dopisując do nich zupełnie nową historię rodziny z okolic Równego?
W historii była tylko jedna taka Polka. I jedna taka ewakuacja polskiego złota.
I dlaczego historia tego "fałszerstwa" nigdy nie została wykorzystana przez bezpiekę do jej skompromitowania? Czytelnik nie znajdzie w tej kwestii opinii autorów, mimo że przyczynkiem do podjęcia się przez nich napisania nowej biografii Walentynowicz było odkrycie jej ukraińskich korzeni i domniemanie, że wywarło to wpływ na jej późniejsze życie. Tę abdykację w pewnym sensie tłumaczyć ma cytowany i często przywoływany w wywiadach medialnych apel Hanny Krall, by Anny Walentynowicz "nie oceniać", ale starać się "ją zrozumieć".
Jednak czytając książkę Karaś i Sterlingowa trudno dostrzec konsekwencję autorów w zastosowaniu tej szlachetnej przestrogi, bo Walentynowicz jest na kartach skreślonej przez nich biografii zarówno oceniana, jak i niezrozumiana. A w dodatku obrażana!

Największą zaletą książki Karaś i Sterlingowa jest historia rodziny Lubczyków z Siennego na Wołyniu. Pisząc biografię Walentynowicz w latach 2009-2010 nie miałem o tej historii pojęcia. Wprawdzie krótko przed ukazaniem się książki słyszałem o "rodzinie Lubczyków w Równem", ale w zasadzie wszyscy rozmówcy, na czele z samą panią Anią, pomniejszali znaczenie tych informacji, sprowadzając wszystko do opowieści o "jakimś dalszym kuzynostwie".
W każdym razie, wątek dziecięcych lat pani Ani jest w mojej książce zupełnie marginalny. Charakter mojej rozprawy kazał mi skoncentrować się na historii politycznej Polski, zwłaszcza po 1970 r. oraz na aktywności Walentynowicz w antykomunistycznym ruchu oporu. A zatem krótki rozdział o najwcześniejszych latach Walentynowicz oparłem na jej relacjach i dostępnych wspomnieniach.
Dziś dzieje Pryśki i Nazara Lubczyków, których jedną z córek miała być Anna Walentynowicz, nie budzą już we mnie takich wątpliwości i zastrzeżeń jak kiedyś. I jest w tym spora zasługa recenzowanej książki, bo po raz pierwszy – w oparciu o konkretne źródła, relacje i, co ważne, bez ideologicznego zadęcia (co zdarzało się w przeszłości), zostały racjonalnie wyłożone i opisane.
Wprawdzie niektóre wątpliwości wciąż pozostają, ale dotyczą one samych okoliczności, w jakich w 1943 r. czternastoletnia Ania została przekazana "na służbę" rodzinie Teleśnickich, z którymi ucieknie ze wschodu przed rzezią banderowców, by przez Hoszczę i Równe dostać się wpierw do Tłuszcza i Malcowizny pod Warszawą, a stamtąd w 1945 r. do Gdańska. Nie ulega jednak wątpliwości, chociażby w świetle odnalezionego przez autorów dokumentu w archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w Równem, że nastoletnia "Anna Nazarowa Lubczyk wyjechała z Polakiem [w 1943 r.] nie wiadomo dokąd". W głowę zachodzę, czytając pierwszy rozdział książki Karaś i Sterlingowa, w jaki sposób rodzicie mogli oddać obcej rodzinie swoją córkę – i to w dodatku na zawsze, faktycznie nie interesując się jej późniejszym losem.
Konfrontując opowieść o ukraińskich korzeniach Walentynowicz i bracie walczącym w szeregach UPA (Ukraińska Powstańcza Armia) z wiedzą o pani Ani, jako jednej z przywódców "Solidarności" (w dodatku jej najbardziej radykalnie antykomunistycznego nurtu), zastanawiam się, dlaczego władze PRL i bezpieka nigdy nie wykorzystały tego faktu dla dyskredytacji znienawidzonej figurantki o kryptonimach "Suwnicowa" i "Emerytka". Bo przecież opowieści autorów o KGB, które wprawdzie zainteresowało się losami Anny Lubczyk w latach 80., ale nic nie ustaliło, uznać należy za zwyczajne bajki.
Częstym zabiegiem autorów książek o postaciach będących symbolami walki z komunizmem w PRL jest ich delegitymizacja jako antykomunistów. Tak było w przypadku biografii Antoniego Macierewicza (jedną z nich także opublikowało wydawnictwo Znak), i tak jest z książką "Walentynowicz. Anna szuka raju".
Szczególnie pod tym względem brzmi sugestywna opowieść o 17-letniej Annie Lubczyk, która chciała zostać sprzątaczką w gdańskiej bezpiece, ale w międzyczasie przyszła propozycja pracy domowej w rodzinie oficera Ludowego Wojska Polskiego (nazwana przesadnie "posadą"). Charakterystyczny sposób opisu tej historii – o której nie wiemy w zasadzie nic – oddaje intencje autorów.
Piszą oni, że w czasie, kiedy bezpieka poluje na rówieśnicę Anny – Danutę Siedzikównę "Inkę", która wkrótce zostanie zamordowana (nagle czytamy o niej cały akapit!) — ona, przyszły symbol "Solidarności" i antykomunizmu, chce pracować w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa w Gdańsku i tylko głupi przypadek sprawia, że nie zostaje tam zatrudniona! Tak oto Anna Lubczyk staje się zaprzeczeniem "Inki", czego w kontekście częstego obecnie zestawiania obu postaci (także w sensie wizerunkowym) nie można uznać za przypadek.
Później jest podobnie. Anna zatrudnia się w Stoczni Gdańskiej, wstępuje do Związku Młodzieży Polskiej, bierze udział w akcjach propagandowych oraz w tzw. współzawodnictwie pracy, jest bohaterką komunistycznych wyklejanek i prasy, wreszcie jako przodownica jedzie na III Światowy Zlot Młodych Bojowników o Pokój w Berlinie… To wszystko prawda, w dodatku opisana przeze mnie już 10 lat temu, ale obecnie historia ta dodatkowo została opatrzona dziwacznymi opiniami podanymi w formie niby ustalonych faktów: "Imponuje jej słownictwo – prezydium, plenum, kolektyw, aktyw, aparat (…). Anna lubi narady kolektywu, na których można napiętnować błędy i odchylenia, zwrócić uwagę kolegom i koleżankom czy obsztorcować majstra. Pijaństwo w pracy? Spóźnienie? Poprawcie się, towarzyszu! Nie boi się powiedzieć, co myśli!". Chciałoby się zapytać: skąd o tym wszystkim wiemy?
Lub jeszcze bardziej sugestywnie: "Szafy w zarządach ZMP (Związku Młodzieży Polskiej) pękają od sprawozdań i analiz moralnych aparatu. Działacze notują występki swoich kolegów i koleżanek" oraz "walka z Kościołem na razie Annie nie przeszkadza". Ania jest zatem już nie tylko anty-Inką, ale i (nie wiadomo, czy tylko potencjalnie czy realnie?) radykalną komunistyczną agitatorką i donosicielką niszczącą życie przełożonych oraz kolegów i koleżanek z pracy. I to wszystko bez jakiegokolwiek cytatu i źródłowego cienia dowodu!

Próba sugestywnej delegitymizacji antykomunizmu Anny Walentynowicz jest motywem przewodnim całej książki, której autorzy "polemizują" z samą bohaterką w taki sposób, jakby kiedykolwiek ukrywała ona swoją młodzieńczą fascynację Polską Ludową. Nadają swemu rzekomemu odkryciu walor sensacji zapominając przy tym o jej również młodzieńczej odmowie wstąpienia do PZPR, przesłuchaniu przez bezpiekę i stopniowym pozbywaniu się złudzeń w stosunku do PRL. Mamy za to wiele sugestii i podprogowych interpretacji, które w rzeczywistości nie mają pokrycia w faktach.
I tak na przykład piękną historię z jesieni 1952 r., kiedy Anna zdecydowała się napisać list do Bolesława Bieruta (bez odpowiedzi), w którym znalazło się dramatyczne pytanie: "Czy mam zginąć z tym dzieckiem, jak bezdomny pies?", a prawie rok później Rada Zakładowa poinformowała ją o przyznaniu 38-metrowego mieszkania w centrum Gdańska-Wrzeszcza przy ul. Grunwaldzkiej 49 (w którym mieszkała do końca życia), autorzy opatrzyli dłużyznami niezwiązanymi z tematem i skwitowali niedorzecznym tytułem rozdziału: "Bierut ratuje Annę".
Nie wiemy, w jaki sposób osobiście Bierut uratował Annę, ale wiemy, że prawie 20 lat później "Anna chce pomóc Gierkowi" (to również tytuł jednego z rozdziałów). Owa "pomoc" udzielona Gierkowi to po prostu jej udział w spotkaniu załogi Stoczni Gdańskiej z nowym I sekretarzem KC PZPR w gdańskim Urzędzie Wojewódzkim w styczniu 1971 r.

Nagle, w opowieści o Annie Walentynowicz z roku 1970 wyrasta nieznany jej wówczas i zbędny dla narracji Lech Wałęsa. Odtąd jednak autorzy prowadzą swoiście pojętą równoległą opowieść o Walentynowicz i Wałęsie. Kiedy "Anna chce pomóc Gierkowi", Wałęsa jest – ich zdaniem – członkiem Komitetu Strajkowego Stoczni Gdańskiej (to jeden z trwałych mitów historii Wałęsy), który twardo szamoce się z bezpieką nie chcąc wydać im nazwisk kolegów zaangażowanych w strajk. No i podobnie jak Anna, Lech bierze udział w spotkaniu z Gierkiem. Ale Lech nie chce pomóc Gierkowi jak Anna.
Wprawdzie dał się złamać Służbie Bezpieczeństwa, ale od początku "nie ufa zapewnieniom oficera SB", jego oficer prowadzący "traci zaufanie do swojego agenta", a Wałęsa staje się ostatecznie "dla SB utrapieniem", bezpowrotnie "zrywa współpracę" i związki z SB. Nic w tej historii Wałęsy nie jest prawdą, ale służy ona wyłącznie do tego, by utwierdzić czytelnika w przekonaniu, że kiedy Walentynowicz mówiła o "Bolku", to zawsze przesadzała, krzywdząc swymi oskarżeniami Lecha, któremu odwagi nie brakowało nawet wówczas, gdy formalnie SB traktowała go za agenta (nie mówiąc już o okresie późniejszym).
Ale na tym nie koniec, bo Karaś ze Sterlingowem, niczym adwokaci Wałęsy w biografii Walentynowicz, konsekwentnie pochylają się nad niedolą elektryka i głośno zastanawiają się, czy esbecy grozili Wałęsie, przecież mógł się ich bać, a tak w ogóle to nie wiadomo "ile pieniędzy rzeczywiście otrzymał, a ile zostało w kieszeni oficerów".
Kiedy autorzy obszernie odnoszą się do opisanych przed laty sporów wokół Wałęsy w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża, to każdy zarzut sformułowany przez jego kolegów staje się dla autorów kwestią otwartą, dyskusyjną i nierozstrzygniętą. Tak jest przykładowo ze słynną taśmą z 1979 r., na której utrwalono pokrętną relację Wałęsy o Grudniu '70. Autorzy relatywizują całą historię tak żonglując dostępnymi źródłami, że "zapomnieli" zacytować publikowaną wielokrotnie (w tym na łamach prasy) relację obecnego parlamentarzysty PO Antoniego Mężydły: "Oczywiście [Wałęsa] nie mówił, że był agentem SB. Opowiadał zbyt entuzjastycznie o tym, jak wszedł na balkon komendy, ludzie zaczęli w niego rzucać kamieniami, a za jakiś czas wzięła go milicja i wypytywała o te zdjęcia. I on rzeczywiście rozpoznawał je. Ale nie oceniał tego negatywnie". Wystarczy sięgnąć po książkę "SB a Lech Wałęsa" i opublikowany tam jeden z dokumentów archiwalnych, by się przekonać, że w ten sposób Wałęsa w 1971 r. zidentyfikował na potrzeby SB Kazimierza Szołocha.

Wałęsa na tle niejasnej i "odbrązowionej" na siłę biografii Walentynowicz wypada zawsze okazale. Ma ułożone, zgodne i wierne życie prywatne, oszukuje bezpiekę, partię i komunizm, ciężko pracuje i nawet kiedy spóźnia się kilka godzin na strajk 14 sierpnia 1980 r. to dlatego, że "spocony biega dookoła stoczni i szuka sposobu, żeby wejść". Potem "ktoś go podsadza, z trudem przeskakuje przez mur. Ciężko dysząc, dobiega koparki". Nie dał się też spiskowcom z "Solidarności", którzy go chcieli odwołać już we wrześniu 1980 r. i później przez cały rok 1981. Wśród nich zawsze była i Anna. W oczach autorów Wałęsa jest prawym człowiekiem, który oddaje wypłacone sobie z kasy związkowej pieniądze, "chce się pogodzić z Anną", nigdy nie chcąc wyrzucenia jej z "Solidarności", jest międzynarodową marką Polski, zwłaszcza po Noblu… I tu nawet dał radę bezpiece, która – zdaniem autorów – wysłała do Komitetu Noblowskiego "sfałszowane dokumenty" (wysłano oryginalny donos z teczki pracy TW "Bolka" ze stycznia 1971 r. ), by utrącić tak wielkie wyróżnienie. Pewnie dlatego Wałęsa zdążył zareklamować już autorów i ich "dzieło" na swoim Facebooku. Na przeciwległym biegunie do tych fałszerstw jest ona – Walentynowicz. Także sfałszowana, ale na niekorzyść. Trochę szalona, może wariatka i podopieczna systemu, być może pupilek partii, rewolucjonistka i "socjalistyczny Kopciuszek", jak po lekturze tej książki napisała jedna dziennikarka. Cały jej trud dojrzewania do świadomego antykomunizmu, ryzykowanie własnym bezpieczeństwem w okresie Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, udostępnianie mieszkania dla działalności antykomunistycznej, ofiarność, wielkość z Sierpnia ’80, marginalizacja w roku 1981 za sprawą Wałęsy, bezpieki i partii, walka i prześladowania w dekadzie lat 80., niesamowite próby jej uciszenia, cierpienia, zainteresowanie nią najwyższych władz PRL… jakby ustąpiły miejsca rzeczom nieważnym, pobocznym wątkom, psychoanalizie i sensacji. No i konfliktowi z Wałęsą, w którym to raczej Lech był pokrzywdzony.

Pani Ania została obdarta przez autorów z wszelkiej prywatności. Karaś i Sterlingow dokonali wiwisekcji najbardziej intymnych wątków: pisząc o jej rosnących piersiach i zaokrąglonych biodrach, traumie z mężczyznami, chorobach, leczeniu psychiatrycznym, w powracających opisach problemów z synem Januszem i nie wiedzieć w jakim celu wspomnianej całej masie najbardziej ohydnych cytatów z anonimów wysyłanych pani Ani aż do śmierci… W ich kreacji pani Ania była zawsze "uparta", "nerwowa", "bezlitosna", mająca "na głowie" niesfornego syna z jego małżeństwami i rozwodami, targana uczuciem "zazdrości" wobec Lecha, obciążona fałszerstwem życiorysu bardziej niż Wałęsa "Bolkiem", hołdująca spiskom o agentach i motorówce, która dostarczyła Wałęsę do stoczni, oskarżycielska, "nachodząca" i "prześladująca" po 1989 r. swojego "opiekuna" z SB kpt. Zbigniewa Kiewłena, który nie jest zapewne wcale aż takim złym człowiekiem... Niemal każdy człowiek, którego Anna na swojej drodze miała odwagę skrytykować, jest w tej książce postacią pozytywną. Wałęsa – wiadomo, partyjniacy i esbecy w rodzaju Ireneusza Leśniaka i kpt. Kiewłena także. Ewa Soból, która miała podtruć Annę podając jej furosemidum, według autorów nie wiadomo, czy w ogóle była agentką SB, bo przecież sama zainteresowana temu zaprzecza (w rzeczywistości – o czym autorzy zapewne nie wiedzą – została potem nawet ukadrowiona w SB). Wiesław Chrzanowski nie mógł z SB współpracować, bo był legendą opozycji, tak jak Leszek Moczulski… I na odwrót: ci którzy byli z Anną Walentynowicz to raczej postaci dwuznaczne i podejrzane, a nawet "ksenofoby" i "nacjonaliści"… A poza tym wszystkim: Wałęsa w pocie czoła forsował w 1980 r. mur stoczni, zaś Walentynowicz "przeskakiwała przez płot (ale w drugą stronę)" "uciekając" ze stoczni w 1981 r.

Kończąc lekturę książki Doroty Karaś i Marka Sterlingowa "Walentynowicz. Anna szuka raju" spojrzałem dłużej na okładkę. I pomyślałem sobie: pani Ania po przeczytaniu tej biografii byłaby podobnie zafrasowania, bo zamiast opowieści o tym jak "Anna szuka raju" otrzymaliśmy Annę strąconą do czyśćca. I nawet nie wiemy, czy z przepustką do raju. I znów powróciły mi ostatnie słowa pani Ani skierowane do mnie kilka dni przed jej tragiczną śmiercią: "Tyle zła, tyle zdrady i ludzkiej podłości opisał pan w tej książce. Jak mieliśmy wygrać, skoro tylu wokół nas nam przeszkadzało. Ale dobrze, że pan to wszystko pokazał. I najważniejsze, że nie zrobił pan ze mnie wszystkowiedzącego, jednoosobowego bohatera »Solidarności«, ale ukazał pan wysiłek zbiorowy tysięcy Polaków. Bo »Solidarność« to narodowe powstanie przeciwko komunistom". Taka była Anna Walentynowicz, sumienie Sierpnia ’80 i najbardziej szlachetnych wartości "Solidarności", które nie przestały obowiązywać po 1989 r., stając się imperatywem w działaniu na rzecz wykluczonych, zmarginalizowanych i wymazanych z kart historii.
Ale takiej Anny w książce wydawnictwa Znak nie odnajdziemy. Zamiast jej wielkości mamy umniejszenie jej bohaterstwa przez sugestywność narracji, beletrystyczną swobodę przebraną w szaty reportażu, olbrzymią ilość błędów merytorycznych (których w tej recenzji nie sposób nawet wymienić) i powielenie stereotypu o "bohaterce solidarnościowego apokryfu o spisku agentów i zdradzie elit", jak pisał przed laty kolega autorów z trójmiejskiej "Gazety Wyborczej". Zresztą, pewnie do tamtych wynurzeń miał nawiązać tytuł przedostatniego rozdziału tej książki: "Przybywa agentów i zdrajców".
Doceniam wysiłek autorów, dotarcie do źródeł, wyjazdy studyjne na Ukrainę, rozmowy ze świadkami historii i pomoc historyków. Odnoszę jednak wrażenie, że nawet to, co miało się stać atutem książki — korzenie Walentynowicz, skutecznie zmieniony przez nią życiorys i rodzina żyjąca na Ukrainie — stały się jedynie mało znaczącym detalem w całej tej ułomnej opowieści.
Z drugiej strony nie mogło być inaczej, bo przecież to wcale nie ukraińskie pochodzenie pani Ani uczyniło z niej przyczynę Wielkiego Strajku i Annę Solidarność. To świadomy wybór polskości i katolicyzmu, doświadczenie życia w PRL, fascynacja postaciami Piłsudskiego i Jana Pawła II, uczestnictwo w antykomunistycznym ruchu oporu i świadectwo niezłomności sprawiły, że Anna Walentynowicz stała się jedną z największych Polek XX w.


I odpowiedź autorów, czyli wkomponowanie Cenckiewicza w glebę:
https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/w...iewicza/3dvhnx2

Dorota Karaś i Marek Sterlingow odpowiadają na recenzję Sławomira Cenckiewicza. "My nie próbujemy szukać sensacji"

Polska historia bywa nie tylko tragiczna, lecz także skomplikowana i przewrotna. Świadczą o tym losy legendy Solidarności, które opisujemy w książce "Walentynowicz. Anna szuka raju". - A nie boicie się Cenckiewicza? - pytał nas każdy historyk, z którym rozmawialiśmy. Co za przypadek. Właśnie u niego Onet.pl zamówił recenzję naszej książki. Doceniamy komizm sytuacji* — piszą Dorota Karaś i Marek Sterlingow, autorzy książki.

Biografia, którą napisaliśmy, od jego publikacji różni się w wielu punktach. Choć bohaterka ta sama. W naszej książce nie zajmujemy się jednak Sławomirem Cenckiewiczem czy popełnionymi przez niego błędami. Nie ma w niej ani jednego zdania zaczynającego się: „Wbrew temu co napisał Cenckiewicz…”. Nie zastanawiamy się, czemu historyk nie przeczytał dokumentów IPN, dotyczących rodziny u której Walentynowicz spędziła dzieciństwo, nie dotarł do archiwum parafii, w której przyjęła chrzest lub dlaczego nie wykorzystał archiwum Rady Zakładowej Stoczni Gdańskiej, gdzie znajdują się ważne informacje związane z jej działalnością związkową przed “Solidarnością”. Nie piętnujemy jego pomyłki dotyczącej pochodzenia Anny Walentynowicz. Cenckiewicz broni się, że oparł się na wspomnieniach bohaterki. Rzeczywiście, duża część jego pracy to przepisane fragmenty jej autobiografii. Dlaczego w swojej książce nie zweryfikował tych opowieści? Tym również się nie zajmowaliśmy. Uznaliśmy, że jego niedociągnięcia nie są tematem naszej pracy.
Cenckiewicz podjął się jednak recenzji naszej pracy. Przyjmujemy z pokorą stwierdzenie, że książka "Walentynowicz. Anna szuka raju" mu się nie podoba, że narracja jest słaba lub że uchylamy się od odpowiedzi na fundamentalne jego zdaniem pytania. Choć to ostatnie kłóci się z zarzutem, że narzucamy czytelnikom ocenę bohaterki. Zdecydowaliśmy, że powinniśmy odnieść się do zarzutów, które podtrzymują nieprawdziwy przekaz historyczny i są niczym innym jak tuszowaniem słabości pracy habilitacyjnej Cenckiewicza. Choć nie będziemy ukrywać, że przygnębia nas dyskutowanie z tekstem, który ocieka hipokryzją.

Recenzując naszą książkę Cenckiewicz pisze o tym, jak marzy mu się wielość biografii tego samego bohatera, lecz napisanych przez różnych autorów. Jednak sam utrudniał powstawanie naszej książki - nastawiał przeciwko nam rozmówców, kwestionował nasze motywy, odrzucał prośby o rozmowę, a gdy udało nam się z nim porozmawiać po konferencji IPN, udawał przychylność, by potem miesiącami zwodzić obietnicami dostarczenia interesujących nas dokumentów. Ostatecznie, w przeciwieństwie do wszystkich innych historyków, których prosiliśmy o pomoc przy pracy nad książką, nie pomógł nam w niczym. Może dlatego wśród historyków od lat panuje przekonanie, że od Walentynowicz najlepiej trzymać się z daleka. I że wszelkie publikacje bez błogosławieństwa Cenckiewicza narażają autora na nieprzyjemności.

Cenckiewicz w jednej sprawie nas chwali - za udokumentowaniu ukraińskiego dzieciństwa Walentynowicz. Jednocześnie podkreśla, że sam nie opisywał najwcześniejszych lat jej życia. To też nie jest prawda. W swojej biografii snuje opowieść o tym, jak to w 40-tysięcznym Równem w dniu narodzin Anny obchodzono katolickie święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. I jak to wpłynęło na jej przyszłe losy. Wydaje się to nawet komiczne, gdy już wiemy, że Walentynowicz urodziła się w rodzinie ukraińskich protestantów we wsi Sienne, kawał drogi od Równego.
Pochwała ta - o czym Cenckiewicz dobrze wie - należy się profesorowi Igorowi Hałagidzie. To on, jako pierwszy polski historyk udokumentował ukraińskie pochodzenie rodziny Anny. Jego artykuł ukazał się w miesięczniku IPN "Pamięć" w 2016 r. Między innymi z tego powodu pismo zostało zaraz potem zlikwidowane przez nowe kierownictwo IPN. Hałagida stał się jako "ukraiński nacjonalista" celem ataków ze strony Cenckiewicza, który zakwestionował jego rzetelność, ustalenia nazwał ironicznie "rewelacjami" i posądził o to, że wykorzystuje Walentynowicz do podsycania polsko-ukraińskiego sporu. Wrogiem został także prof. Antoni Dudek, który oskarżony został o chęć "unieważnienia" napisanej przez Cenckiewicza biografii.
W historii była tylko jedna taka Polka. I jedna taka ewakuacja polskiego złota
Cenckiewicz tuszował swój błąd przez blisko 10 lat. Bo informacje o prawdziwym pochodzeniu Walentynowicz wyszły na jaw i było mu znane, jeszcze przed publikacją jego biografii w 2010 r. Z przyczyn, których są dla nas niezrozumiałe, postanowił ich jednak nie sprawdzać. Przez lata w mediach i na spotkaniach autorskich przedstawiał nieprawdziwą wersję życiorysu Anny Walentynowicz. Powielał ją w kolejnych publikacjach, ostatnio w 2017 r. Do dzisiaj na stronach IPN znajduje się błędny biogram legendy Solidarności. Jest on przedrukowywany przez wiele instytucji, powtarza się w kolejnych okolicznościowych publikacjach i na wystawach.

W hagiograficznej opowieści Cenckiewicza Anna Walentynowicz zaczęła walczyć z komunizmem zaraz po krótkim, młodzieńczym zauroczeniu Związkiem Młodzieży Polskiej w 1951 r. Nie trzeba przeprowadzać dogłębnych badań, by przekonać się, że to nonsens. Walentynowicz jeszcze przez kilkanaście lat od powrotu ze zlotu młodych komunistów w Berlinie była aktywistką socjalistycznych związków zawodowych, członkinią wydziałowego kolektywu, odpowiedzialnego m.in. za podział premii i nagród oraz przykładną, nagradzaną krzyżami zasługi robotnicą. To nie walka z systemem, ale konflikty personalne spowodowały, że zaprzestała tej działalności.
Gdyby Cenckiewicz uważnie przeczytał akta rady zakładowej Stoczni Gdańskiej, nie musielibyśmy mu o tym przypominać. Zamiast tego upiera się przy swoim i zarzuca nam "sugestywną delegitymizację antykomunizmu" Walentynowicz. Tak jakbyśmy gdziekolwiek tę życiową drogę piętnowali. Przeciwnie - to droga zrozumiała, typowa dla pokolenia, które po wojnie nie miało siły walczyć z narzuconym mu systemem, pragnęło normalnego życia i uwierzyło w opowieść o wyrównywaniu niesprawiedliwości społecznych. Potem się na nim zawiodło i w pokojowy sposób go rozmontowało.
Ogromną zasługą Anny Walentynowicz jest to, że była jedną z pierwszych osób, które nie bały się z aktywnie wystąpić przeciwko temu systemowi. Nastąpiło to jednak nie w latach pięćdziesiątych, lecz dopiero w 1978 r. Wtedy dzięki Bogdanowi Borusewiczowi trafiła do Wolnych Związków Zawodowych i stała się częścią nielicznej grupy opozycjonistów. Tam poznała między innymi Lecha Wałęsę, Lecha Kaczyńskiego, Andrzeja i Joannę Gwiazdów. Niewielka grupa działaczy WZZ w 1980 r. wywołała strajk i pociągnęła za sobą innych. Legenda Sierpnia powstała z tego, że przeciwko władzom PRL stanęli wtedy wszyscy: nie tylko zaprzysięgli przeciwnicy systemu, ale także partyjni i obojętni konformiści. Solidarność stała się największym na świecie pokojowym ruchem społecznym.
Nie próbujemy szukać sensacji w tym, że Anna Walentynowicz przez kilkanaście lat wierzyła w system, który obiecywał robotniczy raj ani tym bardziej zrobić z niej - czego doszukuje się Cenckiewicz - "anty Inki". Pokazujemy, że Walentynowicz, tak jak większość jej pokolenia, złudzeń w stosunku do PRL pozbywała się stopniowo.

Zdaniem Cenckiewicza w naszej książce Lech Wałęsa pojawia się "nagle" w roku 1970 i jest "zbędny dla narracji". Ciekawe, że wspomina o tym historyk, który w swojej biografii Anny Walentynowicz poświęca Wałęsie więcej stron niż my.
Cenckiewicz zasłynął w 2008 r. wydaną wspólnie z dr Piotrem Gontarczykiem książką, "SB a Lech Wałęsa". Część historyków ją skrytykowała, inni byli ostrożni. Byli i tacy, którzy publikację przyjęli z entuzjazmem. Po latach okazało się, że autorzy mieli rację. Lech Wałęsa był od roku 1970 do 1976 zarejestrowany jako TW "Bolek".
Cenckiewicz uwierzył w siebie. W kolejnych publikacjach przekonywał do coraz odważniejszych, tym razem już niczym nie popartych tez: że Wałęsa rozpoczął współpracę jeszcze przed masakrą robotników, że osobiście się do niej przyczynił, że współpracę kontynuował do końca. Motorówka, którą rzekomo przybył na strajk? Kiedyś Cenckiewicz przyznawał, że to nonsens. Teraz idzie jeszcze dalej. W jego narracji sierpniowy protest był zorganizowany i prowadzony przez tajne służby. W tej spiskowej opowieści już nie tylko Wałęsa jest sterowanym przez SB agentem, ale i cały solidarnościowy zryw Polaków, działalność opozycji demokratycznej - w tym Anny Walentynowicz, Bogdana Borusewicza i Joanny i Andrzeja Gwiazdów - jest wytworem tajnych służb PRL.
Cenckiewicz jest dziś szefem Wojskowego Biura Historycznego w strukturach MON oraz członkiem Kolegium IPN. Państwowe posady zawdzięcza publikacjom, w których przedstawia historię zgodnie z oczekiwaniami obecnie rządzącej partii. W telewizji występuje jako obwoźny sąd lustracyjny i autorytet od esbeckich teczek. W mediach społecznościowych szczuje na swoich oponentów. Jego publiczne obrzucanie się błotem z Lechem Wałęsą jest żenujące.
W naszej książce przed niczym Wałęsy nie bronimy. Jego historię pisaliśmy bogatsi o wiedzę z odnalezionej w domu Czesława Kiszczaka teczki agenta „Bolka”. Dzięki niej dokładnie dziś wiadomo, w jakich okolicznościach współpraca Wałęsy się zaczęła, jak przebiegała i dlaczego się skończyła. Dla osób, które wierzyły w nieskazitelność Wałęsy, będzie to zapewne bolesna lektura. Dla Cenckiewicza to jednak mało.

W recenzji Cenckiewicza są też inne zdumiewające zarzuty:
"Pani Ania została obdarta przez autorów z wszelkiej prywatności. Karaś i Sterlingow dokonali wiwisekcji najbardziej intymnych wątków: pisząc o jej rosnących piersiach i zaokrąglonych biodrach, traumie z mężczyznami, chorobach, leczeniu psychiatrycznym, w powracających opisach problemów z synem Januszem i nie wiedzieć w jakim celu wspomnianej całej masie najbardziej ohydnych cytatów z anonimów wysyłanych pani Ani aż do śmierci…" Wielu mężczyznom przeszkadza, że kobiety nie zgadzają się na przemoc seksualną. Anna jako dojrzewająca dziewczyna była molestowana i głośno przeciwko temu protestowała. Uważamy to za postawę godną naśladowania.
Walentynowicz przez lata zmagała się z chorobą alkoholową bliskiej sobie osoby, swojego syna. To zapewne jedno z trudniejszych doświadczeń przez jakie może przejść człowiek. Gryzła się tym samotnie, świadoma, że SB wykorzystuje to przeciwko niej. Janusz szczerze opowiedział nam o kłopotach, które przysporzył matce. Od kilkunastu lat nie pije, ma świadomość, ile to jego rodzinę kosztowało. Ta historia pokazuje, z jak wieloma trudnościami mierzyła się w życiu Walentynowicz. I niczego jej nie ujmuje.
Fałszem zalatuje również oburzenie Cenckiewicza, że piszemy o chorobach, którymi zapłaciła za ciężką pracę, czy depresji po śmierci ukochanego męża. Obrzydliwe anonimy, które dostała, cytujemy, by pokazać presję pod jaką żyła nawet pod koniec życia. Nie ma tu żadnych ukrytych intencji ani "sugestii i podprogowych interpretacji", których nasz recenzent próbuje się doszukiwać.
Można odnieść wrażenie, że Cenckiewicz tak bardzo skupia się na próbie prześwietlenia naszych intencji, iż umyka mu sens lektury. Zarzut, że obrażamy Annę Walentynowicz jest nieprawdziwy. Żeby się o tym przekonać, nie trzeba być historykiem. Wystarczy przeczytać książkę.

Cenckiewicz podejrzliwie wspomina, że dotarły do niego informacje, że otrzymaliśmy stypendium Miasta Gdańsk. Zaznacza, niczym wytrawny dziennikarz śledczy, że zdołał to potwierdzić. Z jego supozycji wynika, że przyjęcie miejskiej dotacji jest dla nas kompromitujące i świadczy o naszej intencji szkalowania Anny Walentynowicz. Mógł zaoszczędzić sobie trudów śledztwa. Nie ukrywaliśmy informacji na temat stypendium - znajduje się ona na czwartej stronie naszej książki.
Nigdy też nie słyszeliśmy, żeby którekolwiek z setek stypendiów udzielanych corocznie twórcom w Gdańsku, miało być przydzielane ze względu na obietnicę szkalowania postaci związanych z historią miasta. Anna Walentynowicz została przez władze Gdańska uhonorowana placem i pomnikiem, na jego otwarciu był prezydent Paweł Adamowicz. Zapewniamy, że również w naszym przypadku jednorazowa dotacja w wysokości po pięć tysięcy złotych nie została udzielona pod warunkiem, że poszukamy sensacji na temat Anny Walentynowicz. Pisaliśmy książkę przez trzy lata, w czasie bezpłatnych urlopów, kosztem pracy zawodowej i rezygnacji z dodatkowych zajęć zarobkowych. Dlatego jesteśmy wdzięczni miastu Gdańsk za tę pomoc. Cieszymy się, że w roku 40-lecia sierpniowych strajków udało nam się przypomnieć przebieg pokojowego protestu, który zaczął się właśnie w Stoczni Gdańskiej i zmienił losy Europy.
Gdańsk ma skomplikowaną historię. Przed wojną mieszkali tu Niemcy. Gdy wyjechali, ich domy zajęli nowi mieszkańcy. Przybyli ze wszystkich stron Polski. Na Pomorzu dołączyli do żyjących tu od wieków Kaszubów. Podnieśli Gdańsk z ruin, a potem w 1970 i 1980 r. zbuntowali się przeciwko narzuconemu Polsce komunizmowi. To ukształtowało dzisiejszy Gdańsk: otwarty na ludzi, tolerancyjny, miasto wolności i solidarności. Losy Anny Anny Walentynowicz, która przyjechała tu w sierpniu 1945 r., to fascynująca, pełna tajemnic i sprzeczności podróż po historii Polski i Gdańska. Sławomir Cenckiewicz zdaje się tego nie zauważać: w jego czarno-białym świecie bohaterowie nie mają słabości, kłopotów rodzinnych, rozterek i nigdy się nie mylą. Błędy i potknięcia zdarzają się tylko zdrajcom.
Bardziej szczegółową recenzję książki Cenckiewicza, którą zatytułujemy "472 rażące błędy znanego historyka" zrobimy natychmiast, gdy Onet ją u nas zamówi. Choć nie nalegamy, wolelibyśmy by tematem zajęło środowisko historyków. To w końcu im Sławomir Cenckiewicz przynosi wstyd.
 
User is offline  PMMini Profile Post #38

     
Alexander Malinowski 3
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.569
Nr użytkownika: 100.863

Alexander Malinowski
Zawód: Informatyk
 
 
post 15/05/2020, 11:09 Quote Post

Faktem jest, że z tej nowej biografii za bardzo nie wychodzi sympatyczna. Godna szacunku ze względu na swoje trudne życie, ale lepiej trzymać się od niej z dala.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #39

3 Strony < 1 2 3 
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej