Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
7 Strony « < 3 4 5 6 7 > 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Bitwa o Atlantyk, Seria z kotwiczką ale nie tylko...
     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 16/05/2019, 16:17 Quote Post

Dziś - Terence Robertson Wilk na Atlantyku Biografia Otto Kretschmera

user posted image

http://www.ubootwaffe.pl/recenzje/ksiazki/...lk-na-atlantyku

Cóż, o "Cichym Otto" słyszał i czytał chyba każdy kto interesuje się choć trochę Bitwą o Atlantyk. Wystarczy przypomnieć: 16 odbytych patroli, 46 zatopionych statków o łącznym tonażu 273.043 ton, oraz 5 uszkodzonych o łącznym tonażu 37.965 ton (choć są znane i inne podsumowania). Nie muszę chyba dodawać, że nie trzeba było mnie zmuszać do lektury. A ta (po zwyczajowym wstępie Andrzeja Ryby) zaczyna się od przedmowy autorstwa admirała George'a Creasy'ego, który przyznaje się do spotkania z niemieckim oficerem, gdy ten trafił do niewoli, we własnym mieszkaniu! Do tego jeszcze wrócimy. Później autor wspomina jak trudno było mu wyprosić u "króla tonażu" współpracę podczas pisania tej biografii, wymienia także innych weteranów z obu stron, którzy przyczynili się do uszczegółowienia książki, a wśród nich wspomnianego admirała, kpt. Donalda Macintyre'a (znany łowca U-Bootów, w tym U-99 Kretschmera), kmdr.ppor. R.P. Martina, d-cę zatopionego przez bohatera biografii krążownika pomocniczego HMS Patroclus, komendanta obozu jenieckiego nr 1 w Grizedale Hall płk Jamesa Veitha, w którym Kretschmer pełnił funkcję niemieckiego dowódcy obozu, płk Luftwaffe Hefele, który z kolei wraz z bohaterem książki pełnił rolę niemieckiego komendanta obozu jenieckiego w Bowmanville, a także trzech członków załogi U-99: Volmara Königa, Juppa Kassela i Hamsa Clasena. Nim na dobre zagłębimy się w lekturę, przeglądamy przekrój U-boota Typ VII. Później śledzimy losy "króla tonażu" poprzez szkolenie i dowodzenie U-23 na którym rozpoczął wojnę z Albionem. Zastanawiającą informacją jest opinia, ponoć Kretschmera i większości z 12 innych dowódców U-Bootów obecnych w Kilonii w pierwszych dniach września 1939 (patrząc na patrole U-23, to pomiędzy 4 a 9 IX), iż bardziej celowe byłoby użycie U-Bootów na Wschodzie. Chodzi o IIRP? Kilka U-Bootów Typu II które wysłano przeciw PMW wystarczyło aż nadto (np. ORP Żbik miał ogromnego farta), o co chodziło bohaterowi biografii? Chyba nie o brak celów przy angielskim wybrzeżu. Warto wspomnieć że autor przypomina iż pierwszym oficerem wachtowym był na U-23 przez jakiś czas Hans-Diedrich von Tiesenhausen, późniejszy sławny pogromca HMS Barham. Ale nawet takie nazwiska popełniały błędy, gdy np. za wrogą jednostkę wzięli i zaatakowali dwoma torpedami wynurzoną z morza... skałę. Jak się domyślacie, ciekawa jest reakcja sztabu. Gdy sukcesy na tym małym okręcie typu II pozwoliły objąć U-99, a do tego doszło wykorzystanie tak korzystnych portów na atlantyckim wybrzeżu Francji (w tym przypadku w Lorient), Kretschmer pokazał swoje (i załogi) umiejętności w pełnej krasie. Żywy opis ryzykownego stylu nocnego wpływania na powierzchni w obręb konwojów, który dał mu tak wiele sukcesów w walce z alianckim tonażem urozmaicony jest różnymi ciekawostkami. M.in. podczas rozmowy z Dönitzem mamy ciekawą reakcję tego ostatniego. Rozbawiony zaciskając pięści wystukał nimi na blacie biurka kilka znaków Morse'a. Ciekawe czy faktycznie Wielki Lew miał takie reakcje, czy Kretschmera trochę pamięć zawiodła, lub podkoloryzował swą opowieść przekazaną autorowi książki. Wracamy do U-99. Już podczas szkolenia na Bałtyku załoga przeżywa przygodę powiązaną z bliską eksplozją miny, którą wzięto za boję. Wszystko kończy się naprawą uszkodzeń w stoczni co wydłuża czas wejścia do linii. Tuż przed wyjściem na pierwszy patrol na nowym okręcie, mamy możliwość ujrzenia przyczyny przyjęcia za herb U-99 złotej podkowy i wymalowania jej na obu stronach kiosku. Przy pierwszych walkach z okrętami osłony konwojów, Kretschmer sam z napiętymi do granic możliwości nerwami, robił wszystko by dać przykład załodze. Różni kapitanowie U-Bootów wypracowali różne metody. Otto "czytał" kryminał. Niekiedy nie zawsze był przy tym uważny. Pewnego razu podkomendny Kassel zauważył że kapitan nie przewraca stron. A zza ramienia dojrzał nawet że litery są do góry nogami... Pozostawił to dla siebie. Przy czytaniu o kolejnych atakach wbrew legendzie "jedna torpeda - jeden statek" wcale tak nie jest. Nie chodzi o znane słabości niemieckich torped, a o odległości. Atak na samotnie płynący frachtowiec z odległości 2 Mm to ciut sporo jak na pewność trafienia tym bardziej że to był nocny atak i nie było pośpiechu, a takich ataków jest w książce naprawdę, mimo wszystko, sporo. W międzyczasie zaintrygowała mnie wspomniana przez autora, lecz tajemnicza dla mnie, brytyjska niewielka wojenna jednostka pływająca typu "zimorodek" (kingfisher?). Niestety kojarzę tylko wodnosamolot prod amerykańskiej o tej nazwie. Kolejną ciekawostką jest to, że właśnie załoga U-99 jest jedną z tych która używała battledresy ze zdobytych w Lorient składów brytyjskich. Ponoć Anglicy nie mogąc ich ewakuować, polali je na odjezdnym kwasem. Ciepło ciała użytkownika w połączeniu z jego potem sprawiała po jakimś czasie dosłownie rozpad odzieży. Zabawne efekty mamy okazję śledzić podczas popijawy w nocnym lokalu. To co odróżnia tą załogę od innych szarych wilków to wymóg dowódcy doprowadzania się do regulaminowego wyglądu przed wejściem do Lorient. Mogło to co po niektórych mylić, bo na morzu załoga grzeczna nie była i zachowywała się aż nazbyt zuchwale. Nocne ataki na powierzchni wody by dostać się do środka konwoju i go dziesiątkować od środka są raczej szeroko znane, lecz podejmowanie wymiany ognia z krążownikiem pomocniczym (HMS Patroclus) to już ryzyko "po bandzie". Co mnie trochę zdziwiło - bohater książki przyznaje się do egoizmu i gdy na koniec jednego z patroli nie miał już torped, lecz sporo paliwa by być śledzącym konwój dla innych U-Bootów, tak jak tego wymagał Wielki Lew, Otto w uzgodnieniu z głównym mechanikiem wymyślił usterkę diesli po czym wrócił do Lorient. Za to zabawnie wygląda wspomnienie o eksplodujących (ponoć od ciśnienia, U-99 został zapędzony na głębokość aż 270m) puszkach z konserwowaną kaczką. Kolejną ciekawostką jest pobyt Kretschmera i części załogi na 3 tygodniowym urlopie w domu wypoczynkowym Kriegsmarine w Karpaczu. Ciekawe czy budynek stoi do dziś? Kolejną - zasada Dönitza dotycząca racji żywnościowych przysługujących personelowi lądowemu baz okrętów podwodnych oraz kwatery głównej (takie same racje żywnościowe jak dostępne na kartki niemieckiej ludności cywilnej). Otto zaproszony osobiście na kolację przez Wielkiego Lwa był tym zdziwiony, sam przecież korzystał z wszelkich udogodnień żywieniowych, jakie przysługiwały załogom U-Bootów (do tego był wyraźnie smakoszem). Śledzimy także kilkukrotne naciski admirała na dowódcę U-99 by ten przeszedł do szkolenia (choć to że Dönitz używał argumentu, jakoby Kretschmer był jedynym kapitanem U-Boota z tych którzy dowodzili U-Bootem w linii od początku wojny a jeszcze nie służyli na lądzie jest niedorzeczne. W końcu to była dopiero zima 1940/1941). W międzyczasie widzimy jak "Cichy Otto" broni się rękoma i nogami przed propagandowym wykorzystaniem jego sławy w postaci napisania książki. Jedną z form obrony była jego opinia jakoby niczym nie wyróżniał się na tle innych dowódców U-Bootów na plus. Ciut bałamutnie to brzmi gdyż co i rusz czytamy o jego świadomości wyższości stylu nocnego wpływania na powierzchni pomiędzy kolumny konwoju i jednoczesne traktowanie z góry kolegów którzy atakowali w staroświeckim stylu z zanurzenia. No i nastał tragiczny dla 3 asów U-Bootwaffe marzec 1941 a z nim ostatnia walka U-99. Po jej emocjonującym opisie trafiamy na pokład niszczyciela HMS Walker. Ciekawie wygląda obraz traktowania marynarzy z U-99 przez załogę. Kto wie, może ukazane poszanowanie i spokój miały miejsce (szczególnie po ujawnionej tożsamości jeńca nr 1), lecz scena z podłożeniem pod głowę Kassela miękkiej poduszki przez podoficera, któremu brat zginął raptem dwa dni wcześniej na storpedowanym frachtowcu, jest dla mnie nie do przyjęcia. Pół prywatne (w swoim mieszkaniu) spotkanie admirała George'a Creasy'ego z jeńcem, potwierdzone przez obu autorowi książki, także do łatwych do przyjęcia nie należy, ale dużo bardziej prawdopodobne. Sama rozmowa ukazana nam w dżentelmeńskiej atmosferze ponoć pozwoliła admirałowi wyrobić sobie zdanie o ludziach wybieranych na dowódców U-Bootów. To zaś z kolei miało dla niego większy pożytek niż poznanie jakichkolwiek technicznych szczegółów, dotyczących nowych okrętów podwodnych Kriegsmarine. Czytamy również o stosowaniu przez Kretschmera szyfru irlandzkiego, dzięki któremu przekazywał informacje BdU. Ta część książki, poświęcona pobytowi Kretschmera w oficerskich obozach jenieckich na terenie W. Brytanii i Kanady, nie ma tak mocnego przekazu, lecz z różnych powodów ciągle czyta się z ogromnym zainteresowaniem. Jednak wydaje się że nasz bohater ciut za wesoło potraktował ten co by nie było, ciężki dla niego okres. Chwilami przypominało to fragment obozowy "Jak rozpętałem II wojnę światową". Zaczynamy od zdenerwowanego komendanta obozu Grizedale Hall któremu weszło do obozu przez druty... kilka owiec. Oczywiście mamy przybliżoną sprawę poddania pierwszego U-Boota od początku wojny, czyli U-570 i dość znanym sądem nad oficerami tego U-Boota przez nieformalną tajną radę honorową, której przewodniczącym był "Cichy Otto". Śledzimy tą sprawę aż do śmierci pierwszego oficera przy próbie ucieczki i dotarcia na utracony okręt. Podobne potraktowanie czekało Hugo Förstera, dowódcę U-501 który podczas próby taranowania jego U-Boota przez okręt eskortowy, ten przeskoczył z kiosku na jego pokład... Podobieństwo do wspomnianego wcześniej filmu widzimy w opowieści o ucieczce dwóch pilotów Luftwaffe z obozu w pobliżu Carlisle. Ponownie, podczas próby ucieczki oficera schowanego w.. fotelu podczas przenosin do Kanady. Zdradził się kichaniem, a wyciągnięty pośmiał się z całej sytuacji wespół z komendantem obozu... Już w Kanadzie, w obozie Bowmanville poznajemy szczegóły udanej ucieczki (podporucznik Krug z Luftwaffe). Zatrzymany w USA, wobec neutralności przekazany ambasadzie, poprzez Portugalię wraca do Niemiec. Wszystko ok, lecz podczas lektury sprawa się gmatwa, bo Kretschmer Boże Narodzenie 1941 spędza jeszcze na Wyspach, a ponoć jest świadkiem owej ucieczki. Więc jak trafił za ocean, USA jak najbardziej była w stanie wojny. Coś tu się nie klei... Kolejna, wprost komediowa scena następuje, gdy po skuciu wziętych do niewoli pod Dieppe (ponoć było ich... stu) Churchill nakazał zakuć w odpowiedzi 100 niemieckich oficerów trzymanych w Kanadzie. Następuje "bitwa" pomiędzy strażnikami obozowymi, którzy mieli zamiar wykonać rozkazy, a Niemcami, dowodzonymi przez Kretschmera. 4 godzinny bój podzielony na 4 fale ataków czyta się niemal jak "Lesia" Chmielewskiej. Kolejny dzień (w międzyczasie nocne złamanie rozejmu przez brytyjskiego oficera wojsk inżynieryjnych, jednak szybko zneutralizowane) to atak ściągniętego batalionu regularnego wojska (jak się dowiadujemy, sporo wśród nich pochodzenia indiańskiego) i znowu mamy sceny niczym obrona fortu na Dzikim Zachodzie. W godzinach wieczornych Niemcy uznają się za pokonanych, po czym wszyscy ranni z obu stron tej bijatyki kłębią się przed wspólnym punktem pierwszej pomocy. Chyba ciut ponosi autora gdy pisze o "Grupie Lorient", a więc obozowym ośrodku wywiadowczym, który zdobywa różnymi sposobami różne dane, w większości tzw białym wywiadem. Opuszczający obóz ranni jeńcy, udający się do Niemiec (ciekawe jest samo w sobie na jaką skalę to praktykowano) zabierali materiały w ten sposób zdobyte. Ok, jednak bardziej sceptycznie traktuję fragment o zbudowaniu nie tylko odbiornika, ale i silnego urządzenia nadawczego pozwalając na łączność z operującymi u wybrzeży Ameryki U-Bootami. Dochodzimy do historii próby zorganizowanej ucieczki Kretschmera z pomocą wysłanego do tego celu U-Boota. O tej próbie ucieczki, ale pod innym kątem (oczyma pierwszego oficera tego U-Boota) możemy przeczytać w omawianej wcześniej przeze mnie książce http://www.historycy.org/index.php?showtop...dpost&p=1743409 . Na marginesie warto dodać, że Schauenburg (d-ca owego okrętu) sam trafił do... Camp Bowmanville. Jednocześnie śledzimy także losy podoficerów i marynarzy, którzy także trafili do Kanady, lecz do obozu Monteith. I pozostając w tej samej konwencji, od razu czytamy o przygodzie ze skunksem, którego gdy napotkano w kuchni, początkowo wzięto za dziwnego... królika i próbowano upolować. Jak to się skończyło, łatwo przewidzieć. Wobec braku rąk do pracy, jeńcy pod strażą wykonywali prace polowe etc. I znowu mamy sceny typu pilnowanie karabinów przez jeńca, gdy strażnicy w wagonie restauracyjnym umilali sobie swą ciężką służbę. Do tego spotkanie radiooperatora Kassela z jednym z członków załogi frachtowca, zatopionego przez U-99, zakończone przy butelkach z piwem. Koniec niewoli Kretschmera to powrót na Wyspy i kłopoty (ze względu na zorganizowanie sądu honorowego nad oficerami z U-570) i w końcu zwolnienie z niewoli w grupie ostatnich kapitanów U-Bootów. Książkę kończą aneksy zawierające: raporty Kriegsmarine na temat Kretschmera, radiotelegramy od Hitlera, Dönitza i Raedera z gratulacjami przyznania liści dębowych do Krzyża Rycerskiego, wyjątki z raportów Wehrmachtu, dotyczące bohatera książki, listę zatopionych jednostek z datami, nazwą i tonażem w BRT oraz skrótowy przebieg służby. Końcowym akordem jest, dołączony wyraźnie przez polskiego wydawcę, wspomnienie marynarza Marka Krzyształowicza z przypadkowego spotkania z "Milczącym Ottem" w połowie lat 70-tych.

350 emocjonujących stron biografii niestety zawiera fragmenty i szczegóły które zwróciły moją uwagę choćby z tego powodu, że praca powstała dziesiątki lat po wojnie, a więc autor mógł weryfikować prawie wszystko nim oddał tekst do druku. Oczywiście po części mogło mieć na to wpływ tłumaczenie, ale tylko w kilku przypadkach np przy wspomnianym przekroju U-Boota. Ster opisany jako boczny to po prostu ster kierunku. Kolejna uwaga dotyczy "żartu" kapitana U-35, polegającemu na zanurzeniu U-Boota podczas gdy Kretschmer pozostał niczego nieświadomy na przednim pokładzie. Ponieważ książkę jak wspomniałem, napisano wiele lat po wojnie, nazwiska, daty i szczegóły są dobrze opisane. Tym razem mamy anonimowego kapitana (Hans-Rudolf Rösing?) i brak choćby przybliżonej daty zdarzenia. Od razu włącza się podejrzenie, że to bardziej anegdota, niż fakt. Później, gdy przyszły "król tonażu" objął dowodzenie nad U-23 pada informacja, że zazwyczaj U-Booty Typu II uzbrajano czterema torpedami. Nie pięcioma? Mamy także informację, że na patrole minowania zabierano jedną torpedę, resztę miejsca na broń podwodną zajmowały miny co jak najbardziej by pasowało. Jednak dowiadujemy się że na drugim patrolu w którym miał postawić miny w rejonie Firth of Forth, Kretschmer nie trafia kolejno trzema torpedami w zauważony frachtowiec. W aż taką ilość torped na pokładzie Typ II nie ma we mnie wiary podczas rejsu z akcją minowania. Gdy rozpoczyna się wojna pada informacja o patrolu Priena na U-47 w okolicach Scapa Flow. O ile dobrze pamiętam, polował on wtedy na zachodnim podejściu i Zatoce Biskajskiej. Tak samo informacja o czarno pomalowanych 25-ciu U-Bootach wypływających na swoje pierwsze wojenne patrole budzi zdziwienie. Co jakiś czas zdarzają się błędy w datach. Np gdy owe pierwsze U-Booty wypływały na swoje "kwadraty" tuż przed wojną, było to 19... września 1939 confused1.gif Kolejny kłopot z ilością torped na pokładzie mamy przy krótkim opisie ataku w Scapa Flow. Autor wpierw pisze o 12 torpedach na pokładzie U-47, by po chwili, po wystrzeleniu 8 (w tym jednej która utkwiła w wyrzutni) oznajmić że Prien wystrzelał wszystkie...
Problemowy jest także opisany atak torpedowy wykonany przez brytyjski okręt podwodny na wynurzonego U-23 w trakcie 8 patrolu, ostatniego pod dowództwem bohatera (choć na marginesie dodam że w książce mamy kilku zdaniowy opis bezowocnego 9-tego, którego nie odnalazłem w spisie patroli U-23 pod jego dowództwem). Nie powiązanie go z żadnym podanym z nazwy alianckim okrętem podwodnym tyle lat po wojnie jest znamienne, natomiast wiemy o zaatakowaniu U-23 już we wrześniu 1939 przez HMS Sturgeon. Wygląda na to, że ów atak został przeniesiony w czasie przez autora książki. Kolejną nieścisłością przy opisie objęcia U-99, z którym nasz bohater jest nieśmiertelnie powiązany dla wszystkich czytających o Bitwie o Atlantyk, jest informacja jakoby Typ VIIC mógł zabierać tylko 12 torped (poza tym U-99 należał do Typ VIIB!). Kolejna uwaga dotyczy używania noktowizora przez Kretschmera na pokładzie U-23. Coś słyszałem o noktowizorach dla U-Bootów o nazwie "seehund" lecz nie w tym czasie ani nie na U-Bootach typ II. Całą kwestię chyba wyjaśnia... lornetka "króla tonażu", którą przywłaszczył sobie Macintyre. Ten ją nazywa... noktowizorem. Lemp w pewnym momencie wysłał radiotelegram z U-100 (a przecież o Joachimie Schepke i jego U-100 jest sporo w tekście). Rzecz jasna wysłał go z pokładu swego U-110. Kolejną nieścisłością w tekście jest odprawa u Dönitza 26 września 1940, na której mówi kapitanom U-Bootów o planach na... 15 września oraz wydany kilka dni później rozkaz zabrania przez Kretschmera włoskiego kapitana Primo Longobardo na kolejny patrol rozpoczynający się... 1 września (według spisu patroli, faktycznie 4-ego). W tym samym czasie Otto dowiaduje się że w 2 połowie lipca 1940 jego U-99 był ponoć jedynym U-Bootem na Płn Atlantyku. No, mimo tragicznej sytuacji pod względem stojących do dyspozycji Dönitza okrętów podwodnych, jakoś w to wątpię, choć faktycznie muszę sprawdzić w swoim czasie. Kolejna sprawa - U-570 nie poddał się w sierpniu 1940! U-123 nie został uznany za zaginiony późną jesienią 1940. Właśnie ten U-Boot ponad rok później pod dowództwem Hardegena rozpoczął rzeź przy atlantyckim wybrzeżu USA! Czy aby na pewno zlokalizowanie wynurzającego się U-100 z Schepke na pokładzie pamiętnej nocy 17 marca 1941 było pierwszym udanym namiarem na wynurzony U-Boot za pomocą okrętowego radaru? I z całkiem innej beczki. Podczas opisu rekreacji, jakie załoga zażywała podczas przerwy między rejsami, mamy barwnie przedstawione zwycięstwo w wyścigu konnym pomiędzy żołnierzami kawalerii, a członkami U-99. To kolejny opis wydający się na pierwszy rzut oka naciągany, gdyż uczestnicy-marynarze nie jeździli wcześniej konno, a do tego ścigano się na oklep! Mamy także popisową wpadkę autora gdy przedstawia scenę dekoracji dębowymi liśćmi do Krzyża Rycerskiego przez samego Hitlera. Na koniec wizyty w Kancelarii rzeszy Kretschmer jakoby uzmysławia sobie, że nigdy nie użył formułki mein führer. Tak... Tylko że ciut wcześniej mamy przytoczoną ich rozmowę, podczas której trudno nie zauważyć tego zwrotu... Wracamy do przytoczonej wcześniej próby ucieczki Kretschmera przy pomocy U-Boota. Dowodzący nim Schauenburg nie pływał "740 tonowym" (a więc w domyśle Typ VII) U-577, tylko dużo większym (Typ IX) U-536. Są i takie zwroty jak "burtowa salwa torped" w kontekście U-99. Na spokojnie myślę, że np w stosunku do naszego Orła i Sępa to nawet nie byłoby niczym dziwnym (już nie patrzę na to że uczono naszych podwodniaków oszczędnego korzystania z drogich torped - chodzi o faktyczne możliwości), ale nie dla okrętu podwodnego typu VII! (Dla zdziwionych - przypominam o obrotowych zespołach wt na naszych okrętach)

Ok, rozpisałem się, ale warto było, bo to praca o nietuzinkowej postaci. Mamy jej wyraźny podział: na część opisującą patrole bojowe i tą po trafieniu do niewoli. Lecz wbrew temu co możecie przeczytać w przytoczonej na wstępie recenzji, także ta druga wciąga. Choć jak wspomniałem, chyba dzięki specyficznemu, lekkiemu (może aż za bardzo) jej potraktowaniu. Podczas lektury maruda Gajusz tu i ówdzie znajdował pewne rafy które zaskakiwały ze względu na czasy w których pisano książkę (odpuściłem już nieścisłości w nazwach zatopionych frachtowców czy tankowców, choć i to - przyznaję - zaskakiwało, bo nie chodziło o prozaiczne literówki). Jednak chyba nic lepszego o "królu tonażu" na polskim rynku wydawniczym nie znajdziecie. Gorąco polecam.

PS Kilka lat temu kupiłem
user posted image

lecz chyba go "ruszę" już na emeryturze dry.gif
 
User is offline  PMMini Profile Post #61

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 18/06/2019, 21:22 Quote Post

Słów kilka po lekturze.

Paul Kemp Swój czy wróg? (podtytuł wyjaśnia obecność książki w temacie: Przypadkowe ostrzelania na morzu 1939-1945)

user posted image
http://www.nowastrategia.org.pl/recenzja-k...-swoj-czy-wrog/

Książka, dość przypadkowo kupiona, zajmuje się tematyką znaną, lecz zazwyczaj wspominaną mimochodem w monografiach okrętów czy opracowaniach danej bitwy. Tym razem autor postawił sobie za cel usystematyzować zjawisko znane dziś nad Wisłą bardziej pod określeniem angielskojęzycznym "friendly fire". Po omówieniu ogólnym na przestrzeni wieków problemu bratobójczego ognia i jego nasilenia wraz ze wzrostem zasięgu posiadanego uzbrojenia oraz jego nowych rodzajów (lotnictwo), ze szczególnym uwzględnieniem nocy i z mocnym akcentem na WWI dochodzimy do WWII. Śledzimy takie przypadki pogrupowane w rozdziałach na:
- ostrzelania okrętów nawodnych przez okręty nawodne
- ostrzelania okrętów nawodnych przez samoloty
- ostrzelania samolotów przez okręty nawodne
- ostrzelania okrętów podwodnych przez okręty nawodne (tu oczywiście także ORP Jastrząb)
- ostrzelania okrętów podwodnych przez samoloty (m.in. ORP Dzik)
- ostrzelania okrętów podwodnych przez okręty podwodne
- ostrzelania okrętów nawodnych przez okręty podwodne
- i (uwaga!) samoostrzelania (nieprzewidywane działania wystrzelonych torped)
Autor zaznacza, że omówione przypadki są oczywiście niekompletne, choćby ze względu na jawność archiwów, szczególnie jeżeli chodzi o flotę sowiecką i japońską (odpowiednio odszukał 3 i... 0 takie zdarzenia). Lekturę kończymy skrótowym omówieniem najbardziej znanych przypadków z okresu zimnej wojny (m.in. Wietnam, turecka inwazja Cypru czy Falklandy) oraz najświeższych (książka powstała w 1995) z Bliskiego Wschodu. Smaczkami są cytowane fragmenty raportów, które opisują te niechciane, a bardzo często tak tragiczne wydarzenia, m.in:

"Staranowałem i zatopiłem nieprzyjacielski okręt podwodny. Uratowani członkowie załogi zdają się mówić po włosku." - d-ca HMS Cyclamen po zatopieniu włoskiego okrętu podwodnego Guglielmotti 10 marca 1917.

"W dzień bombardowały nas sterowce, o świcie entuzjastycznie ostrzelał amerykański niszczyciel, a w trakcie deszczowej środkowej wachty staranował nas transportowiec wojsk. Na szczęście bomb było niewiele, były małego wagomiaru i niecelne. Amerykanie pudłowali zawzięcie, dopóki sygnalista przy użyciu lampy Aldisa nie przekonał ich, do kogo strzelają. Osiągnął to, używając zwrotów, których nie miał prawa nauczyć się na kursie, ale liczy się skutek (...)" - ppor. Frederic Parham (późniejszy sir oraz admirał) na patrolowcu P25 w 1918

Niekiedy próbowano przy okazji zbić kapitał propagandowy:

"Powiedział, że choć samoloty to były nasze Typhoony i Spitfire'y, to pilotowali je Niemcy, którzy je wcześniej zdobyli. To oświadczenie jakoś tak poprawiło nam humory i wszyscy zgodziliśmy się, że te sukinsyny są do tego zdolni i jeszcze bardziej ich znienawidziliśmy" - starszy mat, członek załogi trałowca HMS Gozo

My, Polacy także się w nich pojawiamy:

"Powrót z Morza Śródziemnego był koszmarem. Choć znajdowali się w ruchomej strefie zakazu atakowania, nigdy nie miałem przekonania, że nasi lotnicy będą ją respektować. Najbardziej przerażali mnie ci cholerni Polacy. Nawet gdyby człowiek pomalował okręt na czerwono-biało-niebiesko, i tak najpierw by strzelali, potem sprawdzili kogo. Obszar, w którym obowiązywał zakaz ataków na okręty podwodne, stanowił dla nich sprzeczność samą w sobie" - kmdr. por. Arthur Pitt d-ca o.p. HMS Taku

Na koniec tych wybranych taka wymiana bieżącej korespondencji pomiędzy niszczycielami US NAVY podczas nocnej bitwy w Zatoce Cesarzowej Augusty (1-2 XI 43)
- Znowu omal nas nie trafiliście. Mam nadzieję, że nie strzelacie do nas!
- Przepraszamy, ale musicie nam wybaczyć następne 4 salwy - już są w drodze!

Oczywiście maruda Gajusz nie byłby sobą gdyby nie miał kilku uwag :
- 15-calówki były największymi działami pokładowymi brytyjskiej floty podczas WWI. A HMS Furious?
- w grudniu 1941 wzrosła aktywność U-Bootów na Oceanie Indyjskim. Nic podobnego.
- zespół H na spotkanie z Bismarckiem wypłynął z Gibraltaru na... południe?
- polski rząd chciał kupić S-25 (Jastrzębia)? Doprawdy?
- ciut dziwnie czyta się o oburzeniu angielskich marynarzy zauważonym "sztywnym podziale klasowym" wśród radzieckich podwodników
- U-333 nie był pierwszym o.p. dowodzonym przez Petera Cremera. Był nim U-152
- (...) Fido wystrzelona przez HMS Bitner (...) - a to nie była czasem torpeda lotnicza naprowadzana akustycznie?

Jeżeli wyżej wymienione kwestie nie można jasno przypisać autorowi czy tłumaczowi, to kolejną temu ostatniemu bankowo. W pewnym miejscu wytknął krajowym monografiom krążownika liniowego HMS Renown że klasyfikowany jest tam jako pancernik, po czym ok 100 stron dalej ten ostatni okazuje się... pancernikiem.

Jest też kilka cyfrówek i literówek w datach, nazwach okrętów czy w pomyłki w miarach, m.in:
- atakowany o.p. HMS L2 zszedł na głębokość 300 stóp, czyli... 270m
- o.p. HMS Talisman po ataku Sunderlanda zszedł na głębokość 108m, w podpisie zdjęcia tej jednostki ta głębokość zwiększa się do ponad 270m.
- "lecieliśmy na wysokości 60 mil (200 stóp)" wink.gif
- fotografia ukazująca rozbitków z HMS Trynidad po przybyciu do Greenock nie jest rzecz jasna z maja 1945 tylko starsza o 3 lata
- omyłkowe zestrzelenie dwóch Black Hawków nie nastąpiło nad Iranem tylko Irakiem

Podsumowując - wydarzenia będące w cieniu największych zmagań, zebrane w jednej książce tworzą całkiem niezłą lekturę dla zainteresowanych działaniami wojennymi na morzach i oceanach podczas IIwś, którzy otwarci są na poznanie faktów mało znanych (prócz tych najsławniejszych lub związanych z naszą MW) co nie znaczy nieciekawych. W ostatnim rozdziale autor pokazuje, że pomimo wprowadzania ciągle udoskonalanych systemów IFF, wobec coraz większego zasięgu uzbrojenia i skróconego do absolutnego minimum czasu reakcji problem przypadkowego ostrzelania jest ciągle aktualny w morskich rozdziałach powojennych konfliktów.

Na koniec zacytuję słowa generała H. Normana Schwarzkopfa ze wstępu:
"Kiedy kula opuści lufę lub rakieta wyrzutnię, nie jest już przyjazna dla kogokolwiek"
 
User is offline  PMMini Profile Post #62

     
ted1hist
 

III ranga
***
Grupa: Użytkownik
Postów: 187
Nr użytkownika: 103.075

Tadeusz Kasperski
Stopień akademicki: mgr
Zawód: historyk
 
 
post 19/06/2019, 8:30 Quote Post

Mam tę pozycję również. Prawda, że dziś można by było ją poszerzyć o sporo przypadków "friendly fire", których w tej pozycji nie ma, jak również poprawić w niektórych cytowanych przypadkach pewne detale, które zawierają nieścisłości. Ale książka jest wartościowa, i niekiedy z niej sam korzystam.

Japończycy mieli niejeden przypadek ostrzelania wzajemnego. Choćby w bitwie pod Badung niszczyciele Asashio i Oshio w pewnym momencie prowadziły do siebie intensywny ogień, gdy amerykańskie niszczyciele zręcznie wycofały się poza zasięg widoczności. W bojach wokół Guadalcanalu też by się pewnie coś znalazło i nie tylko tam.
Przypomniałem sobie jeden ważny przypadek. W zatoce Banten przy zatapianiu krążowników Houston i Perth, niecelna salwa torped z krążownika Mogami poszła dalej i trafiła w cztery transportowce japońskie i trałowiec. Japończycy podnieśli później z zatoki trzy statki, choć jeden z nich chyba i tak nie był do wykorzystania.

Co do błędów i pomyłem masz rację, być może to nie wszystko (jeszcze sprawdzę).
A listę "friendly fire" można też poszerzyć nawet o statki handlowe. Kilka i naszych statków handlowych nieźle dało w kość lotnikom alianckim, gdy zbliżały się niebacznie do nich. Poza przypadkami ostrzelania samolotów przez nasze okręty wojenne (też jest takich kilka). Tak więc wieść "że latać koło polskich jednostek nie było bezpiecznie" - jest oparta na faktach.

Ten post był edytowany przez ted1hist: 19/06/2019, 20:02
 
User is offline  PMMini Profile Post #63

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 28/06/2019, 10:27 Quote Post

No i kolejna książka z tym tytułem

Marc Milner Bitwa o Atlantyk

user posted image
https://www.dzieje.pl/ksiazka/bitwa-o-atlantyk


Już pierwsze linijki świadczą o punkcie widzenia autora. Gdy Lemp torpedował Athenię, IIwś "trwała od kilku godzin". Pierwszy odruch - no tak, Angolu. Jednak podczas lektury bardzo szybko musiałem zrewidować to spostrzeżenie. Jest dużo ciekawiej, bo spojrzenie na tytułową bitwę widzimy oczyma Kanadyjczyków. Oczywiście początkowo "obowiązkowo" cofamy się do omówienia działalności U-Bootów podczas Wielkiej Wojny. Niestety, już tu natrafiałem na "rafy". A to admiralicja od początku stosowała "taktykę rozpraszania konwojów". A to wspomniana w tekście wprowadzona organizacja konwojów z Norwegii do Holandii która tak dobrze się sprawdziła w rzeczywistości dotyczyła szlaku Norwegia - W. Brytania. Ponoć działanie lotnictwa zmusiła U-Booty do opuszczenia otwartych akwenów i działania w strefie przybrzeżnej. Właściwie było na odwrót, choćby ze względu na zasięg operowania ówczesnego lotnictwa morskiego. Na szczęście szybciutko przechodzimy do działań w kolejnej światowej zawierusze ale i tutaj uwag mam sporo. U-47 nie miał wyrzutni torped w liczbie mnogiej na rufie. Według autora Graf Spee mógł łatwo umknąć gdyby nie fatalna decyzja o podjęciu walki z 3 krążownikami. Może i udało by się, lecz biorąc pod uwagę ich prędkość, łatwo by nie było. Czemu Jervis Bay jest uważany za niewielki krążownik pomocniczy? Jak najbardziej mieścił się w średniej. O Bismarcku mamy taki zapis że jako ostatni wypłynął w daleki rajd z dużych jednostek Kriegsmarine (a Prinz Eugen?) i został zatopiony w zastawionych sidłach (ani słowa o Hoodzie choć przy rajdach innych niemieckich okrętów liniowych sukcesy są jak najbardziej wspomniane). Gdy czytamy o rozstawieniu głównych jednostek Royal Navy w październiku 1939, wymieniane są m.in. krążowniki pancerne (?!, bez nazwy) jako wyznaczone do eskortowania konwojów. Trochę dziwi także określenie floty francuskiej jako bardzo silnej, gdy włoską określa się jako niewielką (lecz względnie nowoczesną). Niemieckie problemy z żyroskopami i zapalnikami uderzeniowymi w torpedach udało się rozwiązać po skopiowaniu brytyjskiego patentu ze zdobytego w maju 1940 o.p. Seal. Było trochę bardziej zawile. 25 czerwca 1940 został wysłany wielki konwój z transportem torped, zaopatrzenia, sprężarek i innego niezbędnego sprzętu z Wilhelmshaven do Lorient. Wszystko ok, tylko że to był pociąg! Występuje wymiennie stosowane nazewnictwo niszczyciel - kontrtorpedowiec jakby autor lub tłumacz nie mógł się zdecydować. W stosunku do samolotów typu Sunderland raz czytamy o niewielkim ładunku bomb, raz o dużym udźwigu bomb. 23 września 1941 włoski o.p. oznaczony jako J-8 przechwycił konwój HG-73. Zdziwiło mnie to alfanumeryczne oznakowanie dla włoskiej jednostki, zupełnie mi obce. Po pomyszkowaniu na temat tego konwoju, wyszło że był to w rzeczywistości Leonardo da Vinci. Efektory Hedgehoga (jeża) raz mają zapalniki kontaktowe, raz zbliżeniowe (co jest całkowitą, raczej fałszywą, nowością). U-43 ponoć był podwodnym stawiaczem min. Nie, nie był, chyba że np Wicher był drugim stawiaczem min wraz z Gryfem we wrześniu 1939. Możliwość stawiania min nie czyni z jednostki innej klasy wyspecjalizowanego stawiacza min. Scharnhorst koło Przylądka Północnego nie został "pokiereszowany" tylko po prostu zatopiony. W całej pracy jest od groma błędów z cyfrach. Np w jednym miejscu autor wylicza sukcesy U-bootów w czerwcu 1942 na 450 tys BRT, dwie strony dalej na 637 tys. Konwój ON-113 miały bronić m.in. 3 niszczyciele klasy Town po czym wymienione są tylko 2 (więcej faktycznie nie było). Konwój SC-118 nie wpadł na zgrupowanie "Pfeil" 4 stycznia 1943 lecz miesiąc później. Zatopiona 13 lipca 1943 "mleczna krowa" U-406 to (tak jak swoją drogą pokazuje to zamieszczona mapka) w rzeczywistości U-487. Na początku czerwca 1943 alianci skierowali 20 dywizjonów w rejon Zatoki Biskajskiej, lecz gdy zaczynają być wymieniane, wychodzi że było ich 21 (12 W. Bryt, 4 USA, 2 australijskich i po jednym kanadyjskim, polskim i czechosłowackim). Według autora z zatopionego U-459 udało się uratować 17 członków załogi. Tak się składa, że zrobiła to załoga Orkana, a liczba uratowanych marynarzy (według różnych źródeł) była znacznie wyższa i zawierała się pomiędzy 34 a 41. Bomy głębinowe. Miały "zanurzać się w tempie ok. 3 m na sekundę a więc dopiero po minucie docierały na gł. 200m". Kilka zdań dalej dotarcie na tą głębokość zajmowało im 1,5 minuty. Podobne problemy są z liczeniem głębokości zależnie od czasu przy efektorach systemu Squid. Dane podane w książce mówią o kilkunastu metrach na sekundę więc osiągnięcie 200 metrów to... ok. 25 sekund. Nawet liczyć najmniej owe "kilkanaście", czyli 11 metrów, wychodziło by dużo głębiej - ok. 275. Raz zaskoczył mnie opis działań wojennych. Otóż: w blasku płonącego kadłuba statku (nie okrętu?) Rawalpindi Niemcy dostrzegli cień rzucany przez brytyjski krążownik lekki Newcastle. Zobaczyli cień rzucany przez jednostkę, a samego krążownika już nie? No i na koniec narzekań "jak zwykle" wyporność w BRT sleep.gif
To teraz o plusach. Ciekawe jest potraktowanie ostatnich miesięcy Bitwy o Atlantyk. Zazwyczaj autorzy skupiają się na miażdżącej przewadze alianckiego systemu działań przeciw U-bootom, zaś tutaj bardzo mocno przebijają się przykłady skuteczności nowych technologii Niemców (np U-482 czy skuteczne działanie innych na Morzu Irlandzkim po raz pierwszy od 1939) oraz trudności aliantów, którzy planując ponowne minowanie pod koniec wojny wody wokół wysp chcąc nie chcąc przyznali się do ich skali problemów w walce przybrzeżnej ze zdawałoby się rozgromionym przeciwnikiem. Przykładem jest przytoczony list Pierwszego Lorda adm. Cunninghama z 19 stycznia 1945. Bardzo ciekawy jest także fragment w którym poznajemy brytyjskie przygotowania do walki z U-bootami typu XXI a więc m.in. próby ze specjalnie przebudowanym o.p. Seraph oraz powojenne już testy Amerykanów ze zdobycznym U-2513. Brak zdjęć rekompensuje duża liczba znakomitych map oraz wykresów (jak choćby rozchodzenia się impulsów dźwiękowych asdicu zależnie od temp), choć są i tutaj błędy jak np pomieszane oznaczenia rejsów konkretnych jednostek okazującej rajdy niemieckich ciężkich jednostek w okresie styczeń-maj 1941. Uwypuklenie roli i ponoszonych ciężarów Kanadyjczyków w walce o konwoje jest największą i jednocześnie najlepszą stroną książki. Marginalizowani przez Amerykanów i Brytyjczyków na słabszych jednostkach, z gorszym wyposażeniem elektronicznym toczyli heroiczną walkę w najgorszych warunkach meteorologicznych Północnego Atlantyku. Polskie jednostki są systematycznie wspominane a konwój HX-217 (z osłoną w postaci zespołu B.6 w skład którego wchodził Burza) autor uznał za "zapewne najskuteczniej broniony w trakcie całej wojny".

Podsumowując - mimo sporej ilości uwag czytelnik odnajdzie w lekturze kanadyjski punkt widzenia, niejednokrotnie punktujący niesprawiedliwe oceny brytyjskiej admiralicji podczas wojny i (nie bezpośrednio lecz faktycznie) powojenne oceny historyków, którzy przedstawiali dokonania Londynu i Waszyngtonu często kosztem Ottawy. Dlatego uważam że warto sięgnąć po tę książkę.

PS - Warto uzupełnić relację zatopienia węglowca David H. Atwater (oraz jednocześnie kontrowersyjnych okoliczności zmasakrowania jego załogi) z 2 kwietnia 1942, że dokonał tego Erich Topp na U-552.
 
User is offline  PMMini Profile Post #64

     
Baron83
 

I ranga
*
Grupa: Użytkownik
Postów: 31
Nr użytkownika: 75.882

 
 
post 7/08/2019, 16:40 Quote Post

Witam,

Skoro istnieje taki wątek, to nie będę się panoszył z zakładaniem nowego tematu i skorzystam z tego. Jestem autorem książki "Betasom. Włoska broń podwodna w bitwie o Atlantyk (1940-1945)". Pozycja została wydana nakładem własnym i sprzedaję ją głównie w oparciu o stronę na facebooku, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by pracę nabyli czytelnicy dotąd ze mną niezwiązani. Właściwie wszystkie informacje (+kilka zdjęć) o książce zostały zebrane tutaj: http://wojna-mussoliniego.pl/?p=5897

W razie jakichś pytań (także merytorycznych) bardzo proszę pisać, będę tutaj zaglądał.

Pozdrawiam,

Marek Sobski


 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #65

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 3/10/2019, 12:42 Quote Post

Zrobiłem sobie przerwę w czytaniu tematyki, lecz pojawienie się tej pozycji skróciło mi te wagary wink.gif

Marek Sobski BETASOM Włoska broń podwodna w bitwie o Atlantyk (1940-1945)

user posted image
http://monitor-historyczny.pl/marek-sobski...wiad-z-autorem/

Spis treści:

Wstęp...5
1. Powstanie Betasom...10
2. Doktryna, okręty, dowódcy...17
3. Droga do Bordeaux ...41
4. Pierwsze patrole z Betasom...61
5. Ciężka zima na północnym Atlantyku...79
6. Na wodach pomiędzy Azorami i Gibraltarem...96
7. Przełom lat 1941/1942 na południowym Atlantyku...116
8. Na amerykańskich wodach...123
9. Zmierzch Bogów...146
10. Włosi na Dalekim Wschodzie...167
Zakończenie...179
Aneks 1 – los okrętów wchodzących w skład włoskiej Grupy Atlantyckiej...182
Aneks 2 – Statki zatopione przez okręty Regia Marina w bitwie o Atlantyk...183
Aneks 3 – Statki i okręty uszkodzone przez okręty Regia Marina w bitwie o Atlantyk...187
Aneks 4 – Najważniejsze daty z historii okrętów, ich stocznie macierzyste oraz znaczenie ich nazwy (w kolejności zawijania do portu w Bordeaux)...188
Bibliografia...195

Autor nie jest dla mnie anonimowy za sprawą artykułów w prenumerowanych magazynach ze stajni KAGERO i MAGNUM-X. Koncentrowanie się w nich na wysiłku zbrojnym Włoch Mussoliniego od razu nastrajało optymistycznie co do rzetelnego potraktowania tego ciekawego wycinka zmagań w bitwie o Atlantyk. A niestety, w polskojęzycznej literaturze wojenno-morskiej była to niezagospodarowana biała plama. Tu i ówdzie kilka akapitów, stron, być może mały rozdzialik. No ale wreszcie doczekałem się! Obraz włoskich sił zbrojnych podczas WWII często jest ukazywany dość jednostronnie. A przecież wystarczy nadmienić, że podczas przedzierania się przez Cieśninę Gibraltarską żaden okręt podwodny Regia Marina nie został zatopiony (wliczając wszystkie przejścia, w obie strony). Brak początkowych sukcesów na Atlantyku Płn spośród innych przyczyn to np. absurdalny wymóg pytania się BdU o zgodę na atak przy każdym napotkanym statku (możliwość napotkania zamaskowanego niemieckiego rajdera, pryzu lub zaopatrzeniowca). I choć procedura trwała poniżej godziny, nie trzeba wyjaśniać jak wiązało to ręce włoskim dowódcom o.p. To wraz z brakiem elektromechanicznych kalkulatorów, długim czasem zejścia pod wodę, głośną pracą silników elektrycznych i pomp, małą szybkością i słabą manewrowością było m.in. przyczyną słabej skuteczności w pierwszym okresie istnienia bazy w Bordeaux. Gdy pozwolono włoskim okrętom działać w podobny sposób co okrętom niemieckiego typu IX (i stosownie do włoskich metod szkoleniowych), sukcesy przyszły szybko. Książka omawia każdy, nawet szybko przerwany atlantycki patrol, spektakularną ucieczkę czterech włoskich okrętów podwodnych z Morza Czerwonego do Bordeaux, losy okrętów związanych z BETASOM których kapitulacja Włoch zastała na Dalekim Wschodzie (lub w drodze). Oczywiście sam opis bazy, jej infrastruktury i skład włoskiego personelu także otrzymaliśmy.

Czy książka jest bez skazy? Maruda Gajusz takie znalazł lecz w tym wypadku to już bardziej zwyczajne szukanie dziury w całym. Gdy omawiane są poszczególne typy okrętów podwodnych, których przedstawiciele byli wśród 32 okrętów bazujących w różnym czasie w BETASOM, brakło mi informacji ile ich powstało w ramach typu Marconi (przy innych takie występują). W Aneksie nr 4 "Najważniejsze daty z historii okrętów..." z powodu braku dat zatopienia/zakończenia służby etc, (są tylko daty związane z budową i wcieleniem do linii), zmieniłbym tytuł aneksu. Ostatnim szczególikiem są kilkakrotne braki przerw pomiędzy wyrazami które na szczęście zdarzają się incydentalnie oraz "zlepiają" tylko 2-3 wyrazy, więc są tylko chwilowym utrudnieniem. Jedynie czego mi naprawdę brakowało, to indeksu z nazwami włoskich o.p., jakże ułatwiającym odszukanie patroli konkretnej jednostki. Na sam koniec wielki plus - w bibliografii roi się od najnowszych opracowań rodem z Italii.

Podsumowując - ze swej strony gorąco polecam!
 
User is offline  PMMini Profile Post #66

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 14/11/2019, 0:06 Quote Post

Marcin Westphal Walka o panowanie w głębinach (co ciekawe, na grzbiecie książka nosi tytuł Od U-Bootów Waltera do Elektrobootów)

user posted image
https://www.youtube.com/watch?v=anpNohpU1aE
i ze sporym nawiązaniem do książki - https://www.wnh.umk.pl/panel/wp-content/upl...-komorowski.pdf

Spis treści:

Wstęp...7
Drobna i mało ważna część floty...21
Sytuacja na północnym Atlantyku w okresie od września 1939 r. do maja 1943 r. ...43
Wady i zalety starszych typów U-Bootów...76
Projekty inżyniera Hellmutha Waltera...81
Powstanie projektu U-Boota typu XXI...141
Konstrukcja, wyposażenie i uzbrojenie U-Boota typu XXI...159
Program budowy U-Boota typu XXI...169
Szczegółowy opis technologii produkcji...185
Przygotowania do rozpoczęcia produkcji i trudności we wdrażaniu nowych metod wytwarzania...223
Opóźnienia produkcyjne...252
Alianckie naloty na niemieckie zakłady produkcyjne i stocznie...262
Próby morskie, odbiory nowych okrętów, "choroby wieku dziecięcego" i szkolenie załóg...288
Zakończenie produkcji i ewakuacja U-Bootów typu XXI z rejonu Zatoki Gdańskiej...300
Wykorzystanie bojowe okrętów podwodnych typu XXI...305
Zakończenie...310
Załączniki...313
(Trzy:
- Stopnie wojskowe obowiązujące w Kriegsmarine w czasie II wojny światowej i ich polskie odpowiedniki
- Struktura organizacyjna Głównego Urzędu Budowy Okrętów Wojennych
- Lista U-Bootów typu XXI zwodowanych w niemieckich stoczniach w formie tabelki zawierającej nazwę jednostki, stocznię, datę wodowania, wejścia do służby i pierwszego dowódcę)
Spis tabel...326
Bibliografia...327
Summary...334
Indeks osobowy...337
Indeks geograficzny...343
Ilustracje...348

Już od dłuższego czasu myślałem, że tematyka U-Bootwaffe na krajowym rynku wydawniczym jest raczej dobrze mi znana. A jakże się myliłem! blink.gif Dokonując zakupów w jednej z księgarń internetowych całkiem przypadkowo ujrzałem ten tytuł. I od ręki kupiłem, co spowodowało że nabyłem pierwszą książkę wydaną przez Muzeum II Wojny Światowej. Co w niej znajdujemy? Szczegółowe omówienie genezy, ewolucji i przebiegu służby w Kriegsmarine U-Bootów Waltera (tylko projekty lub faktycznie wdrażane - od V 80 poprzez typy XVII, XXII, XVIII, XXVI) i dużych jednostek oceanicznych typu XXI (które miały więcej niż wiele wspólnego z projektem Waltera typu XVIII). A czemu nie typu XXIII? Autor wyraźnie zaznacza, że ten zasługuje na odrębną, obszerną monografię. W treści wrażenie robią żądane przez Dönitza ilości robotników dla stoczni i zakładów związanych z programem produkcji U-Bootów, zapotrzebowanie na rekrutów dla Kriegsmarine oraz stali, które w realiach drugiego półrocza 1943 i później ocierają się o megalomaństwo admirała. Przy okazji bardzo dokładnego opisu przygotowań niemieckiej gospodarki do produkcji typu XXI widać że przybliżenie czytelnikowi wysiłku trójmiejskich stoczni było chyba oczkiem w głowie autora. Już przy omówieniu samej produkcji, o tym w jakim stopniu była to wypadkowa możliwości, napiętych terminów oraz chęci wykazania się przed najwyższymi władzami najlepiej świadczy pierwszy zwodowany 19 kwietnia 1944 - U-3501, któremu groziło zatonięcie na tej uroczystości bo liczne otwory w kadłubie przygotowane pod brakujące jeszcze części osprzętu zewn. zostały prowizorycznie zaczopowane drewnianymi sworzniami. Zaraz po spłynięciu na wodę, niezwłocznie przeholowano go do suchego doku.

Jeśli miałbym jakieś uwagi, to do rozdziału omawiającego przebieg Bitwy o Atlantyk od września 1939 do maja 1943. Raz jest to mini wpadka, cyfrówka (autor podsumowuje rok 1940 utratą 25 U-Bootów, lecz rozbijając go na dwa półrocza, wychodzi 18+8) raz większa (w dramatycznym maju 1943 U-Booty miały jakoby zatopić 2 statki). Natomiast bardzo dobrze odebrałem w tymże rozdziale dokładny opis kłopotów brytyjskiego handlu związanych m.in. z przepustowością portów Albionu po wprowadzeniu systemu konwojów. Dalej - mimo że nie był to niezbędny element dla książki, lekkie rozczarowanie sprawił brak omówienia torped z napędem Waltera. Są niestety ledwie wspomniane. A zupełnie zdziwiony przyjąłem uwagę autora, jakoby niemieccy decydenci decydując się na zastosowanie w różnych typach U-Bootów tych samych silników Diesla, nie do końca zdawali sobie sprawę z wynikającego przez to postępu w standaryzacji produkcji broni podwodnej. confused1.gif

Podsumowując - jak wspomnniałem bardzo przypadkowo znalazłem i zakupiłem tą monografię U-Boota XXI. Do szczęścia brakuje w niej dokładnych rysunków technicznych tejże konstrukcji. Nie kryję, że o wydanie w przyszłości takiej monografii podejrzewałem Mariusza Borowiaka (swoją drogą - właśnie ukazała się wznowiona monografia Typu VII http://napoleonv.pl/p/26/1710/u-booty-typu...napoleon-v.html ) i Tadeusza Kasperskiego. Ale takich prac, szczególnie na tak wysokim poziomie - nigdy za wiele. Więc ja osobiście czekam spokojnie dalej.
 
User is offline  PMMini Profile Post #67

     
Barg
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.879
Nr użytkownika: 56.976

 
 
post 14/11/2019, 7:37 Quote Post

QUOTE(Gajusz Mariusz TW @ 14/11/2019, 0:06)
Nie kryję, że o wydanie w przyszłości takiej monografii podejrzewałem Mariusza Borowiaka (swoją drogą - właśnie ukazała się wznowiona monografia Typu VII http://napoleonv.pl/p/26/1710/u-booty-typu...napoleon-v.html ) i Tadeusza Kasperskiego. Ale takich prac, szczególnie na tak wysokim poziomie - nigdy za wiele. Więc ja osobiście czekam spokojnie dalej.
*


Jesteś pewien że VII to WZNOWIENIE? Wydaje mi się że ta książka została wydana pierwszy raz.
 
User is offline  PMMini Profile Post #68

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 14/11/2019, 9:30 Quote Post

Na stronie Książki Mariusza Borowiaka można przeczytać: https://pl-pl.facebook.com/groups/925215774...6/?__tn__=-UC-R a chodzi o Żelazne rekiny Dönitza które wydano w formie dwutomowej (taką mam https://ecsmedia.pl/c/pakiet-zelazne-rekiny...ext36515456.jpg ) jak i w 1 tomie.
 
User is offline  PMMini Profile Post #69

     
Baron83
 

I ranga
*
Grupa: Użytkownik
Postów: 31
Nr użytkownika: 75.882

 
 
post 25/11/2019, 13:46 Quote Post

QUOTE(Gajusz Mariusz TW @ 3/10/2019, 12:42)
Zrobiłem sobie przerwę w czytaniu tematyki, lecz pojawienie się tej pozycji skróciło mi te wagary  wink.gif

Marek Sobski BETASOM Włoska broń podwodna w bitwie o Atlantyk (1940-1945)

user posted image
http://monitor-historyczny.pl/marek-sobski...wiad-z-autorem/

Spis treści:

Wstęp...5
1. Powstanie Betasom...10
2. Doktryna, okręty, dowódcy...17
3. Droga do Bordeaux ...41
4. Pierwsze patrole z Betasom...61
5. Ciężka zima na północnym Atlantyku...79
6. Na wodach pomiędzy Azorami i Gibraltarem...96
7. Przełom lat 1941/1942 na południowym Atlantyku...116
8. Na amerykańskich wodach...123
9. Zmierzch Bogów...146
10. Włosi na Dalekim Wschodzie...167
Zakończenie...179
Aneks 1 – los okrętów wchodzących w skład włoskiej Grupy Atlantyckiej...182
Aneks 2 – Statki zatopione przez okręty Regia Marina w bitwie o Atlantyk...183
Aneks 3 – Statki i okręty uszkodzone przez okręty Regia Marina w bitwie o Atlantyk...187
Aneks 4 – Najważniejsze daty z historii okrętów, ich stocznie macierzyste oraz znaczenie ich nazwy (w kolejności zawijania do portu w Bordeaux)...188
Bibliografia...195

Autor nie jest dla mnie anonimowy za sprawą artykułów w prenumerowanych magazynach ze stajni KAGERO i MAGNUM-X. Koncentrowanie się w nich na wysiłku zbrojnym Włoch Mussoliniego od razu nastrajało optymistycznie co do rzetelnego potraktowania tego ciekawego wycinka zmagań w bitwie o Atlantyk. A niestety, w polskojęzycznej literaturze wojenno-morskiej była to niezagospodarowana biała plama. Tu i ówdzie kilka akapitów, stron, być może mały rozdzialik. No ale wreszcie doczekałem się! Obraz włoskich sił zbrojnych podczas WWII często jest ukazywany dość jednostronnie. A przecież wystarczy nadmienić, że podczas przedzierania się przez Cieśninę Gibraltarską żaden okręt podwodny Regia Marina nie został zatopiony (wliczając wszystkie przejścia, w obie strony). Brak początkowych sukcesów na Atlantyku Płn spośród innych przyczyn to np. absurdalny wymóg pytania się BdU o zgodę na atak przy każdym napotkanym statku (możliwość napotkania zamaskowanego niemieckiego rajdera, pryzu lub zaopatrzeniowca). I choć procedura trwała poniżej godziny, nie trzeba wyjaśniać jak wiązało to ręce włoskim dowódcom o.p. To wraz z brakiem elektromechanicznych kalkulatorów, długim czasem zejścia pod wodę, głośną pracą silników elektrycznych i pomp, małą szybkością i słabą manewrowością było m.in. przyczyną słabej skuteczności w pierwszym okresie istnienia bazy w Bordeaux. Gdy pozwolono włoskim okrętom działać w podobny sposób co okrętom niemieckiego typu IX (i stosownie do włoskich metod szkoleniowych), sukcesy przyszły szybko. Książka omawia każdy, nawet szybko przerwany atlantycki patrol, spektakularną ucieczkę czterech włoskich okrętów podwodnych z Morza Czerwonego do Bordeaux, losy okrętów związanych z BETASOM których kapitulacja Włoch zastała na Dalekim Wschodzie (lub w drodze). Oczywiście sam opis bazy, jej infrastruktury i skład włoskiego personelu także otrzymaliśmy.

Czy książka jest bez skazy? Maruda Gajusz takie znalazł lecz w tym wypadku to już bardziej zwyczajne szukanie dziury w całym. Gdy omawiane są poszczególne typy okrętów podwodnych, których przedstawiciele byli wśród 32 okrętów bazujących w różnym czasie w BETASOM, brakło mi informacji ile ich powstało w ramach typu Marconi (przy innych takie występują). W Aneksie nr 4 "Najważniejsze daty z historii okrętów..." z powodu braku dat zatopienia/zakończenia służby etc, (są tylko daty związane z budową i wcieleniem do linii), zmieniłbym tytuł aneksu. Ostatnim szczególikiem są kilkakrotne braki przerw pomiędzy wyrazami które na szczęście zdarzają się incydentalnie oraz "zlepiają" tylko 2-3 wyrazy, więc są tylko chwilowym utrudnieniem. Jedynie czego mi naprawdę brakowało, to indeksu z nazwami włoskich o.p., jakże ułatwiającym odszukanie patroli konkretnej jednostki. Na sam koniec wielki plus - w bibliografii roi się od najnowszych opracowań rodem z Italii.

Podsumowując - ze swej strony gorąco polecam!
*



Dziękuję za wszystkie uwagi! Przyczyniły się do powstanie erraty, którą poniżej zamieszczam:

s. 23: W tytule tabeli jest Galuco, powinno być typ Glauco.

s. 34: W notce biograficznej Athosa Fraternale pojawia się nazwa krążownika „Tento”, powinno być „Trento”.

s. 75: Podane jest, że okręt „Morosini” wykonał patrol na wschód od Szkocji, powinno być na zachód od Szkocji.

s. 78: dwukrotnie występuje nazwa parowca „Eumaneus”, powinno być „Eumaeus” (w aneksie nr. 2, na s. 184, jest poprawna nazwa).

s. 172-173: Na s. 172. podano informację, iż oficerowie poparli rząd marszałka Badoglia, a podoficerowie i marynarze chcieli kontynuować walkę. Na kolejnej stronie postawa załogi „Giulianiego” wygląda dokładnie na odwrót. Jest to mój błąd. Wspomnianych na s. 173 sześciu oficerów i dwóch marynarzy podpisało deklarację wierności rządowi Badoglia, a nie jak podano rządowi Włoskiej Republiki Socjalnej.

s. 188: W danych dotyczących pierwszego z okrętów podano błędnie jego nazwę, jest Alessando Malaspina, powinno być Alessandro Malaspina.

W paru miejscach podobno pojawiły się zbitki kilku słów. Wśród możliwych powodów doszukuję się mojej winy, gdyż ostatnią noc przed oddaniem książki do druku czytałem ją ostatni raz, uwagę skupiając na eliminacji tzw. wdów i bękartów (a, i, w, z itp. pozostające na końcu poszczególnych linijek tekstu) i jest możliwym, że stosowanie tzw. twardej spacji spowodowało powstanie takich przypadków. Innym powodem może być działanie osób trzecich w drukarni, gdyż tytuły tabel na moim komputerze nie chciały się poprawnie zapisać i trzeba to było zrobić "ręcznie" na miejscu (stąd wspomniany Galuco na s. 23), a z powodu napiętych terminów drukarzy nie miałem już wglądu w efekt takich zmian.

Pojawiło się kilka życzliwych uwag dotyczących wyglądu zapisu nazwy, przypisów i kilku innych elementów podobnej natury. Informuję, że korzystałem z regulaminu Kagero Publishing, dla którego to wydawcy książka pierwotnie powstawała. Myślę, że najważniejszym jest, że informacje podane w całej książce są ujednolicone i czytelne. Natomiast właściwie każde wydawnictwo ma swoje wymogi redakcyjne i jako autor w pierwszej kolejności jestem zobowiązany do nich się dostosować, gdyż oszczędza to czas zespołu redakcyjnego i mój.

Książka nadal jest dostępna u mnie w cenie 57 zł, zapraszam do kontaktu poprzez e-mail: marek.sobski@.interia.eu, fan page Wojna Mussoliniego lub zakupu na Allegro: https://allegrolokalnie.pl/oferta/betasom-w...twie-o-atlantyk

Ponadto Betasom można nabyć w księgarniach:

Księgarnia Odkrywcy: 55 zł (HIT! Jak sami podają. Dużemu partnerowi wolno więcej, więc tutaj książkę dostaniecie najtaniej.)
https://odk.pl/betasom-wloska-bron-podwodna...945-,42169.html

Księgarnia Stara Szuflada: 75 zł
https://www.stara-szuflada.pl/BETASOM-Wlosk...ego-vol-1-p5261

Pozdrawiam,

Marek Sobski
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #70

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 24/12/2019, 11:36 Quote Post

Dzięki porannemu wstaniu wyrobiłem się z moją częścią przedświątecznego zamieszania więc postanowiłem jeszcze przysiąść i ożywić "mój" temat smile.gif .

Wydanie przez NV monografii U-Bootów typu VII przypomniało mi że jakiś czas temu w końcu skompletowałem dwuczęściową, oczywiście nie tak kompleksową bo wydaną w ramach Numerów Specjalnych Okrętów Wojennych, monografię tej konstrukcji autorstwa Przemysława Federowicza.

user posted imageuser posted image

Tom I z podtytułem Geneza, opis konstrukcji, budowa przybliża, jak się łatwo domyśleć, obraz projektowania, techniczny opis z rysunkami detali, liczne fotografie plus kilka sylwetek kolorowych wybranych jednostek. Zamieszczone tabele przybliżają każdą (dotyczy wcielonych do służby) z 10 jednostek Typu VIIA, 24 Typu VIIB, 568 jednostek Typu VIIC, 91 jednostek Typu VIIC/41, 6 jednostek Typu VIID i 4 jednostek Typu VIIF pod kątem dat: zamówienia, położenia stępki, wodowania i wejścia do służby. Poza tym mamy nazwę stoczni i nr budowy oraz flotylle w jakich służył dany U-Boot. Kolejne tabele ukazują w jakiej stoczni ile zamówiono/zbudowano jednostek danego Typu oraz w jakich latach. Znakomitym dodatkiem są plany w skali 1:150 U-29 (VIIA) z 1939, U-101 (VIIB) z 1940, U-564 (VIIC) z 1941 i U-213 (VIID) z 1942.

Druga część z podtytułem Triumf i klęska trochę rozczarowała. Każda jednostka jest zaprezentowana, ale tylko przez opis losu końcowego. Oczywiście w tej formie wydania brak miejsca na jakieś szczegółowe opisy służby kilkuset jednostek, lecz dodanie ilości patroli i (jak była) listy sukcesów bardziej by odpowiadało marudzie Gajuszowi. Oczywiście tutaj także mamy ciekawe fotografie i kolorowe sylwetki boczne oraz wisienkę na torcie - plany w skali 1:150 U-1060 (VIIF) z 1944 oraz U-1165 (VIIC/41) z 1945.

Jak już jesteśmy przy tego typu formie książek-czasopism A4 do 100 stron, jednocześnie usiadłem na spokojnie przy albumie Waldemara Trojcy U-Boot Typ II, VII, IX.
user posted image

Około 100 zdjęć i kolorowych sylwetek bocznych (w tym część na rozkładówce) bardzo ładnie utworzyło całość ze wspomnianą wyżej monografią Typu VII.

Podsumowując - dosyć trudno poszukać z przystępną ceną tom II (Triumf i klęska). Mimo że nie można porównywać tej monografii z kilkusetstronicową autorstwa Mariusza Borowiaka, pod względem opisu technicznego naprawdę jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Kolejny mój wpis tutaj to będzie powrót do korzeni tematu, a więc wrócimy do Serii z kotwiczką smile.gif
 
User is offline  PMMini Profile Post #71

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 4/02/2020, 15:32 Quote Post

user posted image

Tym razem już czwarty tomik z mini serii W kręgu U-Bootów. Wodowana w 2018 jest jednocześnie ostatnią kotwiczką wydaną przez wydawnictwo Finna. Mam nadzieję, że to się szybko zmieni. Jak było w poprzednich "kręgach" tak i teraz otrzymujemy kilka rozdziałów, każdy poświęcony innej załodze, kapitanowi czy okrętowi. Na pierwszy rzut idzie Helmuth Witte z U-159 choć rozpoczynamy śledzić jego karierę podczas gdy jeszcze zdobywał szlify jako oficer wachtowy na U-107 pod dowództwem zięcia Dönitza - Günthera Hesslera (m.in. dzięki temu czytamy o najskuteczniejszym patrolu U-Boota w IIwś - 14 jednostek zatopionych o pojemności 86699 BRT). Ponieważ tym razem mamy opracowania historyczne a nie propagandową lekturę z czasu wojny więc z rzetelnością meldowanych strat jest bardzo dobrze. Nazwy statków i ich tonaż w 90% się sprawdzają. Te wątpliwe od razu zwracają uwagę swą anonimowością i zapewne trafiły z racji zgłoszonego sukcesu w dzienniku pokładowym. Druga opowieść to Rolf Mützelburg i U-203. Na koniec wracamy do znanego chyba wszystkim U-505. Przy okazji tej jednostki - dla kolejnych czytelników którzy sięgnął po omawianą książkę: ten amerykański frachtowiec o poj. 5775 BRT zatopiony 3 IV 42 to West Irmo (chyba jakiś chochlik wymazał z tekstu jego nazwę).

Niestety i tym razem jest masa niedociągnięć które maruda Gajusz przyjął bez entuzjazmu. Zapewne to brak uwagi w tłumaczeniu, albo skrót myślowy autora i przy wystrzeleniu torpedy zamiast wpychania powietrza sprężonego do wyrzutni mamy wpychane powietrze do "pomieszczenia dziobowego" (z tekstu wynika że chodzi o dziobowy przedział torpedowy). Mamy ładowanie akumulatorów gdy narracja nie wskazuje na to by U-Boot był na powierzchni. Masa głowicy torped G7 występuje tu jako 350 kg, zamiast 280. Dwa razy uniosłem brwi gdy w storpedowanych statkach eksplozja spowodowała charakterystyczny opis zniszczenia: uniesiony wysoko mostek grzmotną o pokład. Ciut za dużo ekspresji w tym jest. Oczywistą fantastyczną ilością jest także podana liczba niszczycieli wysłanych z Freetown na poszukiwanie U-107 w maju 1941. Gdyby admiralicja brytyjska mogła pozwolić sobie by stacjonowało tam minimum 22 niszczycieli (w końcu nie wszystkie jednostki są operacyjne w jednym czasie a tyle miało ponoć wypłynąć na łowy) to Bitwa o Atlantyk nie miałaby przesilenia w maju 1943 tylko jakieś 12 miesięcy wcześniej.
Jest coś jeszcze z innej beczki. Po tym jak po wojnie trudno było udowodnić kapitanom U-Bootów (jedna rozprawa zakończona ks-em) prowadzenie wojny morskiej wbrew wszelkim zasadom nie można przeginać i w drugą stronę. Tym razem niemieckim oficerom kilka razy zdarzało się odwracanie wzroku od tonących kadłubów zatopionych przez siebie frachtowców czy zbiornikowców. Nie mieli siły jako ludzie morza. Hmmm... Bardzo często zwraca uwagę ciut niewiarygodna informacja o podchodzeniu U-Bootów na 100m do tonących ofiar. Już nie chodzi o zagrożenie statkami-pułapkami, lecz o możliwość eksplozji nieznanego frachtu w ładowniach. Zatopienie U-159 przez atak całej eskadry także jest dużą przesadą. Czemu na pancerniku Texas umiejscowiono artylerię kal 380mm? Na niszczycielach i frachtowcach (jeżeli było to wskazane) nieodmiennie artylerią były działa kal 127mm. Jeżeli chodzi o jednostki pod gwiaździstym sztandarem - nie ma pytań. Ale te pod admiralicją z Londynu, cóż. Poczwórnie sprzężone działka kal 40 na niszczycielach to oczywiście popularne pom-pomy, lecz tutaj to Boforsy. Wśród ponad dwudziestu fotografii zamieszczonych we wkładce (tak związanych z opisywanymi w książce jednostkami, jak i ogólnie z U-Bootami) to podpisane "Łódź z zatopionego statku przy burcie U-203" wprowadza w błąd. Pokład od razu wskazuje, że to Typ IX a nie VII C do jakiego należał U-Boot Mützelburga. KG40 to nie jednostka wielkości eskadry. Wielki Lew nie przeniósł się do Kernevel koło Lorient jesienią 1941 a rok wcześniej. Nie wiem co miał na myśli autor/tłumacz pisząc że U-Boot sunął kontrkursem za przeciwnikiem. Rejs U-505 z Niemiec wokół wysp brytyjskich do swojej nowej bazy operacyjnej w Lorient zimą 1942 w żadnym wypadku nie można nazwać ćwiczebnym. Gdy z grubsza określono straty w ciągu 4 miesięcy łowów przy wschodnich wybrzeżach USA, Indii Zach, na trasach z USA do Brazylii i Afryki Płd na ok. 500 statków i ponad 2 mln BRT to zapis "jakiś tuzin z nich stanowiły zbiornikowce" podniósł mi brwi do połowy czoła. U-48 nigdy nie trafił na wody Karaibów. Miotacz hedgehog nie był amerykańską konstrukcją a niszczyciel USS Pillsbury nie był brytyjskim niszczycielem. Podawana skuteczność G7es (T5) „Zaunkönig”(„strzyżyk”) także jest sporo przesadzona, bo pomiędzy IX 1943 a V 1945 raczej nie padło ofiarą 60 niszczycieli. I na koniec - czemu autor uważa że U-505 był jedynym zdobytym U-Bootem podczas IIwś? Czyżby nie słyszał o U-570? I taka nietypowa uwaga. Lubię kiedy autor lub tłumacz używa słownictwa nie zawsze używanego na co dzień, lecz użyte w tej książce słowo zaoczył odmieniane przez wszystkie przypadki opisuje wszelkie spostrzeżenia członków załogi gdy wypatrzono cokolwiek z kiosku na horyzoncie. Nie zobaczyli, spostrzegli, wypatrzyli tylko zaoczyli.

Po tych utyskiwaniach są i pochwały. Niejako przy okazji, gdy napotykamy jakiegoś funkcyjnego członka załogi, w przypisie mamy podany nie tylko standardowy stopień, lecz także jego wszystkie obowiązki. No i to co zawsze mnie cieszy. Jednostki handlowe posiadają charakterystykę z pojemnością w BRT. Owszem, wydawałoby się że uwag jest więcej niż sporo, lecz te zawsze kłują w oczy i zwracają na siebie uwagę na tle rzetelnej reszty. Ogólnie znowu obserwujemy zabawę w chowanego, jaką prowadziły obie strony. Jedni chcieli schować przed oczami przeciwnika płynący fracht, ten samotnie jak i ten w konwojach, drudzy zniknąć w głębinach gdy rozpoczynała się nagonka jednostek eskortowych. Książka może nie zalicza się w mojej ocenie do topowych "kotwiczek", lecz ponownie mamy możliwość wejścia pod pokład U-Boota i choć przez chwilę poczuć namiastkę strachu gdy zaczyna się "pingowanie".
 
User is offline  PMMini Profile Post #72

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 11/03/2020, 12:30 Quote Post

Tym razem przenosimy się na Daleki Wschód

Yutaka Yokota Podwodni kamikadze.
user posted image

https://historia.org.pl/2012/12/11/podwodni...okota-recenzja/

Jeżeli ktoś czytał z tej serii Boski wiatr i się nie zawiódł, spokojnie niech sięga i po tą pozycję. Dziś kilka zdań o wydanych ponad 15 lat po zakończeniu IIwś wspomnieniach sternika kaitenów, który trzy razy żegnał się z życiem wychodząc w rejs okrętem podwodnym-nosiceielem żywych torped. Zaraz po wstępie śledzimy losy młodego japońskiego żołnierza (w 1945 - 19 lat) który latem 1944 jako młody adept lotniczy Cesarskiej Marynarki Wojennej zgłasza się na ochotnika do szkolenia na "przełomowej, tajemniczej broni". Kolejne etapy szkolenia to na przemian ostra dyscyplina (z biciem podwładnych lege artis włącznie) i o dziwo, nawet zabawne wydarzenia koszarowe (walka na oklep, pożegnalna popijawa z admirałem zakończona mega kacem). Najbardziej dramatyczne są wspomniane rejsy, podczas których jako operator kaitena miał za każdym razem bilet w jedną stronę, lecz jego los - na który złorzeczył - okazał się odmienny od wielu jego kolegów z jednostki. Musze się przyznać, że ostatni rozdział ukazujący pierwsze miesiące po wojnie, w których bohater musiał się odnaleźć wcale nie mniej mnie wciągał. Może to być zaskakujące, lecz wychodzi na to, że decyzje o użyciu podwodnych kamikadze zapadły wcześniej niż ich powietrznych, znanych na całym świecie, odpowiedników. Co jakiś czas podczas lektury łapałem się na tym, że wiedza jaką posiadał autor w pewnych momentach nie mogła być mu znana, chociażby z powodu swego niskiego stopnia jak i ogólnej wiedzy japońskiej strony (np. losy poszczególnych jednostek japońskiej floty podwodnej, ile japońskich o.p. zostało zatopionych przez swych adwersarzy - amerykańskie okręty podwodne itp). A więc choć wiele lat później miał jednak dobrą wiedzę o wynikach bojów toczonych na Pacyfiku. Co ciekawe na tym tle autor bez żenady przypisuje wręcz oszałamiające rezultaty użycia kaitenów. Właściwie każde odpłynięcie kaitena od nosiciela skutkowało przyznaniem zatopienia lotniskowca, pancernika lub "wielkiego frachtowca" (co prawda zazwyczaj pada zwrot - według oficjalnej oceny przypisano mu zatopienie ... - ale na pierwszy rzut oka widać mało skrywane "ku pokrzepieniu serc"). Zresztą konwencjonalne ataki na I-47 (na którym akurat przebywał) autor także hurra optymistycznie określa, mimo podkreślanych dosłownie co kilka stron katastrofalnych wyników klasycznej działalności japońskiej broni podwodnej w ostatnim roku działań na Pacyfiku (rzecz jasna dla podkreślenia wagi wprowadzenia do użytku kaitenów). Do tego uderzają nieścisłości, które jak na początki lat 60-tych (i amerykańskiego współautora) są dla mnie zaskakujące (zatopienie Taiho i Shokaku przed wysłaniem samolotów w bitwie na Morzu Filipińskim, 7 listopada 1944 Amerykanie szykowali się do inwazji na Filipiny, 25 października 1944 w swym debiucie lotnicy-kamikadze zatopili 2 lekkie krążowniki). Są także momenty z którymi trudno się zgodzić z autorem ze względów obiektywnych (ponoć nie obniżony względem przedwojennego standard lotniczego szkolenia w marynarce AD 1944). Także nieprawdopodobnie brzmi obecność w każdym kaitenie, nawet podczas szkolenia, racji żywnościowej w ramach której znajdowała się półlitrowa butelka whisky. Kolejne kontrowersyjnie odczytane były przeze mnie wspomnienia o zdarzających się szkoleniach, podczas których wbrew regulaminowi wchodziło do kaitena dwóch operatorów. Jeżeli na odciętych wyspach, które amerykańscy lotnicy traktowali jako cele treningowe, mogłoby się zdarzyć załamanie dyscypliny, tak w dużej bazie cesarskiej marynarki na macierzystych wyspach nawet AD 1945 - raczej to niemożliwe. Zdarzają się także wpadki redakcyjne, gdy np I-47 zmienia się w U-47 a kwietniowy rejs I-58 zmienia się w sierpniowy (zresztą ten, szerzej znany, także jest opisany). Wbrew oczekiwaniom, koniec wojny w żaden sposób nie zmniejsza tempa narracji. Kapitulacja była szokiem dla całego społeczeństwa, dla sił zbrojnych w szczególności. Autor nie tylko przybliża ten "koniec świata" na poziomie swej bazy, ale także na szczytach władzy. Yokota wiele razy żegnał się z życiem (3 rejsy na pokładach I-47 i I-36 podczas których kilka razy przyszło mu zająć miejsce w kaitenie), był przygotowany na wszystko, tylko nie na życie po kapitulacji. Śledzimy jak dosłownie wycofał się z życia i zaszył na farmie prowadzonej przez takich jak on. Kilka lat potrwało zanim podjął decyzję by podjąć kształcenie, by jego życie miało sens i w ten sposób dalej służyć Japonii. Podsumowując wojenne wspomnienia, trochę dziwi brak informacji o szkoleniu wstępnym sterników kaitenów na łodziach typu shinyo. Gdy opisuje się codzienność w tak tajemniczej jednostce, czemu akurat o tym autor nie pamięta? Tak samo dziwi brak wiedzy o planowanym użyciu kaitenów bezpośrednio z wybranych punktów na wybrzeżu podczas odpierania bezpośredniego desantu na Japonię. Jako najbardziej doświadczony z żywych operatorów kaitenów latem 1945 musiał mieć o tym choćby mglistą świadomość. Przyznaje się do zdobycia informacji o tym dopiero po wojnie.

Z jednej strony mamy obraz wychowania japońskiego obywatela i żołnierza jako nic nie znaczącego trybiku w machinie wojennej kraju ubóstwionego cesarza. Z drugiej młody wiek powodował, że instynkt samozachowawczy tu i ówdzie wychodził na wierzch, wywołujący huśtawkę nastrojów. Autor wspomina o przemożnej chęci wystartowania w swoim kaitenie w podróż w jedną stronę, by zaraz potem wspominać o swoim (często publicznym) płaczu. W kraju w którym tak ważne jest by nie stracić twarzy. Z jednej strony żal mu było kolegów którzy musieli pozostać w bazie czekając na swoją kolej, wspomina poczucie hańby gdy wracał do bazy z powodu awarii swego kaitena z drugiej pisał o uldze gdy odwoływano alarm i opuszczał torpedę schodząc łącznikiem na pokład nosiciela. Uderza także nas współczesnych, do tego wychowanych w innej kulturze, uznawanie, że ten czy tamten oficer bił, ale robił to bez przyjemności, więc wszyscy go lubili. Gdy trafił do bazy o jeszcze większym rygorze, sam przed sobą przyznawał, że w poprzedniej był rozpieszczany. I jedna uwaga. Tak oficjalnie to sternik żywej torpedy miał możliwość jej opuszczenia przed uderzeniem. No tak...

Podsumowując: lektura z wielu powodów niezmiernie ciekawa, którą szczególnie polecam interesującym się zmaganiom na Dalekim Wschodzie. Także grupa szukająca wspomnień podwodniaków, niezależnie od reprezentowanej floty, powinna być usatysfakcjonowana. Opisy unikania lotniczych patroli i rozpaczliwych prób wyjścia spod ataków jednostek eskortowych różnią się tylko szczegółami, związanymi ze specyfiką japońskiej marynarki, od wspomnień z Płn Atlantyku.
 
User is offline  PMMini Profile Post #73

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 16/05/2020, 15:17 Quote Post

Dziś ponownie wracamy na zimne akweny Atlantyku bo w końcu zmobilizowałem się na tych kilka zdań mej subiektywnej opinii.
Eckard Wentzel Wojna U-Bootów na Morzu Norweskim

user posted image
https://historia.org.pl/2014/04/03/wojna-u-...entzl-recenzja/
http://www.sww.w.szu.pl/index.php?id=recen...rweskim_wentzel

Dość nietypowa pozycja jak na tematykę, bo zazwyczaj książki te są albo przekrojówką od sukcesów po kapitulację, albo poświęcone wybijającym się asom wojny podwodnej, albo wspomnieniami uczestników (plus rzecz jasna monografie konstrukcji). Tym razem mamy w ręku książkę która opisuje ostatnie kilkanaście miesięcy walk z arktycznymi konwojami. Słusznie można by nazwać je nie wojną, a masakrą U-Bootów. Lecz ta ogólna sytuacja jest w rzeczywistości tylko drugim planem, bo na pierwszym śledzimy losy wówczas niepozornego U-995 (a jak wiemy, jest to jedyny zachowany U-Boot typu VII). Po ledwie wspomnianym szkoleniu uczestniczymy jako czytelnicy w jego wszystkich patrolach (Wszystkie bez chrapów! Ich montaż przerwało zakończenie wojny). Niekiedy autor przybliża ciekawsze epizody innych U-Bootów, jak chociażby U-990. Jednak najczęściej są one bohaterami akapitów, w których Wentzel wymienia kolejne zatopione okręty podwodne z datami i przyczynami ich utraty (choć znalazłem błędne informacje, np w przypadku U-968 - zatopiony ponoć podczas ataku lotniczego 30 IX 1944. Jak najbardziej dotrwał końca wojny). A że w ciągu ostatniego roku było ich mnóstwo, niektóre strony zmieniają się dosłownie w nekrologi. Kolejną nietypową cechą książki to jedynie negatywne opinie na temat dowództwa U-Bootwaffe. Tak tego najwyższego w postaci Dönitza jak i Reinharda Suhrena (asa z lepszych dla U-Bootów czasów) będącego FdU Nordwegen. Każda wzmianka o nich to same zarzuty nawet tak kontrowersyjne, jakoby wyższego dowództwa "właściwie od zawsze" nie interesowały okoliczności patroli, taktyczne zachowanie przeciwnika itd. To ma się nijak do znanego traktowania tego typu informacji przez Dönitza. Ten jest nawet obciążany za mord na mechaniku Brachmannie dokonany przez członków załogi już po kapitulacji. Ponoć jego rozkaz o utrzymaniu dyscypliny wobec kapitulacji doprowadziły kapitana do dokonania tego czynu wobec żołnierza, który bez pozwolenia opuścił obóz w którym przebywała załoga U-Boota (odnaleziono go u miejscowej dziewczyny). Natomiast zaskakuje wzmianka o Prienie. Prócz oczywistego wspomnienia o Scapa Flow mamy taką oto informację:
QUOTE
W ogóle ten człowiek zdawał się nie zgadzać z panującym reżimem. Być może okazywał też zbyt wiele odwagi wobec możnych wielkoniemieckiej Rzeszy.

Nie żebym go uważał za zajadłego ideowca, lecz nawet Kretschmer odmówił współpracy by wydać propagandową książkę opiewająca jego czyny. Prien jak wiemy nie miał w tym względzie większych oporów. Wracając do U-995. Wobec niepowodzeń podczas patroli następuje zmiana dowódcy, w październiku 1944 okręt przejmuje Oblt Hess, rocznik (uwaga!) 1923. Agresywny oficer, cierpiący na tzw. "ból gardła" (ambicje by zasłużyć na Krzyż Rycerski) wbrew aktualnym rozkazom dokonuje wdarcia się do będącego w tym czasie w sowieckich rękach Kirkenes. Tam osiąga wyimaginowany sukces w postaci storpedowania frachtowca (za co otrzymuje wspomniane odznaczenie, tymczasem faktycznie spudłował). Warto wspomnieć że w lepszych, minionych czasach dla niemieckich podwodniaków otrzymywano ów krzyż za 100.000 tys. BRT. Oczywiście Prien także otrzymał przed uzyskaniem wskazanego zatopionego tonażu lecz za wdarcie się do Scapa Flow i zatopienie Royal Oak, jednakże co tu porównywać? Ogólnie mimo relatywnie małych sukcesów (choć załoga przypisywała sobie znacznie więcej) trzeba przyznać że w czasie w jakim załodze przyszło walczyć były to i tak całkiem niezłe osiągnięcia (jedna uwaga, zatopionym radzieckim patrolowcem nie był BO-223 tylko BO-224). Dowództwo musiało jakoś motywować i utrzymywać morale. Przez całą książkę pełno opisu codzienności na pokładzie U-Boota przerywaną eksplozjami adrenaliny podczas walki. Charakterystyczna jest ciągła obecność alianckich samolotów i ilość alarmowego schodzenia pod wodę z tego powodu. Zazwyczaj od razu na 80 metrów (minimum 65), jakże różne (chodzi o głębokość zejścia) od wspomnień załóg okrętów podwodnych innych bander. Choć faktycznie pod tym względem wytrzymałość konstrukcyjna U-Bootów nie miała sobie równych. Co ogromnie pozytywnie mnie zaskoczyło, mamy możliwość obserwacji wszystkich komend i czynności dotyczących wytrymowania jak i całą sekwencję od podjęcia decyzji do odpalenia torpedy, które w innych pozycjach w polskojęzycznej literaturze skracane są do prozaicznego skrótu kilku komend. Sporo w książce o braku zaufania załogi do młodego d-cy. Jedno opisywane zdarzenie z tym związane jednak pozostawia duże wątpliwości by w ogóle miało miejsce. Podczas gdy młody dowódca obserwując nieprzyjaciela przez peryskop wydawał dyspozycje do strzału torpedowego na zbliżający się okręt eskorty, główny mechanik wydał komendę do alarmowego zejścia na głęboką wodę. Gdy zagrożenie ominęło, d-ca jak i cała załoga podeszła do sprawy, jakby nie miała miejsca. Zresztą i autor zupełnie zapomina o wydarzeniu. Książkę uzupełnia wkładka z fotografiami zazwyczaj związanymi z U-995 od dnia wejścia do służby po ustawianie przed pomnikiem Chwały Marynarki a kończą załączniki: schemat organizacyjny niemieckich okrętów podwodnych na Morzu Norweskim, siatka kwadratów Kriegsmarine dla Morza Norweskiego, rysunek U-995 z krótkim opisem, lista marynarzy którzy przewinęli się przez pokład U-995 podczas IIwś, bilans sukcesów i strat U-Bootów pod Murmańskiem od grudnia 1944 do maja 1945 oraz lista 44 U-Bootów zatopionych na Morzu Norweskim od marca 1942 do maja 1945 zawierająca obok nazwy okrętu nazwisko dowódcy w chwili utraty jednostki, jej datę, konkretny akwen i pozycję geogr., sprawcę zatopienia, liczbę poległych (i jeżeli tacy byli - uratowanych) oraz kryptonim konwoju, gdy zatopienie miało miejsce podczas walki z jego eskortą.

Autor poświęcił sporo czasu by poznać także drugą stronę. Przy ważniejszych atakach lotniczych na U-995 poznajemy niektóre nazwiska członków załóg. Przybliża maszyny typu Catalina (w tekście pojawiają się także tajemnicze maszyny typu Canso. To także Cataliny produkowane na licencji w Kanadzie, według mnie powinno to być wyjaśnione choćby w przypisie bo nie jest aż tak popularne ich miano) wymieniając ich trofea w postaci zatopionych U-Bootów. To samo dotyczy maszyn typu Sunderland i B-24 (nie ograniczając się do ostatniego roku wojny). Niestety, widoczne są także wpadki, niezależnie czy pochodzące od autora czy tłumacza, redagowanie powinno je wyłapać:
- U-719 nie został zatopiony przez "brytyjskie okręty podwodne zwalczające U-Booty" tylko przez jak najbardziej klasyczny niszczyciel HMS Bulldog.
- Zamiast wytrymowany - użyto słowa wysterowany.
- Dornier Do-4 to w rzeczywistości Do-24.
- Typ IXD2 wcale nie był specjalnym typem podwodnego okrętu minowego.
- Sowiecki T-116 (jakoby niszczyciel klasy Groznyj [czyli Gniewnyj, proj.7]) który zatopił U-362 to w rzeczywistości trałowiec.
- Węzły są przedstawiane w postaci stosunku mm/h (tak, oba "m" z małej).
- Powątpiewam czy aby Amerykanie przekazali jakiekolwiek okręty podwodne Związkowi Radzieckiemu (muszę to sprawdzić bo kto wie, czy nie uraczyli ich starymi jednostkami podobnymi do Jastrzębia)
- Informacja o typie XXI - niezależne od ciśnienia zewnętrznego osiągające pod wodą 25 węzłów (czyli jak stoi w książce mm/h).
- Przy jakieś okazji czytamy o wykorzystywaniu przez aliantów "strzyżyków", dopiero w dalszej części mamy poprawnie - Fido.
- Jednostka która w książce pojawia się jako 26 Pułk Samolotów Szturmowych to rzecz jasna Kampfgeschwader 26 (KG 26) a więc jak najbardziej rasowy pułk bombowy.
- Wspomniany krążownik HMS Belbona to oczywiście HMS Bellona.
- Kadłub sztywny U-Bootów typu VIIC/41 miał grubość 21,5mm a nie 20mm.
- Są wpadki z datami: U-123 nie był rzecz jasna wykorzystywany od maja 1944 jako bojowy (znany chociażby z tego że wypłynął pod dowództwem Hardegena w pierwszej grupie jednostek atakujących wschodnie wybrzeże USA -> patrz obecny w temacie post o książce Michaela Gannona Operacja Paukenschlag)
- Zamiast 21 listopada 1939 HMS Belfast wpada na minę postawioną przez U-21 21 sierpnia 1939!
- Wspomniane obok uszkodzenie HMS Nelson na podobnej minie (tym razem sprawcą był U-31) jako zaistniałe 2 tygodnie później, odpowiednio także trzeba przesunąć w czasie (4 XII 39)
- Znany chyba wszystkim w temacie U-100 nie zatonął 17 IV 1941 a miesiąc wcześniej
- Ponoć Prinz Eugen został w 1939 storpedowany przez brytyjski okręt podwodny. Niestety, wtedy to on jeszcze nie wszedł do służby i ciągle był doposażany w stoczni
- Ponoć Walter w 1933 w swoim pierwszym doświadczalnym U-Boocie zastosował urządzenie podobne do "chrap". Tak, faktycznie planował już w 1933, lecz jego V-80 spłynął na wodę w 1940 a więc trudno mówić w tym wypadku o zastosowaniu w 1933.

Podsumowując - jak to u mnie, jest sporo mniejszych i większych uwag. To dobrze że FINNA wydawała książki opisujące także etap wojny, kiedy załogi klasycznych U-Bootów więcej walczyły o przetrwanie niż zadawały straty żegludze alianckiej. Jednak zaskakuje w niej ton bezwzględnego oskarżania wyższego dowództwa niemieckiej broni podwodnej. Mimo wielu kontrowersji podjętych wówczas decyzji, opinia wyrażona przez autora w książce osobiście jest dla mnie zbyt jednostronna. Natomiast chwianie się morale załogi szeregowego okrętu podwodnego, gdy co i rusz dowiadywano się o utracie kolejnego U-Boota zazwyczaj z całą załogą jest całkiem prawdopodobna, choć wspomniany bunt starszego mechanika chyba jednak należy zaliczyć do Licentia poetica. Z pewnymi zastrzeżeniami jednak książkę polecam.

user posted image
U-995
https://pl.wikipedia.org/wiki/U-995
http://www.ubootwaffe.pl/galeria/okrety/u-995
http://www.ubootwaffe.pl/forum/u-booty/his...yp-viic-41-1065

Na koniec taki fragment w którym autor chyba stracił poczucie czasu:
QUOTE
Co będzie, gdy ze sztormowej chmury wyjdzie groźny cień niszczyciela? Nikt nie wie, co nieokreślonego trzymają w zanadrzu pola naftowe Morza Norweskiego

blink.gif
 
User is offline  PMMini Profile Post #74

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 5/10/2020, 20:54 Quote Post

Tym razem słów kilka po lekturze Jochen Brennecke, Theodor Krancke Admiral Scheer

user posted image

Kolejna pozycja w temacie która powstała podczas wojny (po raz pierwszy wydana w 1943) lecz w nasze ręce trafia jej zmodernizowana wersja z 1955 co widoczne jest w tekście (choćby jest o niemieckich stacjach meteo na Grenlandii i Spitzbergenie, dokładne manewry jednostek ciężkich Royal Navy uczestniczących w polowaniu na tytułową jednostkę na Oceanie Indyjskim. O powojennym szlifie świadczy także krytyka podległości pilotów morskich bezpośrednio pod Luftwaffe. Nazwisko Hitler czy Führer nie pada ani razu, ze dwa razy w przytoczonych przemowach do załogi użyte jest tylko określenie Naczelny Dowódca). Właściwie całość książki to opis sławnego, trwającego pół roku (X. 40 - IV. 41) korsarskiego rejsu pancernika kieszonkowego, tytułowego Admiral Scheer. Ten pod dowódcą komandora (przez całą książkę tytułowanym jednak komendant) Theodora Krancke omijając pogoń Royal Navy dezorganizował aliancki fracht docierając nawet na Ocean Indyjski. Praca kończy się opisem działań tytułowego bohatera podczas operacji Wunderland czyli próby sparaliżowania radzieckiej żeglugi na wodach arktycznych w sierpniu 1942. Autor, Jochen Brennecke będąc uczestnikiem rejsu przybliża nam codzienność na pokładzie załogi, która miała bardzo dobrze w pamięci los Admirala Graaf Spee. Sam komandor jest autorem pierwszego rozdziału zatytułowanego Zadania wojny krążowniczej. Książkę zamykają suplementy z: listą strat zadanych przez Admiral Scheer, jego danymi, wykazem jednostek Royal Navy biorących udział w pościgu na wszystkich akwenach oraz stopnie Kriegsmarine. Nie można zapomnieć także o przedmowie. Podobnie do Niemieckiej wojny podwodnej 1914-1918 i tu przedmowę napisał marynarz o znaczącym nazwisku, bo Erich Raeder.

Wrażenia. Książka przedstawia dość jednostronny i mocno wybielony miejscami przebieg owego korsarskiego rejsu. Załoga, licząca 1340 marynarzy wraz z załogami przewidywanych pryzów, jest zawsze do ramy przyłóż. Ogólnie panują na pokładzie prawie że braterskie stosunki z oficerami, jeżeli już któryś wśród tych ostatnich jest "sztywniakiem" to właściwie tylko wzbudza swym zachowaniem ogólną wesołość wśród załogantów. Ciekawy jest obraz Brytyjczyków, prócz kilku wyjątków ogólnie mających przypiętą łatkę zimnych i kupiecko wyrachowanych. Choćby charakterystyka jednego z kapitanów zdobytego frachtowca: jak każdy prawdziwy Brytyjczyk był w pierwszym rzędzie kupcem, dopiero potem kapitanem. Wśród tych wyjątków jest komandor Edward Fegen, dowodząc krążownikiem pomocniczym Jervis Bay. Tocząc swój samobójczy pojedynek z rajderem miał wzbudzić wśród jego załogi ogólny podziw. Do tego dochodzi uczucie żalu z zatapiania jednostek z konwoju HX-84 na których mogli się znajdować marynarze poznani z przedwojennych szlaków handlowych (spora cześć załóg pryzowych składała się ze zmobilizowanych marynarzy niemieckiej marynarki handlowej). Trzeba przyznać że faktem jest, że zazwyczaj kiedy było to możliwe, kolejne statki atakowano starając się ograniczyć liczbę ofiar wśród ich załóg. Kolejnym tego typu obrazem, czyli chyba ciut naciąganym, jest podziw Niemców na widok spokojnej postawy załogi Port Hobart, której nerwy porównano do stalowej liny i zadawania sobie pytań, czy na ich miejscu zachowaliby się równie godnie. Pada nawet określenie: morowe chłopaki. Od pewnego momentu wprost drażni nieukrywany żal przy zatapianiu statków. Czytamy także o moralniaku który objawiał się gdy niemieccy marynarze przetrząsali prywatne kajuty i pocztę na zdobytych pryzach w poszukiwaniu tajnej korespondencji a znajdowano prywatne listy czy zdjęcia (a w nich wzmianka o... Polakach! Z innego listu wynikało, ze w pobliżu Liverpoolu zakwaterowano Polaków, co nie było zbytnio budujące. Dotknięte tym gospodynie domowe zabraniały Polakom wstępu do przedpokoju. - A co tam! Niech będzie że przyjmuję ten zapis za dobrą monetę. Zapewne matki dorastających panien wink.gif ). Tak, te akcentowanie ludzkich odruchów na każdym kroku. Jak reagowali na takie zachowania alianccy marynarze którzy trafiali jako jeńcy na pokład rajdera? Np. kapitan jednego z zatrzymanych statków sam osobiście rąbie drzwi do magazynka z alkoholem, napojami, słodyczami i papierosami, by rozdać je... Niemcom. Nawet gdy inny kapitan zachowywał się oschle w stosunku do ekipy abordażowej, po pobycie na pokładzie Scheera zmieniał postawę: Chcę tylko przeprosić za moje wcześniejsze - wrogie i niegrzeczne - zachowanie w stosunku do waszego oddziału pryzowego i rewizyjnego. Tam, a jeszcze więcej tu na pokładzie miałem kontakt z niemieckimi oficerami i marynarzami. Wyniesione wrażenia każą mi żałować wcześniejszego zachowania. Siedem pań które przeniesiono na pryz którym wysłano je do Francji wraz z jeńcami przy pożegnaniu przyjacielsko klaskało w dłonie na widok swych grzecznych i pomocnych opiekunów. A murzyni i Azjaci prawie zawsze ujawniali swój entuzjazm dla sprawy niemieckiej, w końcu Rzesza biła mocarstwo kolonialne. Także wzmianka o pojedynku Thora z Carnavron Castle charakteryzuje załogę tego pierwszego tylko w komplementach: Wraz z narastającym natężeniem pojedynku, stawali się oni spokojniejsi i bardziej rozważni. Rosła ich pewność siebie, a z nią poprawiała się szybkostrzelność. Personel Kriegsmarine ze wszystkich rodzajów sił zbrojnych III Rzeszy miał opinię najbardziej konserwatywnego więc trzymanie się pewnych standardów było zazwyczaj stosowane, lecz naprawdę tego cukrowania było ciut za dużo. Inne aspekty. Niemcy zazwyczaj podając się za brytyjski krążownik próbowali zapobiec nadaniu radiostacją sygnału o zaatakowaniu. Trzeba przyznać, że i Brytyjczycy stosowali nielegalne fortele, choćby wymalowana na burcie Canadian Cruiser flaga wówczas neutralnych Stanów Zjednoczonych. Na pewno wrażenie zrobiły opisy: chrztu tysiąca marynarzy z okazji przepłynięcia równika oraz potęgi żywiołu przy sztormie w Cieśninie Duńskiej czy na "ryczących czterdziestkach". Często na okrętach swoje miejsce znalazły przemycone w porcie a niekiedy nawet przejęte z zatapianych statków zwierzęta. Tym razem ku mojemu zdziwieniu, padło na... kurę. Zapewne tylko znakomitemu zaprowiantowaniu (na co miały przeważający wpływ zaopatrzeniowce plus oczywiście zdobyty chłodniowiec Duquesa) kucharze potraktowali ją niczym prezydent USA indyka. Trochę raziło jak piszący po wojnie, wówczas już admirał, Theodor Krancke uważał U-Boot typ XXI za niewykrywalny dla radarów. Nie odbierając tym jednostkom wielu pozytywnych cech konstrukcyjnych, a nawet przełomowych, drażni mnie to mitologizowanie. BRT to oczywiście wyporność. Dziwna pomyłka ujawnia się w zestawieniu ofiar (zdobyte i zatopione) Scheera, gdzie lodołamacz Aleksander Sibirjakow przemienia się w Aleksaner Sibiz choć w głównym tekście jest prawidłowo nazwany. Fotografie - prócz standardowych jak sylwetka Sheera są te dokumentujące zatapianie frachtowców, ale i z chrztu morskiego czy sztormu w Cieśninie Duńskiej. Dodane dwie mapy półrocznego rejsu z zaznaczonymi (i datowanymi) najważniejszymi wydarzeniami jak zdobycie lub zatopienie statku, spotkanie z zaopatrzeniowcem lub krążownikiem pomocniczym udanie pomagały śledzić wydarzenia opisane w tekście. Wtopa wydawnictwa? Literówka w tytule.

Podsumowując - książka jak każda powstała w okresie gdy musiała pełnić rolę propagandową ma swoje znane już w serii minusy. Powojenna obróbka z jednej strony pozwoliła zrobić korekty (m.in. urealnić liczbę ofiar konwoju HX-84) czy dodać znane autorom dopiero po wojnie brytyjskie wysiłki by rejs tytułowej jednostki skończył się podobnie jak jej bliźniaka w grudniu 1939. Z drugiej nie pozbyła się do końca stricte propagandowych przekazów. Tak więc otrzymujemy na ponad trzystu stronach opis najbardziej udanego korsarskiego rejsu jednostki liniowej Kriegsmarine podczas IIwś którego lektura wymaga jednak ciągłego odcedzania faktów od propagandy.
 
User is offline  PMMini Profile Post #75

7 Strony « < 3 4 5 6 7 > 
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej