Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Celowanie i strzelanie z XVII-wiecznych armat
     
Agnieśśś
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 2
Nr użytkownika: 54.561

Agnieszka
 
 
post 3/10/2009, 10:12 Quote Post

Tak jak w temacie interesuje mnie instrukcja obsługi XVII wiecznej armaty,, instrukcja krok po kroku jak załadować, wycelować i wystrzelić pocisk z armaty. Jeżeli ktoś jeszcze ma może podobną instrukcje obsługi zwykłych muszkietów piechoty to też proszę o informacje.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #1

     
Ramond
 

Úlvur av Føroyar
**********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 16.517
Nr użytkownika: 9.304

Stopień akademicki: dr inz.
Zawód: inzynier
 
 
post 3/10/2009, 14:31 Quote Post

QUOTE
Tak jak w temacie interesuje mnie instrukcja obsługi XVII wiecznej armaty,, instrukcja krok po kroku jak załadować, wycelować i wystrzelić pocisk z armaty.

1. Wsypać proch
2. Ubić proch
3. Włożyć przybitkę
4. Ubić przybitkę
5. Włożyć pocisk
6. Podsypać proch do otworu zapałowego
7. Zatoczyć działo, ustawić w odpowiednim kierunku i dobrać na oko właściwy kąt podniesienia
8. Odpalić przytykając wolny lont do otworu zapałowego
9. Mokrym wyciorem wyczyścić przewód lufy
10. Przekłuć otwór zapałowy.
 
User is offline  PMMini Profile Post #2

     
Agnieśśś
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 2
Nr użytkownika: 54.561

Agnieszka
 
 
post 4/10/2009, 13:21 Quote Post

Dziękuje bardzo za informacje.Wszystko super. Wczoraj znalazłam informację że przyrządy celownicze były jak na wiek XVII bardzo dokładne, a obciążnik ołowiany ustawiał przyrządy celownicze zawsze w poziomie co ułatwiało celowanie.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #3

     
feldwebel Krzysztof
 

V ranga
*****
Grupa: Użytkownik
Postów: 732
Nr użytkownika: 56.377

Krzysztof Czarnecki
Stopień akademicki: mgr
 
 
post 8/10/2009, 13:00 Quote Post

Nie takie proste. Większość armat polowych jeszcze w XVIII w. nie posiadała żadnych przyrządów celowniczych. Celowano po prostu "po lufie", bo i tak odległość strzału skutecznego wynosiła kilkaset metrów, czyli w zasięgu wzroku bez lornetki. Nawet kontrukcja lawet nie pozwalała na jakieś precyzyjne celowanie - lufę podnoszono, wbijając pod dennicę klin drewniany. Dopiero reformy artylerii w połowie XVIII w. (najpierw we Francji, potem w Austrii - Gribeauval, wreszcie w Prusach - Dieskau) spowodowały obniżenie wagi, większą mobilność i celność dział. Ale celowników i tak nie montowano, nawet w połowie XIX w. spotyka się działa jedynie z czymś w rodzaju szczerbinki na kołnierzu wylotowym (np. francuski sześciofuntowy napoleon z 1858 r., stojący na zamku w Zagórzu Śl.)
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #4

     
Dagome
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.260
Nr użytkownika: 46.895

Dagome Arbiter Elegantiarum
Stopień akademicki: Iudex
Zawód: Dagome Iudex
 
 
post 25/10/2009, 11:10 Quote Post

QUOTE(feldwebel Krzysztof @ 8/10/2009, 14:00)
Celowano po prostu "po lufie", bo i tak odległość strzału skutecznego wynosiła kilkaset metrów, czyli w zasięgu wzroku bez lornetki.
*



No właśnie dokładnie jaką? Czy jak się podaje 300 m? Jaka była szbkostrzelność działa? 1 strzał na minutę? a łącznie z celowaniem 2 min. przy sprawnej obsłudze? Czy działo sie przegrzewało i czy miało to wpływ na zasięg i szybkostrzelność? Czy wartości te były podobne bez względu na kaliber ? Ile osób winno pracować w pełnej sprawnej obsłudze 1 działa? I dlaczego tak dużo. Jakie pociski stosowano zwłaszcze w połowie XVII w.? Czy znano zapalniki uderzeniowe, bomby zapalające i jakieś inne cudeńka? Ach co to za wspaniały temat!!!
 
User is offline  PMMini Profile Post #5

     
Krzysztof Gerlach
 

II ranga
**
Grupa: Użytkownik
Postów: 72
Nr użytkownika: 57.326

Krzysztof Gerlach
Stopień akademicki: dr inz
Zawód: wykladowca
 
 
post 25/10/2009, 13:32 Quote Post

Pytanie o odległość strzału „dokładnie jaką” jest bezzasadne. Nawet jeśli myślimy tylko o strzelaniu przy celowaniu wzdłuż lufy (czyli z minimalnym kątem podniesienia wynikającym wyłącznie ze zbieżności zewnętrznych powierzchni w kierunku wylotu), to i tak donośność będzie zależała od kalibru (na ogół im większy kaliber, tym większa donośność), od długości przewodu lufy (na ogół im dłuższy, tym większy zasięg, lecz tylko do pewnej granicy), od wielkości ładunku miotającego (przyjmowano pewne proporcje względem masy kuli, ale wcale nie stałe, jak niektórym się wydaje, tylko zmniejszające się wraz z poprawą jakości prochu, a zwiększające się wraz z poprawą materiałów i technik odlewniczych), od budowy działa (komorowe miały dużo mniejszy zasięg maksymalny). Trzeba też odróżniać donośność maksymalną od skutecznej, a ta ostatnia znów silnie zależała od kalibru. Nie ma więc i w rzetelnej literaturze nigdy nie będzie jednej, „dokładnej” odpowiedzi, chyba że chodzi o komputerową grę dla dzieci.
Na szybkostrzelność wpływ miało przede wszystkim wyszkolenie obsługi, ale też masa pocisku (im większa, tym mniejsza szybkostrzelność z przyczyn oczywistych – kiedy wszystko noszono w rękach bez żadnej mechanizacji), typ działa – krótkolufe czyściło i ładowało się szybciej, oraz typ lawety. Zatem i tutaj podawanie jednej, precyzyjnej wartości jest fałszem.
Nie chce mi się szukać wartości ustalanej dla artylerii lądowej, lecz dla okrętowej optymalna liczebność obsługi została w XVIII w. określona (na podstawie dotychczasowych doświadczeń) jako jeden człowiek na około 500 funtów angielskich masy armaty. Chyba jest jasne bez tłumaczeń, że w czasach gdy zarówno celowanie kierunkowe jak odległościowe, oraz zataczanie wymagało poruszania CAŁYM DZIAŁEM bez żadnych mechanizmów poza taliami i dźwigniami, nie mogło być inaczej i oszczędniej bez wyraźnego spadku szybkostrzelności. Proszę spróbować przesunąć samemu coś ważącego np. 2,5 tony, nawet na kołach.
W połowie XVII w. istniały już pomysły zapalników uderzeniowych, ale tak prymitywne i niepraktyczne, że właściwie nie wykorzystywane. Stosowano za to wiele rozmaitych odmian pocisków zapalających. Nie wiem, czy granaty (pociski wybuchające) są „cudeńkami”, ale i je wówczas stosowano, chociaż dużo rzadziej niż zwykłe kule żeliwne. Nadal używano wtedy pocisków kamiennych, ale w coraz mniejszym zakresie.
Krzysztof Gerlach
 
User is offline  PMMini Profile Post #6

     
Speedy
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.555
Nr użytkownika: 3.192

 
 
post 25/10/2009, 15:54 Quote Post

Hej
QUOTE(Krzysztof Gerlach @ 25/10/2009, 13:32)
Pytanie o odległość strzału „dokładnie jaką” jest bezzasadne. Nawet jeśli myślimy tylko o strzelaniu przy celowaniu wzdłuż lufy (czyli z minimalnym kątem podniesienia wynikającym wyłącznie ze zbieżności zewnętrznych powierzchni w kierunku wylotu), to i tak donośność będzie zależała od kalibru (na ogół im większy kaliber, tym większa donośność), od długości przewodu lufy (na ogół im dłuższy, tym większy zasięg, lecz tylko do pewnej granicy), od wielkości ładunku miotającego (przyjmowano pewne proporcje względem masy kuli, ale wcale nie stałe, jak niektórym się wydaje, tylko zmniejszające się wraz z poprawą jakości prochu, a zwiększające się wraz z poprawą materiałów i technik odlewniczych), od budowy działa (komorowe miały dużo mniejszy zasięg maksymalny). Trzeba też odróżniać donośność maksymalną od skutecznej, a ta ostatnia znów silnie zależała od kalibru. Nie ma więc i w rzetelnej literaturze nigdy nie będzie jednej, „dokładnej” odpowiedzi, chyba że chodzi o komputerową grę dla dzieci.
Na szybkostrzelność wpływ miało przede wszystkim wyszkolenie obsługi, ale też masa pocisku (im większa, tym mniejsza szybkostrzelność z przyczyn oczywistych – kiedy wszystko noszono w rękach bez żadnej mechanizacji), typ działa – krótkolufe czyściło i ładowało się szybciej, oraz typ lawety. Zatem i tutaj podawanie jednej, precyzyjnej wartości jest fałszem.


Zgadzam się z przedmówcą, że podanie określonej wiążącej wartości dla donośności i szybkostrzelności XVII-wiecznych dział nie jest możliwe, przynajmniej w naszym rozumieniu tego pojęcia. Można by chyba jednak powołać się na dokumenty "z epoki", ówczesne regulaminy czy instrukcje dla artylerzystów.
Z tego co wiem, dla 24-funtowej półkartauny (a więc dość ciężkiej broni, o długości lufy 14-27 kal.) donośność max. wynosiła około 1500 m, a donośność skuteczna, pozwalająca trafić w kolumnę piechoty czy konkretną część twierdzy około 300-500 m. Szybkostrzelność tego działa wynosiła 8 strz./godz.

Co do amunicji, najczęściej stosowano monolityczne kule żelazne. Przy strzelaniu do oddziałów piechoty starano się uzyskać efekt odbitkowy (przy kulistym pocisku to nie było bardzo trudne), celując tak, by kula upadająca pod małym kątem odbiła się od ziemi i wykonała kilka podskoków (lub potoczyła się po ziemi) i w ten sposób niejako "przeorała" atakującą formację.
Gdzieś od połowy XVI wieku zaczęły się pokazywać granaty z zapalnikiem czasowym. Były to wydrążone kule żelazne wypełnione prochem; zapalnik stanowiła tulejka z masą prochową wstawiona w otwór w kuli. Granaty nie były zbyt popularne a już na pewno nie tak jak w filmach historycznych gdzie strzela się niemal wyłącznie nimi i niemal każdy wystrzelony pocisk eksploduje smile.gif. Były bowiem drogie z uwagi na bardziej skomplikowaną technologię. Zarazem nie były aż tak skuteczne jakby się mogło wydawać.
Po pierwsze proch czarny nie detonuje, a jedynie bardzo szybko się pali. Rozrywając skorupę, nie dawał więc za strasznej fali uderzeniowej w powietrzu, zarazem rozrywał skorupę na niewielką liczbę bardzo dużych odłamków o niewielkiej prędkości; były one oczywiście w stanie zabić czy poważnie zranić człowieka ale było ich na tyle mało, że prawdopodobieństwo oberwania odłamkiem było umiarkowane. Po drugie niezawodność zapalnika była raczej słaba. Mimo różnych sztuczek nie zawsze zapalał się prawidłowo więc i niewybuchów było sporo. Zarazem jego czas palenia nie był ustalony precyzyjnie i granat mógł eksplodować z dala od celu, jeszcze podczas lotu.
Ponadto granaty były nieco niebezpieczne dla użytkownika. Wiązało się to ze sposobem zapłonu zapalnika:
- można było nie robić nic: w warunkach panujących w lufie zapalnik mógł się zapalić bardzo swobodnie (mógł, ale oczywiście wcale nie musiał; a jak się nie zapalił no to skucha)
- można było załadować pocisk zapalnikiem do tyłu, by z dużym prawdopodobieństwem zapalił się od ładunku miotającego (dotyczyło to przede wszystkim broni o krótkiej lufie, gdzie przy ładowaniu łatwiej było kontrolować położenie granatu). No i zapalał się oczywiście. Tyle że proch pali się tym szybciej, im wyższe jest ciśnienie wokół. Jeśli fale ciśnienia w owej tulejce odpowiednio (czy raczej nieodpowiednio) się ułożyły, opóźniacz mógł wypalić się w ułamku sekundy i spowodować wybuch granatu zaraz po opuszczeniu lufy albo i jeszcze przed jej opuszczeniem, co oczywiście nie było za fajne biggrin.gif
- można było (i z tego co wiem tak robiono chyba najczęściej?) dokonać "podwójnego zapłonu": jeden z artylerzystów zapalał zapalnik granatu, a drugi, jednocześnie czy tuż po nim, ładuniek miotający. To również wymagało dział o raczej krótkiej lufie, rozmaitych moździerzy itp., coby do załadowanego granatu można było dosięgnąć. Minusem tej metody była możliwość niewypału: jeśli ładunek miotający działa nie zapalił się, a zapalnik granatu owszem, to obsługa działa czuła się nad wyraz głupio i to niestety przez raczej krótki czas (chyba że ktoś umiał bardzo szybko biegać).
Do walki z bliska wykorzystywano kartacze podobne do naszych: cienościenne pojemniki (blaszane puszki, woreczki z tkaniny) wypełnione kulkami ołowianymi, kawałkami metalu itp. Rozpadały się one zaraz po wystrzale, rażąc kulkami na odległość kilkudziesięciu albo i ze 100 m. Bardziej oryginalne były kartacze gronowe, w których kulki przyklejone były smołą do żelaznego pręta, zaopatrzonego na końcach w drewniane tarcze (całość wyglądała nieco jak oś z kołami). Po wystrzale rozlatywały się one odrobinę później, wskutek sił aerodynamicznych, i mogły mieć większą trochę donośność.
Tak jak napisał przedmówca, były różne rodzaje pocisków zapalających. Najczęściej wyglądało to tak, że miały one "dziurawą" konstrukcję: od perforowanej kuli przypominająceh granat ale z wieloma otworami, po karkas - kulisty czy elipsoidalny szkielet z metalowych prętów i listew, owinięty ciasno nasmołowanym sznurem, płótnem itp. Wewnątrz znajdowała się masa zapalająca, najczęściej coś w rodzaju mieszaniny o składzie czarnego prochu (siarka, saletra, węgiel) z dodatkiem smoły, żywicy, olejów, kalafonii albo wszystkiego naraz. Masa zapalała się przy wystrzale, przez co lecący pocisk stanowił efektowną ognistą kulę. W miejscu jego upadku płomienie wydostające się otworami mogły wzniecić pożar; pocisk mógł się też rozlecieć przy uderzeniu, rozpryskując płonącą mieszankę.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #7

     
Krzysztof Gerlach
 

II ranga
**
Grupa: Użytkownik
Postów: 72
Nr użytkownika: 57.326

Krzysztof Gerlach
Stopień akademicki: dr inz
Zawód: wykladowca
 
 
post 25/10/2009, 16:34 Quote Post

Dwie uwagi:
1. Wprawdzie informacje o kierowaniu zapalnika czasowego w kierunku ładunku miotającego można spotkać w różnych leksykonach, a nawet starych traktatach, lecz tak postępowano bardzo rzadko. Parę eksperymentów z takim ustawianiem smutno się skończyło i potem powszechną praktyką było ustawianie zapalnika w kierunku wylotu. Ponieważ kula w armacie gładkolufowej musiała mieć „luz”, więc płomień wylotowy zawsze ją częściowo omijał i bez problemów (co oczywiście nie znaczy, że ze stuprocentową niezawodnością) podpalał zapalnik. Tyle tylko, że nie od razu to odkryto. Pierwotną metodą było owo „zapalanie na dwa ognie”, tzn. osobno lont zapalnika i osobno ładunek miotający w lufie. Zarówno ograniczenia (konieczność bardzo krótkich luf) jak ewentualne skutki – były dokładnie takie, jak tu opisane. W połowie XVII w. zauważono, że wystarczy sam płomień wylotowy (dzięki czemu nie mogło być mowy o „uczynnieniu” granatu przy braku odpalenia ładunku miotającego; uzyskano doskonałą synchronizację dla nastawy zapalnika czasowego; dało się nieco wydłużyć lufy) i stosunkowo prędko takie odpalanie „na jeden ogień” stało się OBOWIĄZUJĄCE (więc powszechne) w państwach europejskich.
2. Należy uważać z przepisywaniem zasięgów z dawnych traktatów. Ostatnio przeprowadzono szereg badań w warunkach naturalnych, z wykorzystanie najnowszych technik pomiarowych (nie dla zmierzenia odległości, co można zrobić krokami, tylko dla precyzyjnego odtworzenia ówczesnych warunków) i okazało się, że autorzy tych tabelek najczęściej wcale nie strzelali na opisywane przez siebie zasięgi maksymalne. Odpalali działa przy małych kątach podniesienia (tak było bezpieczniej dla lawety) i przeliczali te „niby-zasięgi” na podstawie wzorów dalekich od doskonałości. Ostrożność jest więc nadzwyczaj wskazana.
Krzysztof Gerlach
 
User is offline  PMMini Profile Post #8

     
Dagome
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.260
Nr użytkownika: 46.895

Dagome Arbiter Elegantiarum
Stopień akademicki: Iudex
Zawód: Dagome Iudex
 
 
post 25/10/2009, 18:36 Quote Post

Fajnie, bardzo panom dziekuję, miło posłuchać fachowców. Interesuje mnie jeszcze jesli łaska, jak panowie sądzicie, czy aby nie za szybko zrezygnowano z foglerzy? Oraz czy strzelanie z foglerza było bardzo skomplikowane? W porównaniu do odprzodkowego też.
 
User is offline  PMMini Profile Post #9

     
Krzysztof Gerlach
 

II ranga
**
Grupa: Użytkownik
Postów: 72
Nr użytkownika: 57.326

Krzysztof Gerlach
Stopień akademicki: dr inz
Zawód: wykladowca
 
 
post 25/10/2009, 20:20 Quote Post

Z foglerzy nie zrezygnowano zbyt szybko. We francuskiej marynarce wojennej zaczęły znikać na dobre dopiero w ciągu XVIII w. (a we francuskiej marynarce handlowej utrzymały się jeszcze dłużej), chociaż w innych czołowych flotach zniknęły w zasadzie już w połowie XVII stulecia.
Foglerze zapewniały wielką szybkostrzelność, a ich obsługa była znacznie łatwiejsza niż dział odprzodowych. Jednak brak możliwości zapewnienia uszczelnienia między komorą a lufą dawał wielką utratę donośności. Dlatego foglerze wielkokalibrowe, które miały razić odporne na ostrzał cele ze sporej odległości zniknęły znacznie szybciej (ponieważ nie są prawdziwe definicje polskich bronioznawców, jakoby foglerz oznaczał tylko małe działko, strzelające pociskami ołowianymi - ani nie ograniczały się do tej amunicji, ani do małych wagomiarów). Natomiast w przypadku broni do rażenia siły żywej, i tak używanej tylko na minimalnych dystansach, szybkostrzelność foglerzy długo ceniono, zaś ich marny zasięg był do zaniedbania. Ten typ artylerii zatrzymał się jednak w rozwoju, a inne doskonalono, więc w końcu musiał ustąpić z pola (także na skutek ulepszania ręcznej broni palnej, od której ostatnie foglerze niezbyt odbiegały parametrami).
Krzysztof Gerlach
 
User is offline  PMMini Profile Post #10

 
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej