Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
3 Strony < 1 2 3 > 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Władza a kościół katolicki w PRL, Jak to wyglądało za poszczególnych ekip?
     
szczypiorek
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.288
Nr użytkownika: 74.357

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 20/01/2018, 17:51 Quote Post

Z ciekawostek. W latach sześćdziesiątych służby wydały specjalny podręcznik "Niektóre problemy pracy polityczno-operacyjnej związanej z występowaniem rzekomych cudów". A tu więcej o tym jak władza podchodziła do kwestii cudów tudzież "cudów":

QUOTE
W środę wieczorem 7 października 1959 r. kobiety śpieszące na święto Matki Boskiej Różańcowej zauważyły dziwny błysk na pozłacanej kopule wieży kościoła św. Augustyna na Nowolipkach. Odbicie ulicznych świateł układało się w postać Matki Boskiej. Swoimi obserwacjami szybko podzieliły się z sąsiadkami, ale następnego dnia postaci nie było. Ponownie pojawiła się w piątek i zdaniem świadków tamtych wydarzeń ukazywała się jeszcze przez kolejne 20 dni, wzbudzając najpierw ogólnowarszawską, a później ogólnonarodową sensację.

Pierwszy "cud na Nowolipkach"

Wieść o "cudzie na Nowolipkach" roznosiła się po Warszawie błyskawicznie. Tłum pod kościołem gęstniał z dnia na dzień, bo każdy chciał zobaczyć cudowne odbicie na własne oczy. Tysiące ludzi nie mieściło się na chodnikach, zajmowali ulice, co utrudniało przejazd autobusów. Trzeba było zmienić organizację ruchu.

Czekający na kolejne błyski na kopule modlili się i śpiewali religijne pieśni. W tamtych czasach manifestacje religijne w centrum stolicy nie były władzy na rękę, tym bardziej że przybierały charakter polityczny i antysocjalistyczny. Bezpieka wpadła w panikę, gdy tajniacy odnotowali, że śpiewano m.in. "My chcemy Boga w książce, w szkole...". Upominanie się o powrót religii do szkół było dla władzy bardzo niewygodne.

Nie pomógł komunikat warszawskiej kurii o tym, że zjawiska świetlne na wieży kościoła św. Augustyna tłumaczy się jako zjawiska naturalne. Wierni nie reagowali na apele duchownych o spokój, a gdy wiadomość o cudownym odbiciu obiegła Polskę, kościół przy Nowolipkach stał się miejscem pielgrzymek z całego kraju.

Sława cudu sięgała zresztą jeszcze dalej. Służba Bezpieczeństwa dostrzegła, że pod kościół zaczęły podjeżdżać limuzyny z numerami dyplomatycznymi, które przysyłali ambasadorzy państw zachodnich, aby zweryfikować plotki o manifestacji religijnej w centrum stolicy socjalistycznego w końcu kraju. Pod kościołem widziano m.in. samochody z ambasad USA i Izraela.

Równie kłopotliwy dla władz był fakt, że "cud" wydarzył się akurat w kościele na Nowolipkach, jednej z bardziej rozpoznawalnych wówczas stołecznych świątyń. Na słynnym zdjęciu z 1945 r. widać samotny kościół z wieżą wystający z morza ruin getta. Jeszcze w latach 50. legenda cudownie ocalałej z wojennej pożogi świątyni podsycała wiarę w jej nadprzyrodzone właściwości.


QUOTE
Kościół został zbudowany w stylu neoromańskim pod koniec XIX w. i w czasie okupacji znalazł się w samym sercu getta. Niemcy urządzili w nim magazyn mebli zrabowanych Żydom, potem stajnię, a w trakcie powstania warszawskiego na wieży umieścili stanowisko karabinów maszynowych i punkt obserwacyjny. W sierpniu 1944 r. wieża i kościół trochę ucierpiały, ale główna bryła przetrwała, choć po powstaniu Niemcy podpalili świątynię.

Zamalować Matkę Boską

W 1959 r. milicja próbowała różnych metod, żeby rozproszyć tłum, ale ludzie byli nieustępliwi - kiedy przeganiano ich z Nowolipek od strony ul. Marchlewskiego (dziś Jana Pawła II), podchodzili od ul. Dzielnej, skąd podobno również było widać Matkę Boską na zwieńczeniu wieży.

Funkcjonariusze SB zastosowali też środki prewencyjne - kontrolowali korespondencję, żeby informacje o "cudownym objawieniu" nie przedostawały się do innych regionów Polski. Najbardziej obawiano się, że do Warszawy zaczną przyjeżdżać pielgrzymki ze Śląska.

Od strony ul. Dzielnej zainstalowano specjalne reflektory, które świeciły na zwieńczenie wieży, by zmienić widniejące na niej odbicie, ale i to na niewiele się zdało - ludzie nadal wierzyli w objawienie i nawzajem się w tej wierze umacniali. Tajniacy meldowali, że gdy silny wiatr rozwiewał chmury, a odblask na zwieńczeniu zmieniał kształt, przez tłum przebiegały westchnienia.

W szczytowych momentach przez Nowolipki przewijało się nawet 35 tys. osób dziennie. "Pamiętam tłumy, które telepały się po naszych podwórkach, sikały po klatkach i czekały na pojawienie się Matki Boskiej" - wspominał w "Dużym Formacie" aktor Marek Kondrat, który dorastał na Muranowie.

W końcu władze zdecydowały się na pomalowanie zwieńczenia, ale robotnicy, którzy wdrapali się na wieżę, fatalnie dobrali farbę i już następnego dnia spłukał ją deszcz. Nie trzeba dodawać, że wydarzenie to umocniło wiarę w nadprzyrodzoną moc, która czuwa nad kościołem i torpeduje działania bezpieki.

Powtórne malowanie przyniosło spodziewany przez władze efekt, ale tłum udało się rozproszyć dopiero dzięki aresztowaniom - tajniacy i milicjanci zamknęli w sumie 766 osób, z czego 375 przyjechało z innych rejonów kraju. Wśród nich było wielu duchownych.

Podręcznik zwalczania cudów

Burzliwe wydarzenia z października 1959 r. sprawiły, że bezpieka zaczęła całkiem poważnie przygotowywać się na "występowanie zjawisk nadprzyrodzonych", jak nazywano je w resorcie. "Cud na Nowolipkach" stał się jednym z przyczynków do napisania podręcznika ze szczegółową instrukcją walki z takimi zjawiskami. Publikacja nosiła tytuł "Niektóre problemy pracy polityczno-operacyjnej związanej z występowaniem rzekomych cudów" i została wydana (tylko do użytku wewnętrznego) przez Departament Kadr i Szkolenia MSW w 1966 r.

W tamtym roku Kościół świętował tysiąclecie chrztu Polski i władza ludowa spodziewała się, że "zjawiska nadprzyrodzone" mogą się licznie pojawić. Publikacja zawierała przykłady wcześniejszych cudów z całej Polski, szczegółowy opis działań milicji, a także ich ocenę.

Po wojnie najwięcej takich zjawisk odnotowano na wschodzie kraju. Najsłynniejszy był tzw. cud w Lublinie w 1949 r. - w tamtejszej katedrze na kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej zakonnica zobaczyła łzy pod oczami Maryi. Tydzień później do obrazu pielgrzymowało już kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a wierni z innych parafii zaczęli także widzieć podobne zjawiska. Tylko w Białej Podlaskiej milicja zanotowała 79 zgłoszeń cudów, a meldunki napływały niemal ze wszystkich powiatów - od Hrubieszowa po Radzyń. Wszędzie Maryja widniejąca na kościelnych obrazach płakała, mrugała, krwawiła albo "odnawiała się".

Także w późniejszych latach nie brakowało wydarzeń, które dla wielu stawały się źródłem uniesień religijnych, natomiast dla komunistów oznaczały problem. W lipcu 1965 r. ludzie zaczęli się gromadzić pod domem pewnej rodziny przy ul. Traugutta w Wołominie. Na jej posesji stała kapliczka z figurą Matki Boskiej, która kręciła głową i poruszała złożonymi do modlitwy rękami.

Okazało się, że to uzdolniony technicznie 19-letni syn właścicieli posesji, ministrant, podpiął Matce Boskiej koronę z żaróweczek i podłączył ją do prądu przez transformator a to przyciemniający, a to rozjaśniający blask. Wieczorami pod kapliczką gromadziło się jednak nawet po sto "dewotek", jak milicjanci określali w raportach rozmodlone kobiety. Z "cudem wołomińskim" władze radziły sobie metodami biurokratycznymi - w elektrowni sprawdzono, że koronę podłączono do prądu na dziko, a kapliczka została uznana za samowolę budowlaną.

W obawie przed nieprzyjemnościami właścicielka posesji schowała figurę, a naciskany przez milicję proboszcz miejscowej parafii ogłosił z ambony, że cudu w Wołominie nie było. Niewiele to jednak pomogło, bo ludzie nadal się modlili przy świecach przed pustą już kapliczką.

Z milicyjną finezją

Podręcznik MSW kładł nacisk na szybką reakcję na "cud" już w pierwszych godzinach po jego ujawnieniu. Pierwszym etapem jest ogłoszenie wersji i rozpowszechnianie jej przez dostawcę (wizjonera) "cudu" do najbliższych osób. Etap ten może trwać od kilku do kilkudziesięciu godzin. Występują w nim elementy niepełnego przekonania odbiorców o prawdziwości wersji, próby sprawdzania lub elementy racjonalnego rozważania prawdopodobieństwa zaistnienia "cudu". Etap ten najczęściej decyduje o dalszym biegu wydarzeń - pouczali autorzy.

Za przykład "finezyjnego" i "wybitnego taktycznie" działania milicji podali postępowanie w sprawie cudu na osiedlu Las w Wawrze - dziś to willowa dzielnica Warszawy, ale w 1964 r. bardziej przypominała wieś.

Jedna z dziewczynek w drodze na religię zauważyła na osiedlu Zerzeń, że obrazek Chrystusa z przydrożnej kapliczki jest potłuczony, a pod rozbitym szkłem widać czerwoną ciecz, jakby obraz krwawił. Już tego samego dnia wieczorem pod kapliczką modliło się 200 osób, a potłuczony obraz stał na krześle przykrytym serwetą, otoczony kwiatami i płonącymi świecami.

Wierni szybko ustalili, że za rozbicie obrazu musi odpowiadać ich sąsiadka, która kilka lat wcześniej przystąpiła do świadków Jehowy. Poszła plotka, że zniszczyła ona wszystkie święte obrazki w domu i zabroniła córce chodzić na religię. Tłum ruszył pod jej dom, gdzie o mało nie doszło do linczu, któremu w ostatniej chwili zapobiegł miejscowy komendant milicji. Gdy głośno zapewniał zebranych, że "dołoży wszelkich starań", żeby wyjaśnić sprawę, wmieszani w tłum tajniacy z Wydziału IV delikatnie podawali w wątpliwość "cudowne" pochodzenie czerwonych plam. Tłum odstąpił w końcu od linczu i wrócił pod kapliczkę.

O północy do Lasu przyjechał podstawiony przez bezpiekę ksiądz podający się za wysłannika kurii, który przekonał rodzinę opiekującą się kapliczką, że trzeba naukowo zbadać, czy ktoś celowo nie wstrzyknął czerwonej substancji pod szybkę obrazu. Pod kapliczkę udał się w asyście poważanej w okolicy rodziny, więc ludzie się rozstąpili i wydali mu obraz bez sprzeciwu. Wyników "naukowych badań" nigdy oczywiście nie poznali.

Drugi "cud na Nowolipkach"

Bogatsi o te doświadczenia milicjanci i funkcjonariusze pod koniec października 1970 r. musieli sobie poradzić z drugim cudem na Nowolipkach - ten z 1959 r. w podręczniku MSW opisał ppłk Jerzy Kwil, uczestnik tamtej akcji bezpieki, a 11 lat później naczelnik zwalczającego Kościół Wydziału IV.

Pierwszy sygnał o podejrzanym zbiegowisku wpłynął do Komendy Stołecznej 29 października o godz. 19.30. Mieszkający w okolicy podpułkownik Wojska Polskiego opowiedział dyżurnemu, że naprzeciwko jego kamienicy przy ul. Nowolipki 23 grupa kobiet wpatruje się w odbicia świateł w wieży kościoła. Dyżurny zameldował o tym wydarzeniu w komendzie wojewódzkiej i natychmiast na nogi postawiono wszystkich funkcjonariuszy Wydziału III (zwalczanie opozycji) i Wydziału IV. Błyskawicznie zebrało się też całe dowództwo komendy i podczas dwudziestominutowej narady ustaliło plan operacji o kryptonimie "Wieża".

Akcja "Wieża"

Plan zawierał trzy zwięźle sformułowane punkty: 1. Malowanie wieży. 2. Rozmowa z proboszczem. 3. Opracowanie zabezpieczeń. I był skrupulatnie realizowany.

Punkt drugi wziął na siebie osobiście ppłk Jerzy Kwil. Do drzwi proboszcza Mieczysława Jabłonki zapukał już o godz. 22.30. Ksiądz podjął grę z bezpieką, ale dużego wpływu na wiernych nie miał.

W tym samym czasie milicjanci przywieźli do komendy inżyniera z firmy Mostostal, który miał powiedzieć, jaką farbą należy pomalować zwieńczenie wieży kościelnej - kolor i rodzaj mogły się okazać kluczowe do utrzymania spokoju w Warszawie, a może i całym kraju.

Jeszcze większego tempa operacja "Wieża" nabrała następnego dnia - o ósmej rano na ulice Muranowa wyruszyły wzmocnione patrole milicji oraz tajniacy, a w pobliżu kościoła św. Augustyna krążył radiowóz i nieoznakowany samochód Służby Bezpieczeństwa. W IPN zachował się raport inspektora Wydziału IV, który krok po kroku opisał przebieg akcji:


QUOTE
Godz. 11 - ekipa z Mostostalu i pomocnicy z ZOMO wchodzą na wieżę celem rozpoznania, ustalenia sposobu wyjścia na zewnątrz, skompletowania sprzętu, dopływu światła i zapewnienia łączności. Godz. 14 - dostarczono obiady w termosach. Godz. 17-19 - zakupiono klucze płaskie oraz francuskie i pędzle oraz puszki do malowania.

O godz. 19.30 zaczęły się prace wewnątrz nieużywanej na co dzień wieży, ale szybko zostały przerwane, bo światło wydobywające się z jej otworów okiennych zwracało uwagę przechodniów. Sztab operacji podjął więc decyzję o szczelnym zasłonięciu otworów, dzięki czemu ekipa mogła wznowić pracę, ale przygotowania do wyjścia na zewnątrz zwieńczenia wieży trwały aż do godz. 4 nad ranem.

Okazało się, że kosz, w którym miał pracować malarz, ma nieodpowiednie uchwyty. Cały dzień zajęło ich poprawienie, ale w końcu 3 listopada o godz. 6 rano robotnicy pojawili się na dachu 70-metrowej wieży, gdzie po farbie z 1959 r. nie było już śladu.

Malowanie zwieńczenia wieży zakończyli po ponad sześciu i pół godzinach wytężonej pracy, lecz znów, tak jak 11 lat wcześniej, deszcz zmył świeżą farbę (choć nałożono dwie warstwy). Nikt jednak nie czekał, aż dostrzegą to gapie - w komendzie od razu zapadła decyzja o powtórnym malowaniu. Tym razem zwieńczenie miało być pociągnięte odporną na deszcz i słotę farbą okrętową z domieszką trocin.

Podczas drugiego malowania malarz pracujący w koszu na wysokości 70 m igrał ze śmiercią - cały czas lał deszcz, zwieńczenie było mokre, a silny wiatr odrywał farbę od pędzla, uniemożliwiając jej nakładanie. Milicja nie przerwała operacji, a decydenci uznali, że jeśli malarz nie daje rady pędzlem, to ma nakładać farbę rękami.

Członkowie sztabu obserwowali to wszystko przez lunetę z Komendy Stołecznej w pałacu Mostowskich i przez radio instruowali robotników, gdzie mają nałożyć grubszą warstwę farby i gdzie jeszcze widać niedoróbki. Na koniec dowódca akcji nakazał pomalować kołnierz i wieżyczkę na szczycie zwieńczenia, a w ostatniej chwili dostrzegł przez lunetę plamę, lecz zziębnięty malarz wytłumaczył, że to tylko załamanie blachy.

Gdy ekipa zeszła z wieży, akcja "Wieża" dobiegła końca, a ludzie przestali się zbierać pod kościołem. W zielonkawym, matowym zwieńczeniu nie odbijały się już żadne światła.

W zakończeniu raportu z przebiegu operacji czytamy, że klucz do wieży milicja oddała proboszczowi, ale drugi, dorobiony, pozostał do dyspozycji Wydziału IV.

Artykuł pierwotnie ukazał się w magazynie "Ale Historia" 28.04.2014 r.


http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,150...a-bezpieke.html
 
User is offline  PMMini Profile Post #16

     
szczypiorek
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.288
Nr użytkownika: 74.357

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 17/05/2019, 11:36 Quote Post

Przy okazji emisji filmu Sekielskiego "Tylko nie mów nikomu" pojawił się wątek współpracy księży z SB. Jest wiele ciekawych publikacji, czy nawet pojedynczych wypowiedzi w tym temacie. Na razie zamieszczę jedną rzecz, która jest relacją "tamtej strony" (fragment książki). Problem może być taki, że Dziewulski znany jest z "parcia na szkło" i mam tylko nadzieję, że za mocno tych historii nie ubarwił. Ale przeczytać zawsze można. Tym bardziej, że pewne rzeczy są też podnoszone przez osoby z zupełnie innej bajki, jak choćby ksiądz Isakowicz-Zalewski

QUOTE
Jerzy Dziewulski: Co trzeci ksiądz współpracował z SB. Ukrycie pedofilii, kochanek i dzieci Kościół zawdzięcza Kiszczakowi


QUOTE
W książce„Jerzy Dziewulski o kulisach III RP” jej bohater w rozmowie z dziennikarzem Krzysztofem Pyzią opowiada o agenturze w Kościele katolickim, operacji „Most” czy ochronie Aleksandra Kwaśniewskiego


Jerzy Dziewulski to były milicjant, wywiadowca, inspektor generalny, a od 1975 do 1991 szef jednostki specjalnej na lotnisku Okęcie, poseł na Sejm I, II, III i IV kadencji. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1995-97 był sekretarzem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego ds. bezpieczeństwa. Odpowiadał m.in. za jego ochronę. Twórca sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.

Poniżej fragment książki.

– (...) Zresztą w tamtym czasie, czyli latach 80., największa procentowa tak zwana werbowalność agentury była właśnie w Kościele.

– Największa, czyli jaka?
– Szacuje się, że blisko dziesięć tysięcy duchownych i osób świeckich związanymi z Kościołem, czyli na przykład osoby z katolickich klubów inteligenckich czy rad parafialnych, było TW. Moim zdaniem są to wyniki zaniżone, „ucholi” było kilka razy więcej. Może nawet 30 procent duchownych niskiego szczebla zostało zwerbowanych… I to w większości przypadków z powodu materiałów obciążających.

– Daj mi osobę, a znajdę na nią paragraf. Tyczy się to każdego, nie tylko duchownych.

– Zgoda, bezpieka mogłaby mieć coś praktycznie na każdego. Ale zdecydowanie łatwiej było zwerbować duchownych niż innych ludzi, to ci powie każdy esbek. W trakcie pracy w sejmowej komisji zajmującej się lustracją dowiedziałem się, że bezpieka werbowała duchownych w większości na podstawie materiałów obciążających. Na obronę Kościoła trzeba dodać, że przed upadkiem PRL-u służby z tą instytucją walczyły na noże, wszelkimi środkami. Była to wojna totalna, nie tylko informacyjna, SB miała świadomość, że Kościół skupia w swoim ręku wielu intelektualistów, czyli w pewnym sensie świadomych lub nie pionków wpływu. Zważywszy na autorytet tych ludzi, jakim się w pewnych kręgach cieszą, może być to broń masowego rażenia… oddziaływać na nastroje społeczne, formować pożądane. Nie wnikając w szczegóły, bezpieka miała specjalne departamenty i wydziały, których jedynym zadaniem była inwigilacja Kościoła i zwalczanie jego wpływów za granicą i w kraju. W pewnym momencie wprowadzono nawet obowiązek prowadzenia na każdą osobę duchowną tak zwanej TEOK, czyli Teczki Ewidencji Operacyjnej na Księdza. Co więcej, do tego dochodziły TEOP-y, czyli Teczki Ewidencji Operacyjnej na Parafię, dokumentujące co ważniejsze wydarzenia.

– Co dokładnie zawierały te teczki?

– Teczki dotyczące księży zawierały na przykład takie informacje, jaki jest stosunek duchownych do jedynie słusznej linii PRL-u, czy ją popierają… Ale też i szczegóły dotyczące tego, czy ktoś w otoczeniu duchownych współpracuje z bezpieką. Natomiast w teczkach dotyczących parafii poza szczegółami z życia parafii były fotografie kościoła, szkice otoczenia, wykazy pobliskich kaplic, majątku parafii, spis zakonnic i zakonników, a nawet statystyki dotyczące tego, jakie wyznania są na danym terenie. Zbierali praktycznie wszystko. Od faktów po plotki, by mieć materiał do ewentualnego „demontażu” cudu, jeśli się gdzieś w parafii spontanicznie zdarzy. To owocowało sporą ilością werbunków. (...)

– Jednak nie ujawniono dotychczas TEOK-ów. Dlaczego? Podobno polski Kościół brał udział w nieoficjalnych rozmowach dotyczących Okrągłego Stołu, w sprawie przejęcia teczek duchownych?
– Nie mam co do tego większych wątpliwości. Kościół, czy tego chce czy nie, jest częścią społeczeństwa. Stanowi pewien rodzaj moderatora w życiu publicznym, który jawi się jako źródło moralności. Określa, co jest dobre, co jest złe. Wskazuje, jak powinno się żyć. Słowem, uzurpuje sobie prawo bycia autorytetem. Nie oznacza to jednak, że tego typu autorytet może działać ponad społeczeństwem, ponad zasadami, które rzekomo sam wyznaje. Jeżeli dba o siebie, to powinien też dbać o innych. I tym sposobem zbliżamy się do Okrągłego Stołu. Przenosimy się do drugiej połowy lat 80. Kościół walczy ramię w ramię z Solidarnością, wspiera ich w walce o prawdę, wolność i demokrację.

I nagle w trakcie Okrągłego Stołu dochodzi do kuluarowych bardzo bliskich rozmów hierarchów kościelnych z Kiszczakiem.
W ich trakcie Kościół walczy przede wszystkim o to, by zasoby archiwalne Kościoła nigdy nie znalazły się w publicznej dyspozycji. Kurtyna milczenia. Nawet Kiszczak nigdy publicznie nic nie oświadczył na ten temat.


– Podobno zachowała się tylko jedna teczka TEOK.
– W archiwum zachowała się jedynie kartoteka, która nic nie oznacza. To, że z niej wynika, że ktoś był agentem, to żaden dowód. Nawet nie możemy osądzić, na podstawie jakich dokumentów został zwerbowany, co na niego mieli. Pozostałe TEOK-i zostały przekazane episkopatowi, a ten zapewne je spalił.

– Jeżeli dobrze rozumiem, to za decyzją o przekazaniu tych dokumentów stał Czesław Kiszczak?

– Niekoniecznie. To również musiała być poniekąd decyzja ludzi Solidarności, którzy w tamtym czasie przejmowali władzę. Powiedzmy sobie wprost, w tej sprawie Kościół zawdzięcza bardzo wiele nie tylko Solidarności, ale też Kiszczakowi i Jaruzelskiemu. Ja stawiam proste pytanie – jak to możliwe, że Kościół, który rzekomo wyznaje tak szczytne ideały, zadbał tylko o siebie? Dlaczego nie zadbał o innych? Dlaczego teczki ludzi niezwiązanych z Kościołem są ujawniane? Ci ludzie dostają codziennie kopniaki od życia, choć oczywiście wśród tej grupy są również tacy, którzy donosili, werbowali nie z konieczności, działając niejako pod przymusem, ale z pobudek, hm, niskich. Nie powinno być tak, że Kościół z zasobów archiwalnych eliminował wszystkie teczki duchownych, a o obszarze świeckim zapomniał. Czy to przypadkowe przeoczenie, czy raczej podwójna moralność? Dla mnie to nie do pomyślenia, że ci duchowni, którzy byli agentami, dalej siedzą na ambonach i mówią, jak ma się żyć… Prawda jest taka, że na większość tych zwerbowanych duchownych były jakieś kwity. Wątpię, by trafił się jakiś ksiądz desperat, który donosił, bo aż tak adorował Rzeczpospolitą Ludową. Słowem, wszyscy zostali zwerbowani na podstawie materiałów obciążających. A jakie były materiały obciążające? To były kochanki, potomstwo, pedofilia, homoseksualizm i alkohol.

Kościół, niszcząc swoje akta, popełnił ogromny błąd. Wówczas wyszli na czysto, ale tylko z pozoru, bo dzisiaj wychodzi to Kościołowi bokiem.
Gdyby w tamtym czasie otworzyli te akta i zrobili czystkę na podstawie tych teczek, usuwając przestępców, na których bezpieka miała twarde dowody, to dzisiaj Kościół byłby w zupełnie innej sytuacji. Zwróć uwagę, że większość spraw pedofilskich i homoseksualnych, które dzisiaj wypływają w stosunku do duchownych, dotyczy czasów przeszłych. Doszło do tego, że ludzie przypominają sobie stare, bynajmniej nie dobre czasy, ofiary są już dorosłe i postanawiają przerwać zmowę milczenia.

Poza tym pamiętaj o jednym. W czasach komunizmu Kościół był przez komunistów tolerowany. To prawda, lata 50. w fazie stalinowskiej, życie duchownych nie było łatwe, i nie tylko tych niższego stopnia, wystarczy wspomnieć udręki choćby kardynała Wyszyńskiego, ale później, gdy już nadeszła odwilż, kurs antykościelny osłabł, komuna nie chciała zadzierać z Kościołem. W końcu Kościół był świetnym stabilizatorem społecznych nastrojów i fantastycznie spełnił swoją rolę w konwergencji systemów, gdy ręka w ręką z Kiszczakiem i Jaruzelskim pomagał w łagodnym przejściu z socjalizmu do demokracji. Duchowni mieli łagodzić, by wszystko odbywało się w pokojowym duchu. W ogóle w kuluarach MO i SB często dyskutowano na temat Wałęsy. Mówiło się, że był opracowywany przez SB, że był agentem, że miał pseudonim…

Wiele też mówiło się o prałacie Jankowskim. Gdzie leży prawda – nie wiedziałby nikt, w każdym razie według plotek miał to być ksiądz homoseksualista, który lubi młodych chłopców. To była dość powszechna informacja wśród gliniarzy, szczególnie w Gdańsku. Wszyscy się zastanawiali nad jednym. Jeżeli my w Warszawie wiemy o tym, że on być może był homoseksualistą i miał skłonności, powiedziałbym, „nietypowe”, to czy bezpieka go czasem nie „trafiła”, czyli zwerbowała? Skoro to wiedzieli i być może mieli dowody, to co za problem byłoby o tym porozmawiać i zwerbować? Powiedzieliby: „Księże kochany. My tu mamy zdjęcia, my tu mamy konkretne dowody. Karty na stół”. Zresztą, jako poseł pracowałem wokół ustawy lustracyjnej i w tamtym czasie spotykałem się z byłymi esbekami, by rozpoznać sytuację. Oni mówili wprost, że mieli jasną taktykę, którą stosowano wobec księży i przynosiła ona oczekiwane rezultaty. Otóż Kościół był penetrowany z łatwością z racji tak zwanego profilu psychologicznego księży, którzy byli nierzadko charakteryzowani jako niemęscy, ulegli, podporządkowani, strachliwi.

W związku z tym, kiedy esbek dowiedział się tylko z plotek, że konkretny ksiądz ma inne zainteresowania niż modlitwa i Kościół, natychmiast zakładał mu kontrolę operacyjną i za chwilę miał wszystko jak na dłoni, werbunek był gotowy. Nie wszyscy wiedzą, że kontrolę operacyjną zawsze zakładali właśnie wtedy, kiedy chcieli praktycznie dowodowo zdobyć kompromitujące księdza informacje. Właśnie po to, żeby już podczas osobistej rozmowy z nim pokazać mu te dowody i pozyskać księdza na TW. Zakładali podsłuchy, kontrolę korespondencji, wykorzystując właściwie pełną inwigilację. W takiej sytuacji ksiądz nie miał szans się wywinąć. Wiedział, że poza Kościołem jest nikim, a podpisanie zobowiązania do współpracy dawało mu szansę przeżycia.

– Nie ujawniono na przykład TEOK-ów, czyli Teczek Ewidencji Operacyjnej na Księdza, by nie wyszły na światło dzienne wszystkie wewnętrzne brudy…

– No jasne, przecież Kościołowi nie chodziło o wybielanie rzeczywistości komunistycznej. Kościół zawsze był silnym graczem, miał swoje cele, i z pewnością odniósł ogromny sukces podczas upadku PRL-u. Ot, po prostu uratowano tyłki swoim żołnierzom, duchownym. Gdyby te brudy ujawniono, ludzie dowiedzieliby się, co który ksiądz ma na sumieniu i jak bardzo niezgodne z nauczaniem jest szeregowe życie owych księży. Wyszłoby szydło z worka, kto był homoseksualistą, kto pedofilem. Oddzielono by ziarno od plew. Oczywiście pod warunkiem, że bylibyśmy w stanie ocenić wiarygodność tych oskarżeń. Kiedy byłyby twarde dowody, jak na przykład zdjęcia, wina byłaby oczywista. W ogóle inwigilacja polskiego Kościoła była szczególna. Materiały były ułożone według określonych haseł, zagadnień i tematów. Segregowano je między innymi według poszczególnych zakonów, diecezji, uczelni katolickich czy ważniejszych rocznicowych wydarzeń kościelnych. To była cała góra dokumentów, istna watykańska biblioteka! Chociażby stenogramy kazań i przemówień, dokumenty dotyczące księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego, korespondencja Kościoła krajowa i zagraniczna, a nawet taśmy filmowe dotyczące „Milenijnych Uroczystości Kościelnych 100-lecia Chrztu Polski”. I wyobraź sobie, że nie złożono tam TEOK-ów! Jest jedynie kartoteka, która nie zawiera informacji o jakości „donoszenia”. Są tam tylko informacje, że ktoś donosił, bo jest zarejestrowany. Ale to za mało, by sprawdzić, czy był TW i nie donosił, czy był TW i kapował aż miło.

W związku z tym częstotliwość donoszenia, sposób przekazywania informacji i jakość tych informacji na zawsze pozostanie tajemnicą.
Dlatego mocno ryzykowna jest dzisiaj dyskusja o poszczególnych personaliach. Po co mamy dawać upust sensacyjnym informacjom i być może niszczyć czyjeś życie, opierając się na szczątkowych, niepewnych materiałach? Takie działanie byłoby bardzo ryzykowne.


– Gdzie się podziały TEOK-i?
– Według informacji, które do mnie dotarły, przejęcie tych teczek pojawiło się w trakcie nieoficjalnych rozmów wokół Okrągłego Stołu. Dalej te teczki zostały przekazane prawdopodobnie do Episkopatu, a następnie zniszczone. Zachowała się podobno tylko jedna taka teczka, i ani grama więcej.

Wygląda na to, że całe nasze społeczeństwo przeszło transformację i lustrację z wyjątkiem Kościoła.
Były czystki w wywiadzie, w milicji, w wojsku, a w Kościele nic, bezgrzeszne owieczki boże nie mają nic na sumieniu… mają. Dzisiaj w IPN mamy praktycznie teczki wszystkich informatorów SB, z wyjątkiem Kościoła, który zadbał o swoje środowisko naturalne. Gdybyśmy mieli dostęp do tych teczek, moglibyśmy z dużą pewnością odczytać, kto był pedofilem, a kto tylko podrywał żony parafian. Na tej podstawie Kościół mógłby bez większych problemów wyeliminować ze swoich szeregów przestępców. Tak jednak się nie stało. I nie da się już tego zrobić, skoro teczki zostały zniszczone. (...)

Nie jestem przeciwko Kościołowi, nie jestem człowiekiem, który mówi: „Nienawidzę Kościoła”. Nic z tych rzeczy. Jest mi kompletnie obojętny. Traktuję go jak partię polityczną, która ma określona władzę i określone wpływy. Przykro mi. Jak kogoś mój punkt widzenia boli, niech się rozejrzy.

– Słyszałeś o tym, by księża donosili na tych, którzy się spowiadali?
– Nie mam danych. Przypuszczam, że w przypadku spowiedzi księża starali się zachować pewien umiar. Za to wiem jedno. Niektórzy chętnie donosili na wszystko i wszystkich. Ale uwierz mi – miałem w rękach takie statystyki, sporządzone przez byłego już ministra spraw wewnętrznych i koordynatora służb specjalnych na wyraźną moją prośbę jako posła. Ja oceniałem werbowalność księży na 30 procent, minister w swoim raporcie ocenił ją na znacznie więcej. Szukałem tego raportu w swoim archiwum, ale za cholerę niestety go nie mogę znaleźć…

– Zatrzymajmy się na moment przy tych szacunkach. W trakcie naszych rozmów podawałeś różne liczby, jeśli chodzi o stopień procentowego zaangażowania duchownych. Skąd się biorą te rozbieżności?

– Rozbieżności w procentach biorą się z prostego powodu. Wszystko zależy od tego, kto w jakim rejonie operował. Pamiętaj o jednej rzeczy. Bezpośredni werbunek był przede wszystkim w wojewódzkich komendach milicji. Tam były oddziały SB, które werbowały. Nie było w tym specjalnej filozofii. Po prostu im większe skupisko duchownych, tym łatwiej było o werbunek. W większych miastach było zdecydowanie łatwiej o werbunek. Po pierwsze – było tam więcej księży. Po drugie – było dostępnych więcej „szatańskich” rozrywek, które dawały możliwość werbunku. Co innego, gdy dajmy na to, w jakiejś parafii nędza, pracuje tylko wikary i ksiądz emeryt, a za jedyną rozrywkę mają dożynki i strofowanie nowożeńców, gdy w dzień wesela młodej brzuch już widać… Wówczas procent zwerbowanych musi być zdecydowanie mniejszy. Wiem z dobrych źródeł, że na przykład w Komendzie Stołecznej była bardzo duża liczba zwerbowanych duchownych. Podobnie było w komendach, gdzie były większe skupiska ludności.

– Zakładając, że te statystyki miały odzwierciedlenie w rzeczywistości, gdzie byś upatrywał tak wysokiego poziomu werbowalności osób duchownych?

– Otwarcie ci powiem. W tym zawodzie brak tak zwanych męskich charakterów. To po pierwsze. Dlatego księża cechowali się dużą werbowalnością. Po drugie: brak męskich postaw, no wiesz, upraszczając, do bitki i wypitki. Nie to, żebym akurat wódę chwalił, i też nie pochwalam bezsensownego użycia przemocy, chodzi mi o gotowość… gotowość do czynu. Po trzecie: byli to nierzadko ludzie słabi psychicznie, jakby niedostosowani do drapieżnej rzeczywistości. W gruncie rzeczy nie musieli oni z niczym walczyć w życiu, wszystko przychodziło łatwo. Problemem były tylko stosunki międzyludzkie w Kościele. Kto awansuje, a kto nie. Pieniądze były, jedzenie było, co na siebie włożyć – też mieli, słowem, o nic się nie martwili. A więc nie byli kompletnie przygotowani do życia w sytuacjach trudnych. Wiesz, normalny człowiek, nim jakoś tam się ustawi, dostaje zazwyczaj dobrą szkołę, i raz na górze, raz na dole, taki już twój los… walczy o swoje. Ale ci co się garnęli do stanu duchownego, nie byli w stanie sami sobie radzić. (...)

– A co z siostrami zakonnymi? W jakim stopniu były werbowane?
– Według mojej wiedzy były, ale to był minimalny procent. Powtórzę, absolutne minimum, dla wielu może to być zaskoczeniem…

– No właśnie. Przecież siostry zakonne – z jednej strony często są w cieniu księży – ale z drugiej strony, jako w pewnym sensie niewidzialne, często mogły usłyszeć więcej?
– Problem polegał na tym, że one były mniej zaangażowane w codzienne życie. One nie były aktywne tak jak ksiądz, widujący się, spowiadający, rozmawiający, wygłaszający kazania. One były niejako na zapleczu tej instytucji, w jej kuchni… na zakrystii. Już z tej przyczyny były bardzo trudno werbowalne, a poza tym, powiem ci otwarcie, co kiedyś w zaufaniu rzekł mi jeden z chłopaków z bezpieki, że zakonnice są jako kobiety bardziej kobietami niż księża mężczyznami. To charakteryzowało ich postawę, często dość twardą. Znały ciężką pracę, i potrafiły o swoje walczyć.

– Mówiąc wprost – miały jaja.
– Właśnie! Niestety, miały jaja. Wiedziały, czym jest ciężka robota. Wiedziały, czym jest mycie podłóg, obieranie ziemniaków. (...)

Ale naprawdę wierzysz, że wszyscy duchowni modlili się dwadzieścia cztery godziny na dobę, adorując najświętsze relikwie, gotowi rzucić się na pożarcie bezpiece niby w legendach pierwsi chrześcijanie lwom? To jest nieludzkie, nienormalne, może Kościół chętnie produkuje męczenników, ale materiał ludzki chce po prostu żyć, o ile tylko można, zazwyczaj maksymalnie wygodnie. To nie jest średniowiecze, że prochem za życia jesteś… Ja się tym duchownym wcale nie dziwię, że bezpieka tak łatwo ich werbowała, metody bezpieki naprawdę trudno było znieść, potrafili się dobrać do każdego, przez duszę i przez ciało. Dlatego powinniśmy spojrzeć na to z większym dystansem i spróbować zrozumieć zachowania tych duchownych.

– Pokusisz się o przypuszczenie, że nie było parafii, na której nikt nie donosił?
– Według mnie nie było, choć wiadomo, że to tylko przypuszczenia. Skoro infiltracja w Kościele była na poziomie 30–40 procent, to trudno byłoby znaleźć parafię, która nie byłaby na uchu esbecji. Duchowni wcale nie byli werbowani przy pomocy haseł ideologicznych, że w Kościele jest na przykład zabobonne be, a socjalizm to raj… Wymuszali na nich pożądane reakcje, a że tak łatwo ulegali… Jak już mówiliśmy, w tamtych czasach życie w Kościele było dla nich jedynym możliwym życiem – poza Kościołem oni nie istnieli, nie byli przygotowani do życia, w którym musisz mieć twarde łokcie… Po drugie, niech nikt mi nie wciska kitu, że można pohamować samczą fizjologię przy pomocy adoracji sakramentu i dyscypliny zdrowasiek. A więc słabość tych ludzi była jakby motorem dla działania służb. I stąd bezpieka miała w tych pozornie świątobliwych kręgach pełne rozeznanie. Ktoś, kto się służbom przeciwstawiał, musiał być naprawdę czysty, ale też i silny, gotowy na wszystko, bo SB nie odpuszczała, i wcześniej czy później i tak by mu skopała dupę. Ale z zasady w środowisku duchownych nie było chojraków, nawet seksualność, która się tam pokątnie krzewiła…

– Co jakiś czas pojawiają się sprawy związane z homoseksualizmem czy molestowaniem nieletnich. Niby w każdym stadzie znajdzie się czarna owca, ale…
– Zawsze tak było i to się nie zmieni. Jeden donosił, że drugi molestował. To jak łańcuszek, ten, który donosił, stawał się jednocześnie agentem werbującym. No bo jak doniósł na „molestującego”, a tamten nie był dotąd zwerbowany, to automatycznie stawał się nim. W efekcie molestujący i molestowany mieli kontrolę podwójną, a czasem potrójną. Otwarcie ci powiem: rzadko była „czysta” parafia, chyba że na jakimś zadupiu, ale w miastach każda była infiltrowana, miała swój zespół ucholi. Trzeba powiedzieć, że jeśli ktoś z wiernych wiedział o takich przypadkach nadużyć, to słabości osób duchownych stawały się nierzadko powodem odejścia odrzucały od Kościoła.

Wiesz, czystsza byłaby sprawa, gdyby Kościół zdecydował się na małżeństwa.
Wówczas nie byłoby takiego problemu, obszar seksualny zostałby unormowany, ojczulkowie znaleźliby legalne zaspokojenie. Widzisz, kiedy byłem posłem, zacząłem się interesować skalą infiltrowania społeczeństwa przez bezpiekę. Pracowaliśmy nad ustawą lustracyjną, ale gdy się tak nad tym głębiej pochylić, może to być miecz obosieczny. Czasem taka komisja lustracyjna może zdziałać więcej złego niż dobrego, jeśli ktoś nią steruje. Ujawnianie tego typu informacji często okazywało się błędne, wiele państw, które miały podobne do naszych problemy, wycofało się z lustrowania wszystkiego i wszystkich. A u nas, niestety, poszli na żywioł. Tu konieczna jest pewna uwaga, chcieli lustrować wszystko, z jednym zastrzeżeniem. W końcu nieprzypadkowo Kiszczak zawarł porozumienie z Kościołem i pewne materiały zaczęły znikać…

– Wierzysz w to?

– To nie kwestia wiary, ale wiedzy. Kościół zdawał sobie sprawę z tego, że ujawnienie tych materiałów jest gorsze niż bieżąca współpraca ze służbami PRL-u. Wybrał mniejsze zło – dla siebie. Ja ich nie obarczam winą, ale widzę w tym przyrodzoną słabość: biskupów, kardynałów, czyli elity Kościoła. Część z nich ma takie same słabości jak my wszyscy, a grają świętoszków…

– Jest takie staropolskie powiedzonko: Księże prałacie, czemuż tak nie żyjecie, jako nauczacie…

– Otóż to. Wtedy zadawałem pytanie: co wy robicie z tą lustracją, do czego zmierzacie? I zwróć uwagę: charakterystyczne było to, że nigdy na temat Kościoła nie mówiono. A wiesz dlaczego? Bo żadnej ze stron to nie pasowało. Kościół nie miał się czym chwalić, a SLD nie chciało być znowu posądzone o walkę z Kościołem. W związku z czym przeszło to po cichu, bez bólu. Jak ci mówiłem, byłem chrzczony i bierzmowany, ale wraz z dojrzałością i krytyczną obserwacją świata przestałem wierzyć w to, co oni robią i co mówią. Widziałem, że jest potężny rozdźwięk pomiędzy moją wiedzą o ich agenturalnej działalności czy choćby o różnych wynaturzeniach, chociażby o praktykach molestowania. Pewnie kumple pękną ze śmiechu… powiem coś, co do wizerunku Dziewula-twardziela nie pasuje, ale jako mały chłopiec, no, w jesieni życia będzie mały coming out, służyłem do mszy w kościele na Żoliborzu.

Kumpel mi opowiadał, który razem ze mną służył, że jeden z księży się do niego dobierał. Nie bardzo wtedy rozumiałem, co to znaczy, myśmy się wówczas z tego śmiali.
Ale nie zmienia to postaci rzeczy, że mi o tym zdarzeniu w zaufaniu powiedział. Służyłem do mszy, a osobą, która mnie do tego przekonała, była moja mama. Oczywiście, opowiedziałem jej o zajściu z księdzem. I już więcej do mszy nie służyłem. Poważnie, mówię to po raz pierwszy… O tym, że od kumpla, z którym siedziałem przed ołtarzem – tam były takie schodki, dla wtajemniczonych: odpowiadały poziomowi zaufania do ministrantów, ja na najniższym schodku – dowiedziałem się takich rzeczy, co działo się na stopniach wyższych, katedry czy archikatedry, do dzisiaj pozostaje dla mnie tajemnicą. I dziś za wiele się o tym nie dowiemy, bowiem trzeba powiedzieć sobie jasno, że wiele dokumentów na temat Kościoła uległo celowemu zniszczeniu. 24 sierpnia 1989 roku Czesław Kiszczak wydał tajne zarządzenie nr 075/89, co w efekcie doprowadziło do likwidacji pionu IV, zajmującego się Kościołem. Kilka dni później zaczęto systematycznie niszczyć dokumentację na ten temat. (...)

– Dlaczego dopiero dzisiaj wychodzą te wszystkie problemy związane z Kościołem?

– Z prostej przyczyny. W PRL-u każdy, kto mówił coś złego o tej instytucji, był wrogiem Kościoła, bo Kościół jawił się jako jedyne zbawienie od komunizmu… I ludzie to akceptowali. Społeczeństwo miało też świadomość, że Kościół jest wsparciem dla Polaków i w takiej sytuacji nie warto go atakować, nawet jeśli ktoś słyszał, że jakiś duchowny lubi młodych chłopców. Poza tym ludzie też niewiele wiedzieli. Przecież wszystkie informacje na ten temat o konkretnym księdzu były w rękach bezpieki. A bezpiece nie zależało na ich ujawnianiu.

To prawda. Każda negatywna informacja o działaczu politycznym czy duchownym, opublikowana przez bezpiekę, była niezbyt wiarygodna dla przeciętnego Kowalskiego. Ludzie by to skomentowali: „Bezpieka robi to specjalnie, żeby męża opatrznościowego udupić”. Wtedy można było wobec wiernych łgać w żywe oczy, uchodząc za świętego, a w istocie od rana do nocy oddawać się praktykom, że tak powiem, bezecnym… Pamiętaj, że w tamtych czasach, gdy pojawiało się coś negatywnego, co dotyczyło Kościoła czy Solidarności, to od razu jak mantrę powtarzano słowo „prowokacja”. Nikt nie brał na poważnie żadnych oskarżeń, choćby miały mocne podstawy, wiadomo, „prowokacja”.

http://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,24...olpracowal.html
 
User is offline  PMMini Profile Post #17

     
Danielp
 

born in the PRL
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.501
Nr użytkownika: 1.267

 
 
post 17/05/2019, 13:08 Quote Post

QUOTE(szczypiorek @ 17/05/2019, 11:36)
Przy okazji emisji filmu Sekielskiego "Tylko nie mów nikomu" pojawił się wątek współpracy księży z SB. Jest wiele ciekawych publikacji, czy nawet pojedynczych wypowiedzi w tym temacie. Na razie zamieszczę jedną rzecz, która jest relacją "tamtej strony" (fragment książki). Problem może być taki, że Dziewulski znany jest z "parcia na szkło" i mam tylko nadzieję, że za mocno tych historii nie ubarwił. Ale przeczytać zawsze można. Tym bardziej, że pewne rzeczy są też podnoszone przez osoby z zupełnie innej bajki, jak choćby ksiądz Isakowicz-Zalewski

QUOTE
Jerzy Dziewulski: Co trzeci ksiądz współpracował z SB. Ukrycie pedofilii, kochanek i dzieci Kościół zawdzięcza Kiszczakowi



*


Pewnie Dziewulski przesadza [moje zdanie] ale nie przesadza z mechanizmem.
Ksiądz pedofil, hazardzista, czy mający kochanke to bardzo łatwy cel od zaszantażowania i pozyskania jako TW. Normalne robota przy pozyskaniu źródła. że niesmaczna dla oficerów prowadzących danego TW o skłonnościach pedofilskich. No ale cel uświęca środki


Ten post był edytowany przez Danielp: 17/05/2019, 13:19
 
User is offline  PMMini Profile Post #18

     
szczypiorek
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.288
Nr użytkownika: 74.357

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 17/05/2019, 13:25 Quote Post

Metody znane i opisane. Fakt. Jednak parę rzeczy jakoś słabo dyskutowanych w przestrzeni publicznej. Mnie na przykład interesuje na ile wiarygodne są te szacunki odnośnie liczby współpracowników służb wśród księży. No i kwestia teczek, które się wzięły i zaginęły na początku transformacji.
 
User is offline  PMMini Profile Post #19

     
jkobus
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 7.397
Nr użytkownika: 65.292

Jacek Kobus
Stopień akademicki: mgr
Zawód: rolnik
 
 
post 17/05/2019, 13:45 Quote Post

Czytałem opracowanie ks. Isakiewicza - Zaleskiego dotyczące archidiecezji krakowskiej. Na podstawie dokumentów IPN i zeznań świadków przedstawił 40 lat inwigilacji księży w tej diecezji: z dokładnym omówieniem wszystkich istotnych i charakterystycznych przypadków. Już nie pamiętam dokładnie, ale per saldo wyszło mu, że uległo poniżej 10% księży (coś mi się pałęta po głowie, że bodaj 6% - ale kopii kruszył nie będę). W ogromnej większości właśnie takich, którzy swoim zachowaniem i cechami charakteru ułatwili służbom tę operację.

Ks. Zaleski jest bardzo aktywny na Facebooku - łatwo go znaleźć.

To właśnie on postawił tezę, że rozpoczętą w 2006 roku autolustrację w Kościele zablokowało właśnie tzw. "homolobby".
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #20

     
Danielp
 

born in the PRL
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.501
Nr użytkownika: 1.267

 
 
post 17/05/2019, 13:47 Quote Post

QUOTE(szczypiorek @ 17/05/2019, 13:25)
Metody znane i opisane. Fakt. Jednak parę rzeczy jakoś słabo dyskutowanych w przestrzeni publicznej. Mnie na przykład interesuje na ile wiarygodne są te szacunki odnośnie liczby współpracowników służb wśród księży. No i kwestia teczek, które się wzięły i zaginęły na początku transformacji.
*


jest swego czasu głośna ksiazka ks Isakowskiego " Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezjo krakowskiej"
 
User is offline  PMMini Profile Post #21

     
szczypiorek
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.288
Nr użytkownika: 74.357

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 17/05/2019, 14:13 Quote Post

QUOTE(Danielp @ 17/05/2019, 14:47)
QUOTE(szczypiorek @ 17/05/2019, 13:25)
Metody znane i opisane. Fakt. Jednak parę rzeczy jakoś słabo dyskutowanych w przestrzeni publicznej. Mnie na przykład interesuje na ile wiarygodne są te szacunki odnośnie liczby współpracowników służb wśród księży. No i kwestia teczek, które się wzięły i zaginęły na początku transformacji.
*


jest swego czasu głośna ksiazka Isakowicza-Zalewskiego" Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezjo krakowskiej"
*



Mam i czytałem. Księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego obserwuję na twitterze, gdzie jest bardzo aktywny. Ma oczywiście poglądy na różne sprawy, z którymi trudno się czasem zgodzić, no ale nie o tym temat.

Jeśli chodzi o książki to jest jedna (nie mam, ale chyba się zakręcę) która opisuje czym jest TEOK, o której wspominał Dziewulski. IPN wydał. Może i innych zainteresuje:
https://ipn.gov.pl/pl/publikacje/ksiazki/12...acyjnej-SB.html

jkobus
QUOTE
To właśnie on postawił tezę, że rozpoczętą w 2006 roku autolustrację w Kościele zablokowało właśnie tzw."homolobby".


Tu musiałyby paść nazwiska i konkrety, a widać, że jest opór ze wszystkich stron politycznej barykady. Ja tak po ludzku rozumiem jeden powód - w teczkach opisane jest życie osobiste tych księży. A to nie tylko kwestie opcji homo. Pamiętajmy, że haki były też na osoby heteroseksualne - związki z kobietami, posiadanie potomstwa, problemy z alkoholem.

Ten post był edytowany przez carantuhill: 20/05/2019, 7:51
 
User is offline  PMMini Profile Post #22

     
jkobus
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 7.397
Nr użytkownika: 65.292

Jacek Kobus
Stopień akademicki: mgr
Zawód: rolnik
 
 
post 17/05/2019, 14:28 Quote Post

Oraz pasje podróżnicze (kwestia wydania paszportu...), czasem też -
poczucie władzy (ks. Zalewski opisuje przypadek znanego proboszcza z Podhala, który czerpał przyjemność z tego, że dzięki kontaktom z SB, mógł od czasu do czasu coś komuś "załatwić" - nie dostrzegając, że jednocześnie kabluje na tychże samych ludzi...).

W książce przecież są nazwiska. Także biskupów.

Generalnie, biorąc pod uwagę jak bardzo władzy zależało i ile wysiłku oraz środków wkładała w inwigilację właśnie Kościoła (chyba tylko pracownicy placówek zagranicznych byli inwigilowani równie starannie...), to Kościół nie ma się czego wstydzić. Tym bardziej mają się czego wstydzić ci, którzy dali się zwerbować...
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #23

     
szczypiorek
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.288
Nr użytkownika: 74.357

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 17/05/2019, 14:35 Quote Post

QUOTE
to Kościół nie ma się czego wstydzić


Tadeusza Isakowicz-Zaleski chyba właśnie uważa inaczej. Że Kościół dopóki się nie rozliczy ma powody do wstydu. No i jeszcze jest właśnie problem z tym, że stopnia przejścia na złą stronę mocy być może już nigdy nie poznamy bo (co prawdopodobne) za wiedzą Episkopatu teczki poszły na przemiał.
 
User is offline  PMMini Profile Post #24

     
szczypiorek
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.288
Nr użytkownika: 74.357

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 5/06/2019, 10:02 Quote Post

QUOTE
Ks. Józef Tischner w 1983 r. został zarejestrowany jako kontakt operacyjny, a w 1988 r. jako konsultant IV Departamentu MSW - wynika z publikacji „Kryptonim +Klan+. Służba Bezpieczeństwa wobec NSZZ +Solidarność+ w Gdańsku. Tom 2" . Informację tę podał szef WBH Sławomir Cenckiewicz.

https://wiadomosci.dziennik.pl/historia/art...iewicz-ipn.html

Na Twitterze Cenckiewicz użył sformułowań typu "szkoda" czy też "przykro" co miałoby sugerować, że uznał iż fakt ten jednoznacznie obciąża Tischnera. Tyle, że KO to nie TW, a nawet konsultant (proszę mnie poprawić, jeśli się mylę) nie był kategorią, która zakładała iż dana osoba świadomie kapowała. Bo problem tu jest taki, że księży notorycznie wzywano na rozmaite przesłuchania, rozmowy itp wyciągając mniej lub bardziej istotne wiadomości. Ciekawe czy wyskoczą materiały, które by jednoznacznie ukazały kontekst ujawnionej informacji.

Ten post był edytowany przez szczypiorek: 5/06/2019, 10:04
 
User is offline  PMMini Profile Post #25

     
misza88
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.035
Nr użytkownika: 62.208

Michal
Stopień akademicki: mgr inz.
 
 
post 5/06/2019, 15:05 Quote Post

https://katalog.bip.ipn.gov.pl/slownik/
KO kapował świadomie.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #26

     
carantuhill
 

Bieskidnik
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 8.515
Nr użytkownika: 12.703

WOJCIECH
Zawód: Galileusz
 
 
post 5/06/2019, 15:17 Quote Post

QUOTE(misza88 @ 5/06/2019, 16:05)



Wszystkie KO? https://wiadomosci.wp.pl/jak-sb-werbowalo-m...31280473416833a
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #27

     
szczypiorek
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.288
Nr użytkownika: 74.357

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 5/06/2019, 15:42 Quote Post

QUOTE(misza88 @ 5/06/2019, 16:05)


Właśnie o to chodzi, że w praktyce różnie z tym było. Co ciekawe zdarzało się, że nawet TW mogli nie wiedzieć, że służby ich tak zarejestrowały. Stąd właśnie trzeba być ostrożnym w ocenach. Najlepiej do momentu weryfikacji rzeczywistych intencji takich osób i formy oraz okoliczności w jakich informacje były pozyskiwane przez smutnych panów.

A tu reakcja rodziny:

https://polskatimes.pl/ataki-na-ks-prof-tis...ar/c15-14185667

I fragment:

QUOTE
- Słyszała pani kiedykolwiek o tym, że ks. Józef Tischner miał jakieś związki z SB?
- Profesor Tischner nigdy nie ukrywał, że interesuje się nim SB. Przeciwnie - o każdym spotkaniu, które podejrzewał, że zostało zaaranżowane przez bezpiekę, mówił swoim najbliższym współpracownikom. Zależało mu, żeby, jak mawiał, nie mieć wspólnych tajemnic z SB. Jeśli o takie związki Pani pyta, to tak - słyszałam. Dla nikogo ze środowiska Tischnera nie było to tajemnicą a dla żadnego historyka czy politologa nie jest to zaskoczeniem.


Ten post był edytowany przez szczypiorek: 5/06/2019, 16:19
 
User is offline  PMMini Profile Post #28

     
misza88
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.035
Nr użytkownika: 62.208

Michal
Stopień akademicki: mgr inz.
 
 
post 5/06/2019, 16:10 Quote Post

QUOTE(szczypiorek @ 5/06/2019, 15:42)
QUOTE(misza88 @ 5/06/2019, 16:05)


Właśnie o to chodzi, że w praktyce różnie z tym było. Co ciekawe zdarzało się nawet, że TW mogli nie wiedzieć, że służby ich tak zarejestrowały. Stąd właśnie trzeba być ostrożnym w ocenach. Najlepiej do momentu weryfikacji rzeczywistych intencji takich osób i formy oraz okoliczności w jakich informacje były pozyskiwane przez smutnych panów.

A tu reakcja rodziny:

https://polskatimes.pl/ataki-na-ks-prof-tis...ar/c15-14185667

I fragment:

QUOTE
- Słyszała pani kiedykolwiek o tym, że ks. Józef Tischner miał jakieś związki z SB?
- Profesor Tischner nigdy nie ukrywał, że interesuje się nim SB. Przeciwnie - o każdym spotkaniu, które podejrzewał, że zostało zaaranżowane przez bezpiekę, mówił swoim najbliższym współpracownikom. Zależało mu, żeby, jak mawiał, nie mieć wspólnych tajemnic z SB. Jeśli o takie związki Pani pyta, to tak - słyszałam. Dla nikogo ze środowiska Tischnera nie było to tajemnicą a dla żadnego historyka czy politologa nie jest to zaskoczeniem.

*


Nie oskarżam Tischnera bo nie znam sytuacji. Zwracam uwagę na fakt że KO co do zasady kapował (lub też deklarował że kapować będzie) świadomie.
Odstępstwa od tej reguły jak to zawsze w praktyce bywa, wynikają raczej z indywidualnego podejścia danego SBeka do problemu, ale co do zasady były wyjątkami od reguły.
Mnie osobiście bardziej interesuje co Tischner mówił, bo według mnie z samej deklaracji współpracy nie wynika ani nic złego ani dobrego.

TW z reguły składał zeznania pisemne, podpisywał pisemną zgodę na współpracę oraz wybierał sobie pseudonim.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #29

     
szczypiorek
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.288
Nr użytkownika: 74.357

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 5/06/2019, 17:00 Quote Post

Ciekawy jest przypadek obecnego ambasadora w Berlinie, pana Przyłębskiego zarejestrowanego jako TW Wolfgang... Ale wracając do tematu należy zaznaczyć, ze SB w ogóle z księżmi postepowało pozastandarowo. Często rezygnowano na przykład z wymogu podpisania zobowiązania do współpracy.
 
User is offline  PMMini Profile Post #30

3 Strony < 1 2 3 > 
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej