Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
10 Strony < 1 2 3 4 5 > »  
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Wojna francusko - pruska 1870-1871
     
Zajec I Wielki
 

II ranga
**
Grupa: Użytkownik
Postów: 93
Nr użytkownika: 13.546

 
 
post 28/07/2006, 21:09 Quote Post

A ja czytałem o polskich żołnierzach w armii pruskiej którzy wysłani na front nie chcieli bić się przeciwko Francuzom i ,że w tych wypadkach orkiestra pruska grała hymn dąbrowskiego by zachęcić polaków do walki. Bodajże Bolesław Prus opisywał te wydarzenie w swojej książce "Bartek zwycięzca"
 
User is offline  PMMini Profile Post #31

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 29/07/2006, 9:40 Quote Post

Michale!
Przed napisaniem własnego postu radziłbym Ci zapoznać się z całą toczoną tu dyskusją, co pozwoliłoby Ci uniknąć błędów, które zawarłeś w swojej wypowiedzi.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #32

     
Zajec I Wielki
 

II ranga
**
Grupa: Użytkownik
Postów: 93
Nr użytkownika: 13.546

 
 
post 29/07/2006, 13:01 Quote Post

Znów coś pomieszałem przez moją nieścisłość?
sad.gif
już się zagłebiam w bardziej wnikliwe czytanie smile.gif
 
User is offline  PMMini Profile Post #33

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 30/08/2006, 13:25 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Sporo w niniejszym miejscu naszego forum napisano o nowościach, jakie wprowadziła wojna francusko-niemiecka z lat 1870-1871. Nie pisano jednak nic o nieśmiertelnikach, wszak w polskiej Wikipedii stoi, iż wprowadzono je po raz pierwszy w czasie wojny secesyjnej. Rzeczywiście zdarzało się, że żołnierze Unii przed szczególnie trudnymi atakami przypinali do swych mundurów kartki ze swymi danymi personalnymi, ale owa praktyka regułą nie była. Jak donosi polska Wikipedia, w roku 1865, czyli pod sam koniec wojny, niektóre oddziały Północy wprowadziły stałe metalowe nieśmiertelniki. Dopiero jednak wojska niemieckie w roku 1870 wyruszając na wojnę przeciwko Francji wprowadziły obowiązek noszenia metalowych nieśmiertelników z nazwiskiem żołnierza, przynależnością pułkową i adresem zamieszkania - zwraca na to uwagę nie kto inny, jak amerykański historyk, Geoffrey Wawro. Ta dbałość o wiedzę rodziny na temat losów jej bliskich przejawiła się także w fakcie, iż każdy z wojaków niemieckich w roku 1870 został zaopatrzony w dwanaście pocztówek, które mógł potem przesyłać krewnym z frontu. Nie była to praktyka w innych armiach powszechna, więc warto podkreślić nowatorstwo wojny roku 1870 i na tym polu.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #34

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 31/08/2006, 17:13 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Sporo na naszym Forum pisano już o zaletach francuskich karabinów Chassepota i walorach dział kruppowskich. Bełkot w swoich postach dowodził, iż odpowiednio użyta artyleria niemiecka na polach bitewnych zapewniała wygrane wojskom podległym pruskiemu sztabowi generalnemu. Ja tymczasem chciałbym dzisiaj pokazać, jak wyglądała walka piechoty napoleońskiej z oddziałami pieszymi Prus, gdy te ostatnie nie były wspierane ogniem dział. Walka, którą pragnę zobrazować, ukazuje także, iż defensywna taktyka stosowana przez armię francuską była w stanie zapewnić sukces w boju przeciwko atakującym szerokim frontem wojakom niemieckim.
Oto w rejonie Histroff, w Kraju Saary, 1 sierpnia 1870 roku pluton porucznika Camille'a Lerouse'a natknął się na wypoczywającą w lesie kompanię z 70 pułku pruskiego. Nim żołnierze francuscy dotarli do zadrzewień, dwustu Niemców wypadło z lasu, by okrążyć przedsiębiorczy pododdział wroga. Prusacy nacierali swoim zwyczajem w luźnym szyku, starając się obejść obie flanki plutonu Francuzów. Porucznik dowodzący żołnierzami w czerwonych spodniach nakazał swoim ludziom, by zalegli w bruzdach wykopanych przez rolników na polu, przez które wiódł szlak ich marszu. Prusacy, choć nacierali z wszystkich kierunków, nie byli w stanie rozerwać francuskiej formacji. Co gorsza dla nich, ogień chassepotów, o niebo lepszych od ich iglicówek, skutecznie hamował ofensywne zapędy Niemców. Odparłwszy pierwsze fale pruskiego natarcia, Lerouse nakazał swym ludziom, by powstali z ukrycia i jęli stopniowo, po dziesięć metrów , posuwać się do przodu. Każdy postój oznaczał morderczy ogień z chassepotów, prowadzony z pozycji klęczącej. Niemcy, choć dysponowali ogromną przewagą liczebną, nie byli w stanie stawić im czoła. Wyższość chassepta nad iglicówką okazała się tak dużą, iż Prusacy zaczęli pierzchać z pola walki, pomimo zaklinań ich oficerów. Dowódcę niemieckiego, który szczególnie aktywnie zagrzewał swych ludzi do walki, położył trupem strzałem z karabinu sam Lerouse. Walka pruskiej kompanii z francuskim plutonem w warunkach braku wsparcia artyleryjskiego okazała się katastrofalną dla Niemców.
Potyczka pod Histroff, pozbawiona większego znaczenia strategicznego, ujawniła w całej pełni różnice w uzbrojeniu i taktyce obu wrogich stron. Chassepot, o którym pruscy oficerowie i podoficerowie opowiadali przed wojną żołnierzom, iż nie jest lepszy od iglicówki, święcił swój wielki tryumf (temat karabinów używanych w XIX wieku ma swoje osobne miejsce na naszym Forum, lecz z uwagi na rozproszenie danych o broni używanej w roku 1870 zapewne kiedyś bliżej przedstawię porównanie iglicówek Dreysego i chassepotów). Jeszcze sprzed 1 sierpnia owego pamiętnego roku zachowały się niemieckie raporty komplementujące niezwykle broń francuskiej piechoty, zdradzające, używając słów profesora Geoffreya Wawro, wręcz erotyczną fascynację chassepotami pośród wojskowych pruskich i ich sojuszników.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #35

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 7/09/2006, 13:48 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Sporo miejsca poświęcono w niniejszym temacie walkom z połowy sierpnia roku 1870. Tymczasem brakuje opisów bitew granicznych korpusu marszałka Patrice'a Mac-Mahona z armią pruskiego następcy tronu, ks. Fryderyka Wilhelma - bitew, które poprzedziły Gravelotte i inne wielkie starcia, o których dotąd tutaj pisano. Tymczasem boje z początków sierpnia obfitowały w wiele dramatycznych momentów i świadczyły o tym, jak okrutną była wojna francusko-niemiecka.
Opowieść swą pragnę zacząć w granicznym mieście Wissembourg, osiemnastowiecznej twierdzy Francuzów, którą armia Napoleona III opuściła w roku 1867, zdając jej fortyfikacje na niszczące działanie przyrody. Wojacy cesarscy powrócili tu dopiero pod wieczór dnia 3 sierpnia roku 1870. W mieście tym i jego okolicy rozłożyła się wówczas dywizja gen. Abela Douaya, komendanta szkoły wojskowej w St. Cyr. Żołnierze tego sześćdziesięciojednoletniego dowódcy mieli już nazajutrz stać się celem uderzenia głównych sił Kronprinza, tj. V i XI korpusu pruskiego oraz II korpusu bawarskiego. W sumie przeciwko 29 batalionom pieszym wroga, wspomaganym przez baterie kruppowskich armat, Francuzi byli w stanie wystawić jedynie 8 batalionów piechoty uzbrojonych w znakomite chassepoty (część Bawarczyków posiadała również znakomite karabiny - werdery - większość jednak nosiła przestarzałe podewile), wspartych ogniem dział i kartaczownic. Najbardziej wysuniętą pozycję - w samym Wissembourgu - zajął niezwykle bitny 1 pułk strzelców algierskich wspierany przez nieustępujących im w determinacji bojowej żołnierzy 74 regimentu pieszego. Ogień chassepotów i kartaczownic czynił na ich przedpolu krwawą miazgę z nacierających falami żołnierzy bawarskich (przybrani na błękitno Bawarczycy mieli przewagę liczebną wynoszącą 10:1), którzy przerażeni zalegli wreszcie w terenie. Niemcom z pomocą przyszła jednak siła własnego ognia artyleryjskiego, mnogość germańsko-słowiańskich żołnierzy - korpusy pruskie obeszły z flanki pozycje francuskie w Wissembourgu nacierając na dalej urzutowane oddziały cesarskie, wreszcie postawa mieszkańców miasta. Skuteczny ogień armat niemieckich zadał dotkliwe straty obrońcom, dodatkowo podłamując morale wielu żołnierzy francuskich. Ogień ten pozbawił także życia dużą liczbę oficerów Douaya (w tym płka Gramonta, brata ówczesnego szefa dyplomacji Cesarstwa), a także jego samego. Tymczasem desperacko bijący się strzelcy algierscy i ich koledzy z regimentu 74 napotkali nieoczekiwanego przeciwnika w postaci mieszkańców bronionego miasta, którzy jęli domagać się jego kapitulacji, obawiając się dalszych zniszczeń. Żołnierze początkowo nie zwracali na to uwagi, lecz problem narastał. Wreszcie zdesperowani mieszczanie sami wpuścili do miasta oddziały bawarskie! Burmistrz, wedle Niemców śródziemnomorskiej urody, a więc nie ich rodak, przywitał Bawarczyków z francuską flagą w ręku i z żądaniem widzenia się z dowódcą wkraczających wojsk. Wojacy Kronprinza kompletnie zignorowali go, a miasto musiało teraz żywić hordy wygłodniałych żołdaków, którzy rozlali się po ulicach alzackiej mieściny. Tymczasem strzelcy algierscy i żołnierze 74 pułku toczyli dalej desperackie walki uliczne - walki, które wobec przewagi nieprzyjaciela nie mogły potrwać już długo. Ich efektem stała się śmierć lub niewola obrońców. Żołnierze pruscy, bijący się obok Bawarczyków, tryumfalnie zatknęli na swych bagnetach czerwone spodnie (aż do roku 1914 symbol armii francuskiej) zdarte z ciał poległych obrońców Wissembourga. Pewien Bawarczyk miał więcej skrupułów, gdy widząc pozbawione głowy ciało Francuza zachował na pamiątkę jego zdjęcie dobyte z kieszeni płaszcza - miało ono mu zawsze przypominać jak okrutną potrafi być wojna. Przypominały o tym i sterty trupów, często pozbawione kończyn czy głów, które zbierano na wozy. Dla wielu żołnierzy niemieckich, zwłaszcza tych z Bawarii, był to widok nowy i do głębi wstrząsający. Z ich kolegów, którzy nacierali na wprost kartaczownic, nierzadko pozostały jeno buty. Dla tych odciągniętych od pługa czy warsztatu rzemieślniczego żołnierzy widok ciekawy, ale i budzący lęk, wzbudzali wzięci do niewoli członkowie francuskich formacji kolonialnych. Wielu z nich Murzyna czy Araba widziało po raz pierwszy w życiu, niejeden zastanawiał się nawet, czy istoty te mówią ludzkim głosem. Wszyscy wiedzieli jednak, że to znakomici żołnierze, którzy w Wissembourgu pokazali, co znaczy walka pełna desperacji (niewielu dało się wziąć żywcem).
Niemcy 4 sierpnia 1870 roku wygrali bitwę z dywizją poległego Douaya, której resztki wycofały się na zachód, ale zwycięstwo to przyszło im z trudem i za dużą cenę krwi. Wojska pruskie skrwawiły się szczególnie w ponawianych szturmach na zamek Geissberg, usytuowany głęboko na tyłach francuskich. 7 pułk grenadierów, złożony głównie z Polaków, utracił przykładowo 23 oficerów i 329 żołnierzy. Dla pruskich gazet zwycięstwo to stało się jednak pretekstem dla napisania kilku szumnych artykułów, w których "braterstwo broni Prusaków i Bawarczyków przeszło swój chrzest krwi, będącej najlepszym fundamentem jedności". Berlińscy żurnaliści komplementowali wojaków bawarskich za wierność swym kolegom z Prus, wtórowali im pruscy żolnierze powiewający owymi czerwonymi spodniami i wznoszący okrzyki na cześć poddanych króla Ludwika. Nie każdy w niemieckich szeregach przejawiał jednak ów entuzjazm. Nie należał do nich napewno adiutant szefa sztabu w armii ks. Fryderyka Wilhelma, Meklemburczyk, któremu tego ranka Bawarczycy ukradli konia. Wkrótce też na rozstaju dróg, zwanym Woerth, niemieckie braterstwo broni miało zostać wystawione na ciężką próbę, ale o tym następnym razem.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #36

     
Beukot
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 2.470
Nr użytkownika: 16.122

Stopień akademicki: dla przyjaciol: megi
 
 
post 7/09/2006, 14:40 Quote Post

QUOTE(Stonewall @ 7/09/2006, 14:48)
Opowieść swą pragnę zacząć w granicznym mieście Wissembourg, (...)

Bardzo ładnie. Może się dołączysz do http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Wissembourgiem ?
Mnie chwilowo brakło pary.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #37

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 10/09/2006, 11:07 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
W dwa dni po bitwie pod Wissembourgiem oddziały ks. Fryderyka Wilhelma zderzyły się pod Woerth z urzutowanymi w półokrąg czterema dywizjami pieszymi marszałka Patrice'a Mac-Mahona, ks. Magenty i Solferino, bohatera wszystkich europejskich wojen Drugiego Cesarstwa. Potomek irlandzkiego uchodźcy zajął tu pozycję, ufając, iż nazajutrz, tj. 7 sierpnia, zostanie on wzmocniony przez korpus gen. Pierre'a de Failly. Stałoby się tak, gdyż Kronprinz planował uderzyć na Francuzów dopiero tego drugiego dnia, lecz dowodzący awangardą wojsk niemieckich gen. Hugo von Kirchbach, bohater wojny roku 1866, już 6 sierpnia rzucił do walki prosto z marszu swój V korpus pruski. Złożony był on głównie z Polaków, których dyscyplinę i odwagę stawiano za wzór reszcie żołnierzy Fryderyka Wilhelma. Nawet żelazna dyscyplina i szaleńcza odwaga Polaków, zagrzewanych do boju jeszcze taktami "Mazurka Dąbrowskiego", nie zdołała przełamać francuskiego centrum, pomimo wsparcia 60 armat kruppowskich. Dzielni Polacy musieli zalec w terenie. Nacierający na prawo od nich Bawarczycy z II korpusu natknęli się z kolei na doborową dywizję gen. Auguste'a Ducrota - weteranów z pól bitewnych Krymu, Italii i Meksyku. Bitwa, którą sztabowcy Kronprinza starali się za wszelką cenę przerwać, zapowiadała się na ciężkie dla Niemców dzieło. Przyszły cesarz Fryderyk III wreszcie pojął, iż raz zaczętą jatkę należy kontynuować. Tymczasem jakiekolwiek próby V korpusu pruskiego i II korpusu bawarskiego, a także żołnierzy z Wirtembergii i Badenii kończyły się dlań klęską. Duszą francuskiej obrony okazali się podkomendni płka Pierre'a Suzzoniego - członkowie 2 pułku strzelców algierskich - walczący zacięcie o każdą piędź ziemi. Afrykanie nie tylko umiejętnie ostrzeliwali Niemców wykorzystując każdą osłonę terenową, ale także wyprowadzali zabójcze dla wroga kontrataki z nastawionymi bagnetami, które nieprzyjaciel określał jako "istny koszmar dla nas". Strzelcy ci bili się z pieśnią i uśmiechem na ustach, co szokowało wylęknionych Niemców. Tego ranka Suzzoni zapowiedział, że jeśli będzie trzeba, to jego ludzie zginą co do jednego, byle tylko nie oddać wrogom kluczowej pozycji poniżej wioski Froeschwiller, gdzie już wkrótce otoczył ich istny pierścień żelaza i ognia z dwóch niemieckich korpusów. Fanatyczny opór Afrykanów był dla nieprzyjaciela niepojętym. W szeregach niemieckich niosła się pogłoska o tym, iż strzelcy niezwykli brać jeńców, a ciała zabitych wrogów pozbawiają uszu, oczu itp. Oliwkowi i czarnoskórzy wojacy budzili przerażenie i nienawiść wśród Niemców, widzących jak ich koledzy padają z przestrzelonymi plecami, gdy kolejne fale germańskiej nawały próbowały ogarnąć pozycje francuskie. Całą swą złość wielu niemieckich wojaków wyładowało na jeńcach, gdyż Wirtemberczycy wyciągali z ich szeregów Algierczyków, by ciosami kolb rozbijać im głowy. Pewien bawarski oficer opisywał z kolei swoich rodaków dobijających rannych Afrykanów. Szeregi strzelców topniały - zginął sam Suzzoni i większość oficerów - ale oni wciąż się mobilizowali do dalszej walki. Spośród 2900 żołnierzy pana Pierre'a bitwę pod Woerth vel Froeschwiller przeżyło jeno 250, ale na ocalałych spadł rekordowy grad odznaczeń Legią Honorową za wyjątkowe męstwo, liczne rany, pomoc dla poszkodowanych towarzyszy. "Żelazny Kanclerz", Otto von Bismarck, po latach wyraził jednak resentymenty niemieckiego wojska, gdy pisał: "Gdyby to ode mnie zależało, to każdego naszego żołnierza, który wziął do niewoli żywego strzelca algierskiego, kazał bym zamknąć w areszcie. To były dzikie bestie, które powinno się zabijać na miejscu".
Kronprinz widząc trudną sytuację na polu walki starał się rzucić do boju wszelkie rezerwy. Zależało mu szczególnie na wejściu w bitwę oddziałów XI korpusu pruskiego i I korpusu bawarskiego. Tymczasem dowódca tego ostatniego, siwobrody gen. Ludwig von der Tann-Rathsamhausen, urodzony w dniu batalii pod Waterloo (obok imienia Ludwik nosił on imię Artur na cześć Wellingtona oraz miano biblijnego herosa Samsona) rówieśnik Bismarcka, ociągał się z tym. Tann był wojskowym o niezwykle wysokiej reputacji, bohaterem wszystkich Niemców z lat Wiosny Ludów, gdy walczył przeciwko Duńczykom o sprawę jedności Niemiec. Miał też za sobą przygodę z wojskami francuskimi w jej kolonialnych wojnach w Afryce. Był on jednak przede wszystkim bawarskim patriotą, który w roku 1866 szefował sztabowi wojsk południowoniemieckich walczących przeciwko Prusom. Ponaglany przez kolejnych kurierów, widząc słabe przygotowanie swych żołnierzy do walki, konsekwentnie odmawiał wkroczenia na plac boju. Swój pogląd na plany sztabu Fryderyka Wilhelma wyłożył w słowach: "Prusacy chcą poświęcić Bawarczyków, by sami mogli ocalić swoje tyłki". Celsusowi Girlowi, bawarskiemu oficerowi ze sztabu armii, który okazał się jednym z owych kurierów, powiedział: "Pan tak pokochał Prusaków, iż zapomniał Pan, jak to jest być Bawarczykiem". W końcu jednak i jego korpus wszedł do walki, podobnie jak i korpus XI, złożony w dużej mierze z Sasów. Powoli przewaga liczebna wojsk niemieckich oraz ogniowa ich artylerii zaczęły dawać o sobie znać. Decydujący bój odbył się na prawym skrzydle Francuzów, gdzie teren okazał się najbardziej sprzyjający nacierającym Niemcom. Na owym newralgicznym odcinku Mac-Mahon umieścił zbyt dużo rezerwistów i surowych rekrutów, którzy szybko stracili zimną krew, niepotrzebnie marnując amunicję i ostrzeliwując omyłkowo inne francuskie oddziały. Stojąca dotąd na tyłach kawaleria cesarska próbowała ratować zagrożoną flankę, lecz szarża poprowadzona przez falisty teren nie miała wystarczającego impetu. W ogniu niemieckiej piechoty padły setki francuskich koni, lecz zabitych kirasjerów, w przeciwieństwie do lansjerów, okazało się stosunkowo niewielu - dała tu o sobie znać reforma sprzed dwóch lat, gdy drastycznie zmniejszono liczbę pułków kirasjerskich w zamian za zwiększenie wytrzymałości ich uzbrojenia ochronnego, dotychczasowe słabsze kirysy sprzedano Brazylijczykom toczącym wówczas wielką wojnę (pisałem o niej w temacie "Wojny państw Ameryki Południowej i Środkowej"). Złamanie prawej flanki wojsk francuskich okazało się kluczowe - za nim poszedł sukces na skrzydle przeciwległym, co twarde centrum zgrupowania ks. Magenty postawiło w sytuacji krytycznej. Generał Noel Raoult, jeden z dywizjonerów Mac-Mahona, gdy był jeszcze czas po temu, proponował marszałkowi odwrót z ciasnej pozycji we Froeschwiller, gdzie po złamaniu obu flank Francuzi mogli zostać wybici. Ten jednak, czekając wciąż na posiłki od gen. de Failly, uparcie trzymał swe oddziały w pozycji nie do utrzymania - podobnie jak tego samego dnia w bitwie z armią ks. Fryderyka Karola pod Spicheren czynił gen. Charles Frossard, pomimo sugestii marsz. Achille'a Bazaine'a, by ten wycofał swój korpus z punktu wrażliwego na dwustronne oskrzydlenie. W końcu Francuzi zostali na swej centralnej pozycji osaczeni i zdruzgotani ogniem kruppowskich armat. Dywizja zapobiegliwego Raoulta została rozbita, a on sam ranny dostał się do niewoli. Kto nie zginął, ten ratował się ucieczką goniony przez pruskich ułanów. Żadne posiłki nie były już w stanie zmienić sytuacji - wielogodzinna bitwa pod Froeschwiller vel Woerth została przez Francuzów z kretesem przegrana, pomimo początkowego powodzenia. Odwrót zdemoralizowanych i rozbitych wojsk Mac-Mahona odbywał się pośród straszliwych wybuchów cesarskich jaszczy i płomieni ogarniających setki rannych żołnierzy marszałka w ich ambulansach. Przed wojskami Kronprinza droga do Lotaryngii stała teraz otworem.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #38

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 11/09/2006, 10:46 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
14 sierpnia 1870 roku pod Borny, gdzie wojska pierwszego po cesarzu wodza Francuzów, marszałka Achille'a de Bazaine'a, stoczyły zaciętą bitwę odwrotową realizując strategiczny odskok w kierunku Chalons-sur-Marne, wojna pokazała swoje kolejne okrutne oblicze. Bazaine po latach w hiszpańskim azylu wspominał to, co zobaczył podczas objazdu pobojowiska dzień później: "Wszystkie żołnierskie plecaki były doszczętnie ogołocone. Rzeczy uznane przez rabusiów za bezwartościowe - jak listy, książki czy zdjęcia - walały się w bezładzie. Pieniądze tam się znajdujące znikły bez śladu. W celu kradzieży obrączki rannemu oficerowi ci łajdaccy Lotaryńczycy odcięli mu palce, nie fatygując się nawet, by zdjąć mu z dłoni rękawicę. Żałowałem jedynie, że jako niekombatant [marszałek, a właściwie generalissimus, odbywał swój objazd pod białą flagą] nie mogłem chwycić za karabin i strzelać do tych plugawych wieśniaków, przetrząsających każdy zakątek pobojowiska nie zajęty przez pruskie patrole".
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #39

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 18/09/2006, 11:08 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Myślę, iż nadeszła pora, aby przybliżyć tematykę bitwy pod Sedanem - bitwy, która przyczyniła się walnie do detronizacji Bonapartych, unicestwiła jedną wielką armię francuską, a drugą skazała na powolną śmierć głodową. Bitwa ta, stoczona 1 września 1870 roku, zszokowała całą Europę, zaś wojskowości niemieckiej dała powód do corocznych hucznych obchodów Sedanfestu - największego święta armii II Rzeszy.
Historia Sedanu rozpoczęła się jednak jeszcze na polu bitewnym pod Froeschwiller, gdzie wojska ks. Fryderyka Wilhelma pobiły korpus marszałka Patrice'a Mac-Mahona. Klęska pogromcy Austriaków z roku 1859 otworzyła przed armią Kronprinza drogę w głąb Francji, pozwalając jej na swobodne obejście głównych sił Drugiego Cesarstwa. Pobity pod Woerth korpus nie był w stanie już opierać się Niemcom, więc z pozostałymi dwoma, oddanymi pod komendę potomka irlandzkiego imigranta, w szybkim tempie odstępował on w kierunku Chalons-sur-Marne wolno ścigany przez oddziały Fryderyka Wilhelma, gdzie zapobiegliwy gen. Louis Trochu organizował ostanią rezerwę Francji. W tym samym czasie kwiat wojsk cesarskich - cztery korpusy piechoty liniowej, korpus gwardii, duże siły kawalerii i artylerii - pod dowództwem zdobywcy Meksyku, generalissimusa Achillesa Bazaine'a, który do swego ówczesnego stanowiska doszedł od stopnia szeregowego, w dniach 14-18 sierpnia w zaciętych bitwach odwrotowych pod Borny, Mars-la-Tour i Gravelotte odparł uderzenia pozostałych dwóch armii niemieckich, dowodzonych przez ks. Fryderyka Karola i gen. Karla von Steinmetza (wojskom tym towarzyszył sam król pruski Wilhelm I, szef rządu w Berlinie i kanclerz Związku Północnoniemieckiego w jednej osobie Otto von Bismarck oraz szef sztabu generalnego gen. Helmut von Moltke starszy). Po Gravelotte, gdzie za cenę utraty 12 tys. żołnierzy Francuzi połozyli trupem lub ranili 20 tys. Niemców, oddziały Bazaine'a schroniły się pod osłoną znakomicie rozmieszczonych fortów Metzu (cesarskie umocnienia tego miasta w następnych dziesięcioleciach miały wyznaczać standardy dla twierdz europejskich). Jedyny w zasadzie mankament zajęcia tam pozycji obronnych przez 140 tys. ludzi stanowiły niewielkie zapasy żywności, które uniemozliwiały dłuższy postój wojsk francuskich. Zatrzymując swe wojska w Metzu pan Achilles zatrzymywał jednocześnie dwie armie niemieckie, dając dużą swobodę manewru reszcie jednostek cesarskich.
Napoleon III, który początkowo towarzyszył armii Bazaine'a, jeszcze w wigilię bitwy pod Gravelotte znalazł się w Chalons-sur-Marne, leżącym w samym sercu Szampanii, gdzie zwołał konferencję sztabową z udziałem Mac-Mahona, Trochu i swego wojowniczego kuzyna, ks. Hieronima Napoleona. Ten ostatni usilnie nalegał, aby schorowany monarcha raz jeszcze przejął osobiście komendę nad wojskiem. Cesarz zgodził się na to, lecz wynikł zaraz problem, jaki ruch strategiczny powinna podjąć nowokreowana Armia Chalons. Obaj Bonaparci wraz z Trochu doszli do wniosku, iż główną linię oporu powinna stanowić stolica państwa, której fortyfikacje stawiłyby silny opór najeźdźcy. W tym samym czasie wojska zdobywcy Meksyku szachowałyby drugą część formacji niemieckich w położonym na wschodzie Metzu. W razie zachowania w całości Armii Metzu i Armii Chalons możliwy byłby do wytargowania honorowy pokój dla Francji, tj. taki, który obyłby się bez jakichkolwiek cesji terytorialnych - Napoleon III gotów był bowiem ustąpić w kwestiach niemieckich, a nawet wypłacić Prusom odszkodowanie za wypowiedzenie wojny. Jednakże komendant Armii Chalons, marsz. Mac-Mahon, już dzień wcześniej otrzymał z Paryża rozkazy do reorganizacji wojsk w Szampanii i marszu na odsiecz Bazaine'owi. Decyzja o takim posunięciu zapadła w toku rozmów ministra wojny, gen. Pierre'a Dejean, z cesarzową Eugenią. U podłoża planu przyjścia z pomocą Armii Metzu leżała sytuacja polityczna panująca w Paryżu, od kilku już miesięcy grożąca wybuchem rewolucji. Widząc gorączkę panującą pośród paryżan Dejean uznał, iż kolejny odwrót wojsk cesarskich podłamie do reszty zaufanie mieszkańców miasta do rządu imperatorskiego, może wzmóc nastroje defetystyczne lub spowodować wybuch rewolucji. Eugenia, dostrzegając rosnące zagrożenie dla przejecia władzy przez jej ukochanego kilkunastoletniego syna, ks. Lou-Lou, który dopiero co z ojcem zdobywał niemieckie Saarbruecken, a teraz wraz z nim cofał się w głąb kraju, przytaknęła projektom ministra. Wiedziała, że odwrót do stolicy wystawiał resztę państwa na rabunki ze strony niemieckiej soldateski, które mogły zachwiać lojalnością nawet wiernych dynastii warstw chłopskich. W samej armii francuskiej też szemrano przeciwko cesarskim porządkom, a dalsza rejterada pogłębiając demoralizację żołnierzy, po ich połączeniu się z reolucyjnie nastawionymi gwardzistami paryskimi, mogła spowodować katastrofę polityczną, wpychającą kraj w anarchię, a samych Bonapartych zsyłając do lamusa historii. Wobec takiego postawienia sprawy miast cesarza w następnych dniach do stolicy przybył gen. Louis Trochu, by mieć baczenie na sprawy dziejące się w murach Miasta Świateł, zaś sam Napoleon III wraz z liczącą 130 tys. ludzi i 420 dział Armią Chalons marszałka Mac-Mahona podjął strategiczny marsz, który zawiódł Francuzów na krwawe pole bitewne pod Sedanem, ale o tym w następnym odcinku.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #40

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 28/10/2006, 17:24 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
20 sierpnia 1870 roku generalissimus Achille de Bazaine wydał odezwę do swych zgromadzonych wokół Metzu żołnierzy, w której informował ich o skoncentrowanej w Chalons-sur-Marne wielkiej armii francuskiej dowodzonej, wedle jego własnych słów, przez dwie najpopularniejsze w wojsku cesarskim osoby - marszałka Patrice'a Mac-Mahona i generała Pierre'a de Failly. Dawał tym samym do zrozumienia, iż oddziały te wesprą obrońców Metzu w decydującej walce z wrogiem. Nikt wtedy nie przypuszczał jak płochymi miały się okazać te nadzieje.
Tymczasem Armia Chalons ruszyła, jak już wspomniałem w poprzednim poście, by urzeczywistnić marzenia cesarzowej i Bazaine'a. Jej marszruta wiodła zrazu w kierunku północno-zachodnim, co wywołało pośród Niemców wrażenie, iż Francuzi cofają się poza Kanał Marneński, by tam zająć silną pozycję obronną zdolną flankować od północy stolicę państwa. Nikt w sztabach niemieckich nie przypuszczał bowiem, iż 130 tys. żołnierzy imperatorskich podjęło śmiały marsz, by po minięciu 300 tysięcy Niemców z armii ks. Fryderyka Wilhelma i z nowokreowanej Armii Mozy saskiego Kronprinza, ks. Alberta, uderzyć na 120 tys. wojaków ks. Fryderyka Karola i gen. Karla von Steinmetza powoli zacieśniających pierścień oblężniczy wokół Metzu. Dopiero lektura prasy paryskiej (w końcu doniesienia o marszu na pomoc Bazaine'owi miały zmienić nastroje społeczne panujące w Mieście Świateł) i artykułów wszędobylskich korespondentów brytyjskich naprowadziła Helmutha von Moltkego starszego na właściwy trop. Wnet zapobiegliwy szef pruskiego sztabu generalnego wprawił w ruch ogromną niemiecką machinę wojenną. Pierwszym celem stało się upewnienie co do zamiarów nieprzyjaciela, co realizowano przetrząsając urzędy pocztowe w zajętym Chalons-sur-Marne (bo może w stercie niewysłanej korespondencji będzie coś i o tym), jak i rozsyłając szeroko patrole kawaleryjskie (Prusacy już od dziesięciu lat przygotowywali się do wojny z Francją, czyli jeszcze od czasów, gdy Napoleon III uważał Berlin za swego sojusznika w walce o liberalną Europę i dokładnie kształcili swych oficerów jazdy w znajomości języka franuskiego, potrzebnego tak w uzyskiwaniu informacji, jak i w myleniu przeciwnika - vide walki pod Mars-La-Tour, gdzie kawalerzyści niemieccy wznosili w kłębach dymu okrzyki francuskie kompletnie dezorientujące wroga, podobnie jak piechurzy pruscy, którzy pod Gravelotte wołali do Francuzów, by ci przestali strzelać, bo tu są swoi, dzięki czemu przesuwali się do przodu korzystając z przerw w ogniu francuskim). Jednemu z patroli szczęście dopisało setnie, gdy w ręce kawalerzystów wpadł francuski kurier o złowróżbnie dla Bonapartych brzmiącym nazwisku Grouchy. Goniec ten wiózł ze sobą dokładne plany marszrut poszczególnych członów Armii Chalons oraz dokładne dane o ich sile. W umyśle starego stratega, jakim był Moltke, zrodził się wtedy plan wielkiej bitwy z Franuzami zapędzonymi w ciasną przestrzeń między rzeką Mozą i pasmami Argonnów, ale na skutek ulewnych deszczy, spowalniających posuwanie się wojaków niemieckich, nie mógł go w pełni zrealizować.
Tymczasem wojska Napoleona III maszerowały w kierunku pogranicznych twierdz w Mezieres i Sedanie, gdzie liczono na pozyskanie kolejnych zapasów i zajęcie pozycji umożliwiającej atak na flankę gnających w głąb kraju kolumn wroga lub na dalszy pochód wzdłuż granicy belgijskiej w kierunku Metzu. Być może cesarz w razie niepowodzenia liczył na przejście do Belgii, skąd droga bliska do zaprzyjaźnionego Londynu (znajdowały się tam też rezerwy finansowe Bonapartych i tam też ostatecznie w przyszłości imperator znalazł schronienie). Postawa Belgii wobec ewentualnego wkroczenia na jej terytorium wojsk francuskich nie była jednak pewna, wszak Bismarck nalegał na Brukselę, by ta ściśle internowała wkraczających tam ewentualnie Francuzów. W Belgii pamiętano także, iż jeszcze trzy lata wcześniej Sfinks z Tuileries marzył o aneksji północnego sąsiada, a Belgów zaopatrzyły wtedy Prusy w swoje kruppówki (czyn bez precedensu, wszak Prusacy, broniący swojej pozycji największej artyleryjskiej potęgi, nie sprzedawali zazwyczaj w obce ręce produkowanych przez siebie armat). Marsz ten, odbywany pośród ulewnych deszczy i w trudnych warunkach terenowych (zalesione wąwozy) wyczerpywał siły żołnierzy, pośród których byli nienawykli do takich wysiłków wolni strzelcy i zwykle ulokowani na okrętach marines. Nie każdy wszak był zaprawionym w wojennych wysiłkach żuawem, których po Froeschwiller została już tylko garstka, ale garstka zdolna już niedługo do jednego z największych wyczynów tej wojny, ale o tym w następnych odcinkach.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #41

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 30/10/2006, 11:02 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
29 sierpnia idące na wschód, w kierunku leżącego u granicy belgijskiej miasta Montmedy, oddziały prawoskrzydłowego korpusu ulubieńca cesarza, gen. Pierre'a de Failly, natknęły się na czołowe oddziały złożonego z Sasów XII korpusu pruskiego, jednostki zasłużonej wielce w bojach pod St. Privat (stoczone w ramach bitwy pod Gravelotte wyniosły jego komendanta, ks. Alberta, na wodza Armii Mozy). Starcie pod Buzancy zakończyło się odwrotem sfatygowanych żołnierzy V korpusu francuskiego, który przez całą noc, jaka nastąpiła po walce, przedzierał się lasami ku siłom głównym ks. Magenty. Strudzeni wojacy imperatorscy zalegli w dużej liczbie na polanie leżącej w pobliżu miasta Beaumont-en-Argonne. Nad ranem artyleria saskiego Kronprinza otworzyła ogień w stronę francuskiego biwaku, a na zaskoczonych podwładnych Failly'ego uderzyła przekradająca się z innej strony II dywizja bawarska z armii ks. Fryderyka Wilhelma. Drogę poprzez plątaninę parowów torowały im pododdziały dragonów i jegrów spod znaku biało-błękitnej szachownicy (ci ostatni byli uzbrojeni w najlepsze karabiny używane przez wojska niemieckie w tej wojnie, czyli werdery - nie licząc oczywiście zdobycznych chassepotów, w które chętnie się zaopatrywano). Polana, która stała sie celem natarcia bawarskiego, nie była należycie strzeżona (nie wystawiono czat na tym kierunku!), a sam atak jako żywo przypominał natarcie konfederatów Stonewalla Jacksona w bitwie pod Chancellorsville. Zwiedzający wkrótce później zasłane trupami pobojowisko amerykański obserwator wojskowy, gen. Philip Sheridan, dostrzegł żołnierzy francuskich poległych z kęsami chleba w ustach. Inni świadkowie donosili o szczególnie dużej liczbie zabitych wokół kuchni polowych. Ktoś odnalazł nawet zwłoki majora, który zginął ze sztuczną szczęką w ręce przyglądając się fotografii małżonki, co zapewne było jego codziennym rytuałem. Żołnierze Failly'ego, wykończeni forsownymi marszami, z trudem podnosili się z posłań, by odpowiedzieć na ogień Niemców. Zaskoczenie było pełne, wszak oficerowie cesarscy zlekceważyli nawet doniesienia okolicznych chłopów o nieprzyjacielu nadciągającym z kierunku innego niż od Buzancy. Konie powiązane na noc nie zostały odcięte od powrozów, wszka ginęły tam, gdzie stały. Uciekające wozy blokowały z kolei drogę spieszącej piechocie. Minęło sporo czasu, nim francuska generalicja zdołała zorganizować ariergardę, pod osłoną której chłopcy Failly'ego zdołali ujść na północ, pod osłonę korpusu gen. Feliksa Douaya, brata dywizjonera poległego pod Wissembourgiem. Straż tylna robiła wszystko, by powstrzymać Niemców. Ogień francuskich karabinów, kartaczownic i dział położył 3400 wrogów, lecz sami cesarscy utracili w walce 7500 ludzi (w tym 1800 jeńców - Sheridan razem z bitwą pod Buzancy liczył wziętych do niewoli na 3 tys. osócool.gif. Przepadło 28 armat i 8 kartaczownic, a co gorsza nieprzyjaciel przejął 60 porzuconych wozów z amunicją (stało to w jawnej sprzeczności z postępowaniem wojsk Bazaine'a, które zawsze niszczyły sprzęt, kiedy nie mogły go zabrać ze sobą). Nie był to jeszcze koniec upokarzającej porażki, wszak sztab ks. Alberta przejął nawet osobisty namiot wodza pokonanego korpusu wraz z mapami wojskowymi i stołem suto zastawionym frykasami (Pierre de Failly, na którego tak w swojej odezwie liczył dowódca Armii Metzu, słynął jako smakosz, co zaowocowało niegdyś prezentem dlań od cesarza składającym się na czekoladę wartą 1300 ówczesnych franków - dziś równowartość paru tysięcy dolarów). Wraz z bitwą uleciało zaufanie cesarza do swego pupila, a jedyna droga na Metz została przez Niemców odcięta. Naciskany od południa i wschodu zdecydował się ks. Magenty, by przenieść swe wojska w rejon Sedanu, gdzie w oparciu o system fortów zamierzał stoczyć decydujące starcie z wrogiem, ale o tym innym razem.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #42

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 4/12/2006, 15:06 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Zanim przejdę do opisu dramatycznych walk pod Sedanem, pragnę przypomnieć, iż w dniu 17 listopada w temacie "Bismarck" zamieściłem obszerny post odnoszący się m. in. do sedańskich wydarzeń (zarówno na płaszczyźnie politycznej, jak i wojskowej) czy obrazu wojny niemiecko-francuskiej po sławnej batalii z 1 września 1870 roku (pisałem tam Rianie także o interesujących Ciebie okrucieństwach wojsk niemieckich).
http://www.historycy.org/index.php?showtop...15&#entry221413
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #43

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 28/12/2006, 15:33 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
31 sierpnia 1870 roku rozpoczął się kolejny akt narodowej tragedii Francuzów. Pozbawione szansy na dotarcie do Metzu wojska Mac-Mahona odstąpiły w kierunku twierdzy sedańskiej. W ślad za nimi ruszyły armie obu Kronprinzów. Oddziały ks. Alberta maszerowały prawym brzegiem Mozy, a ich głównym zadaniem było odcięcie przeciwnikowi dróg ewakuacji do Belgii. Siły pruskiego następcy tronu posuwały się przeciwną stroną rzeki, a ich cel stanowiło zablokowanie żołnierzom ks. Magenty szlaku na Paryż, a także uchwycenie przepraw na Mozie, które pozwoliłyby jednostkom Fryderyka Wilhelma na połączenie się z wojskiem saskiego księcia. Działania zaplanowane przez pruski sztab generalny miały spowodować, iż zgromadzona w rejonie Sedanu armia bohatera spod Sewastopola znajdzie się w kleszczach nadchodzących sił niemieckich (120 tys. ludzi i 700 armat). Maszerujących na pole sławnej batalii żołnierzy germańsko-słowiańskich z podziwem w swych pamiętnikach opisał amerykański obserwator wojskowy, gen. Philip Sheridan: "Szli w luźnym czwórkowym szyku, krocząc z wielką swobodą i szybkością. Nikt nie zostawał w tyle, wszak byli to ludzie młodzi i silni, do tego lekko wyposażeni - karabin iglicowy, niezbędna amunicja, mały plecak, chlebak i butelka na wodę stanowiły wyposażenie każdego z nich. Elastycznym krokiem pokonywali, jak sądzę, przynajmniej trzy mile na godzinę". Po drodze czekała na nich nagroda w postaci porzuconych przez wojsko francuskie obfitych zapasów żywności, które uścieliły szlak do Sedanu.
Tymczasem sfatygowana armia ks. Magenty rozłożyła się na przedpolu położonej na prawym brzegu Mozy twierdzy sedańskiej (sam cesarz ulokował swą kwaterę wewnątrz fortecy, a jego młodociany syn, ks. Lou-Lou, pod osłoną kawalerii zdołał już dotrzeć do neutralnej Belgii). Jej sytuacja nie była godną pozazdroszczenia, wszak saperzy francuscy, na skutek braku odpowiednich środków pirotechnicznych (te odesłano do twierdzy w Mezieres), nie byli w stanie unicestwić kluczowych mostów na rzece, którymi Fryderyk Wilhelm mógł przerzucić wsparcie dla oddziałów ks. Alberta. Sama lokalizacja głównych sił imperatorskich też wzbudziła kontrowersje. Pułkownik Louis Chagrin określił ją jako "tres defecteuse", czyli "bardzo wadliwą". Mac-Mahon upchał swoje wojska na bardzo małej przestrzeni, gdzie posiadały one niewielką możliwość manewru. Otaczające ją wzgórza dawały z kolei Niemcom możliwość skutecznego ostrzału artyleryjskiego ścieśnionych oddziałów cesarskich. Bohater wojny italskiej roku 1859 rozmieścił swoje jednostki w krąg, w którego wnętrzu znalazł się las dający wątpliwe schronienie oddziałom wycofującym się z pierwszej linii, niewątpliwie utrudniający też komunikację między poszczególnymi członami armii francuskiej. Jeszcze wieczorem 31 sierpnia gen. Helmuth von Moltke starszy w rozmowie z Wilhelmem I, królem Prus, określił powyższą sytuację w słowach: "Mamy ich wszystkich w szachu".
Człowiekiem, który w pełni zdawał sobie sprawę z fatalnego usytuowania wojsk imperatorskich, i próbował je zmienić, był gen. Auguste Ducrot, który proponował Mac-Mahonowi zajęcie pozycji na zalesionych wzgórzach ciągnących się parę kilometrów na północ od głównych teraz punktów oporu armii francuskiej. Ducrot argumentował, iż miejsce to pozwoli odeprzeć ataki wojsk niemieckich, pozbawi ich artylerię dobrych punktów ostrzału, a w razie odparcia oddziałów wroga pozwoli Francuzom na marsz w kierunku Paryża (pozostanie tam, gdzie żołnierze dotąd stali, jako jedyną drogę odwrotu dawało kierunek do twierdzy, która nie mogła pomieścić więcej niż kilkanaście tysięcy ludzi). Marszałek nie zgodził się jednak na realizację planu przedstawionego przez wodza I korpusu, co wywołało wielkie rozgoryczenie u generała. Rozgoryczenie to Ducrot wyraził dosadnie słowami: "Będziemy tu teraz siedzieć jak w nocniku,, a Niemcy będą na nas srali bezkarnie". Przyszłość miała pokazać, iż zdanie francuskiego dowódcy, okazało się prorocze, ale o tym w następnej odsłonie sedańskich dziejów.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #44

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 4/01/2007, 9:43 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Bitwa pod Sedanem rozpoczęła się 1 września 1870 roku około godziny 4.30 atakiem 2 dywizji I korpusu bawarskiego, czyli bohaterów spod Beaumont-en-Argonne, na położone na południe od twierdzy miasteczko Bazeilles. Natarcie to wywołało później sporo kontrowersji, wszak okazało się krwawym dla atakujących, zaś samo Bazeilles stało się się symbolem okrucieństwa tej wojny, gdyż zostało zrównane nieomal z ziemią, a wielu jego mieszkańców padło ofiarą mordu ze strony pijanych żołnierzy niemieckich (dowódcy bawarscy raportowali, że ich podkomendni zawładnęli dużymi zapasami alkoholu w zdobytym miasteczku i nie chcieli się poddać dyscyplinie wojskowej), którzy w ów sposób mścili się za to, iż walczące na jego ulicach jednostki cesarskiej piechoty morskiej otrzymały zbrojne wsparcie od cywilów. Tragiczne wydarzenia w Bazeilles znalazły swe przejmujące odbicie w fabularyzowanym filmie dokumentalnym Jana N. Lorenzena i Hannesa Schulera "Die Entscheidung von Sedan", który gorąco polecam. Późniejsza historiografia niemiecka, starająca się oddać cześć wszystkim germańskim uczestnikom wojny, wodzowi I korpusu bawarskiego, gen. Ludwigowi von der Tannowi, przyznałą zasługę powstrzymania dalszego odwrotu Francuzów i dania czasu innym jednostkom obu Kronprinzów na przeprowadzenie manewrów umożliwiających okrążenie armii Mac-Mahona. W dowództwie wojsk podległych ks. Fryderykowi Wilhelmowi na te sprawy patrzono jednak inaczej, wszak ich szef sztabu, gen. Albrecht von Blumenthal (tego dnia podobnie jak pruski następca tronu zmagający się z przykrymi dolegliwościami żołądkowymi), zaprzeczał jakoby wydał rozkaz do tego natarcia, na jaki powoływali się Bawarczycy.
Stoczona tego dnia bitwa była dla Francuzów dziełem niezwykle trudnym. Żołnierze z dywizji gen. Jules'a Grandchampa nie mieli dla przykładu w ogóle amunicji, gdyż większość jej zużyli w walkach toczonych przed dwoma dniami, a reszta zamokła w czasie przeprawy przez Mozę. Artyleria cesarska nie potrafiła także dać piechocie należytego wsparcia, gdyż idące z różnych kierunków zagrożenie powodowało, iż dla ratowania jednego kierunku trzeba było ogałacać z dział i kartaczownic inne. Szybko też dała o sobie znać przewaga Niemców w liczbie posiadanych armat oraz w ich niektórych aspektach technicznych. Francuski generał, Emmanuel Wimpffen, pisał: "W ciągu zaledwie dziesięciu minut na moich oczach ogień artyleryjski nieprzyjaciela zniszczył trzy nasze baterie". Kanonierzy niemieccy strzelali tak zapamiętale, iż często razili nawet własne wysunięte mocno do przodu oddziały. Porucznik bawarskich jegrów, Karl Leeb, przerażony losem swoich podkomendnych starał się powstrzymać artylerzystów wirtemberskich, którzy ich ostrzeliwali. W odpowiedzi oficer ten usłyszał, iż Wirtemberczycy nie po to taszczyli swe działa przez całą Francję, by teraz wyrzec sie przyjemności salwowania. Działający pod osłoną ognia armatniego niemieccy piechurzy stopniowo wdzierali się w pozycje wroga, ale nie przychodziło im to z łatwością, o czym świadczy relacja sierżanta Oskara Bechera. Podoficer ten pisał: "Moi ludzie padali wokół. Mój najlepszy podwładny oberwał trzema kulami, a nasz pułkownik został ugodzony przez dwie - obaj nie przeżyli. Ja sam rzuciłem się w bruzdę wyoraną na polu i jąłem się czołgać pomiedzy zabitmi i rannymi zbierając ich ładunki dla reszty moich chłopców. Cały czas żułem przy tym zdobyczne cygaro słysząc koło uszu świst kul z chassepotów". Na każdy skrawek ziemi wydarty Francuzom wjeżdżały kolejne baterie niemieckie, by nadal razić nieprzyjaciela. Ich ogień czynił straszliwe spustoszenie. Porucznik bawarskiej Landwehry, Josef Krumper, pozostawił makabryczny opis pobojowiska, który oszczędzę Wam Drodzy Forumowicze.
Francuzi borykali się jednak nie tylko z wrogiem, ale i z brakiem jednolitego dowództwa w swoich szeregach. Księcia Magenty jeszcze wczesnym rankiem celny pocisk armatni pozbawił komendy. Pretensje do objęcia dowództwa zgłosili dwaj jego podwładni - Auguste Ducrot i Emmanuel Wimpffen. Pierwszy z nich dzielił losy armii już od pierwszych dni wojny i dał sie poznać jako energiczny i zapobiegliwy generał. Pan Emmanuel, który u boku Mac-Mahona wojował na Krymie i w Italii, a w latach poprzedzających konflikt zbrojny z Niemcami pomagał mu w sprawowaniu obowiązków gubernatora Algieru, przewyższał Ducrota starszeństwem stopnia, ale jako osoba świeżo przybyła z Afryki via Paryż (ściągnięto go do Armii Chalons jako sukcesora gen. Pierre'a de Failly, który się nie sprawdził pod Beaumont-en-Argonne) nie był osobą należycie wśród większości żołnierzy znaną. Ranny marszałek i sam Napoleon III (choroba nie pozwalała mu na dowodzenie w polu) preferowali pana Auguste'a, a zasada starszeństwa stopni w praktyce w tej wojnie nie obowiązywała, wszak Achilles Bazaine był marszałkiem krócej niż Patrice Mac-Mahon, czy bezpośrednio mu w Metzu podległy Francois Canrobert (nr 1 na liście posiadaczy buławy), a to właśnie jego postawił imperator w owej wojnie najwyżej (ks. Magenty i pan Francois w przeszłości wykazali się brakiem zainteresowania najwyższym stanowiskiem w armii - ten pierwszy sukcesy odnosił we współdziałaniu z innymi komendantami, a jego zwycięstwo pod Magentą było nader wątpliwe; Canrobert z kolei zaprezentował pod Solferino brak inicjatywy, który omal nie doprowadził do jego pojedynku z marszałkiem Adolphem Nielem, prawdopodobnym wodzem naczelnym roku 1870, gdyby nie przedwczesna śmierć na stole operacyjnym), znając jego zdecydowanie i samodzielność w działaniu. Zostawiając na boku kwestie kompetencji marszałków powróćmy jednak do generałów spod Sedanu, którzy niezależnie od siebie wypracowali dwa plany wyjścia z matni, jaką im Niemcy zgotowali, ale szczegóły innym razem.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #45

10 Strony < 1 2 3 4 5 > »  
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej