Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Różnorodność postaw konserwatorskich wględem ruin, Ujęcie historyczne
     
Folkatka
 

V ranga
*****
Grupa: Użytkownik
Postów: 529
Nr użytkownika: 1.647

Agata Witkowska
Stopień akademicki: magister :))
 
 
post 29/04/2009, 22:46 Quote Post

Poniższy tekst jest fragmentem mojej pracy magisterskiej "Ruina jako przedmiot działań konserwatorskich" napisanej pod kierunkiem prof. Mariana Arszyńskiego na Wydziale Zabytkoznastwa i Konserwatorstwa Wydziału Sztuk Pięknych UMK.
Zapraszam do lektury.
=================================================

V. Różnorodność postaw konserwatorskich względem ruin
V a. Wiek XIX – początek kształtowania się doktryn konserwatorskich[/B]
Teoria konserwatorska w stosunku do ruin zaczęła się kształtować w początkach XIX wieku,, a podbudowę do niej stworzył preromantyzm z jego silnie zaakcentowanym kultem ruin. Popularne było wówczas budowanie sztucznych zwalisk. To zamiłowanie z czasem przenosi się na prawdziwe, „pełne” zabytki, na chęć ich posiadania i prezentowania. Wyrazem tej postawy były dwie przeciwstawne postawy: nieinterwencjonizm oraz puryzm. Na takim zafałszowaniu polegały też pierwsze dziewiętnastowieczne restauracje, będące samodzielnymi kreacjami prowadzącego prace architekta. Nie szanowano w nich autentycznej substancji, a rezultatem tych działań były przeróżne stylizacje.
Zachowana, autentyczna substancja była tylko produktem wyjściowym dla twórczości własnej architekta. Przykładem takiej realizacji może być odnowienie ruin pałacu w Radziejowicach, dokonane w 1802 roku według projektu Jakuba Kubickiego. Łączyło się to z brakiem zainteresowania pierwotna formą architektoniczną, i prowadziło do końcowego efektu, w którym przeważała stylizacja. W podanym powyżej przypadku, Kubicki zastosował formy neogotyckie (po raz pierwszy na ziemiach polskich), jako najwłaściwsze dla „starożytnej” budowli, w ogóle nie biorąc pod uwagę pierwotnego stylu pałacu, czyli baroku.
Można jednocześnie zauważyć rozwój zainteresowania ruinami w kontekście turystyczno – krajoznawczym, co znalazło wyraźny ślad w ówczesnym piśmiennictwie. U podłoża tych, opisanych wyżej zjawisk, leżał głęboko uczuciowy stosunek do ruin, w którym poczesne miejsce zajmował tak podziw dla ich wielkości, tak zaduma nad ich przeszłością, jak również wzruszenie ich obecnym stanem. Zasadniczymi kryteriami ich oceny były – „starożytność” i „malowniczość” i te wartości eksponowane były w najwcześniejszych działaniach konserwatorskich. C. Gurlitt jest zdania, że tym, co zrodziło pierwsze romantyczne restauracje, była ta sama duchowa potrzeba na grozę, która spowodowała pojawienie się powieści gotyckich. W jednych i drugich dążono do uzyskania określonego, pełnego niesamowitej aury, nastroju – w przypadku zabytków architektury, „mąciły go” późniejsze nawarstwienia stylowe, dlatego były usuwane.
Jedną z takich realizacji jest zamek Grodziec koło Legnicy – interesujący pomnik wprowadzania w życie różnych konserwatorskich idei. Pierwsze z przeprowadzonych tam prac wiążą się z osobą ówczesnego właściciela zamku, zafascynowanego Średniowieczem Jana Henryka IV Hochberga. Jest to jedna z ciekawszych śląskich postaci doby romantyzmu. Obyty w ówczesnych kręgach arystokratyczno – towarzyskich, był tam znany pod przydomkiem „wielkiego miłośnika przeszłości i natury”. W 1800 roku wzniósł w nieodległym Książu sztuczną ruinę zamku, a niejako na jej „inaugurację” ogłosił turniej rycerski, w którym nagrodą była oryginalna zbroja. Nic więc dziwnego, ze człowiek o takim usposobieniu postanowił bardziej zadbać o ruiny zamku w Grodźcu.
Głównym celem robót było przystosowanie obiektu dla potrzeb turystyki, a zabiegi nosiły wszelkie cechy romantycznej kreacji. Wzgórze zamkowe, po uprzednim zniwelowaniu i oczyszczeniu z gruzów, zamieniono w park w stylu angielskim. Zalesiono je, co było całkowicie ahistoryczne w przypadku punktu obronnego, jakim Grodziec był w przeszłości. Na zboczach urządzono kręte ścieżki, przy których ustawiono kamienne, neoklasycystyczne ławki. Na terenie samego obiektu zaaranżowano roślinną dekorację - kwiatowe klomby w północno zachodniej kaponierze oraz na dziedzińcu górnego zamku. Korona murów obronnych została wyrównana, a baszty rozebrano do poziomu, jaki miały pozostałe mury, i zasypano ich wnętrza. W ten sposób powstały tarasy, które przekształcono w kwietniki z ustawionymi wśród nich altanami. Niektóre fragmenty murów obronnych, palatium i donjonu osłonięto winną latoroślą i powojem. Na całym terenie zamku i podzamcza romantycznie porozrzucano resztki detali kamieniarskich, odkryte przy pracach niwelacyjnych.
Efektem prac Hochberga był obiekt, który łączył w sobie przeszłość z teraźniejszością, pełnił rolę medium, nastrajając do refleksji nad przemijaniem. Ażeby jednak było to możliwe, zabytek musiał spełniać określone warunki. Jednym z nich była starożytność, widoczna, nawet nie w formie budowli, lecz w fakturze i wyglądzie jej murów. Musiały one być poszarpane. W trakcie prac kładziono nacisk na to, żeby budowla wyglądała odpowiednio dawnie, stąd też zachowanie jej w formie ruiny, i ogólne poszanowanie dla substancji zabytkowej. Z drugiej jednak strony, zalesiono całe wzgórze oraz wprowadzono szereg nowych elementów, takich jak klomby czy altanki, zaciemniając tym samym pierwotną dyspozycję przestrzenną. Był to wyraźny wpływ ówczesnego kultu ruin powiązanych z naturą i tym samym budzących w umysłach odbiorców refleksje na temat tragicznej przeszłości. Hochberg dążył do przekształcenia zamku w przedmiot romantycznych uniesień, o ogromnej sile oddziaływania społecznego. O tym, ze mu się to udało, świadczy popularność Grodźca jako celu wycieczek turystycznych. Ogólnie, współczesna ocena prac Hochberga jest pozytywna. Wspomnieć trzeba w tym miejscu, że jest to pierwszy (nie tylko na Śląsku) przykład świadomego działania konserwatorskiego zmierzającego do nadania, lub – jak chce Marian Kutzner - przywrócenia zabytkowi funkcji społecznej. Grodziec stał się dzięki temu obiektem turystycznym, porównywalnym tylko z ówczesnymi realizacjami angielskimi, jeśli chodzi o zagospodarowanie turystyczne, i z przebudową ruin zamku Habsburgów w Laxenburgu, jeśli chodzi o ogólną koncepcję.

V b. Dwa antagonizmy – E. E. Viollet le Duc i John Ruskin
W połowie XIX wieku narodziła się naukowa teoria restauracji zabytków, której twórcą był Eugene Emmanuel Viollet le Duc (1814 – 1879). Co prawda, w jego doktrynie nie było miejsca na jakieś szczególne podejście do ruin, ale postaci le Duca, z uwagi na wagę dokonań – przede wszystkim roli w wykrystalizowaniu się metody rzetelnych prac konserwatorskich poprzedzonych badaniami, pominąć nie wolno.
Z wykształcenia był on architektem, a jego zainteresowania skupiały się przede wszystkim na Średniowieczu. Jako pierwszy wykazał wagę właściwego dokumentowania stanu zabytków przed podjęciem prac, nakazywał ostrożność w postępowaniu z obiektem, i nakazywał zachowanie warstw stylowych – ale wyłącznie średniowiecznych. Jedną z podstawowych zasług le Duca jest stworzenie dzieła, do dziś będącego podstawowym źródłem wiedzy o średniowiecznej architekturze – dziesięciotomowy słownik „Dictionnaire raisonne de l’architecture francaise du XI e au XV siecle”, opublikowany w latach 1845 – 1868. Pierwszą konserwatorską realizacją le Duca była restauracja kościoła opackiego w Vezelay, na zlecenie Comission des Monuments Historiques. Od tego momentu prowadził on szereg prac na najcenniejszych zabytkach architektury francuskiej (m.in. Sainte – Chapelle, katedry w Chartres, Amiens, Reims, Notre Dame, mury w Carcassone). Ogromna ranga tych obiektów, i pozytywna ocena prac le Duca sprawiły, że stał się on znany na obszarze całej Europy. Wielokrotnie był zapraszany poza granice Francji, jako konsultator różnych przedsięwzięć konserwatorskich.
W latach 40. we Francji, doszło do zmiany emocjonalnego stosunku do zabytku z romantycznego na racjonalny, pojawiła się zasada jedności stylowej. Le Duc widział „...korzyść w przywróceniu budowli jej jednolitości,” a badając średniowieczną architekturę stwierdził że konstrukcja gotycka jest strukturą idealną, w której osiągnięto cele „architektury racjonalnej” - harmonię formy, funkcji oraz zastosowanych środków. „Racjonalizm” i „funkcjonalizm” gotyku w ujęciu le Duca, stały się nadrzędnymi kryteriami architektury współczesnej, czy tez architektury w ogóle, która była dlań „sztuką rozumowania”. „Konstrukcja gotycka (...) jest zwarta, wolna i poszukująca jak nowoczesny umysł; jej zasady pozwalają stosować wszystkie materiały, dane przez naturę i przemysł, zgodnie z ich szczególnymi właściwościami; nigdy nie zatrzymywała się ona przed trudnościami, jest pomysłowa – to słowo mówi wszystko.” Z czasem uczuciowa fascynacja Średniowieczem ustąpiła u le Duca miejsca pozytywistycznemu scjentyzmowi, co było wpływem jego praktycznych doświadczeń. W ślad za tym szły bardzo wysokie wymagania warsztatowe, stawiane przezeń architektom i wykonawcom – sam posiadający ogromną wiedzę, tego samego żądał od innych. Osobiście wykonywał robocze rysunki dla rzemieślników, prowadził dzienniki budowy etc. Jego największą zasługą jest wprowadzenie analizy obiektu z punktu widzenia zastosowanych technik, materiałów, konstrukcji, nawarstwień. Jego liczne rekonstrukcje, przyjmowane bezkrytycznie przez współczesnych, są dziś różnie oceniane, aczkolwiek przy ówczesnych środkach technicznych le Duc wywiązywał się z tego zadania najlepiej jak mógł. Niestety – pewne aspekty jego doktryny restauratorskiej – przede wszystkim ściśle pojmowane dążenie do jedności stylowej - negatywnie zaciążyły na współczesnych mu i późniejszych dokonaniach, przyczyniając się do bezwzględnego niszczenia w trakcie prac wszelkich, późniejszych niż średniowieczne, obiektów.
Działania Viollet le Duca już w jego czasach budziły wiele kontrowersji. Pozytywnie oceniał je np. Conrad Steinbrecht, który pochwalał rekonstrukcje wykonane w Pierrefonds, jako oparte o dane naukowe i zachowane elementy oryginalnego wystroju rzeźbiarskiego. Było to zgodne z jego własną maksymą „Żaden inny krok niż w historycznym duchu.”
Około połowy XIX wieku, w konserwatorstwie do głosu doszła tendencja nieinterwencjonistyczna, będąca sprzeciwem wobec działań Viollet le Duca. Czołowym jej teoretykiem był John Ruskin. Ten, żyjący w latach 1819 – 1900 angielski krytyk i teoretyk sztuki, również pierwszy profesor historii sztuki w Oksfordzie, wywarł ogromny wpływ na konserwatorstwo. Był znany jako obrońca malarzy z kręgu prerafaelitów, których założenia programowe, z umiłowaniem natury na czele, były mu szczególnie bliskie. Ruskin bowiem, postrzegał sztukę poprzez pryzmat natury – „...przyroda w najdrobniejszych swoich przejawach jest równoznaczna z pięknem.” W jego ujęciu dzieło architektoniczne staje się organizmem biologicznym, podlegającym zniszczeniu i śmierci jak każde inne. Jest to jeden z najbardziej charakterystycznych rysów jego poglądów.
W wydanych w 1851 roku „Kamieniach Wenecji” („The Stones of Venice”) zawarł wielką pochwałę architektury i sztuki gotyckiej, jako stylu, w którym najpełniej łączą się inwencja i praca, piękno i potrzeba sztuki. To umiłowanie dawnej sztuki było podstawą podjętej przez Ruskina walki o ochronę zabytków przeszłości, rozumianej jako zachowywanie ich w kształcie, w jakim się dochowały do naszych czasów. To zaś oznaczało ostry sprzeciw wobec tego, czego wyrazicielem był Viollet le Duc – puryzmu i restauracji: „...nie mówmy o restauracjach, są one kłamstwem od początku do końca, więcej piękna znaleziono w opustoszałem Niniweh niż w odrestaurowanym Mediolanie. Jako pierwszy teoretyk konserwacji, głosił niemożność przywrócenia zniszczonym, dawnym dziełom ich pierwotnego stanu. Podkreślał wartość autentyzmu substancji zabytkowej, i konieczność jej zachowania, zakazywał podejmowania jakichkolwiek prac, które mogłyby ją naruszyć: „...nie tykajcie autentycznego zabytku, a jeżeli – to tylko o tyle, o ile jest to konieczne, aby zabezpieczyć ją i podtrzymać.” Wykazywał również niewielką wartość obiektu - nawet dokładnie – zrekonstruowanego (postulat Le Duca: Reproduire avec une exactitude mathematique – odtworzyć z matematyczną dokładnością). Według Ruskina, wszelkie działania na obiektach zabytkowych powinny się skupiać na ich zabezpieczeniu przed dalszą destrukcją: „...tego rodzaju niezbędne (podkreślenie moje – A. W.) roboty polegają: na zastąpieniu kruszących się kamieni nowymi wszędzie tam, gdzie jest to nieodzowne, aby konstrukcja nie runęła; na umocowaniu lub scementowaniu fragmentów rzeźb, którym zagraża odpadnięcie (...). Nigdy jednak w żadnych warunkach nie wolno stwarzać pozorów, iż rzeźba współczesna lub imitująca dawną jest oryginalnym dziełem zabytkowym.”
Popularność teorii Johna Ruskina spowodowała powszechne odejście od restauracji i zwrot w stronę zachowania autentycznej substancji zabytkowej, oraz odrzucenie wszelkich „upiększeń.” Oznaczała początek kształtowania się nowoczesnej teorii konserwatorskiej, w swym zasadniczym zrębie obowiązującej do dnia dzisiejszego. Jej pokłosiem jest również angielska szkoła konserwacji ruin, aczkolwiek zaczęła się ona kształtować jeszcze przed Ruskinem. Jej ścisłe zasady trzeba pokrótce scharakteryzować.
Gdy w XVI wieku średniowieczne fortyfikacje zaczęły tracić wartość obronną na skutek rozwoju broni palnej, a wprowadzenie angielskiego kościoła narodowego oznaczało kasatę klasztorów - zamki, miejskie mury obronne czy nawet większe kościoły, niemalże z dnia na dzień stały się bezużyteczne. Sprzedawano je na materiał budowlany, ocalały (w ruinach) nieliczne, położone w odległych miejscach, z których nie opłacał się transport materiału budowlanego. W początkach XIX wieku, gdy potrzeba ochrony zabytków była już ukształtowana w społeczeństwie, zostały one oczyszczone i zakonserwowane w duchu modnego wtedy sentymentalizmu. Powodował on, że ruinie nadawano charakter romantycznego pomnika, o kształcie jakby zaczerpniętym z gotyckich powieści. Jako przykład takiej wczesnej realizacji, mogą służyć pozostałości opactwa St. Mary w Yorku. Zostało one uporządkowane w roku 1828 przez tamtejsze towarzystwo filozoficzne. Wobec destrukcji sklepień, górne partie ścian opracowano w formie linii wyszarpanej w nieregularne ząbki. Trudno przypuszczać, żeby mur sam z siebie zawalił się tak bardzo dekoracyjnie – ściana została raczej rozebrana, dla nadania jej romantycznej sylwety (il. 14). W owym czasie jeszcze nie przywiązywano wagi do otoczenia zabytku – w bezpośredniej bliskości tak pieczołowicie odrestaurowanej ruiny, wzniesiono przytłaczający ją swą bryłą, gmach muzeum.
W omawianym okresie sporządzono centralną listę zabytków, na której znalazło się około trzysta ruin wielkich obronnych i sakralnych obiektów (najczęściej zespołów). Niewielka grupa ludzi, przez parę pokoleń prowadziła w nich możliwie tanie prace. Doprowadziło to – po jakimś czasie - do ukształtowania się zwartej doktryny konserwatorskiej. Obejmuje ona większość angielskich ruin, co nie oznacza, że nie ma tam miejsca na inne metody.
Istotą angielskiej szkoły jest zatrzymanie dalszej destrukcji ruin, i zakonserwowanie ich dokładnie w takiej postaci, w jakiej dotrwały do naszych czasów. Nie wykonuje się niczego, co nie byłoby absolutnie koniecznym zabiegiem, a wszelkie rekonstrukcje są wykluczone. Ruiny są pieczołowicie odgruzowywane i oczyszczane, odsłaniany jest pierwotny poziom dziedzińca czy posadzki. Jeśli istnieje taka konieczność, wzmacnia się mur, możliwie z użyciem oryginalnego materiału. Jednak, gdy tradycyjne metody i materiały nie wystarczają, można zastosowań współczesne.

V c. Działalność Bodo Ebhardta na przykładzie zamku w Grodźcu
Osobnym zagadnieniem, istotnym szczególnie w przypadku konserwacji ruin, jest doktryna konserwatorska Bodo Ebhardta (1865 – 1943). Był to jeden z ostatnich architektów, odbudowujących zamki w formach historyzujących, zarazem prekursor – wraz z Konradem Steinbrechtem – naukowych badań nad niemiecką architekturą militarną, który wokół pisma „Der Burgwart” skupił całe grono specjalistów w zakresie tej tematyki. Oprócz kwestii związanych z technicznym zabezpieczeniem, interesowało go również znalezienie właściwej funkcji i stałej opieki dla tych obiektów. Popularyzował zamki jako pomniki narodowej historii. Jest autorem kilkudziesięciu realizacji, spośród których dwie – wspomniany już Grodziec i Czocha - znajdują się obecnie na terenie Polski. Jako architekt często krytykował poczynania Viollet le Duca, toteż należy odrzucić sugestie, jakoby się na nim wzorował w wielu aspektach swej pracy, jak twierdzi M. Kutzner. Brak uznania z jego strony spotykał przede wszystkim rysunkowe rekonstrukcje dokonywane przez Francuza, tudzież przeprowadzane na ich podstawie działania praktyczne.
Opracował własną teorię konserwatorską, której poszczególne punkty tutaj przytoczę:
1. Przed przystąpieniem do prac konserwatorskich należy sumiennie przebadać historię obiektu oraz przeanalizować jego strukturę architektoniczną.
2. Odbudowa, względnie zabezpieczenie zamku powinny pójść w kierunku ekspozycji najciekawszej fazy budowli, która z zasady jest najstarszą – średniowieczną substancją obiektu. Wszystkie późniejsze dodatki należy usunąć, aby odpowiednio wydobyć istotę założenia budowli.
3. Przy konserwacji obiektu nie należy wahać się przed pełną jego rekonstrukcją, nawet w przypadku, gdybyśmy mieli do czynienia z poważnym destruktem.
4. W przypadku brakujących części należy je uzupełnić na podstawie przekazów źródłowych lub ikonograficznych W przypadku ich braku należy szukać form w analogicznych budowlach.
5. Odbudowany obiekt powinien być pomnikiem, dokumentem minionej epoki, dlatego też należy świadomie wzmacniać jego atrakcyjność przez odpowiednie spotęgowanie wyrazistości form stylowych i funkcjonalnych.
6. Każdy obiekt architektoniczny posiada pewną własną atmosferę wyrazową, którą należy umiejętnie potęgować poprzez stylowe uzupełnienie wystroju i kompozycje otoczenia. Na atmosferę tę składa się historia, legenda, jak również otoczenie, nowa funkcja, itp. elementy.

Zwracał Ebhardt szczególną uwagę na niedostateczny stan wiedzy na temat dawnej architektury, i opracował program działań, zmierzających do lepszego poznania tego zagadnienia. Postulował w nim badania architektoniczne ruin, zarówno tych ich części, które mają być odbudowywane, jak i pozostałych, gromadzenie wszelkich źródeł pisanych, znajomość literatury przedmiotu, i zbieranie materiałów ikonograficznych. Koncepcja Ebhardta zawiera zatem wiele elementów ahistorycznych, w wielu miejscach odwołuje się do subiektywnych odczuć architekta, a w przypadku wątpliwości wręcz zdaje się na nie – i czyni je tak samo ważnymi jak przekazy źródłowe czy ikonograficzne, a miejscami – przede wszystkim w punkcie piątym – stawia je nawet na pierwszym miejscu.
W ocenie Mariana Kutznera to podejście zdecydowało o charakterze prac restauratorskich w Grodźcu, i o ich końcowym efekcie – czyli wyidealizowanej siedzibie rycerskiej, stworzonej na kanwie dochowanych reliktów tudzież wizji projektanta.
Historia prac restauratorskich Bodo Ebhardta w Grodźcu rozpoczyna się w roku 1899, kiedy to cały majątek został kupiony przez bogatego przemysłowca z Meklemburgii, Willego von Dirksena. Nowy właściciel wkrótce potem został nobilitowany, i, już jako szlachcic, zapragnął przydać sobie nieco splendoru. Z oczywistych powodów nie mógł poszczycić się rycerskimi przodkami, lecz posiadał zamek, będący w przeszłości siedzibą tych, do których ducha chciał nawiązać. Podobnie jak wiele lat wcześniej Hochberg, Dirksen zaczął restytuować tradycję piastowską Grodźca, określając się mianem jej kontynuatora. Temu miała służyć podjęta przezeń przebudowa ruiny na ogromny pomnik historyczny – główny obiekt turystyczny Śląska. Dążył również do zatarcia tradycji Hochberga i przez to wykreować siebie na głównego opiekuna pamiątek piastowskiej przeszłości. Jako realizatora swych planów odbudowy wybrał Bodo Ebhardta. Niemiecki inżynier zabrał się do pracy rzetelnie, przeprowadzając archiwalną kwerendę, i wykonując badania archeologiczne. Dzięki temu mógł opracować rysunkową rekonstrukcję stanu obiektu przed zniszczeniem, i opracować koncepcje odbudowy. W 1907 roku rozpoczęto rekonstruowanie palatium, w którym odnowiono salę, wybudowano nową kaplicę z wykuszem, a całość nakryta została wysokim dachem. Poddasze przeznaczono na pomieszczenia noclegowe, a na parterze i pierwszym piętrze urządzono sale ekspozycyjne tudzież restaurację.
Pracom poddano wjazd na zamek, budując bramę z gardzielą. Odbudowano jedną z wież, i zagospodarowano ją jako wnętrze mieszkalne. Na zakończenie uporządkowany został dziedziniec i podzamcze. Uroczyste otwarcie zamku nastąpiło 9 VI 1908 roku. Była obecna na nim nie tylko cała elita regionu, lecz także cesarz Wilhelm II i książę Ernest Gunter Schleswig – Holstein. Ten pierwszy wygłosił nacjonalistyczne przemówienie o wspaniałej przeszłości Śląska pod rządami niemieckich Piastów (czego Grodziec miał być świadectwem), obecnie złączonego z Prusami, oraz o roli niemieckich kolonizatorów w cywilizowaniu tego regionu. Dirksen został mianowany członkiem rady cesarskiej i Izby Panów Reichstagu.
Tak jak w przypadku dokonań le Duca, prace w Grodźcu były oceniane przez współczesnych w sposób jednoznacznie pozytywny. Uważano, że zamkowi przywrócono pierwotny wygląd, zwracano uwagę na podniesienie jego atrakcyjności wizualnej, unaocznienie wartości historycznych i artystycznych. Uważano wręcz, że jest to najlepiej na Śląsku zachowane średniowieczne założenie militarno – rezydencjonalne (do tej pory wiele osób odwiedzających zamek jest o tym przekonanych), nie zauważając, że raptem około 30 % substancji jest autentycznej. Wielce wymowny był wzrost turystycznego zainteresowania obiektem. Do odwiedzin zachęcały licznie ukazujące się przewodniki, jak i odpowiednia infrastruktura noclegowo – gastronomiczna.
Obecne oceny są diametralnie różne. Podkreśla się to, iż Ebhardt potraktował zabytkową budowlę nader swobodnie. Przystąpił do prac restauratorskich, nie mając dostatecznego oparcia w materiałach źródłowych, dlatego też możemy mówić raczej o jego autorskiej kreacji - przebudowie. Popełniono wiele błędów, nie dochowano wierności przekazom, przykładem może być chociażby złe ulokowanie kaplicy, i sama jej forma – tak bogate sklepienie, jak i prezbiterium w postaci wykuszu. Tym bardziej, że ilość oryginalnej substancji przed rozpoczęciem prac szacowana jest nawet na 40 – 50%, a niektóre elementy (np. bryła i wnętrze palacium) były czytelne na tyle, że wiarygodna rekonstrukcja była możliwa, natomiast pozostałe elementy były zniszczone o wiele bardziej. Pomimo tego podjęto decyzje o odbudowie. Palatium zyskało nowy dach, przede wszystkim zaś – kaplicę, której w oryginale w ogóle tam nie było, gdyż znajdowała się ona w donjonie lub koło niego. Całość zyskała też nowy wystrój kamieniarski – maswerki, obramienia okienne, portale ( te zyskują nową stolarkę), – co prawda, wykonane z dużym, jak na XIX wiek, wyczuciem, nie sięgające do neogotyckich, przestylizowanych form. Tzw. stara wieża została odbudowana pomimo braku jakichkolwiek przekazów źródłowych, to samo tyczy się murów między palacium a donjonem i w pobliżu bramy wjazdowej, wraz z hurdycjami i otworami strzelniczymi. Mury na odcinku północno – wschodnim pozostały natomiast nieodbudowane, co zakrawa na niekonsekwencję w działaniu Ebhardta. Nowym elementem jest także brama wjazdowa z gardzielą. Podzamcze zostaje nieruszone, gdyż Ebhardt potraktował je jako teren zalesiony. W ogóle, cześć zamku postanowił utrzymać w formie zastanego parku krajobrazowego, a zniszczony donjon miał świadczyć o tragicznych wydarzeniach z historii zamku. Owa niejednolitość może być przedmiotem współczesnej krytyki – koncepcja konserwatorska powinna być spójna i jednolita, tym bardziej, że o wiele więcej przesłanek było do zrekonstruowania donjonu, niż pozostałych budynków, w stosunku do których nie wahano się przed tym.
Dodać należy, że wnętrza odbudowanego palacium wyposażono w stylowe meble, rzeźby i zbroje. O tym, jak bardzo Dirksenowi zależało na zbudowaniu odpowiedniej, historycznej otoczki wokół swego zamku, świadczy fakt, że w nowowybudowanej kaplicy umieszczono oryginalne, średniowieczne nagrobki sprowadzone ze środkowonadreńskiego Biersdorfu, a wjazd na górny zamek przyozdobiony został późnogotycką plakietą ze św. Jerzym, zakupioną na aukcji w Hamburgu.
Porównanie zakresu dwóch konserwatorskich realizacji na jednym obiekcie – zamku w Grodźcu – pokazuje, jak bardzo różnić się od siebie mogą kryteria estetyczne i historyczno – filozoficzne, będące ich podbudową. Znamienne są również postacie obydwu inwestorów - z jednej strony Hochberga - marzyciela pragnącego wcielać w życie romantyczne ideały, z drugiej strony – kapitalistę i nuworysza, jakim bez wątpienia był Willi von Dirksen. O ile pierwszy z nich chciał z Grodźca uczynić pomnik tragicznej przeszłości, na widok którego przyjezdny mógł doznać wzruszenia, to drugi chciał, w drodze prac restauratorskich, uzyskać określone efekty, o których była już mowa wyżej. Cel swój osiągnął, dzięki zaangażowaniu Ebhardta, który w swych pracach realizował podobne założenia. Rezultatem był idealny, średniowieczny zamek, przykład ówczesnego założenia militarnego. Nie mogę więc przyznać racji prof. Marianowi Kutznerowi, piszącemu, że Bodo Ebhard w swych zaleceniach kładł szczególny nacisk na poszanowanie autentycznej substancji zabytkowej, gdyż w świetle powyższego widać wyraźnie, że co innego było dlań ważne.
Faktem decydującym o konieczności konserwacji ruin zamków są przede wszystkim zniszczenia, które potęgują się i narastają. Najlepszym, według Ebhardta, środkiem zaradczym na nie jest pełna odbudowa i znalezienie stałego użytkownika. Tutaj kolejny raz w błędzie jest Marian Kutzner, twierdzący, iż Ebhardt wypowiadał się przeciwko takim zabiegom, aczkolwiek, optował on za zachowywaniem wszystkich części budowli w stanie takim, w jakim dotrwały do naszych czasów. Tymczasem nie ma wątpliwości, że opowiadał się on za odtwarzaniem elementów będących w ruinie, na podstawie badań porównawczych, przekazów ikonograficznych i źródłowych. Ogólnie rzecz biorąc, metody Bodo Ebhardta nie da się ani streścić w kilku słowach, ani zakwalifikować w jakieś odgórne ramy, jest ona bowiem zbyt niejednolita w swym podejściu do obiektu architektonicznego. Z jednej strony, niemiecki inżynier kładł duży nacisk na aspekt badawczy swych działań, oraz naukową interpretację zabytku. Jednak duże znaczenie miał u niego również czynnik subiektywnego, emocjonalnego podejścia, niemający wiele wspólnego z naukowością, wyrażający się dążeniem do „pomnikowości” zabytku, spotęgowania form stylowych, funkcjonalnych i ideologicznych.

V d. Reakcja na historyczne restauracje – spory o granice w konserwatorstwie
W 1883 roku, na Kongresie Inżynierów i Architektów Włoskich, z krytyką, zarówno poglądów Johna Ruskina, jak i Viollet le Duca wystąpił Camillo Boito. W wyniku tego, na kongresie przyjęto takie zalecenia postępowania z zabytkami, których podstawowym założeniem było ich konserwowanie, a nie restaurowanie. Wszelkie (konieczne) uzupełnienia miały być wykonywane w innym materiale niż oryginalna substancja, i być oznaczane, np. stemplami z datą. Zabytek w tym rozumieniu, stał się przede wszystkim pamiątką historyczną. W 1903 roku Alois Riegl wprowadził, w książce „Der moderne Denkmalpflege”, pojęcie wartości starożytniczej, która działa emocjonalnie przez wyobrażenie sobie czasu, jaki upłynął, na podstawie śladów oddziaływania sił naturalnych. Było to rozwinięciem myśli ruskinowskiej: „Kult starożytniczy potępia (...) przynajmniej w zasadzie, wszelką działalność konserwatorską, szczególnie każdą restaurację zabytku, jako nie mniej nieuprawniony zamach na prawa natury.” W praktyce jednak, zupełne zarzucenie zabiegów konserwatorskich było niemożliwe. Już w 1903 roku Charles Buls dopuścił rekonstrukcję w swym próbnym sklasyfikowaniu zabytków. W jednej z wyróżnionych przez siebie grup - zabytkach zaniedbanych - dopuszczał on trzy możliwości. W przypadku, gdy zachował się projekt budynku lub ikonografia współczesna obiektowi – wtedy próba przywrócenia stanu pierwotnego ma szanse powodzenia. Drugą możliwością, jest istnienie śladów w samej budowli – wówczas rekonstrukcja będzie trudniejsza. W trzecim, wyróżnionym przez autora przypadku, gdy brak jest wystarczających danych, będzie ona niemożliwa.
Wobec rozpowszechnienia poglądów nieinterwencjonistycznych, jednym z najpoważniejszych dylematów konserwatorskich stworzyły ruiny. Konieczność ingerencji technicznej z jednej strony, a poglądy postromantyczne z drugiej, stworzyły bardzo poważny dylemat. Z kolei rozwój badań naukowych, a zwłaszcza prac archeologicznych i architektonicznych nad ruinami, poszerzył problematykę konserwatorską tych obiektów. Zaś przyjęcie poglądów neoromantycznych doprowadziło do rozbieżności teorii z praktyką, co przyniosło, wymuszone złączenie ich w konserwatorski kompromis. Oznaczał on odstępowanie od wymogów teoretycznych w dwóch przypadkach: konieczności „życiowych” i technicznych. Wyrazem tego było ukucie pojęcia „trwałej ruiny”, odnoszące się głównie do zamków, które samo w sobie było już ustępstwem wobec ewolucjonizmu.
Na ziemiach polskich poglądy nieinterwencjonistyczne przyjęły się późno, dopiero około 1900 roku. Tutaj szczególnie żywotne okazały się poglądy Viollet le Duca. Niewątpliwie, miała na to wpływ ogólna sytuacja narodu polskiego. Podzielony na trzy zabory, przenosił pragnienie przywrócenia własnej państwowości na sferę opieki nad zabytkami - dość przypomnieć gwałtowny spór o restaurację Zamku Wawelskiego. Odbudowa, regotycyzacja, wyimaginowany powrót do stanu z przeszłości, mogły się wydawać atrakcyjniejsze niż pozostawienie obiektu architektonicznego w stanie daleko posuniętej destrukcji jako pamiątek przeszłości: „(...) dziś piecza nad zabytkami sztuki nie obejmuje tylko starania o zachowanie ich i przekazanie takowych w stanie nienaruszonym (...), lecz owszem dzisiejsze pokolenie wytknęło sobie za zadanie dokonywać także monumentalnych restauracji pierwszorzędnych zabytków na podstawie gruntownych studyów starożytności. (...) Jednym słowem, w wieku XIX zakreśliło sobie konserwatorstwo obok celu ujemnego także cele dodatnie, twórcze, tak, że w ten sposób idea konserwatorska, przeznaczona na pozór z natury swej wyłącznie do zaspokajania pewnych umysłowych potrzeb ludzkości, nabrała także znaczenia w sferze materialnych interesów.” Nic więc dziwnego, że na ziemiach polskich zdarzały się takie zapóźnione restauracje, jak np. kościoła św. Jakuba w Sandomierzu. Dlatego mogę, w tym miejscu, zaryzykować stwierdzenie, że w naszym konserwatorstwie równocześnie zachodziły procesy, gdzie indziej oddzielone od siebie, przez co najmniej, o kilka lat - odejście od pozytywistycznych idei le Duca, akceptacja postruskinowskiego neoromantyzmu, oraz poszukiwanie doktrynalnej i naukowej alternatywy dla tego ostatniego. Równoczesne przytoczonej wypowiedzi Demetrykiewicza jest stwierdzenie F. K. Martynowskiego z łamów „Przeglądu Bibliograficzno – Archeologicznego”: „...w restauracji pomników architektonicznych, należy uwzględnić te style, jakie w nich zastajemy”. Był to w ogóle pierwszy polski głos biorący w obronę nawarstwienia chronologiczne.
Podobnie uważał Paweł Popiel: „Moim zdaniem nic niebezpieczniejszego jak przy restauracji starożytnych gmachów wychodzić z teorii, iż należy je koniecznie do pierwotnego przyprowadzić stanu. Trudno wykazać jaki był ten stan rzetelny. Nie to się buduje co było, ale co wyobraźnia artysty widzi.”
Neoromantyzm w konserwatorstwie oznaczał przede wszystkim odrodzenie się uczuciowej i emocjonalnej postawy w stosunku do zabytków. Wartość budowli przestała polegać na wyglądzie „jak przed wiekami”, lecz na tym, że można, patrząc na mury, odczytać całą jej przeszłość. Stał się on dokumentem łańcucha rozwojowego, a wszelkie prace powodowały zafałszowanie. „Świętokradczą ręką nie zdzierajmy z nich patyny przeszłości, jeśli nie chcemy pozbawić tego znaczenia, jakie dla historii kultury danego narodu posiadają. Dlatego też ruiny stały się obiektami o wymowie szczególnej, a ich ewentualna odbudowa zyskała miano „zabierania historii.” W odróżnieniu od nich, obiekty uznane za żywe mogły być restaurowane i adaptowane, jako służące dalej społeczeństwu. Podziału tego dokonał konserwator z Gandawy, Cloquet, w roku 1893. Na gruncie polskim został on rozszerzony przez jednego z najbardziej skrajnych zwolenników nieinterwencjonizmu, Józefa Muczkowskiego. W obrębie „zabytków żywych” wyróżnił on kilka podgrup, charakteryzując dopuszczalny, przy każdej z nich, zakres robót, który tutaj pominę. Pierwszą z nich tworzyły zabytki zachowane w całości, drugą - zaniedbane, trzecią – te, które zostały odnowione lub uzupełnione w stylu późniejszym, czwartą – niedokończone, i piątą – niedające się już odnawiać. W obrębie „zabytków umarłych” - ruin - nie została wyróżniona żadna dodatkowa grupa. Mogą one być poddawane jakimkolwiek zabiegom wyłącznie w celu powstrzymania dalszej destrukcji. Według teorii ewolucji, to, co było, już nie powróci, a to, co następuje, jest tylko następstwem tego, co było. Takie są prawa natury, i człowiek musi poddać się im bez zastrzeżeń. Symbolem tego jest zniszczenie – nieodwracalne i niedające się usunąć. W wieku XX zaczęto traktować każde dzieło ludzkie jako naturalny organizm, poddany tym samym prawom, co byty biologiczne, i my nie mamy prawa się do tego mieszać. Ma on się naturalnie rozwijać, zadaniem zaś człowieka jest zapobieżenie przed przedwczesnym jego obumarciem. Wielki nacisk kładzie Muczkowski na wartość starożytniczą danego zabytku, chroni go ona od „samowolnego wdzierania się ręki ludzkiej. Poszanowanie tej wartości nie dopuszcza w zabytku żadnych dodatków, usuwania tego, co z biegiem czasu, w skutek działania sił przyrody, się rozluźniło, ani oczyszczania z tego, co do zabytku przyrosło i coby dotychczasową jego formę zmieniało.” Respekt ów potępia zarówno brutalne niszczenie zabytku jak i każdą jego restaurację, uważając ją za nieuprawnioną niczym ludzką ingerencję w działanie praw przyrody. Nie można jednak tez przyśpieszać procesów zaniku – niszczące działanie sił natury jest bowiem rozłożone w czasie, tak więc zabytki mają jeszcze przed sobą długa przyszłość. Wartości starożytniczej przeciwstawia Muczkowski wartości nowożytniczej – czyli wymaganiu, by dzieło stanowiło harmonijną całość, objawiającą się w „nienaruszonej formie i czystej barwie”, czego rezultatem były wszelkie restauracje i próby przywracania jedności stylowej.
Na nietrwałość takich zabiegów, i to bynajmniej nie z technicznego punktu widzenia, zwrócił słusznie uwagę Adolf Szyszko – Bohusz.. Wraz z postępem wiedzy naukowej zmienia się bowiem wiedza o minionych stylach w sztuce, a zatem to, co było kiedyś zgodne z naszym wyobrażeniem o danej epoce, dzisiaj już nie jest. Szyszko – Bohusz opowiedział się za szerokim zastosowaniem sztuki współczesnej w obiektach architektury zabytkowej: „prawdziwy miłośnik sztuki powinien łączyć w sobie wraz ze znajomością i trafną oceną zabytków zrozumienie dla sztuki żyjącej i rozwijających się w formach nowych. (...) Jego zadaniem popierać sztukę nowoczesną wszędzie, gdzie to bez szkody dla zabytków stać się może”.
Inny podział zabytków przedstawił J. Zubrzycki na łamach „Przeglądu Technicznego”. Wyróżnia on spośród nich dwie grupy – nieużytkowe, tworzone wyłącznie dla zaspokajania estetycznych potrzeb, czyli rzeźbę i malarstwo, oraz użytkowe – czyli architekturę. Narodziła się ona wyłącznie po to, by dać człowiekowi dach nad głową, ochronić go przed deszczem i wiatrem etc. Zatem owa strona użytkowa budynku decyduje o jego żywotności. Skoro przestaje on służyć człowiekowi, przestaje żyć i „jako ruina przechodzi we władztwo poezji”, a czar jej polega odtąd nie na pięknie rozwiązań architektonicznych, lecz na uroku i poetyckim czarze. Jednocześnie nie zgadza się z poglądem, że konserwatorzy powinni być a priori przeciwko wszelkim zabiegom restauratorskim – i ubolewa nad katastrofalnym stanem ruin polskich zamków. Robert de la Sizeranne, w swych, wydanych po polsku „Więzieniach Sztuki”, odniósł do zabytków główne hasło leseferyzmu - jednej z doktryn polityczno – ekonomicznych. Zakłada ona jak najmniejszy udział państwa w życiu społeczeństwa. „Laisser faire, laisser paser (...) Nie bądźmy tym faryzeuszem, co mur uważa za zepsuty, gdy kwiat na nim wykwita.” Architektoniczne ruiny, bo to ich dotyczy powyższy cytat, powinny zostać według niego w całości powierzone przyrodzie.
Jedno z wielu możliwych, teoretycznych uzasadnień zachowania ruin w zastanej postaci przedstawił Józef Piotrowski. Na wstępie charakteryzuje on owo specyficzne uczucie, które ogarnia człowieka w obliczu świadectw przeszłości: „...zmurszałe, porosłe mchem, ziołami i krzewami mury ruin (...), poczynają wtłaczać w duszę i serce całą masę silnych wrażeń (...). Pragnęlibyśmy niejako zatrzymać w biegu czas, by tę chwilę zachwytu utrwalić i uwiecznić.” Piotrowski zastanawia się, czym ów podniosły nastrój jest spowodowany. Otóż - odpowiada na postawione przez siebie pytanie - decyduje o nim „teraźniejsza wartość” – Gegenwartswert (podkreślenie autora). Zadaniem naszym jest utrwalić ją dla potomnych. Wyklucza to wszelkie przebudowy i uzupełnienia, a dopuszcza wyłącznie prace zabezpieczające. Wyjątek jest możliwy wyłącznie w przypadku ruin wojennych, które należy przywrócić społeczeństwu, a więc odbudowywać. Pamiętać trzeba, że wszelkie zabiegi restauratorskie odejmują zabytkom wartości starożytniczej, jak i wartości teraźniejszości, pozostawiając jedynie wartość materialną i, trudną do zdefiniowania, wartość historyczną. Ta ostatnia była najważniejsza dla restauratorów dziewiętnastowiecznych. Piotrowski podaje przykład zamku Fryderyka Barbarossy w Chebie w Czechach (obecnie Eger na Węgrzech). Przez wzgląd na dobrze zachowane „romańsko - gotyckie” otwory okienne, wzmocniono górną linię murów. Ubytki w koronie wyrównano do linii prostej, i przykryto płytami kamiennymi. Straciła na tym wiele malowniczość ruin, lecz ich ogólny charakter pozostał nienaruszony. Najważniejsze jest to, że przedłużono żywotność zabytku na długi czas. „Lecz i takie, najdalej posunięte odstępstwo od idealnych zasad konserwatorskich, nie zadowoli zwolenników wartości wyłącznie historycznej, którzy pragnęliby zamek w całości odbudować, lub co najmniej przykryć ruiny dachem.”
Zdecydowaną polemikę z Józefem Muczkowskim podjął Klemens Bąkowski. Na początku swej broszury wymienił podstawowe jego tezy: zabytki należy zachowywać, a nie przywracać do pierwotnego stanu, zabronione jest jakiekolwiek ich upiększanie, należy wstrzymywać się z zabiegami ochronnymi, dopóki zniszczonej części absolutnie już utrzymać się nie da, wszelkie uzupełnienia mają nosić znamiona naszych czasów, a do wykonania należy zatrudniać wyłącznie najwyższej klasy specjalistów.
Bąkowski nie kryje swego sprzeciwu wobec tych poglądów. Zaczyna od tego, iż jest to tylko teoria, o czym zresztą pisze sam Muczkowski („...nauka nie ustaliła jeszcze zasad, jak restaurować należy...”), i jako taka podlega krytyce. Nie można traktować jej zbyt dogmatycznie, gdyż zasady teoretyczne często okazują się zbyt nieprzystające do rzeczywistości. A że każdy obiekt jest swoistą indywidualnością o cechach tylko jemu przypisanych i odróżniających go od innych, tak nie można sformułować odgórnych zasad jednakowych dla wszystkich zabytków. Specyfika danego obiektu będzie wpływać na cele i sposoby wszelkich działań – dlatego stawianie z góry jakichkolwiek tez, mających się odnosić do wszystkich obiektów jest błędem.
Spośród tez, stawianych przez neoromantyków, Bąkowski przystaje na dwie: powstrzymywania się z interwencjami najdłużej jak można, oraz zatrudniania do pracy wyłącznie najwybitniejszych fachowców.
Postulat „zachowywania a nie przywracania do pierwotnego stanu,” budzić może najmniej wątpliwości – pisze dalej Bąkowski – ale i on podlega weryfikacji. Przede wszystkim dlatego, że każda, najdrobniejsza nawet, naprawa (np. uszkodzonego gzymsu) jest w istocie przywracaniem do stanu pierwotnego. Zasadę ową trzeba odnieść zatem wyłącznie do obiektów, zniszczonych w znacznym stopniu. Także przeciwko rekonstrukcjom autor nie wypowiada się jednoznacznie. Przyznaje na początku, że, co prawda „...gdy rozchodzi się o rekonstrukcję (...) rzeczy faktycznie nie istniejącej, tu jest oczywiste pole do fałszerstwa...” Ale już w następnym zdaniu sprzeciwia się temu, obowiązującemu wówczas a priori, dogmatowi, rozróżniając trzy przypadki. Pierwszy z nich będą to obiekty, które uległy zupełnej destrukcji, i odbudowa nie jest czynnością konserwatorską, lecz aktem twórczym, powtórzeniem dzieła, na temat którego można by mieć różne zdania. Lecz jeżeli w substancję nowobudowanego obiektu dołączy się coś ze starego – wówczas będzie to już czynność konserwatorska. Jako przykład obiektu należącego do tej grupy Bąkowski wymienia kampanilę na Placu św. Marka w Wenecji.
Drugą grupę, wyróżnioną w tekście tworzą obiekty, z których pozostały jedynie części, z jednoczesnym brakiem dowodów jak całość wyglądała w przeszłości. Rekonstrukcja ich będzie tylko fantazją. To, czy ją w ogóle należy podejmować, zależy od wielu czynników. Jeśli bowiem mamy do czynienia ze zniszczonym fragmentem jakiegoś budynku, i, w drodze rekonstrukcji, można ocalić całą resztę od zagłady – nie należy się wahać. Podobnie się ma sytuacja, w której przywraca się stan „mniej więcej podobny do pierwotnego” (zwracam uwagę na ostrożne sformułowania używane przez autora) by umożliwić dalsze, prawidłowe funkcjonowanie zabytku.
Obiektami trzeciej grupy są zabytki żywe, np. kościoły. W stosunku do nich teza o niedopuszczalności uzupełnień, czy ich widocznym oznaczaniu, nie może się sprawdzić w praktyce. Jeśli bowiem, przy wymianie np. zwietrzałych cegieł na nowe, te drugie dobierze się tak, by kontrastowały wyraźnie z pozostałymi – będzie to szpecenie zabytku. Jeśli zaś uwzględnić surowe warunki naszego klimatu, to widać wyraźnie, że różne naprawy i uzupełnienia są koniecznością dość częstą. Gdyby „...każda odnowiona część miała nie dopuszczać żadnych złudzeń co do czasu powstania odnowionych części (...) to dawny budynek po prostu zniknąłby z czasem, a powstałaby nowsza kreacja, nosząca cechy rozmaitych czasów swego powstania.” – ironicznie konkluduje Bąkowski.
Jeszcze inne ujęcie tematu zaprezentował, w artykule na łamach krakowskiego „Czasu”, Karol Lanckoroński. W poglądach na zabytki wyróżnił on dwie tonacje – durową i molową. Z tą pierwszą mamy do czynienia wówczas, kiedy naród, pokładając ufność w teraźniejszości i przyszłości, odwraca się od dzieł przodków. Natomiast tonacja molowa oznacza zwrócenie się ku przeszłości, która staje się przedmiotem uwielbienia i naśladownictwa. Jedna i druga są w istocie zbliżone do siebie, „z jednego ducha się wywodzą”, stanowią awers i rewers tego samego medalu. Łączy je to, że wierzą w absolutną wartość sztuki, architektury bądź to dawnej, bądź to współczesnej. Jednocześnie, wypowiedział się przeciwko ustalaniu nadmiernej ilości teoretycznych zasad, które, wobec tego, ze nie ma nic absolutnego, mogą być jedynie balastem. Pomimo tego, opowiada się przeciwko adaptacjom budowli zabytkowych pod nowe potrzeby, jako że będzie to zawsze oznaczać dla nich zniszczenie. Ruiny należy zachować w stanie w jakim dotrwały do naszych czasów („gorzej, jak je zaniedbać, jest je odbudować”), wszelkie restaurowanie niszczy ślady historycznego rozwoju. Jako negatywny przykład podaje działania restauratorskie, których zwolennikiem był ówcześnie Wilhelm II.
Z całościowo zarysowanym programem opieki nad ruinami wystąpił, na łamach „Przeglądu Technicznego”, Józef Dziekoński. Uważał on, że konserwacji powinny podlegać wszystkie zabytki, także te nienadające się już do użytkowania. Przy czym, opinię na temat, czy obiekt można już uznać za ruinę, powinno w każdym przypadku wydawać grono specjalistów. Jeżeli zaś architektoniczny destrukt zachował jeszcze charakter swojej epoki, to, ze względów ekonomicznych, można przywrócić mu funkcje użytkowe, aczkolwiek zasadniczo winno się pozostawić je bez zmiany, z naprawami wyłącznie w niezbędnym zakresie. „Żądania krańcowe najnowszych poglądów na sprawy restauracji i konserwacji, powinny być bodźcem do wydoskonalenia się przekonań w danych sprawach i do wypracowania stanowczych praw i prawideł postępowania odnośnie zabytków minionej sztuki.” Co ciekawe, Dziekoński jest zdania, że, gdy względy ekonomiczne nie pozwalają zabezpieczyć trwale ruiny, jako elementu krajobrazowego, można je przerobić „na jakiś pożytek nowoczesny”. Jednak w przypadku, kiedy zachowała ona resztkę swych walorów artystycznych, taki zabieg będzie już graniczył z restauracją i winien być przeprowadzany z wielką ostrożnością i z zachowaniem nawarstwień stylistycznych.
Coraz mocniej zaczęto wówczas akcentować indywidualny charakter każdego zabytku, i niemożność sformułowania trwałych, niewzruszonych pryncypiów. „Nie można oczywiście ustalać jakiś jednolitych zasad (...), gdyż trzeba każdy (przypadek) rozpatrywać indywidualnie, z żywem odczuciem i zrozumieniem całej jego skomplikowanej natury” – mówił w 1919 roku Tadeusz Szydłowski, w referacie na Zjeździe Artystów Plastyków w Warszawie, będącym zapowiedzią wydanej wkrótce książki.
Wreszcie ostatnia wypowiedź - istotna, gdyż jej autorem jest Józef Mehoffer: „...zasady stawiane obecnie przez wiedzę konserwatorską nie są niewzruszalne, a często nie dadzą się przeprowadzić, bo życie ma swoje prawa i wymagania. Zasady są potrzebne, ale nie mogą być stosowane „twardo” – gdyż wtedy mogą przynieść wiele szkód”.
W zasadzie, po I Wojnie Światowej doktrynalna polemika konserwatorska przeniosła się z łamów prasy i z książek, w teren – gdzie znalazła swą kontynuację w toku wielu podejmowanych wówczas robót. Prawie trzy dekady później, Ksawery Piwocki w swym artykule na łamach „Biuletynu Historii Sztuki i Kultury” określił lata międzywojenne jako okres rozwoju „reakcji przeciw zasadom rieglowskim”, którą można było obserwować w poczynaniach ówczesnych służb konserwatorskich. Najbardziej jaskrawe było to widoczne w przypadku ruin dwóch zamków: wileńskiego i trockiego, a także w pracach Józefa Dutkiewicza nad ratuszem zamojskim i Jana Zachwatowicza nad warszawskimi murami obronnymi. Zwłaszcza historia tego drugiego jest godna przybliżenia.
Jej najważniejszy etap rozpoczął się w styczniu 1929 roku, kiedy, wówczas zaledwie dwudziestosześcioletni, Stanisław Lorentz został konserwatorem na okręg wileński, i kierownikiem tamtejszego Oddziału Sztuki. W planie miał zabezpieczenie ruin w Trokach, Wilnie, Nowogródku, Miednikach, Krewie i Lidzie. „Zorientowałem się szybko, że (...) wokół tego celu można zjednać opinię nie tylko polską, ale i litewską, bo wszyscy mieszkańcy Wileńszczyzny na swój sposób byli patriotami tej ziemi i darzyli miłością zabytki przeszłości. Jednym z nich, najwspanialszym, najbardziej romantycznym, pobudzającym wyobraźnię wszystkich, był Zamek w Trokach.”. W maju miała miejsce pierwsza wyprawa do tego obiektu, a której uczestnikami byli, oprócz Lorentza, także Juliusz Kłos i Jan Borowski. Stwierdzono, że, o ile nie podejmie się żadnych prac konserwatorskich, to siedziba dawnych litewskich bohaterów ma przed sobą jeszcze, maksymalnie, dwadzieścia lat istnienia „...i z tych najwspanialszych ruin pozostanie tylko kupa kamieni.” W celu pozyskania funduszy Lorentz zaciągnął prywatną pożyczkę, na ogromną wówczas sumę 10 000 złotych w wileńskim Banku Gospodarstwa Krajowego. Samowolne te działania wywołały sprzeciw władz, lecz społeczeństwo Wileńszczyzny stanęło po stronie konserwatora. Z czasem przyznano mu oficjalne fundusze na prowadzenie prac, dzięki czemu odzyskał większość ze swego prywatnego wkładu.
Zanim, w lipcu 1929 roku, pod kierunkiem Jana Borowskiego, rozpoczęto prace, Lorentz sformułował, na łamach „Wiadomości Konserwatorskich”, ich program. W zamku na wyspie, najpilniejszymi potrzebami były prace zabezpieczające obiekt przed dalszym zniszczeniem oraz jego odgruzowanie. Stan zamku lądowego przedstawiał się dużo lepiej, i zdecydowano się jedynie na podstemplowanie otworów okiennych i uprzątnięcie rumowiska. W obydwu zamkach planowano tez odsłonięcie niektórych partii murów i przeprowadzenie prac archeologicznych. Głównym założeniem przedsięwzięcia było – co wielokrotnie podkreślano – wyłączne zakonserwowanie murów, i niedopuszczanie jakichkolwiek myśli o odbudowie. W drodze koniecznego wyjątku, w zamku na wyspie, zrekonstruowano odnaleziony w nasypisku wylot sklepienia bramy i wyloty otworów wejściowych w wieży zamku. Przyczyną tego był fakt, iż na nich wspierały się pozostałe ruiny wieży. W celu utrzymania w pierwotnym kształcie połączenia schodów z izbą na pierwszym piętrze, odtworzono ich wylot w nowowybudowanej skarpie zabezpieczającej.
Następcy Lorentza – Ksawery Piwocki w latach 1936, i Witold Kieszkowski w latach 1938 – 39, w odróżnieniu od niego, byli rzecznikami „reakcji antyrieglowskiej”. Drogą stopniowego rekonstruowania pomniejszych partii zamku, parli do jego pełnej odbudowy. Pierwszy z nich posunął się do wznoszenia murów na odkopanych fundamentach i projektował podwyższenie głównej wieży zamku wileńskiego o jedną lub dwie kondygnacje, zaś jego następca dokonał przesklepienia odkopanych wcześniej piwnic, a nawet sali na pierwszym piętrze, i myślał o pokryciu dachem całości. Chciał, według słów Piwockiego, zamienić ruiny w zabytek żywy. Odbudowa zamku w Trokach ostatecznie zakończyła się już po wojnie, co nie leży w temacie niniejszej pracy, zasadniczo koncentrującej się na działaniach na obszarze Polski.
Jeśli chodzi o zamek wileński, to większe prace rozpoczęły się przy nim dopiero w drugiej połowie lat 30., pod kierunkiem Ksawerego Piwockiego i Stefana Narębskiego. Ogólnie rzecz biorąc, rola okręgu wileńsko – nowogródzkiego i jego wpływ na rozwój polskiej praktyki i teorii konserwatorskiej jest ogromna. Zasługą Lorenza było rozpoczęcie, na niespotykaną wcześniej i nieporównywalną z innymi ośrodkami skalę konserwację zamkowych ruin. Jej koleje odzwierciedlają ewolucję poglądów na zakres i granicę ingerencji konserwatorskiej, jaka zaszła w ciągu, zaledwie, dziesięciu lat, od całkowitej negacji zabiegów rekonstrukcyjnych, do ich zaakceptowania. Warto jeszcze wspomnieć o tym, ze projektowana była odbudowa zamku w Krewie i ulokowanie w nim muzeum, jednak wobec sprzeciwu Lorentza nie doszło do niej („...muzeum w Krewie, nie stanowiąc dziś ośrodka kulturalnego, nie miałoby ani widoków rozwoju, ani nawet możliwości istnienia”). Ta postawa wywoływała nieraz sprzeciw, nie zgadzał się z nią np. Adolf Szyszko - Bohusz
Ocena prac podejmowanych w okresie międzywojennym niestety, nie może być jednoznacznie pozytywna. Z jednej strony, nie prowadzono rekonstrukcji, podejmowano pace najpilniejsze ze względów konstrukcyjnych, z drugiej strony – dopuszczano się znacznych ingerencji w strukturę zabytków, stary materiał zastępując nowym. Zmierzano jedynie do technicznego zabezpieczenia ruin, bez należytego poszanowania autentycznej substancji.
Międzywojenne piśmiennictwo w zakresie teorii konserwatorstwa reprezentuje przede wszystkim książka Alfreda Lauterbacha „Pierścień Sztuki”. Autor przyjmuje w niej stanowisko krytyczne wobec doktryny ścisłego nieinterwencjonizmu, i biologicznego postrzegania zabytków architektury. Nie zgadza się z tym, ze walka z przemijaniem jest bezcelowa, i że budowla winna umrzeć tak samo jak człowiek. W naszej naturze jest przecież zakodowana chęć odwleczenia starości, czy – wręcz - walki z nią. Dlatego, konieczność konserwowania nie ulega wątpliwości, pozostaje tylko wybór metody.
Teoretycznie uznaje się tylko konserwację, lecz w praktyce restauracja jest niezbędna. Konserwacja może być stosowana tylko w dwóch przypadkach – kiedy mamy do czynienia z doskonale zachowanymi gruzami, albo w przypadku zabytków martwych - ruin. W innych przypadkach niezbędna będzie mniejsza lub większa restauracja, którą „dzisiejsza wstydliwość czy też obłuda, nazywa konserwacją, albowiem między wymianą jednego metra zwietrzałych cegieł, a wymianą całej ściany, nie ma żadnej istotnej różnicy.” Nie ma przecież na całym świecie zabytku, który nigdy, w ciągu całej swej historii, nie byłby poddawany różnym zabiegom, mającym na celu przedłużenie jego żywotności. Granica między konserwacją a restauracją jest trudna do wychwycenia, i jest raczej dialektyczna, niż rzeczywista. W stosunku do zabytków żywych jedynie restauracja jako bardziej odpowiadająca praktyce, może mieć zastosowanie. Według Lauterbacha, owo pojęcie zawiera w sobie zarówno konserwowanie tego, co jest, jak i restaurację w ściślejszym znaczeniu, tj. odbudowę.
W toku dalszych rozważań, Lauterbach zastanawia się nad samą genezą restaurowania. Upatruje on przyczyn pojawienia się tego zjawiska, akurat we Francji, po pierwsze: w zniszczeniach rewolucji, po drugie: w lekceważeniu, a wręcz – pogardzie i zniewagach, jakich nie szczędzono sztuce gotyckiej. Uważa on za błędne nie tyle jego założenia, co doktrynerstwo wykonawców. „Gdyby zasada historycznych restauracji przeprowadzana była konsekwentnie, nie byłoby dążności do jednolitości stylu, czyli do puryzmu, przeciwnie – uznanoby już wtedy, ze historia wymaga pozostawienia śladów wszystkich epok.”. Niestety, tak się nie stało, i dlatego „czarną plamą” w historii restauracji pozostanie sztuczne doprowadzanie obiektów do stylowej jedności, i pomijanie całej jego historii. Niestety, reakcja na takie postępowanie poszła, zdaniem Lauterbacha, za daleko. Nie można wymagać, by wszystkie konieczne zabiegi nosiły piętno czasów, w których powstały. Ma to swoje granice – można stary mur uzupełnić cegłą współczesną, ale już stromego, gotyckiego dachu nie da się zastąpić nowoczesnym, płaskim. Powoływanie się na praktykę dawnych wieków jest błędne, ponieważ, po pierwsze, w wiekach ubiegłych prowadzono przede wszystkim przebudowy, nie zaś restauracje w naszym rozumieniu, po drugie – w wiekach ubiegłych istniał wyraźny styl artystyczny, którego obecnie nie ma, po trzecie zaś, nie istniał „instynkt historyczny”, który jest dopiero zdobyczą współczesną. Przez pietyzm dla zabytków – kończy Lauterbach swe rozważania – zasada historycznej restauracji jest jedynie słuszna w postępowaniu, i stoi w prostym stosunku do wartości zabytku, czym innym byłaby bowiem odbudowa kopuły rzymskiego Partenonu, a czym innym – kopuły jakiegoś podrzędnego, prowincjonalnego obiektu.

V e. Okres po II Wojnie Światowej i czasy obecne

Lata powojenne to, w Polsce, okres panowania doktryny socrealizmu na polu literatury, sztuk plastycznych, oraz w architekturze. Podporządkowano jej także opiekę nad zabytkami. W sposób chyba najbardziej krytyczny wypowiedział się na ten temat Adam Miłobędzki. Zauważył on, że jej rozpoczęcie zbiegło się początkiem forsowania architektury totalitarnej i z gwałtowną krytyką modernizmu, wypływającą z partyjnych kręgów. Sztuka miała być tradycyjna w formie i „postępowa” w treściach – i ten program był wdrażany odgórnie. W sferze ochrony dziedzictwa kulturowego nastąpiło jego rozdzielenie na to, które jej podlegało i na to, które nie było jej warte. To ostatnie było niszczone, w najlepszym razie zaniedbywane, z wyjątkiem starannie wyselekcjonowanych, pojedynczych obiektów. Miały one koegzystować z nową architekturą, wznoszoną na miejscu rozbieranych zabytków. Stąd np. znoszenie, nieraz całych kwartałów, starych kamieniczek, które uwidoczniło się w sposób najbardziej jaskrawy na Ziemiach Odzyskanych. Razem z, podporządkowaną odgórnym wytycznym odbudową, prowadziło to do fałszowania historii oraz jej dziedzictwa.
W opinii Miłobędzkiego połączenie działań rekonstrukcyjnych z aktualną twórczością architektoniczną stanowiło powrót do tego, co, jeszcze nie tak dawno, tworzył np. Adolf Szyszko – Bohusz, chociażby na Zamku Wawelskim. Obecnie jednak, owo współdziałanie architektoniczno – konserwatorskie miało zupełnie inne podłoże i miało na celu wdrożenie państwowej ideologii w zakresie ochrony zabytków. Oficjalnie sankcjonowała ona ich przekształcanie i niszczenie. Najbardziej opłakany był los dawnej architektury na tzw. Ziemiach Odzyskanych, gdzie bezwzględnie rozprawiano się ze śladami kultury niemieckiej na tych terenach. Na zakończenie Miłobędzki zaprzecza istnieniu tzw. „polskiej szkoły konserwatorskiej” – wykazując, że powstała ona na odgórne zamówienie władz.
„Nie możemy wobec nich (tj. zabytków) stosować jednostronnie abstrakcyjnej teorii, musimy uwzględnić potrzeby dnia dzisiejszego” – tak w 1946 roku uzasadniał podjęcie odbudowy zabytków Jan Zachwatowicz. Obok tej, usankcjonowanej przez władze, akcji, pokutowała w dalszym ciągu tradycyjna doktryna nieinterwencjonistyczna. Najdłużej utrzymała się ona w stosunku do ruin. „W zasadzie nowoczesne konserwatorstwo odrzuca myśl odbudowywania ruin historycznych, uważając takie przedsięwzięcie (z braku dokumentacji istotnych potrzeb) za fałszowanie i niszczenie zabytków. Ruiny średniowiecznych i nowych zamków i innych budowli o wartości krajobrazowej i historycznej przemawiają przy tym do wyobraźni i uczucia. Ruiny zamku należy konserwować w taki sposób, aby stan ich nie ulegał pogorszeniu, czyli zabezpieczyć je trzeba przed dalszym niszczeniem. Stosuje się oczywiście technikę i materiał historyczny” – pisał jeszcze w latach 50. Józef Lepiarczyk.
Ówczesne dylematy dobrze odzwierciedla tekst Bohdana Guerquina z roku 1952, będący równocześnie zaprzeczeniem często spotykanego w literaturze stwierdzenia, jakoby we wczesnych latach powojennych nie interesowano się ruinami innymi niż wojenne. Autor, po szczegółowym omówieniu obiektu od strony artystycznej i technologicznej, przystępuje do omawiania wariantów jego zabezpieczenia. Istnieją dla niego dwie możliwości: samej tylko konserwacji, oraz odbudowy w pełnym zakresie, która, „Wprowadzając nową treść życiową w opuszczone mury, będzie mogła zapewnić zamkowi długą egzystencję.” Wymienione przez Guerquina argumenty za pierwszą z nich są następujące: zachowanie malowniczości zamku, i sprowadzenie go wyłącznie do roli akcentu krajobrazowego. Jednak nawet w tym przypadku, istniałaby konieczność przeprowadzenia prac zabezpieczających w części murów grożących zawaleniem. Bardzo trudno też byłoby wyznaczyć granicę takich działań, poza którą nie można by było wykroczyć. Dla Guerquina najlepszym rozwiązaniem byłoby doprowadzenie ruiny do czegoś, co on sam nazywa „stanem surowym”. Oznacza to, że, w prawie kompletnie zachowanych ścianach, odtworzone zostaną obramienia okienne i drzwiowe, ale bez stropów i dachów. Rozważał również zastosowanie zieleni.
Niebezpieczeństwo przy zastosowaniu tego rozwiązania polegałoby na tym, że ruiny utraciłyby swój autentyzm, i przybrałyby postać konglomeratu części autentycznych i uzupełnień.
Wątpliwości i rozważania Bohdana Guerquina można by sprowadzić do swoistego balansowania na granicy ruiny „martwej” i „żywej”. „Martwej” – bo niezamieszkałej i zniszczonej, „żywej” – gdyż posiadającej dobrze zachowaną bryłę, co stwarza podstawy do odbudowy. W zakończeniu artykułu znajduje się wzmianka o przygotowanym, m.in. przez niego, wstępnym projekcie odbudowy. Jego celem jest odtworzenie zasadniczego układu zamku, jego bryły, i wykazanie, poprzez wprowadzenie nowych elementów funkcjonalnych, że obiekt mógłby być przystosowany do celów użytkowych, bez naruszania istniejących murów. Nowy program użytkowania oznaczałby wprowadzenie nowej treści bez naruszania starej formy, tj. istniejących elementów zabytkowych. Projekt odrzuca jednocześnie możliwości całkowicie nowego układu wnętrza, w starych murach.
Jednym z powojennych zwolenników nieinterwencjonistycznych poglądów, w swym najbardziej jaskrawym wydaniu, był Janusz Bogdanowski. „(...) podstawowym prawidłem staje się tu możliwy nieinterwencjonizm w substancji, w niezbędnych i wyjątkowych przypadkach poszerzony o lokalną anastylozę lub dodanie / nigdy zaś ujęcie! / nowej substancji lub formy, co najwyżej jako podparcia czy szkieletowe wzmocnienia. (...) Przekroczenie zaś tej granicy to groźne w skutkach i niedopuszczalne działanie przeciw zabytkowi.”
W opinii Janusza Bogdanowskiego, w powojennej praktyce konserwatorskiej doszło wręcz do stopniowego przenikania się dwóch, tradycyjnych wzorców, firmowanych przez nazwiska Ruskina i le Duca. Dało to konsekwencje w postaci, szeroko stosowanej, „naukowej rekonstrukcji”, której granice stanowiły wyniki badań. Co udało się w oparciu o nie ustalić, można było odtworzyć – częściowo lub w całości. Przez to następowało przełamanie naturalnej bariery, jaka dawała autentyczność substancji i formy, na rzecz wprowadzenia nowej substancji i odtworzonej formy. Bogdanowski określa te ostatnie jako „naturalną rekonstrukcję”, czyli szereg, z pozoru oczywistych i niewymagających udokumentowania działań, takich jak łatanie dziur, przywracanie faktury murów etc. W jego opinii stanowiły one dla ruin prawdziwe nieszczęście – nieraz bowiem decydowały o zagładzie budowli jako dokumentu.
Powojenne polskie dokonania w zakresie konserwacji ruin są na tyle wybitne, że zasługują na szersze omówienie.
Początkowo, nie istniała jakaś całościowa metoda, wspólna dla całego kraju. Podobna sytuacja panowała w innych krajach europejskich, od których – in plus – wyróżniała się Anglia, ze swoim jednolitym i zwartym systemem. Po jego przeanalizowaniu, okazało się, że może być on zastosowany i w Polsce, ze względu na jego przejrzystość, prostotę oraz zadbanie o stronę dydaktyczno – turystyczną. Dlatego też, w roku 1957, Andrzej Gruszecki, podówczas pracownik wydziału usuwania zniszczeń wojennych Centralnego Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków, na polecenie Jana Zachwatowicza wyjechał do Anglii celem bliższego zapoznania się z tą metodą. Stało się tak, pomimo tego, iż w owym czasie Polska tkwiła jeszcze w okresie podnoszenia się ze zniszczeń wojennych, i konserwowanie ruin, zamiast ich jak najszybszej odbudowy, na pozór mogło się wydawać działaniem nonsensownym. Profesor Zachwatowicz myślał jednak perspektywicznie – po okresie restytucji zniszczeń musiał przyjść czas na to, by problematyka ruin powróciła w swe utarte, przedwojenne tory. Rezultatem wyjazdu Gruszeckiego na Wyspy było ukończenie przezeń w York Institute of Architectural Study dwóch kursów konserwacji zabytków - General Course i Course on the Care of Churches - oraz odbycie kilku objazdów po zabytkach angielskich celem zapoznania się z praktyczną realizacją teorii.
Po powrocie do kraju Andrzej Gruszecki stał się propagatorem angielskiej szkoły konserwacji ruin, publikując liczne artykuły, i prowadząc zajęcia dydaktyczne m.in. na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, i kursach PKZ. Drugi nurt jego działalności w tym zakresie obejmował wykonywanie licznych dokumentacji badawczej i projektowej, oraz pełnienie nadzoru nad pracami m.in. dla zamków w Dankowie, Janowcu, Ogrodzieńcu, Chęcinach itp.
Angielska metoda znalazła swe zastosowanie w obiektach o różnej skali – od tych, gdzie mury zachowały się na dość znacznej wysokości (Chojna, Ogrodzieniec, Krzyżtopór), do obiektów zachowanych reliktowo, tworzących rodzaj plastycznych rzutów (Pałac Ujazdowski, Tykocin). Były to zabytki powstałe na przestrzeni od Średniowiecza (Tykocin, Ogrodzieniec) po nowożytność (zamki bastionowe jak Krzyżtopór czy Danków), mury obronne (w niewielkim zakresie – Bielsko – Biała), pałace ( Pałac Ujazdowski) czy obiekty sakralne (Chojna).
Z czasem okazało się, że rygorystyczne przestrzeganie zasad angielskich, na naszych ziemiach i istniejących tu warunkach, jest niemożliwe. Jedną z istotniejszych przyczyn było to, że na Wyspach mamy do czynienia przede wszystkim z obiektami kamiennymi, a Polsce – duża część zamków wykonana jest z cegły. Przystosowanie do nich angielskich założeń było jedną z istotniejszych zmian.
Pierwszą z polskich realizacji „w angielskim stylu” było opracowanie ruiny Pałacu Ujazdowskiego w Warszawie. Z tego też względu trzeba pokrótce ją omówić, mimo, że akurat w tym przypadku zagadnienie jest już nieaktualne, albowiem obiekt ten został odbudowany.
Mury Pałacu Ujazdowskiego przetrwały II Wojnę Światową we względnie dobrym stanie, by zostać rozebrane w roku 1954. Siedem lat później, w roku 1961, w Zakładzie Architektury Polskiej Politechniki Warszawskiej, powstał projekt zakonserwowania ich reliktów pod postacią trwałej ruiny. Wśród założeń znaczącą rolę odgrywała chęć podkreślenia najcenniejszego założenia, czyli wazowskiego. W otoczeniu ruiny, postanowiono podkreślić Oś Stanisławowską, przez geometryczny układ drzew, w odróżnieniu do swobodnych grup zieleni, stanowiących oprawę obiektu. Po wycięciu drzew na osi, perspektywę alei zamknąć miała pusta przestrzeń, mająca pełnić funkcję „negatywu budowli”. Duża powierzchnia reliktów i ich niskie mury spowodowały potrzebę usypania wzgórza widokowego, na którego szczycie zaplanowano miejsce do odpoczynku, z ławkami. Zostało ono osłonięte ławkami, by nie stwarzało niepotrzebnego akcentu plastycznego.
Spośród zachowanych murów, wyselekcjonowano te, z epoki wazowskiej, i wyróżniono je od innych wysokością. Układ komunikacji pionowej uczytelniono poprzez zrekonstruowanie kilku początkowych stopni pierwotnych klatek schodowych.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #1

     
Folkatka
 

V ranga
*****
Grupa: Użytkownik
Postów: 529
Nr użytkownika: 1.647

Agata Witkowska
Stopień akademicki: magister :))
 
 
post 29/04/2009, 22:51 Quote Post

Modyfikacja angielskich zasad polegała przede wszystkim na uczytelnieniu rozwarstwień, opracowaniu ruchu zwiedzających wraz z wprowadzeniem punktu widokowego, zaprojektowaniu zieleni, wprowadzeniu ścieżek i bruku na dziedzińcu. Zgodne natomiast z pierwowzorem było przywrócenie pierwotnych podziałów zewnętrznych i wewnętrznych, wtopienie ruiny w zieleń niską przy usunięciu jej z samych murów, oraz przemurowanie i wyspoinowanie zewnętrznej ich powierzchni w celu uchronienia ich przed opadami atmosferycznymi. Przy realizacjach stosowano cegły współczesne, zbliżone wyglądem do oryginalnych.
Sztandarowym i najbardziej znanym przykładem modyfikacji angielskich zasad są prace na zamku w Ogrodzieńcu, prowadzone również przez Gruszeckiego. Zmiany te, dotyczyły przede wszystkim rekonstrukcji. Na Wyspach nie stosuje się ich wcale, tam – dokonywano ich tam, gdzie ilość posiadanych wiadomości dawała podstawę do tego by wykonać je rzetelnie. W Polsce – inaczej jak w Anglii – ogromną wagę przywiązywano do badań architektonicznych, dokładnego przeprowadzenia rozwarstwień, – co dawało szczegółowe informacje, umożliwiające poszerzenie konserwacji o restaurację. Było to zasadniczą cechą polskiej modyfikacji.
W Ogrodzieńcu, partie nowe od starych oddzielano za pomocą metalowej blachy umieszczonej w spoinie. Kolejne odstępstwa dotyczyły tła – w polskim klimacie zastosowanie angielskich trawników jest niemożliwe. Po wielu próbach zastosowano na zamkowym dziedzińcu płyty betonowe, w dwóch wielkościach, ułożone swobodnie, barwione mieloną cegłą na ciepły kolor i z wciśniętymi od góry na mokro niewielkimi otoczakami. Chciano w ten sposób nawiązać do starego drobnego bruku, i zasygnalizować współczesność za pomocą geometrycznej formy. Rozbudowie uległa też całość infrastruktury turystycznej, np. dokładnie opracowano trasy zwiedzania, czego w Anglii się nie robi. Natomiast, zgodnie z tamtejszymi regułami, bardzo dokładnie przeprowadzono odgruzowywanie do poziomu pierwotnego, dokonując w jego trakcie wielu cennych odkryć, takich jak bardzo wczesny krużganek z zewnętrznymi schodami, sekretne pomieszczenie pod sypialnią i kilka innych. Odnaleziono też wiele fragmentów pierwotnego wystroju rzeźbiarskiego, kafle. Oczyszczony z gruzów zamek zyskał na strzelistości i urodzie. „Po angielsku” usunięto z murów zieleń, ale ta odrastała na nowo. Przemurowano „na miękko” korony, i nawet ich odsłonięte wnętrze opracowano rough racking.
Trzeba również dodać, że w Ogrodzieńcu przyjęto angielską metodę wykonawstwa, obywając się w zasadzie bez dokumentacji, w oparciu o nadzór komisyjny i opracowanych na wstępie ścisłych zasad. Pilnowano, by stary materiał i stara forma oznaczało stare, łączenie starego i nowego materiału i formy – niepewność, a nowy materiał i forma – współczesne wyposażenie ruchu turystycznego.
To wszystko sprawia, że prace ogrodzienieckie są najlepszym przykładem zastosowania angielskich zasad z jednoczesną ich modyfikacją. Andrzej Gruszecki stosował je przy wielu swoich realizacjach, np. na zamkach w Bodzentynie, Sochaczewie czy Toruniu, gdzie wprowadzono izolację poziomą i pracowano nad wzmacnianiem chemicznym korony murów. Można też wspomnieć w tym miejscu o pracach Janusza Bogdanowskiego, np. w Tenczynku, zmierzającym do większego powiązania ruin zamkowych z krajobrazem. Osobnym przykładem jest zamek w Janowcu.
Po zakończeniu prac w Ogrodzieńcu odbyła się konferencja na temat polskiej adaptacji zasad angielskich, następnie Andrzej Gruszecki udał się do Londynu by przedstawić tamtejszym specjalistom polską modyfikację. Ci przyjęli ją życzliwie, stwierdzając, że Polska i Indie są jedynymi krajami na świecie, gdzie ich zasady konserwatorskie spotkały się z tak świadomym odbiorem.
Innym przykładem zastosowania angielskich zasad jest opracowanie ruin kościoła NMP w Chojnie, na Pomorzu Zachodnim. Budowla ta, przypisywana Henrykowi Brunsbergowi, została zburzona w trakcie działań wojennych 1945 roku. Zniszczeniu uległ dach, sklepienia nawy głównej i naw bocznych, oraz większość filarów. Wieża straciła wierzchołek oraz część hełmu. Natomiast mury zostały zniszczone w niewielkim procencie, zachowały się do gzymsu koronującego. Zachowały się sklepienia nad kaplicami międzyskarpowymi, oraz nad kaplicami od południa. Pomimo częściowej tylko destrukcji, obiekt został zaklasyfikowany jako nienadający się do odbudowy, z punktu widzenia konserwatorskiego i ekonomicznego, oraz konieczny do zachowania ze względu na swa wartość historyczna i artystyczną. Pierwszy projekt zabezpieczenia ruiny został wykonany już w 1952 roku. Został on oceniony negatywnie, a wobec braku uporządkowania jej wnętrza przedłużał nastrój tymczasowości, a wprowadzenie, na wysokości gzymsu koronującego, wieńców żelbetowych sugerowało odbudowę.
Kolejny projekt opracowany został przez Andrzeja Gruszeckiego i Jarosława Widawskiego na zlecenie Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Szczecinie w 1960 roku. Jego celem było, oprócz uratowania zabytku, także zaprojektowanie jego społecznego wykorzystania w przyszłości, jako obiektu turystycznego. Wiązało się to ze zmianą funkcji kościoła, który przestał pełnić cele kultowe. Dlatego też, podjęto decyzję o jego nieodbudowywaniu, ze względu na brak nowego celu użytkowego dla budynku o tak ogromnej kubaturze. Najkorzystniejszym ekonomicznie było zabezpieczenie go w formie trwałej ruiny, oraz uporządkowanie otoczenia, co miało umożliwić powtórne włączenie obiektu w organizm miejski. Przewidywane zabiegi konserwatorskie były ograniczone do technicznego minimum. Przewidziano wykonanie nowych elementów odmiennych formą i materiałem (żelbet, cegła silikatowa, grafitowane żelazo) od oryginalnych, lecz harmonizowanych z otoczeniem. Ubytki w elementach istniejących miały być uzupełnione materiałem rozbiórkowym, a granice ingerencji konserwatorskich miano zaznaczać odrębna spoiną. Wyjątkiem była neogotycka balustrada empor, której uzupełnienie zaplanowano analogicznymi do oryginalnych, lecz uproszczonych kształtek, wykonanych z zabarwionego betonu dla uwidocznienia czasu ich powstania. Powodem tego odstępstwa był brak oryginalnych elementów, pozyskanych drogą rozbiórki, a wprowadzenie całkowicie odmiennych form byłoby zbyt rażące. Podstawowe zasady angielskie miały być zachowane, aczkolwiek konieczne były pewne modyfikacje, z uwagi na polskie warunki, m.in. klimatyczne. Trudności nie przedstawiały różnice materiałowe – cegły gotyckie okazały się na tyle wytrzymałe, iż możliwe było zastosowanie, w ich przypadku, metod wyspiarskich. Jedna z różnic dotyczyła rekonstrukcji części sklepień i balustrad, celem umożliwienia ruchu zwiedzających. Angielskie zasady zastosowano niezmienione przy przemurowaniu i spoinowaniu powierzchni murów, doprowadzeniu posadzek do pierwotnych poziomów i wtopieniu ruiny w zieleń przy usunięciu jej z samych murów. Niewielka modyfikacja nastąpiła w przypadkach zieleni - niskiej, ponieważ na głównym ciągu zwiedzania ułożono chodnik z płyt betonowych, podczas gdy w Anglii stosuje się chodnik bez ścieżek, oraz wysokiej. Tej drugiej, w oryginale nie stosuje się w ogóle. Kolejne rozwinięcie dotyczyło przy zaznaczaniu odmienną spoiną interwencji i rozwarstwień. Większy nacisk położono tez na opracowanie tras zwiedzania. Różnice dotyczyły również sposobu opracowania dokumentacji.
W zakresie organizacji ruchu, wyznaczono tylko jedno wejście, przez zakrystię, celem zabezpieczenia obiektu przed chodzeniem „na dziko”. Inne istniejące wejścia zabezpieczono kratami. Kraty znalazły się również w oknach dolnej kondygnacji. Wydawały się one właściwsze dla otwartej ruiny, niż drzwi. Te, jedyne w całym obiekcie, przewidziano dla zakrystii – która, zaadoptowana jako stróżówka, stała się jedynym zamkniętym pomieszczeniem w całym obiekcie. Dla uzyskania ciągłości i bezpieczeństwa ruchu zwiedzających zaprojektowano dwa nowe układy schodów, wraz z poręczami. Cofnięto je do wnęki, by nie stały się zbyt mocnym akcentem estetycznym. Drugie, kręcone schody umieszczono we wnętrzu wieży. Powyżej omówione elementy – kraty, balustrady i poręcze – miały rytm pionowy. Zaplanowano dwa rodzaje tras – dla turystów, oraz dla osób zainteresowanych zagadnieniami konserwatorskimi i historycznymi, gdzie unaoczniono rozwarstwienia chronologiczne i przykłady dziewiętnastowiecznych ingerencji konserwatorskich. Na zewnątrz poprowadzono dwie ścieżki, jedną, umiejscowioną blisko murów, umożliwiającą spostrzeżenie detalu, oraz dalszą – dla obejrzenia całości.
Jako ostatni, chronologicznie najświeższy, przykład odstępstwa od zakorzenionych wzorców rodem z Anglii, trzeba wymienić prace na zamku w Janowcu. Ten przypadek sam w sobie jest dość szczególny.
Zamek janowiecki jest przykładem założenia, które kształtowało się poprzez liczne przebudowy pierwotnego zamku z pierwszej połowy XVI wieku. Miał on od początku obecny obrys murów, w obrębie, których w późniejszych czasach dopełniano zabudowę nowymi obiektami. Umocnienia wzniesione w systemie bastejowym, przystosowane od początku do broni palnej. W drugiej ćwierci XVI wieku elewacje ozdobiono biało – czerwonymi pasami. Ślady dekoracji zachowały się na budynku bramnym, Wielkiej Bastei i murach od strony południowo – wschodniej i południowej. Świadczą one o tym, że występowała ona na całej wysokości elewacji zarówno od zewnątrz jak od dziedzińca, dodatkowy efekt dekoracyjny dawało zróżnicowanie materiałów. Wykonano również fryz sgraffitowy z motywami ornamentalnymi i figuralnymi – postaci żołnierzy. Dekoracja ta na terenie Polski nie ma analogii i wykazuje związki z Włochami.
Zamek zaczął popadać w ruinę po śmierci ostatniego właściciela, targowiczanina Piastowskiego. W okresie Wojen Napoleońskich (1809 – 13) został dwukrotnie zdewastowany - przez wojska austriackie i rosyjskie. W połowie XIX wieku opisywany był jako dobrze zachowany, ze wszystkimi ścianami, wieżami i basztami w stanie „nienaruszonym”, nieistniały jedynie dachy i elementy kamieniarskie. W kaplicy widoczne były jeszcze freski.
Ostatni właściciel zamku, Leon Kozłowski, nabył go w roku 1927 i rozpoczął pewne prace konserwatorskie na skale swych możliwości finansowych. Część zamku udostępniono zwiedzającym, otworzono małe muzeum. Z pobliskiego pałacu w Oblasach rewindykowano oryginalne barokowe portale i umieszczono na powrót w murach, niestety – z dużą dowolnością. Kozłowski był typowym dyletantem – szanował zabytkowe ruiny, chciał je udostępnić w całości turystom, ale nie rozumiał wartości poznawczych tkwiących w oryginalnym materiale zabytkowym.
W latach II Wojny Światowej ucierpiał poważnie budynek bramny i mury skrzydła południowego, m. in. uszkodzono tylmanowskie sztukaterie. Po wojnie nastąpiły dalsze zniszczenia, wynikające z braku należytego nadzoru i niewiedzy wykonawców, niszczycielskie okazały się zwłaszcza prace elektryfikacyjne. Zamek janowiecki stał się własnością państwa dopiero w 1975 roku wraz z 16 ha parku, w zamian Kozłowski otrzymał, oprócz kwoty pieniężnej, również małego fiata i mieszkanie w Puławach. Nabywcą było Muzeum Kazimierza Dolnego, obecnie Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym.
Niemal natychmiast, bo w roku 1976, rozpoczęły się pierwsze prace mające na celu tymczasowe zabezpieczenie ruiny przez stemplowania, naciągi linowe. W 1978 warszawski PKZ wykonał, pierwszy projekt zabezpieczenia docelowego dla skrzydła wschodniego. Konserwację zamku postanowiono utrzymać w ramach pojęć „konserwacji i restauracji”.
W latach 1976 – 81 odgruzowano budynek bramny, Wielka Basteję, skrzydło wschodnie oraz Pałac Andrzeja Firleja. Odbudowano sklepienie przejazdu bramnego i przylegające doń po obydwu stronach kazamaty. Wykonawcami wszystkich prac był lubelski PKZ. W Budynku Bramnym odbudowano cześć ściany frontowej i ścianę piętra od strony dziedzińca. Koronę zewnętrznych murów skrzydła Wschodniego i Wielkiej Bastei przemurowano, zabezpieczono wieńcami żelbetowymi i pokryto dachówką. Trwały również prace zabezpieczające obydwie wieże południowe. Jak więc widać, podjęte przez PKZ prace dość szybko wykroczyły poza obręb tradycyjnie pojmowanej konserwacji, i zaczęły zmierzać w kierunku większej niż zakładano ingerencji w zabytkową substancję. To było przyczyną odsunięcia przez inwestora dotychczasowego wykonawcy, którego miejsce zajęli miejscowi rzemieślnicy. Podjęto decyzję o dalszym bieżącym zabezpieczaniu murów wyłącznie na podstawie aktualnych badań. Kierownictwo nad pracami objął inż. arch. Tadeusz Augustynek, nadzór naukowy i badania architektoniczne przeprowadzał Andrzej Gruszecki wraz z zespołem.
W latach 1988 – 94 wykonano jedynie niezbędne zabezpieczenia minimalnie ingerujące w zabytkową substancję oraz przeprowadzono konserwację murów – ich zwietrzałe korony umocniono kwarcytem, wprowadzono kotwy usztywniające. Wyeksponowano najstarszą fazę budowy, po wschodniej stronie założenia, ze śladami licznych dzieł fortyfikacyjnych. Odbudowy przeprowadzano wyłącznie tam gdzie było to konieczne ze względu na statykę, np. zrekonstruowano sklepienia między innymi w Amfiladzie Tarłów i Wielkiej Bastei. Na części elewacji odtworzono sgraffitowe dekoracje, co jest jedną z najczęściej krytykowanych decyzji konserwatorskich. W międzyczasie zaszła istotna zmiana w koncepcji prac. Otóż w 1992 roku podjęto decyzję o odstępstwie od dotychczas przyjętych w Polsce zasad angielskich. Nowy plan opracowano w 1993 roku. Zakładał on odbudowę, do poziomu dachów, domu północnego, apartamentu zachodniego, i odbudowe parteru amfilady południowej, powiększono zakres odbudowy skrzydła wschodniego. Przy tym wszystkim, zamek w dalszym ciągu miał się prezentować jako trwała ruina, tak z zewnątrz, jak i od wewnątrz, a zabiegi rekonstrukcyjne miały dotyczyć wyłącznie tych elementów założenia zamkowego, których wygląd jest udokumentowany przekazami archiwalnymi.
Było kilka przyczyn zmiany dawniej przyjętych założeń. Techniczne – odkryte mury zamku zostały wzniesione z bardzo słabego tworzywa – opoki kredowej. Jest ona podatna na destrukcję, na której zahamowanie nie było innej metody, jak tylko nakrycie murów dachami. Użytkowe – wynikające z potrzeb lokalowych Muzeum Nadwiślańskiego. Trzeba też wymienić rolę transformacji ustrojowej, która spowodowała, ze instytucje muzealne stanęły przed koniecznością samodzielnego zarabiania na siebie. Prace, z przyczyn finansowych, zostały przerwane w roku 2000.
Zadbano o otoczenie zamku. Znajdują się tu resztki osiemnastowiecznego parku. Niestety, zdziczał on na tyle że rozpoznanie pierwotnego układu jest niemożliwe. Jednak zachowało się w nim trochę starego drzewostanu, a sam park jest interesującym dopełnieniem zamku. Nieopodal wyrósł niewielki skansen, z paroma obiektami przeniesionymi tu z regionu puławskiego. Wśród nich wyróżnia się wspaniały dwór. Rozpościerające się u podnóża skarpy miasteczko Janowiec szczęśliwym trafem zachowało swój pierwotny charakter. Do naszych czasów przetrwało firlejowskie założenie, prawie nie zepsute w ciągu kilkudziesięciu powojennych lat pseudonowoczesną architekturą z betonu.
Częściowa odbudowa zamku janowieckiego dowodzi, ze nie ma jednolitych zasad postępowania z zabytkami, a założenia Karty Weneckiej bardzo często mają się nijak do potrzeb stwarzanych przez rzeczywistość. Zważywszy szczegółowe badania, jakim został poddany zamek, fachową opiekę zespołu, można uznać częściową odbudowę Janowca za wzorcowy przykład tego typu działania. Długoletnie prace podkreśliły jego wartości, i unaoczniły najbardziej wartościową, ze względu na wczesny system fortyfikacyjny, fazę rozwoju całego założenia.
Jako przykład adaptacji sytuującej się na przeciwległym biegunie działań, można wymienić prace na zamku w Ząbkowicach Śląskich. W ich trakcie wykluczono wszelkie, częściowe nawet, rekonstrukcje, jako fałszujące dokument i zbędne funkcjonalnie. Dopuszczono jedynie miejscowe uczytelnienie fragmentów murów, i uzupełnienie ich struktury ze względów praktycznych i funkcjonalnych. Jednocześnie obiekt zaadaptowano do nowych celów – jako miejsca gdzie w przyszłości miałyby się odbywać koncerty i spektakle. Na pomieszczenia dla tych celów zaadaptowano zachowane oryginalne.
Obok prac opartych na założeniach angielskich, odrębny nurt konserwatorski w naszym kraju tworzą działania oparte o tradycję austriacką i niemiecką, wprowadzające na koronie murów zieleń dekoracyjną i izolacyjną. Przykładem takich zabiegów może być korona murów zamku krzyżackiego w Radzyniu Chełmińskim.
Na zakończenie trzeba wspomnieć o odbudowie rozważanej w stosunku do niektórych ruin. Można zaryzykować stwierdzenie, że chęć odbudowy jest od zdestruowanych obiektów nierozłączna, na przestrzeni ostatnich 200 lat bywały one często planowane i podejmowane. Z bliskich nam przykładów, najbardziej znanymi przykładami są takie zamki jak Troki, czy Będzin. Budziło to, i budzi w dalszym ciągu, spore kontrowersje, i spory doktrynalne.
Odbudowa planowana była, na przykład, w stosunku do zamku Krzyżtopór w Ujeździe, argumenty na jej rzecz omawia w swym artykule na łamach „Konserwatorskiej Teki Zamojskiej” J. Stankiewicz, opowiadający się zdecydowanie za tą realizacją. Poszczególne elementy jego argumentacji zostały przytoczone w różnych rozdziałach niniejszej pracy. Tutaj zostanie omówiony jej najważniejszy sens.
Autor, za Adamem Miłobędzkim, powtarza, że, akurat w wypadku zamku Krzyżtopór mamy do czynienia z zabytkiem zachowanym na tyle dobrze, że istnieją do tego pełne przesłanki. Przetrwał wszakże czytelny układ komunikacyjny, a to, co niezachowało się do naszych czasów, np. szczegóły wystroju – jest z kolei udokumentowane na podstawie ikonografii, przede wszystkim zdjęć. Przeciwko odbudowie ruin wysuwano przede wszystkim argument w postaci ich malowniczości i romantyczności, stąd też niechęć Stankiewicza do obydwu tych pojęć.
Romantyczność jest pewnym truizmem, powtarzanym od zgoła dwustu lat, i silnie zakorzenionym w opinii ogółu. Tymczasem, jest to pojęcie na tyle nieprecyzyjne i wieloznaczne, że w żadnym wypadku nie może być stosowane w poważnych dyskusjach. Może mieć, bowiem, zarówno sens pozytywny, jak i negatywny, może oznaczać myślenie naukowe, jak i demagogiczne, może być traktowane jako argument zarówno nieinterwencjonizmu, jak i krańcowo mu przeciwstawny. „Romantyczność” stwarza pole do manipulowania przy określaniu wartości estetycznych, naukowych i funkcjonalno – użytkowych, nawet finansowych, wynikających z każdego rozważanego rozwiązania. Mityczność i elastyczność „romantyczności” sprawiają, że jest ona, pod względem naukowym, zupełnie bezużyteczna i jako taka zasługuje, by ją „...zamknąć w przysłowiowym *lamusie*.”

 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #2

     
marille
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 1
Nr użytkownika: 66.144

anna lekent
Stopień akademicki: dyplomantka
 
 
post 8/06/2010, 19:12 Quote Post

witam
 
User is offline  PMMini Profile Post #3

 
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej