Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
12 Strony  1 2 3 > »  
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Wojna secesyjna - dowódcy
     
The General
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.970
Nr użytkownika: 19.808

 
 
post 25/07/2006, 21:57 Quote Post

Dyskutujmy tutaj o dowódcach wojny secesyjnej.

-------

Stonewallu i Kortenie - dużo ciekawych rzeczy napisaliście o Małym Powellu. Wiecie co, ja tam lubię AP Hilla. Myślę, że gdyby nie kłopoty zdrowotne to byłby z niego bardzo dobry corps commander. Jeżeli chodzi o jego stan zdrowia to czytałem, że mniej więcej od drugiej połowy '63 cierpiał na poważne dolegliwości górnych i dolnych dróg moczowych. Tak jak to Korten wyjaśnił, Hill często miał m.in. zapalenie nerek, pęcherza, gorączkę i dreszcze - wszystko to zapewne rezultat złego prowadzenia się w młodości. W '64 było już całkiem źle, np. gdy prowadził swoich ludzi do jednego ataku w trakcie zmagań pod Petersburgiem, tak się źle poczuł, że go musieli ściągać z konia, a dowództwo przejął ktoś inny.

Wydaje mi się, że żołnierze III korpusu lubili swojego dowódcę. Lee parę razy go zbeształ, ale zatrzymał do końca, a przecież nigdy nie miał problemów z odsyłaniem dowódców (choćby cała plejada "gwiazd" po kampanii siedmiodniowej, czy później Ewell). Podobno Lee się popłakał, gdy adiutant przywiózł wieści o śmierci Hilla i to chyba właśnie imię Hilla Lee wymawiał gdy umierał.

Jednak biorąc po uwagę stan zdrowia Małego Powella, Lee powinien go zastąpić kimś innym. Taki Cadmus Wilcox by sobie spokojnie poradził w dowodzeniu korpusem.
 
User is offline  PMMini Profile Post #1

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.591
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 26/07/2006, 11:19 Quote Post

Alku!
A. P. Hill choroby wenerycznej nabawił się jeszcze w roku 1844, czyli w czasie bitew, o których piszesz, było to już bardzo mocno zaawansowane schorzenie. Kiła zapewne leżała też u źródeł wybuchowego usposobienia generała (z jednej strony dolegliwości fizyczne, które u syfiliktyków wywoływały właśnie takie a nie inne zachowania - vide Tadeusz Kościuszko; z drugiej cierpienia psychiczne wywołane choróbskiem). Hipotezę tę zdają się potwierdzać wspomnienia bliskich Hilla, którzy przedstawiają go przed wstąpieniem w mury Narodowej Akademii Wojskowej w West Point jako miłego i grzecznego chłopca (matka uważała, że jej delikatny i wrażliwy syn nie da sobie rady w wojsku). Trzeba w tym miejscu przypomnieć, iż kiła zachwiała karierą żołnierską Ambrose'a już podczas studiów w akademii - z jej powodu musiał powtarzać drugi rok, na skutek czego, w przeciwieństwie do jego towarzyszy, George'a B. McClellana i Thomasa J. Jacksona, ominęła go wojna meksykańska. Pozostając przy towarzyszach warto zauważyć, iż w West Point Hill przyjaźnił się z prawie wszystkimi kadetami z rodzinnej Wirginii - był tylko jeden, ale za to znaczący wyjątek, Tom Jackson,przyszły zwierzchnik Małego Powella. Z kolei McClellan był bliskim kolegą Hilla - razem dzielili pokój, a George pomagał Powellowi w nauce matematyki. Potem mieli stać się zagorzałymi wrogami, zwalczającymi się na polach bitewnych wojny secesyjnej (rzecz podkreślona przez Kortena). U źródeł konfliktu między generałami obok spraw natury politycznej stały także zaszłości osobiste. Korten wspomniał, iż Mały Mac miał odbić Małemu Powellowi dziewczynę. Ja pragnę dołożyć nieco więcej szczegółów. Otóż Hill i panna Ellen Marcy mieli się pobrać, cała uroczystość zaślubin już została zaplanowana, gdy... Wreszcie niedoszła panna młoda dowiedziała się o chorobie narzeczonego, co przekreśliło plany matrymonialne Ambrose'a. Czując się oszukaną przez oblubieńca, Ellen wyszła za jego dawnego kolegę z akademii, George'a B. McClellana. Sam Hill przez następnych parę lat miał jeszcze pozostawać w gronie kawalerów, aż przed samym wybuchem wojny secesyjnej i on wreszcie stanął na ślubnym kobiercu (no i panna młoda sprzed ołtarza nie uciekła). Nie wiem, jak wyglądało pożycie małżeńskie państwa Hillów, wszak małżonek był cholerykiem i to na dodatek poważnie chorym.
Alku! Mam do Ciebie jedno pytanie dotyczące życia gen. A. P. Hilla. Spotkałem się z twierdzeniem, iż Mały Powell był osobą niechętną niewolnictwu. Czym się wyrażać miała owa niechęć?
Drugie pytanie, które pragnę zadać, postawiłem już uprzednio w innym miejscu naszego forum, a dotyczy ono osoby mentora Hilla, gen. Roberta E. Lee. Brzmi ono: "Ile osób o statusie niewolnika/niewolnicy posiadał płk armii USA, Robert E. Lee, w czasie, gdy artylerzyści P. G. T. Beauregarda ostrzeliwali Fort Sumter?". Ciekaw jestem, czy dysponujemy zbieżnymi danymi na ten temat.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #2

     
The General
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.970
Nr użytkownika: 19.808

 
 
post 26/07/2006, 16:49 Quote Post

Chyba jest pare odmian tej historii o McClellanie i Hillu, np. że to rodzice tej panny nie wydali zgody na ślub jak się dowiedzieli o przypadłościach Hilla.

Co do twoich pytań - nie mam pojęcia ilu RE Lee miał w owym czasie niewolników, ani nie są mi znane bliższe poglądy Hilla na kwestię niewolnictwa.

Widziałem, Stonewallu że dużo piszesz o Stonewallu smile.gif Jesteś jego fanem? Ja go szanuję, ale nie lubię.
 
User is offline  PMMini Profile Post #3

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.591
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 26/07/2006, 18:02 Quote Post

Alku!
W związku z uchyleniem się przez Ciebie od odpowiedzi na moje pytanie dotyczące Roberta E. Lee, kieruję je do pozostałych forumowiczów. Postawiłem je, gdyż w polskojęzycznej literaturze częstokroć pojawia się problem posiadania przez pana Roberta niewolników - w świetle mojej wiedzy, informacje podawane w tejże literaturze są bałamutne (nawet w skądinąd bardzo dobrym i ciekawym opracowaniu Grzegorza Swobody, "Gettysburg 1863").
Pozostając przy postaci Lee chciałbym poruszyć jeszcze jedną kwestię, tj. wzajemnych relacji między panem Robertem a innym wysoko postawionym konfederatem, Josephem. E. Johnstonem. W czasie wojny secesyjnej wyraźnie zarysowała się rywalizacja między obydwoma generałami, a wypowiedzi Lee na temat Johnstona tuż przed jej wybuchem wskazują na nader krytyczny, choć częściowo zawoalowany, stosunek pana Roberta wobec pana Josepha. Sprawa jest o tyle interesująca, że rodziny Lee i Johnstonów łączyły silne więzi datujące się co najmniej lat wojny o niepodległość, gdy ojciec Josepha służył pod rozkazami ojca Roberta. Obaj panowie byli rówieśnikami, razem studiowali w West Point, dzielili te same pasje historyczne. Nieco później Johnston został drużbą na weselu Lee. Minęło jednak 30 lat i sytuacja uległa zmianie. W roku 1860 Johnston otrzymał pierwszą gwiazdkę generalską, jego zdaniem zasłużoną już od dawna. Lee, ówcześnie podpułkownik, w liście do najstarszego z synów, Custisa, żalił się, iż chociaż Johston to człowiek wartościowy i dobry żołnierz, to jednak jego awans stanowi najdobitniejszy przykład nepotyzmu panującego w administracji wojskowej. Za awansem dla Johnstona stał wszak jego kuzyn, sekretarz wojny John B. Floyd. Już w czasie samej wojny Johnston starał się usilnie, o czym pisałem w innym miejscu naszego forum, powrócić na stanowisko wodza Armii Północnej Wirginii, na którym zastąpił go Lee. Jego powojenne pisarstwo pozostawało krytyczne, z tego co wiem, wobec pana Roberta.
W związku z powyższym zwracam się do Ciebie Alku z zapytaniem o znane Ci inne fakty, które mogły wpłynąć na ochłodzenie stosunków między obydwoma generałami. Kiedy w zasadzie ich drogi zaczęły się rozchodzić? Przypuszczam bowiem, że jeszcze przed rokiem 1860. Czy mógłbyś w związku z tym przybliżyć nam, pozostałym forumowiczom, karierę wojskową Josepha E. Johnstona przed wybuchem wojny secesyjnej? Zwłaszcza okres wojny meksykańskiej, który uczynił Johnstona legendą, znaczony licznymi ranami i utratą bliskich osób. Służba w kampaniach indiańskich, które niemal całkowicie ominęły Lee, również wymaga większego naświetlenia. Jest to ważne, ponieważ niewątpliwie kariera wojskowa pana Josepha przed rokiem 1862 miała charakter bardziej dynamiczny (przynajmniej jeśli chodzi o awanse) od kariery jego niegdysiejszego kolegi z West Point.
Odnośnie Starego Jacka, o którego pytałeś, to tych moich postów o nim nie było wcale tak wiele. Zasadniczy post na jego temat napisałem w związku ze 143 rocznicą jego śmierci. Sama ta postać nie doczekała się póki co szerszego omówienia w literaturze polskojęzycznej, choć obok Roberta E. Lee jest jedynym generałem Konfederacji, który trafił na karty Encyklopedii Powszechnej PWN. Ja sam pierwszy raz spotkałem się z nią w liceum, gdy czytałem dwie biografie Abrahama Lincolna: tę pióra Leona Korusiewicza i tę z warsztatu niemieckiego pisarza Emila Ludwiga. Pierwsza z nich jest dosyć znana polskim czytelnikom, a druga... no cóż - czytał ją ktoś z Was forumowicze oprócz mnie? To dosyć stara książka i napisana przez beletrystę, a nie zawodowego historyka. W sumie jest ona najobszerniejszą z wydanych w Polsce biografii tego prezydenta i zawiera, może nieoczekiwanie, szerokie charakterystyki postaci związanych z wojną secesyjną (w tym i oczywiście Jacksona). Jackson mnie zainteresował, a jako że cała w zasadzie literatura polskojęzyczna mu poświęcona jest bardzo wobec niego przychylna, więc i ja przejąłem hurraoptymistyczne podejście do owego generała. Potem przyszły studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i lektura ogromnych dwóch tomisk G. F. R. Hendersona ("Stonewall Jackson and The American Civil War") oraz bedącego bogatym zbiorem wspomnień uczestników wojny secesyjnej zajmującego całą półkę wydawnictwa "Battles and Leaders". Książka Hendersona uchodzi nawet za, cytuję Jana Szkudlińskiego czyli Rhetora, "hagiografię", ale ja się z tym nie zgadzam, bo właśnie dzieło brytjskiego historyka i wojskowego skłoniło mnie do szeregu krytycznych refleksji na temat postaci Stonewalla. Do tego doszła część artykułow z "B. a. L.", zwłaszcza tych spod pióra Jamesa Longstreeta. I z wielbiciela Starego Jacka stałem się jego krytykiem, czego nie ukrywałem nawet na spotkaniach z zagożałymi wielbicielami Konfederacji. Wreszcie dwa lata temu zasiadłem do pisania książki, nad którą nadal pracuję. Z racji tematu musiałem jeszcze raz dogłębnie zająć się postacią Starego Jacka. Przyjąłem w tym zasadę, że unikam wszelkich ocen ferowanych przez historyków, a wizerunek postaci buduję w oparciu o wypowiedzi jej samej oraz ludzi, którzy Jacksona znali osobiście (i oczywiście na podstawie własnej interpretacji czynów Stonewalla). Rozpoczęła się fascynująca przygoda, bo nagle okazało się, że Jackson wyłaniąjący się z badanych przeze mnie źródeł jest postacią inną, niż ta, którą dotąd znałem. Jackson w mojej książce jest już postacią przeze mnie opracowaną - teraz dogrywam inne szczegóły. Pisana przeze mnie książka nie stanowi biografii Jacksona, ale ma być pozycją, która Starego Jacka ukazuje w najszerszym świetle spośród literatury dotąd wydanej w języku polskim.
Na koniec dwa linki:
- post rocznicowy o gen. Thomasie J. Jacksonie
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=904&st=30
- moje dotychczasowe uwagi o gen. Josephie E. Johnstonie
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=785&st=15
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=785&st=30
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #4

     
The General
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.970
Nr użytkownika: 19.808

 
 
post 26/07/2006, 21:28 Quote Post

Ciekawe co to za książka będzie. Ja bym jednak radził zapoznać się z ocenami historyków, tak abyś nie sformuował jakiś skrajnie radykalnych ocen. Amerykańscy historycy to już wszystko przerobili wzdłuż i wszerz (no może jeszcze luki zostały im w 64-65).

Wrócę jeszcze do APHilla – jesteś pewień, że nie służył on w Mehiko?

Co do kariery Johnstona to nie chce mi się tego opisywać, w erze internetu każdy może sobie to przecież wygooglować.

Co do ochłodzenia stosunków na linii Lee-Johnston.
Problem miał Johnston i to ze sobą. Johnston miał małego bzika na punkcie promocji, stanowisk i mie mógł się pogodzić gdy ktoś kogo uważał za równego lub gorszego od siebie awansował. Zawsze twierdził, że to albo na skutek konekcji politycznych albo nadzwyczajnego szczęścia. Już w West Point dużą rolę przywiązywał do naramienników i koledzy przezwali go „pułkownikiem”. Zauważyli to jego nauczyciele i dla przykładu nawet zdegradowali go z jakiejś funkcji. Gdy po WP poszedł do wojska to znów narzekał na zbyt powolne awanse i na pewien czas wystąpił z armii. Potem do armii jednak wrócił i dla ciekawostki dodam, że los znów chciał aby porównywano go z Lee. Gdy Jeff Davis jako Sekretarz Wojny utworzył dwa pułki kawalerii – 1. i 2. to Lee został skierowany do 2-go a Johnston do 1-go – obaj w takiej samej randze podpułkownika. Ostatecznie 2. pułk kawalerii był dużo lepszy i więcej chwały uzbierał.
Krótko po secesji Wirgini Johnston wystąpił z armii i dowiedział się, że Lee został dowódcą wszystkich sił stanu Wirginia w randze MajGen. Lee zarekomendował Johnstona i ten otrzymał taką samą rangę, po czym Lee wyznaczył mu jakieś zadania w Richmond. Niestety konwencja stanu Wirginia chciała mieć tylko jednego MG i „zdegradowała” JJ do BrigGen, co bardzo zdenerwowało JJ i chyba nawet odmówił przyjęcia tej nominacji udając się na chorobowe.
Potem gdy JJ objął dowodzenie w Harpers Ferry było parę drobnych sprzeczek na linii Lee-JJ, głównie na tle, że ten drugi narzekał na brak wojska.
Gdy rozdano gwiazdki generalskie JJ był załamany, gdy okazało się, że kilku innych generałów jest przed nim (w tym Lee).
Potem JJ dowodził armią, która broniła Richmond i Lee ostro się z nim „zderzył” na konferencji u Davisa, gdzie dyskutowano jak zatrzymać McClellana na półwyspie. JJ chciał ewakuować Yorktown, Lee chciał aby konfederaci stawili tam oprór. Podobno była tam bardzo ostra dyskusja. Ostatecznie Davis rozkazał bronić Yorktown, i choć JJ przyjął to bez protestu to jednak widział, że opcja Lee wygrała.
I w końcu – co tu dużo mówić – jak Lee przejął armię i zaczął odnosić sukcesy to JJ na pewno mu zazdrościł. Jak przczytał relację o bitwie pod Frdericksburgiem to powiedział do adiutanta, że niektórzy to mają szczęście, że im nieprzyjaciel lezie prosto pod lufy.

---

No to teraz pytanie – jak myślicie kto powinien objąć dowodzenie Armią Tennessee po usunięciu Bragga? Czy Joe Johnston był najlepszym wyborem? A może był ktoś lepszy? Tylko proszę wziąść pod uwagę realia tamtego okresu – Davis raczej nigdy by nie powołał na dowódcę armii kogoś kto nie ukończył WP, wagę też zwracano na hierarchię. Więc kandydatami na stanowisko dowódcy AoT byli ówcześni generałowie lub dowódcy korpusów.

Tak więc Johnston, Beauregard.. a może jeszcze ktoś inny??
 
User is offline  PMMini Profile Post #5

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.591
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 27/07/2006, 15:59 Quote Post

Alku!
1. Moja książka.
Historię pisze się podług źródeł - tak czynią i historycy amerykańscy. Nie chcę, by moje opracowanie stanowiło kompilację poglądów historyków z USA. Nie zamierzam, jak to czyni się niestety współcześnie bardzo często, bezczelnie zrzynać z obcych książek, bo może się ktoś nie pozna. Wolę formułować wnioski na podstawie badanego przez siebie materiału źródłowego, a nie kompilując poglądy innych dziejopisów. Dyskutowaliśmy już kiedyś prywatnie o wielu "autorytetach" z dziedziny historii wojny secesyjnej. Dyskusja ta dobitnie pokazała jakimi potrafią oni być manipulatorami. Jestem człowiekiem z natury krytycznym i tak też podchodzę do amerykańskiej historiografii. Nie przekonują mnie ich tytuły naukowe, nakłady książek, recenzje w czasopismach - nie przekonuje mnie nawet to, że są Amerykanami (niekiedy ich tożsamość narodowa bardziej przeszkadza niż pomaga w pracy). Przekonać może mnie tylko ich podejście do historii i czasem przekonuje, a czasem nie. Przypuszczam, że Robert Krick i Stephen Sears to dla Ciebie Autorytety, ale i jednego, jak i drugiego, mam się o co czepiać (swoją drogą znasz już mój pogląd na dziejopisarstwo Kricka). Poza tym wszystko jest interpretacją. Weźmy taką bitwę pod Williamsburgiem opisaną w "To the Gates of Richmond" Searsa i "Davis and Lee at War" Stephena Woodwortha. Obaj panowie pisali o tej samej bitwie, obaj korzystali z tych samych źródeł; Woodworth, jako że swoją pozycję pisał później (3 lata róznicy w wydaniu opracowań), powoływał się nawet na książkę Searsa. Obaj przedstawili te same fakty, te same ruchy wojsk - wszystko było takie same poza... oceną działań gen. Jamesa Longstreeta! To co dla Searsa było super, to dla Woodwortha było be, choć fakty przedstawili niemal identycznie - z "drobną" różnicą, że u Woodwortha Longstreet dostaje baty, a u Searsa niby nie. To samo ustawienie wojsk u Searsa świadczyło o wielkim talencie Starego Piotra, a u Woodwortha wręcz przeciwnie. I co? Gdybym pisał książkę o bitwie pod Williamsburgiem, to miałbym napisać, że jeden Stephen to sądzi tak, a drugi inaczej. A może miałbym dodać, że Woodworth to tak wogóle Longstreeta nie lubi, no ale może ma rację, a Sears to taki skrupulant, ale może ukryty admirator Starego Piotra. Gdybym przeczytał o bitwie pod Williamsburgiem u tych dwóch panów i chciał potem ująć ową bitwę w swojej książce to co napisałbym - kto do "ch..." ją wygrał? Obaj historycy uchodzą wszak za "autorytety". I co - zacząłbym dochodzenie, który jest większym autorytetem? Historycy amerykańscy badają wojnę secesyjną od ponad 100 lat, a tak naprawdę do niedawna w zasadzie nie wiedzieli, jak wyglądała taktyka pola bitwy wojny secesyjnej. I nadal wielu tych historyków nie wie, poza tym że na prawo od drogi to szedł pułk X, a na lewo pułk Y. Do tego bardzo często brak im szerszego spojrzenia, bo poza wojną secesyjną to nie wiedzą, co się wtedy działo w świecie. Napoleon I czy Napoleon III? Co to jest taktyka napoleońska? Czy to bardziej z Napoleona I czy III wojowali wtedy Amerykanie? Henderson był chociaż Brytyjczykiem, to potrafił umiejscowić wojnę secesyjną we właściwym kontekście. Swego czasu inny Brytyjczyk (Henderson to chociaż dostał pozwolenie na pisanie od rodziny gen. Thomasa J. Jacksona), Paddy Griffith, gdy odważył się na podważenie paru dogmatów o wojnie secesyjnej (w skrócie - że była to pierwsza wojna nowoczesna, że wojska walczyły super, że po raz pierwszy wprowadzono w niej to i tamto), to chciano go utopić w łyżce wody. Zarzucono mu nawet, jak nie Amerykanin ma czelność pisać o wojnie secesyjnej, wszak każdy w Ameryce wie, że telegraf w działaniach wojennych po raz pierwszy został właśnie uzyty w konflikcie amerykańskim. Pamiętajmy, jak się kształci historyków w USA. Tam nie ma kursów historii ciągłej, lecz tylko wybrane tematy (im więcej tematów wykładają, tym lepszy uniwersytet). Jak ktoś jest specjalistą od Jerzego Waszyngtona, to nie wie kim był Cyceron itp. Jak ktoś nie jest pasjonatem, to nigdy nie uzyska ogólnego wykształcenia humanistycznego - jak będzie specjalistą od kawalerii, to nie będzie wiedział prawie nic o piechocie, o filozofii nie wspomnę, chyba że końskiej. Nawet specjalista od historii XIX wieku na pytanie Bismarck może odpowiedzieć - miasto w Dakocie, obok stał Fort Abraham Lincoln, w forcie stał 7 pułk kawalerii, a w jego stajni stał koń Komancz, o maści takiej i takiej, który przeżył bitwę nad Little Big Horn, więc uznano go za bohatera i pojono piwem w czasie uroczystości, a tak wogóle to tego konia dosiadał kapitan Keogh, służący niegdyś w oddziałach papieskich, ale który to był papież i kto mu zagrażał - chyba jakiś Garibaldi. No a Bismarck? No to te miasto właśnie, gdzie obok stał Fort Abraham Lincoln... itd., itd.
2. A. P. Hill a Meksyk.
Służba w wojskach okupacyjnych w Meksyku a udział w wojnie meksykańskiej to Alku dwie rózne sprawy.
3. Kwestia dowodzenia w Armii Tennessee.
Spekulować możemy do woli, a i tak nie będziemy wiedzieli, czy ktoś lepiej by tę armię poprowadził. Beauregard był dla Davisa nie do przyjęcia; Longstreet, choć pierwszy na liście generałów-poruczników też delikatnie prezydentowi nadepnął na odcisk, a poza tym był niezbędnie potrzebny w Armii Północnej Wirginii. D. H. Hillowi pan Jefferson nie po to wstrzymał awans, by go robić wodzem tej armii. Poza tym lobby, lobby, lobby. Ścierały się koncepcje i ścierali się ludzie. Nie znam kulis nominacji dla Johnstona, ale przypuszczam, że była to nominacja warunkowa, wszak John B. Hood miał mieć pilne oko na jego poczynania i o wszystkim informować prezydenta. Johnston, jak sądzę, uzyskał stanowisko jedynie dzięki temu, że był osobą pośród wojska bardzo poularną, miał je po prostu podnieść na duchu. Tak sławna osoba miała też w jakimś stopniu odstraszać wroga.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #6

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.591
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 27/07/2006, 18:01 Quote Post

Alku!
Podejmuję wyzwanie i wkraczam w świat historii alternatywnej - w końcu to nic nie kosztuje, a historia z przymrużeniem oka potraktowana jako rozrywka i ćwiczenie umysłu a nie rzecz poważna też jest godna uwagi. W jednym z postów wcześniejszych podałem linka do moich wywodów na temat kwestii objęcia stanowiska dowódcy Armii Tennessee w okresie o rok wcześniejszym, niż ten przez Ciebie podniesiony. Chodzi mi o czas tuż po bitwie pod Murfreesboro. Istniała wtedy możliwość zdjęcia Braxtona Bragga ze stanowiska. Przewidywano, że Joseph E. Johnston je obejmie, ale ten preferował swój transfer do Armii Północnej Wirginii. Jego zastępcą miałby zostać James Longstreet lub nawet nr 1 (Stary Piotr bał się odpowiedzialności i wolał, żeby nr 1 został Johnston a wtedy on nr 2 czemu nie). Johnston robił, co mógł, by Armią Tennessee nie dowodzić, a to przekreślało transfer Longstreeta z Wirginii. Wchodziła w grę jeszcze oczywiście koncepcja Johnstona, by Stary Piotr dowodził po Braggu pod ogólnym nadzorem Roberta E. Lee jako szefem Departamentu Zachodu, a on sam przekształcił się w nowego lidera Armii Północnej Wirginii. Ostatecznie wszystko jednak zostało po staremu.
Jak ja się na to zapatruję? Oto z historyka przemieniam się w politologa i stratega, więc zaczynam snuć swój własny projekt. Robert E. Lee sprawdził się doskonale jako wódz ANV, więc nie należało go ruszać ze stanowiska, chociaż Johnston też się dobrze znał z Jacksonem i był już kiedyś tamtego zwierzchnikiem. Co do Johnstona mam dwie propozycje. Pierwsza - Johnston pozostając nadal szefem Departamentu Zachodu przejmuje osobiste dowodzenie nad AT z Longstreetem jako zastępcą. Druga - Johnston pozostaje szefem DW bez przejmowania osobistego dowództwa nad AT, które obejmuje Stary Piotr. Tak czy siak postuluję, co widać z moich wywodów, transfer Longstreeta za Appalachy. Moje rozumowanie jest takie - Lee bez Longstreeta dał sobie radę pod Chancellorsville, a do zbierania zaopatrzenia na pograniczu Wirginii i Karoliny Północnej nie potrzebowano generała-porucznika. Stary Piotr rwał się do samodzielnego dowództwa, wszak uważał się za lepszego od Ambrose'a Burnside'a, kolegi z roku w West Point - wodza Armii Potomaku. Wystarczyło go tylko umiejętnie wesprzeć w podjęciu decyzji o dowodzeniu Armią Tennessee (sam Johnston mógł być nr 1 tylko chwilowo). Tak czy owak Johnston zachowałby pewną kontrolę nad działaniami Starego Piotra, czy jako bezpośredni dowódca AT czy jako szef DW. Sytuacja powinna wyglądac tak - odpowiedzialność bierze Johnston, a robotę wykonuje Longstreet - jak działo się w czasie kampanii półwyspowej. Właściwe miejsce Starego Piotra było bowiem, moim zdaniem, właśnie w Armii Tennessee. Longstreet miał dobre kontakty z politykami zachodnimi, mógł liczyć na ich wsparcie w samym Richmond. Georgia i Alabama uważały się za jego ojczyznę. Nie był takim rygorystą jak Bragg, więc szybko mógł zyskać serca żołnierzy. Z ANV przynosił ze sobą sławę znakomitego dowódcy, współtwórcy zwycięstw w drugiej bitwie pod Manassas i w bojach pod Fredericksburgiem, co musiało wpłynąć stymulująco na morale. Z Johnstonem świetnie się rozumiał, ludzie z otoczenia Starego Piotra uważali, że Longstreetowi lepiej się pracowało właśnie z nim niż z Lee (Johnston był bardziej podatny na sugestie swojego subalterna). Jako nr 2 w Armii Tennesse nie musiał być awnasowany - jako nr 1 mógł, jak potem Hood, mieć tymczasową rangę pełnego generała; z awansem na pełny stopień nie powinno być problemów, wszak Longstreet miał za sobą sukcesy na polach bitewnych i pierwsze miejsce na liście starszeństwa generałów-poruczników. Atutem Longstreeta była też świetna znajomość dowódcy wojsk Unii walczących z AT, gen. Williama Rosecransa. W przyszłości w jego osobie gen. Patrick R. Cleburne mógł uzyskać cennego sojusznika w staraniach o częściową emancypację czarnych i zaciąganie ich do wojska, na co wskazują energiczne i rozsądne działania Starego Piotra w tym zakresie w roku 1865. Warto zwrócić uwagę też na jego współpracowników. Generał D. H. Hill (jako dowódca korpusu) był mu świetnie znany, a obu panów łączyła znakomita współpraca na polu walki i poza nim. Z Longstreetem i Hillem świetnie współdziałał niegdyś gen. Micah Jenkins, któremu należało znleźć przydział po rekonwalescencji. Nadawał się na brygadiera i dywizjonera, sam Lee żałował, że nie miał go pod Gettysburgiem. Akces Jenkinsa do AT spowodowałby uniknięcie jego późniejszych zatargów z gen. Evanderem Lawem. Z ANV należało ściągnąć gen. Cadmusa Wilcoxa, świetnego teoretyka wojskowego, znawcę europejskiej sztuki wojennej, który frustrował się służąc w ANV. Generał ten nadawał się na brygadiera i dywizjonera, pomimo niedobrych doświadczeń z Longstreetem spod drugiego Manassas (ty sam widzisz go przecież w roli dowódcy korpusu nawet! - ostatnio otrzymał on wysokie noty od Jana Szkudlińskiego). Należało wreszcie spełnić jego gorące prośby o pozwolenie na odejście z ANV i wskazać drogę do domu - kierunek Tennessee, jego rodzinny stan. Johnston miał też do dyspozycji gen. Stephena D. Lee, który powinien objąć dowództwo artylerii w AT i wreszcie zrobić tam porządek. Należało także w końcu uzyskać pełną możliwość korzystania z bazy przemysłowej w Alabamie i Georgii, nawiązać odpowiednią współpracę z gen. Nathanem B.Forrestem i... po prostu wziąć się za wygranie tej wojny!
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #7

     
The General
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.970
Nr użytkownika: 19.808

 
 
post 27/07/2006, 20:09 Quote Post

Oh, Stonewallu – ty to lubisz dużo pisać biggrin.gif

Spróbuję się odnieść do kilku poruszonych kwestii:

Taki Sears to dla mnie autorytetem nie jest, ale Krick – w sprawach związanych z II korpusem ANV to tak. Niestety jest on arcywrogiem Longstreeta (może jest to jakieś wcielenie Jubala Earlego?) i zawsze pisze bardzo krytycznie o tym generale. Ale dobrze jest poznać i takie opinie i wyrobić sobie własne zdanie.

Swoją drogą to spotykałem się z krytycznymi opiniami na temat książek Searsa. Gdzieś czytałem jak zarzucano mu, że napisał „To the Gates of Richmond” nie odwiedzając ani razu pól bitew tej kampanii (ale równie dobrze mógłby to być jakiś paszkwilowaty atak).
Ostatnio nawet w blogu E.Wittenberga (specjalisty od kawalerii), który jest historykiem trochę młodszego pokolenia niż Sears przeczytałem taką opinię (pisał czego nie lubi):
“Books written to advocate a particular theory or position but which are not intellectually honest enough to tell the reader this up front. Stephen Sears is a prime example of what I mean here. Each of his books has a theme. Take his Chancellorsville book: Hooker was not as bad as has been portrayed, he did a good job of managing the battle, and it was someone else’s fault. The whole book is oriented around this. I don’t have a problem with people having opinions, and I also don’t have a bit of problem with authors stating them, even if it’s to advocate a position. Just be honest and tell me that’s what you’re doing”.

Co do tzw. żródeł. To z tym też trzeba uważać, bo ludzie różne rzeczy pisali.
Dyskutowaliśmy kiedyś o adiutancie Rodesa – posał o tym Freeman, pisał Sears i jak wspomniałeś pisał nawet sam Rodes. Nie pisał o tym Krick. Dlaczego? – nie mam pojęcia. Może znalazł jakieś inne zeznanie i zdecydował się na inną wersję, albo po prostu uznał, że wydarzenie to nie było istotne. Ale nie chce mi się wierzyć, aby coś tuszował.
Tutaj też apeluję do ciebie, abyś nie niszczył Rodesa za bardzo, bo gdyby rzeczywiście popełnił jakieś surowe wykroczenie, to pokolenia amerykańskich historyków na pewno by go odpowiednio potraktowały.

Kolejny przykład – utarło się, że to AP Hill na własną odpowiedzialność przeprawił dwoją dywizję i ruszył do ataku na nieprzyjaciela pod Beaver Dam Creek (lub jak kto woli Mechanicsville). Tak pisał Freeman, tak pisał Sears i tak chyba nawet napisał APHill w swoim raporcie.
Ale:

*na zdrowy rozsądek to ciężko zaakceptować fakt, że Hill tak samodzielnie wyrwał się z szeregu i to pierwszego dnia bardzo ważnej ofensywy,

*Lee nigdy go za to nie zganił, mimo że jego dywizja poniosła duże (i niepotrzebne) straty w tej bitwie,

* teraz mocniejszy argument – jeszcze jeden autor – Brian Burton (jego książka o kampanii siedmiodniowej jest chyba definitywną pozycją na ten temat) dotarł do dwóch listów, które inni historycy chyba pomijali:
- majora Brenta, adiutanta Magrudera, który ok. 15.00 zdał Lee relację z sytuacji panującej na froncie Magrudera. Major potem napisał, że Lee powiedział do niego tak:
„I suppose you have come to find out the cause of our delay, as Genl. Magruder must be anxious. We have been waiting for Genl. Jackson, from whom I have not heard, but I cannot wait longer, and have just sent orders to Genl. Hill to cross at Meadow Bridge”.

Co więcej tą wersję potwierdził w innym liście adiutant Longstreeta Thomas Goree.

I bądź tu chopie mądry jak było naprawdę confused1.gif

Jeżeli chodzi o AoT:

Co do Longstreeta – można duskutować, ale po M-boro pozycja Bragga była jeszcze zbyt silna u Jeffa Davisa i szanse na zmianę dowódcy raczej niewielkie. Prezydent był przekonany, że Bragg robi co może a inni spiskują i przeszkadzają. Moim zdaniem miejsce Longstreeta było w ANV, bo z tą armią był związany od początku. A pod Chancellorsville Lee sobie poradził bez niego, bo miał dużo szczęścia. O ile pamiętam, to gdyby Hooker nie rozpoczął działań wojennych to zrobić planował to Lee, więc z pewnością przeciwny byłby jakimkolwiek planom wyrywania jego oficerów.

Jeżeli chodzi o moje wcześniejsze pytanie – po ustąpieniu Bragga Jo Johnston był chyba najlepszym wyborem z możliwych. Krótka analiza:

Full Generałowie:
- Lee, Cooper i Bragg – na pewno nie byli brani pod uwagę
- Beauregard i Johnston - cóż, tutaj jest mały kłopot. Beauregard dowodził kiedyś AoT (gdy się jeszcze nazywała troszkę inaczej) i zdezerterował, bo go rozbolało gardło. Generalnie obaj kandydaci byli do siebie podobni i obu Davis nie lubił. Z tej dwójki to wybrałbym jednak JJ.

Lt.Gen:
- Hardee – związany z AoT od długiego czasu, kompetentny i była to ciekawa kandydatura. Po odejściu Bragga objął tymczasowe dowództwo, ale dał prezydentowi do zrozumienia, że nie chce tej posady na stałe. Dziwna decyzja, tym bardziej, że jak Hood przejął dowództwo, to Hardee był bardzo niezadowolony, że musi służyć pod młodszym rangą (awansem) generałem. Możliwe, że najlepszy z kandydatów, ale nie chciał...

- Polk – powiem tylko heh smile.gif

- Longstreet – akurat wtedy był atakowany za słabiutką kampanię wokół Knoxville. Możliwa kandydatura, choć jakoś go nie widzę na czele AoT.

- DH Hill, Kirby Smith, Holmes, Pemberton, Ewell, AP Hill, jeszcze ktoś? – jakoś nie widzę, aby Jeff Davis mianował któregokolwiek na dowódcę AoT.

- zaliczę jeszcze Johna B. Hooda, który chyba wtedy jeszcze nie był generałem porucznikiem, ale ostatecznie na takiego go mianowali i rozpoczął wiosenną kampanię na czele jednego z korpusów AoT, a gdy zwolniono JJ objął po nim dowództwo nad armią.
Jak wiemy pod Gettysburgiem Hood został ranny w rękę, pod Chickamaugą stracił prawą nogę. Był jednak na tyle silnym fizycznie człowiekiem, że jakoś się pozbierał. Powiem szczerze, że dla tego pana było by lepiej, gdyby rany jakie odniósł wyłączyły go całkowicie z aktywnej służby wojskowej. Człowiek który parę miesięcy temu stracił nogę, miał sparaliżowaną rękę po prostu nie nadawał się do aktywnej służby, choć jako tako dawał sobię radę jako dowódca korpusu. Jego późniejsza nominacja na dowódcę AoT była jedną z najgorszych (i najtragiczniejszych) decyzji jaką Jeff Davis podjął w trakcie wojny.

Wydaje się więc, że jedyny możliwy wybór był między Jo Johnstonem, a Beauregardem.

JJ miał wady, ale i zalety, ale o tym możemy podyskutować dalej...
 
User is offline  PMMini Profile Post #8

     
The General
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.970
Nr użytkownika: 19.808

 
 
post 6/08/2006, 16:02 Quote Post

No to może podyskutujemy na tradycyjny temat:

Kogo uważacie za najbardziej przereklamowanego dowódcę wojny secesyjnej?

Czyli, kto waszym zdaniem otrzymał dużo więcej dobrego rozgłosu niż mu się należy etc.

Najlepiej po jednym przykładzie z każdej strony konfilktu + kilka zdań uzasadnienia.

Zapraszam do dyskusji!
 
User is offline  PMMini Profile Post #9

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.591
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 6/08/2006, 18:24 Quote Post

Alku!
Myślę, że twórca nowego wątku powinien ową dyskusję otworzyć - proszę więc o Twoje typy.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #10

     
The General
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.970
Nr użytkownika: 19.808

 
 
post 7/08/2006, 7:36 Quote Post

No dobra, poniżej są moje typy.

USA: William T. Sherman.

Całkiem rzetelny żołnierz, ale często ubiera się go w królewskie szaty. Raz nawet ktoś zaserwował opinię, że był on jednym z geniuszów wojskowych, których wyprodukowała ta wojna. Ja u niego geniuszu nie widzę. Fatalnie dał się zaskoczyć pod Shiloh (te sławne słowa do jednego z dowódców raportujących obecność rebeliantów - Zabieraj swój cholerny pułk z powrotem do Ohio, nieprzyjaciel jest w Corinth smile.gif ). W kampanii vicksburgskiej solidny, ale z tłumu się nie wybijał. Słaby pod Chattanoogą, gdzie Pat Cleburne pokazał mu jak się walczy. I w końcu jego sławna kampania o Atlantę: solidny, ale powinien od czasu do czasu posłuchać mądrzejszych od siebie. Gdyby zaraz na początku kampanii posłuchał Thomasa i posłał jego armię przez przełęcz Snake Gap Creek to konfederaci znaleźliby się w poważnej sytuacji. Sherman jednak zdecydował się użyć słabszej armii McPhersona i konfederatom udało się wycofać. Później rozsądnie zdecydował się na manewry zamiast frontalnych ataków (tylko raz puściły mu nerwy, pod Kennessaw), ale i miał ku temu środki, bo sama Armia Cumberlandu była tak liczna jak wojska konfederatów. Wszystkie późniejsze bitwy wokół Atlanty to raczej szalone ataki rebeliantów na przeważne okopanych federalnych. Niektórych kręcą jego teorie o traktowaniu cywilów twardą ręką, ale chyba nie on pierwszy zauważył, że jest to jeden ze sposobów pokonania przeciwnika.
Podsumowując – dobry żołnierz, ale bez przesady.

CSA: hmmm... Stonewall Jackson.

Uważam, że Jackson jest jednak trochę przerekalmowany. Często przedstawiany jest jako perfekcyjny żołnierz, prawa ręka Lee, z którym rozumiał się bez słów (?). Pewnie są jeszcze ludzie, którzy wierzą, że gdyby nie zginął pod Chancellorsville to Konfederacja wygrałaby wojnę. W Dolinie Shenandoah zaprezentował się solidnie, ale już podczas bitew wokół Richmond dopadła go dziwna apatia. Najpierw nie był tam gdzie miał być, gdy rozpoczynała się ofensywa (gdyby wykonał swoje rozkazy, całkiem możliwe, że nie doszłoby do bezsensownego szturmu pod Mechanicsville), a potem jego zachowanie podczas bitwy pod Glendale to już totalna klapa. Obiektywnie patrząc, to od skasowania uratowała go otoczka bohatera spod Manassas i Doliny. Podczas następnej kampanii maszerował dobrze, ale nie jest tak, że wszystko zrobił z własnej inicjatywy. Lee był z nim w ciągłym kontakcie - wybrał do tego celu 25 najlepszych jeźdzców, którzy jeździli z meldunkami tam i z powrotem. Przebieg bitew w których TJ dowodził nie był dla konfederatów pomyślny, mimo że posiadali przewagę liczebną – Jackson został niemal przegoniony pod Cedar Mountain, a pod Groveton zupełnie bez sensu stracił ponad tysiąc ludzi w „honorowej” walce z federalnymi. Do kampanii marylandzkiej bym się nie doczepiał, ale znów za Fredericksburg trzeba go skarcić, bo ponosi część odpowiedzialności za pozostawienie przerwy w linii jego frontowej linii (AP Hilla). W wyniku animozji na linii Jackson-Hill stracono kilka tysięcy żołnierzy, a myślę, że Jackson w tym czasie po prostu nie był w stanie i nastroju aby dyskutować z dowódcą swojej największej dywizji (obaj byli w trakcie pisania zarzutów do sądu przeciwko sobie). Pod Chancellorsville wykonał to co oczekiwał Lee, ale takie sztuczki to by nie przeszły gdyby armią Unii dowodzili lepsi generałowie.
Podsumowując – niewątpliwie wybitny żołnierz, ale nie róbmy z niego perfekcyjnej maszyny.
 
User is offline  PMMini Profile Post #11

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.591
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 7/08/2006, 10:31 Quote Post

Alku!
Parę moich uwag do Twojego postu.
Po pierwsze - Sherman.
Czy pod Chattanooga Sherman tak naprawdę nie miał najtrudniejszego zadania ze wszystkich grantowskich komendantów korpusów? Pamiętajmy, iż tak ceniony przez Ciebie Thomas został wsparty wyjątkowo szczęśliwym zbiegiem okoliczności (jego największe zwycięstwo, to pod Nashville, było zaś wynikiem barwnie opisanej przez Ciebie krwawej jatki pod Franklin). Na odcinku Shermana "cudów" nie było, byli natomiast zajmujący dogodne pozycje żołnierze Cleburne, bodaj Twojego największego idola (nie zawsze zajmowali oni tak dobre pozycje, więc i nie zawsze Irlandczyk miał takie sukcesy jak pod Chattanooga).
Przewagi, jakie miały wojska pana Williama Tecumseha w końcowym okresie wojny, należało umieć wykorzystać - i zostały wykorzystane. Sherman potrafił realizować wytyczne Lincolna również na płaszczyźnie politycznej. W końcowym okresie wojny to właśnie Sherman był postacią dominującą na polach bitewnych i poza nimi.
Po drugie - Jackson.
Jackson w bitwie siedmiodniowej? Czy udało się w pełni wyjaśnić jego zachowanie w pierwszych jej starciach? Ilu historyków, tyle hipotez. Wyjaśniano je nawet na płaszczyźnie religijnej. Czy fakt, iż Lee nie odesłał Stonewalla na Zachód, było jedynie wynikiem legendy wytworzonej przez Manassas i Dolinę? Generał John Magruder, dawny zwierzchnik Jacksona, pożegnał się z dowództwem, choć w pierwszej fazie kampanii półwyspowej był nieomal zbawcą konfederatów. Pamiętajmy też o jednym fakcie - ruchy wojsk CSA utrudniał brak adekwatnych map (gen. Richard Taylor napisał po latach, iż o dorzeczu Chickahominy nie wiedziano więcej niż o... dorzeczu Konga!). Jedediah Hotchkiss, topograf Stonewalla, znał każdą ścieżkę w górach zachodniej Wirginii, ale mokradła koło Richmond to była dlań terra incognita. Pamiętajmy, iż decydujące przełamanie w jedynej w zasadzie zwycięskiej bitwie siedmiodniowej operacji, tej pod Gaine's Mill, wykonała brygada gen. Johna B. Hooda, wchodząca podówczas w skład zgrupowania Starego Jacka. Uderza też spokój, jaki Stonewall wykazał po Malvern Hill. Jackson nie popadł w panikę i trafnie przewidział kolejny ruch McClellana.
Przewaga oddziałów Starego Jacka pod Groveton? Przewaga liczebna w ludziach była minimalna, a wróg miał przewagę w artylerii. 20 armat, które Jackson posłał na pole bitwy, nie dotarło tam na czas na skutek trudności w odnalezieniu właściwej drogi przez coraz bardziej mroczne lasy. Pamiętajmy, że Stary Jack nie dowodził w niej bezpośrednio, a za jej wynik odpowiadali dowódcy liniowi - w pierwszym rzędzie Richard Ewell i William Taliaferro. Ten ostatni napisał po latach, iż w bitwie tej nie stosowano żadnych manewrów i wogóle charakteryzowała się ona bardzo małym udziałem taktyki. Tymi słowami wystawił opinię samemu sobie i innym generałem - trudno tu doprawdy winić samego Jacksona.
Inaczej wyglądała sytuacja tam, gdzie Stary Jack dowodził bezpośrednio. Mam na myśli wspomnianą przez Ciebie bitwę nad Cedar Run (upieram się przy konfederackim nazewnictwie). Niemal przegoniony przy własnej przewadze liczebnej? Dywizja A. P. Hilla, licząca ponad połowę żołnierzy Jacksona, była jeszcze stosunkowo daleko, gdy wojska Banksa uderzyły na czoło maszerujących konfederatów (na pole bitwy bieżyła cała w zasadzie armia Johna Pope'a, więc Jankesi nacierali z animuszem). I kto tu miał przewagę? Jackson opanował chaos w szeregach i rzucił do przeciwnatarcia brygadę Brancha, która jako pierwsza hillowska jednostka przybyła na miejsce. Rezultat? Wyraźne zwycięstwo konfederatów, które tak zahipnotyzowało dowództwo federalne, że to już po niej miast unicestwić mniejsze ogólnie siły nieprzyjaciela, zawarło z nim rozejm.
Za różowy obraz? Dla kontrastu trochę krytyki za Maryland - krytyki w wydaniu gen. Jamesa Longstreeta, który w przeciwieństwie do Ciebie, czepiał się. W pierwszym rzędzie czepiał się strategii. Najpierw krytykował sam pomysł operacji przeciwko Harper's Ferry, więc nie przyjął od Lee dowództwa nad siłami ekspedycyjnymi, zamiast niego wojska poprowadził Jackson. Potem czepiał się, że Stary Jack zdobywszy Harper's Ferry pomaszerował pod Sharpsburg, miast atakować flankę i tyły wojsk McClellana (wedle niego najlepiej było wciągnąć siły Unii w górzysty teren i tam na zasadzie ześrodkowania oddziałów bić poszczególne elementy armii Małego Maca). Innymi słowy - Stary Piotr domagał się powtórki a la drugie Manassas i żądał od Jacksona wykazania się inicjatywą, ale ten wykonując ściśle rozkazy szefa pomaszerował do Sharpsburga, tak jak wcześniej również wykonując ściśle rozkazy poszedł na tyły wojsk Pope'a. Czepiał się Longstreet także taktyki. Zdobywcę Harper's Ferry widział raczej w osobie gen. Lafayette'a McLawsa niż Jacksona. Krytykował też jacksonowskie dowodzenie pod Sharpsburgiem, które kosztowało oddziały Stonewalla jedną trzecią ludzi. Pamiętajmy, iż sam Jackson towarzysząc McLawsowi, kiedy jego dywizja kontratakowała w Zachodnim Lesie, wyrzekł znamienne słowa: "Zaiste Bóg był dzisiaj dla nas bardzo łaskawy". Nie były to słowa tryumfatora, lecz człowieka, który uniknął wielkiej klęski.
Co jeszcze napisać? Zwrócę uwagę na dwie sprawy.
Po pierwsze - pan Tomasz Jonatan wyznawał zasadę, że raz wydanych rozkazów się nie zmienia. Dzięki temu starał się unikać powszechnego w tej wojnie zamieszania biorącego się ze sprzecznych poleceń. Zasada ta wymagała też staranności w planowaniu operacji, gdyż raz zaczęta nie będzie mogła być zmieniona. Jackson usiłował wykonywać sumiennie rozkazy przełożonych i sam surowo egzekwował wykonywanie własnych poleceń przez podwładnych. Nie była to bynajmniej cecha powszechna wtedy w Ameryce. Na etapie planowania Jackson mógł się nie zgadzać z Lee, dyskutować z nim, spierać się, ale gdy plan był gotów, to należało go wykonać i tyle. Wielu generałów obraziłoby się, gdyby Lee odrzucił ich pomysły i mogłoby bez serca i ducha wykonywać plan - Jackson przeciwnie, jego plan odrzucony, plan w jego zamyślke trafny, ale przecież sumienne wykonywanie planu gorszego jest lepsze od niesumiennego, bo w sumie może się udać.
Po drugie - raporty Jacksona.
W filmie "Gods and Generals" widzimy, iż raporty pobitewne pisze adiutant Jacksona, a nie on sam. W związku z tym pytam Cię Alku o ich autorstwo. Co na to historycy? Jak to z tymi raportami było? W filmie Stary Jack swojego przybocznego instruuje jedynie, by często zaglądał do "Biblii", gdzie znajdzie wzory dla swoich raportów. Odpowiedź na to pytanie interesuje mnie głownie dlatego, że raporty podpisane nazwiskiem gen. Thomasa J. Jacksona stanowią rzeczywiście wzór tego typu tekstów. Są napisane jasno, przejrzyście i treściwie zarazem. Nie ma w nich rzeczy zbędnych, są za to dokładne dane o wykonanej operacji. Czytając je uzyskujemy jasny obraz zdarzeń. Nie była to reguła w ówczesnym piśmiennictwie wojskowym w Ameryce. Wystarczy porównać raporty Jacksona z raportami Longstreeta. Te drugie są dużo bardziej ogólne, jakby napisane z musu, niedbale, nawet daty wydarzeń niekiedy nie zgadzają się z raportami innych dowódców. Jackson uchodził za pedanta i ta jego pedanteria z nich wynika. Longstreet uchodził za człowieka nie dbającego o szczegóły (raczej miano mu to za złe) i to wyraźnie wychodzi z tekstów jego meldunków. Niezależnie od tego, kto pisał jacksonowskie raporty, należy stwierdzić, iż Stonewall dbał o ich treść i przynajmniej jego ogólne wytyczne w tej materii można wysnuć z treści i formy tychże meldunków.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #12

     
The General
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.970
Nr użytkownika: 19.808

 
 
post 7/08/2006, 16:14 Quote Post

1. Jak to nie było cudów na odcinku Shermana? Tam dopiero cuda się działy! To on odgrywał główną rolę w planie Granta i miał za zadanie zająć północną część Wzgórza Misyjnego. Mógł to zrobić dzień wcześniej niż znany wszystkim atak, bo nie było tam rebeliantów. Niestety wujek Sherman bujał w obłokach i zajął inny pagórek. Zadowolony zaportował o tym Grantowi, a Grant Waszyngtonowi. Rankiem następnego dnia okazało się, że wujek Sherman jest nie tam gdzie powienien, a jego cel obsadza dywizja Cleburne’a. Późniejsze ataki przeprowadził niemrawo, ale tego nie ma się co czepiać bo w końcu atakował najlepsze odziały Bragga.
Wojska Thomasa nie otrzymały rozkazu do ataku wzgórza, jeno linii okopów dla tyraliery u jego podnóża. Gdyby żołnierze sami nie podjęli inicjatywy, atak Unii z 24 listopada mógłby zakończyś się zupełnym fiaskiem.

2. Jackson musiał wiedzieć, że posiada złe mapy, a terminu przybycia mu przecież nie narzucono. Gdy się go zapytano kiedy może być w wyznaczonym punkcie, powiedział, że dnia X, co zdumiało innych zebranych na naradzie i za ich namową przesunął termin na dzień Y. Niestety nawet wtedy się nie wyrobił, co więcej nie pofatygoweał się nawet aby powiadomić to opóźnieniu. Pod Gaines Mill atakowała niemal cała armia, więc ostatecznie ktoś przebić linię federalną musiał. Podobno brygady z dywizji Longstreeta zrobiły to równo, lub nieco po Hoodzie. To co Jackson zrobił pod Glendale to już kompletne zero - poszedł spać, zamiast zagrozić federalnym na swoim odcinku. W rezultacie prawie 10.000 niebieskich odesłano w rejon Glendale i niektóre z tych pułków odegrały kluczową rolę w walce z Longstreetem i APHillem.

3. Pod Groveton Jackon miał pod ręku cały swój korpus, a na przeciwko jedną federalną dywizję i moim zdaniem to on dowodził, bo był na polu bitwy i wydawał rozkazy swoim dowódcom. Pod Cedar Mountain w zasięgu walk było około 17.000 federalnych i 24.000 konfederatów i TJ na prawdę mógł pokierować tą całą akcją lepiej. Gdyby nie APHill to Jackson zostałby przegnany na cztery strony świata.

4. Z komentarza dot. kampanii marylandzkiej to nie rozumię dlaczego Longstreet miałby się czepiać Jacksona, skoro ten robił to co chciał głównodowodzący. Do sowich pomysłów powinien przekonać Lee.

5. Jackson rzeczywiście starał się wykonywać rozkazy przełożonych bardzo sumiennie – gdy Lee wezwał jego armię pod Richmond rozkazal mu utrzymywać wszystko w tajemnicy. I tak też TJ zrobił. Nikt nie wiedział gdzie zmierzają. Gdy Jackson opuścił armię, aby udać się na konfederencję z Lee, jedyną osobą której wyjawił co jest grane był jego niekompetentny szef sztabu, jakiś tam pastor, który i tak wkrótce zrezygnował ze stanowiska. Dlaczego TJ nie powiedział nic swoim dywizjonerom – Winder czy Ewell byli godni zaufania i powinni zostać powiadomieni na wypadek gdyby Jacksonowi coś się stało. Kompletna błazenada....

6. Nie wiem jak to było z tymi raportami TJ, ale wydaje mi się, że nie on jeden korzystał z usług adiutantów.
 
User is offline  PMMini Profile Post #13

     
korten
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.633
Nr użytkownika: 1.663

 
 
post 8/08/2006, 13:38 Quote Post

Skoro udalo sie zebrac niewielkie bo niewielkie kolko dykusyjne na temat amerykanskiej wojny domowej to i ja wloze swoje typy.
Unia- Henry Halleck
Konfederaci- Albert Sidney Johnston
Dzisiaj imiona te gina w zapomnieniu , ale kiedy obejmowali swoje stanowiska byli uwazani za pewnego rodzaju gwarancje zwyciestwa.
Henry Wager Halleck (Jan 16, 1815) ukonczyl West Point jako trzeci w swoim roczniku(1839),pozostal na uczelni jako assistant proffesor.
Po wizycie w Europie stworzyl "Raport on the means of National Defence"- ktory zostal oficjalnym dokumentem Senatu.Raport ten otworzyl mu takze droge do prestizowego Lowell Instytute w Bostonie
gdzie wykladal zagadnienia militarne, ogloszone pozniej w ksiazce
"Elements of Military Arts and Science",ktora ustanowila mu reputacje
mysliciela i teoretyka wojskowego.
W czasie Civil War zajmowal wysokie stanowiska najpierw na zachodzie,gdzie jednak slawe sprzatnal mu z przed nosa Grant, pozniej
w Washingtonie ,gdzie znowu U.S.Grant okazal sie lepszy.
Sidney Johnston -byly dowodca 1 US Cavalry (jego zastepca byl R.E. Lee) w gruncie rzeczy niemrawy- pozwolil Grantowi sprzatnac sobie forty Donelson i Henry (i otworzy droge na Poludnie rzekami Tennessie
i Cumberland).Zaatakowal Granta pod Pittsburg Landing (6-7 April 1861) w obliczu nadchodzacych posilkow Buella.Do dzisiaj pokutuje
przekonanie ze Grant zostal zaskoczony przez Johnstona.Ale czy naprawde. Konfederaci posuwali sie w kierunku stanowisk Yankesow
w ciszy i mgle poranka ,ale na wszelki wypadek aby proch nie zamokl
oddawali od czasu do czasu strzal w powietrze.6 kwietnia zablakana kula trafila Johnstona uszkadzajac arterie udowa.Aby zapobiec utracie krwi nalezalo zalozyc opaske uciskowa.Niestety nikt ze swity Johnstona nie posiadal takowej, ani nie wpadl na pomysl zrobienia takowej ad hoc z paska do spodni.Ulozony pod grusdza general umarl z uplywu krwi.Kiedy przenoszono cialo martwego dowodcy znaleziono opaske w kieszeni generala.
 
User is offline  PMMini Profile Post #14

     
The General
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.970
Nr użytkownika: 19.808

 
 
post 8/08/2006, 21:08 Quote Post

Ciekawe propozycje Kortenie. Szczególnie u nas w kraju często słyszy się, że AS Johnston był jednym z najlepszych generałów Południa (?). Przecież okazało się, że był raczej jedną z największych nadziei Południa, która zawiodła. Zadanie obrony zachodniego teatru zupełnie go przerosło, ale i trzeba zaznaczyć że było bardzo trudne.

PS. Swoją drogą byłoby fajnie gdyby na tym forum powstała odrębna sekcja dotycząca wojny secesyjnej, bo teraz jesteśmy na uboczu.
Ja tu jestem nowy i zielony, ale może byśmy napisali petycję do Ojców Założycieli? Moderatora już mamy - Stonewall jest doskonałym kandydatem smile.gif
 
User is offline  PMMini Profile Post #15

12 Strony  1 2 3 > »  
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej