Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
> Konstytucja 3 Maja, POLSKA
     
Strachuu
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 2
Nr użytkownika: 88.920

Staszek Dziedzina
Zawód: uczen
 
 
post 18/02/2014, 17:37 Quote Post

Witam. Mam małą prośbę. Czy istnieją jakieś strony lub dokumenty, na których mogę znaleźć wypowiedzi niektórych posłów podczas głosowania nad konstytucją 3-go maja? Muszę napisać scenariusz przedstawienia do szkoły i chciałbym mieć jakieś materiały, którymi mógłbym się posiłkować. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi to tłumaczę:
poseł x
Mości panowie jestem za konstytucją i coś tam coś tam
poseł y
Jestem przeciwny...
Chodzi o wypowiedzi jakichś posłów, bo sam nie jestem w stanie tak wymyślić.
Będę wdzięczny za pomoc rolleyes.gif
 
User is offline  PMMini Profile Post #1


 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Odpowiedzi(1 - 6)
     
Coobeck
 

Moderator IV 2004 - IV 2014
*********
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 6.350
Nr użytkownika: 696

 
 
post 18/02/2014, 18:40 Quote Post

Vitam

Spróbuj taką scenkę na sali sejmowej:

(Jan Suchorzewski) próbował nie dopuścić do uchwalenia konstytucji 3 maja 1791, rzucając się pod nogi króla i grożąc, że zabije swojego sześcioletniego synka nie chcąc, aby żył w niewoli, jaką daje konstytucja. Ponadto naśladując gest Rejtana, próbował ograniczyć dostęp posłom do króla. Zbulwersowany tymi gestami biskup kamieniecki Adam Stanisław Krasiński miał powiedzieć: "ogolić łeb wariatowi i odesłać do czubków". (wikipedia, hasło Jan Suchorzewski)
Jasienica dodał zdaje się, że Jasio autentycznie przywlókł swojego 6-latka na salę sejmową i groził jego zabiciem na oczach posłów.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #2

     
Piegziu
 

Tajny Agent Piegziu
**********
Grupa: Supermoderator
Postów: 9.320
Nr użytkownika: 48.576

M.A.P.
Stopień akademicki: dr
 
 
post 18/02/2014, 19:58 Quote Post

QUOTE(Strachuu @ 18/02/2014, 17:37)
Witam. Mam małą prośbę. Czy istnieją jakieś strony lub dokumenty, na których mogę znaleźć wypowiedzi niektórych posłów podczas głosowania nad konstytucją 3-go maja? Muszę napisać scenariusz przedstawienia do szkoły i chciałbym mieć jakieś materiały, którymi mógłbym się posiłkować. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi to tłumaczę:
poseł x
Mości panowie jestem za konstytucją i coś tam coś tam
poseł y
Jestem przeciwny...
Chodzi o wypowiedzi jakichś posłów, bo sam nie jestem w stanie tak wymyślić.
Będę wdzięczny za pomoc rolleyes.gif
*


Tak. Masz kilka tomów dokumentów (z ogólnej liczby 25 dotyczących Sejmu Wielkiego) w AGAD, które traktują o samym uchwaleniu Konstytucji 3 Maja.
 
User is offline  PMMini Profile Post #3

     
Coobeck
 

Moderator IV 2004 - IV 2014
*********
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 6.350
Nr użytkownika: 696

 
 
post 18/02/2014, 20:31 Quote Post

Vitam

Piegziu, zlituj się, chłopakowi chodzi o przedstawienie szkolne, a nie wyprawę do Archiwum Głównego Akt Dawnych i studiowanie dokumentów. Tu wystarczą informacje z wiki + trochę wyobraźni.

Obrady sejmowe i przyjęcie Konstytucji odbyły się w warunkach zamachu stanu. Wielu posłów przybyło wcześniej w tajemnicy, a miejscem obrad był Zamek Królewski w Warszawie strzeżony przez Gwardię Królewską i oddziały wojskowe pod dowództwem księcia Józefa Poniatowskiego, który wraz z grupą oficerów znalazł się w izbie sejmowej w pobliżu tronu. Projekt uchwalenia nowej ustawy wywołał żywe protesty opozycji sejmowej. Poseł kaliski Jan Suchorzewski wyciągnął na środek sali swojego kilkuletniego syna, wołając: Zabiję własne dziecię, aby nie dożyło niewoli, którą ten projekt krajowi gotuje (w kilka miesięcy później opowiadał w Wiedniu, że był „bity i deptany” przez członków stronnictwa patriotycznego). Wojewoda mazowiecki Antoni Małachowski, kasztelan wojnicki Piotr Ożarowski, posłowie poznański Franciszek Mielżyński i podolski Antoni Złotnicki podkreślali obowiązek deliberacji nad każdym projektem, sprzeczność artykułu o sukcesji tronu z obowiązującymi pacta conventa, przywoływali też negatywny stosunek do sukcesji tronu wynikający z wielu instrukcji sejmikowych. Zwolennicy projektu podkreślali zagrożenia zewnętrzne, wskazywali na fatalne skutki zachowania poprzedniego ustroju Rzeczypospolitej.
O przyjęciu konstytucji bez czytania przesądził przypadek. Poseł inflancki Michał Zabiełło wezwał do przyjęcia konstytucji, a króla do jej zaprzysiężenia. Władca podniósł rękę na znak, że chce przemówić, co zwolennicy konstytucji poczytali za gotowość Stanisława Augusta do złożenia przysięgi. Król złożył przysięgę na ręce biskupa krakowskiego Feliksa Turskiego, następnie wezwał zebranych do przejścia do kolegiaty św. Jana na nabożeństwo dziękczynne. (wikipedia, hasło Konstytucja 3. Maja)
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #4

     
Judi20
 

III ranga
***
Grupa: Użytkownik
Postów: 219
Nr użytkownika: 62.441

 
 
post 19/02/2014, 19:11 Quote Post

Ciekawe informacje można znaleźć w książce "Polskie konstytucje" Andrzeja Ajnenkiela.
 
User is offline  PMMini Profile Post #5

     
Strachuu
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 2
Nr użytkownika: 88.920

Staszek Dziedzina
Zawód: uczen
 
 
post 19/02/2014, 19:15 Quote Post

Dzięki za pomoc. Jednak mam jeszcze jedną prośbę. Czy możecie podać jakieś epizody(kłótnie) posłów na sali sejmowej? I że tak powiem nie w książkach bo scenariusz mam mieć na 24 lutego i na zakup lub chociaż wypożyczenie czasu za bardzo nie styka wink.gif
 
User is offline  PMMini Profile Post #6

     
Coobeck
 

Moderator IV 2004 - IV 2014
*********
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 6.350
Nr użytkownika: 696

 
 
post 19/02/2014, 20:06 Quote Post

Vitam

Marian Brandys, "Nieznany książę Poniatowski" - życie Stanisława Poniatowskiego, bratanka Stanisława Augusta, kuzyna księcia Józefa:

Pierwszy tydzień historycznego Sejmu upływa bardzo nieciekawie. Głos zabierają przeważnie sejmikowi mówcy z prowincji. Długie monotonne przemówienia na błahe tematy. Łagodny marszałek Małachowski nie umie powściągnąć zawodowych gadułów. Na tronie chory zasypiający król. W powietrzu nastrój bezbrzeżnej nudy. Wśród ziewających posłów i w ulotnych pismach satyrycznych uciera się pierwsza nazwa dla tego Sejmu: „sejm rozgadany". A na zewnątrz w kołach warszawskiego korpusu dyplomatycznego nazywają go „sejmem tańcującym". Bo pod względem towarzyskim sezon sejmowy urozmaicony jest jak nigdy. Cała Izba Poselska została z góry zaproszona „raz na zawsze" na cykl przyjęć odbywających się regularnie w każdy dzień tygodnia z wyjątkiem sobót. A więc: w niedziele — wielka wieczerza u ks. prymasa Michała Poniatowskiego, w poniedziałki — przyjęcie dworskie u marszałka w. kor. Michała Mniszcha, we wtorki — u marszałka Małachowskiego, we środy — u ks. Adama Czartoryskiego, we czwartki — u Szczęsnego Potockiego, w piątki — u Ignacego Potockiego.
Na tych błyszczących „assamblach" i w ciszy ambasadorskich gabinetów, a nie w Izbie Poselskiej, wytycza się przyszły bieg wydarzeń sejmowych, y
Pierwsze elektryzujące uderzenie następuje trzynastego października. Do laski marszałkowskiej wpływa dawno zapowiedziana nota rządu pruskiego, w której poseł Bucholtz zgłasza oficjalny protest przeciwko nowemu przymierzu z Rosją. To, o czym dotychczas mówiono tylko na poufnych naradach, zostaje głośno podane do wiadomości publicznej. Wrażenie jest olbrzymie. Teraz nie wątpi już nikt, że napięcie między mocarstwami stwarza warstwę ochronną dla Sejmu. Sejm Rzeczypospolitej po raz pierwszy od stu lat będzie obradował jako sejm niepodległy. Wybucha powszechny entuzjazm. Pierwszym jego wyrazem jest powzięta prawie bez dyskusji uchwała o stworzeniu stutysięcznej armii.
Oto fragment listu Stanisława Augusta, omawiający to wydarzenie: „... Entuzjazm narodowy, podniecony do tego stopnia, że podobnego nie widziałem, uchwalił jednomyślnie, iż armia Rzeczypospolitej ma być powiększona do stu tysięcy ludzi. Gorliwość to bez wątpienia bardzo chwalebna w zasadzie i w pierwszych chwilach nie można było powstrzymać jej żadnymi przedstawieniami. Pragnęła ona sama wytknąć sobie jakiś cel, do którego też stale chcę zmierzać, aby wszakże dążyć do niego tylko stopniowo. Stronnictwo opozycyjne staje na głowie, ażeby dowództwo nad wojskiem usunąć spod zależności Rady Nieustającej, której poddało je prawo z r. 1776. Jest to przedmiot walki politycznej tego sejmu".
Ten krótki fragment doskonale streszcza cały mechanizm sytuacji politycznej. Patriotyczna uchwała o zwiększeniu armii — niezależnie od całej nierealności liczby, trudnej do pogodzenia z możliwościami finansowymi ówczesnej Polski — musiała, przy zachowaniu istniejącej struktury władz, obrócić się na korzyść króla. Do tego opozycja dopuścić nie mogła. Wszczęła więc koncentryczny atak na najbardziej znienawidzoną instytucję ustroju, na Departament Wojskowy Rady Nieustającej.
Instytucja ta łączyła w sobie kompetencje: ministerstwa wojny, głównego urzędu werbunkowego oraz egzekutywy w sprawach politycznych, kryminalnych i skarbowych. Żadna z tych kompetencji nie mogła jej zdobyć względów obywateli. W oczach społeczeństwa Departament Wojskowy był głównym narzędziem dyktatury niepopularnego króla i najbardziej nienawistnym symbolem ustroju, narzuconego przez mocarstwa gwarancyjne. To była pierwsza, główna strona zagadnienia. Ale istniała także druga. Departament Wojskowy, dzięki energicznemu kierownictwu rozumnego i wykształconego generała Komarzewskiego, stał się w latach ostatnich jedyną konkretną silą porządkową, utrzymującą w karbach rozsypującą się Rzeczpospolitą. Departament zmierzał konsekwentnie do odrodzenia i unowocześnienia zmarnowanej przez hetmanów armii i miał już w tej dziedzinie poważne osiągnięcia. Zlikwidowanie takiej instytucji nie mogło się odbyć bez walki.
Walka o Departament Wojskowy była pierwszą dramatyczną kampanią Sejmu Czteroletniego. Finał tej kampanii rozegrał się w historycznym dniu trzeciego listopada 1788 roku. W pierwszym jawnym głosowania większość Sejmu wypowiedziała się za utrzymaniem Departamentu. Wówczas zażądano głosowania tajnego.
W głosowaniu tajnym pięćdziesięciu posłów ośmieliło się przejść na stronę opozycji. Departament Wojskowy został obalony większością osiemnastu głosów. Sejm oszalał z radości. Radość wylała się na ulice miasta. Posłuchajmy, jak wyglądało to w relacji współczesnego pamiętnikarza. „Nie można wystawić, jaka radość objawiła się po tej wygranej. Po całym mieście rozbiegli się gońce z wielką wiadomością. We wszystkich domach, a tym bardziej tam, gdzie co dzień bywały towarzyskie zebrania, nie spano, oczekiwano rozstrzygnięcia sesji. Wszędzie taż sama radość rozeszła się, ściskano się, kobiety płakały ze szczęścia, dzieci skakały, klaskały w ręce. Pierwszy raz od wielu lat Polacy, reprezentacja narodowa na swoim postawiła. Postąpiła nie pod obuchem Moskwy, nie podług rozkazu lub za pozwoleniem jej ambasadora, lecz przeciwnie i po swojemu. Złe czy dobrze, to mniejsza, ale podług własnej woli i myśli".
Walka w sejmie polskim odbywa się na tle coraz bardziej zaostrzającej się sytuacji międzynarodowej. Rząd berliński po pierwszym zwycięstwie dyplomatycznym w sprawie sojuszu antytureckiego poczyna sobie coraz śmielej. Pod koniec października poseł pruski Bucholtz przesyła ambasadorowi Stackelbergowi oficjalną notę, żądającą wycofania wojsk rosyjskich z Ukrainy. Korespondencja dyplomatyczna między królem Fryderykiem Wilhelmem II a Bucholtzem odsłania z cyniczną otwartością prawdziwe motywy i cele polityki pruskiej. „Gruby Gu" konsekwentnie, choć innymi metodami, kontynuuje linię polityczną swego poprzednika Fryderyka II. Zmierza od pierwszej chwili do nowego rozbioru Polski, który oddaliby Prusom Toruń i Gdańsk. Dla realizacji tego celu konieczne jest wyparcie z Polski wpływów rosyjskich i zastąpienie ich wpływami pruskimi. Ale na zewnątrz wygląda to zupełnie inaczej. Na zewnątrz „dobroduszny" monarcha pruski występuje jako szczery przyjaciel Polaków, popiera ich dążenia patriotyczno-niepodległościowe, broni ich przed zaborczością Rosji i absolutyzmem własnego króla. Opozycja polska wierzy w dobre intencje dworu pruskiego, bo chce w nie wierzyć. Powątpiewanie w szczerość tych intencji staje się równoznaczne z brakiem patriotyzmu. Warszawę obiega wiersz:
„Niesłychanego szczęścia pogłoska się szerzy — heretyk obywatel, który w nią nie wierzy!"
Po obaleniu Departamentu Wojskowego dwór petersburski przystępuje do kontrakcji. W dniu piątego listopada ambasador Stackelberg przesyła marszałkom sejmu notę, stwierdzającą, że wobec łamania przez Rzeczpospolitą form rządu, zagwarantowanych przez mocarstwa w r. 1775, „imperatorowa będzie się uważała za zwolnioną od wszelkich obowiązków przyjaźni dla Polski". Jednocześnie na poufnej naradzie z szefami partii królewskiej ambasador żąda od króla, aby odłączył się ze swym obozem od konfederacji sejmowej i zawiązał konfederację odrębną.
Rozpoczyna się okres szczytowego napięcia. Przez kilkanaście dni krajowi zagraża wojna domowa. Ale na Targowicę jest jeszcze o pięć lat za wcześnie. Partia królewska swej walki o większość w sejmie nie uważa na razie za całkowicie przegraną. Król chce być z narodem, a raczej chce mieć naród po swojej stronie. Ponadto sytuacja międzynarodowa wyjątkowo nie sprzyja zawiązywaniu antysejmowej konfederacji. Rosja jest zaangażowana wszystkimi siłami w kampanii tureckiej i w nowej wojnie ze Szwecją. A u zachodnich granic Rzeczypospolitej stoi silna i wypoczęta armia pruska. Żądanie Stackelberga spotyka się z tak stanowczym sprzeciwem całej partii królewskiej, że ambasador musi ze swego projektu zrezygnować.
Tymczasem Prusy zabierają się do rzeczy coraz energiczniej. Ociężały Bucholtz nie wytrzymuje już tempa przyśpieszonej gry dyplomatycznej. Nadsyłają mu więc z Berlina pomocnika, zręcznego markiza Lucchesiniego, arcymistrza politycznej intrygi. Najchytrzejszy z Włochów, w służbie pruskiej staje się głównym inspiratorem poczynań polskiego stronnictwa patriotycznego. Uczestniczy we wszystkich naradach szefów opozycji, nawiązuje rozległe stosunki towarzyskie, kaptuje dla Prus całe rzesze płatnych agentów, prezyduje na magnackich przyjęciach u Czartoryskich, Potockich, Radziwiłłów i Ogińskich, zbiera siły do decydującego uderzenia w stronnictwo królewskie. Olbrzymi wpływ Lucchesiniego na ówczesne życie polityczne znajduje odbicie w wierszu Krasickiego:
Chcesz wiedzieć, co są dzisiaj Zgromadzone Stany?
Ja ci słowem odpowiem, że to są organy,
Gdzie każdy klawisz tknięty swą powinność czyni,
Organista zaś na nich — teraz Lucchesini!
Po ogłoszeniu w Sejmie noty Stackelberga, przypominającej znienawidzoną gwarancję, Warszawa przeżywa gorące dni. Nastroje antyrosyjskie, umiejętnie podsycane przez stronnictwo pruskie, z godziny na godzinę stawały się gwałtowniejsze. W Sejmie, przy burzliwym aplauzie galerii, wypominano wszystkie nieprawości i nadużycia carskich generałów na Ukrainie. Ściągnięto ze wszystkich stron kraju cały tłum kalek bez rąk, bez nóg, bez palców i posyłano ich na każde zgromadzenie publiczne. Stawali tam rzędem, prosząc o jałmużnę i skarżąc się, że są byłymi konfederatami barskimi, których carscy generałowie tak okaleczyli. Lekkomyślne ubliżanie ambasadorowi Stackelbergowi stało się ulubionym rodzajem demonstracji patriotycznych. „Jeśli się znajdował w towarzystwie lub na balu, otaczano go — wstyd mówić — dziecinne przed nim wyrabiając miny. Jeżeli z pokoju do pokoju chciał przejść, stawali we drzwiach, tyłem do niego obróceni".
Jednocześnie rosła nienawiść do stronnictwa królewskiego, reprezentującego politykę współpracy z Rosją. Najdobitniej objawiało się to w samym Sejmie. Posłom wchodzącym do Izby Poselskiej rozdawano anonimowe ulotki, ogłaszające nieprzyjacielem ojczyzny każdego, kto się opowiada za królem. Puszczano w obieg niezliczone epigramaty, utwory satyryczne i karykatury, ośmieszające w bezlitosny sposób najbardziej eksponowanych „pieczeniarzy". „Taka w Izbie panuje zawziętość opozycji — pisał poseł austriacki w Warszawie — że kiedy kto z partii dworskiej głos zabierze, zaraz go wrzawą, przerwami, szyderstwami wstrzymują i wyśmiewają. A nie tylko posłowie, lecz i arbitrzy, i kobiety na galerii siedzące".
Kobiety odgrywały w tej propagandzie patriotycznej rolę niepoślednią. Zwłaszcza dwie: księżna Izabela Czartoryska, niegdyś przyjaciółka Repnina, dziś najbliższa współpracowniczka Lucchesiniego oraz żona Szczęsnego Potockiego, późniejszego targowiczana. „Te dwie damy — skarżył się w listach król — i wiele kobiet z nimi trzymających, i młodych, i starszych, sposobami swojej płci właściwymi przeciągają codziennie posłów na stronę opozycji". Te żale królewskie uzupełnia ks. Walerian Kalinka, sumienny kronikarz Sejmu Czteroletniego: „... wszystko, czym serce można było poruszyć: wdzięk i dowcip, miłość własna i patriotyzm, zalotność i teatralność, wszystko z nadmiarem bywało użyte, aby królowi i Rosji odebrać stronników. Nawet panienki niedorosłe uczono, by za dziecinne pieszczoty kupować od posłów, jeszcze wahających się, kreski ich za stronnictwem patriotycznym". „Niepospolitej trzeba było odwagi, aby w tych warunkach wypowiedzieć zdanie przeciwne publicznie". „Ktokolwiek hamował zapędy sejmujących, kto do rozwagi nakłaniał lub bronił ludzi niepopularnych, zaraz o nim opozycja rozpuszczała wieści, że sprzedany i rublami zapłacony, a toż powtarzały paszkwile wiązaną i niewiązaną mową w Warszawie i po całym kraju rozrzucane". Nastroje sejmowe rozprzestrzeniły się na całe miasto. Walka polityczna przeniosła się na ulice i do domów Warszawy. To co w Izbie Poselskiej i jej arystokratycznej galerii wynikało częstokroć z niechęci wyłącznie osobistej, ze skomplikowanej gry prywatnych interesów, z dążenia do zatarcia dawnych grzeszków, w mieście stawało się sprawą czystego patriotyzmu, szczerego gniewu i pogardy w stosunku do „zdrajców ojczyzny". Nacisk na stronników króla przybrał formę terroru społecznego — i pod obuchem tego terroru partia królewska wykruszała się z dnia na dzień. Ostatni i decydujący cios zadała jej pruska riposta na notę Stackelberga w sprawie gwarancji.
Pruska bomba wybuchła dziewiętnastego listopada, w dniu imienin najgorliwszej kombatantki antyrosyjskiej, księżnej Izabeli Czartoryskiej. Lucchesini, pilnie dbający o względy swoich sprzymierzeńców, przysłał księżnej w upominku imieninowym porcelanową filiżankę z portretem króla pruskiego, a w niej zwinięty w rulon akt dyplomatyczny. Księżna odczytała go wśród okrzyków ogólnej radości. Była to oczekiwana z utęsknieniem przez opozycję nota dworu berlińskiego w sprawie gwarancji. Król pruski zawiadamiał naród polski, że rezygnuje wspaniałomyślnie z praw gwaranta, że nie będzie się mieszał do wewnętrznych spraw Polski, że w razie zamachu z zewnątrz na jej wolność — dostarczy pomocy wojskowej.
Treść noty pruskiej rozchodzi się po mieście lotem błyskawicy i wzbudza wszędzie szał radości. Spoza dyplomatycznych rozgrywek między mocarstwami zaborczymi, spoza samolubnej rywalizacji magnatów wyłania się wizja niepodległej Rzeczypospolitej, do której tęskni cały naród. Nikogo nie interesują prawdziwe motywy króla pruskiego. Nikt nie myśli o przyszłym odwecie Katarzyny. Warszawa z upojeniem powtarza anonimowy dwuwiersz:
„Niesłychanego szczęścia pogłoska się szerzy —
heretyk obywatel, który w nią nie wierzy".
Zwycięstwo opozycji nad królem jest zupełne. Odpływ ze stronnictwa królewskiego staje się masowy. Najbardziej płaszczący się dworacy zmieniają się z dnia na dzień w najżarliwszych szermierzy nowego kierunku politycznego. W Sejmie coraz śmielej i mocniej atakuje się „klikę Poniatowskich". Najwięcej upokorzeń znosi król. Najbardziej nienawidzą księcia prymasa. Ale, wskutek przypadkowego zbiegu okoliczności, pierwszą rzeczywistą ofiarą tej kampanii personalnej staje się „jedyny porządny z całej rodziny" — ks. Stanisław.
Upadek ks. podskarbiego zaczął się od charakterystycznej scenki, tak drobnej i małoznaczącej, że w ogólnym tumulcie sejmowym przeszłaby niewątpliwie nie zauważona, gdyby nie chodziło w niej o jednego z Poniatowskich.
Świadomym inspiratorem i reżyserem tego epizodu był największy „rozrabiacz" Sejmu Czteroletniego, osławiony właściciel warszawskich domów publicznych „przy moście", demagog i reakcjonista — Jacek Jezierski, kasztelan łukowski.
Zdarzyło się, że kasztelan Jezierski w zapale jednego ze swoich błazeńskich przemówień, którymi kupował sobie tani poklask galerii, odwrócił się plecami do tronu. „Książę Stanisław przerwał mu, ażeby wymówić tę nieprzyzwoitość. Kasztelan odparł, że wymówek tych nie przyjmuje, gdyż książę nie ma prawa mu ich czynić i gwałci zasadę równości. Następnie zbliżył się do króla i zginając kolano, poprosił go o przebaczenie winy, którą mu właśnie wyrzucano".
Ostra odprawa dana księciu, w zestawieniu z teatralnym aktem pokory wobec króla — miała dla całej widowni sejmowej wymowę jasną i jednoznaczną. Była to pierwsza odpowiedź na znienawidzoną przez szlachtę uchwalę sejmową sprzed dwudziestu lat o uksiążęceniu Poniatowskich. Przed tobą, królu, mogę ugiąć kolano, bo jesteś moim władcą konstytucyjnym. Ale tobie, smarkaczu, pyszniący się uzurpowaną mitrą, wara zwracać uwagę wolnemu szlachcicowi!
Szlachta to zrozumiała i nagrodziła śmiałka burzliwym aplauzem. Jezierski, co do którego wartości moralnych nikt nie miał złudzeń, stał się bohaterem dnia. Utarto wreszcie nosa przemądrzałemu moderantowi. Należało mu się chociażby za to, że niedawno występował w obronie Departamentu Wojskowego. W tym Sejmie nie ma miejsca dla Poniatowskich „umiarkowanych", „uczciwych", „moralnych". Dla tego sejmu istnieje tylko „klika Poniatowskich", którą należy zniszczyć.
Dotychczas zalety ks. Stanisława wysławiali pierwsi poeci kraju. Teraz wziął go na pazur anonimowy satyryk szlachecki. Jeszcze tego samego dnia całą Warszawę obiegł złośliwy wierszyk:
Na pozór grzeczny, ale w sercu dumny,
Stryja korony blaskiem zaślepiony.
Chociaż uczony, nie nadto rozumny,
Bredził niedawno zgryźliwymi tony.
Byłby nieznośny w tej postawie pana
Gdyby nie było z mostu kasztelana.
Łatwo sobie wyobrazić, jakim ciosem musiało być to błahe wydarzenie dla nadwrażliwej ambicji królewskiego synowca. „Najdumniejszy z Poniatowskich", niedoszły król Polski — w ciągu jednego dnia stal się postacią niepoważną, ulubionym celem rubasznych pamfletów.
Ale to była dopiero pierwsza przygrywka do właściwej awantury. W grudniu zjechał na Sejm z potemkinowskiego obozu pod Oczakowem hetman wielki Ksawery Branicki. Dużo wiemy o wybrykach, sprzedajności i warcholstwie magnatów polskich owego czasu, ale Branicki pobił w tej dziedzinie wszystkie poprzednie rekordy. Hetman wielki koronny, wysługujący się zaborczemu rządowi w charakterze ochotniczego dowódcy kozackiego pułku, generalissimus armii, zabawiający się w samodzielnego harcownika na obcych pobojowiskach — tego historia Rzeczypospolitej jeszcze nie znała. Za ostatni wyczyn znienawidzono Branickiego w całym kraju, stał się najjaskrawszym symbolem narodowej zdrady, pisano o nim setki najzjadliwszych paszkwilów, nawet potemkinowscy oficerowie traktowali go z nie tajonym lekceważeniem. Partia królewska przez cały czas gorliwie wygrywała ten atut w walce z opozycją. Książę prymas w morderczych przemówieniach nie pozostawiał suchej nitki na przeniewierczym hetmanie. Liczono się z tym, że po powrocie do kraju Branicki zostanie postawiony przed sądem sejmowym.
Ale polityka jest tylko polityką. Stronnictwo potemkinowskie, czyli prorosyjski odłam opozycji magnackiej, którego Branicki był głową, w pierwszej fazie Sejmu Czteroletniego walczyło przeciwko królowi ramię w ramię z partią pruską. Dlatego w obronę zdradzieckiego warchoła, jeszcze przed jego przybyciem do Sejmu, zaangażowali się najbardziej eksponowani działacze patriotyczni: Adam Czartoryski i Ignacy Potocki.
Potem pojawił się sam hetman. Ubrany po polsku, pełen animuszu, ze zwykłym frazesem patriotycznym na ustach. Darowano mu za to od razu część win. Sądzono, że napadnie na prymasa z powodu jego gwałtownych przemówień. Wręcz przeciwnie. „Mowa (Branickiego) była umiarkowana i przyzwoita, poprzestał na oznajmieniu, że ponieważ Rzeczpospolita powiększa swoje wojsko, uważał za konieczne nabrać nowych wiadomości w sztuce wojennej". Następnie hetman złożył wprowadzoną ostatnio przysięgę „jako nie brał nigdy, nie bierze i nigdy brać nie będzie pensji od żadnego cudzoziemskiego mocarstwa pod jakimkolwiek bądź pozorem". I... sprawę uznano za całkowicie załatwioną.
Branicki przyczaił się na pewien czas dla ugłaskania opinii. Ale zaraz potem z całą energią włączył się w sejmową grę polityczną. Wkrótce po swym powrocie „oczakowski partyzant" odbył kilka konferencji z markizem Lucchesinim, które mu w swoim domu ułatwiła księżna Czartoryska. Lucchesini w poufnym raporcie do króla pruskiego skreślił dosadny wizerunek hetmana i jego zbawiennych dla ojczyzny koncepcji: „... nie wahał się wobec księżnej wyłożyć mi swego planu, do którego przyjęcia chciałby nakłonić swych rodaków oraz jakieś państwo zagraniczne, które by szczerze Polską się zajęło i związało się z nią przymierzem dla upewnienia obustronnych dążeń. Plan jego zasadza się na tym, aby z nadejściem wiosny potworzyły się w każdym województwie konfederacje, aby one połączyły się z warszawską i otrzymawszy od WKMości korpus wojska, znalazły w nim poparcie. Z tym brakiem konsekwencji, który całe jego życie cechował, w. hetman powtórzył mi kilka razy, wobec księżnej, że gdyby ten plan był przyjęty przez WKMość, sam by pośpieszył do Berlina, aby porozumieć się co do operacji wojennych. Myśl jego zwraca się w stronę Galicji, gdzie chciałby bunt zapalić. Jego zamiarem jest oprzeć się o Kamieniec i rzucić kawalerię polską na partyzantkę, do której jedynie ona jest zdolna. Tak osobliwe wyznania w ustach człowieka, spowinowaconego tak blisko z ks. Potemkinem, obsypanego łaskami imperatorowej, przybyłego świeżo spod Oczakowa, zmuszały mnie do wielkiej ostrożności w rozmowie... Tymczasem ks. Czartoryska robi, co może, aby jej przyjaciele zaufali uczuciom patriotycznym Branickiego, nie wiem wszakże, czy potrafi zatrzeć w nich dawne wspomnienia".
Istotę „patriotycznego" planu hetmana stanowiła stara decentralistyczna koncepcja opozycji magnackiej, którą Katarzyna odrzuciła w Kijowie: przeciwstawienie prowincji Warszawie, przywrócenie hetmanom władzy nad wojskiem i pełnej inicjatywy wojennej, w konsekwencji całkowite zmajoryzowanie króla i sejmu. Zawzięta nienawiść Branickiego do Poniatowskich wzmogła się jeszcze w wyniku oskarżycielskich mów prymasa. Czekał tylko na okazję, aby zemścić się na rodzinie królewskiej i jednocześnie odzyskać utraconą popularność u szlachty. Okazja taka nadarzyła się wkrótce.
W pierwszych miesiącach 1789 roku Sejm przystąpił do szczegółowych obrad nad składem, charakterem i organizacją przyszłej stutysięcznej armii. Przedmiotem gorących dyskusji stała się trudna i nadzwyczaj drażliwa sprawa Kawalerii Narodowej.
Formacja ta stanowiła najdziwaczniejszy anachronizm ówczesnej wojskowości polskiej. Modelu jej nie zmieniano od wieków. W gruncie rzeczy była ona zszeregowanym pospolitym ruszeniem szlacheckim, niekarnym i drapieżnym. W okresie gdy armie państw zaborczych posiadały już strukturę i wyposażenie całkowicie nowoczesne, polska Kawaleria Narodowa nie różniła się w praktyce od konnicy Jana Skrzetuskiego czy Michała Wołodyjowskiego z Sienkiewiczowskiej Trylogii. Jej uzbrojenie, organizacja i tradycyjny „rycerski" charakter przypominały czasy króla Ćwieczka. Po dawnemu zwoływano ją za pomocą „listów przepowiednich". Po dawnemu dzieliła się na chorągwie, złożone ze szlacheckich „towarzyszy" i chłopskich pocztowych". Po dawnemu „towarzysze" otrzymywali niewystarczającą „lafę", której pozbywali się dość szybko, resztę uzupełniając sobie zwykłym rabunkiem. Gwałty i samowolne rekwizycje Kawalerii Narodowej były przedmiotem ciągłych interpelacji sejmowych. Ale ta przestarzała Kawaleria Narodowa cieszyła się nadzwyczajną popularnością wśród szlachty. Służba w niej stanowiła wymarzoną karierę dla uboższej młodzieży szlacheckiej. Strój „towarzyszy" był piękny, twarzowy i zapewniał powodzenie u kobiet. Była to formacja prawdziwie szlachecka. A że nie posiadała pełnej wartości bojowej? To, według pojęć ówczesnego przeciętnego szlachcica, nie miało większego znaczenia.
Hetman Branicki orientował się doskonale w nastrojach drobnej szlachty i sprawę Kawalerii Narodowej postanowił wygrać na swoją korzyść.
W ostatnich dniach stycznia najbliższy współpracownik hetmana, wojewoda sieradzki Michał Walewski, wniósł do laski marszałkowskiej ułożony przez Branickiego projekt pomnożenia Kawalerii Narodowej z dotychczasowego stanu około czterech tysięcy koni do nieprawdopodobnie wysokiej liczby około osiemnastu tysięcy koni.
Wszyscy rozsądniejsi ludzie w Sejmie zdawali sobie sprawę z na wskroś demagogicznego charakteru tego wniosku, nie mającego nic wspólnego z rzeczywistymi potrzebami kraju. Kawaleria Narodowa była najbardziej konserwatywnym i najkosztowniejszym rodzajem broni. Branicki zaskoczył nie tylko króla, lecz i szefów opozycji. Marszałek Małachowski błagał ponoć Stanisława Augusta, żeby nie dopuścił do dyskusji nad wnioskiem. Szeptano, że rzeczywistym inspiratorem projektu jest ks. Potemkin, któremu polska kawaleria potrzebna jest w partyzantce antytureckiej. Ci, którzy znali treść rozmów z Lucchesinim, wiedzieli, że hetman przygotowuje sobie siły do planowanego zamachu stanu.
Ale demagogiczny wniosek postawiono w momencie nader osobliwym i jego autorzy właśnie na ten moment liczyli. „Miłość ojczyzny doszła u nas do szaleństwa, zwłaszcza u kobiet" — pisała jedna z ówczesnych obserwatorek sejmowych. Sfrancuziali magnaci, którzy jeszcze wczoraj każdego szlachcica, ubranego po polsku, nazywali pogardliwie „tym Polakiem", obecnie, przy akompaniamencie kotłów i trąb, strzygli sobie francuskie fryzury i fraki zmieniali na kontusze. Znani ze sprzedajności senatorowie prześcigali się wzajemnie w składaniu przysiąg, że od nikogo nie brali pieniędzy. Warszawskie piękności zrzekały się klejnotów i kosztownych strojów w ofierze na wojsko. Widownia sejmowa wrzaskliwym entuzjazmem witała każdy wniosek o powiększenie armii, nie wdając się wcale w ocenę jego wartości i skutków. Jeżeli ktoś próbował wykazywać błędy takiego wniosku, piętnowano go natychmiast mianem zdrajcy i człowieka zaprzedanego.
Nacisk rozkołysanej opinii publicznej był tak silny, że chociaż większość ludzi rozsądnych w sejmie była zdecydowanie przeciwna pomnażaniu Kawalerii Narodowej, prawie nikt nie ośmielił się wystąpić w tej sprawie otwarcie. Milczał zastraszony król. Milczeli, zabiegający o względy szlachty, szefowie opozycji. Milczał, nie bacząc na swe poprzednie stanowisko, marszałek sejmu Małachowski.
Przeciwko wnioskowi Walewskiego i Branickiego z całą energią i stanowczością wystąpił jedynie ks. Stanisław Poniatowski. Ten najdziwniejszy z Poniatowskich odznaczał się jedną wielką zaletą: miał odwagę cywilną i — bez względu na konsekwencje — zawsze szczerze mówił to, co myślał.
Starszy synowiec królewski nie był wojskowym z powołania, ale w wyniku długiej praktyki i szerokich zainteresowań — w sprawach wojskowych orientował się równie dobrze, jak w sprawach ekonomicznych. Problem unowocześnienia armii polskiej obchodził go szczególnie. W czasie swej podróży niemieckiej poczynił na ten temat wiele obserwacji i wolno przypuszczać, że wniósł niemały wkład do opracowanego w dwa lata później nowego regulaminu wojskowego. Jak ks. Stanisław ustosunkował się do uchwały sejmowej o stutysięcznej armii — tego nie wiemy. Z jednej strony istnieją dowody na to, że o powiększenie armii zabiegał już od dawna. Z drugiej zbyt dobrze znał ekonomikę kraju, aby mógł wierzyć w całkowitą realizację tego patriotycznego wzlotu. W każdym razie przeciwko uchwale się nie wypowiadał i lojalnie się jej podporządkował. Wśród pierwszych ofiar społecznych na wojsko, opublikowanych w Gazecie Warszawskiej z dn. dziesiątego listopada 1788, figurowała także ofiara księcia w wysokości złp. 54 000. Dowiemy się wprawdzie później, że suma ta została wpłacona do Skarbu państwa drogą nader okrężną, lecz to już sprawa zupełnie inna. Deklaracje są zawsze i wszędzie szybsze od czynów.
W opinii Sejmu, a szczególnie galerii sejmowej, ks. Stanisławowi bardzo zaszkodziło jego wystąpienie w obronie Departamentu Wojskowego. Ale i za to trudno go, moim zdaniem, specjalnie winić. Książę, jako dowódca Gwardii Pieszej, miał wiele do czynienia z Departamentem i obok jego wad dostrzegał także jego zalety. Współpracował z generałem Komarzewskim i wiedział doskonale, ile serca i trudu kładł ten skromny, energiczny generał w uzdrowienie armii polskiej, o ile więcej był on wart od magnackich dowódców typu Branickiego, którzy dążyli do przejęcia jego władzy.
W sprawie Kawalerii Narodowej ks. Stanisław przemawiał w swój zwykły sposób: rozumnie, niezbyt efektownie, ale rzeczowo, operując argumentami trudnymi do zbicia.
Książę dowodził, że osiemnaście tysięcy kawalerii w samej tylko Armii Koronnej jest stanowczo liczbą zbyt wielką. „Jakież nam środki zostaną na piechotę? — mówił. — Jako sama jazda wojska nie czyni, tak też z liczną i najlepszą jazdą nie otrzymuje się zwycięstwa. Ono od piechoty i artylerii zależy, a dopiero gdy te skutek swój przyniosą, kawaleria reszty dokonywa. Jeżeli kraj nasz, usadzając się na zbytnim mnożeniu żołnierza konnego, mniej o piechotę dbać będzie, nie przyjdzie nigdy do takiego wojska, które by z sąsiednimi mierzyć się mogło. Tak więc niedostateczna do obrony kraju, a bardzo kosztowna broń ta, przez swój nagły zaciąg, jak proponują, może stać się wielce szkodliwą. Boć zapewne żądać będziemy od oficerów, aby karności tego wojska przestrzegali i żadnych nie dopuszczali nadużyć, lecz jakże oni tego dopełnią, kiedy zwiększając szwadron z trzydziestu do stu pięćdziesięciu głów, żadnego mu nie dodajemy oficera? Zważając, jakie zamieszanie musi nastąpić w kraju przy tak wielkich i nagłych zaciągach, złożonych nie tylko z towarzystwa, ale i z szeregowych i wielu innych ludzi, którzy za wojskiem w usłudze towarzyszów idą, nie można sobie obiecywać, aby z tej tak licznej zgrai rozliczne nie działy się ekscesa, którym zbyt mała oficerów ilość zapobiec nie potrafi... Nakazać zaciąg kilkunastu tysięcy szlachty tak raptownym sposobem jest to zrobić coś podobnego do pospolitego ruszenia. Pospolite ruszenie nigdy wojskiem nazywać się nie może ani na takich zasadach wojska tworzyć nie należy".
Przemówienie ks. podskarbiego było odważne, postępowe i głęboko słuszne. Rozprawić się merytorycznie z jego argumentami nie byłoby rzeczą łatwą. Ale w tym wybornym przemówieniu książę popełnił jeden niewybaczalny błąd. Mówiąc o Kawalerii Narodowej, użył w stosunku do niej obraźliwego słowa „zgraja". Klika Branickiego to potknięcie w pełni wykorzystała.
Obrońcy projektu nie polemizowali z księciem merytorycznie, lecz uczepili się owej niefortunnej „zgrai". Słowo to przewijało się we wszystkich następnych przemówieniach i huczało po galeriach Sejmu. „Książę podskarbi poniewiera drobną szlachtę!" — wołano z oburzeniem z ław poselskich, a galeria wtórowała przemówieniom posłów oklaskami, gwizdami i ogłuszającą wrzawą.
Merytoryczną obronę projektu wziął na siebie sam autor. Czymże było skromne, rzeczowe przemówienie ks. Stanisława wobec wspaniałego teatru, jaki rozegrał przed Izbą i galerią Branicki. Do braci szlachty przemówił magnat-rubacha, równy przemówił do równych. Odziany w polski strój, z lewą ręką na szabli, prawą ująwszy się buńczucznie pod bok, hetman grzmiał do panów braci. „Udałem się do geniuszu polskiego. Ta kawaleria z nas samych składać się będzie. Jak więc jedni z nas szczodrzy będą na zapłatę wojska, tak drudzy szczodrzy do wylewu krwi. Wiem z praktyki, bom bywał na kampaniach: mówię, że gdy postawi się żołnierza podług taktyki wyćwiczonego, choć on bywały na wojnie, już ma w sobie ducha na pół wybitego i nie inaczej, jak kijem można go naprzód popychać. Kiedy w Kawalerii Narodowej dosyć będzie, gdy Brat na Brata zawoła: dalej panie Pawle! dalej panie Michale! — i już wszyscy w skok do ognia!...
Podobnym argumentom szlachecka Izba oprzeć się nie mogła. Przemówienie ks. podskarbiego było słuszne i postępowe, ale wygrał demagog i reakcjonista Branicki. Książę przegrał na całej linii. Nie tylko sprawę Kawalerii Narodowej, ale i swoje sprawy osobiste. Śmiertelny wróg Poniatowskich postarał się o to, aby zniewagi wyrządzonej szlachcie nie zapomniano. Dumnego kandydata do Korony zmuszono do haniebnej samokrytyki. Musiał się tłumaczyć przed sejmem i galerią, że mówiąc o zgrai, miał na myśli „nie szlachtę", którą ceni, lecz „luzaków z pospolitego gminu". Ale i to nic nie pomogło. Fatalna zgraja przylgnęła do księcia na długo. Dotychczas był przez szlachtę tylko nielubiany. Teraz za to jedno słowo znienawidzono go powszechnie. Bardziej niż króla, który dopuścił do rozbioru kraju, bardziej niż prymasa, którego uważano za symbol wszelkich nieprawości.
Niekrępowana już niczym złość szlachecka bluznęła rynsztokową satyrą:
Choć ci diabli w kaszę s...ą,
nie nazywaj szlachty zgrają.
Młody Ciołku, chociaż panic,
nie miej przecież szlachty za nic!
I dalej:
Niech cip, diabli meczą, suszą,
niech tańcują z twoją duszą.
Wiele łeb twój dźwiga włosów,
niech ma tyle guzów, ciosów.
Wiele diabłów piekło liczy,
niech cię każdy z onych ćwiczy.
Wiele w Dubnie złych jest mostów,
Wiele k—y mają krostów,
Wiele sukien żyd nicuje,
Wiele k—w franca psuje,
Wiele w świecie psów i chartów,
Żebyś tyle połknął czartów.
Kasztelan Jezierski ks. Stanisława tylko ośmieszył. Branicki był człowiekiem tego samego pokroju, co Jezierski, lecz o wiele potężniejszym. Jego cios wyłączał z gry raz na zawsze.
Po awanturze w Sejmie książę rozchorował się ze zdenerwowania na ciężką febrę — trzeciaczkę. Chorował przez parę miesięcy pod troskliwą opieką lekarza-sekretarza dr Lusta, potem wyjechał na rekonwalescencję do swoich dóbr. Do Sejmu powrócił dopiero jesienią. Powitały go ironiczne spojrzenia i ledwie skrywane uśmiechy. Za plecami zaszemrały mu słowa:
Młody Ciołku, chociaż panic,
nie miej przecież szlachty za nic!
Jako działacz sejmowy ks. Stanisław był człowiekiem skończonym. Ale „młody Ciołek" jest twardy i uparty. Mimo nieustannych szykan, mimo nieznośnej atmosfery, jaka towarzyszy każdemu z jego wystąpień, pozostaje w Sejmie jeszcze przez całą jesień i zimę roku 1789. Ten ostatni okres działalności sejmowej wystawia jak najlepsze świadectwo odwadze, konsekwencji i rozumowi księcia. Wszystkie jego przemówienia z tego czasu są mądre, dalekowzroczne i podyktowane rzeczywistym interesem państwa. Ale mają jedną wadę: przeciwstawiają się zdaniu roznamiętnionej przez demagogów, sejmowej większości.
Dwudziestego szóstego października 1789 r., gdy Sejm poszukuje gorączkowo nowych źródeł finansowych na opłacenie wojska, ktoś wnosi nieprzemyślany projekt pobierania specjalnego podatku stemplowego od każdej skóry bydlęcej. Książę występuje przeciwko projektowi i wykazuje jego wadliwość... „Trzeba nam będzie wchodzić w szczegóły, roztrząsać protokóły, rejestratury importancji i eksportancji, księgi celne, ekonomię fabryk etc. Aby rolnik z lichą skórą przymuszony był jeździć do stempla..." Ale zastrzeżenia „przemądrzałego moderanta" giną w ogłuszającej wrzawie patriotycznej i projekt zostaje uchwalony. W miesiąc po wprowadzeniu nowego podatku całą Warszawę zalegają piętrzące się stosy cuchnących skór. Handel mięsny ulega zahamowaniu. Miastu grozi zaraza. A wojsko nie ma z tego żadnej korzyści.
Trzydziestego listopada 1789 Sejm rozpatruje projekt rekrutacji. Ks. Stanisław oddaje do laski marszałkowskiej szczególny dodatek, „aby zawarowana była ostrożność, aby oddany rekrut przyzwoitym postępowaniem komendy zachowany został w całości i po wyszłej kapitulacji dziedzicom nadal powrócony". Uważa ten dodatek za konieczny „już to dla warunku ludności, już dla ochrony wojska od robót i innych posług, którymi obarczają JJPP oficerowie żołnierzy".
Pierwszego grudnia 1789 ks. podskarbi wnosi o zrównanie podatkowe Litwy z Koroną.
Trzeciego grudnia 1789 znowu powraca do sprawy traktowania żołnierzy i szczegółowo uzasadnia swój pogląd. „Dwie sprężyny powodują wojskiem: rygor i miłość z własną komendą. Oświeceni oficerowie umieją rozsądnie i łagodnie z żołnierzem postępować. Nieoświeceni postępują surowo, gwałtownie i w naznaczaniu nawet posług ekonomicznych uciążliwie. Trzeba cywilnego zastrzeżenia względem straty rekruta; trzeba i tego warunku, że gdy po sześciu leciech kapitulacji wzięty rekrut wróci do wsi skaleczony lub znędzniony — pewnie wstręt sprawi w gromadzie do służby wojskowej, na oddalenie którego środek będzie: uwolnienie tej wsi od dania na sześć lat rekruta".
Nadchodzą pamiętne dni „buntu mieszczańskiego". Mieszczanie polscy, rozgrzani wiadomościami o zwycięstwach Rewolucji Francuskiej, domagają się od sejmujących stanów przyznania im pełnych praw obywatelskich. Ulicami Warszawy, przy akompaniamencie bicia w dzwony, przeciąga „czarna procesja" delegatów miast całej Polski. Prezydent Warszawy Dekert, bankier Bars, kupiec Paschalis i adwokat Mędrzecki składają królowi opracowany przez Kołłątaja memoriał, zaczynający się od słów: „Nadszedł czas, w którym znajomość sprawiedliwości i prawdy ośmiela nas mówić w otwartej szczerości..." Huk walącej się Bastylii odbija się echem w Warszawie. Żona Dekerta, obrażona w teatrze przez ks. Kazimierza Nestora Sapiehę, przywołuje go ostro do porządku:
„Niechby ks. Sapieha pamiętał, co się dzieje w Paryżu..."
Na szlacheckich krzykaczy pada strach. Marszałkowie sejmowi naradzają się, czy nie należałoby wezwać Kawalerii Narodowej dla „ukrócenia buntu". Hetman Branicki nie opuszcza domu, trzymając przed sobą na stole nabite pistolety. Kasztelan łukowski Jezierski zwalcza w Sejmie niesłychane zuchwalstwo „mieszczańskich buntowników". Dobroduszny Fryderyk Wilhelm II pisze do Lucchesiniego: „Dobrze robisz, że nieznacznie i po kryjomu przeszkadzasz. Bo w rzeczy samej, jeśliby udało się miastom polskim odzyskać dawne przywileje, toby fabrykanci z moich miast zaczęli przenosić się do Polski". Większość sejmowa jest za przyznaniem przywilejów tylko dla miasta Krakowa, które zachowało się „lojalnie" i nie wzięło udziału w warszawskiej demonstracji.
Siedemnastego grudnia 1789 roku, w czasie gorącej debaty sejmowej na ten temat, ks. Stanisław opowiedział się po stronie mieszczan. „Uważał, że przyznanie przywilejów tylko dla Krakowa byłoby to jedno, co chcieć widzieć wszystkie miasta nieszczęśliwymi i odmówić im nawet wysłuchania ich prośby" — pisał ówczesny sprawozdawca sejmowy. — „Radził zatem, aby dla ogółu miast nadane były swobody, które zdołałyby zabezpieczyć majątek tej klasy ludu. Do legislacji przypuszczać mieszczan nie radził, ale to, co religia i ludzkość światłemu dyktuje, rządowi przedsięwziąć zalecał — dodając, że istotnym materiałem każdego kraju jest ludność, a na ludności bogactwa, siła i szczęśliwość zasady swoje gruntują. Na końcu żądał czytania w Izbie memoriałów miast, które by potem do roztrząśnięcia Deputacji Rządowej odesłane bydź mogły".
Przemówienie w sprawie miast było ostatnim wystąpieniem sejmowym ks. Stanisława. Szlachta miała dosyć znienawidzonego „mędrka", czepiającego się każdego słowa, powodującego obstrukcję w obradach. O okolicznościach towarzyszących jego odejściu z Sejmu dowiadujemy się z Souvenirs. „Ponieważ uznano w wielu wypadkach, że powstrzymuję Izbę w sprawach, które budzą największy entuzjazm i które są już jakby przegłosowane, postanowiono pozbyć się mnie z Sejmu i w konsekwencji uchwalono, że muszę stale przebywać w Grodnie i przewodniczyć Komisji Skarbu. Wyjechałem na kilka dni do jednej z moich posiadłości, tam przysłano mi rezolucję Sejmu po której zdecydowałem się wycofać z życia publicznego. Napisałem do króla, składając mu dymisję ze wszystkich moich funkcji cywilnych i wojskowych, nie czując się zdolnym do pozostawania w kraju w tak ważnym okresie, nie będąc członkiem Sejmu. Król napisał mi w odpowiedzi długi serdeczny list — ale nie zdołał mnie ugiąć".
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #7

 
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Closed TopicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej