Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
8 Strony < 1 2 3 4 5 > »  
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Więziennictwo w II RP,
     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 1/03/2015, 21:53 Quote Post

Święty Krzyż Więzienie Ciężkie
Życie codzienne.
Uciążliwość odbywania kary w więzieniu wiązała się z warunkami klimatycznymi oraz z okresem czasu jaki rozpatrujemy. Warunki klimatyczne ze względu na wysokość były wyjątkowo niekorzystne w porach zimnych. Natomiast warunki socjalne najgorsze w pierwszych latach funkcjonowania. W 1921 roku na 319 więźniów zmarło aż 91 (28% stanu) 1923 to na 320 osadzonych 88 zgonów(27%) a już w 1926 na 390 więźniów tylko 32 zgony (8%). Natomiast w latach trzydziestych to już zgony pojedyncze (1931 trzy zgony).
Najpoważniejszą przyczyną takiego stanu były choroby: gruźlica, szkorbut, ślepota, choroby skórne. Największy na to wpływ miały silne przeciągi które spowodowane były okratowanymi drzwiami oraz braku szyb w niektórych oknach. Dopiero w późniejszym okresie naczelnikowi udało się ten problem zmniejszyć szkląc okna oraz zasłaniając kraty. Wiele jest opisów bardzo złych warunków szczególnie komunistów które ukazały się po II WŚ. Jednak te opisy należy brać z pewnym dystansem. Zresztą i przed wojną krążyły opinie o ciemnych, zimnych zagrzybionych kazamatach. Jak było naprawdę? W pierwszych latach sytuacja zbliżona była do opisu. Natomiast z biegiem lat za sprawą naczelnika ta sytuacja zmieniała się na lepsze. Myślę że wiarygodnym opisem może być relacja dziennikarza "Gazety Kieleckiej" redaktora Popławskiego który za zgodą naczelnika został wpuszczony nawet do karceru. Z jego relacji:"Posadzka w celach lśni niby słońce majowe, na ścianach próżno szukać grzyba, o którym (dzisiaj już mogę się przyznać) dużo mi mówiono" Również M. Wańkowicz odwiedzając swego przyjaciela S. Piaseckiego pisał:"w celach oddzielonych ażurem krat od korytarzy, których podłoga jest wyfroterowana na glanc (pono więźniowie polerują ją butelkami) stoją na baczność ustawieni w dwuszereg więźniowie w aresztanckich ubraniach"
Natomiast poseł PPS Wł. Uziembło stwierdził:"Zwiedzając więzienie na Św Krzyżu wszyscy byliśmy zgodni, że jest ono hańbą dla Polski". Była to opinia wystawiona po wizycie w roku 1924. Po wystąpieniach sejmowych ministerstwo zleciło szczegółowe kontrole które stwierdziły trudne warunki bytowe ale panujący ład i porządek. Główne sprzeczności w relacjach pojawiają się w przypadku więźniów komunistów czy posłów lewicowych a opiniami ludzi zwiedzających czy kontrolujących.
Każdorazowo nowo przybyły więzień był strzyżony na "zero" oraz pozbawiany całego owłosienia. Kąpano oraz przebierano w czyste więzienne ubranie (osobiste było dezynfekowane) a następnie umieszczano w celi obserwacyjnej na okres 4-5 tygodni. Kąpiel pozostałych osadzonych odbywała się raz na dwa tygodnie natomiast wymiana bielizny raz na tydzień. Każdorazowo przy zmianie bielizny felczer miał obowiązek sprawdzania czy więzień nie ma wszawicy (efektem wykrycia takowej była kara dla więźnia, że nie zgłosił tego faktu wcześniej). Takiej kontroli (czystości ciała i bielizny)byli poddawani również niżsi f-sze będący w bezpośrednim kontakcie z osadzonym. Skazani nie spali na łóżkach lecz na siennikach (słoma w nich była wymieniana co 3-4 tygodnie) rozkładanych na noc na podłodze a na dzień układane jeden na drugim.
Pierwszym lekarzem więziennym był R. Blinka odwiedzający dwa razy w tygodniu więzienie. Był lekarzem niezwykle bojaźliwym (może ostrożnym) ponieważ przed badaniem więzień musiał być dokładnie przeszukany przez dwóch strażników. Badanie odbywało się w pozycji leżącej:"opukiwał go pięścią, przytrzymując często kolanem brzuch". Ponieważ nie cieszył się zbyt dobrą opinią w 1931 roku jego miejsce zajął dr B. Łuszcz z Nowej Słupi. Nowy lekarz pracował 7 dni w tygodniu po 3 godziny zarabiając 301 zł miesięcznie. Od 1922 roku zatrudniony był również felczer A. Durakiewicz który był do dyspozycji 12 godzin dziennie przez 7 dni. Do jego obowiązków należało zajmowanie się szpitalem, apteką oraz w nagłych wypadkach udzielania pomocy więźniom oraz f-szom. Zarabiał 286 miesięcznie.
W pierwszych okresach norma żywieniowa ustalona przez Kielecką Okręgową Dyrekcję Więzienną wynosiła 2000 kalorii (brak ogólnej normy która została wprowadzona dopiero w Zarządzeniu z 1931 roku i wynosiła w całej Polsce 2400 kalorii). Więzienna piekarnia w której pracowali więźniowie dziennie wypiekała 500-600 bochenków. Ponieważ administracja doskonale wiedziała o trudnych warunkach postanowiono zwiększyć (tylko dla tego więzienia) normę do 3000 kalorii oraz zwiększyć normę opałową dwukrotnie. Mimo zapewnienia odpowiedniej ilości kalorii jakość pożywienia a w szczególności monotonia była istotnym problemem. Relacja skazanego:"Jak zaczną dawać w październiku kapustę dwa razy dziennie, na obiad i kolację, to dają do maja. W maju dwa razy dziennie kasza i tak do października". Przykładowe dzienne menu (1925 rok) śniadanie: zupy: żurek, lub barszcz (barszcz tylko w niedzielę). Dodatkiem (co drugi dzień) była słodzona kawa z cykorią. Na obiad podawano grochówkę lub krupnik jaglany (przeważnie co drugi dzień). Kolacja to zupa peluszkowa, krupnik z rzadka grochówka. System podawania jedynie zup (na obiad) przetrwał do połowy lat 70 tych, zupę przeważnie grochówkę nazywano "litrażem" - 1 litr zupy. Do posiłku dodawano chleb i wodę. Więźniowie chorzy otrzymywali dodatkowo diety składające się z : rosołu z ryżem, oraz słodzonej herbaty. Najczęściej podawanym daniem był krupnik (30%), grochówka (20%).
W systemie progresywnym istotną rolę odgrywała praca. W więzieniu zatrudnionych stale było około 30%. Funkcjonowały warsztaty: ślusarski, szewski, bednarski, blacharski, koszykarski, krawiecki i kowalski. Więźniowie byli zatrudnieni również w więziennym gospodarstwie rolnym oraz przy wycince lasów. Tak opisuje swoje spotkanie Wańkowicz: " Na zakręcie ślicznej drogi zaskoczył nas widok jakby żywcem wyjęty z amerykańskiego filmu. Jednakie na nich aresztanckie mycki (w PRL-u nazywane "kaniołki") jednakie kajdany nożne, szczepione długim łańcuchem przytwierdzonym do pasa. Wokoło zielone mundury straży i psy."
Poza więzieniem zatrudnienie znajdowali więźniowie krótkoterminowi między innymi do budowy drogi do więzienia. Zapewne z tego spotkania pochodzi opis Wańkowicza. Poza tym więźniowie byli zatrudnieni do wszelkich prac związanych z funkcjonowaniem więzienia.
Drugim elementem systemu progresywnego była nauka.
W 1924 otworzono szkołę, najpierw trzyklasową a następnie cztero. Pierwszą nauczycielką była pani J. Kulbabińska jednakże z powodu częstych zaczepek ze strony więźniów postanowiono zatrudnić nauczycieli I. Skrobacza oraz M. Grzywnę. Religii (oraz udzielał posługi religijnej)uczył w latach dwudziestych ks K. Dąbrowski a następnie w latach 1928-36 ks dr St. Sendys a następnie Ojcowie Oblaci (dr J.Kulawy, o. L. Spychalski i o. A. Leszczyk). Do skazanych wyznania prawosławnego przyjeżdżał ks Łotocki a do grekokatolików ks. Kładoczny (prowadził nielegalne kontakty podczas spowiedzi z nacjonalistami z OUN - u). Do Żydów rabini przybywali jedynie w okresie świąt żydowskich.
Tak widział klasę szkolną (przygotowaną z celi) redaktor Popławski: Klasa szkolna jest wielka, umeblowana zwykłymi ławkami. Czarna tablica, szafa z eksponatami, mama Polski, kolorowe portrety sławnych mężów, kilka doniczek z kwiatami... Ot zwykła klasa, tylko kraty w oknach i stalowa krata w głębi, na wprost ławek w klatce-strażnik z karabinem". Klasa była również zamykana a w razie zagrożenia nauczyciel mógł alarmować dzwonkiem. Zajęcia odbywały się w dni powszednie w godzinach 8:30-11:30 oraz 14:00-17:00.

W następnym poście postaram się opisać bunt jaki wybuchł 25 września 1925 roku.
 
User is offline  PMMini Profile Post #31

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 3/03/2015, 20:46 Quote Post

Święty Krzyż Więzienie Ciężkie

Bunt 25 września 1925 roku.
Bunt - trudno jest o jednoznaczne określenie tego terminu (bunt więzienny) ponieważ w literaturze to zagadnienie zjawia się pod wieloma postaciami i definicjami. Najkrótsza i dla mnie najodpowiedniejsza to: "grupowa agresja zmierzająca go zamierzonych celów". Natomiast jakie są przyczyny, przebieg i skutki to w zasadzie jest indywidualną cechą każdego buntu. Trudno jest przewidzieć przebieg i rozwój (często odbiegający od założonego scenariusza buntujących się i tłumiących) jak i zakończenie. Pierwszy klasyczny bunt można odnotować w 1774 roku w Simsbury (USA) natomiast w okresie II RP było kilka ale zdecydowanie mniejszych ( jeśli chodzi o skutki). Do największego doszło w lutym 1930 roku w więzieniu na Mokotowie, w buncie wzięło udział 220 więźniów ( bez ofiar) czy we wrześniu 1933 w Koronowie.

Cechą wspólną większości buntów jest jego przywódca. Tu został nim Jan Kowalski, zresztą nie przypadkowo ponieważ do więzienia na Św. Krzyżu został przetransportowany z powodu nieposłuszeństwa i wszczynaniu protestów w innych zakładach. Znalazł tu doskonały grunt ponieważ trafił można powiedzieć do swoich. Był sierżantem Wojska Polskiego zdemobilizowanym po konflikcie polsko-bolszewickim i z braku odpowiedniego zajęcia trafił na przestępczą ścieżkę. Jego głównymi kompanami i pomocnikami byli również byli wojskowi, weterani wojny polsko-bolszewickiej, wojny światowej odznaczeni (jeden Krzyżem Walecznych). Niestety, ale jedną z bolączek nie tylko ówczesnej Polski jest właśnie problem z byłymi żołnierzami po zawieruchach wojennych. Często brakuje dla nich odpowiedniego zajęcia a i często oni sami nie za bardzo akceptują pokojowe prawa. (chociażby powstanie po II WŚ gangów motocyklowych w USA). Tu należy nadmienić że jednak w II RP dużą wagę przywiązywano do spraw weteranów wojennych jednak z powodów oczywistych (bieda) trudno było na odpowiednim poziomie zagwarantować wszystkim przyszłość. Kowalski nie był zwykłym warszawskim złodziejaszkiem. Odsiadywał wyrok dożywocia za kilkukrotne morderstwo a sławę przyniosła mu brawurowa ucieczka przed obławą Policji przepływając Niemen pod ostrzałem policyjnej pogoni.
Dzień został wybrany miesiąc wcześniej i nieprzypadkowo. Była to niedziela 20 września 1925 w którym to dniu wypadała rocznica dziesięciolecia Policji Państwowej a huczne obchody miały odbyć się w Kielcach. Poza tym jest tajemnicą skąd więźniowie wiedzieli o święcie policji, znali plan więzienia a przede wszystkim o karabinach znajdujących się w kancelarii przeznaczonych dla rusznikarza.
Niedziela była pogodnym dniem, na śniadanie więźniowie otrzymali
800gr chleba, 24gr masła, 15gr sadła i zupę z kaszy jaglanej.
Po godzinie 9-tej doprowadzano 16 więźniów z celi nr 16 do łaźni, eskortowanych przez dwóch dozorców (w/g regulaminu). Niezgodnie z regulaminem dopuszczono do zasznurowania butów. Po minięciu spacernika na podwórku zaatakowano konwojentów (jednego z nich zabijając) a pozostali udali się w stronę kancelarii po ostrzelaniu przez f-szy w wyniku którego zginęło 2 więźniów. W kancelarii zerwali połączenia telefoniczne oraz wdarli się do pomieszczenia gdzie znajdowały się karabiny przeznaczone do naprawy przez rusznikarza. Zdobyto 28 karabinów, dwa pistolety oraz 600 sztuk amunicji (jedynie 8 sztuk nadawało się do użytku). Po zdobyciu broni wywiązała się regularna strzelanina. Po zdobyciu broni ostrzelano a następnie zdobyto (strażnik uciekł) północno-zachodnią wieżę strażniczą, co zresztą nie było trudne ponieważ była drewniana. Część więźniów ( z pierwszej 16-tki) która była zmuszona siłą do uczestnictwa skryła się i nie brała udziału natomiast do buntowników przyłączyli się więźniowie pracujący w kuchni i ze szpitala więziennego. Celem było wtargnięcie i zdobycie głównego budynku więziennego i uwolnienie wszystkich więźniów
co dało by szansę na opanowanie (mimo ofiar) całego więzienia i umożliwiło ucieczkę. Zamiar ten nie został zrealizowany ponieważ po pierwszym szoku służba więzienna przystąpiła do obrony wzmacniając posterunki wszystkimi f-szami. Skoro nie udał się atak na budynek główny postanowiono dokonać próby wydostania się z więzienia. Masywna brama i silny ogień (między innymi z wartowni) spowodował że postanowiono wybić otwór w murze zewnętrznym w okolicy zajętej wieży strażniczej. Po wybiciu dziury w murze buntownikom nie udało się wyjść ponieważ zostali przygwożdżeni silnym ogniem strażników oraz ochotników przybyłych z Nowej Słupi (z tej miejscowości pochodziła znaczna część f-szy więziennych) którzy otrzymali prywatną broń naczelnika. Był to w zasadzie moment który zakończył bunt a w zasadzie jego powodzenie. Udało się również opanować sytuację w budynku głównym więzienia gdzie więźniowie w niektórych celach słysząc odgłosy walki próbowali się uwolnić.
Z powodu zniszczenia linii telefonicznej dopiero z miejscowości Chybice odległej o 10 km od więzienia poinformowano o godzinie 11:30 Jarosława Barwicza komendanta wojewódzkiego policji i wojewodę Ignacego Manteuffela o zajściach na Św. Krzyżu. Natychmiast przerwano obchody i w zarekwirowanych samochodach 30 policjantów pod dowództwem wojewody i komendanta policji udano się w miejsce buntu. Na pomoc wezwano również wojsko, kompanię piechoty oraz pluton karabinów maszynowych z 4 Pułku Piechoty Legionów. Żołnierze wyruszyli pieszo z Kielc i gubiąc drogę nie dotarli w porę. Około godziny 17-tej komendant policji mając do dyspozycji 103 policjantów i f-szy postanowił przypuścić frontalny atak. Policjanci po drabinach wdali się na mur zewnętrzy oraz dachy pobliskich zabudowań i otworzyli ogień do buntowników. Prawdopodobnie w tym właśnie czasie został zabity przywódca buntu Kowalski co spowodowało chaos wśród buntowników, mimo że przywództwo przejął Władysław Poczta. Więźniowie opuścili zajętą wieżyczkę i schronili się w łaźni. Prowadzili ogień do momentu braku amunicji. W tym czasie policjanci wzmocnieni przez oddział z Iłży wdarli się przez bramę główną i opanował główne podwórko. To w zasadzie był koniec buntu. Pozostało sforsowanie drzwi łaźni i obezwładnienie pozostałych więźniów. Następnie wyniesiono ciała zabitych i ułożono na dziedzińcu podwórza głównego celem przestrogi dla przyszłych uciekinierów czy buntowników, pochowano ich następnie na polanie Bielnik.
Smutnym finałem była śmierć siedmiu buntowników (Jan Kowalski, P.Dudek, W,Sajewicz, St.Kruk, W.Gajda, M.Olechowicz, J.Brands) jedenastu zostało rannych. Zginął również jeden więzień nie biorący udziału w buncie był sprzątającym dziedziniec. Siły porządkowe straciły f-sza (st dozorca A. Chrząstowski) oraz rannych zostało 2-ch f-szy i 2-ch policjantów. Na pamiątkę tamtych wydarzeń postawiono pomnik na dziedzińcu więziennym który zniszczyły władze komunistyczne.
Już 3 listopada 1925 roku Są Okręgowy w Kielcach w trybie doraźnym późno w nocy rozpatrzył sprawę 11 buntowników. Wł. Pocztę skazał na karę śmierci (ułaskawiony przez prezydenta) pozostali (ośmiu) na dożywocie a dwóch uniewinnił.
Naczelnik Butwiłowicz mimo zaniedbań które doprowadziły do buntu (zresztą większość powodzeń buntów czy ucieczek to zaniedbania służby) został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi za "osobistą odwagę, inicjatywę i należyte zorganizowanie służby więziennej przy tłumieniu buntu".

Posty opracowano na podstawie między innymi książki "Bunt w więzieniu na Świętym Krzyżu " B.G Kułan.

Ten post był edytowany przez gtsw64: 3/03/2015, 21:32
 
User is offline  PMMini Profile Post #32

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 3/03/2015, 21:28 Quote Post

Zamykając temat więzienia na Św. Krzyżu chciałbym dopisać jeszcze jeden krótki a uważam istotny post.

Pierwszy temat to sprawa informacji jaka zawarta jest w książce "Bunt w więzieniu na Św Krzyżu" pana B. Kułan która pochodzi z książki Historia więzienia na Świętym Krzyżu 1886-1939 pana Matysika (niestety w tej chwili jej nie posiadam) i nie mogę zaprezentować szczegółów informacji która minie niezwykle ciekawi a spotkałem się z nią kilkakrotnie.
Fragment książki: "Według ustaleń W. Matysika pomiędzy lipcem 1938 a wrześniem 1939 w świętokrzyskim zakładzie karnym przebywało 413 osób skazanych za szpiegostwo. Część z nich została rozstrzelana 4 września 1939 w czasie ewakuacji więzienie, jako potencjalni niemieccy agenci."

Druga to zachęta do zapoznania się z twórczością pensjonariusza więzienia na Św. Krzyżu pana Sergiusza Piaseckiego. Jego treść telegramu "Za zdjęcie z krzyża dziękuję, dziękuje, dziękuję" rozpoczęła opis więzienia.
Powiem szczerze że jej nie znam (twórczości) ale po osobie autora może być ciekawie
http://pl.wikipedia.org/wiki/Sergiusz_Piasecki
Jest film (obejrzałem pierwszy odcinek - obiecujący) pt "Żywot człowieka rozbrojonego" na podstawie książki o takim samym tytule. Piasecki pisał notatki do tej książki na Św. Krzyżu (myślę że wiele jest z postaci przywódcy buntu Kowalskiego) oraz własnych przeżyć.
Zacząłem czytać książkę "Bogom nocy równi" motto:
QUOTE
Uprzejmie proszę szanowne GPU o niezaprzątanie sobie głowy odszyfrowywaniem podanych w powieści nazwisk i faktów. Do niczego to nie doprowadzi. Mam tyle sprytu (o czym dawniej przekonałem was wielokrotnie), ze potrafię nie tylko dobrze zatrzeć za sobą ślady, lecz i pozostawić fałszywe. A szkoda by było, żebyście doszli po nich do sławnych rzekomych zdrajców ZSRR, nawet jeśli to będą agenci waszego wspaniałego GPU.
Autor

Zaczyna się nie źle smile.gif

Ten post był edytowany przez gtsw64: 3/03/2015, 21:35
 
User is offline  PMMini Profile Post #33

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 4/03/2015, 17:21 Quote Post

Chciałbym jeszcze odnieść się do postu o buncie na Św. Krzyżu. W kilku publikacjach czy artykułach autorzy sugerowali że mimo przeprowadzonego śledztwa (które w zasadzie nic nie ustaliło) są pewne pytania na które nie dano odpowiedzi. Chodzi o to skąd więźniowie wiedzieli o święcie policji, znali plan więzienia oraz fakt że w pomieszczeniu rusznikarza znajduje się broń. W większości przewijała się sugestia że buntownikom pomagał ktoś z zewnątrz oraz wewnątrz. Ja uważam że wciągnięcie osób trzecich komplikowało sprawę a zdecydowanie łatwiej mogło dojść do dekonspiracji. Wymienione przypadki choć na pierwszy rzut oka wielce zagadkowe w istocie nie są tak skomplikowane.
Święto Policji, ustalenie daty za murami nie nastręczyło większych trudności. Jedna droga to nowo przybyli więźniowie którzy mogli znać datę święta, przecież na wolności nie była ona utajniona. Druga droga to gadulstwo strażników (w rozmowie z więźniami) czy też między sobą a rozmowa mogła zostać podsłuchana. Kwestia zdobycia planu więzienia. W zasadzie również nic trudnego. Wystarczy że trzech czy czterech więźniów którzy są zatrudnieni do obsługi więzienia (np sprzątający teren, oddziały czy inne miejsca) odtworzą plan w jakim się poruszają. Kompletując go mamy pełny plan więzienia. Ostatnia kwestia, najbardziej zagadkowa to broń u rusznikarza. Właśnie cały problem w tym że jego pokój znajdował się obok kancelarii, w pionie administracyjnym a nie np w zbrojowni czy na wartowni. Pomieszczenia zbrojowni, wartowni sprzątają w zasadzie sami f-sze i nie mają tam wstępu żadni więźniowie. Natomiast pion administracyjny sprzątają osadzeni i tak było zapewne w tym przypadku. Sprzątając codziennie korytarze, ubikacje czy inne pomieszczenia musieli dokładnie znać rozkład pomieszczeń. Wystarczyło małe niedomknięcie drzwi i więźniowie zobaczyli składowaną broń. A skoro było to pomieszczenie rusznikarza to broń powinna pozostać dłużej ponieważ naprawa około 30 karabinów musi potrwać (podobny scenariusz był w czasie ucieczki pana Piechowskiego z Oświęcimia gdzie wykradziono mundury, broń a nawet samochód którym wyjechano główną bramą). Pozostało tylko zgromadzić te informacje i plan buntu był gotowy.
Dlatego uważam że szukanie współwinnych za murami to raczej kierunek w stronę sensacji niż prozy życia więziennego.
 
User is offline  PMMini Profile Post #34

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 4/03/2015, 19:04 Quote Post

Ucieczka

To druga po buncie największa zmora więzienników na całym świecie. Zmora tym dokuczliwsza ponieważ w przypadku ucieczki obnaża bezlitośnie niekompetencję, lekceważenie obowiązków służbowych, złe zabezpieczenia ochronne czy złe przepisy. Powodzenie ucieczki niestety w znacznej większości to błędy służby więziennej wykorzystane przez więźniów. Sukcesem służby jest jedynie w zasadzie odkrycie planu ucieczki, ponieważ każdy pozostały etap realizacji tego planu to porażka. Porażka tym większa im dalszy był etap przygotowania czy realizacji ucieczki.
Dlatego też po ucieczce oprócz wstydu czy chociażby niesmaku zawsze następują konsekwencje służbowe co zapewne też nie jest miłe.
Ze względu na bardzo zły stan techniczno-ochronny większości więzień otrzymanych w spadku po zaborcach i w zasadzie brak nowych inwestycji w infrastrukturę więzienną (wybudowano a w zasadzie dokończono w 1926 roku budowę więzienia w Tarnowie, jedno z najnowocześniejszych ówcześnie w Polsce może i w Europie) oraz niski poziom wyszkolenia służby powodował w okresie międzywojennym sporą liczbę samouwolnień (tak wówczas nazywano ucieczkę). Pierwszej w odrodzonej Polsce (w/g pana K. Pawlaka) dokonał ucieczki Karol Pieniążek z więzienia im. św. Michała w Krakowie. Był niesłychanie groźnym bandytą który dokonywał rozbojów w okolicach Warszawy, Krakowa i Lwowa. Ponieważ znany był ogólnie policji został rozpoznany na ulicy w Tarnowie przez policjanta którego zabił w trakcie próby zatrzymania. Dopiero w 1922 roku został ujęty przez policje i skazany na karę śmierci, który to wyrok wykonano.
Natomiast najtragiczniejszy finał ucieczki miał miejsce w nocy z 21/22 kwietnia 1923 roku w Więzieniu Mokotowskim w Warszawie. Ucieczki dokonali więźniowie skazani na kilkunastoletnie wyroki (Nowicki, Debisz, Roszkowski) oraz więzień Dubeńko skazany na dożywocie. Wszyscy czterej zatrudnieni byli w piekarni dlatego też ucieczkę zaplanowali na porę nocną. W trakcie ucieczki zamordowali trzech strażników (były to pierwsze ofiary śmiertelne podczas pełnienie obowiązków służbowych). Nowickiego i Debisza wkrótce pojmała policja i wyrokiem sądu zostali skazani na kary śmierci (wyroki wykonano). Pozostali również nie cieszyli się długo wolnością. Roszkowski zbiegł do ZSRR gdzie został zabity podczas napadu, natomiast Dubieńko zginął w czasie przestępczych porachunków.
Pierwszej zbiorowej ucieczki w historii więziennictwa IIRP dokonano w 1919 roku a jej prowodyrem był Wacław Załęski. Żołnierz WP który okradł kancelarię a następnie podpalił koszary w Cytadeli Warszawskiej. Kierując grupą przestępczą dokonywał napadów i rozbojów. Kilkakrotnie był aresztowany i zawsze udawało mu się zbiec. Jednak ostatecznie został złapany osądzony i skazany na karę śmierci którą wykonano przez rozstrzelanie.
Inną zbiorową ucieczką była ucieczka z więzienia przy ul. Kopernika w Łodzi 27 października 1929 roku. Cechą charakterystyczną tej ucieczki jest to że próby dokonało 12 więźniów natomiast już w trakcie dokonywania pięciu osadzonych cofnęło się i powróciło do celi. Jest to często zdarzający się przypadek gdy uciekają całe cele, grupy spacerowe czy zatrudnieni w jednym miejscu. Uciekający zastraszają pozostałych więźniów czy nawet zmuszają siłą do ucieczki. Drugim ciekawym aspektem tej ucieczki było to że więźniowie do dokonania ucieczki potrafili zorganizować i użyć lin, świdrów i łomów. Może wydawać się to trochę śmieszne ale jest to faktem że więźniowie są nieobliczalni. Nie tak dawno (może z dwa lata wstecz) w jednym z polskich więzień do wycięcia krat skazani wykorzystali szlifierkę kontową a był to zakład typu zamkniętego.
W latach trzydziestych zdecydowanie zmniejszyła się liczba ucieczek czy tez prób. Wiązało się to z poprawą infrastruktury, zabezpieczeń techniczno-ochronnych czy też podniósł się poziom wyszkolenia kadry.
Ale i tak próbowano dokonując bardziej wyrafinowanych metod. Wykorzystanie takiej metody nastąpiło w czasie ucieczki dwunastu skazanych z więzienia w Koronowie w sierpniu 1935 roku. Wykonano podkop z budynku więziennego do pobliskiego kościoła. Niestety dla uciekinierów kościół był zamknięty na solidne zamki a próba sforsowania drzwi obudziła księdza który zawiadomił policję.
Największą ucieczką która się powiodła ale tylko częściowo nastąpiła 13 sierpnia 1937 roku w więzieniu w Rzeszowie. Jedenastu więźniom udało się dostać do magazynu odzieżowego gdzie przebrali się w cywilne ubrania i wydostali na dziedziniec. Następnie sforsowali mur i zbiegli. Niestety Wł. Borowcowi to się nie udało, został zauważony na murze i schwytany. Nie dopisało szczęście również A. Tryburczowi który skacząc z muru złamał nogę i został złapany po informacji mieszkańca. Pomysłodawcami ucieczki byli Józef Żelazny oraz Aron Schwarz którym ucieczka się powiodła. Żelazny nie cieszył się długo wolnością oraz życiem. Na wolności dokonał napadu w trakcie którego zamordował człowieka. W czasie śledztwa zostaje aresztowany i skazany na karę śmierci. Jeszcze raz próbował dokonać ucieczki w trakcie której postrzelił przypadkowego przechodnia i sam został trafiony przez pościg policji. Schwarz okazał się nie gorszym bandytą od swojego kolegi. Został złapany w Krakowie gdzie podawał się za handlarza bydłem. Widocznie to uśpiło policjantów którzy go nie zrewidowali zabierając na komisariat. Przed budynkiem komisariatu wyciągnął pistolet i rozpoczął strzelaninę z policjantami. Jednego policjanta zastrzelił a drugiego zranił, wskoczył do stojącego auta i zaczął uciekać. Zaalarmowani f-sze podjęli pościg i w okolicach Kopca Kościuszki został osaczony i zastrzelony, wcześniej zdążył jeszcze zabić jednego policjanta. H. Czyż i J. Siupik wymknęli się obławie i dotarli do miejsca zamieszkania, jednak po pewnym czasie sami zgłosili się na policję (prawdopodobnie zostali zmuszeni przez współosadzonych). Pozostałych zbiegów wkrótce ujęła policja.


W następnym poście postaram się opisać Berezę Kartuską.
 
User is offline  PMMini Profile Post #35

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 6/03/2015, 18:54 Quote Post

Miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej

Powstanie.
Wiem że Bereza Kartuska to nie więzienie. Dlatego też co robi w temacie o więziennictwie międzywojennym? Otóż umieściłem taki temat aby właśnie szerzyć wiedzę że Bereza (tak będę w skrócie się odnosił) nie należała nigdy do systemu więziennictwa. Nie podlegała Departamentowi Karnemu ani nawet Ministerstwu Sprawiedliwości. Jednak można rzec powszechnie jest z więziennictwem utożsamiana, ba nawet niekiedy staje się symbolem tegoż.
Kwestia nazewnictwa. Oprócz nazwy "więzienie" często można się spotkać z określeniami: "obóz koncentracyjny", "miejsce odosobnienia", "obóz odosobnienia". Jak wcześniej zaznaczyłem nie należy używać sformułowania "więzienie" jak również rzadko jest używane "obóz koncentracyjny" (chyba że celowo w złym kontekście) (rzadko z powodu utożsamiania po II WŚ obozów koncentracyjnych z obozami zagłady czy śmierci.) Uważam że, prawidłowa nazwa to "miejsce odosobnienia" ponieważ taka nazwa widniała na bramie wejściowej jak również tej nazwy użyto w Rozporządzeniu Prezydenta RP z dnia 17 czerwca 1934 w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu które skutkowało powstaniem Berezy.
Trzeci element wart wyjaśnienie to kwestia powodu powstania. Bardzo często spotykam się z twierdzeniem że Bereza powstała w celu osadzenia nacjonalistów ukraińskich. Jest to teza nie do końca prawdziwa ponieważ chociażby w Rozporządzeniu niema ani słowa o nacjonalistach. Następny fakt to taki że jedynie w pierwszym roku istnienia miejsca odosobnienia 30% stanu to nacjonaliści, w drugim to już jedynie 10% a w następnych latach to w zasadzie pojedyncze przypadki. Dlatego też nieraz forsowany mit o ukraińskim miejscu kaźni czy symbolu ucisku nie ma racji bytu.

Bezpośrednim powodem powstania był zamach na ministra Pierackiego. Taki właśnie powód możemy często spotkać w informacjach. Trudno jednoznacznie stwierdzić czy była to rzeczywiście przyczyna czy jedynie pretekst do powstania takiej instytucji. Należy pamiętać że ówczesne czasy w Europie charakteryzowały się burzliwym i brutalnym życiem politycznym i w państwach na około nie przebierano w środkach aby pokonać opozycję. Powstawały jak grzyby po deszczu różnego rodzaju instytucje odosobnienia co niewątpliwie kusiło i rząd polski. Pierwsze przymiarki wprowadzania rządów silnej ręki dano w 1930 roku podczas procesu brzeskiego. Co najmniej znacznym przyspieszeniem okazał się zamach na ministra. 17 czerwca 1934 roku Rada Ministrów przedłożyła projekt utworzenia "obozów izolacyjnych" Prezydentowi który Rozporządzenie podpisał w tym samym dniu. Do kogo było ono kierowane mówi art.1 Osoby, których działalność lub postępowanie daje podstawę do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego, mogą ulec przytrzymaniu i przymusowemu umieszczeniu w miejscu odosobnienia, nie przeznaczonym dla osób skazanych lub aresztowanych z powodu przestępstw.
Pozostałe paragrafy mówiły o trybie osadzenia, braku możliwości odwołania od decyzji oraz czas osadzenia. Takie sformułowanie przepisów dawało władzy administracyjnej (nie sądowniczej czy porządkowej) możliwość osadzenia właściwie każdego niepożądanego obywatela. Oczywiście taki instrument w ręku władzy niezbyt spodobał się społeczeństwu nawet temu które popierało rządy sanacji i silnej ręki. Dlatego aby przekonać przeciwne czy nieufne społeczeństwo zaprzężono do pracy media które miało przekonać o tym że Bereza jest jedynym remedium na ówczesne problemy polityczne. Również i politycy szeroko informowali, przekonywali o słuszności swej decyzji oraz ostrzegali przeciwników o stanowczości i surowości działań. Główny pomysłodawca premier L. Kozłowski dla gazety stwierdził:
Miejsce odosobnienia-nie trzeba tego ukrywać-będzie miało regulamin bardzo ciężki, surowy i nie będzie niczym innym jak tylko narzędziem surowej i karzącej ręki państwa. Znajdą się w nim te jednostki, których zachowanie zagraża bezpieczeństwu publicznemu i to bez względu na to, jak wysoko krytyczne było ich tam stanowisko
Miejsce wybrano nie bez powodu. Bereza Kartuska położona na trasie Brześć-Baranowicze znajdowała się na terenie rzadko zaludnionym, trudno dostępnym a przede wszystkim pod kontrolą wojewody płk Wacława Kostka-Biernackiego. Komendant twierdzy brzeskiej z czasów "procesu", legionista o nieustępliwym (nieraz sadystycznym) charakterze doskonale nadawał się na człowieka trzymającego twardą ręką niebezpieczny instrument. Miejsce odosobnienia zostało zlokalizowane na południowo-zachodnich obrzeżach miasta w byłych koszarach im. Waleriana Łukasińskiego. Takie usytuowanie było podyktowane względami bezpieczeństwa oraz odizolowaniem od świata zewnętrznego. Mieszkańcy oraz osoby z zewnątrz miały zakaz zbliżania, robienia zdjęć czy też nawiązywania kontaktów z osadzonym. Sam wojewoda mawiał:Bereza Kartuska to nie cyrk i nie może być sensacją dla prasy
W celu ochrony tajemnicy wojewoda wydał najpierw zarządzenie a następnie obwieszczenie w którym ostrzegał że łamanie przepisów zarządzenia grozi karą 500 złotych, 14 kary aresztu (lub obie) jak również możliwość osadzenia w Berezie.

cdn
 
User is offline  PMMini Profile Post #36

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 7/03/2015, 21:01 Quote Post

Miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej
Infrastruktura i kadry

Miejsce odosobnienia składało się z dwu kompleksów przedzielonych ulicą T. Kościuszki. Po południowej stronie mieściła się część administracyjna i mieszkalna. W dawnym kasynie znajdowały się pomieszczenia administracji obozowej jak również pomieszczenie łączności oraz mieszkanie komendanta. Obok kasyna w parku znajdowały się jeszcze trzy budynki mieszkalne dla policjantów z rodzinami. Po stronie północnej znajdował się właściwy obóz. Otoczony parkanem z drutem kolczastym oraz wieżami strażniczymi. Na powierzchni kilku hektarów znajdowały się dwa równoległe budynki z czerwonej cegły. W pierwszym znajdowały się koszary policyjne w których mieszkali przeważnie szeregowi policjanci. W jednym pomieszczeniu mieszkało od 7-9 ludzi mający skromne wyposażenie składające się z łóżek, szafy i jednego dużego stołu. Ponadto do dyspozycji f-sze mieli stołówkę oraz świetlicę która nie zabezpieczała w pełni możliwość odpoczynku po służbie. Bardzo podobny dwupiętrowy budynek przeznaczono na blok dla osadzonych. Na parterze znajdowała się kuchnia, jadalnia oraz magazyny, natomiast na piętrach cele mieszkalne (od 1938 zaadaptowano drugie piętro). Cele zlokalizowane były po obu stronach korytarza a wyposażone były jedynie w prycze zbite z desek oraz wąskie metrowe przejście. W jednej celi umieszczano od 20-40 osadzonych. W pierwszym okresie szyby okienne pomalowano wapnem następnie zabito deskami pozostawiając jedynie niewielką szczelinę pełniącą rolę wywietrznika.
Bezpośredni nadzór nad Berezą sprawował wojewoda płk Kostek-Biernacki oraz dyrektor Departamentu Politycznego MSW H. Kawecki oraz podsekretarz stanu w MSW T. Krychowski a inspektorem był płk Świdziński. Pierwszym komendantem był podinspektor B. Greffner. Ponieważ komendant Greffner był byłym oficerem WP i charakteryzował się twardą ręką został dość szybko ( z powodu nacisku opinii publicznej) zmieniony w grudniu 1934 przez podinspektora J. Kamalę-Kurchańskiego. Funkcję strażników pełnili f-sze policji oddelegowani do służby w Berezie przez Komendę Wojewódzką Policji w Brześciu. Kierowano przede wszystkim młodych stażem, kawalerów co sprzyjało skoszarowaniu. W większości skierowanie odbierano jako rodzaj nałożonej kary dlatego też często próbowano uchylać się poprzez przedstawianie zwolnień lekarskich a nawet odejściem na emeryturę. Niechęć do służby z jednej strony brała się z charakteru służby (monotonia więzienna) a z drugiej z warunków socjalno-bytowych oraz skoszarowany tryb zamieszkania (bez przepustki nie można było opuścić terenu zakwaterowania). Również służba nie należała do najlżejszych która trwała 12 do 15 godzin co nieraz powodowało zaśnięcie na służbie. Niechęć do służby oraz przypadkowy dobór często o małym stażu f-szy powodował że poziom dyscypliny był niesłychanie niski. Najczęstszymi przewinieniami był nielegalne kontakty z osadzonymi, nieregulaminowe pełnienie służby czy też znęcanie się nad osadzonymi. To ostatnie przewinienie często było tuszowane na wszystkich szczeblach, od komendanta po ministerstwo. Regulamin służby nie tylko łamali szeregowi policjanci ale również oficerowie a nawet komendant ( został ukarany naganą jak to określono " niewłaściwe postępowanie w stosunku do podkomendnego mu oficera").
Stan etatowy wahał się w zależności od stanu osadzonych i wynosił od 64 w 1935 do 131 w styczniu 1939roku. Na wyposażeniu służby było 56 karabinów Mannlicher, 6 pistoletów maszynowych Suomi (36 magazynków dwudziesto-nabojowych), 52 rewolwery Nagant, 3 pistolety Mauser, 1 pistolet FN oraz 62 bagnety. Należy zauważyć że dbano o względy bezpieczeństwa. Do komunikacji oddany był jeden z 22 telegrafów jakimi dysponowała cała policja oraz oddano pistolety maszynowe Suomi wtedy jedne z najnowocześniejszych w Europie których policja również posiadała niewiele.
Do obowiązków szeregowych f-szy należała służba wartownicza, eskortująca oraz koszarowo-administracyjna. Służba wartownicza pełniona była od 6:00 do 18:00 w porze dziennej i od 18:00 do 6:00 w porze nocnej. W porze dziennej wraz z dowódcą zmiany pełniło służbę 15 policjantów natomiast w porze nocnej było ich 24 plus dowódca i zastępca co dawało sumę 41 f-szy na dzień (przy niedużym stanie osadzonych liczba f-szy 64 to powodowało niesamowite obciążenie służbą. Służba eskortowa była pełniona w podrze dziennej od godz 6:00 do 11:00 i od 13:00 do 16:00 i polegała na doprowadzaniu i pilnowaniu grup roboczych oraz grup ćwiczących. Służba koszarowo-administracyjna była w zasadzie służbą stałą (byli do niej przydzieleni jedni f-sze) i w 1938 było oddelegowanych 19 policjantów którzy pełnili służbę jako: (w kompanii) szef kompanii, pisarz, podoficer gospodarczy, kierownik kuchni, dyżurny koszar (widać system wojskowy) oraz (w komendzie) kancelista, szofer, felczer, dwóch komendantów bloków, kierownik kuchni (osadzonych) czterech dyżurnych bloków, magazynier depozytów osadzonych, kierownik robót w obozie i dwóch obsługa centrali telefonicznej.

cdn
 
User is offline  PMMini Profile Post #37

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 13/03/2015, 18:23 Quote Post


Miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej


Osadzeni
Niestety trudno jest ustalić jaka dokładnie liczba osadzonych przewinęła się przez miejsce odosobnienie. Najwyższy numer (osadzeni po przybyciu otrzymywali numery) to 3091 należący do T. Beszczyńskiego, należy jednak pamiętać że jest brak wszystkich wpisów, nadawano nowy numer powtórnie osadzonym czy zaprzestano ewidencji we wrześniu 1939 gdy rozpoczęto masowe internowania. Najniższy stan to 79 w dniu 1 IV 1935, najwyższy to 800 w dniu 13 IV 1938 roku. Pierwszy transport wysłano 7 lipca 1934 roku z Warszawy w którym znajdowali się działacze Obozu Narodowo-Radykalnego Jan Jodzewicz-adwokat, Henryk Rossman-adwokat, Jerzy Korycki-student, Czesław Łączyński-optyk czy Bolesław Piasecki- działacz polityczny. Numer 1 otrzymał Bolesław Świderski członek SN i ONR w Krakowie. Pierwsze transporty to zdecydowanie działacze polityczni środowisk endeckich dopiero w następnych dniach przybywali nacjonaliści ukraińscy z OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów) i komuniści. Pierwsze lata istnienie Berezy to zdecydowanie działacze polityczni dominowali wśród osadzonych. W październiku 1937 roku MSW wydało instrukcję w sprawie kierowania do miejsca odosobnienia większą liczbę kryminalistów oraz przestępców gospodarczych. W latach 1938 i 39 stanowili oni połowę stanu. Nową kategorią osadzonych byli cudzoziemcy zwłaszcza narodowości żydowskiej wydalanych z nazistowskich Niemiec. Była to akcja odstraszania cudzoziemców próbujących nielegalnie przedostać się do Polski oraz skłonić do wyjazdu tych co znaleźli się nielegalnie. W kwietniu 1939 roku do Berezy trafiło 38 członków Karpackiej Siczy, ukraińskiej organizacji wojskowej która próbowała utworzyć na Ukrainie Zakarpackiej niezależna Ukrainę. Po wkroczeniu wojsk węgierskich przekazano Polsce członków organizacji narodowości polskiej. Byli zatrzymani na zasadzie izolacji od świata i nie stosowano wobec nich represji ( opracowano inny regulamin który zwalniał ich od pracy, ćwiczeń czy mówienia szeptem). Zaostrzające się stosunki z Niemcami spowodowały napływ nowej kategorii osadzonych. Były to osoby podejrzane o proniemieckie sympatie, szerzące defetyzm wrogo nastawione do władz polskich. W pierwszych dniach września 1939 roku zaczęto kierować na wielką skalę osoby zagrażające państwu w szczególności komunistów, Ukraińców oraz osoby o sympatiach proniemieckich. W okresie 2/3 - 18 września (dzień rozwiązania)trafiło kilka tysięcy ludzi. W tym okresie trafiały całe rodziny (przeważnie z mniejszości niemieckiej) oraz po raz pierwszy kobiety. Tak drastyczny wzrost stanu (mówi się o 6 tys) spowodował nieopisaną ciasnotę (w sali gdzie przebywało 30 osadzonych umieszczano 100)oraz problemy z wyżywieniem (podawano 500 gram czarnego chleba oraz dwa litry "chudej" zupy).
Przez kilka dni w Berezie byli również przetrzymywani niemieccy żołnierze wzięci do niewoli w czasie walk. Trudno stwierdzić co się z nimi stało. Są relacje że przed odejściem policjantów zamordowano kilku więźniów. Na mocy porozumienie niemiecko-sowieckiego do Berezy dotarł oddział niemiecki który ewakuował osadzonych narodowości niemieckiej. Najliczniejszą grupą osadzonych (przebywających cały czas istnienie obozu) byli komuniści. Praktycznie we wszystkich latach była ich ponad połowa a w 1936 roku stanowili 100% osadzonych. W zasadzie tylko w roku 1934 (10% stanu) oraz w 1935 (17% stanu) stanowili polscy działacze polityczni o przekonaniach narodowych. W późniejszych latach trafiali tam raczej sporadycznie. Również nacjonaliści ukraińscy przebywali na większą skalę w dwóch pierwszych latach (1934 - 20%, 1935 - 17%). Dopiero od roku 1937 zaczynali napływać kryminaliści i spekulanci (1937 - kryminaliści 23% spekulanci to 4%). Najwięcej było kryminalistów w roku 1938 - 55%.
Polacy stanowili 43% osadzonych, Żydzi 33% Ukraińcy 17% oraz Białorusini 6% i Niemcy 1% (należy pominąć okres września 1939). Również największą grupę wyznaniową stanowili katolicy 38% następnie wyznawcy judaizmu 34%, prawosławni 13% i grego-katolicy 10%. Najmłodsi wiekiem byli narodowcy średnia wieku 22 lata (duża ilość studentów) najstarsi spekulanci 37 lat. Średni wiek osadzonego to 31-32 lata. Średni czas pobytu w miejscu odosobnienia wynosił 8 miesięcy. Natomiast najdłużej (średnio) przebywali Żydzi - 12 miesięcy i 15 dni a najkrócej Ukraińcy 5 m-cy i 15 dni. Polacy średnio przebywali 7 m-cy i 14 dni.
 
User is offline  PMMini Profile Post #38

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 14/03/2015, 20:11 Quote Post


Miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej


Droga do Berezy.
Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 17.VI. 1934 w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu precyzuje mechanizm kwalifikowania i osadzania w miejscu odosobnienia. Fragment rozporządzenia:
Art.2(1) Zarządzenie co do przetrzymywania i skierowania osoby przytrzymanej do miejsca odosobnienia wydają władze administracji ogólnej.
(2) Postanowienie o przymusowym odosobnieniu wydaje sędzia śledczy na wniosek władzy, która zarządza przetrzymanie, uzasadniony wniosek tej władzy jest wystarczającą podstawą do wydania postanowienia.
(3)Odpis postanowienia będzie doręczony osobie przytrzymanej w ciągu 48 godzin od chwili jej przytrzymania.
(4) Na postanowienie sędziego środki odwoławcze nie służą.
Art.3. O odosobnieniu orzeka sędzia śledczy, wyznaczony w tym celu przez kolegium administracyjne właściwego Sądu Okręgowego. Właściwy jest sąd, w którego okręgu jest miejsce odosobnienia.
Art.5. Wykonanie rozporządzenie niniejszego porucza się Ministrom Spraw wewnętrznych i Sprawiedliwości.

Tak sformułowane przepisy dawały nieograniczone prawo urzędnikom administracyjnym do izolowania ludzi bez procesu sądowego. Praktycznie można było każdego oskarżyć o działalność zmierzającą do naruszenia bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego. W 1937 roku do tego grona dołączono kryminalistów i spekulantów na mocy instrukcji MSW. Drugim uzupełniającym dokumentem była instrukcja MSW
z dnia 21.VI. 1934 roku w sprawie zatrzymywania osób zagrażających bezpieczeństwu publicznemu.
Na polecenie starosty (lub wojewody) odpowiednia Komenda Powiatowa Policji wszczynała śledztwo w celu zgromadzenia dowodów winy przyszłego osadzonego (były to przeważnie osoby które nie kwalifikowały się z różnych względów do wytoczenia im procesu sądowego). Fragment z wniosku ukraińskiego działacza : Szwarko Grzegorz jest bardzo ostrożnym w swej działalności i dotychczas nie zdołano zebrać przeciwko niemu dostatecznych dowodów do sprawy sądowej, tym bardziej, że ma on duże zaufanie wśród ludności i pracę swoją prowadzi bardzo konspiracyjnie".
Po otrzymaniu z Policji odpowiedniej dokumentacji starosta kierował odpowiedni wniosek do Naczelnika Wydziału Społeczno-Politycznego Urzędu Wojewódzkiego. Tam sporządzano ostateczny wniosek który był akceptowany przez sędziego śledczego wyznaczonego przez Kolegium Administracyjne Sądu Okręgowego w Pińsku. W latach 1934-39 byli to sędziowie: W. Kardymowicz, W. Jurcewicz, Z. Umiński, W. Przesmycki. Przepisy rozporządzenia praktycznie powodowały jedynie podpis sędziego pozbawiając go możliwości orzekania, ponieważ prawidłowo sformułowany wniosek był podstawą do zatrzymania i osadzenia w Berezie. W razie wątpliwości sędzia zwracał się do wojewody z zapytaniem o stronę formalno-prawną a po otrzymaniu potwierdzenia podtrzymania decyzji miał obowiązek ja podpisać. Dlatego też niezwykle rzadko zdarzały się uchylenia wniosku przez sędziego. Największym problemem był czas (termin 48 godzin dostarczenia decyzji osadzonemu) powodował że często pisma wojewodów najpierw kierowane były do Poleskiego Urzędu Wojewódzkiego który miał za zadanie koordynowania akcji osadzania. W zasadzie przestrzegano terminu (48 godzin) jedynie w 1939 roku przy znacznym wzroście ilości wniosków, zatrzymany dopiero po kilku dniach przebywania w obozie otrzymywał decyzję. Na treść decyzji nie przysługiwało prawo odwołania jak również nieprzyjęcie lub niepodpisanie wniosku nie miało żadnych sankcji prawnych. Osadzeni trafiali na okres trzech miesięcy a po tym okresie o dalszym osadzeniu podejmowały władze Berezy w porozumieniu z Urzędem Wojewódzkim w Brześciu nad Bugiem oraz MSW. Decyzję o przedłużeniu pobytu podpisywał ten sam sędzia śledczy.
Osadzeni miejsce odosobnienia mogły opuścić jedynie w czterech przypadkach. Pierwszy to gdy osadzonemu kończył się okres osadzenia a nie wpłynął wniosek o przedłużenie. Drugi to gdy osadzony został skazany prawomocnym wyrokiem sądu na karę więzienia. Można było natychmiast przerwać odbywanie odosobnienia i przetransportować do więzienia lub poczekać na koniec osadzenia w Berezie. Trzecia możliwość było wcześniejsze zwolnienie dzięki podjęciu współpracy z komisją MSW która przybywała co dwa trzy miesiące celem zaopiniowania wniosków o zwolnienie. Na taką współpracę najchętniej decydowali się kryminaliści pozbawieni zahamowań ideowych, jak również osadzeni polityczni którzy mieli obowiązek opuszczenia kraju. Czwarty przypadek to wniosek lekarza do komendanta o zwolnienie osadzonego ze względu na poważny stan zdrowia.
Decyzję o zwolnieniu podejmował minister spraw wewnętrznych którą przekazywał wojewodzie poleskiemu a ten przekazywał komendantowi do natychmiastowego wykonania.
Droga go Berezy rozpoczynała się najczęściej od miejscowego aresztu policyjnego do którego trafiała osoba po zapoznaniu się z decyzją o osadzeniu. Następnie pod silną eskortą policyjną udawano się na dworzec gdzie wydzielano część dworca i peronu od podróżnych. W pierwszym okresie osadzeni byli przewożeni w oddzielnych przedziałach lub wagonach lecz ze względów finansowych zaniechano tego. Osadzonych przewożono razem z pasażerami, byli jedynie skuci kajdanami. Wszystkie transporty zmierzały do stacji Błudeń skąd do Berezy więźniowie szli pieszo około 5 km. Przekazanie zatrzymanych odbywało się przy bramie wejściowej gdyż eskorta nie miała prawa wstępu. W czasie transportu koleją eskorta zachowywała się w stosunku do osadzonych poprawnie.
Pierwsze formalności przyjęcia odbywały się w kancelarii poza właściwym terenem odosobnienia. W kancelarii nowo przybyłym zabroniono rozmowy oraz stali twarzą do ściany aby zapobiec nawiązywaniu kontaktu wzrokowego. Po spisaniu danych personalnych nadawano osadzonemu chronologiczny numer obozowy oraz sporządzano obozowy arkusz ewidencyjny (zawierał między innymi materiały zebrane przez policję w czasie sporządzania wniosku o osadzenie). Po zakończeniu rejestracji osadzeni biegiem udawali się do magazynu gdzie pierwszy raz ich rewidowano, następnie zabierano wszystkie rzeczy osobiste (zatrzymywano w depozycie) i wydawano ubranie obozowe (szare płócienne a w porze zimowej drelichowe). Osadzeni otrzymywali dwa kawałki płótna z nadanymi numerami które (większy) naszywali na plecach marynarki a mniejszy na rękawie koszuli. Następnie wszystkich strzyżono i golono.
Po zakończeniu czynności przyjęcia osadzonych kierowano do sali przyjęć przeznaczonej dla nowo przybyłych. Była to pusta izba z oknami zabitymi deskami a jedynym meblem był pojemnik na odchody a betonowa podłoga była często zlewana wodą co powodowało ujemna temperaturę w zimę. W nocy osadzeni spali bez żądnego przykrycia często na mokrej zimnej posadzce. Okres pobytu w sali przyjęć był w zasadzie zależny od nowo przybyłych transportów ale nieraz trwał do trzech tygodni. Jedynym zajęciem były uciążliwe ćwiczenia, nauka regulaminów w czasie której często dochodziło do pobić i szykan a w czasie przerw lub gdy nie było ćwiczeń (cały dzień) osadzeni stali na baczność twarzą do ściany. Poza tym ściśle pilnowano aby nowo przybyli nie mieli żadnego kontaktu z pozostałymi więźniami.
Procedura zwolnienia była niezwykle krótka. W porze obiadowej zwalniany był odizolowywany od reszty więźniów i przebywał w oddzielnej sali. Po otrzymaniu rzeczy prywatnych z depozytu podpisywał oświadczenie o możliwości powrotu do Berezy. Następnie już wolny był eskortowany do stacji kolejowej Błudeń gdzie kupowano mu bilet za własne pieniądze lub z kasy obozowej. Ale powrót do miejsca zamieszkania wcale nie oznaczał pełną wolność. O fakcie opuszczenia Berezy komendant informował właściwego wojewodę który zlecał "opiekę" właściwemu posterunkowi policji. Policja miała obowiązek składania raportów z aktywności politycznej czy kryminalnej byłego osadzonego. Ewentualna aktywność polityczna czy kryminalna powodowała wprowadzenie ponownie w ruch "maszyny osadzającej" w Miejscu odosobnienia w Berezie Kartuskiej.

W następnym poście warunki życia w obozie.
 
User is offline  PMMini Profile Post #39

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 15/03/2015, 23:56 Quote Post


Miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej


Życie
Podobnie jak w więzieniach tak i w miejscu odosobnienia życie obozowe opierało się na regulaminie. Był inny niż obowiązujący w więziennictwie i został zredagowany przez referenta z MSW Schulza, jednak powszechnie uważano że autorem był wojewoda poleski Kostek-Biernacki, posiadający prawo nieograniczonego ingerowania w sprawy Berezy. Podstawowym zamysłem zawartym w regulaminie było zdecydowane łamanie wrogiej postawy, wyegzekwowanie posłuszeństwa, zastraszeniu oraz posiadanie nieograniczonej kontroli nad zatrzymanymi. Cele te postanowiono osiągnąć tworząc surowy regulamin na wzór wojskowy z zasadami łamiącymi podstawowe prawa człowieka
metodami znęcania się fizycznego i psychicznego. Do tego dochodziła jeszcze całkowita dowolność interpretacji przepisów przez dozorujących policjantów co dawało w efekcie niezwykle ciężkie warunki egzystencji. Teoretycznie od postępowania policjanta osadzony mógł odwołać się do komendanta lub wojewody ale w większości przypadków kończyło się to karą karceru dla skarżącego się.
Na terenie obozu zabronione było prowadzenie rozmów, palenia tytoniu, otrzymywaniu paczek jak również wykonywanie innych czynności nie zleconych przez dozorców. Osadzeni po terenie obozu poruszali się jedynie biegiem a poziom dyscypliny regulowany był jedynie "zaangażowaniem" policjantów. Były okresy łagodniejsze jak również okresy tzw "ostrego kursu" który doprowadził do śmierci dwóch osadzonych. Podobnie jak w więziennictwie w regulaminie umieszczono porządek dnia który dokładnie regulował dzienne czynności osadzonych.
Porządek dnia:
-4:00 - pobudka
-4:00-5:00 - ubieranie, mycie, sprzątanie
-5:00-5:30 - śniadanie, mycie naczyń
-5:30-6:30 - apel, raport, kontrola cel
-6:30-11:30 - praca, ćwiczenia
-11:30-13:00 - obiad, mycie naczyń, odpoczynek
-13:00-17:00 - praca, ćwiczenia
-17:00-18:00 - powrót na teren obozu, apel
-18:00-19:00 - kolacja, mycie naczyń
-19:00-19:15 - przygotowanie się do snu
-19:15 - cisza nocna.
Pobudkę ogłaszał policjant gwizdkiem o godzinie 4:00 ( w więzieniach o godz 6:00) a osadzony musiał natychmiast wstać z łóżka, stanąć na baczność z twarzą zwróconą do ściany. Po przeliczeniu miał parę minut na ubranie się posłanie łóżka oraz zrobieniu porządku w sali. Następnie udawano się do jadalni gdzie osadzeni w parę minut (na gwizdek policjanta rozpoczynali i kończyli posiłek) spożywali go w niezwykłym pośpiechu (wielu się to nie udawało). Koszt dziennego wyżywienia w pierwszym okresie to jedynie 28 groszy podniesiony do 49 groszy. Jadłospis na dzień 20 stycznia 1939 roku: (waga na jednego osadzonego)
Śniadanie
-kawa 25 gram
-cukier 25 gram
-chleb 700 gram
-twaróg 50 gram
Obiad - zacierki
-mąka pytlowa 120 gram
-kartofle 500 gram
-słonina 40 gram
-sól 30 gram
-cebula 10 gram
Kolacja - krupnik
-kartofle 1000 gram
-słonina 15 gram
-kasza pęczak 100 gram
Po każdym posiłku zaplanowano korzystanie z toalety (każde "nadprogramowe" skorzystanie wiązało się ze zgodą policjanta) która składała się ze zniszczonej umywalki i trzech dziur w podłodze. Korzystanie z toalety odbywało się w zawrotnym tempie na komendy: raz, dwa, trzy, trzy i pół, cztery (wypowiadane w normalnym tempie, trwało to 5-6 sekund). Poza tym do ustępu wchodziła większa ilość ludzi co powodowało że załatwiali swoje potrzeby gdzie popadło co przysparzało niesamowitej pracy sprzątającym toalety. Takie zachowanie powodowało ciągłe kłopoty żołądkowe (zaparcia lub biegunki) większości osadzonym. Do 1938 roku odchody gromadzono w żelaznych zbiornikach które następnie wylewano na plac ćwiczeń a następnie zmuszano osadzonych do ćwiczeń w nieczystościach. Po apelu (5:30) przydzielano osadzonych do grup roboczych (praca przy obsłudze obozu, prace doraźne oraz w betoniarni czy w polu) pozostali którym zabrakło pracy oraz nowoprzybyli zostawali na placu ćwiczeń i przez dziewięć godzin byli zmuszani do niezwykle uciążliwych i wyczerpujących ćwiczeń. Oczywiście były prace lepsze i gorsze. Do tych lepszych należała praca w kuchni czy prace rzemieślnicze oraz sprzątanie bloku policyjnego (zazwyczaj dostawali ją konfidenci). Zdecydowanie najgorszą była praca przy wybieraniu kompostu z dołów kloacznych która polegała na brodzeniu po pas w mazi i rękami ugniatanie masy kompostowej. Dodatkową udręką było zabranianie mycia rąk i kierowanie od razu do stołówki na obiad.
Zresztą korzystanie z łaźni nie należało do przyjemności. Więźniowie musieli (bez względu na pogodę i porę roku) rozebrać się do naga przed łaźnią na dworze następnie należało przebiec pod prysznicem z gorącą wodą, obok się namydlić i przebiec z powrotem w celu spłukania. Oczywiście takie tempo nie pozwalało na prawidłowe się wykąpanie które było "okraszane" razami gumowej pałki policyjnej ( policjanci twierdzili że wtedy pałka gumowa lepiej się klei do mokrego ciała).
Praca w zasadzie nie miała wymiaru ekonomicznego a jedynie rodzaj represji czy kary. Do tego dochodziło znęcanie się fizyczne i psychiczne poprzez wymierzanie kar cielesnych (np osadzony musiał wykonać skłon dotykając rękoma butów a tymczasem policjant bił czym popadło) jak również zwracanie się per "ty" lub bardziej dosadnie słowami ogólnie uznawanymi za obraźliwe choć regulamin przewidywał zwrot "aresztowany" który w zasadzie nie był używany. Stosowano również karę chłosty która była wykonywana przez wybranych więźniów głównie kryminalistów. Szczególnym rodzajem znęcania była tzw "droga Stalina" - droga długości 50 metrów wysypana ostrym kamieniem po której zmuszano osadzonych do czołgania. Po ciężkim dniu osadzeni powracali do sal i na pierwszy gwizdek rozbierali się, składali ubranie w kostkę i wynosili na korytarz. Drugi gwizdek oznaczał przyjęcie postawy zasadniczej przy pryczy a trzeci ciszę nocną. Jeśli ktoś myśli że to koniec udręk i nadchodzi pora odpoczynku to się grubo myli. Po pierwsze sale były cały czas oświetlone i drzwi otwarte a poza tym często ogłaszano alarmy w czasie których zmuszano do ćwiczeń czy też przeprowadzano szczegółowe rewizje które kończyły się przewróceniem sal go góry nogami.
Szczególnie dotkliwe ćwiczenia fizyczne były dla spekulantów którzy w większości w średnim wieku i z nadwagą przeżywali istne katusze. Poza tym niskokaloryczne pożywienie, wysiłek oraz stres powodował częste choroby w większości kurzą ślepotę (pamiętacie że ta choroba była zmorą większości przedwojennych więzień [zwłaszcza w pierwszym okresie]). Lekarzem obozowym był dr. Gutowski który chorych przyjmował w wyznaczone dni tygodnia a funkcję felczera pełnił st. przodownik I. Balcera. Osadzonych bardzo poważnie chorych przewożono pod eskortą do szpitala w Kobryniu a jeśli okazywało się że choroba jest poważna lub przewlekła na wniosek lekarza takiego osadzonego zwalniano aby nie generował wydatków oraz pogarszania statystyk. W czasie istnienie miejsca odosobnienia śmierć poniosło 13 osadzonych która większość zmarła w szpitalu (popełniono również jedno samobójstwo).
W miejscu odosobnienia w zasadzie nie prowadzono (jak w więzieniach) zajęć kulturalno-oświatowych. Jedyną możliwością zetknięcia się z kulturą był pobyt w izbie chorych gdzie kierowano skrajnie wycieńczonych fizycznie czy chorych (np przeziębionych). Pobyt w izbie chorych umożliwiał skorzystanie z biblioteki obozowej prowadzonej prze żonę lekarza obozowego składającej się z pozycji zatwierdzonych przez cenzurę ( w większości były to dzieła Marszałka Piłsudskiego).
Jedynym dniem odpoczynku ujętym w regulaminie była niedziela. W tym dniu osadzeni mogli siedzieć na pryczy i rozmawiać z kolegami niedoli. Również można było uczestniczyć po wcześniejszym złożeniu pisemnej prośby do komendanta we mszy odprawianej na placu ćwiczeń. W późniejszym czasie zrezygnowano z tych praktyk obawiając się (szczególnie duchownych obrządku greko-katolickiego) o przekazywania nielegalnych informacji. Od 1938 roku wprowadzono dalsze ograniczenia a w zasadzie nowe szykany w postaci stania przez całą niedziele przy własnej pryczy z twarzą zwróconą do ściany.
Nieodłącznym elementem życia obozowego były kary, te regulaminowe oraz pozaregulaminowe. Pierwszą karą zaraz po złamaniu regulaminu było bicie pałką lub poddanie wymyślnym ćwiczeniom przez policjanta. Następnie był karany "oficjalnie" przez komendanta gdzie najlżejszą karą była nagana a najsurowszą pobyt w karcerze. Ukaranym można było zostać w zasadzie za wszystko, od drobnych kradzieży, prowadzenia agitacji politycznej czy śmiechu podczas posiłku. Rodzaj kary zależał od ilości wcześniej wymierzonych sankcji a nie od rodzaju przewinienia. Jeśli osoba była ukarana karcerem to każde następne nawet najbłahsze przewinienie było karane pobytem w karcerze. A była to niezwykle ciężka i surowa kara. Odbywało się ją w starej piwnicy (bez okien)znajdującej się na placu składającej się z czterech pomieszczeń w których znajdował się jedynie kubeł na odchody. Ukarany spał na betonowej posadzce często polewanej wodą oraz co dwie godziny (niezależnie od pory dnia) musiał meldować się dozorcy. Ukarany co drugi dzień otrzymywał 350 gram chleba oraz wodę albo zmniejszoną o połowę porcję więzienną. Warunki były tak ciężkie że jeden z osadzonych w karcerze osiwiał. Nie było niczym niezwykłym że więźniowie podczas swego pobytu byli karani kilkadziesiąt razy.
Jedynym kanałem łączącym osadzonego ze światem zewnętrznym była możliwość wysłania listu. W pierwszym okresie można było wysłać jeden list w tygodniu (w niedzielę) natomiast później raz na trzy tygodnie. Administracja bardzo niechętnie i podejrzliwie podchodziła do korespondencji osadzonych, doszukując się przemycania nielegalnych informacji. Aby móc napisać list należało ten fakt zgłosić rano przy apelu, a pisanie odbywało się w jadalni. Wzór listu był każdorazowo pisany na tablicy i brzmiał: Kochani rodzice, żono, bracie, przyjacielu czuję się dobrze i jestem zdrów. Niczego mi nie potrzeba, nie przysyłajcie mi nic. Tęsknię do Was, do Ciebie, do Pani. (nieodparcie kojarzy mi się z listami pisanymi w niemieckich obozach koncentracyjnych). Choć były niewielkie odstępstwa od podanego schematu.
Przez cały okres istnienia Berezy dokonano jedynie jednej skutecznej ucieczki co świadczyć może o dużej dbałości w zabezpieczaniu obozu. Tej ucieczki dokonał w grudniu 1937 roku kryminalista Wł.Nowak (z woj łódzkiego) wydłubując otwór w ścianie przedostał się do kuchni gdzie wyłamał kratę i wyszedł na dziedziniec. Niezauważony przez strażników pokonał ogrodzenie i zbiegł w kierunku wsi Kabaki. Ucieczkę zauważono dopiero przy rannym apelu i mimo wysłania pościgu zbiega nie ujęto.

Posty o Miejscu odosobnienia w Berezie Kartuskiej zostały napisane na podstawie między innymi książki "Obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej" Wojciecha Śleszyńskiego.

W następnych postach postaram się przedstawić dwie ważne postacie przedwojennego więziennictwa. Pierwszym jest organizator (ojciec) więziennictwa Jan Zakrzewski natomiast drugi to Stanisław Maciejewski. Kim jest druga osoba to niespodzianka, zapewne niektórzy się domyślają.
 
User is offline  PMMini Profile Post #40

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 17/03/2015, 20:58 Quote Post

Jan Zakrzewski pionier więziennictwa II RP.

Zgodnie z zapowiedzią postaram się przedstawić postać Jana Zakrzewskiego a w zasadzie problemy z jakimi musiał zmierzyć się próbując od podstaw zorganizować niszową dziedzinę życia w niepodległym państwie. Była to dziedzina którą Polacy bardzo dobrze poznali z tej drugiej strony kraty, natomiast niedane im było (w zasadzie zaborcy nie zatrudniali Polaków) poznać zasad funkcjonowania więzienia od strony administracji. Dlatego też pionierzy, organizatorzy musieli zmierzyć się z materią prawie nie znaną, ale niestety istotną w życiu społeczeństwa. Że była to materia niezwykle trudna i skomplikowana można było przekonać się ze skali nieznanych problemów jakie stanęły przed urzędnikami z którymi w zasadzie uporano się dopiero w przededniu wybuchu wojny (ciągła poprawa warunków czy też ujednolicanie i precyzowanie przepisów [ustawa o więziennictwie 1939]). Do tych pierwszych organizatorów należał właśnie Jan Zakrzewski który urodził się 9 kwietnia 1881 roku w Golinie pow. Jarocin. Matką była pani Stanisława z Łubieńskich natomiast ojciec Paweł Zakrzewski. W 1912 roku żeni się z Zofią z domu Motty i mają dwójkę dzieci (Andrzej i Magdalena). Po ukończeniu studiów prawniczych w Getyndze (studiował również we Wrocławiu i Marbergu) w roku 1903 pracował w sądach w Berlinie, Hamburgu i Wrocławiu. Następnie przeniósł się do Gostynia gdzie pracował jako adwokat od 1910 do 1917 roku. Od 15 listopada 1917 roku zostaje zatrudniony na etacie starszego referenta w Departamencie Sprawiedliwości przy Radzie Regencyjnej a od sierpnia 1918 pracuje jako radca ministerialny. 20 lutego 1919 otrzymuje stanowisko naczelnika Sekcji Więziennej na którym pozostaje do 20 grudnia 1920 roku. Na dwa lata rozstaje się z więziennictwem (choć nie całkiem) i zostaje prezesem Sądu Okręgowego w Toruniu od 23 stycznia 1921 do stycznia 1923 roku. W tym samym styczniu 1923 roku powraca ale już na stanowisko dyrektora Departamentu Więziennego ( wcześniej Departament Karny)i sprawuje go do maja 1924 roku. Po odejściu z więziennictwa zostaje prezesem Sądu Apelacyjnego w Poznaniu. 13 maja 1931 roku na własne żądanie z powodu złego stanu zdrowia zostaje przeniesiony w stan spoczynku. Od maja 1931 roku do grudnia 1933 pracuje jako notariusz w Łodzi. Następnie otwiera kancelarię notarialną w Toruniu którą prowadzi do wybuchu wojny. Jego losy okupacyjne oraz okres powojenny nie są znane. Zmarł w Toruniu 18 marca 1963 roku.
Do najważniejszych zadań jakie stanęły przed Zakrzewskim i innymi było w pierwszej kolejności przejęcie więzień od państwa zaborczych. Nie było to zadanie łatwe (sami zaborcy tego nie ułatwiali) z powodu braku kadr jak również przejęcia więzień z więźniami. Trudnym zadaniem również było ujednolicenie (w miarę możliwości) systemu odbywania kary (który był inny w każdym z zaborów). Natomiast najbardziej namacalnym problemem był katastrofalny stan techniczny jednostek penitencjarnych. Skutkowało to między innymi dużą umieralnością więźniów jak również duża ilość ucieczek, niepokojów czy buntów.
Pierwszym zadaniem było wypracowanie zasady praworządnego i humanitarnego systemu odbywania kary ( z którym w więzieniach zaborców było różnie a przeważnie bardzo źle). Dlatego też na samym początku zmniejszono wyroki wymierzone przez sądy niemieckie o połowę, złagodzono rygor (z czasów zaborców)w więzieniach i w miarę możliwości poprawiono wyżywienie. Następnie przystąpiono do opracowywania systemu prawnego ( te działania przedstawiłem we wcześniejszych postach [początkowe]). Jak tragiczna sytuacja panowała może świadczyć ogromna śmiertelność w pierwszym okresie. W najcięższym więzieniu na Św Krzyżu wynosiła 28% a średnia w kraju to 10-15% gdzie w połowie lat dwudziestych spadła do poziomu 7-8% a pod koniec do 1%. Na taki stan rzeczy miało wpływ cały szereg działań departamentu kierowanego przez pana Zakrzewskiego. W 1923 roku ustalono normy żywnościowe na poziomie 2 400 kal dla więźnia, 3 000 dla więźnia pracującego fizycznie i 4 000 dla więźniów chorych i słabych fizycznie. Zwiększono normy opałowe oraz poprawiono oświetlenie cel wprowadzając oświetlenie elektryczne oraz naftowe o odpowiedniej mocy. Ciągle prowadzono remonty, kupowano nowe sprzęty i remontowano stare, zwiększano liczbę i jakość pościeli oraz ubrań. Istoty wpływ miało zatrudnienie 102 lekarzy i 56 felczerów (w 1923 roku) jak również podniesienie standardów higieny oraz unowocześnienia i naprawy węzłów sanitarnych.
Po uporaniu się z najważniejszymi bolączkami którym poświęcono dużo czasu i energii nie zapomniano o innych aspektach życia więziennego.
Nie tylko egzystencja ale również nauczanie stało się priorytetem ówczesnej władzy więziennej. Dużym problemem był analfabetyzm gdzie prawie połowa więźniów nie umiała pisać i czytać oraz brak przygotowana zawodowego. Mimo braku nauczycieli w 1923 roku zorganizowano 85 szkół przywięziennych w których lekcje nieraz trwały do 21:00. Uczęszczało wtedy 4 121 więźniów co stanowiło prawie 90% podlegających przymusowemu nauczaniu.
Istotnym elementem systemu progresywnego była praca osadzonych. Więzienia zaborcze w zasadzie nie pozostawiły infrastruktury produkcyjnej ponieważ władze zaborcze nie przywiązywały do tego aspektu dużej uwagi. Dopiero dekret z 1919 roku ustanowił obowiązek pracy więźniów co wiązało się ze zorganizowaniem przywięziennych warsztatów, zakładów czy kolonii rolnych. W 1924 roku zatrudniano 3 460 więźniów co stanowiło 20,3% populacji. Niestety kryzys początku lat trzydziestych zahamował proces rozwoju infrastruktury produkcyjnej w więziennictwie. Za pracę więźniowie otrzymywali wynagrodzenie które w połowie przechodziło na Skarb Państwa za fundusze które między innymi uruchamiano nowe zakłady i warsztaty a drugą część więźniowie wykorzystywali dla własnych potrzeb.
Wprowadzono również działalność kulturalno-oświatową poprzez organizowanie odczytów, prelekcji, występów artystycznych czy tez słuchania radia czy pokazów filmowych. Cieszącą się dużym powodzeniem było czytelnictwo gdzie w 1923 roku było 154 biblioteki posiadające 32 000 tomów. Ponieważ dotychczasowe księgozbiory były w językach zaborców dlatego też trzeba je było organizować od podstaw. Biblioteki nie tylko gromadziły tomy literatury ale również podręczniki do nauki i nauki zawodu. Nie zapomniano również o działalności społecznej na rzecz więźniów. Powołano Stowarzyszenie Opieki nad Więźniami "Patronat" który aktywnie udzielał się w resocjalizacji więźniów oraz poprawy ich bytu więziennego.
Podsumowując pracę Jana Zakrzewskiego należy zdecydowanie uwzględnić stan od jakiego rozpoczynał swą działalność. Więzienia austriackie i rosyjskie były niesłychanie zaniedbane, natomiast pruskie choć na poziomie europejskim to zniszczone i ograbione w wyniku działań wojennych. Mimo tak trudnego startu kierowany prze Zakrzewskiego resort powoli bo powoli ale zaczął nabierać konkretnych kształtów nakreślonych w założeniach. Dzięki swej solidnej pracy, fachowości i zaangażowania cieszył się szacunkiem zarówno kiedy żył jaki i po śmierci. Nawet największy krytyk więziennictwa międzywojennego Stefania Sempołowska pozytywnie oceniała trudny pierwszy okres powstawania więziennictwa kierowanego przez Jana Zakrzewskiego.


W następnym poście druga ważna persona więziennictwa II RP - kat Maciejewski.
 
User is offline  PMMini Profile Post #41

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 18/03/2015, 20:41 Quote Post

Stanisław Maciejewski

Kat

"... a kat Maciejewski, tam pod szubienicą na Antosia czeka już."
To wersy "Balu na Gnojnej" rozsławionego przez St. Grzesiuka i Muńka Staszczyka. Jak widzimy pan, a w zasadzie kat Maciejewski był znaną personą zwłaszcza przedwojennej Warszawy. Znany był nie tylko z wykonywanej profesji ale również z hulaszczego trybu życia.
Ale od początku.
W pierwszym okresie niepodległości (do roku 1926) najwyższą karę wykonywano przez rozstrzelanie przez pluton egzekucyjny. O ile nie było większych trudności ze skompletowaniem takowego ponieważ duży odsetek f-szy to byli żołnierze frontowi to jednak w demokratycznym państwie kara śmierci wykonywana przez pluton egzekucyjny nie brzmiała dobrze. Dlatego też stworzono w Ministerstwie Sprawiedliwości urzędnicze stanowisko kata. Na stałe kat rezydował przy więzieniu mokotowskim a jego podstawowym obowiązkiem było codzienne dwukrotne odwiedzania MS w celu dowiadywania się o ewentualnej egzekucji. Pod koniec 1927 roku utworzono etat pomocnika kata w celu pomocy jak również i w celu nauki ewentualnego następcy. Maciejewski w ciągu swej siedmioletniej pracy miał do pomocy trzech pomocników: Kołodziejczyk, Wolicki, Braun (ten ostatni zastąpił zwolnionego Maciejewskiego).
Do wybuchu wojny na etacie kata zatrudnieni byli trzej kaci: Stanisław Maciejewski, Artur Braun oraz Feliks Pałac ( wszyscy prawdopodobnie używali przybranych nazwisk). Debiut w roli kata Maciejewskiemu nie doszedł do skutku. Wyrok jaki miał wykonać w Przemyślu na zabójcy Stefanie Kokorudze nie doszedł do skutku ponieważ skazany został w ostatniej chwili ułaskawiony przez prezydenta. Pierwszy wykonany wyrok dokonał w parę dni później na Marcinie Panku w Rzeszowskim więzieniu. Jego lista "ofiar" zamyka się równą sumą 100. Jednak z powodu zbyt częstego zaglądania do kieliszka po dwóch latach "pracy" został zwolniony po wykonaniu 50 egzekucji. A że nie był to zbyt łatwy fach przekonano się wkrótce gdy następcy Maciejewskiego nie za bardzo radzili sobie z przeprowadzeniem poprawnie i fachowo egzekucji. Po solennym przyrzeczeniu prohibicji ponownie przyjęto go na etat. Ostatecznie został zwolniony 28 września 1932 roku za poważne kłopoty, między innymi finansowe.
Żona Maciejewska-Kalt (drugi człon nazwiska to prawdopodobnie prawdziwe nazwisko Stanisława Maciejewskiego) nie za bardzo kryła się z tym czym zajmuje się jej mąż. Zresztą on sam nie zważając na tajemnicę rozpowiadał szczególnie podczas pijackich imprez kim jest i czym się zajmuje. Nie trzeba było długo czekać na reakcję warszawskiego półświatka. W lipcu 1929 roku na Podwalu został zaatakowany przez kilku drabów gdy wracał z knajpy. A ponieważ był z niego kawał chłopa dzielnie opierał się napastnikom którymi okazali się Wojciech Brzozowski i Antoni Muszał. Był częstą pożywką z powodu swego fachu oraz hulaszczego i pijackiego trybu życia warszawskiej bulwarowej prasy. "Mistrz" oprócz pensji (jest nie znana) otrzymywał dodatkowo 100 złotych za wykonanie egzekucji (suma znaczna gdzie np w 1926 nowo mianowany podporucznik WP zarabiał podobną sumę miesięcznie). Mimo to ciągle domagał się podwyżki żaląc się prasie że jest najbiedniejszym katem w Europie. Kryzys lat trzydziestych którego efektem była redukcja zarobków która dotknęła również kata oraz jego życie ponad stan doprowadziły go do poważnych problemów finansowych. Z powodu nie spłacanych pożyczek we wrześniu 1932 do drzwi Maciejewskiego zapukał komornik. Widocznie były to poważne sumy ponieważ ministerstwo postanowiło rozstać się ostatecznie z "mistrzem" Maciejewskim. Utrata pracy oraz poważne kłopoty finansowe popchnęły go do napisania pamiętników w których ujawniał szczegóły przeprowadzanych egzekucji jak również przedśmiertne reakcje i wyznania skazanych. W 1933 roku za złamanie tajemnicy służbowej jaka go obowiązywała jego sprawą zajął się prokurator. Niestety nie wiadomo jak sprawa się potoczyła (prawdopodobnie została zamieciona pod dywan ponieważ nie ma wzmianek na temat wyroku lub sprawy w ówczesnej prasie która zapewne nie przeoczyła by takiej wiadomości). Maciejewski zapamiętany został z powodu profesji kata oraz z hulaszczego, awanturniczego i pijackiego stylu życia. Natomiast nigdy się nie dowiemy czy jego pijaństwo było spowodowane jego naturą czy stresem związanym z wykonywanym zawodem. A że był to zawód specyficzny wymagający nerwów jak postronki świadczą inne historie związane z wykonywaniem tej niecodziennej profesji. W 1927 roku ogłoszono nabór na stanowisko pomocnika gdzie liczba kandydatów przerosła wszelkie oczekiwania (około 100 kandydatów). Jednym z wybranych był Kołodziejczyk który na etacie przetrwał jedynie trzy lata. W 1930 roku dostał rozstroju nerwowego a w efekcie postradał zmysły. W nocnych marach nachodziły go ofiary swojej pracy oraz wiązał supełki z chustki do nosa. Następca Maciejewskiego (jego wcześniejszy pomocnik) Artur Braun okazał się nie gorszym hulaką. Jak podała ówczesna stołeczna prasa w kawiarni "Świt" wraz ze swoimi pomocnikami Cukierem i Pałacem wszczęli awanturę w której interweniowało paru posterunkowych. Jak widzimy stres dawał się nieźle we znaki a brak ówcześnie psychologów najprawdopodobniej prowadził w kierunku zaglądania do kieliszka.
W wokół Stanisława Maciejewskiego a może Kalt narosło wiele legend, dziś już nie do zweryfikowania. Niecodzienne zajęcie przyciągało zarówno warszawski półświatek jak również prasę głodną sensacji, doprowadziło do poważnych kłopotów życiowych. Niestety nie znam daty czy okoliczności śmierci słynnego w przedwojennej Polsce kata Stanisława Maciejewskiego.

Na podstawie artykułu "Zawód, którego nie ma" Mateusz Rodak Forum penitencjarne nr 09 wrzesień 2010 roku.
 
User is offline  PMMini Profile Post #42

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 29/03/2015, 11:16 Quote Post

Następnym tematem jakim chciałem się zająć był problem podkultury więziennej jak również problem tzw drugiego życia. Niektóry te dwie nazwy łączą jako jedną natomiast ja nie mam zamiaru tu na ten temat dyskutować, a jedynie przedstawić to drugie normalne życie w przedwojennym więzieniu. To regulaminowe starałem się przedstawić na podstawie obowiązujących przepisów oraz zachowania się więźniów zgodnie z regulaminem w więzieniu na Św Krzyżu i w Sandomierzu. Jeden problem to normalne życie z problemami życia codziennego a drugi to problem podkultury czyli wszelkich zachowań niezgodnych z regulaminem (np nieformalne grupy, język, tatuaże [ a w zasadzie "dziary"] czy system wartości i hierarchii. Otóż jak się okazało problem podkultury został zdefiniowany na świecie w latach czterdziestych a w Polsce jeszcze później bo w sześćdziesiątych za sprawą powstania tzw "urków". Dlatego też nie ma w zasadzie materiałów na ten temat. Natomiast jeśli chodzi o język czy dziary więzienne to również są tylko prace powojenne które jedynie w kilku słowach wspominają o okresie przedwojennym w zasadzie nic nie wyjaśniając. Dlatego też skupiłem się na poszukiwaniu materiałów na temat codziennego życia więzienia. Można znaleźć takie opisy szczególnie we wspomnieniach komunistów które dość szeroko były publikowane w minionym systemie. Ale niestety podchodzę do tej literatury trochę sceptycznie ponieważ jest ona trochę tendencyjna z motywami martyrologii a poza tym byli to specyficzni więźniowie. Specyfika ich polegała na tym że tworzyli można powiedzieć w więzieniu grupy nieformalne do których trudno było przeniknąć które często kierowały się swoimi kodeksami wartości i postępowań. Dlatego też poszukiwałem wspomnienia więźniów kryminalnych czy też strażników więziennych z ich codziennej pracy. Niestety jest to dość trudne, ponieważ z takimi wspomnieniami (strażników) w ogóle się nie spotkałem. Można spotkać książki więźniów literatów ale niestety również były one pisane pod kontem sprzedawanej sensacji niż przekazu archiwalnego. Można znaleźć takie publikacje w wydawnictwie "Rój" M. Wańkowicza który wydawał np książki S. Piaseckiego którego wyciągnął z więzienia na Św. Krzyżu. Również tam publikował najbardziej znany przedwojenny przestępca żydowskiego pochodzenia Urke Nachalik. Napisał on książkę pt "Żywe grobowce" w której opisuje swoje więzienne życie w przedwojennej Polsce. Spotkałem się w kilku publikacjach gdzie ich autorzy opisując ten temat powołują się właśnie na tą książkę. Są w zasadzie dwa wydania tej publikacji i dosyć trudno ją namierzyć. Udało mi się ją zlokalizować i jeśli ją przeczytam to postaram się wrócić do tego tematu jeśli uznam że jest to wiarygodna publikacja. Dlatego też czytam inną książkę tego autora "Życiorys własny przestępcy" i zapowiada się całkiem nieźle. Dlatego też wiele sobie obiecuję po tej lekturze, a zainteresowanych proszę o cierpliwość.
 
User is offline  PMMini Profile Post #43

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 31/03/2015, 17:27 Quote Post

do usunięcia

Ten post był edytowany przez gtsw64: 31/03/2015, 17:47
 
User is offline  PMMini Profile Post #44

     
gtsw64
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 4.427
Nr użytkownika: 38.675

Zawód: st.sier¿.sztab
 
 
post 31/03/2015, 19:31 Quote Post

Zakład poprawczy w Koźminie

We wcześniejszych postach przedstawiłem "typowe" więzienie okresu międzywojennego (w Sandomierzu) oraz więzienie ciężkie na Św. Krzyżu. Również przedstawiłem rzeczywistość Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej choć nie wchodziło w skład Departamentu Karnego. Udało mi się znaleźć opis następnej kategorii więzienia a mianowicie zakład poprawczy dla nieletnich chłopców trudnych do wychowania, skazanych za ciężkie przestępstwa, zdolnych do ucieczek lub wycofanych dyscyplinarnie z zakładów wychowawczych o charakterze otwartym. Zakład został zlokalizowany w murach więzienia dla dorosłych w Koźminie.
Początki więziennictwa w Koźminie datują się na rok 1820 gdy w konwencie oo Bernardynów zorganizowano drugie pod względem wielkości więzienie po Rawiczu w Wielkim Księstwie Poznańskim. O ile więzienia z terenu zaborów rosyjskiego i austriackiego przejęto w 1918 roku to w byłym zaborze pruskim ten proces był zdecydowanie dłuższy i trwał jeszcze w 1920 roku. Wyglądało to trochę dziwnie ponieważ większość administracji więziennej stanowili niemieccy urzędnicy którzy wykonywali polecenia Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej ( traktując jako okupację polską)jak również Ministerstwa Sprawiedliwości w Berlinie. Po całkowitym przejęciu więzienia przez polaków zostało zakwalifikowane jako więzienie przy Sadzie Powiatowym przeznaczonym dla kobiet i mężczyzn, śledczy i karny z małymi wyrokami. W 1930 roku więzienie zostało podporządkowane Departamentowi Karnemu i zostało zaliczone do klasy III. Nowością było uruchomienie oddziału dla nieletnich chłopców sprawiających duże kłopoty wychowawcze. Zapewne to zdecydowało że 17 czerwca 1935 roku więzienie zostaje rozwiązane i na jego miejsce powołano zakład poprawczy. Od lipca 1935 stopniowo wywożono więźniów dorosłych oraz prowadzono adaptacje pomieszczeń i remont który zakończono w grudniu 1935 roku. Cele więzienne przebudowano na pokoje mieszkalne, pobudowano łazienki z prysznicami i wannami oraz przerobiono duże pomieszczenie na salę gimnastyczną. Podciągnięto zasilanie elektryczne oraz wykonano kanalizację. Pojemność przewidziano na 135 miejsc z maksymalnym zwiększeniem do 160, gdzie panował obostrzony rygor w stosunku do zwykłych zakładów poprawczych. Funkcjonariuszy mundurowych było jedynie czterech natomiast personel cywilny składał się z : dyrektora, nauczycieli (początkowo trzech następnie sześciu), dziennego opiekuna, lekarza, kapelana, dwóch kancelistek, instruktorów zawodu oraz nocnego stróża. Pierwszym dyrektorem był mgr Mieczysław Jędrzejewski a tuż przed wojną stanowisko przejął mgr Stanisław Niemiec.
Najważniejszym środkiem resocjalizacyjnym była nauka która odbywała się w szkole powszechnej, Rocznej Szkole Ogrodniczej (również w Szkole Ogrodniczej w Koźminie cywilnej) oraz w różnych warsztatach rzemieślniczych. Zajęcia w podstawówce odbywały się codziennie i trwały od godz 9-12 i od 13-16-tej do której w 1938 roku uczęszczało 82 wychowanków a do szkoły ogrodniczej 20 ( dwóch w szkole w Koźminie). Pozostali uczyli się zawodu w warsztatach: krawieckim (13 chłopców), stolarskim (ośmiu), szewskim, kowalskim (w kuźni na terenie miasta), introligatorskim jak również w kuchni, piekarni i prali zakładowej. W 1937 roku 52 wychowanków przeszło szkolenie obronne w/g programu przysposobienia wojskowego, które w roku następnym rozszerzono o nowych wychowanków oraz rozszerzając na I i II stopień. Kapelan prowadził naukę religii oraz odprawiał nabożeństwa w niedzielę i święta w kościele poklasztornym poza terenem zakładu. Dwa razy w roku prowadził spowiedź oraz rekolekcje. Wszyscy wychowankowie byli poddawani okresowym ocenom postępów wychowawczych co skutkowało w razie poprawy awansem do łagodniejszego rygoru tzw. rodziny. Pozwalało to na uczestnictwo w spacerach po mieście w asyście nauczyciela czy możliwość kibicowania drużynie zakładowej grającej z innymi cywilnymi drużynami. Poza tym zwiększało częstotliwość korzystania ze świetlicy z możliwością gry w tenisa czy czytania czasopism.
Nie tylko nauką zawodu czy religii starano się nawrócić z drogi zła swoich podopiecznych. Były to czynności bardzo szerokie i różnorodne.
W zakładzie pod kierownictwem zawodowego kapelmistrza 20 wychowanków mogło uczyć się gry na instrumentach oraz grać w zakładowej orkiestrze dętej która występowała w imprezach zakładowych i miejskich. Do pracy z wychowankami angażowano również osoby ze środowiska miejskiego za pomocą których organizowano w świetlicy odczyty i pogadanki, występy zespołu teatralno-recytatorskiego. Korzystano również z biblioteki zakładowej która zawierała 600 woluminów dydaktycznych oraz 300 beletrystyki. Nie zapominano również o sprawności fizycznej. Dwie godziny tygodniowo prowadzono zajęcia w ramach programu szkolnego w czasie których ćwiczono gimnastykę w sali gimnastycznej oraz prowadzono gry i zabawy sportowe. Zorganizowane były również drużyny piłki nożnej, siatkowej i koszykówki. Poza tym wychowankowie grali w tenisa stołowego a latem kąpali się w stawie na terenie ogrodu.
Podczas kontroli prowadzonych przez prokuratorów, wskazywano na wzorowy ład i porządek w zakładzie a personel był jak to określono "sprawny, wyszkolony i zdyscyplinowany, posiadający pozytywne relacje z wychowankami". Do negatywów zaliczono braki w pościeli, ubraniu czy bieliźnie oraz braku zimowych ubrań (zima 1937/38). Ponieważ wychowankami byli najbardziej zdemoralizowani młodzi ludzie dlatego tez nie obyło się bez wypadków nadzwyczajnych. Do typowych zdarzeń (jak w więzieniach) należały ucieczki czy pobicia. W 1936 roku dwóch a w 1938 jeden małoletni, zbiegło z ogrodu zakładowego a w 1938 trzech podczas festynu miejskiego. Również w 1937 roku trzech wychowanków dotkliwie pobiło opiekuna.
Jak widać z zamieszczonego tekstu bardzo poważnie podchodzono do spraw naprawy młodocianych przestępców. Były to środki nieopierające się na izolacji, przemocy czy nadmiernej dyscyplinie a raczej starano się podchodzić do wychowanków jak do normalnej młodzieży, wywierając czy stanowczo egzekwując nałożone obowiązki.
Również nie zapomniano o jeszcze młodszych wychowankach. W Lipowcu w 1937 roku utworzono filię zakładu poprawczego tworząc Zakład Wychowawczy dla chłopców w wieku 9-19 lat. Filią kierował dyrektor ZP w Kuźminie a pomagało mu dwóch nauczycieli, sześciu opiekunów, instruktorzy zawodu, lekarz i kapelan. Pojemność zakładu wynosiła od 80-100 podopiecznych. Zakład funkcjonował podobnie jak zakład macierzysty z rozróżnieniem na wiek.

Na podstawie artykułu Krystiana Bedyńskiego "Było więzienie w Koźminie, cz. I" Forum Penitencjarne nr3

Ten post był edytowany przez gtsw64: 31/03/2015, 19:33
 
User is offline  PMMini Profile Post #45

8 Strony < 1 2 3 4 5 > »  
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej