|
|
Poezja w RON
|
|
|
|
Wacław Potocki
Z OKAZJEJ UCIECZKI SROMOTNEJ PILAWIECKIEJ
Niewdzięczne żałowanej wspominanie rzeczy. Jako nas pilawiecka ucieczka kaleczy, Czujemy. Ba, już tylko sama czuje głowa, Inszych członków, niestetyż, umarła połowa: Podole, Ukraina, Zadnieprze u czarta, Zgoła na wszytkie strony Korona odarta; Jako okręt w pół morza, bez masztu, bez steru, Ostatniego nawiasem próbuje lawiru, Patrząc, skąd szturm, skąd się nań sroga porwie szarga, Co go gwałtownie w drobne tarcice potarga. Do twej, o Mocny Boże, pomocy się, do twej Garniemy. Racz użyczyć niestarganej kotwy Miłosierdzia, a z karku, prosim twego Syna, Niech zawściągnie od grzechów serca zdjęta lina, Która, jako go na śmierć, tak nas do żywota Niech wiedzie, gdy przystąpi pokuta i cnota, Żeby pod tym, któregoś nam dał, nauklerem Przestaliśmy być ordzie i Turkom jaserem; Nie tak się pogańskiego boimy zagonu: Niech nas nie wiąże, niech z nas szatan nie ma plonu. Niech nam Jego herbowny puklerz portem będzie, Gdzie byśmy po tak długim wytchnąć mogli błędzie. Zruć brzydkich zbytków żagle, zruć obłudę z masztu, Słusznego gniewu swego przyczynę, a każ tu Uniżoną pokorę przy serdecznym żalu Za grzech rozpostrzeć, a tak staniemy u palu.
|
|
|
|
|
|
|
|
Stanisław Herakliusz Lubomirski EPITAFIUM JANA III SOBIESKIEGO
Tu w tym grobie on wielki z dzieł swych Jan spoczywa. Król, szlachcic, żołnierz, Lechów ozdoba prawdziwa, Pod którym wtóry pokój wolność wielką miała Wolą, chyba nie wolna, tam gdzie ginąć chciała. On z tureckich, tatarskich trupów słał mogiły, Co pewnie nie każdemu nieba pozwoliły. Cnota mu laury wiła, dał Wiedeń odbity Zbawiciela, zwycięzcy tytuł znamienity. Wielka spocznijże, ręko, dość masz i ratunkiem Cesarza, i prawice boskiej wizerunkiem. Wieki więcej napiszą, iż snadno nam dadzą Monarchę - rzadko męża z tą sławą i władzą
Jan Chryzostom Pasek
[APOSTROPHE]
Nie umiejętność moja to sprawiła, Ale natura dobrym cię czyniła; Ta zaś łaskawość i kochanie z tobą Z tej okazyjej, żeśmy rośli z sobą.
Kiedym wsiadł na cię, tak mi się widziało, Że na mnie wojska sto tysięcy mało; Było i męstwo, było serca dosyć, Nie trzeba było w pierwszy szereg prosić.
Ustaną teraz we mnie te przymioty, Ubędzie owej, co była ochoty; Zawsze od bystrej wody sokół stroni, Gdy czuje, w skrzydłach że pióra wyroni.
Nie takieć nasze miało być rozstanie, Nie takim żalem ciężkim pożegnanie; Tyś mię donosić miał jakiej godności, A ja też ciebie dochować starości.
Ciężkież to na mnie będą peryjody, Gdy sobie wspomnę na owe swobody, Których, na tobie jeżdżąc, zażywałem I com zamyślił,tego dokazałem.
Gdy wojska staną w zwykłej batalijej, Ja nie wygodzę swojej fantazyjej. Więc ciężko westchnąć i zapłakać cale, Na cię wspomniawszy, mój dereszu - Vale!
"Pacierz do Króla Jegomości [Zygmunta III]"
Ojcze nasz, królu polski, który mieszkasz w Warszawie, U nas niedobrej sławie! Święć się w Szwecyjej imię twoje, Gdzie są z dawna twe pokoje. Przyjdź do królestwa szwedzkiego, a zaniechaj polskiego i księstwa litewskiego. Bądź wola twoja w Wandalech, jako pierwiej była, Gdzie dobrych śledzi miał obfitość siła. Chleba naszego powszedniego Zbawiłeś nas za panowanie swego. Odpuść nam łanowe, poborowe, czopowe, Bo bardzo już u nas rzeczy są nie nowe. I nie wwódź nas na pokuszenie na wojnę ze Szwedami, Bo jej dla ciebie doma dosyć mamy. Ale nas zbaw ode złego, A sam idź prędko do Boga wszechmogącego, Abowiem twoja moc nad nami, Lepiej, niż radzić o nas z Jezuitami. Amen.
|
|
|
|
|
|
|
|
Stanisław Serafin Jagodyński
Pieśń piętnasta adwentowa
Archanioł Boży Gabryjel Posłan do Panny Maryjej, Z majestatu Trójce Świętej Tak sprawował poselstwo k niej: "Zdrowaś Panno, łaski pełna, Pan jest z tobą, to rzecz pewna".
Panna się wielce zdumiała Z poselstwa, które słyszała, Pokorniuchno się skłoniła Jako Panna sromieźliwa, Zasmuciła się z tej mowy, Nic nie rzekła aniołowi.
Ale poseł z wysokości Napełnił Boskiej mądrości, Rzekł jej: "Nie bój się, Maryja, Naszczęśliwszaś, Panno miła, Nalazłaś łaskę u Pana, Oto poczniesz jego Syna".
Jezus wzowiesz imię jego, Będzieć Synem Najwyższego, Wielki z strony człowieczeństwa, A niezmierny z strony Bóstwa Wieczny Syn Ojca wiecznego, Zbawiciel świata wszytkiego".
"A jakożby to mogło być? – Jęła Panna k niemu mówić – Ja nie chcę męża nigdy znać". Jął jej anioł tak powiadać, Iż Duch Święty z swej miłości Sprawi to w tobie w czystości.
Temu Panna uwierzyła, Przyzwalając, tak mówiła: "O pośle Boga wiecznego, Gdyż to wola Pana mego, Toć ja służebnica jego, Stań się według słowa tego".
Rychlej niżby kto mgnął okiem Stał się Syn Boży człowiekiem W żywocie Panny naczystszej Ze krwie czystego serca jej, Sprawą Boga wszechmocnego, Miłośnika człowieczego.
I toć wielka miłość była Boga Ojca, jego Syna, Iż dla człowieka grzesznego Z majestatu naświętszego, Z miłości wiecznej przed wiekiem Stał się Syn Boży człowiekiem.
O aniele Gabryjele, Naślachetniejszy aniele, O pośle naznamienitszy, Nie jest równy tobie inszy, Z poselstwa, któreś sprawował Znać, iż cię Bóg umiłował.
Pośle Boga wszechmocnego, Gdyś tak w wielkiej łasce jego, Módl się do Pana za nami I do tej Naświętszej Panny, Abyśmy z grzechów powstali, Po śmierci z nim królowali.
Bogu Ojcu Wszechmocnemu, Synowi jego miłemu I Duchowi Naświętszemu, Bogu w Trójcy Jedynemu, Dziękujmy dziś w pokorności, Z tak wielkiej jego miłości. Amen.
Pieśń o wieku człowieczym
Świta, mierzka, bieżą lata, Ludzie młodo schodzą z świata, Starszy dziś każdy niż wczora, Słońce niżej do wieczora.
Miesiąc tak nie świeci w nocy, Choć ma gwiazdy na pomocy, Nie jasna szara poświata, Nie celuje zima lata.
Już z południa wszytko niżej, Człowiek brnie do kresu bliżej, Ziemia mieni urodzaje, Wiek dzisiejszy mdły lud daje.
Wywiodły się lata dawne, Zmarły czasy złote sławne, Dziś nastały ołowiane, Nasze szczęście malowane.
Niebo nam żelazne stało, Rosę zbożu zatrzymało, Matka się piecze od słońca, Nie podaje latu wieńca.
Dziatki chowa na obroku, Źle z nowego, co do roku, Wszytko się nam opak wiedzie, Siedziemy tu jak na ledzie.
Żywioły niesprawiedliwe, Mars z Saturnusem zwadliwe, Rządzą miesiącem i światem, Tłumią macicę z jej kwiatem.
Snadź już wiek ostatni schodzi, Charybdis na szczudle chodzi, Żagle łamie, rwie kotwice, Gdzie chce tam sypie granice.
Walczy dziś młodość z starością, Miece los o reszt prędkością, Wiatry od zachodu wieją, Ludzie w młodości grzybieją.
Włosy lata uprzedzają, Cześć starości wyrządzają, Kwitnie głowa, kwitnie broda, Płynie młodość jako woda.
Chwiejemy się jako trzcina, Wiek nasz jako pajęczyna, Gdy już było zbierać z pola Ręce popalił Scewola.
Znowu z rycerza dzieciątko, Przed nim harcuje koźlątko, Wzdycha młodość wspominając, Na koźlątko poglądając.
Przesiadł się z konia na krzesło, Na leciech mu barzo zeszło, Coś go chodząc szczypie w nogi, Przedtym mu lew nie był srogi.
Zegar mu godziny bije, Piesek pod nim leżąc wyje, Śmierć nań woła: "Złóż swe brzemię!", W ziemi koniec człeka z ziemie.
Dies irae...
Dzień on, dzień sądu Pańskiego Świat w proch zetrze, świadkiem tego Dawid z Sybillą wszyskiego.
Jaki wielki tam strach będzie, Gdy sam Bóg na sąd zasiędzie I wytrząsać wszytko będzie.
Trąba dziwny głos puszczając, Groby ziemskie przenikając, Wszytkich wzbudzi pozywając.
Zdumieje się przyrodzenie I śmierć, gdy wstanie stworzenie Na ostatnie rozsądzenie.
Księgi spisane wystawią, Które każdą rzecz wyjawią, Z czego na świat dekret sprawią.
Gdy tedy Sędzia zasiędzie, Wszelka skrytość jawna będzie, Kaźni żaden grzech nie zbędzie.
Coż tam pocznę, człek mizerny, Kto mi patron będzie wierny, Gdzie i świętym strach niezmierny?
Królu tronu straszliwego, Co darmo zbawiasz każdego, I mnie z łaski zbaw grzesznego.
Wspomni, Panie Jezu drogi, Żeś się dla mnie stał ubogi, Nie gubże mię w dzień ów srogi.
Szukałeś mię spracowany, Odkupiłeś krzyżowany, Niech ci twe nie giną rany.
Sędzio mściwy, sprawiedliwy, Daj nam odpust miłościwy, Nim przyjdzie twój sąd straszliwy.
Wzdycham winien sądu twego, Wstyd mię żywota mojego, Nie sądź, Boże, pokornego.
Ty, coś Maryją rozgrzeszył I łotra w skrusze pocieszył, We mnieś też nadzieję wskrzesił.
Znam się w prośbach niegodnego, Wszak ciebie proszę, dobrego, Zbaw mnie od ognia wiecznego.
Daj mi miejsce z owieczkami, Nie odłączaj mnie z kozłami, Na prawicy staw z sługami.
Pohańbiwszy potępionych. W ogień wieczny osądzonych, Wzow mię do błogosławionych.
Proszę duchem uniżonem, Sercem jak popiół skruszonem, Bądź mi do końca patronem.
Opłakanyż to dzień będzie, Kiedy się z prochu dobędzie Na sąd straszny człek mizerny;
Bądź mu, Boże, miłosierny! Jezu, Panie łaskawy, Daj zmarłym pokój prawy!
Do czytelnika
Myśliłem dla przyjaciół o jakiej kolędzie, Ale mniemam, iż każdy z grosza kontent będzie. A iż ten mądr, kto go ma, toć i ten niegłupi, Który chcąc mieć i umieć, grosze sobie skupi.
Grosz rząd
Dwa okręgi krąg świata obchodzą swym rządem: Słońce po niebie, a grosz i wodą, i lądem.
Grosz sąd
Sprawiedliwość z wagami nie to li wyraża, Że kto więcej nakłada, ten pewnie przeważa.
Grosz błąd
Obrazy świętych kują na groszu w mynicy, A widzę, że i sami chwalą heretycy.
Grosz przyjaciel bliski
Przyjaciel daleko, Bóg wysoko, acz wszędzie, Byle mieszek był blisko, przyjaciel przybędzie.
Grosz szlachectwo
Ziemianie w ziemi pyszczą dla grosza jak świnie, I szlachectwo bez grosza nie tak płatne ninie. Do szlachectwa grosza (jak do barana bobra) Trzeba, dziś tylko szlachcic dobry, co ma dobra.
Grosz cena ludzka
Że dzisia pieniądz ważą, pieniąc wszytkich stroi, Kto o pieniądz nie stoi, za pieniądz nie stoi.
Apoftegmata ludzkiej mądrości o groszowej zacności
* * * Dobrze piszą: Pókim grosz miał, To mnie bratem każdy zwał, A jakom teraz chudzina, Opuściła mię drużyna. Ojcze groszu, wróć się do mnie, A wnet bracia będą po mnie.
* * * Lepszy Tomasz niż Niemasz, przełóż bez odporu Kanclerz Sapieha wygnał Niemasza ze dworu. I chudzi z tym Niemaszem nie mieszkają radzi, Lecz ten pan znał, iż więcej panom Niemasz wadzi. I mym byś tak, kanclerzu sławny, zabiegł wadam, Byś na mnie rzekł: O To-masz, albo na się: Ja-dam. Lecz bez śmiałości wotum zażywam i sromu, Bogdaj Oto i Tomasz żył w Sapiehów domu.
* * * Wierzam, z Kochanowskiego o duszach już wiecie, Że jedna ma być w ciele, a druga w kalecie. Jeśli zbyć której, tej to pozbyć z ciała, Aby druga na pogrzeb w kalecie została.
Białe głowy i ich mowy
Gdyby ta rzecz nie Pismem była potwierdzona, Że niewiasta jest z męskiej kości uczyniona, Uważając ich szepty i tak żwawe mowy, Rzekłbych, iż Bóg z języka stworzył białe głowy.
Biada gorsza na dwa
Biedna bieda, gdzie biedak biedzie się przysiędzie, Gdzie biedak biedkę pojmie, wszytko to tam będzie. A gdy jeszcze ta biedków kobietka napłodzi, To - ach, żal mi! - marszałkiem u biedy rej wodzi. Toż tylko w zysku biedak z kobietką pojmuje, Że go nigdy nic a nic nędza nie kosztuje: Prawda, że lepiej "biada mnie" niźli "nam" mawiać, Lecz zaś "błogo nam" lepiej niźli "mnie" wysławiać.
Konterfekt
Jan Okuń tu wyrażon, więc to dwoje dziwy: Żyw jako malowanie, malowan jak żywy. Byłoby więcej dziwów, jeno niedostaje, Żeby malarz wyrażał z cnotą obyczaje.
Frasunek
Pytam jednego, ocz się tak barzo frasuje? O zły byt, że go nazbyt – tak mi responsuje.
Nagrobek muszce
Tu leży mucha, która w czarze utonęła – Co to pomoże, chocia we złocie zginęła? Ucz się, człecze, rozumu od muszki w tej mierze: Tak z gliny, jak ze złota jednako śmierć bierze.
Śmierć
* * * Próżno masz te zegarki, śmierci niepocześna, I godzin nie masz pewnych, i nigdyś niewcześna.
* * * Nie dziw, iż tak łakomie na ludzie śmierć zjadła: Ano, i siebie samą do kości objadła.
* * * Młodych, starych śmierć równo pędzi do mogiły, Bo się na ludziach nie zna, oczy jej wygniły.
|
|
|
|
|
|
|
|
PIEŚŃ O KOLE RYCERSKIM
Piękne jest koło rycerskie, Komu dał Bóg serce męskie, Hetman wojsko kołem toczy Nieprzyjacielowi w oczy, Wozy łańcuchmi spinają, Bo się trwogi spodziewają. A gdy się już potkać mieli, Jezu Chrysta zawołali: "Jezu Chryste Nazareński, Wejrzy na lud chrześcijański!" W żarstkim biegu drzewce kruszą, Niejeden się żegna z duszą. Jednemu się mienią oczy, A z drugiego krew się toczy. Trzeci woła, by dobito Albo szablą łeb ucięto. A ci, co w mogiłach leżą, Do pewnego kresu bieżą. Trzeba żołnierza szanować, Chleba, soli nie żałować, Wtenczas żołnierza szanują, Kiedy trwogę na się czują. Chociaż żołnierz nie ubrany Przecie ujdzie między pany. Suknia na nim nie blakuje, Dziurami wiatr wylatuje. Chustka jest czarna za pasem, Ale i tej pusto czasem. Zapłaćże mu, Jezu z nieba, Boć go jest pilna potrzeba.
PIEŚŃ O TYM ŚLACHETNYM TRUNKU, KTÓRY PO ŁACINIE ZOWĄ AQUA VITE, A PO POLSKU GORZAŁE WINO
Śpiewali przód o winie, Potym o dobrym piwie, A my o gorzałce ninie, Dobrzy ludzie.
Bo się jej chwała dzieje, Tak w domiech jak w kościele, Mogę rzec i to śmiele: Przy ołtarzu.
Wzięła wielkie mocarstwo, Bo jest święte lekarstwo. Odejmuje obżarstwo I łakomstwo.
Wielebną esencyją Wynalazła Wenecyja, Aqua vite zwali ją Przednich czasów.
Długo tego taili, Niźli nam objawili, Ludzi nauczyli Kunsztu tego.
Sapor wielkiej słodkości Trawi w nas wilgotności, Flegmę i żądliwości W brzyćkości.
Leczy ręce, urazy, Na licu wszelkie zmazy, France, zęby, kolikę, Kordiakę.
Królestwa zachowuje, W Moskwi, w Litwie panuje, Miasta w Polszcze buduje Mocne wino.
Zachowuje każdego Od powietrza morowego, Od dechu smrodliwego; Czyście wonią.
Wonia jako lelija, Gdy z nią czynią troiją, Zmowże "Zdrowę Maryją", Gardło zleczysz.
Choć we dnie albo w nocy, Przydzie ku twej pomocy. Piszą o wielkiej mocy Doktorowie.
Na noc tedy zagrzeje A po ranu słodnieje, Tak człowiek wyszumieje Po wczorajszym.
Po tej konfortatywie Więc się nam dobrze pije, Jedno nie żałuj szyje I pieniędzy.
K czemu ją przystosujesz, Wielką w niej moc poczujesz, Złego się uwiarujesz I choroby.
Jednak na to koszt równy Kupisz za pieniądz drobny, Iście za zysk pobożny, Kwatereczka.
Wielmi przeczysty trunek Stoi nam za wierdunek, Dosyć tej za piorunek I za dudek.
Choć z wina albo z miodu, Z piwa albo i z słodu, Z czystego i z pośladu, Zawsze dobra.
Przetóż przy takim szynku Siedzą, by przy terlinku, Panieneczki na rynku Przypiękrane.
Żadny jarmak i kiermasz, Gdzie tego wina nie masz, Za nic nie stoi u nas Dobrych ludzi.
Więc od niej poczynają Niźli się przeżegnają, Ani się pozdrawiają, Ni winszują.
Jedno się tego boję, Najmują ją Żydowie. By nas nie otrawili Ci łotrowie.
Potruli wieprze, świnie W Regensporku, w Berlinie. Boimy się tego w winie Barzo pilnie.
Choć mówi Żyd, choć milczy, Nic dobrego nie życzy Przeklinają w bożnicy Krześcijany.
Lecz my u krześcijanki Napijmy się gorzałki, W Chocimiu u szynkarki, Bo tam dobra.
Wszakoż by czego złego Chroń się dnia gorącego, Nie pij wina wszelkiego Gorzałego.
Boć wątrobę ususzy, Na koniec cię udusi, Dusza z ciebie wejć musi Do Abrama.
Łukasz Górnicki
Barbarze Górnickiej z Bezdziedze, tykocińskiej i wasilkowskiej starościnie, białejgłowie bojaźnią bożą i wielkimi cnotami ozdobionej, którą w młodych leciech od męża, od synów trzech a pięciu córek nad nadzieję śmierć porwała, jej, Łukasz Górnicki, starosta tykociński, smętny mąż nie bez płaczu napisał. Żyła lat 29, miesięcy trzy, umarła roku 1587 dnia ostatniego lutego.
By płacz, najmilsza moja, mógł mi cię powrócić, A to, co się już stało, chciał Bóg nazad wrócić, Wylałbym wszystkie me łzy, aby się zmiłował Bóg, a żywotem ciebie, mnie tobą darował. Ale cóż ja to mówię! A więc już mej drogiej Nie płakać, iż nie może zbyć rąk śmierci srogiej? Płakać i nader płakać płaczem nieskończonym, Jako Nijobe dziatek płakała swych onym; Bo dlatego w żywocie Pan Bóg mnie zachował, Żebym twych postradanych cnót znacznie żałował. O moja droga żono, wierz mi, żeć dbam mało O ten świat opłakany, gdy mi cię nie stało. Takąś ty mnie po sobie teskność zostawiła, Że ta słoneczna światłość najmniej mi niemiła. Kto me maluczkie dziatki do cnoty powiedzie, Gdy młodość jest podobna chodowi po ledzie? Kto tak będzie dozorny, kto pilny, kto dbały, Żeby me dziatki, jako ty, nie próżnowały? A tym, co są u piersi, twą jedną osobą Znikło wszystko - by mogły, biegłyby za tobą. Wiek niedojrzałyś miała, lecz dojrzałą cnotę I, co do tego trzeba, ku Bogu ochotę. Nie było nic, czego bym w tobie nie miłował, Przeto żaden mąż barziej żony nie żałował. Wiemci, miła, że na cię nie przyszło nic złego Śmiercią - owszem, dostałaś żywota lepszego. Ale ja, gdy na twoje wspomnę piękne sprawy, Żal nieznośny z mych oczu wyciska płacz krwawy. O śmierci krwi niesyta, czemuś nie zabiła Mnie, abym dał swój żywot za tę, co mi miła? I podobniej mnie było w leciech podeszłego Wziąć niż tę, co nie miała roku trzydziestego. Aleś i tak, złośliwa, mnie nie ominęła, Boś w ciele mojej lubej mnie więtszą część wzięła. Dokonaj już, bezecna, a tym mnie przeprosisz, Gdy tak mnie jako żonę twą ostrą pokosisz.
Melchior Pudłowski
DO JANA KOCHANOWSKIEGO
Prawieś się ukochał w nauce i cnocie, Znać, żeś się nie lenił ku dobrej robocie.
O KSIĘDZU SKARDZE
Nie skarżcie się na Skargę, iże się frasuje Na nas, bo w nas niecnoty wielkie upatruje. Raczej się skarżmy na się, jemu pokój dajmy, A żywota naszego lepiej poprawiajmy Za jego świętą nauką, co podaje z nieba, Tedy nam już nie będzie skarżyć się potrzeba Na jego frasowanie: i on chwalić będzie, Jeśli w nas co postępków pobożnych przybędzie.
NA ŁAKOMEGO
Chłop każdy skąpy, acz jest i nader bogaty W złoto, srebro, imienie i w kosztowne szaty, A nie umie używać, co mu szczęście dało, Lepiej, aby nie miał nic, albo barzo mało. Bo to dziwak, co go bogactwo zubożyło, Przyrównam go osłowi, choć mu to nie miło, Który przysmaki nosi kosztowne na sobie, Przedsię lada chróścisko najdziesz przed nim w żłobie.
DO ŁUKASZA GÓRNICKIEGO
Co owo drugi złoto za imienie daje, Mógłby drożej przepłacić twoje obyczaje I tę godność, co ty masz, mój Górnicki, w sobie, Bo tej z tobą nie zawrze śmierć okrutna w grobie. Cnota, dzielność, nauka, te na wieki słyną, A pieniądze za czasem, miasta i wsi giną.
DO DOKTORA
Wszytko mówisz nade mną, a nic mi nie dajesz, Moja febra nie lubi, kiedy nad nią bajesz. Daj mi raczej pigułki, bo ich próżno szczędzisz, Słowy kaszlu i febry ze mnie nie wypędzisz.
DO SWOICH OCZU
Nieobyczajne oczy, czemu tam patrzycie, Skąd niebezpieczność i szkodę widzicie? Ona na mię okowy nieznośne włożyła, Ona nieprzepłaconej swobody zbawiła, Ona mi serce wzięła, przez które człek żywie, A kto serca postrada, ten umarł prawdziwie. A tak, albo nie patrzcie w tamtę stronę więcej, Bo jeśli być nie może, albo się naprędzej Postarajcie, żeby mi albo dała swoje, Albo żeby wróciła tamto serce moje, Bo go jednak korzyści nic nie będzie miała, Jeśli nie weźmie k niemu za raz mego ciała.
Z GRECKIEGO
Ale cóż mnie wymownych mistrzów księgi dadzą? Więcej mi, niż pomogą, wykręty zawadzą. Miasto ksiąg podaj ty mnie kufel wydrążony, Winem starym i smacznym czyście napełniony. Tym, gdy sobie podrażę, to wszytki frasunki Usną ze mną: bodajże zdrów wymyślał trunki!
|
|
|
|
|
|
|
|
Wacław Potocki PAMIĘĆ Pamięć jest jako niewód: skoro go roztoczy, Roślejsze ryby bierze rybitw, drób przeoczy. Tak i ja, lubo słucham czego, lubo czytam, Poważne sentencyje i przykłady chwytam; Słowa, jak woda przez sieć, tak przez głowę płyną, Oraz i drobne rybki, jeśli się nawiną. Kto powikłany albo włok ma bez obierze, Lepiej go niech dla wróblów porżnie na więcierze, A miasto Liwijusza, Seneki, Tacyta Stary kalendarz albo Sowiźrała czyta.
|
|
|
|
|
|
|
|
MŁODYM UWAGA - Józef Baka
Za igraszkę śmierć poczyta,
Gdy z grzybami rydze chwyta:
Na dęby ma zęby,
Na szczepy ma sklepy. Cny młodziku, migdaliku,
Czerstwy rydzu, ślepowidzu,
Kwiat mdleje, więdnieje.
Być w kresie, czerkiesie.
Ej, dziateczki, jak kwiateczki
Powycina was, pozrzyna
Śmierć kosą z lat rosą,
Gdy wschody, zachody.
Wszak poranek od wieczoru
Niedaleki bez pozoru,
Dzień z nocą karocą
Tąż dąży, świat krąży.
Dniem niedługo słońce parzy,
Cienią chmury, gdy się żarzy:
Noc mściwa sposzywa
Blask szczyry w swe kiry.
Po zachodzie kwiat w ogrojcu
Płakać musi jak po ojcu:
Łzy rosy są głosy
Do nieba bez Feba.
Śliczny Jasiu, mowny szpasiu,
Mój słowiku, będzie zyku.
Szpaczkujesz. Nie czujesz?
Śmierć jak kot wpadnie w lot!
A za nie wiesz, że śmierć jak jeż?
Ma swe głogi, w szpilkach rogi,
Ukoli do woli,
Aż jękniesz i pękniesz.
Czy ty głuszec, czy ty wrona,
Dusznych sępów chwyci spona!
Twa główka makówka,
W swywoli nie boli.
Tobie w głowie skoki, tany,
Charty, żarty na przemiany:
Śmierć kroczy, utroczy
Jak ptaszka, nie fraszka!
W ślepą babkę gdy śmierć skacze,
O czy jeden młodzik płacze?
Jej dygi złe figi
Niestrawne, dość dawne.
Łasyś zbytnie na cukierki,
Jabłka, gruszki i węgierki:
Śmierć jawna, niestrawna
Połyka młodzika.
Świat gomółka, tyś pigułka,
Ale smaczna szczurom skórka:
G[d]y zwleką, opieką,
Wywędzą łez nędzą.
Tyś jak pączek czy pąpuszek,
Od łabędzich twych poduszek
Śpisz długo - śmierć sługą,
Pościele w popiele.
Młodzieniaszku, w adamaszku,
W aksamity zbyt uwity,
Twe lamy od jamy
Nie skryją, zaryją.
Świat na morzu, tyś w korabiu,
Śmierć robaczek jest w jedwabiu:
Patrz, tchorzu, na morzu
Źle cale, złe fale!
Kawalerze w pięknej cerze,
Na twe stany chcesz odmiany?
Odmiana, żeś z Pana,
Brat łata, gdy fata!
Kawalerów śmierć szyderca
Zrywa gwałtem i z kobierca:
Łopata przeplata
Wesele w łez wiele.
Nie bądź sadłem czy jak masło,
Niejednemu życie zgasło!
Wszak mowią, że łowią
Tak dudków bez skutków.
Żywe srebro, paliwoda,
Na igraszki czasu szkoda:
Czas drogi, Sąd srogi,
Co minie, upłynie.
Nie dopędzisz wczora cugiem,
Nie wyorzesz jutra pługiem.
Minęło, zniknęło!
Bez zwrotu, powrotu.
Ten post był edytowany przez Hieronim Lubomirski: 25/09/2010, 10:21
|
|
|
|
|
|
|
|
Długie, bardzo długie. Epos sarmacki "naszego Homera" Wacława Potockiego "Transakcja wojny chocimskiej". Z racji obszerności tekstu, podzielę go na 10 części i wrzucę post po poście. Jeśli moje posty za bardzo obciążą połączenie i będą jakiekolwiek trudności z korzystaniem z tematu, proszę o usunięcie postów. Nie chcę działać na szkodę forum.
Część pierwsza :
Wprzód niźli sarmackiego Marsa krwawe dzieje Potomnym wiekom Muza na papier wyleje, Niż durnego Turczyna propozyt szkarady Pisać pocznę w pamiętne Polakom przykłady, Który z niemi zuchwale mir zrzuciwszy stary, Chciał ich przykryć haraczem z Węgry i Bułgary; — Boże! którego nieba, ziemie, morza chwalą, Co tak mdłem śni piórem jako władniesz groźną stalą, Co się mścisz nad ostatnim tego domu węgłem Gdzie kto usty przysięga sercem nieprzysięgłem; Ciebie proszę, abyś to, co ku twojej wdzięce W tem królestwie śmiertelne chcą wspominać ręce, Szczęścić raczył; boć to jest dzieło twej prawice Hardych tyranów dumy wywracać na nice, Mieszać pysznych i z błotem górne równać myśli, Przez tych, którzy swą siłą od ciebie zawiśli. Spadł Antyoch z imprezy, spadł i Herod z krzesła; Tamten żywo zgnił, tego gadzina rozniesła. Spadł durny Sennacheryb, gdy we trzechset szabel Tysięcy musiał pierzchać: spadł Nimrod z swej Babel. Spadł z człowieczej natury Nabuchodonozor, I ten co Boga bluźnił, trawę łapał ozor. Spadły mury wysokie, które samem spycha Echem trąby Jozue, wielkiego Jerycha. Spadł wysoki Madyan, kiedy garścią ludzi Gedeon go oświeci, i ze snu obudzi, A on młocek wczorajszy — cud niewysłowiony ! Monarchom z głów dostojnych zdejmował korony. Padł Holofern Judycie, Sisara Jaheli, Bohater mdłej niewieście i szabla kądzieli. Grzechy nasze, o panie! za któremi w tropy Na pierwszy świat chodziły ognie i potopy, Dziś, nie w wodzie, dla tęcze, nie w ogniu z Gomorą, Ale się w swojej krwi czyszczą i piorą. Krwią się myją, krwią poci ten świat jako w łaźni: Wszędy pełno niezgody, pełno nieprzyjaźni, Nawet miłość prywatna między ludźmi zgasła, Wszytko z łakomstwem zazdrość nieszczęsna popasła Jeżelić kto co radzi, patrz na obie oczy: Bo teraz każdy wodę na swe koło toczy, Usty świadcząc ofiary, wywodzi cię w pole A niechętnem sercem żga i od siebie kole, Byle cię jako zażąć, albo cię mógł zażyć; Póty termin przyjaźni, którą wyposażyć Jeszcze trzeba; tym kształtem zmyje cię bez ługu; Bo jeśli mu się słowa i upomnisz długu, Za psa twoja uczynność, krew, przyjaźń, warunek! A drugi, rychlej niż dług, weźmie basarunek. Wyrzekł się świat szczerości, rzadko między braty Znajdziesz ją rodzonemi, nikt nic bez prywaty Nie robi, i gdzie mu się praca nie nagrodzi, Niech tonie, niech psy draźni, niech o kiju chodzi, Bliźniemu nie usłuży, nie poradzi szczerze, Cóżby go miał wykupić z pogańskiej obierze ? Byłoć to, powiadają — i prawdę podobno, Póki moje a twoje, nie strzygło tak drobno Ziemie, póki łakomstwo i przeklęte żądze Nie dały miejsca prętu, łanu, łokciu, siądze, Miarą sama potrzeba: gdy natury wedle Ani w odzieniu człowiek, w piciu, ani w jedle Inszego na tym świecie szukał sobie bytu, Okrom przyrodzonego dla ciała dosytu, Ziemia też dobrowolnie, bez ludzkiej ciemięgi, Bez pługu, nie kąkole, chwasty i ostręgi, Czyste zboża rodziła: co śnieć, co kostrzewa Nie znał człek, więc rok cały nieszczepione drzewa, Miody, soki, oliwy i rozkoszne figi Dawały; owo żyli bez wszelkiej fatygi. Takie wiemy Lacyum z poetyckich liter, Kiedy zegnał na ziemię Saturna Jupiter: Toż nie dwaj, nie trzej, co dziś przykład bardzo rzadki, Lecz wszytek rodzaj ludzki, jakby z jednej matki Wyszedł, tak go miłości jednoczyły pęta, Że wojny na się nigdy, tylko na zwierzęta Drapieżne, nie podnosił; każdy człek był bratem, Każdy bliźnim, z niedźwiedziem nieprzyjaźń kudłatem, Z wilkiem, lwem i tygrysem i co się na szkodę Bestyj lągnie; z temi człek wieczną miał niezgodę, Którym do dzikiej dała natura postury Okropny ryk, kły, rogi, raci i pazury, Ptacy nosy i szpony przy pierza lekkości, Skrzele ma niema ryba i zęby i ości, Żądła gad jadowity, bazyliszek w oku . Śmiertelną ma zarazę, w nozdrzach jest u smoku, Wąż kąsa, a jeż kole, brzydki pająk truje, Tnie osa, mrówka, komar i biedna pchła uje; Nagi człowiek, bez broni, bez biegu, bez mocy, A wzdy teraz ani lwi, ani się tak smocy Waśnią na się jako on na swe własne plemię: Bestye, ognie, wody, wiatry, nawet ziemie Stosuje, tu dowcipy, tu rozumy liczy, Gdy ludzi z świata gładzi, gdy bliźnich! Jeszczeż pogaństwo jeszcze, co pod Mahometem, Z bydlęty za cielesnym dało się impetem, I pobożność i prawo ostrą szablą mierza Nie dziw, bo nie zna Boga i jego przymierza; Ale my chrześcijanie, jako się sprawimy, Że stokroć bardziej sami z sobą się dławimy, Niżli z Chiną Scytowie, niż Turcy a Persi Pod jednym zabobonem żyjąc, którym piersi I serca bisurmańskie, choć ścierwy obrzeżą, Obewrzały nikczemną bydlęcą lubieżą. Pojźry, o wieczny Boże, któryś niegdy tęgiem Ujął gniew sprawiedliwy przez niebo popręgiem I wiecznieś malowaną zawiązał obręczą Swój arsenał, zkąd grozy twe nad światem brzęczą, Pojźry na tęczę, którą słońce twej dobroci We krwi i wodzie świętym rumieńcem stokroci, W tej krwi, którą toczyła niedołęga nasza, W tej wodzie, co twych sądów na ludzi przygasza, Przez tę krew, przez tę wodę, która jednym stokiem Lała się, wytoczona, syna twego bokiem, Proszą cię chrześcijanie, stwórco miłosierny I Zamknij krwie w cię wierzących żałośne cysterny. Nie racz ich, nie racz, panie, z twardym Faraonem Za wielkie grzechy, w morzu zagubiać Czerwonem! Niech j nie toczy srogi bisurmanin czopem, Nie racz świata drugi raz zatracać potopem; Ale niech nasze serca, zwady i niesnaski Przeciw sobie wyrzucą, a dla twojej łaski My pod nowoprzymiernym którzy żyjem kluczem, Tobie krzywdy i swoje urazy poruczem. Ty pokarzesz, kto winien; za twych ludzi zgodą, Spuszczą rogi poganie, któremi nas bodą, I jeżeli nie wrócą, co naszą niesforą Wzięli, przynajmniej więcej już niechaj nie biorą! Bo odtąd jako buje białopióry orzeł Pod znaki zbawiennego krzyża upokorzył, Odziawszy skroń szczęśliwej wiktoryej bobki, Pisał pamiętne durnym sąsiadom nagrobki. I takiemiż przewiwszy złote wieńce zioły, Bogu święcone niemi ozdabiał kościoły, Skoro mu w Mieczysławie z oczu spadła łuska, Skoro z Jagiełłem mitra litewska i ruska (Wraz z nim z błędów pogańskich ten naród wyzuty) W Pogoniej mu waleczne dała Korybuty, Dwunastu rodnym braciej po ojcu Olgierdzie, Wiarę poznać zdarzyło boże miłosierdzie. Tak orzeł, którego wzrok blask zniesie najjarszy, Świętym związkiem z wojennym Pegazem się zwarszy, Którego dzielny osiadł Bellerofon kłęby, Walił trupów pogańskich obszerne poręby, I już byli tam swoje rozpostarli kopce, Gdzie Dunaj Czarne morze miesza, a to obce I słodkie biorąc wody, w zasolone brzuchy, Pieni się i straszliwe sprawuje rozruchy; Aż kędy cicha Wisła, krom szumu, krom zrzuty, W baltyckich porciech stawia ładowane szkuty, Ale Bóg, który tego świata podkomorzem, Jednem się nam rozkazał kontentować morzem, Drugie dał Turkom, gdzie się Jupiter stał wołem, I godzien stać, taki bóg z bydłem pod okołem! Żeby na dużym karku piękną dziewkę onę, Mógł przepławić na czwartą tego świata stronę, Której skoro subtelną dotknęła się stopą, Natychmiast jej przezwiskiem nazwana Europą. Tam hardy Ottomanin, obciążywszy pęty Azyę i Afrykę, stanowił okręty; Tam się w cudzym, o wstydzie, rozpostarszy kącie, Łowi ryby, jak stara przypowieść, w odmącie; A co dalej, to głębiej zaciągając włokiem, Wziął Kandyą, i na Rzym krzywem patrzy okiem. Tam Grecya, tam ona macedońska pycha, Tam z Tracyą Bulgary i pół Węgier wzdycha, I przez nas jak siano wlokł; bo gdy owce strzygą, Drży baran, obyż taką zjednoczeni ligą Chrześcijanie, w jakiej są bisurmani sforze, Jużby ich za Czerwone zapędzili morze! Ale gdy pojedynkiem każdy się z nim bije, Wszytkich zwycięży, wszytkim da jarzmo na szyję. Tać to bestya, strasznej to plemię Gorgony, Co wlecze niezliczone jednym łbem ogony, I przyszedszy do płotu, kędy głowę wsadzi, Snadno wszytkie ogony za głową wprowadzi; Tysiąc głów chrześcijanie jeden ogon mają, Które, kiedy sobie dziur osobnych szukają, Choćby co wiedzieć jakim snuli się obrotem, Muszą koniecznie ogon zostawić za płotem. Ztąd ci, ztąd trzeba będzie dać liczbę koniecznie Bogu, gdy przyjdzie na świat dekretować wiecznie. Ta krew, którąście z sobą lali sami chustem, Jawnym wam będzie świadkiem, jawnym nieodpustem, Że nie raczej pogańskie farbując nią karki, Na więźniów chrzecijańskich zniesiecie jarmarki, Gdzie tyle milionów, aż się serce kurczy Od żalu, na każdy rok ludzi się poturczy! Ale mnie cóż po tem brać prowincyą cudzą? Są ambony, niechże was kaznodzieje budzą Z tego snu, w którym wszytkie utopiwszy zmysły, Sprosnym zbytkom, zkąd grzechy jak z pasma zawisły, Swe rady, swe fortuny a szkodę ku szkodzie Poddajecie, gdy Turczyn łupi was o wodzie. Nigdyć męztwo w rozkoszy, a cnota we złocie, Nie może w doskonałej ostać się istocie. Twarda stal, niechże jedno pójdzie między ognie, Tak zwolnieje, że ją młot jak łyko pognie. Pieszczota nieszczęśliwa kominem, a miechy Pycha, zbytki i wszytkie cielesne uciechy. W tym węglu nie będzie-li od rozumu wstrętu, Zmięknie, choćby z twardego serce dyamentu. Co siły Samsonowi bierze ? co go ślepi ? Żądza miłości, skoro w piersi mu się wrzepi. Co miecz Achillesowi? kobzaż wzięła z ręku? Żądza miłości winna, że pilnował brzęku, Kiedy się drudzy bili, dopiero ją zwładał, Skoro w bitwie swojego Patrokla postradał. Pięknież Herkulesowi, gdy tryumfów pełny, Nie wstydał się z dziewczęty wrzeciona i wełny ? Albo kiedy pijany groźną onę klawę Dziecku dał za konika, wrzuciwszy pod ławę Lwi łupież, którym trwożył piekielne napasty, Nagi między Satyry wszedł i ich niewiasty ? Póty się Aleksander o drugi świat pytał, Póki męztwem a cnotą rycerską zakwitał; Aż gdy w perskich delicyj da się Lerne cichą, Aż on mały z wielkiego, aż szaleje pychą, Z której hydra stugłowa zaraźliwą parą Cnoty jego plugawą powlokła maszkarą. Wie świat, kto był Hannibal, co Rzymowi robił, Jakie wojska do nogi znosił, wiele pobił Zawołanych hetmanów, i nie po raz dymem Całe Włochy zaduszał pospołu i z Rzymem; Wszytkie kąty spustoszył a od lat piętnastu Jako wszedł w Europę, kurzył pod nos miastu; Odebrał prowincye, i już we zwierciedle Widział Rzym ciężkie jarzmo, swe tylko osiedle Trzymając, z nieba siągał pomogy w tym stosie Wszytkie ludzkie sposoby puściwszy imo się; Jakoż jużby był jęczał nieomylnie w pęcie, Ale inszy padł w górnym dekret parlamencie. Póki ludzi Hannibal w twardych pracach trzymał, Póki ich słońce piekło, mroźny wiatr przedymał, Codzień bitwa, co noc straż o wodzie a chlebie; Póty wojska z wodzami wielkiem sercem grzebie. Ledwie wojsko wprowadził do kampańskich cieni,. Aż się on lew okrutny z swej sierci wyleni, W lot one ostre zęby i ogromne szpony Na gałęziste rogów jelenich korony I na łaskawych łosi kopyta frymarczy, Już rochmanny, już grzywy nie jeży, nie warczy, Słodkie wina, miękkie sny, złotem tkane szaty, Wdzięk owoców rozkosznych, oliwy, sałaty Skruszyły Hannibala, że do swej Kartagi Wrócić musiał i z nią wraz wziął śmiertelne plagi.. Siła inszych przykładów przytoczyłbym i tu, (Ale mi rzecz mojego nie do propozytu) Jako zawsze stroniła bohaterska cnota Od wszelakich rozkoszy i od składów złota, Boć i w naszej ojczyźnie niedawnemi czasy, Nim ją Włoszy wiotchemi zarażą hatłasy, Surowem zabroniono żołnierzowi godłem, Żeby nie srebrnym konia rzędem albo siodłem, Ani miękkim sam siebie okładał jedwabiem, Co nieprzyjacielowi do wygranej wabiem. Obrót i dzielność konia, ręka, serce zdobi Kawalera, w to, w to się niechaj każdy sobi, Żelazem Mars do sławy odkłada wrzeciądze; Niech się gach złoci, niech żyd gromadzi pieniądze. Najmniej Epaminondy, najmniej to Agryppy, Najmniej Emiliusa nie szpeci, że stypy Na tych ludzi, których świat nie przestanie sławie, Pogrzebie nie było czem dla ubóztwa sprawić; Chociaż ilekroć który z tryumfem się wracał, Milionami skarbiec publiczny zbogacał. Ale gdzież mnie to pióro rozpędzone zniosło ? Nie moja rzecz zaprawdę, nie moje rzemiosło, Wodzom i bitnym pisać żołnierzom reguły, Wskrzeszać, których już kości w grobie się rozsuły! Polską naszę Bellonę na teatrum świata Sarmackiego prowadzę: teżby jesne lata I czas z ojcy naszemi miał zagrześć pożerny? Nie da Bóg swej roboty, otwieraj odźwierny Wrota, gdzie na szerokiej mej ojczyzny sali, Wielcy bohaterowie będą się pisali! Ale wprzód niż za progi z tą boginią idę, Żebym miasto przysługi, nie padł na ohydę, Gdzie mnie straszą tak świeże, jak dawne przykłady, Proszę o wzrok i ucho skłonne od mej swady! Lichać, licha; co prawda, to i nie grzech, widzieć, I sama, lecz się szkoda za ubóztwo wstydzić! Z nikim się równać nie chce, ani psuje głowy, Że za pierwszemi będzie zbierała podkowy. Nie trwoż mnie, cny Twardowski, nie pokazuj z żalem Prace swojej przed grubym spalonej Moskalem. I na to-żeś zarobił Władysławie czwarty?! Proszę, niech Mars nie Wulkan bierze moje karty! Więc jeżeli Homerus, książę między Greki, Maro między Latyny, nie mógł ujść opieki, Ronsard między Francuzy, zębatego Moma, Zielone drewno gore, nie maż się bać słoma ? Ale twemi stopami, o wielki Jakobie Sobieski, postępując, dobrze wróżę sobie: Że jak pod jesionowym, co się go wąż boi, Tak cał będę pod cieniem wielmożności twojéj! Splendor domu wielkiego, który w tej korony I Marsem i Minerwą niebo bije łony Od najpierwszych początków, i konsem i swadą Zaślepi tę gadzinę, swym blaskiem szkaradą; Splendor wielkich honorów, które gdy terminu Dostąpią najwyższego, na Janie twym synu Osiędą, a któż bez łez wspomnieć może Marka, Któremu śmierć przed laty dotrzęsła zegarka. Igrał krwią bohaterską poganin przeklęty, Tocząc ją chustem z więźniów, obciążonych pęty, I hirkańskie tygrysy, nad które nic pierwej Surowszego nie było, i co tylko ścierwy Po norwejskich urwiskach i ryfejskich górach, Na żer nosi szczeniętom w zębach i pazurach, Wszytko to Krym w tyrańskiéj zrówna okrutności! Gdzie przed laty Dyannie tauryckiej z gości Takie prawo, ten zwyczaj był u pogan stary, Iż z ludzi pojimanych palono ofiary. Wspomniał sobie Nuradyn zwyczaj zaniedbany, Lecz pisze urażony na marmurze rany. I godzieneś, o wielki Sobieski, że na cię Po zeszłym rodzicielu, po kochanym bracie, Przywilejowanego trzymając się prawa, Wielka spadła koronna laska i buława. Laska: bo też twój patron marszałkował Bogu, Buława: żebyś przytarł bisurmanom rogu; Pomścił się śmierci bratniej, którać serce w strefy Kraje, nad harpijami i srogiemi gryfy. Dziś twe Pole kochane, twoja Złota Niwa Niech wygląda źrałych zbóż szczęśliwego żniwa, Doczekawszy Miesiąca, w którym źreją Wiśnie, Tak rzeczy sporządziła natura umyśnie. Tegoć życząc: do swej się wracam Muzy, a ty Stalne sierpy i kosy ciągnij na musaty. Już we trzech częściach Turczyn rozpościera świata Twardy tron, już ciężarem samym insze zgniata Królestwa; już Azya, już ma i Afryka, Już ma na karku piękna Europa łyka; Gdzie nad samym Bosforem ze wszystkich narodów Zburzonych najsławniejszy opanował z grodów Konstantynopol — niegdy twój, Paleologu! Tam siedzi i samemu nie składając Bogu Do ostatniej złupiwszy okrąg świata miazgi, Wszytkich za nic poczyta, wszytkich za drobiazgi. A nuż ona mizerna śmieć ludzka, co zrazu Budowali koszary po grzbiecie Kaukazu, Ubogich skotopasów zgraja czcza i nikła, Dzikim tylko niedźwiedziom i wilkom nawykła, Z pastucha zbójca, żołnierz ze zbójce, o cuda! Ta-li świat miała kiedy zhołdować paskuda! I są jeszcze cesarze rzymscy? i bez wstydu Od tej nędze, od tego wykąsani gidu, Tym się piszą tytułem? Wstań z popiołu, Kaje, Któremu to przezwisko najpierwej Rzym daje, Obacz jaka odmiana, jako wielkie drwiny, Nie mając panowania twego i trzeciny, Wdział drugi trzy korony i ma nad cię wiele, Coś świat cały, a jednę tylko miał na czele; Nie trzebać się było bać, żebyć ją opłotni Zdjął sąsiad, coby było daleko sromotniej. Który skoro sio tak już daleko rozszerzył, Każdy się z nim przyjaźnił, każdy się przymierzył. Ztąd naprzód z Bajazetem, a potem z Selinem, (Zięciem ten a tamten był Mehmetowym synem) Kazimierz Jagiełłowicz, który w liczbie trzeci, Wieczne zawarł przymierze, po nim jego dzieci Olbracht i Aleksander, przysięgą wzajemną Z Turkami się wiązali w przyjaźń nierozjemną. Też z koroną od przodków swych wziął Zygmunt pierwszy, Którego w nas żaden wiek sławy nie zawierszy: Tak się jego werznęły w serca ludzkie cnoty, Że póki świat trwa, one trwać też będą póty; Lecz i ta nie ostatnie pewnie miejsce bierze, Gdy tak żył w poprzysięgłej z Solimanem wierze, Z człekiem sławnym, wojennym, że i dotąd słodka Tych pakt Turkom pamiątka, dla wielkiego przodka. I choć też były czasem okazye zwady, Bez czego ledwie może być między sąsiady; Ale gdy do pokoju przychylni z stron obu, Nie trzeba długo szukać do zgody sposobu; Nie brać się za każdą rzecz, a dopieroż małą, Kto chce żyć między ludźmi i mieć przyjaźń całą. Aczci zaś, gdy się nie mścisz pierwszej krzywdy owej, Gotuj się prędko cierpieć i wyglądaj nowej; Zaś kto się mści, dwa razy, mówią, bywa bity: Moja rada z możniejszym nie zadzieraj i ty! Zgoła ze złym sąsiadem nigdy bez kłopota! Zawsze padnie na nogi jako rzucisz kota. Dlatego w żadnem u mnie nie jest dziwowisku, Że on szary Floryan na pobojowisku Gdy w się pchał wytoczone jelita na ziemię, Łokietkowi królowi odpowiedział, że mię Bardziej boli zły sąsiad w mej wiosce niźli ta Rana, przez którą ze mnie wypadły jelita! Ztąd Jelita Zamojskich, trzy złożone groty, Wieczna pamiątka, wieczny charakter ich cnoty; Które gdy się z Księżycem Wiśniowieckich zdadzą, Na królewskim je tronie Polacy posadzą. Więc do zgody sąsiedzi, Orła i Pogonie, Te, co ich sąsiad mierział, Jelita w koronie. Ale się ja do rzeczy wracam przedsięwziętej: I Stefan i August pokój on zaczęty Trzymał nienaruszenie, chociaż żywe serce Wrzało w Stefanie na te wszech krajów pożerce; Chociaż go Sykstus piąty do tego prowadził, Żeby był złamał pakta, żeby się był zwadził; Lecz Warna rozradzała i stawiała w oczy Władysława, który krwią podziśdzień widoczy, Że i poganinowi, ze złomanej wiary W tropy pomsta, niesława, śmierć, trumna, grób, mary. Wołała, mówię, wara! na Polaki Warna. Takżeby nasza była korona niekarna ? Lecz i Moskwicin krnąbrny, choć sto razy bity, Przeszkadzał Stefanowi takie propozyty: Co się z nim dziś pojednał, co się z nim sprzyjaźnił, Zaś go jutro pogniewał i na się rozdraźnił. Więc samą utwierdzone przez czas tak niemały Starożytnością, one dotąd pakta trwały; Aż przez skryte skałuby i tajemne dziurki Między mężne Polaki a nadęte Turki Straszny się wojny krwawej nagle ogień wzniecił, Który świat od zachodu do wschodu oświecił. Co za przyczyna wrzawy i onej turnieje, Co pokój tak stateczny, tak długi rozchwieje? Powiedz Muzo, to mając pieśni swych prawidłem, Że i swoimże uszom pochlebstwo obrzydłem. Cnotę zaś, która samą sławą się nagrodzi, Przyznać w nieprzyjacielu i chwalić się godzi! Tobie tej czci przedwieczne życzyć chciały losy, Ztąd twych Snopów, Zygmuncie, kwitnąć będą kłosy, I tobie Władysławie, boś tu za ojczyznę Pierwszą pięknej młodości położył ćwiczyznę Z Osmanem, który na cię trzy sprowadził światy; Aleś ty sercem przeniósł rówiennika laty. A jako was fortuna złączyła tym placem, Świat Kuryacyusa widziałby z Horacem, Gdyby sercu i ręce puścić chciało lejce Zdrowie: boś nie w obozie, ale był w aptece; Przytomność jednak twoja i twój namiot głuchy Serca dodawał i cnym żołnierzem potuchy. Cóż ? gdybyś wsiadszy na koń złotą klawą kinął, Jak wiał, takby był Osman i z swem wojskiem zginął. Ordy naprzód tatarskie posiadszy te kraje Gdzie przedtem Tauryka, dziś Krym i Nahaje, Urywczy wiodąc żywot, o kobylim zdoju, Ani chcą, ani mogą, posiedzieć w pokoju, Ani handlów prowadzą lądem albo wiosłem, Ani się pospolitem parają rzemiosłem, Ani ci wsi budują, ani wprzągszy wołu Pługiem w ziemi ludzkiego szukają żywiołu; Dom, talaga pleciona, strój, futro baranie, Bankiet źrebię, w bachmacie ukontentowanie, Żon co trzeba któremu, z niewolników sługi. W domu zabawa: derhy, uzdeczki, kańczugi; Więc czego nie dostaje, jakby słusznem prawem, Jeśli ukraść nie mogą, bojem biorą krwawem. Ta przeklęta szarańcza tak się w Polskę wpasła, Że dotąd tamta ściana nigdy nie wygasła: Bo leda dzień, w bok koniom włożywszy ostrogi, Świeżym dymem, świeżemi kopcą ją pożogi. Tak giną wsi i miasta, a za każdym razem Sto tysięcy dusz weźmie, sto zgładzi żelazem. O! jako bardzo często kwiat koronnej młodzi, W pojśród ziemie ojczystej, w tej tonął powodzi, A dziewek krwie szlacheckiej — ciężki żal bez miary! Pełne i dziś pogańskich przekupniów bazary; Z niewowiątek zaś owych, z których bite szlaki Za niemi, w kilku leciech widzim poturnaki. Którzy drogą krwie pańskiej opłaceni ceną, Sprośnego Mahometa uśpieni Syreną, Onę myśl chrześcijańską, jako paraliżem Masłokiem zaraziwszy, świętym gardzą krzyżem, Starłszy z czół chrześcijańskich charakterów cechy, Krwią własną przez obrzezkę wpisani do Mechy. Takieć w Polsce rabieży robiły i mordy Tatarskie pod skrzydłami tureckiemi ordy! Z drugą stronę Kozacy, naród także ludny, Spadszy mskłemi z porohów swego Dniepru sudny, Oświecą Czarne morze i tej, co Podole Orda, trwogi nabawią Konstantynopole: Ci pobrzeżne fortece i portowe zamki, Których podziśdzień sterczą okropne ułamki, Głębiej niźli na pięć mil wkrąg zapadszy w ziemię, Ogniem i mieczem niszczą bisurmańskie plemię; Często po swych dziardynach, gdzie się Flora poci Balsamem, gdzie rozkoszne pomarańcze złoci, Częstokroć po zwierzyńcach przechodząc się hardy Sułtan: gdy patrząc na lwy cieszy się i pardy, Razem ognie kozackie urażą go w oczy; Których flota jeżeli na morzu zaskoczy Ładowane okręty zwłaszcza po swych piecu, Część ich Neptun ma na dnie, a część Wulkan w piecu.. Aleć i w samych portach, kiedy insperacie Zbiegną Kozacy, toż ich potka na Gałacie A woda krwią rumieni, o hańba, o wzgarda! Pełne dział arsenały, pełna kortygarda Ustrzępionych janczarów; odlewani z miedzi Ryczą smocy: po wieżach wyją hodzie biedzi, Wre miasto, ziemia jęczy a pomorskie skały Szkaradych kartaonów echem rozlegały. Darmo: bo Zaporożec mając to za bajki, Sunie chyżo ku Dniepru obciążone czajki, I jeżeli za sobą obaczy pościgi, Tak zblizka jak zdaleka pokaże im figi. Takieć się w Polsce rzeczy, takie w Turczech działy,. A przecie mir zostawał na papierach cały. Była wolna obrona tej i owej stronie, Częściej jednak Tatarów gromiono w Koronie, Gdzie koń konia, chłop chłopa, na morskiej zaś głębi Okręt czółnów ni kania dogania gołębi. Dobrzem rzekł, że mir cały, ale na papierze; Ktoby był chciał w obiedwie serca wejźreć szczerze, I Turczyn na Kozaki, i Polak na Ordy Za pierwszą okazyą wecowali kordy: Żeby ich w ichże gniazdach i w własnym popiele Jako szkodliwe wyrżnąć do korzenia ziele. Turków to osobliwie korciło bez miary, Gdy nasi porażali na nogę Tatary, Naród udzielny, bitny, który dotąd głosem Wolnym pana obierał, a im ci pod nosem Bez wszelkiej pomsty kurzą, co Dniepru porohy Osiedli wzgardzonego pospólstwa motłochy. Więc się im w ręce prawie okazya poda, Kiedy Stefan Potocki, wtenczas wojewoda Bracławski, z dawnemi się skrewniwszy Mohiły, Którym prawem dziedzicznem Wołochy służyły, Chce brata żony swojej na ojcowski stołek, Pod którym chytry Tomsza cicho kopał dołek Za powodem tureckim, posadzić; a do tej Potrzeby wiele się ich da pisać z ochoty. I puścił się do Wołoch swoim tylko dworem A ochotnym żywej krwie koronnej wyborem. Siła na to baczniejszych sarkało w senacie, Że się tej wojny podjął swej kwoli prywacie; Ale on gdzie przedwieczne ciągnęły go wrogi, Z przedsięwziętej nikomu nie dał się zbić drogi; Już milę tylko od Jass roztoczył nad Dzieżą Rzeką namioty swoje, gdzie z oną młodzieżą Szlachetnej krwie sarmackiej — ciężki żal Koronie Pierwsza sława niestety bez potrzeby tonie: Bo Turcy z niezliczoną osuwszy ich zgrają, Acz się póki sił, póki broni opędzają, Nakoniec z znaczną swoją zatłumili szkodą, Mało co żywcem z samym wzięli wojewodą. Prędko po nich Korecki, mając siostrę drugą Niefortunnych Mohiłow, nad tąż właśnie strugą, Chcąc szwagra Aleksandra ztwierdzić panowanie, Który był Turków z Tomszą wybił niesłychanie, Wpadł w sidła Imbrajmowi, okrutnemu baszy. Tak po dwakroć w Wołoszech porażeni naszy. Książę uszedł, Potocki pod czarne kopuły Wrzucony do smrodliwej więźniem Jedykuły: Zkąd nie pierwej w ojczyźnie swoje zaległ groby, Aż pompie tryumfalnej przyczynił ozdoby Okrutnym bisurmanom, którzy już grzebienie Stawiają: już im polskie imię w lekkiej cenie, Którego im większy strach przedtem mieli w oczu, Tym durniejszy, jako koń, gdy zbędzie poboczu, Ani już kupcom wolno w ich postać kolei, Nie mogą się w chwyconej ukoić nadziei, Że ścianę, od której ich przestrzegały wróżki, Swemu Mahometowi porąbią w podnóżki. Dodał serca Moskwicin zajątrzony jeszcze, Że się w własnej krwi jego monarchia pleszcze; Bo podtenczas Polacy nieprzerwanym cugiem Krnąbrny naród moskiewski takim myli ługiem. Leci poseł za posłem, upominków gęstwa, Chwalebne winszowania z Polaków zwycięztwa, Prośby i obietnice i wszelkie przynuki, Żeby rznęli między się Koronę na sztuki. I nie wielkiej już było potrzeba namowy: Bo Achmet, tryumfami świeżemi surowy, Posyła Skinderbaszę, wielkiej sławy męża, Aby jeszcze z Polaki spróbował oręża; Rozdwojone tam siły: zwykłem da Bóg szczęściem Trupem tego narodu ich pola zagęściem. Tem basza napuszony leci jako z kusze, Tusząc, że wojska w Moskwie; lecz skoro u Busze Obaczył Żółkiewskiego ludzi i armaty, Onę ekspedycyą skończyli traktaty. Wtenczas wzięły Wołochy Turczyna za pana, Które dotąd na obie chromały kolana; Myśmy się swego prawa już wyrzekli cale A co prawda żeśmy go mieli też omale. Tak rozumiał Żółkiewski, że mniejsza jest z chromem Hołdownikiem utrata, a niżeli z domem Ottomańskim nieprzyjaźń i wojna widoma; Każdemu psu kość luba, każdemu łakoma, A kiedy mu czemkolwiek gębę zatkasz, prawi, Tym się kąskiem, będzie-li chciał szczeknąć, udawi. To wżdy ledwie Żółkiewski u Turków wyswarzy, Że chrześcijanie tamci będą hospodarzy. Ten traktat z Skinderbaszy wtenczas miała Busza. Czego nam żal, lecz późno na radę z ratusza! Późno i ciebie serce, hetmanie, zaboli, Skoroś dał prowincyą pogańskiej niewoli, Skoroś stracił przedmurze, za którego cieniem Nie zaraz nas przykry wiatr pierwszem doszedł wieniem; A teraz rychlej wojnę niźli ujźrym posła W Koronie; lecz to wszytko bozka ręka niosła! Wtem Achmet, pod którym się te toczyły burze, Cesarz turecki, oddał winny dług naturze. Straszny dekret zaprawdę i gdyby nie z nieba Ferowany, okrutnym nazwaćby go trzeba, Który prawem nieprawnem okrywszy krąg świata, Cokolwiek na nim żyje, wszytko w ziemię wmiata. Tymże musem monarcha co i gnojek lichy, Kiedy czas przyjdzie, lezie pod nię na trzy sztychy. Tak z barłogu chudzinę jako pana z puchu Wepchnie do grobowego Lachezys zaduchu! Na Achmetowym tronie, ledwie pierwsze progi Dzieciństwa przestąpiwszy, siadł Osman, co z bogi Górną porówna myślą część młodości, głupi! Nie wie, że równo młodych z staremi śmierć łupi; Owszem więcej cielęcych, jako sami wiecie, Skórek niźli wołowych bywa na wendecie. Dawne młodych przywary, dawne te są błędy, Że zdarszy się z opieki, jako ryba z wędy, Blaskiem nowej swobody zaślepiwszy oczy, Do swego się zginienia sama młodość toczy; Prawdy słuchać nie może; musi-li? to gorzej W sercu go niż trucizna jadowita morzy. To u nich przyjaciele, to są faworyci Owi dworscy legarci, owi pasorzyci, Pochlebcy i grubarze — po naszemu rzekę, Którzy wziąwszy na swoję panicza opiekę, Wkoło go jako gęste otaczają strzępki, Wielkie jego dostatki, mowy i postępki Z pokornem podziwieniem od rana do zmierzchu Tylko nie dokładając w oczy chwalą wierzchu, A jako psi do jatki idąc za baranem Powtarzają: nie długo będziesz wielkim panem, Których wszytka robota i w tem kładą zyski; Skłamać, zagrać kto umie, chodzić przed półmiski, Póki czują o kocie i ojcowskim zbiorze, A gdy reszty w ostatnim przewąchają worze, Rozbiegą się i każdy w swoję stronę kinie, A jedynak, jak beczka zbywszy soli, spłynie, Toż ubitym gościńcem i bez kałauza, Trafi lub do zakonu, lubo do zantuza, I toć twarda reguła w dębowej kapicy, Kędy na Kluniaku chodzą zakonnicy. Do Osmana wracając, dosyć ten miał buty Z natury, ale kiedy przystąpiła ku tej, Opinia, którą w nim zauszni pochlebcę Budzili, już nie ziemię, samo niebo depce, Świeżo przeszłe zwycięztwa, oddane pod Buszą Wołochy, bardziej górną fantazyą puszą. Tak szczęśliwe początki monarchiej jego Coś mu prognostykują, coś wróżą większego. Jednym się oceanem, jednym światem nie chce Kontentować, tem serce wychełznane łechce, Że mu nic bezdrożnego, o co się pokusi, Sama nawet natura posłuszna być musi. Najwięcej Skinderbasza wojnę mu zalecał, I coraz nowy ogień w młodym człeku wzniecał, Nieprzyjaciel Polakom jawnie i pokątnie, Wnet swoję i cesarską tem głowę zaprzątnie, Że byle tylko Osman pomyślił o zwadzie Z Polaki, gardło swoje przy wygranej kładzie, Aleć jej nie doczekał; po cecorskiej bowiem Umarł struty i sławy swej przypłacił zdrowiem. Czegóż się, czego zazdrość niecnotliwa wzdryga, Gdy cnotę jako słońce blady miesiąc ściga, I miawszy czas po temu promień jego skąpi, Gdy mu na zodyaku w biały dzień zastąpi, Lecz jako słońce słońcem, skoro miesiąc minie, Tak cnota cnotą, zazdrość jako chmura zginie. Powiedał Skinderbasza jak Polska nasiadła, Kiedyby pod twe nogi cesarzu upadła, Ten wyrok już niech cała Europa czyta, Że cię monarchą świata całego przywita; Najciężej ten płot przebyć i obarczyć skrzydła Orła białego, pójdzie ostatek jak z mydła. Tak Skinder, lecz i Tomsza wielce na to bolał, Że Gracyan w Wołoszech, gdyżby się był wolał Sam na tem widzieć miejscu, jednak przez traktaty Buskie i on musiał przyjść do takiej utraty. Kędy przy tej Żółkiewski kondycyej stawał, Żeby Turczyn Wołochy chrześcijanom dawał, Zwłaszcza póki Mohiłów, a gdy tych nie stanie, Tamteczni brać ten urząd powinni ziemianie. Więc i sam jawnie radził i do swojej rady Wielu złotem przekupił, żeby przyjść do zwady Z Polaki, w czem się służyć, co możności czuje, Skoro Jassy osiędzie panu ofiaruje, Ukazował trakt wojny, podawał sposoby, Że giaur samej tylko cesarskiej osoby, Nierzkąc wojska nie zniesie widzieć tylko okiem, Bo go wkrąg nieprzejrzanym okrywszy obłokiem, Zegnawszy świat do kupy, i lądem i morzem, Albo zaplujem albo głodem go wymorzem. Alibasza podtenczas wielkim był kanclerzem, Ten acz kochał w pokoju i trzymał z przymierzem, Nie z racyj, bo ich nie miał, lecz w pieszczocie lubej Schowany, bał się wojny i wleźć pod kozuby Łubiane, z onych gmachów i łabęcich puchów, Nie będzie się chciało wstać objeżdżać podsłuchów, Nie zawsze też kryniczną najdzie do sorbetu, Czasem wytrwać, czasem się przyjdzie napić mętu. Co acz wszytko Halego na umyśle nudzi, Widząc jednak, że pana tem sobie przyłudzi, Przed którym i na klęczkach i na jednej nodze, Równo ze psem pod stołem, który kości głodze, Ochotnie służyć gotów i wyprawiać dudki, Drzwiami skrzypać i nosa nadstawiać na szczutki, Jako ten, który świeżo z eunuchów zgraje Na dywan i cesarskie przełożon seraje: Więc też i ten na wojnę stary wałach woła, A dobrzeby dziadowi pilnować kościoła. Skoro tę radę zawarł swej powagą brody, Wielki wezyr obsyła nią jańczarskie ody, Pisze groźne do agów emiry i begów, Żeby do Dunajowych ściągali się brzegów, Żeby białą wyjąwszy płeć i małe żaki, Co tylko mężczyzn świat ma, gnali na Polaki. Podtenczas Otwinowski przyjeżdża do Porty, Przed wielkim posłem goniec o zwykłe paszporty, Piotr Ożga trębowelski wyprawion starosta, Tusząc, że traktat buski Turczyna ochrosta, Wróci się pożądany pokój do swej kluby, Stratą Wołoch a mirem powetujem zguby, Choćby sarkał, choćby to nie zdało się komu, Podleźć gdzie nie przeskoczym, w ostatku do domu Z uszema kiedy zły targ; lecz gdy grzebień jeży, Daj ty kurowi grzędę, on jeszcze chce wieży! I Osman Wołochami odąwszy się bardziej, Polski chce i poselstwem i przymierzem wzgardzi,. O ponowę przyjaźni, o te winszowania Nowego, z którem Ożga jechał, panowania, Tudzież o potwierdzenie pakt Solimanowych, Ni-ocz nie dba, w pochlebców uwierzywszy owych,. Nawet Otwinowskiemu nie dał i na oczy, I tylko go zły tyran do wieże nie wtłoczy, Imo prawa narodów, które są obrońcę, Które strzegą od gwałtu i posły i gońce. Więc już taką. ubrdawszy fantazyą w głowie, Każe, żeby dawali trybut Wołochowie, Nie wedle podobieństwa, nie wedle słuszności,. Ale jaki w okrutnej dumie swej urości. Dopieroż ci chudzięta poznali niewolą Pogańską, gdy im każą dźwigać, co nie zdoła; Dopiero się obejźrą, skoro już czas minie, Na przyjaźń polską, w tak złym Wołosza terminie, Że ją nie tak ważyli jako należało, Toż kiedy się nie dosyć emirowi stało Cesarskiemu, gdy widzi, że Gracyan wila, I że do polskiej ligi znowu się nachyla, Zwłaszcza siedmiogrodzkiego kiedy wojewody List i jasne do Porty przejąwszy dowody, Gdzie Turków na Polaki Betleem podżega Dla cesarskiej pomocy, Gracyan przestrzega I ten list do Warszawy śle z jawną swą zgubą, Bo go zaś Betleemowi nieuwagą grubą Odesłano, żeby się sam z swej ręki sądził, Czem on Gracyanowi złość srogą wyrządził, Z okrutną go przesławszy skargą Osmanowi, Żeby zganił tak wielką złość hospodarowi; A ten więcej nie trawiąc po próżnicy czasu, Wskok każe Gracyana przywieść do tarasu, Albo łeb zdjęty z karku powiesić na żerdzi; Czem swojej Skinderbasza wierności potwierdzi, Tedy w kilkuset koni zbiegł do Jass ochoczy, A skoro carski wyrok przełoży przed oczy Hospodarowi i tę cedułę tak smutną: Jeśli żywcem iść nie chcesz, daj, że-ć głowę utną.. Racyom miejsca nie masz, kat gotowy czeka, Swoich nie ma przy boku nad dziesiątek człeka; Więc, prawi, kiedy takie pana mego zdanie, Jutro z tobą do Porty wyjadę w świtanie I oddam ci od zamków powierzone klucze, Dziś się w drogę gotuję i wielbłądy juczę. Zrazu Skinder był twardy, lecz skoro uważy, Że skarby w kupę zbierze, na tę go przeważy Łakomstwo stronę, że da całe odwieczerze Frysztu, nim swe Gracyan skarby w kupę zbierze; A tymczasem zawiodszy straże na wsze strony, Szedł na wczas, bo był nagłą jazdą utrudzony. A Gracyan i najmniej nie myśląc o drodze, Puści wściekłe gniewowi i żalowi wodze, Zbiera wierne bojary i nim się postrzeże, Zrazu cicho pogaństwo po gospodach rzeże, Potem skoro gruchnęły onym gwałtem Jassy, Z Skinderbaszą ostatek poszło w dutepasy. Zrobiwszy to Gracyan, wie, co za czem chodzi, Zna swe siły, któremi tureckiej powodzi Nie strzyma a na tem się nie omyli pewnie, Jeśli wpadnie w garść Turkom, że będzie na drewnie; Więc do Polski jednego za drugim śle posła, Dając znać, jaka w Turczech fakcya urosła, Żeby się Ożga wrócił, bo tylko nie wsadził Gońca Osman; żeby król o obronie radził. To tak jawnie, cicho zaś z hetmanem rokuje: Niech nie czeka, niech znowu "Wołochy wetuje, Wszytkich obywatelów jeden umysł szczery, Nie chcą pod pogańskiemi zostawać emiry, Które nim się do końca nad niemi rozpostrą, Proszą, żeby ich szablą oswobodzić ostrą, Oniżby przy pogaństwie, żal się mocny Boże, Mieli na chrześcijany ostrzyć swoje noże? Przeto niech z wojskiem idzie, niech Wołochy bierze, W ostatku Bóg swych ludzi wysłucha pacierze. Nie zgoła był Żołkiewski na te prośby głuchy, Boi się wdać Korony w nowe zawieruchy, Zaś mu żal niesłychanie, co zrobił pod Buszą, Tak go na obie strony skryte żądze kuszą, Nuż przymierze, które sam swą ręką podpisze; To wszytko obojętną gdy myślą kołysze, Nakoniec: nie jam złamał te traktaty, rzecze, O który widzisz myśli i sprawy człowiecze! Tomsza-ż wierutny będzie tym narodem rządzić Przeciwko spólnym paktom? sam to racz rozsądzić! To rzekszy, Dniestr i z wojskiem przebywszy kwarcianem, Siły swe z onym chudym łączy Gracyanem, Który także zwiesił nos obaczywszy nasze Posiłki na zastępy straszne Skinderbasze. Małeć tam było wojsko, ale małość ona Sercem Kserksesowego doszła miliona: Nie Dzieża, nie Cecora, podłe uroczyszcze, Które dziś wieczne imię naszą klęską ziszcze, Troja, Rzym i Kartago, Ateny i Tyry, Niech się próżno nie chełpią z swemi bohatery, Jakich garść nieopatrznie, ach, pożal się Boże! Hetman tu na nierówne naraził poroże; Bo Skinder w ośmiudziesiąt, Dauletgierej we stu Tysięcy Tatar nagle przypadł do Arestu. Cztery naszych tysiące, ale wziąwszy miarę Z pierwszego dnia, woleli sromoty przywarę, Których tchórz opanował, tedy ku wieczoru, Z wodzami, do tysięcy uszło ich półtoru. Gracyan był najpierwszy z swą Wołoszą, który Prut, potem Bukowinę przez wiadome dziury Przebywszy, gdy rozumie, że uszedł z pogromu, Wołoszyn, co go ukrył, zabił go w swym domu, Którego gdy następcy głowę przyniósł ściętą, I on ścięt: nie ujdzie grzech karze suchą piętą. Czego gdy zwąchał Skinder, wyprawi w pogonią; Tych pobrał, drugich pobił, tych w Prutową tonią Nagnał i topił oraz, jakoweż widziadło Odbieżanym w obozie na serca tam padło, Gdy jedni ranni, drudzy wydarszy się z troku, Nadzy i zmokli, w ciemnym powracali mroku, Żalowi okrutnemu noc strachu dodaje. Dopieroż gdy niepewna nowina powstaje, Że uszli i hetmani, wszyscy jak w odmęcie Biegają, jakoby już w niewoli i w pęcie Pogańskiem, i ciurowie, wyzuwszy się z grozy, Naprzód rabować jęli odbieżane wozy, Potem i te, które już swoich miały panów. Co kiedy wiedzieć doszło żałośnych hetmanów, Wskok pochodnie i lane zapaliwszy knoty, Objeżdżali przedniejszych rotmistrzów namioty, Aż dzień, co wszytkim rzeczom wraca postać własną, Zaświecił nad tym światem słońca lampę jasną. Toż dopiero Żółkiewski w generalnem kole, Tych naprzód zgromi, którzy nieopatrznie w pole Wyciągnęli tabory, z piechotą i z działy: Bo się w prawo i w lewo z szykiem nie stykały; Zkąd sześciu dział i strata czterechset piechoty. Potem się skarżył na tych, którzy bez sromoty W tem nas polu odbiegli na wieczną narodu Niesławę: jedniż piją uchybiwszy brodu Mętny Prut, drudzy w dybach, liżą rany trzeci; Jeśli też który uciekł na domowe śmieci, Tu, tu mu lepiej było trupem upaść bladym, Niż żyć Bogu obrzydłym i światu szkaradym. Nakoniec animuje swe rycerstwo, żeby W Bogu, który do takiej przywiódł ich potrzeby, Doświadczając statku ich, ufność swoję kładli: Bez jego bowiem woli i biedni nie spadli Wróblikowie na ziemię, a jeśli ptaszęta, Cóż was w pieczy nie ma mieć ręka jego święta? Trwajcież, zacne rycerstwo, na przepych fortunie, Której potem każdy z nas śmiele w oczy plunie; Trwajcie, co gwałtownego prędko się przesili, Co ciężej cierpim, zawsze wspomina się milej! Tak Żółkiewski, choć w sercu pełno żółci czuje, Pokrywa i wesołe czoło pokazuje. Tu we wszytkich duch wstąpił, tu wszyscy jak znowu Do broni, tabor spinać, podnosić ostrowu: Bo też i Skinderbasza po wczorajszej próbie, Trzy tysięcy straciwszy, odpoczywał sobie. Jeszcze był Bóg nie zesłał dziś naszym terminu, Że od niezliczonego w tym odmęcie gminu Nie zginęli, choć słyszy krzyk, widzi płomienie Stert odbiegłych pogaństwo, pańskie zaślepienie, Cały tydzień w formalnym jakoby przymierzu, Chociaż się w lepszym czuje Skinderbasza pierzu, Obie stronie siedziały, prócz, że ku wieczoru Sam Gałga podjechawszy, wywołał z taboru Koreckiego, jako mu przyjaciel traktaty Radząc: coć po tem z temi ginąć desperaty ? Okupcie się na głowy, co was tu jest, złotem, Broń oddajcie a han was daruje żywotem. Gdy tak Gałga po starej Koreckiemu zada: Wprzód — rzecze — głowy ręka, wprzód swobody strada, Niż broń odda, złota nikt na wojnę nie wozi, O sierć się wilk targuje, skóry pragnie koziej. Dasz znośne kondycye, staniemy w akordzie Bez krwie rozlania, Turkom tak powiedz i Ordzie; Inaczej tu, na drugim jeden lęże światem, A zdrowia tak sromotnym nie kupi traktatem! Tu jako pies zajadły rzuci się na szkapie Gałga i kilka razów szablą w pochwy kłapie; A takżeś to durnego giaurze humoru ? Więc się już nie spodziewaj ze mną rozhoworu, Szabla, szabla nas zgodzi i tę przą rozstrzygnie! To rzekszy, sunie cugiem i tylko się mignie. Ale gdy głód, co żadnych wywodów nie słucha, Coraz ludziom i koniom zaziera do brzucha, W radę naszy chudzięta udają się wskoki, Przyjaciel im odległy, Bóg aż nad obłoki, Pola dać już nie masz z kim, dla tych, którzy zbiegli, Poganie ich do koła koroną obiegli. Toż się Bogu oddawszy, acz krokiem niesporym, Idą śmiele ku polskiej granicy taborem. Tysiąc sześćset dwudziesty zbawiennego dobra Rok to był, a dzień trzeci miesiąca oktobra, W siedm przebrane szeregów skartowano wozy, Z pola spięte łańcuchy, a zewnątrz powrozy, Że w jeden raz wszytkie stać, wszytkie iść musiały, Przód i tył nabitemi opatrzono działy; Jezdne konie we środek, bo wszyscy piechotą, Z obudwu stron taboru rota szła za rotą, Korecki z Farensbachem rozkazował w przodzie, We środku Kazanowski, Szemberg na odwodzie; Tym gdy z miejsca porządkiem, przez wały zrównane, Ruszą tabor, pogaństwo z razu zadumane, Patrzy, co to za dzieło, toż jako się zbliżą, A twardą ich z dział naszy naszpikują śpiżą, Rozpierzchną się jako dym, a ci w swojej sile, Dosyć spokojnie uszli dziś półtorej mile. Całą noc idąc, skoro słońce z morza wstanie, Chcą odpocząć, ale się postrzegszy poganie, Jako gradem z długiego kiedy prażma spadnie, Wieńcem ich ze wszytkich stron osuli szkaradnie, Niebo ćmią gęste strzały, od srogiego krzyku, Tylko się zrozumieją ludzie po języku: Bo słyszeć niepodobna, tu i owdzie wozu Macają, utną, jeśli dostaną powrozu, Drą się w tabor, jak pczoły choć im z ula kurzą, Tym się bardziej w ul cisną, tym więcej się żurzą; Abowiem naszy męzkich skoro pocą skroni, Żaden kule z muszkietu darmo nie wyroni, Ale co natarczywsze uprzątają męże, Jeżeli też którego ręczna broń dosięże, Jako nie był na nogach, tak od swojej ściany, Na kilka stajań trupem złożyli pogany. A już też jasne słońce spadało z kompasu, Kiedy ludzie szli na wczas, naszy do niewczasu, Rum w drogę, a poganie tuż przy nich we sforze, Póki tylko ostatnie nie zagasły zorze, Huczą, krzyczą zdaleka, strzelają nawiasem, Jeśli też kędy przyjdzie tabor ciągnąć lasem, To go albo pożarem po wietrze zapalą, Albo go też wzdłuż i wszersz posieką, obalą. Zboża na pniu i w kopach, sterty, wsi, stodoły, Łąki, ugory, wszytko precz poszło w popioły, I mosty i przeprawy pozrucali wskoki, Czyste rzeki mącili, zaciskali stoki, Ciemneby otworzyli na naszych awerny, Taka była zawziętość, taki gniew kacerny! Wstyd potem, że tak wielkąludzi swych nawałą, Z garści prawie upuszczą ludzi garść tak małą. Żal nawet zejmie baszę i Dauletgiereja, Że to z gęby wypadnie, co połknie nadzieja ! Tenże gniew i wstyd i żal serca naszych dźwignie Do męztwa, ale sława wszytko to wyścignie, Sławy strach lecz nie śmierci, bo to nie śmierć u mnie, Kto bijąc się z pogany ciało odda trumnie; Lecz strach ciężkiej niewoli i tureckich oków Doda serca w potrzebie i podeprze boków. Tedy wszytkie trudności na piersiach stalonych, Skazę przepraw, ruinę mostów obalonych, Głód i ciężkie pragnienie, straż w nocy i we dnie, Gorzki dym, którym drugi napoły przewiędnie, Wiatry, deszcze i błota i czem tylko może, Srożeć jesienne niebo, co nocne podróże, I zimno i gorąco, pożary, poręby, Mężnem sercem znosili, a jako na dęby Choć ciężki bije piorum, nie wskok je wywraca, I tych nie okróciła żadna dotąd praca, Wszytko to bohaterskim i chwalebnym gniewem, Całe ośm dni trzymali; już pod Mohilewem O milę tylko byli, już widzą kominy Ojczyste, kiedy wieczne spraw ludzkich przyczyny W tym ich zaskoczą kresie, gdzie prawie przed broną Ukochanej ojczyzny, przepłynąwszy, toną. Czterdziestu spełna stajań nie byli od Dniestru, Już ich Turczyn zwątpiony wypuścił z Segrestru, A kiedy się poganie pozostaną w mili, Naszych, dotąd ostrożnych, tem ubezpieczyli; Że już nie chcą próbować swoich gonów bierki, Trochę tylko Tatarów śledziło w nazierki, Kiedy nasi ciurowie uczyniwszy trwogę, Tabor porozrywają: potem każdy w nogę Pańskich koni dopadszy, a ci gdy piechotą Chcą ze zdrowiem za oną umykać hołotą, Jedni się bronić radzą i tabory spinać, Drudzy ostatek koni od wozów odcinać, I nie dający z siebie pogaństwu obłowu, Obronną ręką prosto iść ku Mohilowu. Nim się hetman rozgarnie, co ma czynić dalej, Trzeci już połowicę drogi ujechali; Toż gdy wszyscy różnemi wołają nań głosy, Lecą Tatarzy, lecą Turcy jako osy, I suchą ręką prawie, garść onę, kwiat młodzi, Część trupem ściele, a część w niewolą uwodzi Z srogim żalem. Mógł był żyć, mógł się był i nie dać Żółkiewski, lecz się wstydził panu odpowiedać, Że wojsko zgubił, że się porwał bez uwagi, Że dał sromotne Rzeczypospolitej plagi; Wolał przeto bijąc się paść w marsowem polu! Głowa jego czas długi w Konstantynopolu, Znak pompy i tryumfu, odcięta od szyji, U najwyższej wisiała wieże, na kopiji. Tak rzymski Emilius, choć z okrutnym żalem, Wolał trupem w przegranej paść pod Hannibalem, Niżeli się do miasta wróciwszy i domu, Sprawować się wyroku niebieskiego komu. Wolał być Koniecpolski żywcem raczej wzięty, I który czas pobrząkać dla ojczyzny pęty, Zacniej z turmy, niż z trumny powrócić się do niej, A kto dziś pęto kładzie, pętem mu oddzwoni; Przeto skoro dał spore szabli swej obroki, Ciemne oczom pogańskim zakryły go mroki, Toż całą noc błądziwszy prawie kiedy świta, Skinderbaszy Wołosza da, skoro go zchwyta. Tak Warro, pomienionej bitwy hetman drugi, Choć swoją porywczością Rzym wdał w ciasne fugi, Że nie zaraz rozpaczał, nie zaraz się trwożył, Ale zdrowie ojczyzny z swem zdrowiem położył, Chociaż wojsko straciwszy, uciekł po przegranej, A wzdy od wszytkich stanów mile był witany; Że ostatniej nadzieje o ziemią nie rzuci, Pomniąc, że kogo wieczór fortuna zasmuci, Tego rano pocieszy, a kto dziś zaszumi, Jutro go jutro szczęście niestateczne stłumi. Z jakiejby okazyej tak padła ta biera? Hetmańska nieostrożność, a swawola szczera W ciurach naszych przyczyną, którzy gdy się grozy Za zrabowane boją obiecanej wozy Przy koronnej granicy, więc uprzedzić wolą, Niż którego zawieszą albo też podgolą. Kiedy tak obu wodzów różny los potyka, Znowu tu nieszczęśliwy Korecki wpadł w łyka, I już więcej nie widział swojej ziemie lubej, Część jej tylko do Korca oddano kadłuby: Bo kości przez dwa roki obnażone z ciała, Które Greka jednego cnota dochowała, Aż powracał Zbaraski z legacyej onej; Tak padł ten rycerz z tyłu nożem uderzony. Więc inszych zacnych wodzów i rotmistrzów siła, Których pamięć na piśmie cnota zostawiła Przyszłym wiekom, i chociaż zginęli w tej burzy, Znowu ich wieczna sława do nieba wynurzy. Tam Łukasz syn hetmański i z synowcem Janem, Żółkiewscy, z tym co ranni wieźli się rydwanem, Wzięci; toż Potockiego z niemi Mikołaja, Syna Jakóbowego zagarnęła zgraja; Tu Marcin Kazanowski żywcem w ręce wpada, Co dziś u królewicza buzdyganem włada Pod Chocim; tym Bałaban pospołu i z Strusem, Winnicki i halicki starostowie musem Tym Strzyżowski z Maleńskim, i Farensbach trzeci, Pułkownicy do oków poszli; w te zamieci Sława wojska polskiego tak się nizko przygnie, Że jej już opieszały potomek nie dźwignie. Tam Morsztyn Aleksander cnoty swojej znamię, Ubroczoną w pogańskiej krwi po samo ramię Dał rękę twardym dybom, dał kajdanom nogi I nawiedził smrodliwej Jedykuły progi. Teć były proscenia, że rzekę po nasku, Posełkowie chocimskiej wojny, której trzasku Pełen był świat, bo wszyscy wyciągnąwszy uszy, Słuchali, komu tam wzdy fortuna potuszy.
Ten post był edytowany przez Mikołaj Radziwiłł Rudy: 26/09/2010, 20:27
|
|
|
|
|
|
|
|
Część wtóra :
Dopieroż teraz Osman, co się dotąd wahał, Dotąd się rwać przymierza dziadowskiego strachał, Jakoby go na wściekłym rozpasał umyśle, Już w Krakowie popasa, już koń poi w Wiśle. Równie dzik nie po miejscu trafiony od strzelca, Żurzy się i sina mu piana kipi z kielca, Świszczy i szczere iskry nozdrzem pryska srodze, Sierć jeży, i na trzaski blizkie drzewo głodze. Tak i on rozdrażniony wszytkie kupi siły, Radby z imieniem zagrzebł Polaki w mogiły. Zda mu się, że już dopiął, czego pragnął zawsze, Wojnę przeto obwołać, wojnę każe na wsze Świata strony, wojnę wschód słońca nagle huknie, I sam się jako rarog na ręce wysmuknie. Pełne strasznych emirów w okrutnej zajusze Pogańskiej, wsi i miasta, dywany, ratusze, Dzieci tylko maleńkie, a z niemi płeć biała Wolna od wojny w państwach tureckich została, Europie randewu pod murem swej Porty, Nie radząc się boginiej wprzódy Anteworty, Która skutki rad ludzkich z dawności tłómaczy; Że najbliższa Stambułu pyszny cesarz znaczy, Azya i Afrykę ku Dunaju zmyka, Gdzie kto się tylko brzegiem rzeki onej tyka, A zwłaszcza chrześcijanie, o wstyd i żal srogi! Muszą mosty budować i naprawiać drogi Na chrześcijan; czemużby ze świętej rozpaczy Nie złączyć szable z nami na pogaństwo raczej ? Dziambetgierej hanem był pod ten rozruch w Krymie, I ten w swojej ku panu usłudze nie drzemie; Lecz skoro go od porty trzecie dojdą wici, Skoro na przyszłą pracę bachmaty wysyci, Okrzyknąwszy zwyczajnym ordy swe atłanem Chce kredencować, chce się pisać przed Osmanem. Który, nim dzień ruszenia dojdzie z Carogrodu, Wielki meczet wyznaczy, a że bez dochodu Murować go nie może starych ustaw wedle, Polskę już widząc swoją jako we zwierciedle, Podole z Ukrainą toż na wieczne czasy Leguje na sprosnego Mahometa spasy, Dzieli ziemie koronne, rozrządza urzędy, Mając na swych koczotów osobliwe względy. Tak pospolicie bywa gdzie się nowa błyśnie Do szczęścia okazya, co żywo się ciśnie. Piszą rymy papugi, rozprawują sroki, Krucy zwycięztw winszują i ledwie nie kwoki Nowym kontestem, nowym witają prezentem. Toż się działo natenczas z Osmanem nadętem; Co żywo mu winszuje, jakby już widomie Tryumfował; co żywo źrebię ono łomie. Który na takie plotki i pochlebstwa ślepy, Skoro zwiedzie do kupy Kairy z Alepy, Obwieszcza wywieszonym końskiej grzywy hasłem, Że sam osobą swoją, sercem niezagasłem Wyjeżdża: więc kto w łasce cesarskiej korzysta, Teraz jest okazya do niej oczywista; Bo wszytkie insze wojny, przez basze, przez agi Odprawował; ta jego godna jest powagi. Toż się bierze z nim każdy, każdy się tka w juki. Sowite pod nadworne poczty ślą buńczuki Basze i wezyrowie; postawą ochoczą Drudzy z groźnych cekauzów kartaony toczą Brzmiące inszy moździerze, potężne petardy Gotują. Janczaraga pod złocone dardy Zwiódszy swych pod żórawiem personatów pierzem Wali się z partyzanem przed świetnym żołnierzem. Patrz, w co-to chrześcijańskie bisurmanin syny Obraca: które co rok z winnej dziesięciny Nieszczęśliwej od piersi oddarszy macierze, Już ochrzczone nieczystej do obrzezki bierze. I temi — bo tchórz tchórze, bo żydy żyd rodzi — Pod swe jarzmo królestwa chrześcijańskie wodzi. Sypią się wojska zewsząd to morzem, to lądem, Jakim bystry z Abnoby Dunaj spada prądem. Poci się Wulkan w Lemnie i ledwie nastarczy Kuć szabel, mieczów, grotów, rodelli i tarczy. Tak wielkim apparatem i ledwie ku wierze Podobną gorliwością gdy się Osman bierze, Poczesny przed nim Mufty, nad wsze starszy hodzie, Stanął pod srebrnym włosem na głowie i brodzie, A ufając powadze swego pastorału, Tak się do wojny owej przymówi zapału. "I mnieć, wielki cesarzu, od którego dziada Na tym-em stawion stopniu, twoja doszła rada; Chociaż tylko meczetu pilnując i księgi, Boga za grzechy ludzkiej błagam niedołęgi, Że chcesz stare zruciwszy z Polaki przymierze Wojnę wieść. Mnieć, przyznam się, należą pacierze Nie Mars; lecz i ty przyznaj i miej to ode mnie, f Że Mars w polu i Wulkan darmo robi w Lemnie Bez Boga; słabożby się wasze wojny wiodły, Gdyby je dobrych ludzi nie wspierały modły ! Tegoć trudno uwłaczać, co z zdumieniem świata Z natury masz, żeś sercem doszedł Amurata; Bogdaj doszedł i szczęściem, a z swemi pradziady Wieczyste górnych osiadł empirów osady! Tegoć ja bogomodlca winszuję i stary Pasterz; który twych ludzi zawieram koszary, Proszę przytem, racz szczerej radzie mej dać ucha, Aczci na wszytkich młodych ta padła pomucha: Że nie radzi, gdy im kto ich propozyt porze; Lecz jako nieraz ginął, kto stał przy uporze, Tak i ten nie żałował, kto chciał starych słuchać. Próżnoż na zimną wodę, sparzywszy się, dmuchać! Ten garb, wielki Osmanie, te zmarszczki, te rugi Świadczą, jako już żyję na świecie czas długi; Wżdy mi żaden z tak wiela dni nie zszedł jałowy, Lecz zawsze co nowego weszło do mej głowy; I dziś, chociaż mnie to już śmierć dogania skora, Siła rzeczy wiem, których nie umiałem wczora. Wiek ludzki długa szkoła, w której nasze mózgi Wycinają przypadków ustawicznych rózgi; Ztąd w starych doświadczenie zdrową radę rodzi, Której jeśli chcą słuchać, nie pobłądzą młodzi. I ty, cesarzu, nie bądź głuchy na me pieśni, Nie wzgardzaj, którą widzisz na tej głowie, pleśni: Bo choć ci co do smaku twój zausznik powie, Skutek rady potwierdza, dawne to przysłowie. Mnie się wojna z Polaki nie zda z przyczyn wiela: Zawsze stracić niż nabyć łacniej przyjaciela; Imo to że srogi grzech stare miry łomać, A kto wie jeśli tego nie będziem się sromać? Kto ręczy za wygraną? Wołoskie igraszki, Za brednie to, cesarzu, poczytaj i fraszki. Niech się tak Skinderbasza bardzo nie kokoszy, Że cztery stem czterdziestą tysięcy rozpłoszy, I to słyszę trefunkiem: bo już byli naszy O wygranej zwątpili, kiedy k'woli paszy Polacy się rozbiegają: i zpięte tabory, Które ich ośm dni bronią, rozerwą ze sfory. Owszem to niechaj wstrętem będzie i dowodem Zwady, okrom przyczyny, z tak bitnym narodem, Okrom rzekę przyczyny, choć nie trudno o kij Kto chce psa bić; na dawne pomnijcie proroki, Którzy się nam pilno strzedz tej kazali dziury, Gdzie nam kracze upadek orzeł białopióry. Nowinaż-to Polakom choć w poczcie nierównym, Co i sam pomnę, jeszcze nie bywszy duchownym, Płoche gromić Tatary? Nieraz w liczbie małej Chmielecki, nieraz ich bił i Zamojski śmiały: Czterma, piącią tysięcy ośmdziesiąt ich czasem Aż do brodów Dniestrowych uściełali pasem. Onić to w Polsce zamki murowali, oni, I dziś ich tam w kajdanach tysiącami dzwoni. W takiejże-to Wołosza u nas będzie cenie, Że w niepotrzebne jarzmo tej wojny nas wżenię? Ród płochy i niewierny, tak chciwy odmiany, Żeby rad co godzina nowe widział pany; Aleć i ci w twoich już, o cesarzu! ręku, Dzierż się tylko przymierza pisanego dźwięku. Niechaj giaur giaurom, za twej łaski darem, Byleć haracz oddawał, będzie hospodarem: Bo wiara najpewniejsze spraw ludzkich ogniwo, Tą żyjemy, to światło, to nasze krzesiwo, Z którego gdy choć w różne iskra serca wskoczy, Wlot je wiecznem miłości płomieniem zjednoczy. Choć zła, choć dobra, jaką kto wyssie z macierze, Każdyby w takiej rad żył i umierał wierze. Daj miejsce rozumowi, i niesytej żądze, Choć wielkiego umysłu, przytrzymaj wrzeciądze. Patrz, jak siedzisz wysoko, zkąd gdybyć, strzeż Boże 1 Wypaść przyszło: Ikarus kiedy go raroże Nad morzem Ikaryjskiem opuściły loty, Nie miałby tak strasznego upadku, jako ty! Im na wyższym fortuna człeka sadzi stropie, Tym chytrzej, tym nieznaczniej dołki pod nim kopie. Nie większa umiejętność, ufaj starych zdaniu, W nabyciu, aniżeli w rzeczy zatrzymaniu. Często gęba łakoma i ręka nie syta To opuści, co trzyma, gdy niepewne chwyta. Nie liczba wojska bije, ani miast dobywa, Ale wojny przyczyna, panie, sprawiedliwa! Z tą ktokolwiek się porwie, kto się z domu ruszy, Niech za bożą pomocą tryumfować tuszy. Z Polaki co za zwada? zkąd i o co waśni? Jeśli słuchać nie będziesz pochlebców swych baśni, Wojna to i daleka, i przyczyny słusznej Nie ma; nie skłaniaj serca ku plotce zausznej! Naród w złoto ubogi, nic nie ma przy zdrowiu Prócz chleba, soli, serca, żelaza, ołowiu; Serca — mówię niedarmo — czytając ich dzieła; Bo dopiero u mnie mąż, gdzie przy sercu siła, O które u nas łacno z wielkim animuszem, Kiedy go kto masłoku przyfarbuje kuszem. Pierwej cię druga znuży i Bałkany śnieżne, Niźli równie Dniestrowe oglądasz pobrzeżne. Gdzie całoletnim chodem utrudzonych ludzi, Skoro mróz nieprzywykłej jesieni wystudzi, Których wszytkich pieszczone wychowały nieba, Broni na nich Polakom dobywać nie trzeba; Pomrą jako jaskółki, jako muchy posną, Tylko że drugi raz nie ożyją z wiosną. Sam ich niewczas zwojuje, zwłaszcza w takiej kaszy Różnych narodów, kiedy począwszy od paszy, I ludziom i bydlętom najmniejszej wygody Nie będzie. Szczęśliwy człek, co go cudze szkody Uczą rozumu, jako w najpewniejszej szkole, I dadzą poznać głupstwo w sąsiedzkim rosole. Zegnał Kserkses pół świata na waleczne Greki, Popasł całą Azyą, powypijał rzeki; Trzech dni na jednem miejscu nie mógł postać dalej, Nakoniec się sam własną machiną obali, I onych ludzi zgubił i sam się nakoniec Roztrącił o swej dumy nieuważnej szoniec. Ale nacóż tu Persy wspominać i Greki? Mamy doma u siebie przykład niedaleki: Jeszcze z temiż Polaki do tej niefortuny Naszym przyszło, w kobyle kiedy się kałduny Grzebli przed ciężką zimą, która ich tam zdybie. Jak wodą żyć ptakowi trudno, wiatrem rybie, Tak Turkam pod arabskiem rozpieszczonym niebem, Ziemia polska chorobą, mróz będzie pogrzebem! Uważ-że to, cesarzu, uważ wszytko z gruntu, Że ludzi z pod miękkiego wiedziesz horyzontu, Gdzie za tłuste migdały, słodkie pomarańcze, Przyjdzie zbierać po lesie ogryzki, szarańcze, Płonek nieużytecznych i cierpkich żołędzi; Krótko mówiąc, sam was głód, sam was niewczas znędzi, Polakom jako za dar, wszytko jako z mydła, Prócz, że tamecznych krajów ludzie są tworzydła: Bo niewczas, wiatry, śniegi, mrozy, słoty, głody, Snadniej znoszą niźli my północne narody; Lecz bijąc się o wiarę i swoje kominy, Serce mają przed nami, gdy mają przyczyny Do wojny sprawiedliwej, dziesięćkroć się lepiej, Chłop w obronie żywota, niż napastnik krzepi; Zaczem, wielki cesarzu, trzymaj górne loty Wspaniałego humoru i żywej ochoty; Stój w mecie i siedź mocno w swej fortuny siedle, Masz zdrową radę moję, w niej jak we zwierciedle Przejźryj się, w szczerości mojej wątpisz? wzów ty Inszychdoniej, lecz wspomnisz: dobrze-ć mówił Mufty!" Powaga to siwizny sprawiła biskupiej, Że go Osman, choć młody, porywczy i głupi, Tak cierpliwie dosłucha, choć na skrzydłach siedzi, Nie trzymał jednak tego statku w odpowiedzi. "Nie tak-em ojcze, prawi, rozumu daleki, Żebym go słuchać nie miał, i acz-em z opieki Wyszedł i wszytko mi się według woli darzy, Aniby mi potrzeba więcej bakałarzy, Słuchałem cię, choćbym się obszedł bez twej rady, Acz-eś ty zapomniawszy wszytkich starców wady, Wielomowności, którą powszechnie grzeszycie, Jakobyś na mnie kazał z ambony w meczecie; Krótko tedy na twoje odpowiem kazanie: Tak chcę I to moja wola i Mahomet na nię Przypadł i przyjął dzisiaj ode mnie plac goły, Gdzie mu szumne z giaurów wystawię kościoły. Powiem jeszcze, aleć to, proszę, niech nie cięży, Że najlepiej w kościele dyskurować księży, Nie mieszać się w ratusze; przez cóż się rozsuły Państwa giaurskie jeżeli nie przez kapituły? Miecz mieczem, a plesz pleszem, kto się czemu święci, Tego niechaj pilnuje; są też i natręci, Którym żebyś ty nie był, rządź sobie w koście, A twoi niech po wieżach księża drą gardziele!" Na tak twardą replikę starzec on zaniemie I pójdzie, skoro mu się ukłoni do ziemie. Jeszcze Osman z pierwszego nie ochłódł ferworu, Kiedy Mustafa, wezyr i marszałek dworu, Stanie przed nim poważnie laską wsparty srebrną, A czując, że z nim wszyscy w onę tonią webrną, Chce mu jego porywczość jako wybić z głowy, Aleć na rozjątrzone trafił z tym narowy. Skoro powie o polskiej wojnie swoje zdanie, Przypomni, co w ich świętym stoi alkoranie, Kędy Mahomet Turkom surowym zakazem Zwady ze dwoma broni nieprzyjaciół razem, "Nam wydarł Pers Babilon, wydrze i Egipty, I tak nas do ostatniej zniszczy zboża szczypty. Gdy cudzych rzeczy pragnąc nadzieja łakoma, Traci swe własne, pewnie nie będziem tak doma. " Rozjadł się na wezyra tyran jako wściekły: "A wierę, nie chce-ć się to z pieca, psie opiekły! Takżeś to miał złą wprawę, żeć obrzydło pole, I pozwoliłbyś ty gnić na Wieki w popiole, Niech bies bierze Babilon z tobą, niewieściuchu!" A tu mu bystry andżar chce utopić w brzuchu. Złoży się i woli raz w ręce odnieść lewej, Niźli ślizkie żelazo poczuć między trzewy. Dotąd się gryzł, dotąd się gniewał, dotąd sapał, Aż krwią Osman afektu w sobie zgasił zapał. W sobie zgasił; lecz w Polsce zapalił go srodze. Nie Polska, chrześcijaństwo wszytko było w trwodze; Bo skoro się po świecie tak straszna roztrzęsie Nowina, jakby serca ukrawał po kęsie. Inszych wprawdzie zdaleka wiedzieć to dochodzi, Czyja tonie kobyła, ten najgłębiej brodzi. Sejm zaraz na Polaki składa Zygmunt trzeci, Tylko go ta od Porty wiadomość doleci, Że starem durny Turczyn wzgardziwszy przymierzem, Chce swój miesiąc naszego orła odziać pierzem, W jego farby śniegowe, w jego jasne puchy, Grubego Mahometa ozdobić makuchy; Że, matkę swą żegnając, przysiągł na to, że się Nie wróci, aż jej trybut z Polaków przyniesie; Że całe karawany żelaznemi pety Obciążywszy, prowadzi monarcha nadęty, W których nogi pieszczonej przywykłe swobodzie, Na pompie tryumfalnej w pysznym Carogrodzie, Brzęczeć mają przed bramą sprośnego seraju, (Na-toć już spięte stoją mosty na Dunaju); Że meczet Ottomańskiej wymierzywszy luny, Chce nowy cesarz w Polsce spróbować fortuny, Jeśliby mógł we dwoje tej odwagi zażyć, I sam się wsławić i swój meczet wyposażyć. Przeto wszyscy, prywatne porzuciwszy sprawy, Bieżą senatorowie na sejm do Warszawy; Bieżą od ziem posłowie i Korona czerstwa Poczuwa się na siłach dzielnego rycerstwa: Tam chce serca i ręki przy szabli i czele Mężnem zażyć, gdzie krwawy Mars gościniec ściele; Gdzie starszych zdanie będzie, a w ich-że kajdany, Bogu i ludziom zmierzłe tkać Mahometany. Więc skoro się zgromadzą, skoro imą radzić, Z jakim nieprzyjacielem przyjdzie im się wadzić, Któremu żaden sąsiad z obu stron Bosforu Aże do naszej ściany nie mógł dać odporu; Tedy naprzód do Boga, przy świętej ofierze, Król i rada pokorne wyprawi pacierze: Żeby on, gdyż w jego są ręku wszytkie bitwy, Wejźrał na ludzi swoich niegodne modlitwy, Wziął to państwo w opiekę, gdzie od lat tysięca, Powinna mu się chwała w kościołach poświęca. (I na tożby przyjść miały? aby je obrzydły Bisurmanin niememi pozastawiał bydły); Żeby Bóg, który umie i może przez ręce, Straszne one obrzymy wywracać, dziecięce, Pojźrał na wściekłe grozy tego Goliata, A naszego Dawida, którego armata — Pięć kamyczków i proca; lecz przy Twej pomocy (Możem ufać tym piąciom kamykom i procy; Bo węgłowemu każdy rówien z nich kamieniu, Co ich jest w Zbawiciela naszego imieniu. A jeśli też złość nasza zatwardzi Twe uszy, Jeśli nas sprawiedliwy Twój gniew zawieruszy; (Bo już nie jeden naród pod tytułem świętym, Chrystusowym, w pogańskich ręku brzęczy pętem): Patrz na polskich patronów, patrz na naszych ziomków Pokorę, a nie spuszczaj biczów swych ułomków! Patrz na świecznik swej chwały, który w tej Koronie Ogniem niezagaszony, ku czci twojej płonie; I chociaż przez złość naszę, przez nasze niecnoty, Często go w oczu twoich zaciemiają knoty, Utnij knot, masz nożyce miłosierdzia w ręce, Że nie zgasisz, ufamy Jezusowej męce. Tak gdy się i swe Bogu konsulty oddadzą, O posiłkach najpierwej na tę wojnę radzą, I na tem wnet stanęła zgoda wszytkich stanów: Żeby do chrześcijańskich posły wysłać panów, Na spoinych nieprzyjaciół, nim będziem na schyłku, Pókiśmy jeszcze duży, żądając posiłku. Przełożyć im przed oczy, jeśli dotąd ślepi, Że skoro się do Polski bisurmanin wrzepi I zniesie to przedmurze; bez wszelakiej chyby Będzie ich suchą ręką zbierał jako grzyby. Niech na to wszyscy zgodnie swoje dadzą kreski, Żeby więcej przeklętej nie cierpieć obrzezki; Teraz czas i pogoda, byle chcieli szczerze, Onić przyczyną wojną, przy złomanym mirze Zrucić jarzmo tak ciężkie z Chrystusowych ludzi, Których srożej niż ciała ta niewola nudzi, Że dusze już z szatańskiej wyjęte tandety, Znowu sobie Mahomet zaswaja przeklęty. Niechajby chrześcijanie prywatne urazy Przed męki Boga swego zruciwszy obrazy, Świętą ligą spojeni na wojnę tak słuszną Wszytkie swe znieśli siły, ofiarą zaduszną. Z tem tedy wyprawiwszy posły krokiem chyżem Do wszytkich królów, co są pod zbawiennym krzyżem, Acz nie wątpim, że wrota pootwiera Janus, Lecz się na to upijać szkoda, kędy a nuż Będzie, albo nie będzie? szkoda stawiać garnka, Jeśli dopiero prosić u sąsiada ziarnka. Tedy o swoich rzeczach samym przyjdzie radzić, Kogo obrać hetmanem, zkąd ludzi gromadzić, A co najpotrzebniejsza do wojny bez mała, Zkąd zasiągnąć pieniędzy, to im w głowie cwała. Żółkiewski, wielki hetman, pod Cecorą zginął; Który się był najpierwszy w tej toni ochynął, I dotąd — zkąd się Turczyn w swej imprezie twierdzi, — Głowa jego na długiej z wieże wisi żerdzi; Stanisław Koniecpolski polny tamże wzięty, Jeszcze brząka w żałosnej Jedykule pęty; Słyszy chociaż pod ziemią, gdy na zguby nasze Bisurmanin, nadzieją opiły, się kasze. Obierz sama ojczyzno! sama życz buławy, Kogo do tak pamiętnej godnym widzisz sprawy; Pod któregobyś głowy i piersi zaszczytem, Z chwały bożej, z całości swojej depozytem, Bezpieczna zostawała, aż Bóg twój obrońca Zruci miesiąc pod nogi prawdy swojej słońca. Wszyscy oczy i serca na jednego zgodnie Obrócą Chodkiewicza; tak się zda, że młodnie, Że dzieła nieśmiertelne, których mu nie szczędzą Późne wieki, siwy włos, ze skroni mu pędzą, Mars z oczu, powaga mu sama bije z twarzy, Tak się w nim wielkość męztwa i swoboda parzy; Że mu szczere tryumfy może czytać z czoła. Kogoż szukać, dla Boga? ciebie dzisia woła Ta wiekopomna praca, waleczny Karolu! Jeszcze cię też nie znano w Konstantynopolu. Poznają, co za ludzie idą z naszej Litwy, Kiedy serdeczny Polak wsiędzie na koń przy twej Doskonałej biegłości, o której sąsiedzi Niech powiedzą: uparta Moskwa, bitni Szwedzi. W obozieś się urodził, urosłeś na łęku, Odbierajże buławę dziś z królewskich ręku, I jeśli tak chcą nieba, ostatniej ćwiczyzny Dopędzisz na usłudze kochanej ojczyzny. Ogłosiwszy swe imię na wschód słońca cały, Będziesz burzył górnemi Turków arsenały. Skoro stanął Chodkiewicz wszytkich zdaniem spólnem, Zaraz myślić poczęto o hetmanie polnem; A że był Koniecpolski z pierwszego pogromu, Trudno to było dawać przywilejem komu; Więc do tańca, który Mars spólny stronom zagra, Na onę wojnę jego naznaczono szwagra. Stanisław Lubomirski, hrabia na Wiśniczu, Za towarzysza prace był przy Chodkiewiczu Im młodszy, tym też większej godzien jest pochwały Z serca i z roztropności — wielkie specyały W hetmaniech, ale rzadkie, a zwłaszcza pospołu, Zwłaszcza w młodych: bo stary i już blizki dołu, Przez siedmdziesiąt lat w onej ćwiczywszy się szkole, Co za dziw, że i sercem i rozumem zdole? Ale ten co dopiero do tej wszedszy szkoły I serca i rozumu ma z nieprzyjacioły, W wielkiej cenie; bo owoc wypycha przed kwiatem, Cóż gdy dojźre i dojdzie doświadczenia z latem? Lecz rzadki ten na świecie owoc skołoźrywy. W Polsce, Bogu bądź chwała, nie wielkie to dziwy Hetman młody i dobry, jakiego nam zdarzył, Kiedy się płochy Osman na Polskę zajarzył. Skoro staną hetmani, toż koło pieniędzy Zdało się tam zakrzątnąć i mówić co prędzej. Ośm poborów i w Litwie i w Koronie całej Na tę ekspedycyą przyszły do uchwały. Kwarta przytem sowita i dwoje czopowe, Duchowni też przez laudum swoje synodowe Na który do Piotrkowa skoro się zgromadzą, Sto pięćdziesiąt tysięcy podskarbiemu dadzą Na wojnę sprawiedliwą; gdzie przy świętej wierze Mieli byli dobry rząd zaczynać pasterze. Wielka krzywda ojczyzny, ale tym terminem Nie wszyscy grzeszą; siła ich z świętym Marcinem I płaszczeby rzezali za całość kościoła. Są drudzy skąpej ręki i twardego czoła; Wolą nieprzyjaciołom na rabunek chować Pieniądze tu zebrane, niż suplementować Konającą ojczyznę, choć widzą na oczy Uciekając, że je tu nieprzyjaciel wtroczy, Wolą wieść za granicę i darmo dać komu, Niźli węgłów podeprzeć pochyłego domu. Atoli półtorakroć sto tysięcy złożą, Choć się milionami w ojczyźnie wielmożą, Na tak główną potrzebę, gdzie i skarbów strata Obroń Boże i sami byliby u kata. To pieniężne posiłki; co się ludzi tyczę Pięćdziesiąt uchwalonych tysięcy naliczę; Bo czternaście w kirysach, dwadzieścia w kolczudze Tysięcy wyniść miało ku onej usłudze I z Litwy i z Korony, cudzoziemskie, do tej Liczby i konne pisać pułki i piechoty. Tyle miały warszawskie natenczas papiery Ale cóż? Trzyzydlowe gdy się tak i kiery Nie kurczą, jak się one zstąpiły komputy: Bowiem więcej nie wyszło w pole ludzi ku tej Okazyi, rachując konne i piechury, Nad trzydzieści tysięcy i pięć; same ciury, I z luźnemi wyjąwszy: z których drugie tyle Mógłbyś bezpiecznie pisać, w dobrej wojska sile. Skoda ich lekceważyć, kędy co z zdobyczą, Pewnie ani postrzałów, ani ran nie liczą. Dali próbę odwagi w szwedzkiej onej wrzawie Gdy szturmem Wittemberga dostali w Warszawie, Który wczora tryumfy swoje mierzył w strychy; Nie wojsko, nie żołnierze, helik go wziął lichy. Aleć i w tę straszliwą z pogaństwem turnieją Nie raz pokazowali, co mogą, co śmieją. Kozacy też przez swoje deklarują posły, Byle się wojska nasze do "Wołoch przeniosły, We trzydziestu tysięcy i w porządnej sprawie Stawią się; tak stanęło u nich na Russawie! Więc oraz na ruszenie pospolite wici Wychodzą na tych wszytkich, którzy są okryci Przywilejem szlachectwa; aby nie w imieniu, Nie w herbie tylko swoim, lecz na tym kamieniu Pokazali, że przy krwi jest wrodzona cnota, Na którym brantownego doświadczają złota. Jeszcześmy jeszcze byli nie zgospodarzeli, Żebyśmy się tak słusznej wojny wzdrygać mieli. Nie dzisia to, odpuśćcie, jeśli się kto czuje, Gdzie nam tak dom, tak jego pieszczota smakuje Że kontenci z szlachectwa, co nam idzie rodem, Już go żadnym popierać nie chcemy dowodem: Widzieć ich po jarmarkach i prywatnym feście Gdy się strojno, czeladno, przechodzą po mieście; Pójdźże z nim do publiki, choć w onejże lamie Tak skromny, tak pokorny, że wilk a wilk w jamie; Dopieroż gdy ich w pole wytkną trzecie wici, (Przyjdzie stać na posłuchu i zmoknąć do nici, Nuż podjazdy, nuż ona potrzeba, o której Słuchając włosy z czapką wstawają do góry, Gdy mu grzbiet kirys orze, i jakby za winę, Szyszak perfumowaną prasuje czuprynę; Gdy się przyjdzie narazić na kule, na strzały, I stać w miejscu cały dzień jako cel przed działy, Patrząc gdy drugich niosą, słysząc świst nieluby, Oczy w górę podnosić, Bogu czynić śluby, Stanie-ć za śmierć, strach śmierci owszem jeszcze gorzej; Bo sto razy umiera, jeśli tam kto tchórzy. Niedziw, że mierznie wojna naszym galantomom, Którzy samym nawykszy od młodości domom, Słuchają rychło w polu będzie po harapie, Rychło im kto potrzebę przyniesie na mapie; Więc żołnierzów obmawiać i hetmanów szczypać, Da kopę na on pobór; długoż, prawi, sypać Darmo będziem pieniądze? Wierę zdaniem mojem, Jużby czas Ukrainę widziść za pokojem! Drugi nie godzien kijem mitręga za bydłem, Jagły mierzyć z maślonką do tarku tworzydłem, Że wiewiórczym ogonkiem dał opuszyć kołnierz, Aż już wąsy odyma, aż sędzia, aż żołnierz! Wdajże się z nim w rzecz, chociaż nie był dalej bursy, Historye i one usłyszysz dyskursy, Już on wiadom porohów, czajek i Kodaku, Wiadom złotego, wiadom kuczmańskiego szlaku, Gdzie Merło, gdzie Drzypole, gdzie w bezludnej dziczy Sinawoda z Ordami Polaki graniczy. Wszytko wie, tego nie wie do siebie nieborak, Że sklep dziurawy ledwie stoi za półtorak. Niechże się jedno jaka królewszczyzna błyśnie. Obaczę, jeśli żołnierz przed nim się dociśnie. Już na nię zadał, kto tam na tandecie siedzi, Pewnie najzasłuszeńszy do niej nie uprzedzi. Nie tak było przed laty, gdzie nie pierwej młody Do szabelki przypadał, aż od wojewody, Albo króla samego śród walnego festu Do niej był przypasany, koło lat dwudziestu. To ozdoba, to mu strój nad wsze aksamity! Dotąd część domu; już był rzeczypospolitej. Brał i pierścień żelazny, charakter sromoty, Który musiał na palcu swoim nosić póty, Aż krwią nieprzyjacielską, z obligu wyjęty, Złoty już nosił sygnet, już siadał z książęty; Żelazny na pamiątkę ze zdobytym łupem, Kładł Marsowi w kościele, w święto przed biskupem. Dopiero skoro odniósł na swem ciele blizny, Prawić o wojnie, radzić około ojczyzny Godziło się; nie, zrósszy przy doiwie krowiem, W opiekę brać nieszczęsną ojczyznę ze zdrowiem. Dziś!... ale lepiej milczeć, bo i sam widziałem, Że za prawdą nienawiść, jako cień za ciałem; Opak wszytko! bo dziecku małemu do kasze Drugi ojciec szabelkę i łuczek przypasze. Toż żeby dom nie zginął, dla onej pociechy, Skoro zwiedzi w Warszawie co przedniejsze wiechy, Ożeni go; a ten też jakby wlazł do twierdzy, Ani szable przypasze, ani otrze ze rdzy, Zasznuruje się w duchnę, i podobnych sobie Gapiów jakich, ni Bogu ni ludziom, naskrobie. Nie zna jak żyw pancerza, nie widział kirysu, Albo się gospodarstwa, albo imie flisu, Lubo siwe czabany za granicę pędzi, Lubo też piwo robi i browary smędzi, Mało na tem czy flisem, czy wołmi, czy bzdęgą, Czego inszy krwią nie mógł, takowi dosięga; Albo idzie do dworu i tak, świni ucha Nie uciąwszy, senator z onego piecucha. Lecz nie to mój propozyt, ale pod Chocimem Marsa krwawego dzieła opisować rymem; Więc do rzeczy! Już wojska, pieniądze, hetmany, Już mamy po koronie zaciąg obwołany; Brzmią bębny po miasteczkach, szeleszczą warstaty, Co żywo, w wojenne się sobi apparaty; Już działa w gisseryach z twardej leją spiże, Już złote po chorągwiach wyszywają krzyże, Sypią się z kancellaryi listy przypowiedne Na żelaznych usarzów i pancernych jedne, Drugie na pieszych, albo woluntaryusze. A że nie zażywano już naonczas kusze, Wszyscy do ręcznej strzelby, do kul i do prochu! A on główny gospodarz nie dosiawszy grochu, Zdjąwszy z ściany dziadowskie każe zszywać toki, I wrzaskliwe z szyszaków powygania kwoki, Rzekłbyś, że Lemno drugie, gdzie napoły nadzy Obrzymi, straszne ścierwy ubrukawszy w sadzy, I Brontes i Styropes z dużym Piragmotem, Na przemiany, kowadła ciężkim tłuką młotem. Lecz jeszcze na posiłki wyciągamy oczy. Bo nam tej gry pomogą sąsiedzi ochoczy. Ociec święty obiecał: skoro cesarz skończy Wojnę z heretykami, cóż mi po opończy, Gdy już zmoknę do nici? bo na te imprezy Wszytkie zbiory i wszytkie swoje łoży spezy; Przydał: jako zbijecie Turczyna do szczętu, Dam w każdym roku miejsce na pamiątkę świętu. Toć z Rzymu otrzymali natenczas Polacy, To im przyniósł ich poseł Grochowski Achacy, Podziękowawszy za nie, i to nie poślednia Cnota, lepszej nowiny wyglądamy z Wiednia. Naprzód, że krew przyjaźni najpewniejszym gruntem, Dwie siestrze, cesarz mając za naszym Zygmuntem, Boskiego i ludzkiego uchyliwszy prawa; Druga, że w Polsce z jego przyczyny ta wrzawa; Bo gdy mu król posiłki śle na Gaborego, Który się z Fryderykiem związał był na niego, Gabor chcąc się nas z Węgier skaraskać co prędzej, Cztery piechot tysiące Turkom i pieniędzy Posyła, żeby wpadszy niespodzianie w ptaki, Z Czech i z Węgier pomocne odwiedli Polaki. Ztąd jako na trzy tuzy bez wszelkiej omyłki, Tak śmiele na rakuskie każemy posiłki. Dadzą ci Bogu liczbę, którzy tego krzywi, Ale niech się tu każdy niewdzięczności zdziwi: Za psa krew (jako stara przypowieść natracą: Z bratem na lwa, a z szwagrem ledwie na zająca); Za psa nasza uczynność, bo póki świat światem, Nigdy Niemiec nie będzie Polakowi bratem. Nie tylko nam posiłków winnych odmówili, Lecz werbunku w swej ziemi cale zabronili, A co najboleśniejsza rzecz musi być, że tem, Co już wzięli pieniądze, surowym dekretem Wracać nazad kazali; zaczem wszyscy trząskiem Uszli i aż się tam gdzieś oparli za Szlązkiem. Albo to wolność nasza, co im w oczu solą, Przyczyną, że nas chcieli wterebić w niewolą, Albo ze zginionemi, za jakich nas mieli, W takiej wojnie z Turkami łączyć się nie chcieli. Któż o utrapionego kiedy przyjaźń stoi ? Każdy mija, każdy się zapowietrzyć boi. Ten był owoc rakuskiej w onę burzą ligi, Do której ze wszytkiemi szliśmy na wyścigi; Więc mieszać nasze sejmy, nasze interregna, Czyhając rychło miła wolność nas pożegna, Rychło nam karki osieść, mieć czwartą na głowie Koronę, zkąd spadli dwaj Maksymilianowie; Mało im Węgry, Czechy i niewolnik szlązki, Któremu pod przysięgą, biednej zabić gąski W własnym domu nie wolno, aż zapłaci od niej; Ale czego chcą sami, znać, że tego godni. Hiszpan bardzo żałował, że z tym potentatem, Który kiedy się ruszy, całym trzęsie światem, Polacy się zwadzili, a tym służy właśnie, Że niżeli mysz skoczy, dalej kocur trzaśnie.. Dla dawnego przymierza, które trzyma ściśle Z Turkami, żadnego nam posiłku nie przyśle; A ono złote runo i baranek święty, Od ciebie nam na związek posłane prezenty, Mizerneż to ofiary, malowana liga, Patrząc, gdy nas okrutny poganin postrzyga, Nie pomódz nam się bronić, nie odegnać wilka Od baranka? czy dosyć, że go złota szpilka Na waszych przypnie piersiach ? Człeka-ć wywieść w pole Łacno; lecz kiedyś w serce ta szpilka zakole. W takiemże-to igrzysku ten charakter macie, Że go sobie za cacko tylko posyłacie ? W ten sens i Wenetowie, w ten wszyscy sąsiedzi Niewdzięczne posłom naszym dają odpowiedzi, Równi owym doktorom, co widząc w malignie Chorego, że nie wstanie, że już duszą rzygnie, Miasto jakich syropów co mu jeszcze cięży, Każą mu się z sumnieniem rachować u księży. Jeden tylko król swojej dał wizerunk cnoty: Jakób, co rządził Angle, Hiberny i Szkoty, Krótko o to mówiwszy z Ossolińskim Jerzym, Który był wrychle wielkim koronnym kanclerzem, Ośm swych ludzi tysięcy, przodek biorąc inszym Chrześcianom, z ochotą i uprzejmym winszem Wyprawił, opatrzywszy żołdem na rok cały. Wstydźcie się, katolicy, że was do tej chwały, I nabożeństwem obcy i odległy morzem Uprzedził i pokazał, że nie z wami tchorzem; Acz i droga daleka i czas bardzo ścisły Przyczyną, że do skutku nie przyszły zamysły; Bo niespełna ćwierć roku trwała ona wojna: Lecz stoi za rzecz same ochota przystojna. Tedy się Bogu tylko, któremu swe rzeczy W świętą dawszy opiekę, Zygmunt ubezpieczy, Wiedząc, że tam najprędzej człowieka pociesza, Kędy się licha ludzka pomoc nie przymiesza, A kto w siłach śmiertelnych swą nadzieję kładzie, Dziś, dziś się niech o swoim upewnia upadzie. Już też rok był na schyłku, już wypadszy z wagi, Słońce codzień to szczuplej zagrzewa świat nagi, Który zima oskubszy ze wszelakiej krasy, Tak bydłu, jako zwierzu zamknęła popasy, Wszytko z pola zegnała zaraz za swem przyściem, Okrom co gałązkami, albo żyje liściem. Już i pasterze swoje puścili koszary, I ptak poszedł na zwykłe do cieplic opary, Prócz tych co się na nasze spuściwszy urobki, Całą zimę po brogach wysysają snopki. Twardy mróz ujął ziemię, chociażbyś po bagnie Kartaony prowadził, pewnie się nie zagnie; Kryształowym wątpliwe brody spiął pokostem I bystre rzeki szklanym poujmował mostem. Biały śnieg, jako z woru na ten się świat kida, Bo się słońca z uboczy nic a nic nie wstyda; Lecz skoro oszedzieje, skoro mrozem spierzchnie, W rozliczne glance iskrzy swe lilie wierzchnie. Więc komu przyszła wojna głowy nie ugryza, Delikacko na płytkich saneczkach się śliza. Świszczą smyczki zdaleka gościńcem utartem A dropiaty, jak rarog, leci pod lampartem. Kto myśliwy, po śniegu zwierza z charty tropi, Nasz starzec przy kominie grzanki w piwie topi A co raz pisanego nachylając garca, Już syty tego świata, czeka z gołą marca; Nie idą mu w gust żadne przejażdżki i sanki, Zjadszy zęby, woli ssać rozmoczone grzanki. Toć ostatnia człowiecza uciecha, komu się Da Bóg zstarzeć i późne oglądać prawnusie, Krótce rzekszy, gdy słońce wpadło w kozierogi Zima się na podniebne zwaliła podłogi.
|
|
|
|
|
|
|
|
Część trzecia :
Rok nastał tysiąc sześćset pierwszy i dwudziesty Jako na ten świat zaszły niebieskie aresty, Który już szatan prawem odbierał dziedzicznem, Aleć go zaraz puścić musiał w rękawicznem; Bo święta Ona Panna, wydawszy na ziemię Nieśmiertelnego Ojca Wiekuiste Brzemię, Podarła cyrografy otrzymane w raju, Za grzech pierwszych rodziców ludzkiego rodzaju, I uczyniła koniec łez naszych oblewin, Któremiśmy ogryzek popijali Ewin. Jako ten Jezus, co się w jej żywocie taił, Zaprzedanemu światu zbawienie zagaił I dał nam inszą kąpiel, kędy przez chrzest wodny Z dusz naszych omy warny grzech nią pierworodny; Jako Bóg, użalony naszej niedołęgi, Nie wstydził się człowieczej natury siermięgi I nie pierwej ją wyzuł, aż go w onej guni Ludzkiego utrapienia ubiją pioruni; Żal, strach, wstyd, ból, że go z tak niewczesnego chyżu Śmierć odrze i sromotnie rozbije na krzyżu, Którym razem, sama śmierć tak swe stępi noże, Że odtąd na śmierć zarznąć nikogo nie może. Kiedy wicher wschodowy ruszywszy świat z gruntu, Straszne burze na Polskę rzucił z Hellespontu, Chcąc ją zalać, chcąc ją w jej własnej krwi utopić, Przyszło się tedy i nam w takim razie ztropić, A puściwszy na stronę niepotrzebne skargi, Stawiać tamy na fale i na przyszłe szargi. Więc, że żadnej prócz piersi nie czujemy naszej, To mury, to fortece. Hej, mężny podczaszy! Masz pole, bierz na rękę białopióre ptaki I prowadź ku Podolu odważne Polaki. Jakakolwiek ich liczba, masz orły i krzyże Które uganiać mogą, i sokoły chyże, Nierzkąc sowy nikczemne i plugawe gacki, Co tylko pod miesięczne latają omacki. Idź w boży czas w tę stronę, gdzie poganin srogi Niesie pustki żałośne, okropne pożogi, Niesie płacz matkom naszym i smutne lamenty, Obciążywszy karawan kajdany i pęty. Zdarzy Bóg chrześcijański, te pustki, te ognie Że mu w zanadrzu ręka waleczna zażognie; Zdarzy, że mać pogańska paździerze i zgrzebie Włożywszy na grzbiet, na swych zawyje pogrzebie! Już się wiosna poczęła, już baran ochudły Otrząsszy gęste z śniegu zimowego kudły, Skoro mu słońce wełnę cieplejsze ugara, Po łąkach i zielonych murawach się tara. Role się znowu ziarna u oracza dłużą Pierwszego nie wróciwszy; lasy się papużą, Obnażone konary, skoro im wiatr pępki Porozdyma, znowu się pstrzą w barwiste strzępki. Już krzykliwe żórawie, już swe gęsi klucze, Jako nasz z śniegu rosa horyzont opłucze, Długiem pasmem prowadzą; już wdzięcznemi głosy Po kniejach się wesołych przekrzykują kosy, A smutny słowik, wiedząc, że mu się nie wróci, Tak we dnie jako w w nocy po swej stracie nuci. Już się po krzach pieszczone wabiły kukułki, Gdy Lubomirski sobie poruczone pułki Pod Skałą, gdzie się bystry Zbrucz z krzemieni zdziera, Przednią straż trzymający obozem zawiera. Gdzie jako doskonały wódz i hetman czuły, Mając rznięte na sercu Marsowe reguły, Na wszytkie razem strony wyprawuje szpiegi. Więc że już były pewne tatarskie zabiegi, Żeby z Wołoszą w Polsce nie czynili szkody, Dniestrowe swym żołnierzem poosadzał brody I tak ich razów kilka niespodzianie zbieży, Że pogaństwo krwią płaci niewczesne kradzieży. Gdzie Szymon Kopyczyński i sercem i siłą Nie da nigdy sławy swej zawierać mogiłą, Tak ją waleczna ręka ostrą szablą wdruży, Że póki świata, póty w piersiach ludzkich płuży. Te kiedy ma z tatary Lubomirski gony, Przyjechał do obozu poseł niespodziony, Po przezwisku Weweli, imieniem Konstanty, Z Krety rodem, wiarą Grek, książę między franty, Postawą chrześcijanin; lecz gotów dla wziątku Boga przedać; tego był niecnota rozsądku! Doznał go w legacyej on Zbaraski wielki, Że w nim wiary i jednej nie było kropelki. Tego Spodar wołoski z zmyślonym kontestem Chęci swoich wyprawił przeciwko nam ze stem Bozmaitych dowodów, życząc tego szczerze, Żeby stare co rychlej odnowić przymierze Między Turki a Lachy, nim się w wojnę wkroczy, Mm się Mars obojętny we krwi uposoczy. Troje prawił nie dziwy: jakim aparatem, Jakim duchem szedł Osman, który cale na tem; Jeżeli samą grozą Polaków nie skróci. Do szczętu ich z imieniem i z państwem wywróci; Nie przestanie swych wodzów do drogi przynukać, Bojąc się, żeby mu was nie przyszło gdzie szukać Po błotach i wertebach, dzikiemi manowcy; Tak na upatrzonego śpieszą się więc łowcy. Miał list od Husseima na Silistrze baszy, Który skoro koronny przeczyta podczaszy Też strachy, też racyę, też rady do zgody, Które od wołoskiego były wojewody. Anośmy się niedługo tego dowiedzieli, Że nie posłem, ale był szpiegiem ten Weweli, Aby naszych humory i co mają serca W takim razie Polacy, widział przeniewierca; Bo się to wszytkim zdały niepodobne rzeczy, Żebyśmy kiedy z Turki do takowej przeczy Ośmielić się ważyli; nierówną potyka Porwać się, jako mówią, na słońce z motyką. Samem echem do takiej przyjdziem raczej zrzuty, Że Turkom dobrowolnie pozwolim trybuty, Drogi pokój opłacim, nie mając się na czem Wesprzeć; ujmiem dorocznym Osmana haraczem. Chciał odjechać Weweli i żądał odprawy, Lecz nie mogąc tak głównej Lubomirski sprawy Skończyć bez Chodkiewicza; przeto mu rozkaże Do blizkiej wsi przez ten czas pod uczciwe straże, Aż wielki hetman ściągnie, przy którego boku, Ze zgodnego wszytkich rad koronnych wyroku, Komisarze mieszkali, a tych część z senatu Część z rycerstwa do onej wojny aparatu Przydano, zawiązanych warowną przysięgą, Że w cnocie ani w zdrowej radzie nie ulega. Przy nich sądy główniejsze, żołnierskie zapłaty. Przy nich pokój stanowić i pisać traktaty, I dobre i uczciwe w równej trzymać sforze, Owszem niźli w pożytku więcej kłaść w honorze. Ciebie naprzód, Jakóbie Sobieski, tu liczę, Pierwszy to był twój stopień, cny wojewodzicze Lubelski, do któregoś, chociaż laty młody, Wielu starców uprzedził; nie zawszeć u brody Rozum bywa, częstokroć ludzie nadzy skronią, Siwych owych satyrów dowcipem dogonią. Tu Mikołaj Sieniawski, krajczy tej korony, Głowę dla rady mając, ludzi dla obrony; Tu Maciej Leśniowski, bełzki podkomorzy, Czwarty Michał z Tarnowa; i wam się otworzy Okazya do wiecznej sławy w tym terminie, Janie z Pawłem, rodzeni bracia na Działynie. Ci-ć byli komisarze z rycerskiego rzędu; Senatorowie wszyscy z swych krzeseł urzędu Należeli do rady, co byli przytomni. Żórawińskiego tylko Muza ma przypomni, Mąż ręką i rozumem, językiem i piórem, Nikomu nie był z Litwy i z Korony wtórym. Już się wiosna starzała, już jej śliczne glance Opłowiły gorętsze słoneczne kagańce, Już ziemia niezielona, już nizki kwiat żółknie, Skoro na zodyaku Raka Tytan połknie, I skoro gorliwego lwa grzywy zagrzeje, Dotąd upracowany oracz swej nadzieje Wyglądając, już ją dziś pełną ręką czerpa, Pomykając po niwach zębatego sierpa. Nie duma więcej słowik, jeśli wierzyć bajce, Nie skarży na czystości swojej winowajcę, I kukułka nie kuka; bo skoro przymusi Na swe jaja ptaszynę, potem ją udusi. Straszny przykład niewdzięku! za podziękowanie Na szubienię z piastunką, za myto karanie? Już lato nastąpiło, już Flora Cererze Dała miejsce, już słońce w swojej doszło sferze Najwyższego terminu, z której dzień przyczyny, Nie do całej przypuszcza noc godzin trzeciny; Dzień ma szesnaście, noc ośm, lecz rostąc pomału, W krótkim czasie równego doczeka się działu, I swego powetuje gdy mroźnego grudnia Weźmie sobie szesnaście, ośm zostawi u dnia. Tedy mając Chodkiewicz podczaszego w czele, I onby nie chciał gruszki zasypiać w popiele, Więc Pogonię zbawiennym ozdobiwszy krzyżem, Sunie się z Litwą krokiem ku Podolu chyżem. Łączy się z Lubomirskim i zawiera kołem, I Orły i Pogonie pod Rzepnicą siołem, Kędy w pułki okryte dzieląc wojska obie, Szczuplejszy widzi komput i w głowę się skrobie, Że daleka warszawska uchwała od skutku; Co acz go w sercu korci, tai w czele smutku, Znaczy miejsce każdemu, kędy kto ma chodzić, Lub w ciągnieniu, lub przyjdzie obozy zawodzić; Więc urzędy wojskowe, kto był czego godny, Za środkowaniem cnoty, rozdaje; dowodny Wiernek straże zawodził, Kazimierski drugi, I Bogdaszewski trzeci był od tej usługi. Dolmad, Litwin, oboźnym, jako żołnierz stary, Umiał toczyć tabory, szykować kotary. Co gdy wszytko sporządzi, dla przestrzeńszej pasze, Ruszy wojsko nazajutrz ku miasteczku Brasze, Gdzie nad nizkiemi Dniestru skalistego brzegi Pięknym wieńcem namioty rozbito w szeregi, A skoro się dzień chylił i już słońce gasło, Imię Jezus najpierwsze otrąbiono hasło. Nie miał więcej armaty i Dawid w sekundzie, Gdy przy konopnej zabił Goliata fundzie, Pod ten cień nasze Orły i Pogonie z Litwy, Przez święte swych patronów cisną się modlitwy, Który w najgorszą szargę, w najstraszniejszą zrzute, Stanie za mur miedziany, warowną redutę. Oneć to pięć kamyków, pięć liter w tem słowie, Przed któremi upadać muszą obrzymowie. Noc zatem świat szaremi przyodziawszy skrzydły, Uspokoiła ludzi z ptastwem, z zwierzmi, z bydły, Prócz co się słońca strzegą i swój ich cień straszy, Cały dzień śpią a w nocy wychodzą ku paszy. Śpi obóz, na przyszłe się karasując prace, Mając wkoło posłuchy i we straży place; Szumi Dniestr, a gdy woda z skałami się kłopi, W głębszy sen zmysły ludzkie onym szumem topi. Ty sam nie śpisz za wszytkich, nie dasz zemgnąć oku Wielki hetmanie, darmo tłocząc na bok z boku Twarde łoże i w głowie pełno mając zgrzytu, Równo z strażą ranego oczekujesz świtu. Próżno pieją Syreny słodko-brzmiące dumy, Choćby z morskiej kolebka utoczona spumy, Choćby się na to zmówić obie chciały żarze, Nie uśpią człeka, kędy w głowie jak w browarze, Sto wątpliwości razem, razem tysiąc myśli, I w sercu i w rozumie hetmanowi kreśli. Kiedy Tytan, skończywszy przechadzkę podziemną, Przez rumianą jutrzenkę obwieszcza noc ciemną, Księżyc bladł, gwiady gasły, gdy się wschód zabieli A zorza purpurowej Febowi pościeli Ustąpi, który tymże impetem na światy Ogniste pędzi w szorze iskrzącym panhaty, Których jeszcze nad ziemią nie gorzały cugi, Z uboczy tylko od ciał cień czyniły długi. Jeszcze i Flory z mokrych pereł nie rozbierze Zefir, kiedy po świętej Chodkiewicz ofierze Obsyła senatory i wojskowe rady, Zapraszając w osobny namiot do gromady; Gdzie dalszej wojny progres, czy się trzymać Brachy, Czy się przez Dniestr z obozem przeprawiać w Wałachy ? Do uwagi podaje i na obie stronie, Dość potężne racye były po Koronie. Jeśli stać w swojej ziemi? żywność bez omyłki, I snadniej z Polski w obóz wniść mogą posiłki, Bronić poganinowi przez rzekę przeprawy, Me przebrnie, nie przeleci bez mostu, bez ławy. Z drugą stroną ustawne sąsiedzkie kwerele, Cóż gdyby się zgarnęli i nieprzyjaciele We wnętrzności ojczyste? pewnieby krom wstrętu I Wołyń i Podole spłonęło do szczętu. Listy potem z Warszawy gęste poszty niosły, Żeby wojska, lub przez most, lub łodzią i wiosły, Na drugą stronę Dniestru wcześnie przeprawować, Zamek chocimski zmocnić i chlebem spiżować. I Kozacy znać dają, że ich zaporohy Nie puszczą, dokąd naszy nie wnidą w Wołochy. Tak sobie sztuczny naród na umyśle dumał: Nużby się jako Turczyn z Polaki pokumał. Kto wie, jeżeliby ci, chcąc nam przy trzeć rogów, Nie do naszych te siły obrócili progów, Dla tureckiej przyjaźni? Dotąd przeto z niemi Łączyć się nie chcą, dokąd Polacy w swej ziemi. Lecz te wszytkie racye uważywszy rzędem, Miejsce było osobnym dla obozu względem, Gdzie począwszy od rzeki wesołe cudownie Aż do skał nieprzystępnych rozwleką się równie, Nie bez pagórka jednak i nizkiej doliny, Które pozaraszczały gęste rokiciny, Że chociaż kto otwarcie, chociaż kto fortelem, Mógł się na stronie obie bić z nieprzyjacielem. Tedy wszyscy stosują w ten sens swoje wota, Żeby zamek chocimski osadzić i wrota Zaledz poganinowi, a na jego gruncie Światu twe imię wielki ogłosić Zygmuncie. Z tem wstają a już cieśle materye rąbią, Już przeprawę trębacze po obozie trąbią, Ani się Wewelego dłużej zdało bawić, Przeto stanęło zaraz w drogę go wyprawić. Któremu gdy Chodkiewicz z pod uczciwej straże, Chociaż z dobrego bytu, stanąć przed się każe, Ujźrawszy ten urodę bohaterską w ciele, W twarzy postać Jowisza, Gradywa na czele, Zbladł jako trup i naprzód wzrok pokorny chyli, Zaś chce upaść pod nogi hetmańskie po chwili. Poda mu chyżo rękę i tak rzecze skromnie: "Nie do Turczynaś bracie, ale przyszedł do mnie, Głupi ludzie ten ukłon i czynią i właszczą, U nas jednemu Bogu na ziemię się płaszczą. Tak nierychłej odprawy od mego kolegi, Przyczyną są tatarskie w Wołoszech zabiegi, Teraz już jedź w boży czas, i to miej ode mnie, Że jakom nie przypasał tej broni daremnie, Alem nią gotów drogą opędzać ojczyznę; Po to starość i moję niosę tu siwiznę; Tak jeśli się przystojne podadzą sposoby Do zawarcia miłego pokoju, a ktoby Cale w rozum był obran w człowieczym narodzie, Żeby wolał na wojnie, niżeli żyć w zgodzie? Zawsze bowiem wojenna obojętna bierka. W czem ja z osobnym listem posyłam Szemberka, Gońca mego do basze, i tak tuszę sobie, Że bezpiecznie na miejsce zajedzie przy tobie. A ono że był Szemberk wiadom Turków wszędy, Za tą był okazyą wyprawion na względy." Skoro skończył Chodkiewicz, tak krótko podczaszy "Niech Huseim, niechaj nas hospodar nie straszy; Pokojem nie gardzimy, ale dla bojaźni Żebrać go, barziej nas tem jątrzy, barziej drażni. Rozumiem, że to wszytko pójdzie nam sinarowniej, Skoro sobie na blizkiej poigramy równi. Na te wojska, co piszą, i na te trzy światy, My szable, oni mają rydle i łopaty, A jeżeli się jeszcze balsamem ukleją, Bliższy Chocim niż Egipt jeździć po-mumiją Zły tryumf przed wygraną, zły i hup przed skokiem, Obaczy to Huseim, chociaż jednem okiem; Bo był ślepy na drugie; a teraz me listy I afekt swemu panu oddaj otworzysty, Jużbyś bez wątpliwości oglądał był Jassy, Ale pozalegali Tatarowie passy." Toż skoro Wewelego Chodkiewicz uprzątnie, Z pilnością się koło swej roboty zakrzątnie. Nowy cud u wszech ludzi, żeby tyli wzrostem, Tak bystry Dniestr pozwolił brzegi spinać mostem, Który na nim od świata stworzenia nie postał, A teraz jakoby go Chodkiewicz ochrostał; Jakoż rzecz była zwłaszcza przy trudniejsza z razu, Ale do surowego gdy hetman rozkazu Przyda szczodrobliwości, dziesięć razy sporzej Ona wielka machina w ich się oczach tworzy, I acz cierpieć nie mogąc ckliwy strumień siodła, Tak wodę ściskał, że go kilkakroć przebodła; Podda się naostatek poznawszy magistra, I da osieść hardy kark woda ona bystra. Rozum mistrzem wszech rzeczy, czas mistrzem rozumu •. On mostu, on nas łodzi, on nauczył promu. Czasem człowiek lwy kroci i niedźwiedzie uczy, Czasem słonie w wojenne beloardy juczy. Czas odmieniwszy w pysku przyrodzenie ptaszę, Dał srokom i papugom czwarzyć słowa nasze. Czas wiatry chełzna, które zawarte w chomoncie, Stawią człeka na drugim świata horyzoncie, Gdy odąwszy płócienne na galerze buje, Wszytkie ziemie i wyspy i morza osnuje. Lata skrzydły Dedalus, lata po ojcosku Ikarus, póki słońca warował od wosku. Działa lać, prochy robić, grzmieć i ognie błyskać, Piorun zdaleka w miejsce umyślone ciskać, Granatów i misternych rac, które do góry Wzbiwszy się, tworzą z ognia rozliczne figury, Czas nauczył murować, czas murów ruiny, Przez potężne petardy i podziemne miny, Cyngla ruszy, aż wszytko, co obaczą oczy, Tak zwierza jako ptaka zmyślny strzelec troczy. Czasem człek doszedł nieba i policzył gwiazdy, Wie, która w miejscu wryta, która ma pojazdy. Czas człeku czasy mierzyć i choć ślepi oczy, Wiedzieć, którędy, wiedzieć jako długo toczy Słońce koło nad światem, pokazał, i może Pisać przed stem lat, wiele razy swe poroże Księżyc, świecę którą noc, słońce którą krasi Biały dzień, i w którą noc, w który dzień przygasi. Czas obrotne zegary, kędy przez sprężyny Pomiar, przez dzwonki ogłos swój mają godziny, Albo cieniem cienkiego prącika wyznacza, Albo w krysztale piaskiem mieluchnym przetacza. Czas wiedzieć, kędy ziemia który kruszec kryje, Czas znać ludzkie persony, dawne historyje, Skoro je w miedzi ręka ćwiczona wydruży, Skore je malarz pędzlem na płótnie wysmuży, Da w tysiąc lat oglądać, co już wszytko z czasem W proch poszło za nikczemnej gadziny opasem. Druk, papier i litery, któremi wykreśli Co mówi, co ma w sercu i co człowiek myśli, I mogą się rozmawiać nie ruszywszy usty, Mogą widzieć zdaleka ludzie inkausty. Wszytkiemu czas przyczyną. O Boże dobroci, Tedyż człowiek żywioły i naturę króci, A przez te wszytkie wieki na grzech i złe żydło Znaleźć mu się dotychczas nie dało wędzidło! Zna zwierze, ryby, ptaki, drzewa, zioła, gady. Wie, zkąd grom, piorun, zkąd deszcz, zkąd spadają grady, Krótce mówiąc, na ziemi zna się i na niebie, Wszędzie mądr; doma głupi, że sam nie zna siebie. Wiatry chełzna, o cuda! na cielesne żądze Dotąd mu się nie dały wynaleźć wrzeciądze. Ale do chocimskiego powracając mostu; Już stał, już był gotowym przenosić i po stu, Już dzień znaczy przeprawy, już za rzekę zmierza, Kiedy nieochotnego postrzegszy żołnierza, I sam się hetman ztropi i propozyt zwlecze, Aż zrozumie i zleczy, co go w sercu piecze. Wszyscy nosy zwiesili widząc, że nie żarty, Że gościniec do Wołoch czeka ich otwarty; Sto razem niebezpieczeństw, sto trwóg w oczu stanie, Kiedy nastąpi z miłą ojczyzną żegnanie; Więc z razu po namiotach i mówili cicho, Potem głośniej, aż górę wzięło ono licho, Nakoniec się zebrawszy, w jakiej kto był szarży, Przed swoim się rotmistrzem jawnie o to skarży; Że ich za Dniestr, jakoby na rzeź żeną owce, W kraj pusty między dzikie wołoskie manowce. "Zkąd żywność między zbójcy? zkąd się ma posilić Żołnierz? gdy się nie dadzą z obozu wychylić; Nie trzeba na nas Turków, dokuczy z zasadzki, Z swojemi opryszkami Wołoszyn Biernacki, Który wielekroć z nami z tamtę stronę Dniestru Igrał, nie mogliśmy się doliczyć z regestru. Tedy tą garstką ludzi chcecie pobić Turki? Podobno na nich będziem zaglądać przez dziurki Z szańców, co to tak barzo hetman każe na nie, Póki zębów i suchar spleśniałych nam stanie. Kto ręczy, że Dniestr mostu z swych karków nie zrzuci, Nim się król z pospolitem ruszeniem ocuci? Nim się zwleką posiłki, o których coś słychać Że leżą na bałuku, a nam tu usychać Dotąd przyjdzie i kroplę ostatnią krwie sączyć. Cóż choć przyjdą, gdy z nami nie będą się łączyć, Chociaż tamto szeroko zalęgą pobrzeże, Patrząc tylko, jako nas poganin pobrzeże, Albo cudzem nieszczęściem swej warując głowy, Pokiną nasze wilkom i krukom tułowy, Pójdą za białą wodę, tym też czasem zima, Od dalszego progresu pogaństwo przytrzyma. Praca w ręku, o płacej żaden dotąd nie wie, Odkąd mu służba idzie, szabla nie zardzewie W ustawicznych obrotach; już w oczach Wołosza, A drugi jeszcze nie wziął złomanego grosza!" Taka uszu hetmańskich skoro dojdzie skarga, Tylko mu się w drobny kęs serce nie potarga. Czy zaraz twardym chełznać taki bunt munsztukiem, Hersztów mieczem skarawszy, drugich tylko fukiem ? Czyli wszytkich zebrawszy w generalne koło, Przez łaskę i pogodne ma kołysać czoło? A z tem rady wojennej sprasza do namiotu, I ono zamieszanie przełożywszy, co tu Dalej czynić, rady chce: czy łaski, czy grozy Zażyć ma i wzruszone ułożyć obozy ? Rożne zdania, różne tam wota były, ale Gromadzić się nie zdało ludzi w tym zapale, Ani ich sądem drażnić, a kiedy z rozpaczy Wojsko się jawnym buntem zwiąże i odsaczy? Ufając siłom swoim o to się pokusi, Czego wątpi uprosić, tuszy, że wymusi! Więc tak z rady stanęło u hetmana spólnej, Aby Stefan Potocki, pisarz wtenczas polny, Kamieniecki starosta zawiązany ślubem, Że to wiernie z Sobieskim odprawi Jakóbem, Uważywszy ciągnienie, naprzód z stanowiska Komu daleka, komu droga była blizka, Ten dzień, w który chorągiew w obozowe place Weszła, pierwszy naznaczył jej ćwierci do płace. Co skoro między roty rotmistrze i pułki, Przez skryte dla zazdrości roześlą cedułki, Jakby ręką przewrócił, już się nikt nie smęci, Wszyscy weseli, wszyscy ztąd byli kontenci, Zwłaszcza kiedy w niedługim potwierdzenie czesie Prędka poszta z Warszawy tych rzeczy przyniesie. Jako po ślepej chai i okropnej burzy Piękniejszy świat, gdy słońce jasną twarz wynurzy, Taką dały pogodę rozesłane kartki, Spędziwszy niepotrzebnych skrupułów zawartki Z serc żołnierzów koronnych, kartki, mówię, ony, Gdzie był każdy o swoim żołdzie upewniony. Już śmieli, już posłuszni nie szepcą, nie mruczą, Zaprzągają w skarbniki, luźne konie juczą, Każdyby się rad widział w lot na stronie drugiej, Gdyby można w bród przebyć krzemieniste strugi. Skoro trąba wesołem ogłosi to echem, Do mostu się co żywo pobiera z pośpiechem. Ten jęczy pod ciężarem, Dniestr się z jadu pieni, Wstydzi się okolicznych gór i swych kamieni. Już się był Lubomirski w Wołoszech rozgościł, Nie czekając rychło Dniestr magister pomościł, Zbiwszy drzewo na glenie, którego przystawił Po wodzie Chodorowski, pułki swe przeprawił. Więc nim się wszytko wojsko do obozu zgarnie, W żywność się sobi, radby założył śpiżarnie, Żeby i sam miał dosyć i za czasem komu W potrzebie mógł dogodzić; przeto pokryjomu W półtoruset Lipnicki wyprawiony koni, Z nim Rychter w piąciudziesiąt na czatę dragonii. Ci acz bydeł nagnali i nawieźli zboża, Nie była z kontentecą ona ich podróża; Że nim sławną jarmarkiem Sorokę ubiegli, Ormianie ich i Grecy zawczasu postrzegli. Barzo na to Chodkiewicz ubolewał stary; Gdyby ziemia wołoska Chrystusowej wiary W jednej się liczyć miała z bisurmańską toni, Przeto tego pod gardłem przez trąbę zabroni. Piotr Mohiła wołoski to był wojewodzic, Syn Symona Mohiły, że tuteczny rodzic, Skoro zginął Żółkiewski, jego wierny patron, Przylgnął do Chodkiewicza: bowiem zmierzał na tron Dziedziczny kiedykolwiek, który nań i człeczem I bożem spadał prawem; lecz kędy za mieczem Idą rzeczy, tam święta sprawiedliwość wzdycha, Tam wszelka sukcesya blizkiej krwie ucicha, Milczy prawo na wojnie; o któreśmy spadki Opłakanych Mohiłów i dziś wpadli w siatki. W te Korecki z Potockim i Piasecki trzeci, W te mogiły Żółkiewski pod Cecorą leci. Tamci przy Aleksandrze, Konstantym, Bohdanie Mohiłach; a Żółkiewski już przy Gracyanie. Tu wisiał Wiśniowiecki, tu w kacernej męce Trzy dni konał na haku, trzy dni na osęce Umierał i z naturą mordując się dużą, Nie umarł, aż go gęste postrzały donużą. Trwała jeszcze nadzieja, choć jako na wietrze, Że ich dom w tym ostatnim miał się dźwignąć Pietrze. Ten się jeszcze chudzina trzyma swego sznura, I choć go dzisia wiechciem fortuna potura, W Bogu i w szabli polskiej ufa, że się dopnie, i Zkąd wypadł, i dziadowskie odziedziczy stopnie, Widząc, że bez nadzieje powrotu nie tonie Codzień w morzu głębokiem ogniogrzywe słonie; Bo skoro noc zwyczajnej dopędzi koleje, Znowu świeci i skryte wyjawia złodzieje, I nie tak go grubych chmur zamroczą kałduny, Gdy śród dnia ciągną na świat, grom, grad, lic pioruny, Żeby się zaś z burego wydarszy ołowu, Nie miało złotą lampą pałać jako znowu. Nie zawsze się ćmi ani płomieniste puchy, Zawsze mu czarny księżyc zarzuca makuchy, Wydrze się zaraz siestrze a po sferze modrej Pędzi w zupełnem świetle cug swój złotobiodry. Niezawsze i ocean, srogim szturmem wzdęty, O zakryte skopuły roztrąca okręty, Na które kiedy już już niewstrzymanym fluksem Wpadają, ali Kastor zawita z Polluksem; Ucichną potem wichry a w ślicznej pogodzie Pełnym żaglem do swego portu płyną łodzie. Nie trać zaraz otuchy i bądź przy nadziei, Kiedy cię zepchnie ślepa fortuna z kolei Pomyślnego żywota; nie maszci i trochy Statku u tej rodzaju ludzkiego macochy. Czekaj jeszcze rewolty: bo nie tak uwięzia Twa dola, żeby z tego wywikłać cię węzła Nie zdołała stateczność. Kto chce mieć wygraną, Trzeba pierwej z fortuną chodzić na wytrwaną. Jako nie zaraz bujaj, kiedy cię upierzy; Bo barzo często różny obiad od wieczerzy — Jeszczem podobno siła zamierzył, w siedm godzin Daje pieszczochom swoim po bażantach słodzin; — Tak też nie truchlej nagle, nie rozpaczaj i tu Czekaj niźli był wieczór weselszego świtu, A kto wie, jeżeli cię z tak żałośnej zrzuty Znowu rane na nogi nie dźwigną koguty? A im barziej, im zmokniesz do ostatniej nici, Tym milszym twa cię skutkiem nadzieja wysyci. I Mohiła, chociaż go zła fortuna topi, Wzdy nie zaraz rozpacza, nie zaraz się ztropi, Opiera się, nie da się zbijać z jednochodzy; Bo im co ciężej cierpim, tym wspominać słodzej; Chwyta się i słabego, jako mówią, wiszu, Tuszy, że z tak podłego niedługo kociszu, Na którym się dziś chudak włóczy przy obozie, Siędzie na tryumfalnym przodków swoich wozie. Ten prośbą u hetmana pokorną zabieży, Że wszelakiej w Wołoszech zakaże rabieży. Przysięże za swój naród jako do Korony Przychylny, niech go miasto nie niszczą obrony. Drugi respekt Szemberk był, co do Huseima Z listami wyprawiony; ten hetmana trzyma, Żeby się na nim nie mścił swego naród płochy, Kiedy będzie powracał nazad przez Wołochy. Dwunastego dnia aże, jako się poczęło Nasze wojsko przeprawiać, za Dniestrem stanęło. Pięknie tam było patrzyć, gdy w onej równinie Tylo krzyżów, tylo się Pogoni rozwinie! Tyło Orłów walecznych na zaszczyt Korony Niosąc gotowe skrzydła, wyciągnione szpony Na ścierwy bisurmańskie, gdzie kruki i sępy I pożerne harpie, wielkiemi zastępy, Czując o pewnym żerze, tym leciały chciwiej, Im się każdy przy Orłach sarmackich pożywi. Nie mniejszym i to było patrzającym gustem, Gdy się lekkim przechodząc po chorągwiach szustem, Tak wspaniale odymał nasze białozory Wolny zefir, że znaczne były ich humory. Jęczy ziemia gęstemi ubita kopyty, Czująca krwie cecorskiej mściciele Lechity, Że krótkiego tryumfu omylnej nadzieje Przypłaci, gdy się swych krwią mieszkańców obleje, A na nowe pogaństwa bezecnego groby Bierny gardziel i zgniłe gotuje wątroby. Krzyczą wesołe konie w rzędy, w kity, w forgi Ustrzępione, z wiatrami mieszają swe gorgi; Tak się zda lubo w kole obraca się wężej, Lub prosto idzie który, że srożej, że ciężej Ziemię nieprzyjacielską kopytami depce, Zwłaszcza w naszem Podolu urodzone źrebce, Gotują się z pieszczonej Arabiej łątek Pytać, jeśli rogowych podków mają szczątek? Chodkiewicz, acz go starość długim wiekiem zgniata, Serca jednak wielkością, sił ciała nadpłata, Twarz usławszy powagą i szedziwe skronie, Na statecznym przed wojski krzepi się hładonie. Nie tak Hektor serdeczny, nie tak był wspaniały, Kiedy zaległ ocean, Agamemnon cały, Kajus nie tak roztropny, Pirrus nie tak możny Ręką i mową, nie tak Hannibal postrożny, Nie tak Kamili, szczęśliwy nie tak jeden ze stu Scypio, jako tu był z twarzy, z mowy, z gestu Hetman polski roztropny, serdeczny, wspaniały, Szczęśliwy i ostrożny; którego chowały Na to nieba życzliwe, aby w takiej toni Orłowi i walecznej hetmanił Pogoni, Kiedy młodzik, swej siły nadzieją odęty, W jarzmo jedno z drugiemi wprządz je chciał bydlęty; Bo tych ludźmi zwać szkoda, którzy jako weszli "W niewolą, tak już robią w chomoncie i we szlej! Igra krew w Lubomirskim: bo młodość krzemięzna Żadnych szwanków na ciele, żadnych razów nie zna; Jędrznie mu we lwiej piersi ono serce żywe, Im bliżej czuje pole sławy swej szczęśliwe. W koźle Mars urodzony, w oczu choć nieznaczny, Uśmiecha się, gdy czas ma Kupido sajdaczny. Pod nogami koń dzielny i według podoby, Który do przyrodzonej chodzy i ozdoby, "Widząc, że złotem gore i co ma za jeźdzca, Stać spokojnie nie może, lecz na miesce z miesca Stąpa, wysmuknionej go szukający nodze, Rzuca wodza i munsztuk upieniony głodze. Tak Ksantus pod Achillem, Cillar pod Kastorem, Ten kiedy szedł na Sfery, tamten gdy Hektorem Rozgniewany zwycięzca obciążywszy osi, Butny jedzie: raz igra, drugi się komosi. Cóż gdy razem wojskowe instrumenty krzykną, Wszytkim serca skruszone do gruntu przenikną, Wszyscy ręce i oczy podniósszy ku Bogu, Żeby przytarł hardemu tyranowi rogu; Nie nam, nie nam, Panie nasz, podłemu stworzeniu, Ale daj chwałę wieczną swojemu imieniu! Niechaj przyjdzie poganom tu do znajomości Imię, na które wszytkie dygocą zwierzchności! Straszne imię, na które, kiedy każesz, snadnie I ziemskie i podziemne kolano, upadnie. Odkupicielu świata, w którego dziś krwawej Pracy się rozpościera Mahomet plugawy, Dziś niech padnie, dziś się niech na tym głazie śliźnie! Tak starszyzna, tak wojsko westchnie przy starszyźnie, Którzy ciała w kirysy twarde obleczeni, Skoro szyki na onej objadą przestrzeni, Obrócą swoje Orły ku obozu, który Już był Dolmad osadził rozmierzywszy w sznury. Tak mądry hetman stanął i tyle zostawił Turkom pola, że ani wszytkich wojsk swych sprawił Osman, ani kiedy chciał, prócz lekkiej gonitwy, Nie mógł nam dać ogólnej na swem polu bitwy. Z jednę stronę ostrych skał grzbiety nieprzebyte, Z drugą Dniestr, z tyłu lasy i chrosty okryte Obóz nasz zawierały; równia była w czele, Którą gotów częstować swe nieprzyjaciele; Bo ci nad nią osiadszy pagórzyste dziczy, Tam na rzeź, jak do jatki spadali rzeźniczej. "Więc ledwie co w obozie naszy się rozgoszczą, Ledwie skrzywione grzbiety od kirysu sproszczą, Luźna czeladź to dla drew bieży, to dla słomy, Bez straży, bez kałauzów, w kąt on niewiadomy, Najmniej o tem nie myśląc, co nad niemi wisi, Kiedy zbójca Biernacki gdzieś się z jamy lisiej Wyrwawszy, z swojemi ich oskoczy opryszki, A jako wilk drapieżny wygłodzone kiszki, Ody wpadnie między owce, gorącą krwią poi, Zwłaszcza kiedy pasterzów ani się psów boi; Dopiero się postrzegą i ci niebożęta Piąciudziesiąt, część na śmierć, część straciwszy w pęta, Uciekną, pokinąwszy zdobyczy i juki, Skoro drogo zapłacą zbójcom od nauki; Ostrożniej potem swoje odprawują czaty, Mając z sobą dragony i lekkie armaty. Nazajutrz Kopaczowski, jeszcze zpod Rzepnice Wyprawion, opędziwszy wołoskie granice, Sławny żołnierz moskiewski i z serca i z sprawy, Wrócił się do obozu prosto od Soczawy, We stu koni pancernych; tyleż swych miał Byczek Wołoszyn, lecz nam wierny; ci kilka potyczek Odprawiwszy szczęśliwie, związanego w łyka Sługę hospodarskiego, prowadzą języka. Ale i z tego mało Chodkiewicz się sprawił, Prócz, że się Osman z wojski przez Dunaj przeprawił. Kiedy takie hetmana dochodzą awizy, Radby wojska sprowadził, radby wprawił w ryzy, I choć cera wesoła, ale serce w ciszy Korci, że o Kozakach nic dotąd nie słyszy; Nie bliżu Konaszewski rotmistrz lekkiej roty, Szedł przeciw nim i o tym żadnej nie masz noty; Lwów bawi królewicza, król w Warszawie siedzi, Szlachta się domów trzyma, ni kot gołoledzi, Słucha jak zając bębna, rychło wici trzecie Każą zbrojno każdemu w swym stawać powiecie, I na one Tatary, niechaj ich Bóg skarze, O samej ciągnąć wodzie i twardym sucharze. Cóż? niźli się król ruszy, niż się szlachta zcedzi, Tymczasem spadnie Orda, przeprawy uprzedzi, Passy pozastępuje, że Władysław ani Król przejdzie, i mają kim co począć pogani! Tego hetman z starszyną kiedy gryzie móla, Ali poseł kozacki, który był do króla Wyprawion z Zaporoża, pomyślnej odprawy Dostawszy, prosto w obóz przyjeżdża z Warszawy. Tuszy, że swych Kozaków już pod Chodkiewiczem Na tem zastanie miejscu, których pewnie niczem O łasce i królewskiej przeciw sobie chęci, Dla czego był posłany od nich, nie zasmęci Konaszewskim się przedtem, teraz od armaty, Sajdacznym między swemi zowie się pobraty. Ten to, przy znacznym wielkiej dzielności dowodzie, Dotrzymał wiary, rzadkiej w kozackim narodzie; Dał słuszny kontest siły i swojego męztwa, Gdy go nieraz pogaństwa otoczyła gęstwa, Z ich trupów groble robił, a chociaż na susze Kąpiel sobie i swoim naprawiał w ich jusze; I teraz gdy się hetman, gdy się rada miesza, Wszytkich prawie ożywia, wszytkich jak rozgrzesza; Upewniając, że wojsko z dnieprowego progu Nie omieszka przysługi ojczyźnie i Bogu, Zwłaszcza mając od króla na to przywileje; Że nie darmo dla polskiej korony krew leje. Przybędzie na to miejsce, gdzie przy świętej wierze Umierający niebo w nagrodę odbierze; A kto się żywo wróci, stanie za sto ćwierci Sława, co po pogrzebie żyje i po śmierci. Siła przytem o pańskiej powiedział dobrocie, Siła o swych Kozaków wierze i ochocie; U których gdy lat kilka szczęśliwie hetmani, Że im doma surowie ich zuchwalstwa gani, Zsadzili go z urzędu, a na jego ławce Dali miejsce marnemu pijaku Brodawce. Kędyż bez ambicyi dla Boga na ziemi, Gdy między Kozakami znajdzie się biednemi! Pod którego buławą przeto i leniwo I rozsypką szli na to wiecznej sławy żniwo. Aleć prędko fortuna obróciła wiosłem. Sajdaczny, który dzisiaj do króla był posłem, Otrzymał zaś buławę i dał się znać światu Brodawka za niecnoty swe szedł pod miecz katu. Już świat znał Sajdacznego i łodzią i koniem, Już go widał oczyma, nierzkąc słychał o niem Wielki cesarz turecki, gdy znalazszy przeście. Przez dnieprowe porohy, palił mu przedmieście Pysznego Carogrodu, któremi pożogi Pogańskie zabobony, brzydkie synagogi, Płonęły kopcąc dymem bromę onę jasną, I tylko muzułmańską krwią te ognie gasną. Tak gdy oba Azyej i Europy klucze, Wiotchym perzem okurzy i w sadach ubrucze, Skoro w głąb' na mil kilka wszytkie brzegi zmaca, Do swoich się porohów z korzyścią powraca. To tak Turkom wyrządzał na pojeznej czajce, Koniem zasię Krymczuki gromił i Nohajce, Albo im plon odbijał gdy szli z ziemie naszej, Albo ich stada czatą zajmował na paszy; Częstokroć więc bachmaty, bawoły i skopy Pod samemi ich bierał prawie Perekopy; Często z takiej nowiny, u samego hana, Chociaż w Bakczysaraju, zadrżały kolana. Napatrzył się Oczaków choć nie barzo smacznej Krotofile, gdy nieraz odważny Sajdaczny, Opędziwszy ich w mieście i zamknąwszy w skrzynce, Słał trupem równe pola i długie gościńce. Aleć nie tylko z Turków i Ordy miał serca, Doznał go i stokrotny Moskal przeniewierca, Gdy prawa swego mieczem Władysław dochodził, Lekką rotę sajdaczny w jego wojsku wodził. Do tego był Żółkiewski przyprowadził rzeczy, Gdy naszy Moskwę wzięli; ani mieć odsieczy Przez dwie lecie nie mogła, owszem z każdej strony I nadzieję wszelakiej straciła obrony. Tedy do zwykłych kunsztów i obłudy siągnie; Jako skoro na traktat hetmana wyciągnie, Przysięgą mu, że ani zwyczaj ani wiara, Gdy wezmą królewicza naszego za cara Nie będzie im wadziła; czego znowu razem Potwierdzą przed swojego Mikuły obrazem. I uwierzył Żółkiewski i na one miry Wziąwszy pod pieczęciami nieszczere papiery Zwiódł wojsko, sam zwiedziony, i żadnego śladu Nie zostawił w stolicy nie mając zakładu. Ztąd prosto szedł do króla i to sobie przyzna, Co winna krom zazdrości przyznać mu ojczyzna, Że narody szerokie, które z samą dziczą Nieużytej natury z północy graniczą, Gdzie strasznej monarchiej ogromna machina Światu grozi, pod nogi rzucił jego syna. Nie przez ogień, nie przez miecz, ani przez podarki, Rozumem osiadł twarde tamtych ludzi karki. Wtem wyjmuje od boku z kamchy szczerozłotej Ujęte pieczęciami moskiewskie hramoty I odda z winszowaniem i już mu się marzy, Że nasz carem królewicz w Moskwie gospodarzy. I mogło było być co z tego, lecz złe rady Trzy lata u smoleńskiej te rzeczy osady Trzymały, a Moskwa też tymczasem nasz głupi Kredyt rada do czasu Smoleńskiem okupi, Nim Władysław do pompy aparaty zbierze, Nim żołnierzów, tamtecznej nie ufając wierze. Moskwa siodła pozbywszy i z węża zanadrze Uwolniwszy, do góry twardy ogon zadrze, Grzywę jeży; nie tylko siodłać się już nie da, Ale wierzga, co gorsza już nam odpowieda; A my wiersze piszemy, a my się już sadzim W koncepty, królewicza do Moskwy prowadzim. Płacze Zygmunt żegnając długiego terminu Widzenia się, żałuje po swym miłym synu, Aleć go rychło Pan Bóg w tym żalu pocieszył, Gdy się nazad do niego Władysław pośpieszył. Moskwa się niecnotliwa z naszej wiary śmieje, I tak wiatrem nadziane puknęły nadzieje. Lecz nie zgoła bez pomsty w tym narodzie znacznej, Gdzie swego dowiódł męztwa odważny Sajdaczny; Spalił Jelsko obronne; tejże znak usługi Dał, dobywszy i zamku i miasta Kaługi, Zkąd inszy wszyscy sławę, on przy sławie liczy Całość swego żołnierza, sowite zdobyczy. Aleć więcej moskiewską nie bawiący rzeczą; Skoro się tak hetmani na sercach poleczą, Że przyjdą Zaporowcy i pomogą boju; Prosi pilno Sajdaczny jakiego konwoju, Chce iść przeciwko wojsku i gniewa się srodze, Że tak leniwo lezą, że złe mają wodze. Wnet hetman Hannibalów obu ordynował; Mołodecki, że między Kozaki się zchował, Pomógł im tej przejażdżki; więc na Stepanowce Z dobremi szli kałauzy prosto przez manowce. W tenże dzień i Mościński wysłan dla języka. W kilka mil się z watahą zbójecką potyka, Swoi czy nieprzyjaciel nie pierwej się dowie, Aż nakoniec Wołoszą poznawa po mowie, Więc się o nich uderzy, chociaż już mrok padał, Gdzie swój swemu nie jednę skoro ranę zadał, Poszedł nocą na odwrót, sprawiwszy tak wiele, I zbójcy-ć, bo ich kilku wziął, nieprzyjaciele. Lepszem szczęściem Fekiety aż pod Jassy chodził, I wódz i żołnierz dobry; ten się w Węgrzech rodził, Gdy lat kilka u Turków na wojnach przesłuży, Nie chce swoich chrześcijan prześladować dłużej; Kiedy Skinder z Żółkiewskim traktuje u Busze, Przedawszy się, do naszych obozów przykłusze. I ten się dał znać Moskwie, gdy pod Władysławem Swoję wodził chorągiew, lubo w polu krwawem, Lubo przy szarem świetle nocnej chodząc gwiazdy, I szturmy i odważne odprawiał podjazdy. Teraz od Jass wróciwszy prawie jak na dobie Przyprowadzi języka znajomego sobie. Jeszcze gdy Turkom służył Wołoszyn był hoży. Ten pytany porządnie hetmanom przełoży: Że już Osman w Multaniech, że jego hospodar Skoro z żołnierzów wszytkie swe fortece odarł, Poszedł przeciwko niemu; a tymczasem w Jassiech Na bankiet się gotuje; to ludzie na passiech Osadzeni znać dają, zgoła co godzina W Wołoszech się z wojskami spodziewać Turczyna. Na to kiedy się wszytkie języki zgadzały, Każe obóz Chodkiewicz osypować wały, We śpiżę się sposobić, kto wie jeśli zima Nie zechce nas potrzymać z Turki u Chocima. A sam się przecie w sobie potajemnie gryzie, Że z tą garścią, jak goły osiąka na zyzie. Nieprzyjaciel już pewny, z czem wieść wieść popycha, On o żadnych dotychczas posiłkach nie słycha. To gdy myśli na sercu, rozerwany, ali Rusinowski się z pułki lisowskiemi wali. Osobneby napisać o nich trzeba księgi: Ci szeląga na swoje nie wziąwszy zacięgi, Twardą pracą za płacą, sławę za śmierć biorąc, Minąwszy Moskwę poszli w głąb' tamten świat porąc; Szablą sobie rum czynią, dokąd pod kopyty Ziemię mają i Tytan świeci złotolity; Już im białe jezioro w tyle i Sybiory, Już minęli ryfejskie śniegiem kryte góry, Kędy ciepłe sobole i czarne marmurki W nos bije mierny strzelec, ochraniając skórki. I Jugra i Permia, gdzie na smukłej łyży Człowiek lata po śniegu od sokoła chyżej, Gdzie już wojnę nie z ludźmi, bo ci ich postury Nie znieśli, lecz z niedźwiedźmi i srogiemi tury, Z potworami morskiemi, bez soli, bez chleba, O więdłej tylko rybie wieźć było potrzeba. Dotąd się w dzicze one i pustynie darli, Aż się piersiami o lód północny oparli, Gdzie w morzu pracowite podbrodziwszy konie, Dopiero się ku swojej obejźrą Koronie. Tam gdy drudzy słuchają skruszonych kier trzasku, Lisowski te na miałkim słowa pisał piasku: Skoro wskróś na pięćset mil dotąd nieprzebyty Kraj moskiewski końskiemi stratuje kopyty Śmiały Polak, w tym musi bieg stanowić kresie; Niechaj to z piaskiem lekki wiatr po świecie niesie! I gdyby mógł mieć skrzydła i pławy kaczorze, Kusiłby się o lody i szerokie morze; Wiedziałby komu to tam jeszcze świeci słońce, Kto posiadł ostateczne tamtej ziemi końce. Ztamtąd prosto na Mordwę i Sudale błotne Obrócą ku stolicy, gdzie pakta wykrotne Z Moskwą kończy Żołkiewski; dla czego i oni Ztąd zaraz do cesarza byli zaciągnioni, I tam, robiąc na wieczną sławę swego rodu, Służyli, dokąd u nas na wojnę od Wschodu W bęben nie uderzono; niechaj o nich powie Praga, gdzie z Fryderykiem swym siedli Czechowie, Bracia nasi i milą straciwszy swobodę, Dmuchać każą Polakom i na zimną wodę. Więc skoro Lisowczycy kiną Rakuszany, Trząskiem się do ojczystej pobierają ściany, Im barziej wedle czasu, im niespodziewaniej Przybyli, tym weselszy wojsko i hetmani. Jeszcze im się radują, jeszcze nie ukaże Oboźny miejsca, kiedy od placowej straże Bieży jeden za drugim, że z pola posłuchy Widzą tumany, widzą z prochu zawieruchy, Ludzie jacyś nad nami. Najmniej to hetmana Nie zmieszą, lecz bełzkiego prosi kasztelana; Stanisław Żorawiński nim był i osobą I humorem senator, aby wziąwszy z sobą Komu ufa, pod one pomknął się kurzawy, Wojsko przyjdzie tymczasem do koni, do sprawy. Pan bełzki, że miał swoję chorągiew na straży, Wziąwszy kogo rozumiał, chyżo się odważy; Podjedzie pod on tuman i chce kogo złowić, Aż swych pozna i słyszy, gdy poczęli mówić. Czata się powracając do obozu z plonem, Gęsty bydeł i owiec ruszyła proch gonem. Już w polu miał kilka rot, już sprawiał posiłki Chodkiewicz, gdy go wywiódł pan bełzki z omyłki. Po tym zgiełku jakby się po burzliwym grzmocie, Słońce z chmury wydarło, gdy ujźrym w namiocie Hetmańskim Doroszenka, kozackiego posła, O którym po obozie gdy się wieść rozniosła, Schadzali się rotmistrze i wojskowi starszy, A ten czoło z podróżnej kurzawy otarszy: "Wódz i wojsko kozackie wielce się tem trapi, Ze więcej ma trudności, im się barziej kwapi Do twojego hetmanie na to pole boku; Dlategośmy Urynow, dlatego Soroku, Że nam wolnego przejścia nie bronili szlaku, I mieszczan i miasteczka wycięli do znaku, Jużeśmy i pogańskiej utoczyli juchy, Szablą sobie rum czyniąc, o czem, tuszę, słuchy Doszły was, zniósszy Tatar trzy zagony razem; Bo każdy drogę robić pułk musi żelazem, Gdy wojsku tak wielkiemu trudno jednym szlakiem, Dla przepraw i żywności, ciągnąć; trudno ptakiem Przelecieć, jednak nie wątp, panie, na włos tyli, Wojsko cię zaporowskie nigdy nie omyli, Idzie pod twą buławę, gdzie serca i bronie Bogu i jako matce tej święci koronie; Idzie, i nie wprzód ujźry Zaporohy swoje, Aż zrzuci pod twe nogi tureckie zawoje!" Wdzięczen wielce Chodkiewicz i acz życzył sobie Kozaków już w obozie o tej widzieć dobie, Lecz że to być nie mogło, z ochotą ich czeka, Prawda, ze niebezpieczna, że droga daleka, I tego się obawia, aby, łowiąc kurki Po Wołoszech, nie padli na Ordy, na Turki; Twardziejby tam rzeczy szły, niźli u Soroki, Pewnieby im z sucharów wytrzęśli tłomoki. I duchem rzekł prorockim: bowiem prawie w te dni "Wpadli byli do matnie Zaporowce średni, Między Ordy a Turki, z której ledwie toni Wybrnął Brodawka, skoro kilkuset uroni. Jeszcze hetman nie doma, jeszcze robi głową, Coby czynić z tą zwłoką miał Władysławową; Nuż Orda przewąchawszy, i z tyłu i w oczy Z wojskiem go na złem miejscu broń Boże oskoczy, Że ani on przejść do nas nie będzie mógł, ani My go ratować; przeto do niego wysłani Stanisław Żórawiński z Sobieskim Jakóbem, Żeby go ci w errorze postrzegli tak grubem. Niech się śpieszy do kupy, niech się z nami zręczy. Bo już ziemia wołoska pod Osmanem jęczy; Niechaj wojska nie trzyma, jeżeli sam chory, Jako słychać, znajdzie tam we Lwowie doktory. A im później to wojsko, które ma przy boku, Stanie, i im i koniom mniej będzie obroku. Tedy wozy z czeladzią zostawiwszy luźną, Bieżą konno z obozu, gdzie za wsią Probuźną, Po zielonej murawie, którą środkiem moczy Bystry strumień, królewicz namioty roztoczy. Sześć miał wojska tysięcy samego wyboru, Okrom zwykłej gwardyi i swojego dworu. Więc żeby winna płaca jasnej doszła cnoty, Nie godzi się zamilczeć tych, którzy z ochoty Własnym kosztem chorągwie stawili okryte, Niech w sercach ludzkich żyją wieki nieprzeżyte. Tu, tu każdy swe imię pragnął uwielmożyć, Tu zbiory, zdrowie nawet ochotnie wyłożyć, Gdzie przy Bożych kościołach., przy panu, przy miłej Ojczyźnie trzeba było wszytkiej ruszyć siły. Nie na marne bankiety, nie na zbytki to wam Dał Bóg, nie na przekwintnym stroje białymgłowam, Którzy szersze fortuny, którzy zbiór sowity, A zwłaszcza macie z chleba rzeczypospolitej. Drugi osiadł pół Polski, że już i tytułu Me masz przedeń w Koronie, więc do protokułu Cesarskiego — o wstydzie! o hańbo! o brednia! — Leci, wziąwszy tysiąców, po grabstwo do Wiednia. Aż comes, albo książę, tak się sadzi drugi, Nie bywszy w Ukrainie dalej od Kanczugi, Nie widziawszy chorągwie, ani broni gołej, Chyba na Boże ciało obchodząc kościoły. Jest co widzieć w Krakowie, kiedy na trzy zbyty Drogiemi poobija ściany aksamity, Ubrawszy ono łoże, nakształt katafalku, Śród pokoju postawi od samego balku. Wkoło fraszki rozliczne, od szkła i kamieni, Tym pompa większa, im się która drożej ceni. Chorągiew-by zaciągnął za każde z tych cacek, I z większą stokroć sławą, choć przynajmniej znaczek Wyprawił w Ukrainę, gdzie jako doroczy Haracz, lud chrześcijański, pies pogański troczy. Cóż szaty? cóż klejnoty? cóż argenterye Auszpurskie? cóż splendece i ludne gwardye? Że żaden z królów polskich, aże do trzeciego Zygmunta, nie miał pompy, nie miał fastu tego, Jaki dziś ma starosta, cóż o senatorze Rozumieć? w jakiej bucie żyje i splendorze! Nie łoże, nie łabęcie mchy, nie miękkie szaty Przodki nasze, a stare zdobiły Sarmaty. Ziemia łóżko, barłóg mech, falandysz od festu; Zwyczajnie karazyi, albo też breklestu, Na kurty zażywano, co większa, obok cię Posadził, chocieś oszył safianem łokcie, Największy pan: gdzie cnota rycerska nas braci, Ani złotogłów, ani tam aksamit płaci. Pójdź-że z nim do rynsztunku, najdziesz tam i krzesła, Znajdziesz i marsowego zwierciadła rzemiesła: Siodła one usarskie, on polerowany Puklerz i tarcz, któremi ozdobił swe ściany, Które, jeśli się kto w nie wpatrzy okiem zdrowym, Wyrażają postaci, równe Gradywowym, I dadzą met szpalerom; a nuż pełne gromu Kirysy, jakiegoż nas nabawią soromu, Którym dziś szaty ciężkie, nie rzkąc twarde blachy, Takeśmy się postrzygli z bohaterów w gachy! Ale co mówię zbroje, ciężą nam i suknie, Wąsy ogoli drugi i tak się wysmuknie, Jako jedna z Francuzek, prócz że much na czole Nie stawia, ani uszu dla trzęsideł kole; Od głowy się do stopy ustrzmi i uwstęży, W ręku mu obuch, szabla u boku mu cięży. O wszeteczne pieszczoty! o sromotne fochy, Jużeśmy wyrównali delikackie Włochy! Co gorsza, że i księża nie tylko nie tłumią Tej w ludziach wyniosłości, ale sami szumią. Boże! na to-li mają iść kościelne zbiory ? Więc na każdą potrzebę wyciągać pobory; Jeśli posła wyprawić, jeżeli Tatary, Żeby nas nie pobrali, ujmować przez dary. Do czego to kożuchy dziś przyszły baranie! Nie zechcemy-li skóry swej nadstawić za nie, Musimy się okupić złotem, bo żelazem, Dla zbytków, niepodobna; kilkadziesiąt razem Uchwalamy podatków na onego chłopka, Co ledwie rocznią pracą odzieje parobka, Ledwie tchnie, ledwie zieje, przecie je dać musi, I poduszkę przedawszy, gdy go gąsior dusi. Żołnierza dla pieniędzy, dla zbytków pieniędzy Nie mamy; więc gdy trwoga nastąpi, co prędzej Pospolite ruszenie ogłaszają wici, A Tatarzyn jako pies uciekł, gdy uchwyci. Szukaj-że teraz w polu onego comesa, Jeśli doma nie został, to pewnie u lesa. Kędy one gwardye i hajduków kupy, Co wyjadali wszytkie trety, wszytkie krupy, Że się przez kalwakaty i przez one trzody Nie mógł czasem docisnąć człowiek do gospody. Nie masz prócz chłopców kilku, a co pod chorągwią, Dragonów, ci dopiero cepami i łągwią Robili; dziś żołnierze. Drugi kieckę głaszcze Do nosa, cudowną moc muszą mieć te płaszcze, Czy nie Eliaszowe, które miasto łodzie, Po Jordanowej człeka przeprawiały wodzie ? Lecz i to stanie za cud, kiedy w lot i w zobki, Pod płaszczami żołnierze, co bez nich parobki. Takim prawda Przemysław Morawianów bobem, Takim Rzymian Hannibal oszukał sposobem; Tamten z kory olszowej narobiwszy cieni, Ten nawtykawszy wołom na rogi płomieni. Dziś nie idą te figle, nie płacą te cienie; Ręką a sercem żołnierz nieprzyjaciół żenie, Mydło w oczy dla Boga i dziecinne bajki! Więc na onę chorągiew nazszywa kitajki Orłów, krzyżów, nabożeństw, herbów swych nakładzie,. I Bogu i królowi i sobie na zdradzie, Byle zbył takowemi Maćkami pańszczyzny, Mając sto wsi królewskich, miłośnik ojczyzny! Byle popis odprawił; zginie-li też który ? Zaraz wszyscy z rotmistrzem idą na maciory, Zawędziwszy w niewczesnym obozie cynadry, Wrócą się dziś na piece, do stywy, do ladry. Terazby fakcyować i mieszać sejmiki, Nad uboższym przewodzić; nie ma to repliki. Terazby szumieć panie i mieć butę owę! Skurczyłeś się jako wąż, kiedy kryje głowę, Wywiozłeś za granicę od mała do wiela, Nie warowny-ć i Kraków dla nieprzyjaciela, Siedzisz jak mysz na pudle i w piciu i w jedle Skromny, a koń gotowy zawsze stoi w siedle, Przysięgę, że nie gonić; do domu myśl tąży! Nie piękniej-że tysiąckroć, gdyby był chorąży Stał żałobą, żołnierzów Otoczon szeregiem, A ty, coś Bogu winien przyrodzonym biegiem, W oczach pańskich oddawał farbujący karki Ostrą szablą poganom; żadnećby jarmarki Takiego specyału, choćbyś wszytkie fraszki Zakupił, objechawszy Paryż i Damaszki, Nie dały; jako gdybyś za miłą ojczyznę, Podjętą na swem ciele synom przyniósł bliznę. Zawsze-ć śmierć mrze na tchórza, jako wilk na źrebię, Co mu łydki dygocą, zęby skaczą w gębie. Leczby zażył i panów w polu kto marsowem, Kiedyby ich z Warszawą wziąwszy i z Krakowem, Zaniósł pod urwiżywot, albo gdzie szlak złoty, Byliżby tam dragoni, byłyżby piechoty! Lecz trudno wilkiem orać; co się łyso lągnie, Łyso ginie; kto niechce, z góry nie pociągnie! Patrzcież na świątobliwe ojców swych obrazy, Które dokąd świat stoi nie uznają skazy; Patrzcie, a kinąwszy cień marnych ozdób płony, Ich się imcie przykładem sarmackiej Bellony: Bo ci nie mając chleba królewskiego bułki, Nie rzkąc roty usarskie, lecz stawiali pułki Nie szarków, nie Rusnaczków, owych skotopasów; Żołnierza ćwiczonego: Węgrów, Szwedów, Sasów, Co się rodził w obozie, we krwi go kąpała, A trzaskiem muszkietowym matka usypiała; Co mu nie zadrży czoło, choć w ogniu, choć w kurzu, Za którego piersiami staniesz jak w zamurzu! Takich miał mężny Wejer regiment pod twardem Żelazem, takich wiódł dwa: Ernest i z Gerardem Denoffowie rodzeni, Kochanowski czwarty; Tamci Niemców co w piki, ten Węgrów co w barty, Przy muszkietach z młodości ćwiczeni; tamci się Przy Renie, a Węgrowie rodzili przy Cisie. Szesnaście dział do tego, i przyczyna pauzy Królewiczowi, lwowskie kiedy ich cekauzy Pogotowiu nie miały; więc prochy i kule Przy armacie prowadził Bartoszowski czule. Te były cztery pułki ćwiczonej piechoty, Drugą zaś stroną konne waliły się roty. Naprzód Władysławowa, kwiat sarmackiej młodzi, Którą stary on wojen Kazanowski wodzi, Gdzie Orzeł białopióry w części swej Europy Dzieli syny koronne królewskiemi snopy, Rozdaje plenne kłosy, a do takiej zobi Każdy się wczas pobiera, każdy się sposobi. Świetna ta i ozdobna, a to z tej przyczyny, Że same senatorskie okrywała syny. Po tej szedł książę Janusz Wiśniowiecki w tropy, Tamta w złoto bogatsza, ta w Marsowe chłopy; Staremi kawalery szeregi osadził. Po nim Tomasz Zamojski, cały pułk prowadził, W gorąco uzłocone obleczony blachy; Mars a Mars, kiedy ciska śmiertelne zamachy ! Turek pod nim chodziwy tak się gładko składa, Rzekłbyś, że krty kopyty ziemie nie dopada; Groźna w ręku buława, której nikt nie ceni Ze złota brantownego, z wyboru kamieni; Pamiątka ojca twego bohaterskiej cnoty, Najdroższe dyamenty i brant przejdzie złoty. Obyż cię dziś ojczyzna miała, wielki Janie Na samo imię twoje zdechliby poganie; Ale żeś poszedł z ziemie i już mieszkasz w niebie, Przecie o swych w niniejszej pamiętaj potrzebie. A jakoś strącił Niemca, co świadczy Byczyna, Tak pomóż z tegoż stopnia strącić poganina. Pomóż grozą przezwiska i ogromnej klawy, Niech to ma Tomasz wstępem do ojcowskiej sławy. Tedy naprzód usarze za swym pułkownikiem, Z wesołym trąb i surem piskliwych okrzykiem, Trzysta po nich pancernych szło pod trzema znaki, W bandolety i w świetne przybranych sajdaki. Za niemi dragonia pod dwoma kornety, Chłop w chłopa świeże mając płaszcze i kolety. Po tych wszytkich na końcu czwarte mieli miesce Wołochowie, najskrytszych kątów wynalezce, Tu Plichta i Niemira, kasztelani oba, Podlaski z sochaczewskim; domów swych ozdoba. Tu Firlej z Dąbrowice, tu Przyjemski Adam, Których za wieczny przykład wnukom ich pokładam. Działyński z Koniecpolskim i Zygmuntem Tarłem, i Usarzów swych prowadzą, których całem gardłem Niech nasze pieją Muzy, aby takie pieśni Potomków ich ruszyły ze snu, z drzymu, z pleśni! Gdy przeszła usarya, następuje po niej Pancerny żołnierz, lekszy ze zbroje i koni, Trzy roty trzej Potoccy prowadzą w kolczudze, Choć im siła przy onej nieszczęśliwej strudze Ubyło, gdzie z Stefanem wodzem swego domu, Do okrutnego przyszli nad Dzieżą pogromu. Tak rzymscy Fabiowie wziąwszy na swe skrzydło Ojczystych nieprzyjaciół, skoro wpadli w sidło, Trzysta razem zgubili mężów swego rodu, Że jeden tylko w Rzymie został dla przypłodu, Co go do nieszczęśliwej onej zawieruchy Miękkie jeszcze nie chciały wypuścić pieluchy. Po nich Dzierzek i Gniewosz, po tych się rozwinie Zborowski, ostatni już dziedzic na Melsztynie. Za niemi bardzo dobrą Lipski wiedzie sprawą Sto koni Petyhorców pod krętą Śreniawą, Drugie sto, pod takiemiż co i owych herby, Pracowite Wołochy prowadził i Serby. Za nim dzielny Czarnecki swoich ludzi wiedzie. Na końcu, lecz go było położyć na przedzie, Żeby inszycli kłół w oczy, tak grzeczny, tak ludzki, Tak kochający matkę, Paweł był Wołucki, Biskup włocławski, który wszytkę swą intratę Łożył na zaciągnionych żołnierzów zapłatę, Sam przed boskim ofiary kurząc majestatem, Sto usarzów, piechoty dwie, z Filipem bratem, A kasztelanem rawskim, zkąd obiema sława, Posyła przy młodego boku Władysława, Który tylo natenczas ludzi wiódł ku Dniestru. Aże przydam i drugich do tego regiestru, Którzy także sowite własnym sumptem znaki Zebrawszy, prowadzili na chocimskie draki Przy Zygmuncie; lecz że ten nie szedł dalej Lwowa, Nim się skończy z Turkami transakcya owa, I ci pola nie mieli choć pragnęli srodze, Gdzieby szczerej ochocie wyrzucili wodze. Sześć miał wojska tysięcy Zygmunt i z okładem Pieszych i konnych Niemców, prywatnym nakładem. Którzy zaś swej ojczyźnie k'woli, k'woli Bogu Szli za nim: pierwszy Janusz książę na Ostrogu, Sześćset jeznych i pieszych ludzi w dobrej sprawie, Tylo drugie Dominik książę na Zasławie, Pod ćwiczonych rotmistrzów prowadzą dozorem; Każdy z nich stał osobnym od króla taborem. Potem Rafał Leszczyński, bełzki wojewoda; W tym senatorska z cnotą zeszła się uroda; Takli od czasów dawnych krzewista leszczyna, Jako do sarmackiego wszczepiona dziardyna, I gładko i wspaniało i wysoko rośnie, Że konarzyste dęby przenosi i sośnie. Półtorasta usarza świetnemi proporcy Okrywszy, dał sprawnemu w regiment dozorcy, A sam jako wódz wojny, osobną połacią Ku Lwowu wiódł bełzkiego województwa bracią. Po nim Jakób Sobieski, który niechcąc niczem Sławnych wydawać przodków, acz sam z Chodkiewiczem W radzie siada wojennej, i tam sto piechoty, Tu sto stawił do onej pancernych roboty. Tyleż kiedy prowadzi Czartoryski Jerzy Usarzów, ledwo wymknął Tatarom z obierzy. W tym regiestrze Pisarski, w tym się Piaseczyński, W tym pisze i Szaszkiewicz i Andrzej Maliński. Za temi Krysztof Morsztyn pod świetną Leliwą. Sto pieszych, sto Chrząstowski, pod swego Lwa grzywą Wyprawił; tym godniejszy dziękczynienia oba, Im więcej taką cnotę zaleca chudoba. Radziwiłł mi zostaje na pokrasę prawie: I ten był dosyć znaczny, gdy swej k'woli sławie Dwieście koni w kirysach, dwieście od pancerzy, Sześćset wiedzie piechoty z Dubinek i z Bierzy. Tu poczet brandeburski, z winnego feuda Pod Greben obersterem ośmset idzie luda. Tuby mi się godziło wspomnieć nasze dziady, Których acz na chorągwie, pułki i gromady Z kilku wiosek nie stało, w swym jednak powiecie, Kędy dziś ledwo konia, albo dwu wygniecie, Po kilkudziesiąt jezdy i dobrej piechoty Z samej tylko pisali ku ojczyźnie cnoty; Albo jeżeli też kto był znaczniejszym kędy, Wszytkie w swych miejsca miały powiatach urzędy, Nie pod nieśmiertelne się ukrywali znaki, Ale z bracią fortuny czekali jednakiej I których uprzedzali doma do zastola, Tym się pewnie uprzedzić nie dali do pola. Ci-ć to są ci Polacy, którzy wam tę ziemię Dali, co ją orzecie; aleście w ich strzemię Nie wstąpili; dotąd się w ich świecąc starzyźnie, Nie mogliście na nowe zarobić ojczyźnie; I owszem nalazłby się jeszcze bękart, który Dawszy sobie z nich sprosne przerabiać fałszury, I sławę i pamiętne dzieła wielkich przodków Na swe i swych chowa ją pokrycie wyrodków. Ano próżno się pyszni, próżno się ten szerzy Kto będąc gołym, w cudze pstrocizny się pierzy. O nieszczęśliwe zbytki, w których jako w morze Tonie kamień rzucony i ślizkie węgorze; Tak wszelka ginie cnota, tak przystojność taje Jako śnieg, gdy mu słońce gorąca dodaje. Nie takiej też ten klejnot szlachectwa był wagi Póki miał swój szacunek za krwawe odwagi, Póki nań wydawano przywileje w polu, Nie było jako dzisia w pszenicy kąkolu, Wkupionych bardzo mało; żaden nie wlazł smykiem. A któż dziś u nas trzęsie najbardziej sejmikiem? Co wiedzieć kto? Wziąwszy ski albo od Bracławia, Albo się powie z Mazowsz, tak siła rozprawia, Przygrzawszy animuszu jakimkolwiek trunkiem. Spytasz go, gdzie się rodził? zaraz basarunkiem Potrząsa, zaraz liczy rotmistrze i pułki Gdzie służył; choć za ciurę gdzie skrobał gomółki! Nie masz się o co gniewać, i to moja rada: Chcesz być szlachcicem, pokaż z ksiąg szlachcica dziada, Dopiero mi się bracie będziesz liczył równy; Rodzą chłopów szlachcianki i szlachtę chłopówny. Ale wracam do miejsca, gdzie mając tylo słów Na niemiłość ojczyzny, zostawiłem posłów. Żórawiński z Sobieskim, ze wszech starszych zgody, Zbiegli do królewicza prawie jak w zawody; Którego powitawszy, proszą, radzą, muszą, Żeby się łączył z wojskiem, nim Turcy przykłuszą. O których wieść wieść, szpiegi doganiają szpiegów, Że już pełne Wołochy tatarskich zabiegów. Przez miłość chwały bożej i tej spólnej matki, Przez koronę ojcowską, której też zadatki Ma i on w naszych sercach za rycerskie dzieje, Przez te wszytkie ozdoby, przez wszytkie nadzieje, Przez żywot, zdrowie i co szacuje się drożej Dobra sława, więc dla niej niech wszytko odłoży! Niech się z żółwia co prędzej na konia przesiędzie, Swoim serca potwierdzi i do nich przybędzie Z tak pięknem gronem ludzi; lecz daleko sporzej Animusz im królewska osoba otworzy; Sam namiot, między sobą, twój widząc rozpięty, Dosyć będą przynuki mieli i ponęty Do czynu Marsowego: bo zkąd wszytkie wiszą, Tym też wszyscy nadzieje obumarłe wskrzeszą, Śmierć się w żywot obraca, połowicę bólu, Tracą rany przy swoim otrzymane królu. Więc proszą i postokroć, aby w tym teatrze Wiecznej swej sławy stanął, nim poganin natrze, Nim Mahomet niewdzięcznem halla zabrzmi echem Po ziemi, która świeżo kwitnęła pod Lechem. Niech Jezus z czystą matką, przy świętej ofierze, W swojem własnem dziedzictwie pierwsze miejsce bierze. Niech się z tego nie chlubi durny Osman, że cię, Nie ty go, Władysławie, w spólnym czekasz mecie. A w ostatku za lekkie kto ręczy ordyńce Jeśli wolne po chwili będą i gościńce ? Nuż spadną; wezmą passy, popsują przeprawy, Dopierożby koło nas były wielkie kawy! Słuchał posłów królewicz: a że stali gęściej Dworzanie, wstyd go było i słusznie po części. Wdzięczny wspaniałe skronie rumieniec mu zdobił, Że na takie swą zwłoką ostrogi zarobił. Krótko, niegotowością broni swojej kauzy Ostatek winy zwali na lwowskie cekauzy, Zaniedbaną armatę, piechoty niezdrowie. Jakoż sami na oczy widzieli posłowie Cienie Niemców ubogich; każdegoby z pluder Wytrząsł: bo gdy ogroda dopadł głodny bruder, Żarł bez względu jarzyny niewarzone póty, Że mu brzuch w twardy bęben, kiszki poszły w druty, Ztąd ich kranki zwyczajne a skoro ociekli, Ledwie że kości skórą powleczone wlekli. Królewicz szczerą miłość wybornemi słowy Wyświadcza, że ojczyźnie i zdrowiem gotowy Służyć; żeby nie wątpił nikt o jego chęci, Sam się koło pośpi
|
|
|
|
|
|
|
|
Kontynuacja części trzeciej :
Sam się koło pośpiechu z pilnością zakręci, Chociażby mu i w drodze co Niemców zostawić, Będzie się chciał co rychlej do obozu stawić, Wywieść się z opacznego mniemania i co tą Zwłoką się omieszkało, nadstawić ochotą. A jeśliby go w drodze co zaszło tymczasem, Tedy pośle Wejera jak najprostszym pasem Z piechotą do obozu dla toczenia wału, (Co i ziścił) sam ciągnie z konnemi pomału. Z tem posłowie odjadą, a gdy dniem i nocą Na swe się stanowiska pod Chocim powrócą, Awizują hetmanów i wojenne rady, Jako piękne Władysław prowadzi gromady, Jako i sam ochoczy; a z takim żołnierzem Orlimby rad przeleciał do obozu pierzem; Co że mówić nie może świadczy inkaustem W liście do Chodkiewicza; lecz nie z takim gustem Jakiego były godne, ich przyjęte głosy. Wszyscy sowę zadęli, powiesili nosy, Wszytkim jak dał po uchu, jak psi zjedli krupy, Luboś z jednym chciał mówić, luboś wszedł do kupy, Smutne wojsko; bo skoro wrony poczną krakać Na kogo, to i sroki; że się chciało płakać, Widząc tak opieszałych z onego ferworu; Najwięcej nowin podczas wojny, podczas moru, Dawna pieje przypowieść; z tejże dziś przyczyny Przyszedł obóz do takiej na sercach ruiny. Z tej stroskany Chodkiewicz, ledwo nie rozpacza Wieść, ale z niepewnego wyszła powiedacza, Że wojsko zaporowskie, na wszytkę potęgę Padszy turecką, w drodze straszną wzięło cięgę; Że z gruntu padło śniatem do jednej płci męzkiej, Ani mógł wyniść poseł tak haniebnej klęski. Wszyscy się turbowali tak żałosną sprawą, Jakoby im od ciała rękę odciął prawą. Dopieroż teraz Turczyn rozpościera kuty, Takim wsparty tryumfem; a co jemu buty Przybyło, tyle serca postradali naszy, Kiedy ich kto obarczy, kiedy ich optaszy. Tu Chodkiewicz Bogu swe ofiaruje wota, Potem Kuliczkowskiego z Liszką do namiota Zawoła — lekkich ludzi wodzili ci oba — I rzecze: "Niepotrzebna zda mi się żałoba, Którą zaporowskiego lutujemy wojska; Bo kto ich trupy liczył? kto widział pobojska? Przeto kawalerowie, nie w jednym mi sęku Z rozumu i z walecznych zaleceni ręku, Proszę i rozkazuję; z tego mi rosołu Pewnym wyjmcie językiem i z wojskiem pospołu; Chciejcie mnie awizować o tamtej fortunie!" Tu się na podjazd Liszka z Kuliczkowskim sunie. Aleć nie o Kozakach z pierwszego noclegu, O sobie oznajmują, że na samym brzegu Prutowym niezliczona Orda ich osaczy, Nie ratuje-li? że ich hetman nie obaczy, Przydadzą, co strach każe; bo w takim rozterka Oczy wielkie i język bywa bez usterku. Nowa troska, co gorsza, że potwierdza starej, Kiedy mamy tak blizko Turki i Tatary, Gdzieżby sobie Kozaków zostawili w tyle, Kiedyby ich nie znieśli? jakoby po żyle Uparał Chodkiewicza, idą przezeń mory, W okrutnem rozerwaniu, dość słaby i chory. Liszkę trzeba ratować, kogo posłać po nię ? Jeśli garść małą ? pewnie i z Liszką utonie; Jeżeli posłać więcej ? szkoda wojska dwoić. W czem jeszcze się nie może cale uspokoić, Gdy Liszka Prut przemknąwszy wykradnie się polmi, I od pieczy smutnego hetmana uwolni, Którego bardziej strata Kozaków zasmuca, Jednak ostatniej jeszcze nadzieje nie rzuca, Nie da się trosce w potuł, choć go w serce bodzie, I w różnej trzyma czoło od serca swobodzie. Potem wojennej sprasza do sekretu rady, Ukazuje, jako w tem błąd się stał szkarady, Że Kozacy bez wodza, głowy, samopas Tłukąc się razem padli pogaństwu na opas, Z czem acz jeszcze chromego oczekuje, ale Rzadkoż się złe nowiny, rzadko mienią żale! Serce wojsku upadło, nie masz królewicza. Gdy tak swoje Chodkiewicz kłopoty wylicza, Dają znać posłuchowie, że wzburzone prochy Czy Tatary, czy zbójce wydają Wołochy. Larmo zatem otrąbią i gotowość każą, Lecz gdy się bliżej one tumany pokażą, Pod chorągwie uderzą, które nim się ruszą, O języka się chyżo ochoczy pokuszą. Pułk jeden szedł kozacki obciążony łupy, Co rabował od swej się oderwawszy kupy, Ci upewnią, że wojsko tylko o mil kilka, Toż naszy psa szarego widzą miasto wilka. Bo Brodawka, kozacki wódz chocimskiej drogi, Idąc bez wszelkiej sprawy, bez wszelkiej przestrogi, Wlazł Turkom w samo gardło, gdzie albo umierać, Albo mu trzeba było środkiem się przedzierać Bisurmańskich taborów, a za każdym krokiem Szturmować i z onym się pasować obłokiem; Bo skoro Osman na nich padnie zniedobaczka, Witaj, rzecze, nie brodząc do wieczerzy kaczka! Rozumie, że ich połknie i już pierwsze koty, K'woli dalszej fortunie, wyrzuca za płoty. Tryumfujesz, Osmanie, nie widziawszy trupa, Ano się często wstydzi, kto przed skokiem hupa; Jakbyś już na wygraną, trzymał przywileje, Częstoż - gęsto, skutek swe omylą nadzieje. Toż wszytkiemi siłami i z tyłu i z przodu, Nie dając im odetchu, nie dając rozwodu, Uderzy na nich tyran nadzieją opiły, Że tam już zawrze imię kozackie w mogiły. Ale ci widząc się być w niebezpiecznej toni, W męztwo bojaźń obrócą, wszyscy zsiędą z koni. Za śmiałemi fortuna obraca swe koła, Wszędzie tchórza namaca i na piecu zgoła; To jest zdrowie w przegranej, z dawnego przysłowia, Nie mieć żadnej nadzieje żywota i zdrowia. A kto swój żywot kładzie, kto go lekce waży, Już panem jest twojemu, już siedź jak na straży. Toż skoro się potwierdzą i popluną dłoni, Czoła przetrą i szłyku posuną po skroni, Zepną tabor a działa, których ośm dwadzieścia Ciągnęli, tak rozsadzą, że nikędy prześcia Me mógł mieć nieprzyjaciel, którego impetu I ostatniej fortuny czekają dekretu. Toż gdy się Turcy na nich ze wszech stron wyskipią, Gdy się zbliżą, a wozy tu i owdzie szczypią, I rozumiejąc, że już z strachu pomartwieli, Im owi dłużej trwają, nacierają śmielej. Dopieroż, jako z chmury grad, jako groch z woru, Działa i samopały razem z ich taboru Śróty z ogniem i kule rzygną w on gmin gęsty. Lecą na wszytkie strony chłopi jako chmięsty, Kurzą się pola w dymie, grzmią lasy w odgłosie, Słyszy go durny Osman i proch czuje w nosie. A pogaństwo usławszy ziemię onę ścierwy, Ucieka, kto najdalej, kto może najpierwej. Gryzie się Osman strasznie, włosy na łbie targa, Że się dziś pierwszy giaur w jego krwi uszarga, Że jako lew dzierżąc się drogi przedsięwziętej, Idzie choć oszczekany drobnemi szczenięty, Zęby tylko pokaże, albo machnie chwostem, Aż mizerne skowery kładą się pomostem. Bo Kozacy zebrawszy korzyści sowite, Idą w drogę przez one tułowy pobite. Już im serca przybyło, już im nic nie wadzi On dzień cały, aże ich ciemna noc osadzi; Ale nazajutrz, skoro czarnej nocy kruki Zorza purpurowemi rozżenie buńczuki, Skoro Tytan ogniste puści na świat grzywy, Znowu szczęścia próbuje cesarz niecierpliwy. Prosi, grozi, klnie, łaje, obiecuje płacić Żołnierzom, a hetmany i basze bogacić; Żeby ci psi giaurscy jego carskiej głowie Nie urągali, raczej woli stracić zdrowie; Jakoż jeśli dziś swego zamysłu nie dopnie, Jutro sam padnie trupem w ich oczu okropnie. Więc znowu na Kozaki wsiędą, ale nie tem I sercem, które wczora było, i impetem; Bo kto się raz na szynie rozpalonej sparza, Nierychło błędu swego drugi raz powtarza. Wrzaskiem tylko okrutnym, że takiemi grzmoty Na kraj świata zające zagnali i koty, Wiatry echo roznoszą i onem ich halla Na kilka mil wołoska ziemia rozlegała. Wszytkie działa burzące i ogniste sztuki Czynią, ale bez szkody, niesłychane huki. Bali się z niemi zbliżać, lecz tylko nawiasem Strzelali, a serdeczni Kozacy tymczasem, Jako żółw w swoim sklepie, jeż w swej ości krępy, Rzną się śmiele taborem między ich zastępy. Więc jeżeli kto natrze, na tem miejscu leże, Gdzie go po boku nosny samopał dosięże. Ośm dni ich w tym opale, w tym kurzu prowadzi, Nakoniec widząc Osman, że nic nie poradzi Puści im cug. O wzgarda wielka, oczywista! Wtem mu poseł daje znać, iże ich czterysta Od wojska oderwanych w blizkiej skale dyszy, Jak znowu tyran ożył, skoro to usłyszy! Tedy wziąwszy część wojska z sobą i Jańczary, Jako na pewny obłów do onej pieczary Sam bieży, chciwy pomsty krwawym mordem dycha, Gdzie jako w gniaździe ona garstka ludzi licha, Nie mogąc mieć ratunku od żadnego człeka, Zwątpiwszy o żywocie śmierci tylko czeka. Ciasny był do nich przystęp a dlatego hurmem Pogaństwo iść nie mogło, gdy ich brało szturmem. Więc którą tylko stroną ku nim się wychylą, Zaraz im szyki z długich samopałów mylą. Lubo się przed cesarzem chciał popisać który, Jako nie był na nogach, na łeb spadał z góry. Już chciał do nich skałę kuć, już i walić kłody Z wyższych miejsc, skoro w swoich ludziach postrzegł szkody Durny Osman, gdy między południem a między Zachodem, sto Jańczarów zgubił od tej nędzy, A samego wyboru; więc żeby nie zbiegli W nocy, wszytkie im ścieżki poganie zalegli. Ci śmierć już w oczach mając, tylko myślą o tem, Żeby się w dobrej sławie rozstawać z żywotem, Nacedziwszy pogańskiej, ile mogą juchy, Oddać wielkiemu Stwórcy powierzone duchy. Więc jeszcze źle świtało, jeszcze gwiazdy bladły, A już nad głową tyran stanie im zajadły; Taż mu baba, też koła; toż do onej dziury Każe ciągnąć armatę przez lasy, przez góry, Każe strzelać cały dzień; kule tylko świszczą, A Turków postaremu Kozacy korzyszczą. Cztery dni się bronili, chcieli jeszcze dłużej, Ale ich niezłożonym razem sam głód znuży. Dotąd się bisurmanom nie chcą upokorzyć, Że ich wystawać muszą, muszą głodem morzyć; Nie żelazo, natura wojuje ich sama! Toż skoro każdy swego pośle przed Abrama, Gdy ich ręce opuszczą, dygocą goleni, Przyznają, że przegrali, że już zwyciężeni, Puszczą swój zamek luby, a gdzie stał zuchwały Osman, rzucą pod nogi zimne samopały. Tedy jeden co pierwszy rozum miał i lata: "Dotąd, wielki monarcho, na trzech częściach świata ! Biliśmy się dla miłej ojczyzny i wiary, Dokąd nam ognia w strzelbie, w ciele stało pary; Skorośmy to dla spólnej utracili matki, Niesiemy-ć, o cesarzu! krwie naszej ostatki, Podłej krwie; ale przecie z niej twa miłość może Uważyć, co za mężów mnoży Zaporoże. Czteromkroć stotysięcy, czterysta nas, cztery Dni się mężnie broniło; poznasz z naszej cery, Że-ć nas brzuch wydał; bo ten, choć to masz trzy światy, Mocniejsze ma niźli ty szturmy i armaty. Jakożkolwiek wygraną masz i więźniów, panie, Takich ludzi jakoś sam, i co się im stanie Jeżeli srożeć zechcesz, poczekawszy trochy, Toż cię czeka, w też i ty rozsypiesz się prochy; Bo żeś człekiem, cesarzu, choćbyś antypody W ręku miał, wzdy śmiertelnej nie ujdziesz przygody! Trefunkiem wszyscy na świat idziem, ale z świata Prawa nas nieprawnego konieczny mus zmiata. To nie śmierć, kto umiera w bohaterskiej cnocie, Taki żyje po śmierci w piersiach ludzkich; bo cię Twoja sława z grobowca po pogrzebie dźwignie, Której już świecka zazdrość wiecznie nie poścignie. Na tę, acz wszytkim, ale najwięcej mieć trzeba Wam oko, których na tron wysadziły nieba. Większa sława, im wyżej siedzicie od ludzi, Czeka cnót waszych; ale kto ją opaskudzi Ladajakim postępkiem, po marnym żywocie Gaśnie, żyjąc w obeldze, umiera w sromocie. Nie odkupi jej, choć da największe pieniądze. I ty swoim afektom przybieraj wrzeciądze, Abyś już zwyciężonych więcej nie ciemiężył, Ale siebie samego, cesarzu, zwyciężył. To walka, najgłówniejszej zrównana potrzebie Zhołdować żądze serca i zwyciężyć siebie!" Śmiał się Osman, ale śmiech z gniewem był napoły; "Czy nie uczył ty, rzecze, u giaurów szkoły? Jakiś mi krasomówca! wnet za te nauki Brzydkiemi ścierwem gawrony napasiesz i kruki, Pokażesz drugim drogę psom, odważny chłopie, Których się wilk i z twoją posoki nażłopie!" Obnażonego potem przywiązać do buku Rozkaże, i sam naprzód ustrzelą go z łuku, Po nim zaraz drugiego; skoro zabił pięci, Trochę z gniewu opłonął i do pomsty z chęci Wojsku rozda ostatek; tam jedni w pohończą Od dzid, drudzy i szabel swą śmiertelność kończą, Kończą śmiertelność, ale onymże zawodem W niebie żyć poczynają, gdzie ich ani głodem, Ani żelazem więcej śmierć już nie namaca, A na ziemi żaden wiek sławy ich nie skraca. Już tyran tryumfował, już wspanialej stąpał, By go nie wstyd, radby się w onej krwi i kąpał, Syci serce i oczy niewstydliwe pasie, Carem bywszy, katowską wziął funkcyą na się. Tak ci legli mężowie; i ten był pies szary, Którym się miasto wilka i Chodkiewicz stary I wojsko turbowało; jakoby do nogi Pod tak srogie Kozacy podpaść mieli wrogi. Aleć i Sajdacznego, co na podjazd chodził, O włos podobny kłopot w zdrowiu nie uszkodził; W nocy napadł na tropy i tureckie szlaki, A mniemając swoje być przed sobą Kozaki, Puścił się niemi; ale skoro mu dzień oczy Otworzy, poznawa błąd, a już go oskoczy Orda na wszytkie strony; długo się odwodem Bronił, choć całonocnym zmordowany chodem; Lecz wziąwszy w rękę strzałą i stradawszy konia, Uszedł w las wielkiem szczęściem dopadszy ustronia. Młodecki z Hannibalmi, choć się im dostało, Zgubiwszy kilku swoich, uskrobali cało, Sajdaczny też część bolem, część znużony głodem, Skoro słońce nizki świat zaćmiło zachodem, Puścił się po rozumie, a idący brzegiem Dniestrowym, trafił swoich stojących noclegiem. Jeśli on rad Kozakom i ci mu też radzi. Zaraz Brodawkę z jego urzędu wysadzi, A sam wziąwszy regiment, już więcej nie krąży, Ale prosto pod Chocim do obozu dąży. Gdy się to w polach dzieje, hetman utrapiony Na każdy dzień z opryszki odprawuje gony, Którzy nam czaty kradli wypadszy gdzie z kąta, I choć ich co z większego pleni, choć ich prząta, Nie pomogło to; zbójcy, mając dziury skryte, Sami siebie i rzeczy chowali nabyte. Kiedy Murza Kantimir, kraść raczej Polaki Nie wojować nawykszy, zlodziejskiemi szlaki Przez wołoskie kałauzy spadł niepostrzeżony, Chcący z nami najpierwszej skosztować fortuny, Sam w lesie z częścią wojska ulegszy, rozkaże Bratu z czoła uderzyć na placowe straże. Skoro tam wszyscy oczy obrócą i siły, On niespodziewany osiędzie im tyły. Jeszcze słońce nie weszło, jeszcze się za czarną Nocą cienie i szare mgły ogonem garną, Świtało, kiedy z wrzaskiem i okrutnym krzykiem, Powtarzając swym hałła pogaństwo językiem, Pozganiawszy posłuchy, jako osy z bani Padną na straż, tym szkodniej, im niespodziewaniej. Przecie się im stawili i odwodem zrazu, Potem poszli w rozsypkę wszyscy bez obłazu, Aż już pod obozowym kiedy byli szańcem Znowu się na pogaństwo obracali tańcem. Tam w samej prawie poległ Lubomirskiej bronie Uderzony Ordyniec z muszkietu przez skronie. Larmo zatem trębacze w obozie uderzą! Co żywo na koń wsiada, w pole wszyscy mierzą. Gdy oto z drugiej strony Kantimir jak z proce Przypadszy, znowu hałła okropne bełkoce. I jużby był w obozie pewnie potłukł szyby, Bo tam żadnej nie było ostrożności, gdyby Nie rota Piotrowskiego kozacka, co brodu Blizkiego w nocy strzegła, a gdy się ku wschodu Słońce miało, i ona szła na stanowisko. A że bezpieczno było i obozu blizko, Ni o czem nie myśleli, tylko żeby nocy Niespanej wetowali w kotarach pod kocy; Przeto ich krom trudności i Kantimir pożył, Kilku poimał, kilku na placu położył; Poszło w nogi ostatek; tymczasem piechota Jako w sprawie stanęła, zawaliła wrota. Widząc Kantimir, że spadł z swej nadzieje i że Brat jego już zegnany dotąd stopy liże, Idą w pole chorągwie, swych się boi figlów, Żeby za nim Polacy nie spuścili ryglów I żeby się sam pobił, w swoje własne sztuki, - Gdyby nań zasadzono gdzie w tyle hajduki; Jakoż się nie omylił; bo hetman w te dziury Z długą strzelbą wyprawił węgierskie piechury; Więc się nie rozmyślając, poszedł nazad w skoki, Gdzie mu w gęstwach muszkiety w same kładli boki, Że straciwszy co lepszych kilkudziesiąt ludzi. Łączy się znowu z bratem, skoro wojsko strudzi. Wstyd go było, że idąc z swym hanem o przodek, Teraz w łasce cesarskiej upadnie na spodek. Nie Dzieża to tu, nie Prut, kędyście półtorą Kroć stem tysięcy bili cztery pod Cecorą. Zdarzy Bóg i fortuna wyda po nas wrogi, Że was takie nad Dniestrem omylą pirogi! Już Tytan na pół nieba wygnawszy kwadrygi, Skoro im przetrze czoła, puszcza na wyścigi; A te kiedy nie ciągną i za niemi lotem Pędzą koła ognistem okładane złotem, Co im tchu, co w przestronnym pary staje pysku, Z góry się ku zwykłemu biorą stanowisku. Południe prawie było i najwyższe stropy Słońce trzymając, cień nam zwinęło pod stopy, Gdy strudzony Kantimir w całodniowym chodzie, Przy Prutowej z swą ordą odpoczywa wodzie, A czujący od siebie niadaleko Turki, Wychełznywa bachmaty, zruca z szyje burki; Sam śpi dopadszy cienia oganistej trześnie; O Kozakach ni duchu, którzy z onej cieśnie Wyszedszy, na dalsze się chowając roboty, Prosto ku Chocimowi prowadzą swe roty. Więc gdy trafią Tatary nad Prutową tonią, Tabor środkiem szykują a skrzydła pokonią. Widzi ich już i Orda, ale sobie myśli, Że to ludzie z obozu tureckiego wyszli. Toż Kozacy, nim się ci do końca postrzegą. Dawszy im z działek ognia, skrzydłami zabiegą Z prawej i z lewej strony, tak bez swoich straty, Porażą ich i tabor zagęszczą bachmaty, Trupem pola uścielą, więźniów biorą, co się Podoba, tak z niechcenia zjadła baba prosię; A Kantimir doznawszy swego szczęścia miary, Uciekł przemierzły między Turki i Tatary. Gdy się tak Zaporożec przed pogaństwem pisze, Chodkiewicz Biernackiego zbiera towarzysze, A mając na każdy dzień tej faryny jeńce, Pale niemi osadzać każe i szubieńce. Aż Szemberk, aż Weweli z większą wojną jadą, I dalej od czterech mil Osmana nie kładą. Taił wezyr Szemberka przed cesarzem, który Dociekszy od pochlebców, że coś za raptury Od niego do Polaków miały być z pokojem, Chciał mu kazać zdjąć głowę pospołu z zawojem. I by się z hospodarem nie odwiódł przysięgą, Klęknąć było obiema przed katem pod pręgą! Przystojnie jednak miany Szemberk od Husejma, W którym acz do pokoju chęć była uprzejma, Z tak surowym responsem odprawi go, żeby Polacy do jutrzejszej mieli się potrzeby, Bo pokój w ostrzu broni; niech im żadne miry Nie mgłą oczu, miejsca tam nie mają papiery Kędy szable i łuki będą ich krew chustem. Toczyć, nie pisać piórem albo inkaustem. Albo się niech poddadzą i omyją płaczem, Daleki trud z nóg naszych; cesarza haraczem Wiecznym niech ubłagają i do domu cało Powrócą, krwie nie lejąc; mnieby się tak zdało, Owszem jako przyjaciel stary życzę szczerze, Inaczej niech ich żadne nie błaźni przymierze. Jeszcze Szemberk domawia, gdy się walą, z góry Pod sprawą Sajdacznego kozackie tabory. Już milę od Chocima chciał nocować, ale Widząc, że nań pogańskie następują fale, Choć się już był rozgościł, woli iść do ciszy; Przeto acz jeszcze z drogi ukwapliwej dyszy, Poszedł aże pod Chocim; prawie się dzień mroczy, Gdy pod naszym obozem tabory roztoczy. Tam hetman, otoczony swej starszyzny wieńcem, Ochotnie nad Dniestrowym wita go Kamieńcem. Ten potwierdził co Szemberk, co prawił Weweli, Zaczem Chodkiewicz, żeby wszyscy to wiedzieli, Trąbić każe przy haśle śród obozu swego: Nieprzyjaciel imienia że Chrystusowego Już nad nami, już o nim nie trzeba się pytać, Tylko się nań gotować, jako go przywitać. Widziałbyś tam był serce, widziałbyś był męztwo Starych onych Sarmatów, jakby już zwycięztwo W ręku mieli; jakobyś w pełne dmuchnął ule! Ci szable na musaty, strzelbę drudzy w kule Dyktują; wre tryumfu, wre wygranej pewien Obóz, jakbyś na ogień suchych nakładł drewien, Kiedy im ich wodzowie, doświadczeni w raziech Marsowych, w pradziadowskich stawiają obraziech Rycerską cnotę, której niestrzymane ostrze Orła swego od morza do morza rozpostrze. Rzekłbyś, że to ci wstali z Bolesławem z trumny, Co żelazne po końcach ojczystych kolumny Stawiali, kiedy na wschód padł Rusin premudry, Na zachód pyszny Niemiec krwią zaszargał pludry; Owo wszyscy z radością wyglądając świtu, Czekają nadętego pogaństwa przybytu.
Część czwarta :
Już żyzna Ceres wstała, co w kłosiane wieńce, Sama się i robocze zwykła stroić żeńce, Założywszy stodoły, postawiwszy brogi, Żeby miał co paść zimny zwierz on koziorogi, Dała miejsce na ziemi bogatej Pomonie, Która okrywszy grony dojźrałemi skronie, Jesień z sobą prowadzi, kiedy siostra z bratem, Noc ze dniem zarówno się nizkim dzielą światem. Już słońce złotogrzywe stanąwszy na wadze, Do jednakiej przypuszcza chłodny księżyc władze; Ale długoż tej zgody? jeden ich dzień dzieli, Drugi weźmie mieczowi, przyczyni kądzieli. Zaraz noc i gnuśny sen szerzą swoje czasy, A Bachus wytłoczywszy słodkie wino z prasy, Choć przez słońca odległość podniebny świat ziębnie Dmie na pełnym swe bąki i fujary bębnie. Już i ptastwo pieszczone we mchy i swe pierza Nie ufając, do cieplic przed mrozami zmierza. Ryba idzie na głębią, wąż się w ziemię ryje, Zwierz gęstwy niedostępnej szuka i paryje, Krótko zebrawszy roku zchodzącego znaki, Jesień była, gdy straszny Osman na Polaki Przez ostre skały Hemu ciągnął i Rodopy, Jakie niegdy Hannibal wrzącemi ukropy Winnego kruszył octu, tej zażył odwagi, Robiąc drogę przez Alpy do Rzymu z Kartagi. Ani tego zatrzyma trudna na Bałchanie Przeprawa, tak ich zbieży, tak nad głową stanie, Jak w pół morza, między niebem między wodą; Okręt chmura z okrutną zdybie niepogodą. Przysiągłby, że do jego ottomańskiej luny, Powinno słońce swoje stosować bieguny, Że go tak lato, jako dzień niegdy poczeka Jozuego, gdy dawno gromił Amaleka. Zabielały się góry i Dniestrowe brzegi, Rzekłby kto, że na ziemię świeże spadły śniegi, Skoro Turcy stanęli, skoro swoje w loty Okiem nieprzemierzone rozbili namioty. Nie toczyli obozu, nie ciągnęli sznurów, Ale tak małą garstkę wzgardziwszy giaurów, Kędy kto szedł, tam stanął; na mocy się czują, Jeśli nas nie wystraszą, to pewnie zaplują. Nie ma ich tu co bawić, nie chcą się rozgościć, Wisła im głowę psuje, jako ją pomościć? Gdzie sam cesarz pagórek opanował wyżni, Widomie się odyma, źrejomo się pyszni, Że monarchy Azyi, Afryki, Europy, Trzech części świata pana depcą po nim stopy. Biedny Dniestr, acz przeciwko orłowi motylem, Śmie gardzić Eufratem, śmie się równać z Nilem, I ledwo w swem lichota trzyma się pobrzeżu, Ale mu właśnie służy: nie koi miły Jezu! Skoro Osman obaczył nasze szańce z góry, Jako lew krwie pragnący wyciąga pazury, Jeży grzywę, po bokach maca się ogonem, Jeżeli żubra w polu obaczy przestronem, Chce się i on zaraz bić, zaraz chce na nasze Wsieść obozy; hetmany zwoławszy i baszę, Każe wojska szykować, choć już i niesprawą Dla pola cieśniejszego, iść na nas obławą. Kto mu wspomni nie w polskim wieczerzą obozie, Choć najwierniejszy sługa, będzie na powrozie. Tedy o tak haniebnej usłyszawszy karze, Biednego ognia składać nie śmieli kucharze. Nie zdało-ć się to starszym, ale z tak porywczym Trudno co radzić panem, bo ich nigdy ni w czym Nie słucha, za swą dumą idąc i uporem, Zawsze drwi, zawsze się mści, swych drew, z nich nad którem I teraz, acz to wszyscy dobrze widzą, żeby Ledwo tak uszło w łowy iść nie do potrzeby; Ale kędy mus rządzi trudno być ostrożnym, Nie zrozumiawszy miejsca? w odzieniu podróżnym? Nie miawszy słońca? wiatru? nie miawszy fortelu? Nie znając serca, ani sił w nieprzyjacielu? Bić się z nim, jakby o reszt ślepą kością rzucić? Choćby tam wszyscy spali, mogą się ocucić; Nie bać się, ale ani lekceważyć trzeba, Kto ma serce, broń, rękę i zażywa chleba. Nie mów, gdy idziesz na plac, że będę bił, ale Będziem się bić, i Mars ma obojętne szale. Teraz, gdy Osman każe, lub zysk lubo strata, Walą się wojska, idzie i groźna armata, Straszne się bisurmańskich z góry garną roje, A białe jako gęsi migocą zawoje. Janczaraga we środku ustrzmiwszy w puch pawi, Ogniste swoje pułki na czele postawi, Sam dosiadszy białego Arabina grzbieta, Jako między gwiazdami iskrzy się kometa, W barwistym złotogłowie pod żórawią wiechą, Buńczuk na nim z miesiącem, ottomańską cechą. Dwanaście tylko było tysięcy Jańczarów, Prócz piechot Gaborego i dwu hospodarów, Na dwadzieścia-ć pieniądze spełna z skarbu dano, Ale to, co miało być na ośm, ukraszano. Wszędy pełno nierządu, gdzie nie masz dozoru ! Każdy kradnie kto może, każdy tka do woru, Ale i u nas, pojźryj, kto-li temi czasy, Pańskiej bez interesu podejmie się kasy? Każdy tam pragnie służyć, kędy okrom myta, Choć co ukradnie, nikt się o to go nie spyta. Nie regiestr do sumnienia, ale jak z ołowiu, Do regiestru sumnienie mając pogotowiu. Nacóż i mówić więcej ? nie w Polsce, darmo to, Na cały świat, rozgrzesza wszytkich ludzi złoto! W prawo i w lewo janczar, na widoku stały, Nieznane oczom naszym dotąd specyały, Straszne słonie, co trąby okrom mają kielców, Każdy swą wieżę dźwiga, każda wieża strzelców Po trzydziestu zawiera; tak gdzie tylko chodzą Rozdrażnione bestye, nieprzyjaciół szkodzą. Konne wojska po skrzydłach, wyniosszy swe dzidy. Patrzą, rychło się do nich sunie giaur gidy, Albo im każą skoczyć, gdzie z niezmiernej chuci Śmiały spahij na naszych dziryty wyrzuci. Wszyscy siedzą od złota, od rzędów, od pukli, I nie jako na wojnę daleką wysmukli; Nie widziałeś kirysów, nie widział pancerzy, Każdy się złotogłowi, jedwabi i pierzy. Ogromne skrzydła sępie, forgi, kity, czuby Trzęsą się im nade łby, a ono, nie tu-by Te prezentować cienie i nikłe ozdoby. Kędy wróble takiemi z prosa straszą boby ! Wszytko znieśli, wszytko to dziś na się włożyli, Z czego świat przez lat tyle zdarli i złupili. Konie przecie znużone tak dalekim chodem, Nie onę rzeźwość miały, co im idzie rodem, Bo nie pomoże złoto, kogo niewczas zejmie, Nie może, chociażby się rad krzepił uprzejmie. Świeciły się od złota chorągwie gorące, Po których haftowane tureckie miesiące, Pod złocistą skofią strojnych ludzi grona Okryją, a żelazna szydzi z nich Bellona. Starych zaś znak przy drzewcu wystrzępione nitki, Pod jakiemi widujem i tu niedobitki. Ale odjąwszy ludzi europskich z czoła, Ostatek czerń, szarańcza, motłoch, skomon, smoła. A co to tak wysoce każą na Araby, Zbijać dobrzy; i nagi lud to jest i słaby, Handlom tylko przywykły i rzemiosłu raczej, Nie wojnie; choć ci się on w rzeczy usajdaczy, Z łuku pewnie nie strzeli, woła, krzyczy, szwatrze, Ale ucieka zaraz jak tylko nań natrze. Jeden nazbyt otyły, drugi wiekiem nużny, Jaki u nas od kilku lat żebrze jałmużny; Bo zapalczywy Osman do tej z nami zwady. Wszytkę płeć męzką, nawet stare wygnał dziady, Dla pacierzy podobno, gdyż okrom modlitwy Nie zażył ich do wojny pewnie i do bitwy. W tymże obłoku stali Murzyni cudowni, Jako się błyszczy iskra w opalonej głowni, Tak i tym z warg napuchłych, z czerniejszej nad szmelce Paszczeki, bielsze niż śnieg wyglądały kielce. Tu się w szerokobiałej na wierzchu koszuli, Po polach Mamalucy przestronych rozsuli, Jakoby przy łabęciach postawił kto kruki, A gęste się nad niemi wieszają buńczuki. Tamże wszytkie narody, które jako sznuru Długiego się z obu stron trzymają Tauru, Gdzie prac Herkulesowych wiekopomne mety, I Kalpe i Abila rosłe wznoszą grzbiety, Kędy Karmel, na którym, gdy trzy lata rosy Nie było, zmiękczył łzami Eliasz niebiosy; Kędy Ossa wysoka, zkąd Tyfeus srogi Z wojskiem rosłych obrzymów wygnał z nieba bogi. Lidowie i Pamfili, Kambadzi, Cyreni, Elami, Kappadoci, Ponci i Armeni, Natolcy i Angurzy, Mingli, Kurdzi, Serzy, Kędy siarką wszeteczna Sodoma się perzy, Kędy klej wyrzucają smrodliwe asfalty; Kadurcy z Lotofagi, Arkadzi z Bisalty, Hirkani, Massageci, Egipt, Macedoni, Psylli, Baktrzy, Imawi, Pargiedrzy, Geloni. Tu łysi Arymfei i Mezopotami, Fryksi, Cyrci, Sabei, Kaspii, Albani, Gdzie Ganges, gdzie Eufrat, gdzie Tanais z Nilem, Gdzie się lerneńska miesza hydra z krokodylem, Gdzie Lemno Wulkanowe, gdzie starego raju Małe znaki, początki ludzkiego rodzaju. Tu Babilon i Memfis, Trypol z Alkairem, Wschodni świat, rumem dzisiaj zasypany szczerem. Toż pobliższy Cyrkasy, Rumi i Sylistry, Bosnak, Bułgar, Trakowie, którym Dunaj bystry Wiecznie szumi za uchem; toż Krym i Nahaje Jak z woru Ordy sypą, gdy emir wydaje Hardy cesarz do Polski, wzajemnym pochopem Budziaki i Bilohrod lecą z Perekopem. Toż Wołosza z Multany, co przedtem sąsiedzi, Dziś nam nieprzyjaciele; tam się wszytka zcedzi Zgraja ona niezmierna, niezliczona gęstwa, Z której Polska ma świadka, póki świata, męztwa. Cóż pisać o armacie? gdy samemi działy Obóz swój osnowali, za szańce, za wały, Z takim grzmotem, że ledwie podobny do wiary, Sam to przyznał Chodkiewicz wódz i żołnierz stary, Który jak się marsowym począł bawić cechem, Nigdy tak wielkich, nigdy z tak ogromnem echem, Sztuk ognistych nie widział, które ziemię z gruntów Trzęsły, rzygając kule o sześćdziesiąt funtów. Toż prochy i granaty i rozliczne twory Na krew ludzką osobne ciągnęły tabory. Niestrzymane petardy, windy i moździerze, Pęta nawet i dyby, kajdany, obierze, Już wygraną w szalonej uprządszy imprezie Hardy tyran, na karki nietykane wiezie. Drą się trąby i surmy i w tyle i w przedzie; Ale po lepszych w Wilnie tańcują niedźwiedzie. Takie wilcy w gromniczny czas mrozem przejęty, Takie wydają świnie zawarte koncenty, Łagodną symfonią tak ślusarz pilnikiem, Tak osieł swoim cieszy ludzkie ucho rykiem; Przytem dzyngi, piszczałki, flet, kobza i z drumlą, Daleko piękniej gęsi gędzą i psi skumlą, Jakby drapał po sercu, tak tam była groźna, Gdy się czwarzyć poczęła kapela przewoźna. Ze się bydło wspomniało, więc o niem do końca Powiem: kiedy-bym spytał gorącego słońca, Jeśli go tyło w kupie z ognistego wozu Widziało, co dziś Osman zegnał do obozu? Przyznałby mi to pewnie Febus złotowłosy, Że jako rozpostarto nad ziemią niebiosy, Jako on dawno snuje swojej sfery wydział, Takiej liczby stad i trzod w gromadzie nie widział. Mułów naprzód i osłów z różnemi ciężary, Potem cielców ćma sroga zaprzężonych w kary. Nuż tak straszna armata, gdzie i po stu wołów Jednę sztukę ciągnęło; cóż kule ? cóż ołów ? Wszytko to swym taborem, jako się już rzekło, Kilka mil za wojskami powoli się wlekło. Porożyste bawoły, barany i kozły, Krowy, których cielęta na wozach się wiozły, Owiec i bierek trzody niezmierzone okiem, Razem pasły, razem szły, ale wolnym krokiem. Nuż maże, które rzeczy potrzebne do żydła Wiozły, co miały w jarzmach robotnego bydła I Gdzie faryna i szorbet i kawa, co spumy Trawi w człeku, i we pstrych farfurach perfumy. Tak się Osman opatrzył prowiantem sporym, Bojąc się, żeby Polska pospołu go z dworem Głodem nie umorzyła; czyli słyszał, że tu Ryż się nie rodzi? nie masz kawy i szorbetu? Chleb a piwo, to żywioł; tłuste mięso z chrzanem, Gdy zdrowie jest, bez pieprzu, bez cymentu panem. Jakoż, byśmy się chcieli rozgarnąć w tej mierze, A na wieki z tem wszytkiem uczynić przymierze, Czego nam niebo i ta ziemia, co nas rodzi, Nie dała, dłużejbyśmy i starzy i młodzi Żyli i każdyby z nas trzech Węgrów przesiedział Na świecie. Mądryż niebo uczyniło przedział, To wszytko dawszy, czego potrzebował który Naród, wedle kompleksyi i swojej natury. Nikt do nas, my na wszytkie posyłamy światy Po trunki, po korzenie, szkiełka i bławaty; W tem kmiotków naszych poty, w tem ich toną prace, Kuchnie żółcić, a winem oblewać pałace! Nie znanoż dawno pieprzu, kanaru, cymentu, Apetyt był każdemu miasto kondymentu. Patrzmyż też co za ludzi miały tamte wieki, Którzy nam tę ojczyznę dali do opieki! Ale że ich mały ślad i tylko w żelezie, Ledwie że nie z nogami drugi dzisiaj wlezie W szyszak przodka swojego; puklerza nie dźwignie, Pod mieczem jako wyżeł do ziemie się przygnie, Ledwieby i ostrogę uniósł na ramieniu, A jako w wczesnem krześle usiędzie w strzemieniu. Nuż one rękawice, gdzie na każdy członek Nie klejnot, nie mannela, nie drobny pierścionek, (Białej to płci spuszczali), ale stalna blacha. Cóż o zbroi rozumieć ? cóż gdy w niej wałacha Osiadł żelaznemi go kierując nagłówki ? Przebóg! cóż nas w tak drobne przerobiło mrówki? Zbytkami nieszczęsnemi, łakomemi garły, Samiśmy się w pigmeów postrzygli i w karły. Co żywo na nas jeździ i wszyscy nas lubią, Wszyscy nas jako własne gąski swoje skubią. Wziął nam Turczyn Wołochy, jeszcze więcej grozi, Za swoje musułbasy, za garść wełny koziej. Wzięli świeżo Inflanty z Estonią Szwedzi, I złupiwszy nas z srebra, nabawili miedzi. Ostatek go na Włochy poszło i Francuzy, Za wiotche materyjki, forboty i guzy. Niemcy Prusy trzymają, gdzie aż serca bolą, Gdyśmy świeżo szlachecką krew dali w niewolą! I Węgrzyn, choć nas prawie już wyssał do szczętu, Pewnie, że w ryb łowieniu nie zaśpi odmętu; Za każdą okazyą śle posły i pisze, Żeby mógł swe wykupić u Korony Spiże. Wzięła Moskwa część Litwy i całe Zadnieprze. A toż wina, hatłasy, sobole i pieprze! Nie lepiejże nam było w starożytnym trybie Zostając, to jeść, to pić, w tem chodzić, na skibie, Co się rodzi ojczystej, a durnym narodom Prawa dawać i wielkim rozkazować grodom, Tatarowie, co przedtem za granicę siną Wodę mieli, Podole dzisiaj i Lwów miną, I nie pierwej ustąpią aż kupiwszy złota, Nim się im wykupiemy; o wieczna sromota 1 Już im Krym Ukrainą, nad Bohem Nahaje, Już nawet i meczety tamte widzą kraje, Wolno im jako braciej, a my na to śpimy, Najdziem jeszcze, czem się im ten rok okupimy, Choć też będą w Haliczu zimować i w Bełzie. Ale-ć mię zniosło pióro, omoczone we łzie Orła białopiórego, gdy przeszłe ozdoby Wspominając, otwarte na się widzi groby. Aza wszechmocny Stwórca wszytkich rzeczy zdarzy, Że skoro go zaś słońce pierwszej sławy sparzy, Choćby dobrze piekielnym uwikłał się Styksem, Znowu ożyje, znowu odmłodnie z feniksem? I owszem jeśli rzeźwem pojźrymy nań okiem, Już był skonał, już się był czarnym okrył mrokiem, Skoro ptak obcy rodem wodząc jego dzieci Zdzicze, i tych w cudzy kraj w kłopocie odleci. O jakoż tu ojczymów cisnęło się wiele, Którzy gwałtem nad nami chcieli kuratele! Teraz w Bogu nadzieja, kiedy na swem gniaździe Posłał miejsce krzyżowi, księżycu i gwiaździe, Zagrzawszy to ciepłemi męztwa swego puchy, Kędy miał grób dopiero, będzie miał pieluchy; Będzie bujał jak znowu po szerokiej sferze, A co najemnik stracił, z zyskiem zaś odbierze! Ale nas Osman woła, który hardzie na trzy Z wysokiego namiotu swoje światy patrzy; Wieszczków, wróżków, kuglarzów, z czarami i z gusły, Mataczemi nakoło osnuł się powrósły, Którym jako aniołom tak wierzy uprzejmie, I nikt mu łuski z serca ślepego nie zdejmie; Sny ich zawsze pisano, choć brednie, choć kawy. Nigdy nie miał Apollo tyla w Delfie sławy, Co ci u bałamuta za swoje oszusty, Chociaż daleko mędrsze głowy są kapusty. Wiedzą w rzeczy szczebioty, wiedzą loty ptasze, Obiecują zapewne Osmanowi nasze Obozy, tylkoby się z tem trzeba pośpieszać; Wszytko wiedzą, prócz tego, że ich każe wieszać Za takie prognostyki, gdy sam w pośmiewisku Zostanie, tym po garści konopi da w zysku. Bardzo słuszna zapłata za one proroki, Za żywota znajome po śmierci paść sroki. Tatarów tam nie było; bo po wziętej chłoście, O milę ztąd nad stawem zostali przy chroście, Już oni odprawili wczoraj swe kredence, Niechaj też Turcy mają laurowe wieńce. Ani miejsca mieć mogli sposobnego, gdzieby Kosz stawić i gonione odprawiać potrzeby; Więc upatrzywszy miejsce za Osmanem w mili Stanęli i tam swoje kotary rozbili, Oprócz kilku tysięcy, którzy z swej ochoty Harcami poczynali Marsowe roboty. Sam stał Osman na górze pod zielonym znakiem, Opasany po świetnym kaftanie sajdakiem, Zkąd mógł wojska obaczyć, jako trzeba, obie, Mając grono zwyczajnych pochlebców przy sobie. Ztamtąd ludzi szykuje niecierpliwy zwłoki, Posyła na przemiany, żeby jednooki Huseim, sylistryjski basza, po Skinderze, Przy którym był wszytek rząd, następował szczerze, Kim się słońce nachyli na giaurskie baby. Jak z woru wysypawszy Turki i Araby, Razem bando na dwór swój wyda w onym czesie, Kto pierwszej wiktoryej nowinę przyniesie, Sto tysięcy we złocie da i konia z rzędem, I znacznym go obieca opatrzyć urzędem. Taka straszna zawziętość, takie aparaty Nie przyniosły Polakom żadnej serca straty. Którzy-Bogu oddawszy swej nadzieje skutki, Skoro hetmańskie kotły ogłoszą pobudki, Pod przestrone swych wodzów schodzą się namioty, Gdzie kapłani jarzęce zapaliwszy knoty, Przed żałosną figurą śmierci jego smutnej, Ofiarę mu, a oraz akt skruchy pokutny, Upokorzonym duchem oddają, a przytem Żebrzą, żeby raczył być swym ludziom zaszczytem. Gdy poganie jako lwi i okrutni smocy Na nich w całego świata następują mocy, Aby im ich odpuścił miłościwie winy, Choć przynajmniej odłożył pomstę na czas iny; A tu, kędy wzgląd jego nieśmiertelnej chwały Gniewu sprawiedliwego przytrzymał zapały. Każdy potem zosobna, skoro serce skruszy, Kładzie w kapłańskie swoje niedostatki uszy; Toż czynią i hetmani, a świętym obrokiem Wsparszy dusze, wszyscy dnia czekają z widokiem. Już się niebo bielało, już Febus życzliwy Wywieszał na horyzont purpurowe grzywy, W pierwszej się kalwakacie wali Zefir gładki, Zpądzając z firmamentu bladych gwiazd ostatki, I jeśli się jeszcze co szarej nocy pląta, Wolniusieńkim ją szumem i lekkim tchem prząta; Potem szeroka rosa z zebranego łona Na nizką sypie ziemię mokrych pereł grona. Dopieroż zostawiwszy złote łoże zorzy, Ruszy się słońce z miejsca i wrota otworzy Płomienistym dzianetom, które na świat nizki Pędzi, ognistemi ich ustrzmiwszy igrzyski. Już się ptastwo ozwało, już zupełnem kołem Tytan idzie do góry, jeszcze się kościołem Chodkiewicz bawił, kiedy szpieg na szpiegu jedzie, Że się Osman u niego kładzie na obiedzie. A ten skoro nabożne modlitwy odprawi, Wstawszy z kolan na nogi: "rad mu będę, prawi, Tylko niechaj nie mieszka, niech nie kwasi grochu, Będzie bigos gorący z ołowiu i z prochu. Jeżeli też chce zażyć pieczeni podróżnej, Gotowi zarębacze czekają i z rożny. " Toż na się zbroję bierze i świetne paiże, Rzekłbyś, że mu się nazad wróciły trzy krzyże, Ani lat siedmiudziesiąt twarde blachy gniotły. Wraz każe w swe uderzyć wsiadanego kotły, Larmo zatem po wszytkich obozach się szerzy, Jedni do zbroi, drudzy się biorą do pancerzy, Wszyscy na koń wsiadają i wychodzą z szańcu, Rzekłbyś, że na wesele, rzekłbyś, że do tańcu, Że już na skroń korony wdziali tryumfalne. Grzmią bębny w regimentach, a kotły tubalne, Gdzie żelazny na rzeźwych jeździec koniech siedzi, To basem, to dyszkantem rozprawują w miedzi Bez wiatru, i powietrze pomagało echu Kiedy trąby wesołe, surmy bez oddechu Zadumani szyposze, co im staje pary, Nucą treny marsowe, w gwardyach fujary. O chwalebna ochoto! o kochana młodzi! Serce rośnie patrzącym, gdy nakształt powodzi Blizkie pola osuli, a mężnemi czoły Wyrażają zmieszany gniew z radością wpoły. Zakwitnął barwistemi tamten świat proporcy, Że wynurzeni z Dniestru Trytoni i Porcy Na dziwy; bo kiedy je Fawonius wije, Igrają po powietrzu róże i lilije, Nad któremi przybite do kopii złotej Równem gronem gorzały wyostrzone groty, Odymały się orły po chorągwiach tkane, A konie pod pańskiemi nogami igrane Wyprawują korbety, sforcują się w salty, Dzielniejsze na swych grzbietach czując niźli z Malty Kawalery; pryskają, rżą i postać w miescu Nie mogą, czyniąc serce i ochotę w jeźdźcu. Po dniestrowych piechoty rozwlekły się brzegach Niemieckie szwadronami, węgierskie w szeregach, Rozlicznych barw kolory prezentując oku, Jakie słońce w wieczornym maluje obłoku. Hetmani dawno w głowie formowane szyki, W radę sobie przybrawszy stare pułkowniki I mądre inżyniery, jakoby z regiestru, Po równinach bystrego rozpostarli Dniestru. Lewe skrzydło Chodkiewicz wziął pod swoję sprawę, Prawe Lubomirskiemu oddał pod buławę. Na czele swój naprzód pułk, Zienowiczów drugi, Trzeci Opalińskiego w rząd postawił długi. Tamże stał i Sapieha; usarze na przodzie, Pancerni we trzech szykach byli na odwodzie; Tam Rusinowski z pułki lisowskiemi, tamże Zaporowskie z swych szańców patrzyły haramże. Lubomirski postrzegszy, że nań dziurą myszą Opanowawszy lasy Tatarowie dyszą, Tak skrzydło wyprostował, że zrównał i z szykiem Chodkiewiczowym czoło; i jeźliby smykiem Chciała co Orda broić podczas bitwy z Turki, Mógł im dać odpór, mógł ich wegnać w też komórki, A prawem skrzydłem rządząc, pięć rot kopijnika Na samo właśnie czoło pogaństwu wymyka Swoję i Złotnickiego; w tejże stanął ławie Lipski i Rozdrażewski i Janowski w sprawie, W drugiej za nim sekundzie Żorawiński z swojem Stoi pułkiem, człek wielki rozumem i bojem. W trzeciej Stefan Potocki, wielkie drzewa w toku Niosąc, a Leśniowski mu zaraz wedle boku. Czwarte trzyma posiłki Jan Ferensbach, który Dwie chorągwi rajtarskiej wodził armatury. Piąty Boratyńskiego pułk, dziesięć rot; szósty I ostatni posiłek Herborta, starosty Skalskiego; wedla niego jakoby na szparze Znaku Stanisławskiego czekają usarze, Rychło kruszyć kopie na ich przyjdzie skrzydło I rzezać to niezbędne bisurmańskie bydło. Gdy tak jezda po bokach wecuje demesze, Wrzały środkiem gwardye pod Wejerem piesze; Tam ogniste armaty, tam wojenne sprzęty, Niemieckie i węgierskie stały regimenty. Tam Lermunt i Mościński; ten swoje Polaki I Węgry ma; ten w pułku Szwedy i Prusaki. Wszytkie infanterye, jednem rzekszy słowem, I działa pod dozorem były Wejerowem, I co mogli świeżych sztuk nowi wynałezce Wymyślić, każda tu rzecz swoje miała miesce: Haki i śmigownice, nośne kolubryny, Kartaony i mniejsze polowe machiny, Jako ręczne granaty i dardy i piki. W też i pułki dragońskie położono szyki. Za wszytkiemi wojskami przed samym okopem Dwaj stanęli Sieniawscy, Mikołaj z Prokopem, Z ludzi swoich wyborem, jakoby w rezerwie. Jeśli broń Boże Turczyn wszytkie ławy zerwie, Żeby tu mógł mieć odpór, gdy na eleary Koronne padnie ślepo; więc do onej pary Tomasza Zamojskiego przyłączono roty, Średzińskiego z Świeżyńskim wielkiej wodzów cnoty, Którym z boku w posiłku postawiony blizki Mikołaj Kossakowski a starosta wiski. Z drugą stronę, gdzie lasy były i werteby, Kilkadziesiąt kozackich rot stanęło, gdzieby Wykradli się Tatarzy z onych skrytych łozów, Mieli odpór gotowy od naszych obozów. Nadto, kędy się tylko dało miejsce użyć Do fortelu, tak długo kazał hetman wróżyć, Że tam, albo ognistą piechotę zasadził, Albo działka i lekką armatę wprowadził. W tym toku wojsko stało przed południem trochy, Acz dziwnie dobrą sprawą; wżdy jednak przepłochy Nie małe być musiały między Chodkiewiczem W czele a Lubomirskim, i bardziej się niczem Nie mieszał, jako kiedy różny od uchwały Warszawskiej wojska one komput w sobie miały, A on je już, wsparszy się na królewskiem słowie, Przed półroczem szykował w pracowitej głowie. Teraz kiedy czas minął poprawić erroru, Choć go co w sercu korci, dobrego humoru, Wesołej fantazyi nabywszy postaci, Nikomu i sam w sobie ochoty nie traci; Lecz wybrawszy jednego z każdej roty męża, Podufałego serca, konia i oręża, Takiemi się osadzi i gdziekolwiek jedzie, Tysiąc takich przy boku albo więcej wiedzie. Zbroje na nim brunatne lasserują szmelce, Koń dzielny pod nogami, na jakim topielce Surowy Neptun gromi, gdy na morzu szarga, Na takim bure wały swym trójzębem targa. Tak i hetman w powagę cnego czoła rugi Ubrawszy, skoro szyki objedzie raz drugi, Skoro stwierdzi wątpliwych, serdecznym potuszy, Na blizki kopiec cugiem bucefała ruszy, Kiedy na kształt gradowej pełnej gromu chmury, Zastępy się pogańskie walą ku nam z góry, Rug tylko i szmer ludzi; jaki więc w nakrytem Ukrop garcu sprawuje, gdy gestem kopytem Bita ziemia pod nami, jęczy jakby wzdychać Żałośnie chciała, tak coś do nas było słychać. A skoro wszytkie góry i równie po części Co ich stawało, ona szarańcza zagęści; Skoro Osman łakomy w swojem sercu miałkiem Krwie naszej chce, nas żywo, chce nas połknąć całkiem: Obróci się Chodkiewicz czołem na swe szyki, Gdzie widząc zgromadzone wszytkie pułkowniki I rotmistrze, i wielką część z narodów obu Żywej młodzi, starego trzyma się sposobu Zawołanych hetmanów, zdjąwszy szyszak z głowy, Krótkiej lecz zwięzłej do nich zażyje przemowy: "To pole, cne rycerstwo! na którem przezwiska Polacy przez Marsowe nabyli igrzyska, Ani naszej Pogonia starożytna Litwy Po morzu swe z pogaństwem toczyła gonitwy; Pole, mówię, nie słowa, nie czczej pary dźwięki, Ale kocha roboty bohaterskiej ręki. Ani mnie ust natura formowała z miodu, Ani też tam oracyj trzeba i wywodu, Gdzie Bóg, ojczyzna i pan, swoje składy święte W archiwie piersi waszych chowają zamknięte; Dziś wam się Bóg swej chwały, dziś ołtarzów zwierza, Nowego, które stwierdził krwią własną, przymierza; Klasztorów płci obojej, kędy świecką tuczą Wzgardziwszy, w nabożnych łzach grzechy nasze płóczą, W Bogu ślubnej czystości i sercem i usty Odpaszczają ust naszych i serca rozpusty; Wam ojczyzna, rodzice, krewne, dzieci małe, Płeć niewojenną, dziewki oddaje dojźrałe. Teżby miały ku żądzy psiej pogańskiej juchy, W opłakanej niewoli rodzić Tatarczuchy ? Wam ubogich poddanych chrześcijańskie gminy, Ojczyste naostatek ściany i kominy Pokazuje zdaleka matka utrapiona; Pod wasze się z tem wszytkiem dziś kryje ramiona. Do was obie wyciąga ręce wolność złota, Niech się sam w swych poganin obierzach umota, W te ręce król ozdoby swej dostojnej skroni, Kiedy mu hardy Osman śmie posiągnąć do niej, Porucza, z których je ma, nadzieje nie traci, Że tyran posiężnego sowicie przypłaci. Ja uniżone Bogu czynię dzięki, że mi Dał żyć na nizkiej do dnia dzisiejszego ziemi; Dał na tem stanąć miejscu, zkąd jeżeli żywo Wrócę, czeka mnie żyzne wiecznej sławy żniwo. Jeśli też tu Bóg schyłki wieku mego zcedzi, I to zysk liczę, gdy mnie nie doma sąsiedzi, Lecz tak wiele chrześcijan pod tutecznem niebem, I moje martwe kości ozdobi pogrzebem. Więc, o kawalerowie, w których serce żywe I krew igra, przyczyny mając sprawiedliwe Tak koniecznej potrzeby, Litwa i Polanie, Osiądźcie Turkom karki i nastąpcie na nie! Niechaj was to nie stracha, niech oczu nie mydli, Że się poganin upstrzy, uzłoci, uskrzydli. Namioty, słonie, muły, wielbłądy i osły, To nie bije, ztąd serca przodkom waszym rosły Do szczęśliwych tryumfów, i mięso i pierze, Lubią sławę i złoto przy sławie żołnierze. Mało co tan wojennych, dziady, kupce, żydy, Martauzy postroili i dali im dzidy; Co człek, to tam rzemieślnik; cień ich tylko ma tu Osman, każdy zostawił serce u warstatu. Czy nie cygani, którzy podłe drumle klepią, Bić nas będą, skoro się masłokiem zaślepią, Których wszy tka armata — młotek, szydło, dratwa ? Sama się swoją liczbą ta tłuszcza zagmatwa. Tedy do tak nikczemnej marnej szewskiej smoły, Sarmatów będę równał! Naród, który z szkoły Marsowej pierwsze przodki, stare dziady liczy, Który wprzód w szabli niźli w zagonach dziedziczy, Którym Chrobry Bolesław, gdy Rusina zeprze, Żelazne za granicę postawił na Dnieprze, Gdy Niemca, co w fortecach i w swej ufał strzelbie, Takież kazał kolumny kopać i na Elbie. Tylą tedy tryumfów ozdobione dłonie, Tylą nieprzyjacielskiej krwie kurzące bronie, Skorośmy niespokojne skrócili sąsiady, Podnieśmy na Turczyna, z którym dziś do zwady Pierwszy raz przychodzimy; Cecory i Dzieże Nie wspomnię, żebyśmy z nich mieli tylko świeże Do pomsty okazye, gdzie błąd naszych gruby, Świat świadkiem, wstawił na łeb durnym Turkom czuby. Starych mi tu wiktoryj tak wiela nie trzeba Wspominać, więc na pomoc bracia wziąwszy nieba, Te nieba, których dzisiaj sprawiedliwej kauzy Bronicie, polskie mając patrony kałauzy, Dobądźmy na dzisiejszy dzień chowanej broni, A skoro hasło Jezus po wojsku zadzwoni, Nie szczędząc bisurmańskiej nikczemnej posoki, Odbierzmy należyte szablom swym obroki. Jeżeli się kto boi, jeśli ufa w nogi, Niech patrzy na bystry Dniestr, tatarskie załogi, O czem wątpię, a mężnym bohaterska cnota Niechaj do wiecznej sławy pootwiera wrota. A ty, o Wielki Boże! Który Jednem Słowem Wodzisz wojsk miliony, przeto obozowem Panem się słusznie Zowiesz; Ty Sadzasz na trony, Ty królom z głów niewdzięcznych Odbierasz korony, Pokaż Swoję Moc w naszej niedołędze lichej, Zepchnij nieprzyjacioły swoje dzisiaj z pychy. Oni liczbie tak wielkiej, wozom, koniom, a my W Tobie tylko, Jedyny Boże Nasz, ufamy. Racz podrzeć wielkich grzechów naszych katalogi, Weź im serca, a nam daj; pokrusz im ostrogi, Niech się im łuki łomią, niech im szabla ztępie, Daj cześć Swemu Imieniu w tym ludzi zastępie!" Gdy dokończył Chodkiewicz takiej swojej mowy, [Zdało się, że ze słońca promień go ogniowy Ogarnął, że na głowie i na skroni białej Włosy mu oszedziałe płomieniem gorzały. Wszyscy wrzących łez rzucą gorące granaty Na Turków, przed wielkiego Twórce majestaty; Wszyscy się chcą z niemi bić, z tak wdzięcznej przynęty Zabrzmi głośno po całem wojsku pean święty Bogarodzice; przez nię. chcą syna ubłagać, Żeby swoich chciał stwierdzić, nieprzyjaciół strwagać. Toż co żywo do skruchy w czem sumnienie ruszy, Bogomyślnym kapłanom cicho kładą w uszy, Którzy tam i sam jeżdżąc, jeśli kogo łudzi Od napaści szatańskiej animują ludzi, Na tym placu, z którego ognistemi koły Człek może z Eliaszem wniść między anioły. A już hałła tatarskie, jaki wrzące garce Bełkot czynią, zagłusza; już poczyna harce, Już się błyśnie po płaskiem bystry bułat błoniu, Kto się czuje na łęku i obrotnym koniu, A co pierwsza w żołnierzu — na odważnem sercu, Chociaż z placu drugiego prowadzą w kobiercu, Komu hetman pozwoli, onem chce igrzyskiem Sławy nabyć, w ostatku i śmierć liczy zyskiem. Już strzały, już gorącą krew piły i kule, Gdy Morsztyn Aleksander przez rok w Jedykule Odpocząwszy, jako był na Cecorze wzięty, Żeby mu też odbrząkał w Raciborskie pęty, Wziąwszy harcem, na arkan, za kark murzę z Krymu, Odda Chodkiewiczowi: ten nim do Chocimu Na więzienie odesłan, hetmanów w tem sprawi, Że się najpierwszym Osman kawałkiem udawi, Tak się w nieokróconym sam zaklął uporze, Jeżeli go nie w polskim ukusi taborze, I nie pierwej po tym się uspokoi poście, Aż tam koniem po trapów naszych wjedzie moście. Aleć mężni Polacy dobrze sobie wróżą, Że trupa na pogany głowami położą; Nastrzelali Tatarów, języków nawiedli, A już czwarta z południa, wszyscy się najedli, Sam tylko Osman naczczo; bo, jako się rzekło, Wprzód niż jeść, wszytkich nas miał zbić i wegnać w piekło. Więc do swoich hetmanów surowe śle grozy: Niech się harcem nie bawią, niech biorą obozy Griaurskie, czy mnie głodem chcą umorzyć? czy to Im się igrać chce? mnie jeść, bodaj ich zabito! I w złą wyrzekł godzinę; nastąpili zatem Na kozackie tabory poganie mandatem, Bardzo im to markotno i w oczy ich kole, Że im równe Kozacy zastąpili pole, A co rzecz żałośniejsza — na ich własnym gruncie, ' Przywlókszy rokitowe talażki w chomoncie. Sprawą szli upierzeni janczarowie wprzody, I Kozakom bez wszelkiej dadzą ognia szkody; Abowiem ci skoro swe wózki kryte lipą Z blizkiego brzegu rumem w półkoszkach nasypą, Ukażą na janczary figę, i nim znowu Nabiją, dadzą im w brzuch gęstego ołowu Z działek szrótem nabitych, z nośnych samopałów, Wraz na nich jako osy wysypą się z wałów. Posiłkują swych Turcy, Chodkiewicz swych wzdziera, Choć się każdy do onej potrzeby napiera. Ufa mężnym Kozakom, z Sajdacznym się znosi, Gotów mu dać posiłek, jeżeli on prosi. Dopieroż się sam z swemi sunie eleary, Szyku nie rozrywając, i razem w janczary, Razem w jezdę uderzy, razem każe z boku, Z ich zasadzek piechocie w pole pomknąć kroku. Tak kiedy się gra w tamtej bogaci zabawce, Przybywa i z tej strony i z owej nastawce; Choć Turków po tysiącu, naszych tylko po stu, Lecz jeden bił dziesiąciu; obaczywszy z chróstu, Piechoty, choć jeszcze z dział nie strzelano na nie, Retyrować się nazad poczęli poganie. Nakoniec wziąwszy chłostę niepoślednią, zbiegli Do swoich, co i pola i góry zalegli. Jużby była i z temi dziś doszła potrzeba, Ale się słońce w morze pokwapiło z nieba. Jak się ten hałas począł, bisurmańscy smocy Nieporównanym grzmotem aż do samej nocy, Zagłuszały nasz obóz z bardzo małą stratą; My Turków sercem, oni przeszli nas armatą. Sześć koni szeregowych zpod hetmańskiej roty, Z inszych różnych drugie sześć w one padło grzmoty, Jeden pachołek, drugi Zawisza tej bitwy I Bohdan i Carowic, Tatarowie z Litwy, Żywotem przypłacili; padł i Rusinowski Od działa uderzony, pułkownik lisowski; Jędrzejowski i Kluski, Ryszkowski z Klebekiem Rotmistrze, i Rakowski rozstał się z tym wiekiem. Prawda, że i to szkoda; lecz z nieprzyjacielem, Którego trupem pola szeroko zabielem, Złożona tym snadniej nam żal na sercu koi, Że znowu powetujem prędko szkody swojej. Doznawszy dziś i serca i sił w tym narodzie: Bo zawsze bezpieczniejsza łódź na miałkiej wodzie. Układało pogaństwo w drabiny trup goły Jako rolnik przed deszczem, kiedy do stodoły Wozi z wierzchem pod pawąz wysuszone snopki, Którzy nam przed godziną pisali nagrobki, Prowadził leda holik, leda ciura podły. W rzędach konie okryte bogatemi siodły, Skrzydła, kity, lamparty i tygrysy świeże, Kaftany złotoryte, strasznych lwów łupieże, Łuki, szable, zawoje, pieniądze i szaty, Dywdyki i czapragi haftowane w kwiaty, Buńczuki i chorągwie i rynsztunek iny Prostych żołnierzów i źle strzeżonej starszyny. Pełen tego był obóz; ale drożej trzyma Osman tam zabitego baszę Huseima. Lepiej go było nie kląć; ten-to po Skinderze Umarłym, na Sylistrze prefekturę bierze; Ten dziś władał wojskami, chociaż jednem okiem Patrzył, już mu obiedwie wiecznym zaszły mrokiem! Brat azyatyckiego basze żywcem wzięty, Ale prędko śmiertelnym bólem od ran zdjęty. I inszych co mężniejszych, co znaczniejszych wiele Którzy dotąd o polskiej nie słychawszy sile, Kiedy chcą, przed inszemi, dokazować męztwa, Bardzo wielka od naszych ręku padła gęstwa; Nie Węgrzyn tu, nie Niemiec, nie Arabin nagi, Inakszej na Polaków potrzeba uwagi. Nie Budzyn tu, nie Agier, nieme mury, ale Co piersi, to forteca, w twardej kuta skale, Do każdej dział burzących trzeba wam i miny. Takie przedtem rodziła Sarmacya syny! Tatarowie jak rano w onych chróstach legli, Lubomirskiego aże do wieczora strzegli, Żeby się tam nie mieszał, gdzie blizkie swej ściany Koniecznie chcieli Turcy znieść Zaporożany. Choć mu dusza piszczała i miał okazyje Kruszyć o bok pogański sudanne kopije. Dopieroż pyszny Osman trochę pod się z chwostem, Skoro cały dzień przetrwał niepotrzebnym postem, Siada do swej wieczerze, ale w gębę kęsa Nie włoży, choć świeżego dostatek ma mięsa. Naszy gdy dniem dzisiejszym przyszłe szczęście zmierzą, Dwakroć mają weselszą niż obiad wieczerzą. A coraz słonecznego wetując upału, Kto ma czem, napiją się do siebie pomału. Chodkiewicz skoro obóz sam wkoło objedzie, Sam posłuchy, sam straże placowe zawiedzie, Ledwo twardą z starego zbroję zdejmie grzbietu, Zaraz rady wojennej sprasza do sekretu. A skoro miejsca wszyscy swe zasiędą rzędem Wedle lat i kto jakim uczczony urzędem, Swoje naprzód krótkiemi powie słowy zdanie: "Dzień dzisiejszy pokazał, co mogą poganie, O bracia! ludzie to są mdli, nadzy i goli, Samem larmem, z którego palec nie zaboli, Bić nas chcieli, i samem (mówić muszę z śmiechem) Dział burzących z pola nas chcieli zegnać echem. Liczba im serce czyni i gęste pomiotła, Które wiszą nad niemi, sama-by się gniotła Ta zgraja, bo nam nigdy nie wyrówna w siły, Gdybyśmy im raz w polu obrócili tyły. Tak mi się zda, żeby się raz z pogaństwem zwadzie, Armatę pozasadzać, wojsko wyprowadzić, A w ostatku Bóg z nami ! Wiem, że przy tem haśle Wszytko smarownie, wszytko pójdzie jak po maśle. Zwłoka na obie stronie; im czekamy dłużej, Że się poganin czasem i wielkością znuży, Tym nam się rychlej przyda ta przypowieść cudnie: Zdechnie chudy tymczasem niźli tłusty schudnie. Swoiście ta, o bracia ! ani trzeba świadków, Wiadomiśmy i spiżarń i naszych dostatków. Nie takie są, żebyśmy z kim iść na wytrwaną Mieli; nuż Tatarowie, co nie chybi, wstaną, Opaszą nas dokoła na wsze strony wieńcem, A naostatek z samym rozprzęgą Kamieńcem, Zkąd ostatnia nadzieja. Dosyć nas nie słucha Żołnierz, niechże jedno mu głód zajźry do brzucha, Który, czego przykładów wiele, podczas głodu Nie ma uszu, żadnego nie słucha wywodu. I niedługo dla trawy trzeba będzie wozu Kilka pułków w konwoju wysyłać z obozu, Żebyśmy nie odpadli nakoniec od koni, Których większa połowa zębami już dzwoni. Wiele jest ludzi, których nieprzywykła praca W obozie, chorobami już za boki maca. Turcy wczora stanęli, którzy nim w chorobie Zdrowemi bywszy, naszy chorzy będą w grobie; Oni na wszytkie strony świat mają otwarty, Nam się wychylić trudno bez straży, bez warty. Życzyłbym, żebyśmy się, będąc jeszcze tędzy, Spróbowali z tą srogą belluą coprędzej. Widzę i Kozacy czcze przywlekli talagi, Kto ręczy, że wytrwają ? więc to do uwagi Waszej dawszy: przestrzegam, jeśli w tym opale Dłużej będziem, że prochów mamy już omale. Wszytko z postanowieniem mija się sejmowem, Lecz nas i biedne prochy omylą z ołowem. Mam i ja swą prywatę: starości mej brzemię, Która mnie co godzina głębiej tłoczy w ziemię, Wątpliwego wyglądam i mroku i świtu, Krótki czas na tym świecie mojego pobytu! Życzyłbym, nim ostatnie przyjdzie oczy mrużyć, Bogu się i kochanej ojczyźnie przysłużyć, Ale niech mój sentyment, i choć w zimnem ciele Żywa chęć, pod wasze się rozumienie ściele, A dobry Bóg, cokolwiek z lepszem naszem baczy, Niechaj do serc wspaniałych podać wam to raczy! Skoro skończył Chodkiewicz, wszyscy, jako siedzą, Do jego propozytu swe zdanie powiedzą, Jedni przeciwko niemu, drudzy mówią za niem, Bo każda głowa swojem obfituje zdaniem. Więc gdy się starszy w różne forcują wywody, Bierze też z miejsca swego głos Sobieski młody. "I ja, wielki hetmanie! chociaż tyla swady Nie mam w sobie, żebym miał starszych ganić rady, Tak rozumiem, ile człek z dawnych baczy dziei: Rzadko stoi w wczorajszej fortuna kolei; Owszem dziś da na wymiot, aby jutro srożej W niewywikłane śmiałka wegnała obroży. Tak dziki zwierz, tak ptacy, tak i nieme ryby Na ponętę wpadają myśliwcowi w dyby. Ostrożność z doświadczeniem, doświadczenie z wiekiem Chodzi; oboje się to nie rodzi z człowiekiem. Oboje-ć z chęcią przyznam, czego-ć nikt ubliżyć Nie może, boć tyło lat dało niebo wyżyć W marsowej szkole, ile do prawdziwej próby Tak z rozumu, jak z serca potrzeba, a ktoby Nie przyznał? Lecz apetyt wielki sławy wiecznej, O którą każdy dobry, każdy stoi grzeczny; A zaś kto o nię nie dba, w tym najmniejszej noty Umysłu wspaniałego nie masz, ani cnoty; Ten cię trochę uwodzi, żebyś tu chciał pieczęć Swym bohaterskim dziełom przycisnąć; nie przeczę-ć I ja, wielki hetmanie, niech do kresu bieży Sława twa, lecz w rozmyśle, tam siła należy; Gdzie sio nie da dwa razy grzeszyć, gdzie poprawie Nie masz miejsca, ale grób i nam i twój sławie, A cóż kiedy wspak padnie obojętna bierka? Rzekłem, że się tu szczęście najradniej usterka, Niech to zdarzy mocny Bóg, jeśli święta "wola, Że te pogańskim trupem uścielemy pola; Niechaj pod jego sprawą i świętym dozorem Złote krzyże pod samym rozwiniem Bosforem, Niech kiedyżkolwiek w Jemu poświęconym gmachu, Imię Jezus obrzydłe zagłuszy halła-chu ! Ale któż ma przywilej na to i pieczęci ? Myżbyśmy to tak dobrzy mieli być i święci Nad wszytko chrześcijaństwo, żebyśmy do razu Wygrać i wygnać mogli Turki do Kaukazu ? Co jeśli Bóg naznaczył, będziemy tam szłapią;. Głupi-ć to tylko z szkodą do pewnego kwapią! A Turkom i w przegranej wszytko pójdzie zwięźlej, Nużbyśmy w ich taborach na łupie powięźli? Nie każdego z siebie mierz, różnie sobie życzy: Dobry żołnierz sławy chce, łakomy zdobyczy. Mają Dunaj poganie, mają Czarne morze, Którem się do Azyej Europa porze, Trudne na nas przeprawy, temiby się złożyć Nam mogli, nim drugi raz przyszłoby im ożyć, Owszem jeszcze srożej wstać ni lew rozdrażniony, Mają całe królestwa, ludzi miliony; A nas broń Boże szwanku, w której-że reducie Oprzeć się tej szarańczy, tej gwałtownej zrucie ? Wisłaby nas podobno, czy broniły mury? Tamtę w sucha dzisiejcze pewnie zbrodzą kury. W Polsce, co za fortece? Kraków jak pod młotem, Samychby dział burzących spadł na ziemię grzmotem. Posiłki zkąd? zkądbyśmy zaciąg mieli nowy? Owo zgoła, próżno tem i zaprzątać głowy. Na króla-li każemy? ten nas nie doczeka, Prosto, jak oczy wybrał, za morze ucieka. Ten post był edytowany przez Mikołaj Radziwiłł Rudy: 26/09/2010, 20:46
|
|
|
|
|
|
|
|
Kontynuacja części czwartej :
... Z braciej szlachty nie wiele rozumiem pociechy: Widziałbyś nie ogromne, kiedy skłęsną miechy, Pospolite ruszenie, drugi jako żywo Nie służył; mów ty: wojna, a on: będzie żniwo. Drugi pole zależał, znamy swe szkatuły, Tymby też czasem Polskę pogany zasuły. Jeśli rzeczesz, że sąsiad z posiłkiem przyjedzie? Jakobyś też budował na marcowym ledzie. Przysiągłbym, że się teraz wszyscy cieszą śmiele Wilcy polskiej wolności i nieprzyjaciele. Boli Niemca Psiepole i Byczyna świeża, I sam nic nie uczynił i zraził papieża. A Władysław co mówi za dniestrową wodą? Wielkąby nam i ten był w boju niewygodą, Czy się bronić, czy jego? gdyby jednym razem W nas i weń uderzyło pogaństwo żelazem. Tedy i ja wytrzymać z miejsca mego radzę, W czem nie na swoim miałkim rozumie się sadzę, Sławnych-to fortel wodzów, którym nie bez sromu Garścią ludzi zastępy przyszły do pogromu. Razem na szanc nie stawiać, zwłaszcza gdzie potęgą I liczbą adwersarze twoi cię przesięgą; Poczekać okazyej, same-ć pójdą rzeczy, Gdy ten albo się zgłodzi, albo ubezpieczy. Tak dwaj Angielczykowie: Drake z Arkourtem, Kiedy tamtym przeciwko ich królewnie nurtem Pyszny Hiszpan sprowadził niezliczoną flotę, Tak durną napisawszy po masztach ramotę: Tobie jarzmo hiszpańskie wyniosły kark złomie Pani, co rzymskie prawa pogardzasz widomie; — Wsławili się na wieki okurzywszy dymem Hiszpana, i takim mu odpisali rymem: Ucz się w niewieściem jarzmie karku łomać, panie, Co boże łomiesz prawa i nic nie dbasz na nie. Zgwałconego przymierza i wodą i lądem Mści się niebo nad każdym sprawiedliwym sądem. Tak Albert pod Nauportem i mężnym Maurycem Bitwę przegrał, lud stracił, ranę odniósł licem, Kiedy pierwszym powodem uwiedziony głupie, Pokwapił się z potrzebą ufający kupie; Tak Gustaw Horn w Nordlindze dzisiaj tryumfował. Jutro przegrał i sam się srebrem okupował. Ale gdyby tu wszytko wspominać się miało, Rychlejby czasu, niźli przykładów nie stało. Niech tylko ta szarańcza poleży na kupie, Zaśmierdzi się, przy tańszym będziem ją mieć skupie; Niech ich zimny deszcz spłócze, mroźny auster przejmie, Będą-ż tążyć do swoich warstatów uprzejmie. Nas mniej, mniej nam też trzeba, czego już poprawić Trudno, mogliśmy mogli lepiej się w tem sprawić, Nie szanować Wołoszy, przysposobić spiże, Tylkoć-to niedźwiedź żyje, kiedy łapę liże? Bo na nieprzyjacielskie dyskrecya kraje, Nieczesne miłosierdzie, nie stoi za jaje. Ale co już minęło, tego trudno ścignąć; Teraz każ wszytkich szańców nakoło podźwignąć. Jest prowiant w Kamieńcu, królewicz o jutrze W obóz wnidzie, nam serca doda, a im utrze. Cóż gdy we stu tysięcy król ze Lwowa ruszy, Choćbyśmy też znużnieli, zaż nam nie potuszy? Naprowadzi żywności, prochów i armaty, Turcy będą czwarta część, my będziem trzy światy, Tam w boży czas pójdź w pole, i trzymane póty Krusz szczęśliwie o piersi bisurmańskie — groty. A tymczasem do króla goniec skoczy chyży, Niechaj go Lwów nie trzyma, niech się do nas zbliży, Niech, spędziwszy z Podola tatarskie zabiegi, Stanie nad Dniestrowemi co najrychlej brzegi, Że nań tylko z wygraną szabla polska czeka, Inaczej niech sam na się, nie na nas narzeka". Wszytkim się podobało Sobieskiego zdanie, I sam nawet Chodkiewicz z chęcią przypadł na nie. A już Febe rogami środka nieba siąga I zlekka je ku morzu za bratem wyciąga, Który skoro nazajutrz po niebie kagańca Pomknie, Władysław się też ruszy ode Żwańca, Po szerokiem swe szyki rozpostarszy błoniu, Sam wprzód na neapolskim wysadzi się koniu; Niechaj się go i Flegon i Pirois wstyda, Tak chodziwy; a śniegu białością nie wyda. I on i pan we złocie jako lampa gorzał, Kiedy mu glancu Tytan ognisty przysporzał; Gdy na kirys, co równa i glancem i hartem Dyament, ciska niebem promienie otwartem; W tropy za nim kopijnik, któremu pod groty Snują się powietrznemi proporce obroty. Po nich idą pancerni, po pancernych w sforze Z dragony w świetnej łosiej rajtarya skórze. Toż piechota, żelazną głowy kryta blachą; Ale jej część niemała została pod Brahą, Gdzie tabor i armaty większa połowica W okopach z rozkazania stała królewica, Który skoro wszedł w obóz, skoro mu rozbito Namioty, serca naszym przybyło sowito, Gdy widzą między sobą, z czyjego ich łona Za odwagi nagroda czeka zasłużona. Naszym serca przybyło, poganie się trwożą, Że nas wczoraj mniej było; wżdy za łaską bożą Wzięli słusznie po karku, a swoją posoką I gęstym trupem pola przyległe powloką. Dwojaka przeto radość Chodkiewicza ruszy: Jedna, że się w pogańskiej krwi pierwsza ujuszy, I zrazi z fantazyi Osmana ubrdanej; Druga, że wszedł królewic w obóz pożądany. Toż co było pociechy, co armaty w wale, Każe ognia dać w strasznym na tryumf zapale; Drży ziema, wyją skały i odległe lasy, Targają się obłoki srogiemi hałasy, Zatyka uszy Osman, gdy się tak ośmiela, Gdy mu giaur bezpiecznie i na przepych strzela, Zwłaszcza, kiedy po wietrzę na całe podgórze, I na jego obozy rozwleką sie kurze Siarczane, toż się pyta przyczyny i dowie. Wnet wróżka nieszczęśliwa zaigra mu w głowie, Zwłaszcza słysząc, że w jednym Władysław z nim roku, A nuż się trzeba będzie z nim potykać w kroku? Nuż go wyzwie na rękę między dwiema szyki ? Nigdy to nie szpeciło zwłaszcza rówienniki. Aleć z konia Władysław przesiadł się na łoże, Gdy się nagle gorączką ckliwą rozniemoże. Czy powietrza odmiana, czy słoneczny upał, Wszytkie w nim stawy, wszytkie kości z bólem łupał. Czy ciężar nieprzywykły hartowanej zbroje, Czyli mu wzięło zdrowie razem wszytko troje; Zgoła jako wszedł w obóz, jako się rozchorzał, Raz ziębnął febrą, drugi raz gorączką gorzał. Więc dziś jeszcze, nim słońce z nieba padnie w morze, Krysztof Palczowski skrzydła przybrawszy szaszorze, Pomknie lotem ku Lwowu z hetmańskiemi listy, Poseł i onej wojny świadek oczywisty, Która i Turkom zmierzła, a jako do kuchnie Nie wskok pójdzie bity pies, nie zaraz usłuchnie, Kiedy mu rzeką ciu-ciu, aż albo zapomni, Albo zgłodnie i to już postępuje skromniej; Tak i ci pierwszą rzeźwość straciwszy na sercu, Wolą niźli na koniu, siedzieć na kobiercu. Nie chce wziąć miętki w rękę, kto zakłóty ostem; Tymczasem się na Dniestrze wolą bawić mostem. Ciężka to na Tatary, u których nadzieja W czasie tylko a w koniu, więc Dziambegiereja, Hana ich, srodze boli, ledwie nie umiera, Kiedy nadeń przenosił Osman Kantymira. Własnego poddanego murzę jego z Krymu, Choć już lud stracił, choć już uciekł zpod Chocimu, Posadzić w Sylistryi po baszy zabitym Chce, na miejscu nie jemu (wierę) należytym; Przeto wszytko z niechcenia i robi oporem, Osobnym stawa koszem, osobnym taborem; Ordynansów nie słucha, ale na pogodę Czyha, żeby mógł na swe koło puścić wodę. Tedy się tureckiego dywanu w tej mierze Nie radząc, najmłodszego syna swej macierze, Nuradyna z wojsk swoich posyła wyborem, Pod starych wojenników dla rady dozorem, Żeby pobliższy Wołyń i Podole razem, I wzdłuż i wszerz plondrował ogniem i żelazem, Sam jako z razu w mili od Osmana stanie, Na tem miejscu z wybiorkiem haramży zostante, Jednem tylko pańszczyznę odbywając hałła: Bo się Orda w potrzeby żadne nie mieszała, Widząc, że tu inaczej niźli na Cecorze, I Turkom się nie po szwie i Tatarom porze. Osman też w niespodziane wpadszy labirynty, Trochę zelży z imprezy, trochę spuści z kwinty, Że nie pierwszym impetem polski obóz zetrze; Już mu Kraków, już z głowy Warszawa wywietrze, Którym teraz od nosa pogroziwszy, rzecze: "Wzdy być kozie na wozie, choć się jej odwlecze". Tymczasem wszytkie zmysły i koncepty zbiera, Gwałtem się do naszego obozu napiera, Który w jak najciesniejszym chcąc trzymać sekwestrze, Paszę odjąć, szumny most postawił na Dniestrze, Gdzie przeprawiwszy duży swych ludzi kawalec, Każe nam od Kamieńca wszytkie passy zaledz, Chcąc odjąć prowianty, chcąc nas wskróś ogłodzić, I z odwagą tam było i jeździć i chodzić; Bo tak we dnie jak w nocy na najmniejszym szlaku, Porozsadzani strzegli Tatarowie, żaku. I nasi nie próżnują mając tylo czasu: Obóz fortyfikują i dla prozapasu Spiże zwożą, i już jej trochę znaczniej szczędzą, Póki ich do ostatka Ordy nie opędzą. Tak kiedy nas ze wszech stron Osman atakuje, Przecie z siebie niekontent, przecie się turbuje, Że nas nie razem weźmie, nie zaraz osiędzie, Jako to sobie w głowie nadętej uprzędzie. Zwłoka mu serce korci i choć wygrać pewnie Tuszy, zacóż mu stoi? kiedy darmo ziewnie, Darmo gębę otworzy na kęs odwleczony, A czego głupi nie wie, podobno miniony. Tedy nieopowiedką wszytką siłą każe Wojsku swemu uderzyć na placowe straże. Piotra Opalińskiego, wojewody potem Poznańskiego, na straży pułk stał, kiedy grzmotem Niespodzianym Turcy się, jako pczoły z uli, Nań i na jego ludzi z obozu wysuli; Pospądzali posłuchy, ale skoro widzą, Że straż stoi, że się ich Polacy nie wstydzą, Usarze drzewa w tokach, pancerni nabite Podniosą bandolety, a wszyscy dobyte Biorą szable na temblak, Turcy też z ferworu Spuścili; wżdy zwykłego nie tracąc humoru, Harce zaczną co lżejszy, z okrutnym okrzykiem, One ćmy nieprzejźrane postawiwszy szykiem. I z naszych kto ochoczy nie byli od tego: Gdzie z pod znaku towarzysz padł Grzymułtowskiego, Tam Krysztof z Eliaszem Arciszewscy oba, Kędy ich nieśmiertelnej sławy pierwsza próba; Odpuśćcie, że was lekkiem wspominać śmiem piórem, Godni Homera, kiedy Poluksa z Kastorem Rycerskiemi na górne sfery wiezie dzieły; Lecz i was nie zamknęły ojczyste mogiły, Komu po krajach świata stawiają kolumny, Trudno się ma do grobu zmieścić i do trumny! Niechaj się przyzna Hiszpan, zapłoniwszy lice Wstydem, wielekroć wam się prosił w Ameryce, Wielekroć do Zygmunta pisał o przyczynę, Żeby was zwiódł z Holendry w jego mieszaninę; Niechaj z sławnym Dania powie Ultrajektem, Jakim wam żołd do śmierci syłały respektem! Choć-eście już w ojczyźnie, ostatniej ćwiczyzny Dni swoich dopądzali, której robocizny Smoleńsk świadkiem młodszemu, gdzie pod twardą zbroją Dwa tysiąca ludzi miał za komendą swoją. Starszy, acz ciężką pracą, już skrzywiony ciałem, Po Przyjemskim, armatnym został generałem. Po Zygmuncie Przyjemskim, tego, by najskromniej Chciała, wżdy bez łez nigdy Polska nie przypomni. Ale że ich już z wierzchem pełne są kroniki, Powracam pod chocimskie między harcowniki, Między których gdy przyszłej ufając fortunie, Dwu Arciszewskich braci rodzonych się sunie, Każdy swego obali; tam Krysztof przez ramię, Eliasz w twarzy odniósł cnoty swojej znamię; Lecz nie pierwej powrócą, aż basze z Budzyna Więźniem przed pułkownika przyprowadzą syna. Tak kiedy ci igrają, Lubomirski stroną Ukaże wojsko, które swoją wywiódł broną. Przypadł z swojem Chodkiewicz mający po temu Miejsce i chyżo daje znać Opalińskiemu, Żeby z razu pomałę, potem co tchu w koni, Położywszy po sobie chorągwie i broni, Ku swym szańcom uchodził, w rzeczy czując trwogę Pogaństwo na ukrytą prowadząc załogę. Objedzie ten chorągwie i wraz każe szybką Puścić strzelbę, wraz nazad uciekać rozsypką, Jakoby już drugi raz nie przyszło im nabić; Aleć i Turków dalej trudno było zwabić: Bowiem chyżo zabitych pozbierawszy ciała, Nazad się ona straszna chmura powracała. Taką z nami kilka dni kiedy idą fozą, I próżną nas poganie chcą wystraszyć grozą, Przy swych stojąc fortelach na nasze nie myślą, Prócz że z zwykłym okrzykiem harcownika wyślą, Naszy też bez potrzeby nie mordując koni, Gotowego czekają, Litwa swe Pogoni, Białe Orły Polacy osadziwszy w wałach Patrzą na Turki, którzy włóczą się po skałach. I hetman, gdzie się mu plac, gdzie się miejsce zdarzy, Około beloardu rześko się zajarzy, Kędy wyrychtowawszy działa między kosze, Gdy się zbliży pogaństwo, strąca go potrosze; Zwłaszcza jeśli się puszczą za nami w zagony, Z Lubomirskiej najlepiej strychuje ich brony. Widząc Osman nakoniec, że z niego drwią naszy, Że ich żadnym z obozu bobem nie wystraszy, Bić się trzeba koniecznie; toż wziąwszy języka I janczary i wszytkę tam potęgę zmyka, Kędy żadnej obrony, a najniższe wały Nasze obozy w tyle od pogaństwa miały; Na czele postawiwszy zwykłe zgraje one, Tam pędzi wszytką siłą tłumy niezliczone. Już się zbliżą, już tylko przez przekop nie skaczą, Kiedy niebezpieczeństwo i naszy obaczą; Więc się wzajem krótkiemi potwierdziwszy słowy. Pierwszy impet od janczar ztrzymują ogniowy, A skoro się ci zbliżą, wraz miernym przykładem, Wszerz i wzdłuż ich osypą ołowianym gradem. Legło mostem pogaństwo, wziąwszy w gołe bębny; Nigdy większej pasieki w puszczy nieporębnej Nie urąbią wściekłego Eura zawieruchy, Sosnie ścieląc i ze pnia śniat spychając suchy. Tamże strzelbę pokiną, a jako we sforze W czerwone się pogańskiej juchy rzucą morze, Skoczą z wału i jeśli jeszcze tam kto zieje, Pod nogami zwycięzców ostatek krwie leje. Toż gdy piersi z piersiami zewrą, gdy na palce Jedni drugim nastąpią, żywe z ciał kawalce Lecą, gdzie z bystrej ręki rzeźny pałasz spadnie, Macając dusze w człeku, choćby była na dnie. Tak na prądzie ciekącej gdy się zetrze wody Garniec z garncem, jeden być nie może bez szkody; Dopieroż gdy żelazny w takiej przeczy z trzopem Glinianym, samym zaraz gniecie go pochopem; Dosyć ma serca Polak, przed Turczynem siła, A gdy go jeszcze zbroja hartowna okryła, Piersi blachem opatrzył, szyszak głowy strzeże, Nie czuje, chociaż go kto kole, chociaż rzeże. Gołe brzuchy pogaństwo niesie jako lutnie, Goły łeb, cienką szyję do razu mu utnie. W liczbę ufają, aleć tak wielka czereda Oraz się bić nie może, uciec sobie nie da. Wrzeszczeć dobrzy i gardziel drzeć ze wszytkiej siły, Że się im w nich targały wyciągnione żyły. A już naszy poczęli słabieć w onej rzezi, Chociaż ochota, choć ich zwycięztwo krzemiezi, Gdy coraz świeży na śmierć nieprzyjaciel lezie, Ćmi pod oczy, a ręka ocięże w żelezie; Ale czuły Chodkiewicz jakoby z rękawa Prawie na czas potrzebne posiłki im dawa. Szedł we trzechset Mikołaj Kochanowski człeka, Który królewiczowem zdrowiem się opieka, Szedł Wejer z regimentem, ten lonty na Turki Kurzy, a tamten niesie przyłożone kurki. Toż skoro się im prawie w same boki wrzepią, Ognia dadzą po trzykroć i tak ich zaślepią, Że uciekać poczęli i w onej ich kaszy Kłóli; bo przytępili rąbając pałaszy, A gdy się już pod ziemię słońce miało skłaniać, Nie dał się hetman swoim daleko zaganiać; Zasadzki się obawia, choć ci jeszcze chcą bić, Każe odwrót z wesołym tryumfem otrąbić. Dosyć ma łaski bożej i dziękuje za nię, Iże spadli drugi raz z imprezy poganie, Niebieskiej to nie sobie przyznaje obronie. Więc ledwo ten świat rane oświeciło słonie, Ledwie dźwignął z pościeli spracowane członki, A już Mszą Świętą drobne ogłaszają dzwonki. Toż pierwszych pułkowników otoczony gronem, Tam szedł, gdzie pod namiotem stał ołtarz przestronem, I pokornie skłoniwszy starzałe goleni, Uważa, jako się Bóg we krwi swojej wspieni Na krzyżu, gdzie go sroga złość ludzka rozbije, Jako w ciężkiem pragnieniu żółć i ocet pije; W jakiej męce umierał, w jakiem urąganiu, Żeby sprawiedliwemu wyjął nas karaniu. I jako ten w szczęśliwej zostaje otusze, Który umyślnym grzechem nie spyskławszy dusze,. Ciała nie oszpeciwszy wszeteczną przywarą, Tu żywot Stwórcy swemu oddaje ofiarą, Nie padszy na chytrego czarta gołoledzi, Tu dla jego imienia ochotnie krew zcedzi! Jeszcze mszy świętej hetman dobrze nie dosłucha, Kiedy go z pola nowa dojdzie zawierucha, Że pogaństwo, wczorajszej zapomniawszy cięgi, Na kozackie tabory szturm prowadzą tęgi. Tak rozumieli naszy, że po wziętej chłoście, Mieli który dzień siedzieć w pokoju ci goście, Zrachować się przynajmniej, albo krótkim mirem Trupy zebrać, nie dać ich psom i krukom żerem. Ale ci im znaczniejszą w sobie klęskę czują, Tym bardziej tego tają, tym mniej pokazują; Męztwo w twarzy, w sercu strach, noga z głową w zmowie, Niech śmierć kto chce smakuje, im najmilsze zdrowie. Toż gdy ćmę dział burzących w pole wyprowadzą, Z niewytrzymanym grzmotem razem ognia dadzą Do naszych Zaporożców, i tak sobie tuszą, Jeśli ich nie pobiją, że pewnie pogłuszą, Albo kulmi zasypą; ale ci pod piastą, Gnojem nafasowaną, tną siem odenastą, Aże skoro się ku nim ta chaja zagości, Wtenczas do samopałów, pokinąwszy kości, Każdy swego wymierzy i pewnie nie chybi, Ale gdzie dusza mieszka, tam mu kulę wścibi; Więc kiedy ich zmieszają i zmylą im szyki, Suną się do nich w pole z rzeźwemi okrzyki, A kto co w ręku trzyma, tem się mężnie pisze. Oszczepy, rohatyny, szable i berdysze, Skoro do nich pod dymem przypadną jak z proce, W bród się wszyscy w pogańskiej farbują posoce, Działa już milczeć muszą, gdyżby swoich więcej Niźli naszych razili pewnie strzelajęcy, I one archandye, wyniosszy swe dzidy, Stoją w miejscu jak wryte, ani się ohydy, Ani boją cesarza, gdy przy takiem wojsku W ich oczu łupią drugich Kozacy po swojsku. Ale Chodkiewicz jako głodny lew swej tucze Pilnuje i serce mu nadzieja zatłucze, Rozumie, że mu to dziś w ręce nieba dadzą, Co jego kolegowie niedawno rozradzą; Śle przeto do Kozaków, Sajdacznego prosi: Niech nagli, niechaj Turków do upaści kosi; Jeśli trzeba posiłków, już za niemi stoją, A tych zastępów konnych niech się nic nie boją. Ma pilne na nich oko i ledwie się ruszą, Zaraz o nich zawadzą i kopije kruszą Usarze, którzy na to pragną z dusze drogiej, I już, już kładą w boki koniom swym ostrogi. Nie wiele trzeba było Kozakom przynuki, Tną janczarów z Araby, Serów z mamaluki, Tym serdeczniejsze czynią na Turków impety, Że im trzyma Chodkiewicz z usaryą grzbiety. Już swe w tyle daleko zostawili szańce, Już sromotnie w półpola wyparli pohańce, Którzy kiedy żadnego nie mają posiłku, Choć im tysiąc chorągwi pilnuje zatyłku, Cisnąwszy broń od siebie, usławszy plac trupem, Część armaty Kozakom zostawiwszy łupem, Dawszy miejsce u siebie staremu przysłowiu; Uciekli i nogami poradzili zdrowiu. Jadą na nich Kozacy i nic nie opożdżą, Skoro im odbieżaną armatę zagwożdżą; Bo jej unieść nie mogli, ani było czasu Bawić się i słońce też spadało z kompasu, A Turcy swój nadołek wziąwszy w zęby długi, Rzadko który w zawoju, rozpuścili fugi. Konne szyki mijają i prosto pod działa Do obozu haramża ona uciekała. Teraz był czas pomścić się porażki tak brzydkiej Na Kozakach i swoje wesprzeć niedobitki Takiem wojskiem niezmiernem, na które wpółpola Wypinała zatyłki kozacka swawola. Kilka padło tysięcy Turków, że posiłku Nie mieli; i Chodkiewicz dzień widząc na schyłku, Obraca z pola wojsko, a że słońce gasło, Każe zwyczajne trąbić po majdanie hasło. Po które gdy się chłopcy i ciurowie schodzą, Dawny to u nich zwyczaj, że się za łby wodzą, Hałas czynią w obozie, na co część przez szpary Patrzał, część nie mógł radzić i Chodkiewicz stary, Chociaż na nich piechota rozsadzona strzegła, I hajduki wybiwszy ta ćma się rozbiegła. Więc, że jeszcze turecki zastęp w miejscu stoi; Bo go nie zwodzą aż się Osman uspokoi, Który się niesłychanie na umyśle miesza, Że mu się ta potrzeba nie udała piesza; Tedy on niezliczony tłum zuchwałych ciurów, Rożnów, kijów nabrawszy, rohatyn, kosturów, Bieży w pole, o jaka sromotna zniewaga! Samym wrzaskiem tak one wielkie wojska strwaga, Że uciekli i że się sami z sobą gnietli, A rózgąby ich byli i kańczugiem zmietli. Widząc to luźna czeladź i dorośli chłopi, Że przed dziećmi ucieka, że się Turczyn stropi, Suną się krzycząc z wałów, bieżą do nich wskoki, A hetmani patrzący dzierżą się za boki; W ostatku się i boją, aby im nie wzięli Tyłu Turcy i razem w tabor nie wgarnęli. Przeto pułkom, na nocną które wyszły strażą, Pomknąć się w pole dalej za niemi rozkażą; Ale ci skoro pogan w placu nie zastaną, Tam się wszyscy skupiwszy szykiem sobie staną, A Turcy się w obozach mieszają jak mrówki, Boją się niespodzianej na się samołówki, Działa toczą i trwogę na wsze strony głoszą, Na chłopców, którzy skoro do kupy poznoszą Zawoje, dzid ułomki, szable oberwane, Strzały, łuki i insze rzeczy odbieżane, Jako więc pospolicie bywa to w nacisku, Sprawą sobie, ku swemu idą stanowisku, Wypaliwszy kto miał czem na tryumf wesoły; Toż ożyli poganie, którzy zdechli wpoły.
Część piąta :
Tak się dziś poprawili Turcy na łeb z pieca Po wczorajszej przegranej, czem Chodkiewicz wznieca Pierwsze swe w sercu zdanie, znowu rady sprasza Do siebie; tu wywody, tu racye znasza; Żeby Turkom dać pole i Marsem otwartem Z niemi się bid, kiedy ci przed dziecinnym żartem Tak wszetecznie pierzchnęli; cóż wżdy o nich trzymać ? Smoła, bydło, ladaco; rzezać, kłóć, brać, imać! Ale na to nie dali drudzy rzec i słowa, Póki się król nie ruszy ku nim ode Lwowa. I Chodkiewicz też nie był tak nazbyt uporny. Woli sposób bezpieczny niżeli pozorny; Więc jak znowu do rydlów: naprzód przed swą broną Każe osuć okrągły pagórek koroną, I gdy tylko roboty dokonał zaczętej, Dwu Denoffów osadził z ich tam regimenty. Dział także większych kilka do onej reduty Wprowadził; jeżeliby nieprzyjaciel ku tej Stronie szturmem zamierzał, tuby musiał pierwej Rześko czoła zapocić i słać pole ścierwy. Cerkiew potem drewnianą, ostatek mieściny Chocimskiej, w drobne kazał rozebrać ruiny; Bo się w nią podczas harców nieprzyjaciel wkradał I z niej na zagonionych żołnierzów wypadał; Stała i druga cerkiew murowana z cegły, A tę Kochanowskiego piechoty zaległy; Miawszy kilka hakownic na sklepieniu całem, Sami około muru osuli się wałem. Kiedy się czuły hetman tak fortyfikuje, I Osmana to trapi, że długo próżnuje; Bo jako nigdy przedtem teraz siedzi skromniej, Że mu się co z większego podgoją ułomni, Zapomnią wziętej chłosty oni jego starzy, W rozlicznych doświadczeni raziech, elearzy. Toż agów i wezyrów i baszów i inej Każe zwołać do siebie wojskowej starszyny, A że sam nic dla zwykłej nie mówi powagi, Wielkiego sekretarza zażył Kizlaragi, Aby krótkiemi słowy o wojnie zaczętej, Jego carskie w uwagę podał sentymenty. Więc on, pańskiego boku stojący najbliżej, Tak pocznie skoro głowy ku ziemi poniży: "Ten włos, którym wspaniałe skroni wasze kryte, O mądra rado! lata wydaje przeżyte, I poważne po czołach świętobliwych rugi Cóż ? jeżeli nie wasze karbują zasługi, Które niezwyciężony pan wasz dzisia liczy, Gdy w swym domu i w waszych zasługach dziedziczy. Te ręce, choć im wyjął żelazo wiek stradny, Pełne strachu wiktoryj Bellony gromadnej Kiedy ten świat pod niemi nie jedenkroć stękał, Kiedy się ich zamachu wschód i zachód lękał. Te to Adamów rodzaj obróciły mnogi, Te Mahometa nad wsze wywyższyły bogi, Te króle i korony, jeśli w wieki starsze Wejźrym, ottomańskiemu pod nogi monarsze Rzucały; owo zgoła, na tej świata szerzy I ziemię wasza ręka i morze uśmierzy. Przebóg! cóż nas dziś za los nieszczęsny ozionie? Tuż sława tylą wieków nabyta utonie? Jakoż na solimańskie śmiele pojźrym znaki, Tedy i te uciekać muszą przed Polaki, Przed onemi Polaki, których wszytkich czarną Płachtą okrył i z królem Amurat pod Warną; Których świeżo w Wołoszech Kantymir nad Dzieżą, Skinder bił na Cecorze okrutną rubieżą; Gdzie jeden z wodzów wzięty, drugiego w Stambole Do dzisia dnia na wieży ożog w gębę kole. Do jakich-że waleczny miesiąc przyszedł dziwów Z tureckich na tę wojnę wyniesion archiwów? Co się gonić nauczył, teraz z nim chorąży Pierzcha i za inszemi z pola w obóz dąży. Szczęśliwszy-by był stokroć, jako zdjęty z igły, Żeby go myszy w drobne kawałki postrzygły, Niż na tę padł ohydę, o wieczna sromoto! Potożeśmy szli w drogę tak daleką? poto Pana wyprowadzili? żeby z nim pospołu Patrzyć, kiedy giaurzy będą naszych z dołu, Trupem pola okrywszy i wzdłużą i wszerzą Czekać że i niedługo na obóz uderzą? Kędyż one meczety? gdzież nasze fundusze? Zkądinąd nam posażyć widzę trzeba dusze. Szkoda skóry przedawać, póki niedźwiedź chodzi, Szkoda łomać źrebięcia niźli się urodzi. Aleć próżne lamenty, wszytka ufność w broni, Jeszcze niechaj i giaur tryumfu nie dzwoni! Jeśli wy, w których ręku i honor i zdrowie Carskie, będziecie chcieli; siedli giaurowie! Takie jest pańskie zdanie, żebyśmy o jutrze W Kozaki uderzyli; tym gdy rogów utrze, Gdy ich z szańców wyżenie, a swemi te równie Osadzi ludźmi, wszytko pójdzie nam smarownie: Już musi Polak siedzieć jako groch na bębnie, Jak pod siekierą, patrząc rychło-li go rębnie. Skoro mu blizki sąsiad tak fałdów przysiędzie, Już czujniej musi sypiać jako kur na grzędzie. Aleby dobrze rzeźwiej i nie tak ozięble Pobierać się do trudnej trzeba nam przeręble, Część na dziwy z obozu wyciąga nas szyje, Część jako wryta stoi, trzecia się część bije. Czemuż nie razem wszyscy, spadszy hurmem z góry, Ze wszech stron uderzymy mężnie na te ciury ? Ze stem się bić jednemu trzeba bez pochyby, Jeśli się z niemi będziem stosować i gdyby Witać się z nami przyszło, nie bić; za czas mały Pewnieby im obiedwie ręce ustawały. Niech każdy wódz z swem wojskiem odwagi dokaże, A wezyr niech każdemu wodzowi pokaże Miejsce, w którem koniecznie albo mu umierać, Albo trzeba tabory kozackie otwierać.. Jeśli w pole wynidą? więc ich jednym bawić, Drugim w ich wałach carskie chorągwie postawić, Powyrzucawszy ztamtąd i krzyże i ptaki, Niech ustąpią miesiącom. Kto się znajdzie taki Osman mu obiecuje i stawi się w słowie, Że będzie dożywotnym baszą na Krakowie. O czem jeśli z was który rozumie inaczej, Albo chce przydać; niech sam swe zdanie tłómaczy". Tu skończył Kizlaraga, a ci na znak zgody, Chyląc głowy ku ziemi, długie głaszczą brody, Rękę na pierś z westchnieniem położywszy silnym, Jako pragną zwycięztwa, znakiem nieomylnym. Tylko przydał Huseim, żeby to w sekrecie I w carskim zostawało do jutra namiecie. "Prawieć-byśiny trafili i z imprezą — rzecze — Jeśli tego wprzód giaur psim pęchem dociecze, I za naszych chrześcijan nikomu nie ślubie, Pies psa kąsa, a iszcze; kruk, choć kruka dzióbie, Oka mu nie wykluje; znają się na migi Giaurzy i wiara ma przyrodzone ligi. Nieszczęśliwa zaprawdę kondycya i tu Nie mieć u nieprzyjaciół i u swych kredytu". Dawszy zatem carskiemu pokłon majestatu, Do swoich się namiotów rozchodzą z senatu. A już świat nocą czerniał; bo oddawszy zorzy Klucz zachodowy, w morzu słońce się zanorzy. I ziemia, co dopiero strasznym grzmiała zgrzytem, Jako makiem zasuta, śpi pod cichym cytem. Nie śpi stary Chodkiewicz, nie śpi Osman młody, Jeden myśli o drugim; o ludzkie zawody! O próżność ! choćbyś Tatry nieprzebyte ruszał, Choćbyś morze szerokie do gruntu osuszał, Chociażbyś swoją dumą ten świat przeinaczał, Wody gdzie ziemie, ziemie gdzie wody przetaczał: Bogu śmiech; bo nie mogąc na swem własnem ciele Czarnego włosa białym uczynić, tak wiele Przedsiębierzesz, nie wiedząc, że to już jest w druku, O co ty głowę biedną trudzisz do rozpuku. Nie być wam na tych godziech, gdzie mierzycie oba. Ciebie, starcze, już blizka dogryzie choroba, A młodzik spadszy przykro z swej nadziei szczytu, I półrocza na świecie nie będzie miał bytu. A już rana otwiera Aurora wrota, Gore blaskiem słonecznych koni zorza złota, Zgasły gwiazdy, spadła noc, miesiąc nakształt chusty Spłótnie, gdy się cug w górę sunie twardousty. Chodkiewicz, z którego niech każdy bierze wzorki, Prosto z pościeli, książki wziąwszy i paciorki, Tam szedł, kędy go kapłan czeka u ołtarza, I stwórcy swemu chwałę codzienną powtarza, Za przeszłą noc dziękuje, na dzień się porucza, Bo mu razem i starość i słabość dokucza. Osman, chociaż z miękkiego jeszcze nie wstał łóżka, Słucha podufałego snu swojego wróżka, Który, choć mu lada co i psie prawi gó..., Wierzy jak aniołowi, i więcej nierówno. I jeżeli pochlebić panu swemu pragnie, Co chce zmyśli, jako chce, tak języka nagnie. Pokazał to i teraz, gdy zieloną stułą Łeb związawszy (jeśli rzecz przerywać fabułą), Stanąwszy przed swym carem jakoby na jawi, Co mu dopiero przez sen bóg objawił, kawi, "Długą, rzecze, nocy część strawiwszy niespaną Na gorącej modlitwie, prawie kiedy raną Zorzę na świat jutrzenka złotemi warkoczy Prowadzi, snu mi trochę wpadło między oczy, I śni mi się, jeśli się tak śnić człeku może, Bo to i teraz widzę, choć mię sen i łoże Puściło, niech Mahomet, z którego zawiśli Ziemscy królowie, ku twej obróci to myśli, Drzewo-m widział wysokie, na którego liście Miasto ptaków, ryby się lęgły oczywiście; Orzeł potem z zachodu przyleciawszy srogi, Gniazdo sobie u jego zbudował odnogi. Patrzę, co będzie dalej; aż miesiąc bez gwiazdy W zielonej stanął sferze nad onemi gniazdy, Z którego zimna rosa tak rzęsisto leci, Że i orła i jego zatopiła dzieci. Grono potem z onegoż wyrosło konaru, Pełne jagód rumianych; a tyś, wielki caru, Swą go ręką zerwawszy, w ciasnej prasy fugi Wrzucił i wycisnął krwie purpurowe strugi". Wszyscy zaraz na to się zezwolili razem, Że takie sny jawnym są tryumfu obrazem. Wielkie drzewo, co miasto ptaków lągnie ryby, Nie trzeba wątpić o tem, Dniestr jest bez pochyby; Polak orłem, którego rosą swojej siły Bodaj tu ottomańskie księżyce zgubiły! A ty, wielki monarcho, takich gron jagody, Które śmieją twej ziemie zaraszać ogrody, Ostrym ściśniesz bułatem, i swego się soku W czarnym giaur nasyci awernowym mroku. Zkąd jako był wesołym, jawnie to pokaże Osman, gdy zaraz wojsku w pole ciągnąć każe. Więc jeszcze rosa nie schła, jeszcze się mgły szare Nad Dniestrem piętrzą, jeszcze i słońce nie jare, Kiedy sto dział burzących cale niespodzianie Kozakom zaporowskim tuż nad głową stanie. Sypie się z gór pogaństwo straszliwemi wały, Rzekłbyś, że się ruszyły okoliczne skały; Krzyczą, wrzeszczą szkaradzie, że w onym bałuchu I my i oni zgoła postradali słuchu. Dadzą potem z dział ognia, a pod takim kurzem Chcą się podkraść pod szańce kozackie podgórzem. A ci widząc potęgę nie po swoich piecu Gotowego czekają, każdy w ziemnym piecu Obstawiwszy się strzelbą, przez nieznaczne dziurki Patrzy rychło-li mu się zdarzy strzelać Turki. Tymczasem z dział palono bez wszelakiej przerwy, Więc skoro na cel przyszły pogańskie katerwy, Ozwą się też Kozacy: bo, jako się rzekło, Dwadzieścia ośm dział mieli. Nie straszniejsze piekło Ogniem, nie groźniejszy grzmot, gdy się zawiesiwszy Brzęczy nad głową; ani piorun przeraźliwszy, Gdy z uchylonej chmury przez skryte szczeliny Rzuca z trzaskiem na ziemię raz-wraz ciężkie kliny. Jaki ogień, jaki grzmot, jak gęste pioruny Walą ludzi pokosem, w dymie i w mgle onej! Choć-ci nie bardzo równo postrzały się dzielą; Bowiem więcej Kozacy jednem działem ścielą, Niż stem Turcy, gdy dotąd i jednego człeka Nie zabili, a z nich już wpół pola pasieka; Upornie przecie z sobą idą na wytrwaną, W pole ich chcą wywabić, żeby drugą ścianą Ci, co na to umyślnie od początku strzegli, Obnażoną z obrońców do obozu wbiegli. To natrą, to ucieka, a nigdy bez znacznej Szkody; ale swych trzyma ostrożny Sajdaczny. Nakoniec widząc, że już nie po szwie się próło, Ślepym pogaństwo hurmem na wały się suło Ze wszytkich stron nakoło, gdzie co lepszy męże Śniatem padli; bo tchórza nierychło dosięże. Już się ciały ludzkiemi wał wyrównał nizki, I choć nań ze krwie ciepłej przystęp bardzo ślizki, Drą się Turcy, jeżeli gdzie postrzegą dziury, Jedni zębami, drudzy biorąc na pazury. Zrucają ich Kozacy, już strzelbę pokiną, Wręcz ich sieką pałaszem, kolą rohatyną; Ale gdy coraz na mord ludzie idą nowi, Wskok Sajdaczny daje znać o tem hetmanowi, Że Kozacy słabieją i ledwie nadążą Bić Turków, gdy ich wkoło taboru okrążą; Prosi, żeby zawczasu obmyślał posiłki, A jeżeli być może, Turkom szedł w zatyłki. Już czuł o tem Chodkiewicz, wskok przeto za posłem Wejera śle z Lermuntem; obadwa z wyniosłem Sercem, oba niemieckie wodzili piechoty. Więc Jelski i Rakowski do tejże roboty Z swemi poszli Węgrami i pułk Zasławskiego Książęcia pieszy przydał do czynu onego, A sam z gotowem wojskiem, postawiwszy w czele Usarzów, na poganów patrzy sobie śmiele, Którzy góry szerokim obłokiem zalegli, I tych, co do Kozaków szturmowali, strzegli. Toż gdy przyszła piechota, a przez trzy szeregi Dali w twarz ognia Turkom; natychmiast w rozbiegi Pójdą, pierzchną i próżno laski o nich tłucze Starszyna; bo skoro ich drugi raz przepłócze Deszcz ołowiany, który najtęższą, przemoczy Opończę, i starszynę ta hałastra ztłoczy; Ucieką Kozacy też chcą za niemi z wału, Ale cóż, gdy nie masz sił z takiego opału; Szli Niemcy i Węgrowie, gdy nośne muszkiety Wypalą, łby pogaństwu karbując i grzbiety. Kiedy się tu Kozacy z bisurmany kłócą, Z drugiej strony swe hałła Tatarzy bełkocą, Gdzie czuły Lubomirski, choć go ten mol dusi, Tamtej ściany pilnować z wojskiem swojem musi. Jużby się polem potkał, ale cieśnia broni; To ma w zysku, co harcem namorduje koni. Nie zgoła bez uciechy ten mu się dzień toczył, Bo wiele razy poszczwał, tyle razy troczył; Kilkudziesiąt położył, kilku dostał żywcem. Tak bywa, gdzie we sforze fortuna z myśliwcem. Tam Księski Aleksander, tam Stefan Jarzyna, Wielkiego i urodą i sercem Turczyna Odda Lubomirskiemu; tam Jan Jordan młody; Tam Ożarowski swojej dał cnoty dowody, I inszych wiele, którzy szablą w bystrych ręku Ścinali, albo żywcem brali Turków z łęku. Toż skoro one działa do obozu zwiodą, I te się też zastępy ruszą ledwochodą, Spuściwszy kwintę pierwszą fantazyą szumną; Rzekłbyś, że ci na pogrzeb wloką się za trumną. I hetmani też wojska do obozu nasze Na lepszy czas pod kryte prowadzą szałasze. Znowu mrok padł, znowu noc nizki świat odziewa, Znowu się Osman z jadu puka i omdlewa, Jakoby mu kto serce na kawałki krajał, Dzień swego narodzenia klął, bluźnił i łajał. Mścić się chce i nie pierwej tę chęć w sobie zgasi? Aż albo umrze, albo nam zajdzie od spasi. My tu Turków, a Orda z tamte stronę wody Łupi naszych, rabując z żywnością podwody, Kiedy albo od Brahy, albo z strony tamtej Prowadzą do obozów polskich prowianty. I dziś przyszła wiadomość do hetmanów świeża, Że Orda z Dniestrowego wypadszy pobrzeża, Kilka wozów zająwszy z końmi i z czeladzią, Pod tureckie tabory z tym się retyradzią, Gdzie z długą oracyą i wielkim szacunkiem, Lada ciurę carowi dają upominkiem. Nie przeto Osman lepszy, mordem dycha szczerem, Z nikim nawet i z samym nie mówi wezyrem, Nic go one nie ruszą z Zadniestrza nowiny, Gdy do tej jego przyszła impreza ruiny. Więc po wszytkich obozach i wzdłuż i wszerz każe Szkarade głosić banda: kto mu łeb pokaże Kozacki, od swojego odcięty tułowu, Sto czerwonych we złocie będzie miał obłowu. Już i naturę w sobie łomie tyran zgryzny, Jakby i sam żyć nie chciał, napił się trucizny; I skępstwo i łakomstwo, bywa tego dosić, Że się przed złością muszą z człowieka wynosić, Jako złość przed bojaźnią; toż jako ze smyczy, Co żywo się do onej posunie zdobyczy. Ale Orda najbardziej gdziekolwiek zaciecze W Podole, wszędzie chłopstwo nieszczęśliwe siecze, Udając za kozackie ich niewinne głowy, Już na targ przed Osmana znaszają gotowy, Naostatek wozami: i cieszy się zrazu, Postrzegszy potem, że ci bez wszego obłazu Łby choć od tureckiego oderznięte karku, Wożą i na onym mu przedają jarmarku, Kozaków nie ubywa, naprzód gotowizny Ujmie, a potem żadnej nie płaci głowizny, Ale się wraz na swoich, wraz na nieprzyjaciół Gniewa, tychby rad karał, a tamtych zatracioł. Ledwo się słońce jęło nad ziemię podnosić, Każe wojsku wychodzić, każe szturm ogłosić Do kozackich taborów, lub zysk, lubo strata. Tak mu pomsta, tak mu gniew serce w piersiach płata, Choćby wszytkim Turkom być dzisiaj na przedpieklu, Byle dobyć Kozaków; sam na białym seklu Karmiąc wstydem wezyry, basze i swe agi, Skoro zlotem ciągnione osiędzie czapragi, Tam stanął, gdzie o jego ocierając strzemię, Kłaniały się chorągwie aż do samej ziemie. Sajdak na nim ze złota usadzony w sztuki, Wkoło ciągną sołhacy nałożone łuki, A tam swoje rycerstwo napomina rzędem: Jedynym żeby mając Mahometa względem Ojczyznę, dzieci, żony i cokolwiek może "Wymyślić, żeby zbójców tych na Zaporoże Z garści nie upuszczali; bo im tu należy Zapłata za wierutne złości i kradzieży. Inaczej woli umrzeć, woli głowę łożyć, Jeśli dziś nie ma swoich nieprzyjaciół pożyć. "Idźcież, rzecze, wielkiego świata króciciele, Wytnijcie i z korzeniem to szkodliwe ziele. Idźcie śmiele, ja na was będę patrzył zblizka, A kto najpierwszy wtargnie do tych psów łożyska, Dziś weźmie Sylistryą; a kto drugi po niem, Juki złota z ubranym daruję mu koniem. Tak aż do dziesiątego, każdy swej odwagi I męztwa należyte odniesie posagi." Kiedy się do wygranej hardy Turczyn bierze, Sześćdziesiąt dział burzących przeciwko kwaterze Kozackiej wyrychtuje, a zwykłemi tryby Rozwlecze nad naszemi swe szyki, że gdyby Kozaków posiłkować we złej chcieli toni, Od onych wojsk niezmiernych wstręt mieli z ustroni. Widzi dobrze Chodkiewicz, na co Turczyn godzi, Więc w pole sześć usarskich chorągwi wywodzi, Kędy i sam w tysiącu swojego wyboru, Czołem do kozackiego obróci taboru, A oraz i lisowskie z szańcu ruszy roty. Tak stał w miejscu czekając Marsowej roboty. I podczaszy gotowy w swojej bronie czeka, Wejer się z Denoffami szańcami opieka; Lecz nim się wrzawa pocznie, do Kozaków zbieży Chodkiewicz i ukaże, co na czem należy; Nie da w pole wychodzić, aż gdy się przesilać Owa pocznie armata, aż przestanie strzelać, Aż się da okazya, przybliżą poganie, Toż wy z czoła, ja z boku wsiędziem, prawi, na nie. Wtem Osman niecierpliwy każe palić działa; Zaćmił słońce gęsty dym, ziemia z gruntu grzmiała, Rozlegają się góry i przyległe lasy Niewytrzymanym trzaskiem, Strasznemi hałasy. Tak twierdzą, jam tam nie był, że z onego grzmotu Kilka ptaków na ziemię spadło zbywszy lotu; Dzieli się Dniestr na dwoje, że mógł każdy snadnie Obaczyć mokry piasek i kamyki na dnie. Jęczą skarpy głębokie, zapadłe doliny, A okopciałe skały równają kominy. Grom słuch odjął, a oddech siarczyste otręby, Wzrok dym, że sobie ludzie palce kładli w gęby. Twierdził to i Chodkiewicz, że jak począł z młodu Wojnę służyć, takiego huku, dymu, smrodu Nie uznał, jakim nas dziś głuszy, ślepi, dusi, Kiedy się żwawy Osman o Kozaków kusi. Tylko też było szkody z onej srogiej burze; Bowiem ci w swoich szańcach siedząc jako w murze, Tak szkarada kul gęstwą, która się tam zwali, Jednego tylko z swoich junaków stradali. A skoro kilka godzin bez wszelkiego skutku Grzmi Osman, każe się swym zmykać pomalutku; Jeśli się tam jeszcze kto morduje z tym światem, Dorznąć go, a te działa wszytkie z aparatem Wprowadzić do taboru, wygnać niedobitki, A tak podciąć giaurom twardoustym łydki. Już umilknęły działa, już nie ryczą smocy, Kiedy tyran zajadły wszytkie wywrze mocy, Żeby obóz kozacki, ze czterech stron prawie Obegnawszy, w tak strasznej wziąć go mógł kurzawie, Dopieroż Turcy wałem ruszą z góry ku nam, Tusząc, że się Kozacy tak gęstym piorunam Oprzeć nie mogąc, albo zginęli do nogi, Albo swoich taborów opuścili progi; Choć, jako się wspomniało, nie bez bożej łaski, Jeden tylko Wasili zabit w one trzaski. Nie rozsypką, jak pierwej, kolano z kolanem. Inaczej się chcą pisać dzisiaj przed Osmanem, Który z najwyższych szczytów onej góry długiej, Będzie sam swych rycerzów karbował zasługi, Zielona go chorągiew, choć zdaleka, znaczy, Zkąd każdego w tem polu swem okiem obaczy. Długo leżą Kozacy, jako więc zwykł łowiec Na lisa i wilk, kiedy widzi stado owiec Nie pierwej ten wypada, tamten zmyka z smyczy, Aż się zbliżą, aż będą pewni swej zdobyczy; Tak Kozacy swego się trzymając fortelu, Nie pierwej się objawią, dokąd im na celu Nie stanie nieprzyjaciel: toż mu ogień w oczy I z dział i z ręcznej strzelby sypą, a z uboczy Zawadzi w nich Chodkiewicz i o gołe brzuchy Skruszywszy drzewa, sroższej doda zawieruchy, Gdy dobywszy pałaszów, jako lew z przemoru, Pierwszego bisurmanom przygasza humoru. Zapomni się pogaństwo i strasznie się zdziwi, Że Kozacy strzelają i że jeszcze żywi, Że ich wszytkich burzące nie pogniotły działa; Smutnie przeto zawywszy swoje hałła! hałła! Skoro ci jeszcze do nich wysypą się gradem, Naprzód im czoła strachem podchodziły bladem, Potem kiedy Chodkiewicz wsiędzie na ich roje, Ze łby im ostrą szablą zdejmuje zawoje, Zwątpiwszy o posiłkach, zwyczajnego toru Dzierżąc się, uciekali do swego taboru. Nie pomoże Mahomet i carska powaga, Gdy śmierć chwyta za garło, gdy się serce strwaga, Żadne względy nie idą, jeden strach ma oczy, Jak znowu krwią pogaństwo pole uposoczy: Bo naszy i Kozacy, co im staje siły, Sieką, kolą, strzelają bojaźliwe tyły. Targa włosy na głowie, gryzie sobie palce Zjadły Osman, żurzy się na swoje ospalce; Już nie wierzy, żeby był Mahomet na niebie, I swych i nieprzyjaciół i znowu klnie siebie; Potem się zapomniawszy, kiwa tylko głową, Kiedy Turcy osobą gardząc cesarzową, O jego się tak blizko ocierając strzemię, Uciekają, nakoniec pięścią tłukąc w ciemię Od gniewu, i samemu przyjdzie się rozgrzeszyć, Przyjdzie i nieprzyjaciół niestetyż rozśmieszyć, A uchyliwszy onej prześwietnej grandece Uciec z pola, seklowi wyrzuciwszy lejce, Zwykłe swoje ozdoby, forgi, pierza kinąć, Wszytkichby chciał uprzedzić, wszytkichby chciał minąć. Ale póki w polu stał, jeszcze się wstydali, Jeszcze się jakkolwiek Turcy opierali; Skoro uciekł, skoro się do namiotu schował, Wszytkich w drogę rozgrzeszył i licencyował. I armaty odbiegli, część tylko zawczasu Umknęli jej puszkarze, nim do dutepasu Przyszło; więc że każde z nich przykute łańcuchem Do drzewa, ani radzić mogło się obuchem, Koła w trzaski i w drobne porąbawszy sztuki, Działa w Dniestr rzucą z skały ze ściętemi buki. Ale nie tu szczęśliwa wiktorya stanie; Bo skoro z pola w obóz uciekli poganie, Nie dając i odetchu, ale stopy w stopy Kładąc, weszli i nasi za niemi w okopy. Tam gdzie w pięknej równinie i przez małe pole, Tak bardzo Zaporożec Turków w oczy kole; Tam póki pogan sieką i namioty krwawią, Póki łupem nieszczęsnym naszy się nie bawią, Póty ci uciekają i by chcieli byli Szczęścia zażyć zwycięzcę, więcejby sprawili Przez ten jeden dzień, niźli przez czterdzieści całe; Mogliśmy, mogli skrócić dziś Turki zuchwałe, Już namioty zrucają, już konie od kołów Biorą, już pędzą stada mułów i bawołów, Już się wszyscy sowitą obłowią zdobyczą, Już w pogańskich obozach imię Jezus krzyczą; Już do wielkich wezyrów, do agów, do baszy Wieść przyszła, że już wzięli ich tabory naszy, Pełno tumultu, pełno na wsze strony trwogi, Ci się juczą na drogę, ci się grzebą w stogi; A naszy nie przestawszy skrzyń i wozów łupić, Dali czas, ach dali czas, pogaństwu się skupić! Które gdy ich zastanie na paszy i lepie, Zajmuje ich rozsypką jak bydło na rzepie. Kto legł, leży; lecz kto się żywcem dostał w ręce, W srogim bólu umierał i w okrutnej męce. A ostatek skoro się łupami obciąży, Pójdzie w nogi i na swe stanowiska dąży. I tak ci Zaporowce, z naszych ciurów zgrają, Kiedy więcej zdobyczy niż sławy patrzają, Skropiwszy bisurmańskie swą krwią stanowisko, Przegrali, uczynili z siebie śmiechowisko. Już był przed Chodkiewiczem poseł z tak wesołą Nowiną, że Kozacy z naszych ciurów smołą Wzięli obóz pogański, i tylko już z nieba Łaski bożej, a ludzi na posiłek trzeba. Z tem śle rączo Sajdaczny do hetmanów, żeby Żadną miarą kawałka nie upuszczać z gęby, A zwłaszcza kiedy w polu nie ma ich co bawić, Niech co rychlej pomogą bisurmanów dawić. Przerażony na sercu Chodkiewicz w tej chwili, Pojźry w niebo i widzi, że się słońce chyli, Nie zda mu się wojsk ruszać już ku samej nocy, Wpaść w labirynty miasto niewczesnej pomocy, Czując to, co się stało prorockiemi duchy, Że Kozactwo z ciurami jak na miedzie muchy, Jako ptacy na zobi, padną na bogatym Łupie, a Turcy mogą pokrzepić się zatym; Obroń, Boże, żałoby z tak nagłej pociechy, Im bardziej słońce piecze, prędzej zmokną strzechy; Ztąd wierzyć, że wodzowie i boży hetmani Święte mają anioły, którzy niewidziani W takowych raziech zdrowe dyktują im rady; Ale i ten może być pisany w przykłady. Więc, że jeszcze przed swoją na koniu stał broną, Otoczony dzielnego rycerstwa koroną, Z serca westchnie i ręce obie w niebo dźwignie, A łza mu łzę po twarzy gorąca poścignie; "Twoja chwała, o Wielki Stwórco świata! — rzecze, Gdziekolwiek słońce okiem przezornem zaciecze, I w niebie i na ziemi i na morskiej toni, Na wieki wieczne swego światła nie uroni, Tobie cokolwiek na tym podniebnym obszarze Z prochu wstaje, w Twej Mocy piszą inwentarze Wojny nasze; Ty na nich cieszysz, Ty zasmucasz, Ty królów na tron sadzasz, Ty ich z tronu zrucasz, Ty, jeśli mówić może proch śmiertelnej nędze, Igrasz, Boże, Swą Siłą w ludzkiej niedołędze; Tobą słabi dużeją, dużych mdli Twa Siła, Co niebo rozpostarła, ziemię zawiesiła, Którą świat stoi, Którą poczekawszy dalej, I niebo się i ziemia i morze obali. Teraz, o Wielki Boże, za takowe posły, Przyjm dziękę uniżoną, że tyran wyniosły Myli się w swej imprezie, szwankuje w swej bucie; Możeć co rość tysiąc lat, a upaść w minucie. Więc, o Jedynowłajco nad Rąk Swoich tworem, Zruć go z pychy do końca z Nabuchodozorem, Nasyć go tej ohydy, niechaj temi pęty Brzęczy, które zniósł na nas; niech trawę z bydlęty Pasie, kto się śmie równać, krwią bywszy i ciałem, Z Tobą, Bogiem Wszechmocnym, Wiecznym, Doskonałym! Spraw należytą Sobie cześć, garścią swych ludzi, Której żaden czas i wiek żaden nie wystudzi; Zruć tę sprosną bestyą, co śmie dźwigać piętę Ku niebu, na cielesnych wszeteczeństw ponętę Świat łudząc; skrusz jej rogi, a schyliwszy grzbieta, Zdepc, niech twej czci nie kradnie z Tarki Mahometa!" Tak się modlił Chodkiewicz; a ogniste słonie Zachodzi i w głębokiem morzu znowu tonie. Idzie na wczas co żywo, wszytkich noc ogarnie, Już lampy i wieczorne pogasły latarnie; Sam tylko Osman nie śpi, płacze, biada nóci, Wstyd go samego siebie, że się tak poszpoci, Że sromotnie uchybi przodków swoich sławy, Coraz to gorzej, miasto szwankuje poprawy, Na toż przyszedł trud jego i tak trudne drogi? Późno w głowie muftego rozbiera przestrogi, Widzi, że nic tak mocno na świecie nie stało, Żeby się od słabszego wywrotu nie bało. Sto lat twardy dąb roście, a jednej minuty Ostrą ścięty siekierą przychodzi do zrzuty. Żadna rzecz najwyższego dojść nie może szczytu, Gdzieby mogła mocno stać; żadna rzecz do sytu Nie ma, i skoro w górze swej stanie nadzieje, Też ją koła, też nazad cofają koleje; Ale spojrzyj: bo gdzie się człek piął przez półroka, We mgnieniu, że tak rzekę, na dno spadnie oka! Widzi onych rycerzów i waleczne chłopy, Których ręką ostatek wziąć miał Europy, Z których ręku, nie polskie ale ziemie całej, Jego cesarskiej skroni laury czekały, Gdy sromotnie przed chłopstwem i naszemi ciury, Przez swoich się namiotów wywracali sznury, I by ich nie ciemna noc zachowała w mroku, Trudnoby się wysiedzieć mieli i w tłomoku. Tak duma smutny Osman i nie zmruży oka Całą noc, wstyd go srodze, że spadł z tak wysoka, Gdzie serca niesytego wyniosły go buje. A już dniowi ciemna noc świata ustępuje, Skoro ją z nieba słońce promieniste spłasza, Chodkiewicz też kolegów do rady zaprasza, Gdzie dalszej wojny progres dawszy do uwagi, Powie, że zbyć nie może z serca swego zgagi, Nie może znieść z imienia polskiego ohydy, Dokąd się w polu z temi nie spróbuje żydy, Dokąd Marsem otwartym puściwszy się ściany Obozowej, nie spatrzy fortuny z pogany: Bo jeśli dłużej będziem w tym leżeć rosole, Skoro wojsko zgłodzimy, nie będzie z kim w pole; I tych, którzy u Brahy niepotrzebnie ślęczą, Ruszyć, niech w obóz wnidą, niech się z nami zręczą. Tak rozumiał Chodkiewicz, ale na to zgody Nie było, żeby Polskę w niepewne zawody, I jej zdrowie jakoby gołego na zyzie Stawiać na niestatecznej fortuny decyzie. Czego żałować możesz, a poprawić wiecznie Nie możesz, na wątpliwy los nie każ bezpiecznie. Na to jednak zezwolą, żeby ci, co w Brasze Na załodze leżeli, weszli w szańce nasze; Drudzy radzili w nocy, kiedy śpią poganie, Wywieść wojsko z obozu i uderzyć na nie; Ani tam straż, ani tam posłuch chodzi w pole, Tak bezpieczni w obozie, jako i w Stambole, W liczbie wielkiej ufają trzymając to o niej, Że ich i w nocy samym pozorem obroni; Więc nim się ci obaczą, nim ze snu rozmarzną, Naszy ich jak baranów nakolą i narzną. Ani się będą mogli skupić, ani sprawić, Ani w cieśni gotowym Polakom zastawić, Ciemny ich mrok i nagły strach porazi; bo się I we dnie, nie rzkąc w nocy, nie znają po głosie; Turcy, Grecy, Arabi i Murzyni czarni Różnym mówią językiem; chybaż przy latarni Będą się poznawali, a skoro ta zgasła, I z twarzy się nie będą mogli znać i z hasła. W janczarach ich potęga zawisnęła, i ci, Dosyć ich mało było, na poły wybici. Dzida pieszo nie służy; nie dosiędą koni, Czyby siodła, czy suknie wprzód macać czy broni? Co wiedzieć? gdzie się udać wypadszy z pościele, Trudno poznać, gdzie swoi, gdzie nieprzyjaciele; Żadnej tam gotowości, już to rzecz jest pewna, Żadnej nie masz przestrogi, śpią wszyscy jak drewna. Z czem nam się ofiarują, nie lutując pracy, I chcą chętnie przodkować Polakom Kozacy. Działa naprzód ubiegą i nic nie opożdżą Gdy je albo obrócą, albo je zagwożdżą, Razem styrty zapalą i z beczkami prochy I tym ogniem strwożone zaślepią pieszczochy. Tedy łby rozespane dźwignąwszy od betu, Mają naszym żołnierzom dotrzymać impetu ? Przed któremi choć we dnie, choć w polu, choć w kupie Pierzchają, i trup pada sromotnie na trupie. Nie żelaza, nie ognia; ale w swym obozie Głosów polskich nie zniosą, i aż na przewozie Oprą się Dunajowym, gdzie i promu chybią, Kiedy ich tam dogonią i naszy ich zdybią. Już niemal wszyscy na to stosują swe wota Prócz Chodkiewicza, jemu nocna się robota Nie podoba, inaczej od inszych rozumie: W dzień się chce bić, w nocy kraść wygranej nie umie. Dał potem i racye, że ciemności nocne Tak nieprzyjacielowi, jako nam pomocne. Wprzód się pytać niźli bić, a nuż ów uprzedzi Poznawszy go po głosie, miasto odpowiedzi? Noc oczy, uszy weźmie wrzask, że wodzów, ani Znaków obaczą; a to kto im, proszę, zgani, Kiedy zwykłem łakomstwem, dla samej rabieży, Wojsko się po tureckich obozach rozbieży ? Albośmy nie widzieli wczora przed wieczorem, Choć we dnie, choć pod starszych i wodzów dozorem, Że ledwie weszli w obóz, padli jak na ledzie, Na łupie, a mężniejszy zginęli na przedzie. Jeszczeż to jakokolwiek hołocie ujść może, Ale polskich żołnierzów obroń, mocny Boże! Kozacy naprzód pójdą? Ci-ć to że zdobyczą Wszytkie zyski i sławę i korzyści liczą, Zaraz srebro łakome zejmie serce chłopu. Kto wie, jeśli gdzie rowu nie masz i przekopu ? Kto ręczy, że śpią wszyscy, że nie masz zasadzki ? Zawsze zdradzie podległy nocy i omacki, I pomódz i zaszkodzić w obie mogą stronie, A przecię zwykle mniejszą większa kupa żonie, Ile w mroku; bo we dnie jedna mężna ręka, Gdy widzi kogo bije, stu tchórzów ponęka. Lepiej, rzecze, mem zdaniem zabawić się wałem, Gdy się wam nie zda, z niemi szykiem potkać całem, I bohaterskim trybem, nie w noc, nie ukradkiem Zwyciężyć, ale jasne słońce mając świadkiem. Starych szańców poprawić, nowe suć gdzie trzeba, Aza nam zdarzą lepszą okazyą nieba I czego dziś szukamy samo w ręce wpadnie; A ci swoim ciężarem będą, da Bóg, na dnie! Tu się rada rozeszła, poganie też cięgą Tak znaczną ochrostani, do czasu ulęgą. Żałośną nader sprawę, rzecz sromoty pełną, Wspomni Muza; trudno słów uwijać bawełną, Trudno milczeć, kędy się prawdę pisać rzekło, Co na naszych brzydki grzech i hańbę wewlekło. Naonczas, gdy Polacy minęli Dniestr bystry I Osman też już przebył z Dunajem Sylistry, Wielkie ludzi wołoskich zgarnęło się mnóztwo, Opuściwszy majętność i dom i domostwo, Żony tylko a dzieci, a co droższe sprzęty W taką burzę, w tak straszne wywieźli odmęty. Wolą się pod fortuny naszej cieniem tulić, Niźli szable z pogany na chrześcijan spolić; Wolą cierpieć głód, niewczas, zimno, poniewierki, Wyglądając w tem polu obojętnej bierki Marsa krwawego; wolą naostatek ginąć, Niż się wiecznie w pogańskiej niewoli ochynąć; Więc pod górą, na której zamek stoi stary Chocimski, ubożuchne rozbiją kotary, Czekając o wodzie i suchara skórze Dekretu, jaki o nich napisano w górze; Bo dla ubóztwa, które zwykło cnocie wadzić, Nie mogli się nikędy do miasta wprowadzić. Ktoś, ale nie możono dopytać się, ktoby Był tym ktosiem, chociaż go wszelkiemi sposoby Szukano, człek bezbożny i zdrajca wierutny, Głos po naszym obozie rozsiał tak okrutny, Że hetman z komisarzmi w skrytej zawarł radzie Wyciąć Wołoszę, co nam tu siedzi na zdradzie; Bo ledwie co pomyślim, wszytkiego docieką, Wszytko przez pobratymy do Turków wywleką; Żaden fortel nie płuży, żaden do efektu Nie przyjdzie; więc tych frantów zgolić bez respektu, Wyjąc węża z zanadrza i tę wesz z kołnierza. Takie echo kiedy się po wojsku rozszerza, Zaraz i wódz gotowy z tejże wyszedł kuźni. Tedy wszyscy ciurowie i pachołcy luźni, Wiedząc, że grzech takowy bez pomsty uchodzi, Im się nań większa kupa, większa liczba zgodzi, Wprzód się schodzą na bazar, gdzie zażywszy gochy, Bieżą znosie hultaje — niewinne Wołochy, Którzy Polaki widząc i swoje patrony, Do żadnej się chudzięta nie biorą obrony, Rzucą szable na ziemię tym katom pod nogi, Nie wiedzą, przez co padli na tak straszne wrogi, Nieba, ziemie i wszytkich związków ludzkiej wiary Wzywając, o przyczynę pytają tej kary. Bogiem świadczą niewinność; toż przez wszytkie względy, Przez spólnej chrześcijańskiej religiej obrzędy Płaczą, żebrzą litości, proszą krótkiej zwłoki, Żeby łzami podobno ruszyli opoki, Jeżeli już umierać muszą od ich ręki, Żeby dzieci i małe obłapili wnęki. Ale serca stalnego, zakamiałych uszu Nie ruszą; na zmyślonym skoro karteluszu Dekret w rzeczy hetmański, herszt onej gawiedzi Przeczyta, toż do mordu i strumieniem się cedzi Krew niewinna tych ludzi, niebiosa przenika Żałośny krzyk i tronu boskiego się tyka, Pomsty woła; lecz na to wszytko hultaj głuchy, Jeden wzajem drugiemu dodawszy potuchy, Siecze, rąbie bezbronnych, kole, kędy może, Nie dba na płacz, na modły, owszem gorzej sroże. Skoro wytnie mężczyzny i położy śniatem, Na białą płeć i starców obciążonych latem Wywrze ślepą wścieklinę; jako nieme głąbie Równo dziady z babami w krzywe karki rąbie; Na łeb drugich zrucano z chocimskiego mostu, Kędy już ani maści, ani żywokostu Potrzeba; bo każdy z nich nie bywając na dnie Po hakach się w kawałki roztrzęsie szkaradnie, Dziewki, biednych rodziców nieszczęśliwa piecza, O jakoż często błądzi opatrzność człowiecza, Kiedy znika nieszczęściu, nierówno go głębiej Ślepy strach w niespodziane nagania przerębi. I te się przed pogaństwem ukrywając z świętą Czystością, padły dzisia na żądzą przeklętą W oczach ojców i matek, albo na umarłem Ich ciele postradały czystości i z garłem Tak więc owca, gdy do psa przed wilkiem uciecze, Na myśl jej to nie padnie, że się i pies wściecze; Tak bojąc się nieboga wilków i niedźwiedzi, W garło śmierci i swojej wlazła samojedzi. Oddzierano od piersi niemowlątka ssące I bez wszelkiej litości, na co matki drżące Z okrutnym serca bolem poglądać musiały, W drobne kęsy o twarde roztrącano skały. Pełno krwie, pełno wszędy konających stęku. Godna robota (wierę) chrześcijańskich ręku! Nakoniec się w posoce uszargawszy po pas, Zostawują trupy psom i krukom na opas, Zrabują, co tylko jest, i pełni korzyści Wracają, jakby Turka znieśli; chłopi czyści! Rzecz tak haniebną skoro Lubomirski słyszy, Wszytkim milczeć rozkaże i chce to mieć w ciszy; Niechaj Chodkiewicz sprawy tak szkaradej nie wie, Gdyżby na miejscu umarł bez wątpienia, w gniewie; Kolerze był podległy starzec ten z natury; Pewnieby do jednego kazał wiesić ciury. Tak mówił Lubomirski i sam nie bez gniewu, Każe z nich kilkunastu wnet przysądzić drzewu, Przy licu na gorącym porwanych terminie; Aleć nie wyrównała ona kara winie; Aż sam Bóg, sprawiedliwy w krótkim czasie sędzi, Słuszną plagą krzywdę swą, owych krew opędzi. Sroższym być podczaszemu sędzim należało, Żeby po nim dekretu już nie poprawiało, W tak jawnej krzywdzie, niebo; najmniejby nie zgrzeszył Największą surowością; ale się pośpieszył K'woli Chodkiewiczowi, żeby go nie ranił W serce, prędko i cicho tak srogi grzech zganił. O jednę w Rzymie głowę czterysta głów lęgło, Żeby tylko zabójce w tym rzędzie dosięgło, Kiedy się wszyscy przeli; bo wielkie przykłady, Bez niesprawiedliwości nie bywają rady, Nic to pomście za taki eksces nie przeszkadza Do słuszności, choć tam co krzywdy się zawadza. Osman też, skoro kilka dni minie tej burzy, Znowu się na umyśle miesza, znowu żurzy, "Wracając do pierwszego serce swe uporu, Chce Kozaków koniecznie wykurzyć z taboru; A widząc, że ci mocno dzierżą swe osiedle, Każe z góry obozu część mszyc i wedle Kozackich wałów ciągnąć na płaskie równiny. Lecz nalazł bies sąsiady, trafił przenosiny; Bo Zaporowce dobrze znając tych rycerzów, Tylko sobie na szańcach podniosą kołnierzów, I w tę stronę nośniejszych przetoczywszy działek, Ochotnie grać pomogą dla zabawy gałek; Albo czem sąsiadowi sąsiad zwykł wygadzać, Dadzą ognia, i poń się nie trzeba przechadzać. Lecz nie tu jeszcze stanął, czegoś głębiej siąga Osman głową, gdzieindziej wszytkie myśli sprząga, Żeby nas choć przez nogę, gdy nie może jawnie, Pokonał, o tem radzi z swojemi ustawnie. Więc opryszków podolskich kilkunastu złotem Przekupi, i przysięże, że więcej da potem, Żeby mogli założyć ognie w nasze sterty. Nie cesarskie zaprawdę tak szpetne oferty! Prawda, żeśmy się Rusi nie strzegli łakomej, W obozie też pełno sian, pełno było słomy, Mógłby czego narobić ten, co mieszki rzeże; Nigdy szwanku nie uzna, kogo sam Bóg strzeże: Bo jeden z tych najmitów, z Rzepnice wsi rodem, Wpadł Kozakom w garść, kiedy przed słońca zachodem Skradał się do obozu; siarczane też knoty Wydały niecnotliwe myśli i roboty. Potem widząc, że pójdzie na gorętsze pytki, Że mu pewnie popsują na obuchty łydki, Cisnął złoto i wszytkich towarzyszów wydał, Których się Osman na to najmować nie wstydał, Przyznał się do wszytkiego, co im dał we złocie, Co im więcej po takiej obiecał robocie. Odtąd pod garłem w obóz zabroniono Rusi, I siła ich niewinnie ginęło; bo musi Cokolwiek się przymieszać niesprawiedliwości, Gdzie, jakom rzekł, o przykład wielkiej idzie złości. Więc otrąbią surowo, żeby razem z hasły Wszytkie ognie w obozach i w bazarach gasły. Wielkiego Osman żalu i sromoty zażył. Tedy monarcha świata kraść się już odważył! On, co się obiecował zaplwać i zaciskać, Co gorsza, gdy nic nie mógł i tą drogą zyskać, Że słabe ma żelazo, ogniem jako pczoły, Lecz kradzionym wojować chce nieprzyjacioły; Jeszcze patrzał pryncypał na swoje najmity, Gdy po palach wisieli, jakby rzekli: i ty Godzieneś z nami pala, szubieńce i knotu; Bo ich dobrze widzieć mógł poganin z namiotu. Kiedy się naszy takim mieszają rozterkiem, Weweli, co był dawno przyjechał z Szemberkiem, Tęskni w zamku chocimskim, a skoro postrzeże, Widząc z wysokiej, co się w polu działo, wieże, Że Polacy jak żywo o pokój nie proszą, Że Turków na każdy dzień biją, wodzą, płoszą, Śle często do hetmana, żeby mógł z odpisem Do wezyra odjechać; ale umiał z lisem Chodkiewicz; więc skoro czas upatrzy po temu, Każe z zamku przed sobą stanąć Wewelemu. "Kiedyć się — rzecze — bracie, przykrzą mury nasze, Wolno i dziś w boży czas pod swoje szałasze! Do wezyra nie piszę, w ustawicznej wrzawie, I czas mi trudny nie da, i nie masz co prawie; Ustnie mu zdrowia życzę, a jeśli chce szczerze, Jako powiadasz, z nami zawierać przymierze, Nie gardzimy; w oboje gotowiśmy razem: Lub piórem wojnę kończyć, lub ostrem żelazem". I ode mnie się pokłoń, Lubomirski przyda, Niech z nami jawnie idzie, niech nie grzebie żyda; Raz pokojem, a drugi obsyła nas mieczem; My jako pokojowi, tak wojnie nie przeczem. Niech nie skacze jak sroka od strzechy do drzewka, Nie poszła ta ślepemu Husejmowi siewka, Co nam łzami cesarskie myć kazał napiętki, Żebyśmy mieć do domów powrót mogli prędki. Jeszcze haracz postąpić; a toż on je ziemię, A my jak psów bijemy bisurmańskie plemię.
Ten post był edytowany przez Mikołaj Radziwiłł Rudy: 26/09/2010, 20:49
|
|
|
|
|
|
|
|
Końcówka części piątej:
... Jeśliż wystać, a targiem chce z nas co wziąć potem ? Niechaj głowy daremnym nie trudzi kłopotem. Rychlej mu włosy spadną z opleśniałej brody, Niż go takie potkają na tem miejscu gody. Szczodry krwią, lecz nie swoją, radby cudzą łapą Grzebł kasztany z popiołu, malowaną kapą Grzbiet odziawszy; gdy drugich łupią, woli czekać, Patrząc przez perspektywę, jeśli już uciekać. Ale tak, jeśli nie tchórz, tu na blizkiem błonia, Jeśli chce pieszo, jeśli czekam go na koniu, Na ostrą-li kopią, na pałasz-li goły ? Przy nim brak; wszak z rycerskiej wyzwolony szkoły! Z tem odjechał Weweli, a Mars jako znowu Przypada do stalnego na ciało okowu. Nacoż darmo czas trawić, i żołnierz zalega Pole i stradna jesień o zimie przestrzega.
Część szósta :
Między naszym obozem a kozackim wałem, Lermunt się oszańcował z swoim pułkiem całem, Przydał Węgrów do niego litewski marszałek, I książę na Zasławiu i Jelski; i działek Polnych tam kilka weszło; a gdy nowe ćwikle Osman w polu obaczy, naprzód każe zwykle Straszne toczyć machiny, i z odległych krzaków, Żeby ich nie odbito, strzelać na Kozaków, Ale bez wszelkiej szkody; na Denoffy potem Ogromnym niespodzianio uderzy obrotem. Gdy Lermunt z pomienioną tych panów piechotą W bok ich sparzy, musieli umykać z sromotą, Że się darmo o one kusili reduty. A wzdy przecie humoru nie tracąc i buty, Palą z dział przeciw samej Lubomirskiej bramie Dosyć zblizka, bo naszy kule po majdanie Zbierali, a co większa, tak szkodliwe wiory Przenosiły i namiot, w którym leżał chory Królewic; więcej szwanku w ludziach ani w bydle Me było; stał Gliniecki na tem prawie skrzydle, Trzymając straż placową, wódz usarskiej roty; Tego skoro siekane namacają gloty, Skoro zginął Jarczewski towarzysz, i koni Kilka padło w szeregach, na bok się kęs skłoni; Turcy też oglądawszy wkoło nasze wały, Do swego się obozu wrócili i z działy. Nazajutrz, skoro Tytan kraje obiegł spodnie, I nad tym horyzontem swe zażegł pochodnie, Co żywo się do robót, i Mars też swych ludzi Ze snu do krwie, do zbroje, przez trąbę obudzi. Śmierć z kosą na musaty, nieszczęśliwa Parka, Niejednemu zbiegłego dotrząsa zegarka. Rozkazał był Chodkiewicz, tocząc obóz zrazu, Wały sypać nakoło, lecz jego rozkazu Nie słuchali rotmistrze pieszy, choć im w sznury Rozmierzył; jeżeli też począł dłubać który, Do połowy nie skończył, że na cztery stopy W głąb' i wszerz tylko były one ich okopy; Niepodobna się im rzecz zdała, żeby nagi Poganin miał przyjść kiedy do takiej odwagi, W wiotkie suknie i w cienkie ubrany koszule, Narażać się na ognie, na strzelbę, na kule. A ci skoro okrzykną Lubomirską bronę, I wszytkie nasze siły zgarną w tamtę stronę, Wskok uczynią rewoltę, a zbiwszy obrońce, Lotnym wpadną piorunem na wspomnione szońce. Sladkowski i Zyczewski tamtej ściany strzegli, Oba pieszy rotmistrze, oba razem legli, I chorągwie i ludzi z ohydą szkaradną Stracą; nie przestrzegli ich Turcy, kiedy spadną; Bo gdy nie jak w obozie, nie jako na wojnie, Ledwieby tak w swym domu uszło żyć spokojnie, Poczynają, ni warty, ni strzelby gotowej Mając, spali w kotarach pod czas południowy. Piechota też część śpi, część na wale się iszcze, Choć Turków pełne pole, choć ich bies opiszcze, Zimne w budach muszkiety, szable zzasychały, Dosyć kiedy chorągwie powtykali w wały. Tak gdy się ubezpieczą, bez wszelkiego wstrętu Wsiędą na nich i wytną poganie do szczętu, Chorągwie wezmą, a łeb od każdego trupu Oderzną, dla pewnego u cara okupu. Jakoby nie hajduki i podłe usnachty, Ale co najprzedniejszej naścinali szlachty. Już Turcy tryumfują nie czując odporu, Już głębiej do polskiego biorą się taboru, Już i insze piechoty tak straszną rubieżą Strwagane uciekają i od szańców bieżą; Aż Sieniawski, który straż w placu trzymał dniowym, Przypadnie i wracać się każe zbiegom owym, Wraz kędy się pogaństwo suło jako z kadzi, Długie złożywszy drzewa, o bok im zawadzi, Jednych dzieje, a drugich tnie ostrym pałaszem; Tymczasem huknie trwoga po obozie naszem. Larmo głosi co żywo, już wiedzą hetmani, Że dwa rotmistrze z ludźmi już w pień wyścinani, Radby z dusze do tego przybył zamieszania Podczaszy; lecz się i sam z pogaństwem ugania, Które nań tym bezpieczniej, tym śmielej naciera, Że się drugie już w naszych szańcach rozpościera; Więc żeby nic i tamci nie mieli przed niemi, Uderzą na Wejera siłami wszytkiemi. Osobnym się był wałem Wejer oszańcował, Który mu Niderlandczyk Apelman budował, Dziwnie dobrą robotą wedle nowej rezy. Ten gdy nieprzyjacielskiej postrzeże imprezy, Że nań godzi, nie każe swoim się wychylać, Nie każe by najbliżej do poganów strzelać, Tylko w garści gotowe trzymając muszkiety, Czekać, rychło wał wezmą i miną sztakiety; Jakoż przytarł tą sztuką Wejer ich rozpusty, Bo Turcy rozumiejąc, że to już szańc pusty, Że go bez krwie dostawszy swojemi osadzą, Jakby na gotową rzecz tak się weń prowadzą. Więc ledwie łby podniosą, ledwo się ukażą, Dadzą im Niemcy ognia i na zad ich zrażą. Toż skoro w nich napoją piki i sztokady, Im się mniej Turcy takiej spodziewali zdrady, Tym ich więcej zginęło, tym sprośniej uciekli, A Niemcy ich jak bydło gnali, kłóli, siekli. To ci tak, lecz i owi, co poczęli złotem W naszym pisać obozie, zamazali błotem; Bo gdy się urzynaniem głów hajduczych bawią, I te błaznowie stracą i więcej nie sprawią. Sypie się ze wszytkich stron żołnierz zajuszony, Konni w pole, a pieszy do wałów obrony; Już w sprawie regimenty na majdanie stoją, Już wstręt mają poganie, już więcej nie broją, Już ich nazad przez one tułowy bezgłowe Młódź sarniacka za wały żenie obozowe, I gęstemi przyległe ścieląc pola trupy, Zrażą Turkom przed skokiem nienadane hupy. Uciekli i sromotnie naszym dali tyły, A świeże rany dymem powietrze kurzyły. Nie przeto Osman smutny, nie przeto truchleje, Owszem dziś obumarłe obczerstwia nadzieje. O marność, o nikczemność wszytkich myśli ludzkich! Bo gdy ujrzy na kupie tyło łbów hajduckich, Dwie chorągwie tak wielkie, jeszcze słyszy przytym, Kiedy każdy o swoim powiada zabitym, Że ten był senatorem, ten był wojewodą, Ten rotmistrzem, i błazna łacno w pole wiodą; Zgoła żadnej tam głowy nie zabito prostej, Lecz same urzędniki, grafy i starosty; Wszytkiemu jako dziecię we trzech leciech wierzy, I już głupi sercem swej pociechy nie mierzy; Tedy owych osypie złotem przy pochwale, A te łby każe rzędem powtykać na pale. Jeśli mu się dostanie jeszcze więzień który, Każe poznawać, kto był, z twarzy i z postury, Albo jeśli też kiedy z łuku sobie strzela Dla zabawy, inszego już nie szuka cela. Jeszcze dzień był, jeszcze się nad światem nie trzęsła Rosa, kiedy Chodkiewicz pozrucane przęsła Szańców swoich naprawił, do której roboty Zgarnął wszytkie niemieckie i polskie piechoty. Zatem słońce zapadło, same tylko żarze Świeciły, kiedy spraszać każe komisarze, Którym to, co ustawnie w piersiach swoich knuje, Żeby dać Turkom pole, znowu proponuje; Żeby wszytkie respekty, wszytkie względy minąć, W Bogu ufność położyć i raz się ochynąć; Już nam ludzie nużnieją, już prochu z ołowem Nie staje; o królu coś słychać aż za Lwowem, Który nim z szlachtą stanie nad dniestrowym brzegiem, My będziem konie karmić, będziem strzelać śniegiem; Co gorsza, siła chorych, siła się wykrada, Leda sobie przyczynkę do Kamieńca zada, Tyleż Borysa widać, i by ich nie trzymał Dniestr, by ich za Dniestrem Tatarzyn nie imał, Ledwiebyśmy przy trzeciej części już zostali. Więc pyta, coby radzić? co z tem czynić dalej? Wszytkie zniosszy racyę, na końcu też powie, Jako stary Chodkiewicz i jakie ma zdrowie. Nie zda się komisarzom iść do tej rozpaczy, Z pospolitem ruszeniem króla czekać raczej. Dopieroż gdy tak wojsko nużne, nieochotne, Czego jawnym dowodem ucieczki sromotne; Boga kusić nie życzą i wątpliwej kości Wierzyć zdrowia i drogiej ojczyzny całości. Jeszcze im tak strasznego nie trzeba syropu, Po którym zaraz ożyć, albo umrzeć chłopu; Municyą Kamieniec może nas posilać; Puszkarzom też zakazać bez potrzeby strzelać; Szańc nad mostem usypać, a kto nie pokaże Twej kartki, niech nikogo nie puszczają straże; Obóz dokoła zawrzeć, a tymczasem znowu Chyżo posłać rączego do króla ku Lwowu. I poganin ci sobie już tę wojnę przykrzy, Niedługo ten miech sklęśnie, prędko się wyikrzy, Kiedy codzień, jak wiemy, ostatnią potrzebą Przyciśnieni, wozami po lasach się grzebą; Wytrzymać im, niechaj się jeszcze szturmem bawią, Zdarzy Bóg, tylo tylko co i dotąd sprawią. Tu się z rady rozeszli, a że już ciemności Padły, Machem zgniecione rozprostują kości. Aż Palczowski z królewskim listem jedzie; prawie Na dobie, toż się znowu zejdą ku tej sprawie, I ten skoro krótkiemi swą posługę słowy Zaleci, powie: "że król zabawiał się łowy, I właśnie szczwał zająca na Szczerzeckim chroście, Kiedym mu list oddawszy, to oznajmił, coście Kazali; ten w skórzane skoro pludry włoży, W drugą zaraz ogary dolinę założy. Jam też jechał do miasta, zbieganego szkapy Nie chcąc przy nim mordować, za psy i herapy; Mrokiem wrócił do Lwowa i nazajutrz rano List mi ten do gospody odźwiernym przysłano. Wojska ma trzykroć więcej, niż my, pode Lwowem, Z którem śpi do południa, potem bawi łowem; Że mię ni-ocz nie pytał, jam też nie brał czasu, Wsiadłem na koń schowawszy list do szabeltasu; Ilem jednak zrozumiał z tamtych panów mowy, Tęsknią i woleliby niewczas obozowy, Niż się włóczyć za królem k'woli onej sarnie, Nieoszacowany czas utrącając marnie. " Na taką relacyą, ruszywszy ramiony, Westchną wszyscy; Sobieski list on otworzony Przeczyta, gdzie się Zygmunt z ich powodu cieszy, I do nich, jak najprędzej będzie mógł, pośpieszy, We stu przeszło tysięcy komunnego wojska, Z Polski od Międzyrzecza, z Litwy od Bobrójska, Byle przyszły powiaty; jakoż jest nowina, Że ich świeżo widziano gdzieś koło Lublina; A co piszą o żywność, prochy i ołowie, Jest dostatek wszytkiego, byle było zdrowie. Pojźrą owi po sobie, toż kiwnąwszy głową, Wyprawują Jarzynę z legacyą nową; Wypisują, jaka jest rzeczy naszych postać, Że trudno tak niezmiernej potencyi sprostać Tą garścią, którą barziej nużą niedostatki Żywności, niźli Turcy; lecz i tę na jatki Mięsne wyda sam Zygmunt, kiedy mu psie gony Milsze niż sława dobra, niż całość Korony, Niźli syn; przynajmniej ten niech ma respekt jaki; Jeśli wzgardził koronę, sławę i Polaki. Tedy dnia i ranego nie czekając świtu, Puścił cugle końskiemu Jarzyna kopytu, Którego we stu koni prowadzi konwoju Do Kamieńca, dla Ordy zerek i rozboju. A już wszyscy śpią, wszytkich sen zasypał makiem, Gdzie jedni przyszłe rzeczy figuralnym znakiem, A drudzy przeszłe widzą; choć człek zmruży oczy, Albo to, albo owo, na myśl mu się toczy. Ale skoro nad światem dźwignie głowę szumny Tytan, herkulesowe minąwszy kolumny, Skoro ziemi i wszytkim rzeczom postać wróci, Pełen Osman nadzieje, wrzeszczy, zrzędzi, kłóci, Całą noc mu się marzy, a on do swej woli Giaurów ostrą bronią rzeże, ścina, goli, A ilekroć się ocknie, każe warty pytać: Rychło-li się dzień wróci? rychło będzie świtać? Zda mu się, że noc roście, i co oczu przetrze, Każe echem grubych trąb zagłuszać powietrze, Każe w pole wychodzić wojskom, ale wprzody Tyra, co same ścinali wczora wojewody. Obyż setną część nasz król miał w sobie tej chęci, W godniejszejby podziśdzień zostawał pamięci! Znał Chodkiewicz Osmana, i co się weń wlewa, Że jako prędko płacze, tak też prędko śpiewa; Jako lada przeciwnym wiatrem się uśmierzy, Tak kiedy po nim wionie, zaraz buje szerzy. I dziś pewnie sukcesu wczorajszego zechce Spróbować, bo nie wytrwa, bo go w serce łechce. Tak Chodkiewicz prorockim kiedy duchem wróży, Każe się mieć na pilnej ludziom swym ostroży; Każe trąbić gotowość, poosadzać wały, Każe u dział puszkarzom przecierać zapały, Zwłaszcza u nieboszczyka Życzowskiego fosy, Gdzie wczora Turcy z trupów robili bigosy. Toż skoro świt pogańskie zastępy osuły, Wziąwszy na postrach słonie, wielbłądy i muły, Wygarnąwszy armatę z taboru na głowę, Ale tej do Kozaków obrócą połowę. Tam hołdowne piechoty, tam Jańczary wiodą, Kędy w oczy sąsiedzi opłotni ich bodą. Druga, kiedy robotę będą mieli w domu, Pewnie, że na ratunek nie pójdą nikomu. Lecz trafią na gotowych i wezmą odkosza Janczary, Transylwani, Multani, Wołosza. Chodkiewicz Sieniawskiego znowu Mikołaja W placu stawia, sam za nim, jakoby z przyłaja, W piąciu rot kopijnika; z swoją stał na przedzie; Lewe skrzydło Zienowicz z Opalińskim wiedzie. Zienowicz był połockim, Opaliński panem Poznańskim, że rzetelniej rzekę, kasztelanem. Prawe Sapieha trzyma, z mężnym Rudominą, Czekając, rychło ku nim poganie się chyną. Tak rozumiał Chodkiewicz, ani się omylił, Żeby po wczorajszemu naszym szyki zmylił. O Lubomirską Turczyn uderzy się stronę, Gdzie, gdy wszyscy giaurzy pójdą na obronę, On tymczasem, lecz lepiej dziś przygotowany, Obnażone z obrońców wczora weźmie ściany. Już tam dział kilkadziesiąt ordynował wcześniej, Niechaj ten ustępuje, komu będzie cieśniej. Jakoż ledwie to hetman do swoich wyrzecze, Kiedy pogaństwo dzidy wyniosszy i miecze, Uderzą w tamtę stronę wszytką swoją mocą, Drudzy na Życzowskiego szaniec się obrocą; Już miną w jego placu Sieniawskiego czołem, Gdy Chodkiewicz kilkakroć okrzykiem wesołem Każe w nich Sieniawskiemu, co może mieć skoku, Zawadzić i sam razem przybędzie mu z boku. Wprzód chrzęst tylko i szelest słychać było cichy, Gdy naszy ławą brali pogaństwo na sztychy; Żaden swego nie chybi i trzech drugi dzieje, Że im ciepłe wątroby kipią na tuleje; Trzask potem i zgrzyt ostry, gdy po same pałki Kruszyły się kopije w trupach na kawałki; Pełno ran, pełno śmierci; wiązną konie w mięsie, Krew się zsiadła na ziemi galaretą trzęsie, Ludzie się niedobici w swoich kiszkach plącą, Drudzy chlipią z paszczeki posokę gorącą. Toż gdy przyjdą do ręcznej ci i owi broni, Polak rany zadaje, Turczyn tylko dzwoni Po zbrojach hartowanych i trzeba mu miesca Pierwej szukać, żeby mógł ukrwawić żelezca; A nasz gdzie tnie, tam rana; gdzie pchnie, dziura w ciele; W łeb, w pierś, w brzuch, gdzie się nada, rąbią, kolą śmiele. Tak okropnem i Turcy i naszy widziadłem, Między młotem a między zostając kowadłem, Co na to z dalszych szyków patrzali i z wału, Już ledwo w drugim dusza rusza się pomału; Raz bledną, drugi płoną; raz nadzieja, drugi Strach im serca okrutny w ciasne wprawia fugi. Turcy liczbie i ludzi ufają wyboru, Ciżby mieli sromotę dziś uczynić wczoru? Czoło wojska całego, którym świeżą skronie Kwitnęły wiktoryą; nie boją się o nie. Naszy zaś garść swych widząc w zastępie tak srogiem, Samym się tylko cieszą miłosiernym Bogiem, Który w słabości moc swą pokazuje zwykle; Że i tu butnych pogan w ich dumie uwikle. Chodkiewicz, choć go starość, choć go słabość nęka, Rzekłbyś, że to nie jego głos, nie jego ręka Tak swoich napomina, nieprzyjaciół bije; Gdzie się tylko obróci, lecą głowy z szyje. Już trzeciego Sieniawski mężny grzeje konia, Sam krwią przemókł do nici, kiedy nań z ustronia Spadnie Turczyn dorodny w okropnej posturze; A długoż dokazować będziesz, psie giaurze? Czasby też przestać! a wraz co siły nań przytnie, Ale cóż? szabla tylko po szyszaku zgrzytnie. Chce powtórzyć, lecz przyszło rozstawać się z światem: Bo mu łeb zdjął i z brodą Sieniawski bułatem. Tak Sapieha na prawym z Rudomina. boku, Tak w lewym z Zienowiczem Opaliński kroku Pomykając; jako więc za staloną kosą Suwa się chłop roboczy siekąc trawę z rosą, Mąż z mężem się zderzają, lecą Turcy z łęku, Pełno wzdychania, pełno konających stęku. Słyszy to Lubomirski i nie czeka dłużej; Jeśli się komu zedrze chciwy chart z obróży, Gdy go lis polem mija, albo zając kusy, Takie czyni serdeczny Lubomirski susy. Koń pod nim skaragniady krwawe toczy piany, Nozdrzem iskry z płomieniem bucha na przemiany, Zanurzy się w zastępach bisurmańskiej zgraje, Ręką bije, przynuką ochoty dodaje, A skoro już wytrzęsie z gładkich kopij toki, Pałaszami tureckiej dosięga posoki; Zamiesza ich jak kotle, jako w garcu kaszę, Sam koncerzem znacznego w oczu wszytkich baszę Obali; toż co żywo kole, siecze, rzeże, Bo Wejer z boku strzela i tyłu im strzeże. Tam Piotr Lipski Araba upatrzywszy, który Pod forgą u złocistej żórawią misiury, Znaczny koniem po rzędzie i jedwabnej kiecy, Wysokie miał ramiona i szerokie plecy, Siła broił nad inszych, siła świata zbawił, Już i konia zmordował, już się sam ukrwawił, Sam nam poździ wygraną, sam bitwę odnawia: Więc go z boku zajeżdża i nieznacznie zławia, Postrzegł tego poganin i prosto nań jedzie, Wprzód go dzidą pomaca, ale się zawiedzie: Bo obojczyk wytrzymał; toż jako się zbliży, Chce pchnąć szablą Lipskiego kęs kirysu niżej, Lecz mu raz zmylił i nim Arabin powtórzy, W piersiach mu bystry pałasz po sam krzyż zanurzy. Jeszcze się opierają, jeszcze Turcy krzepią; Nakoniec kiedy się w nich zblizka naszy wrzepią, Pociskawszy chorągwie i stare buńczuki, Nie pomogły wczorajsze drugim munsztułuki, Ławą wszyscy uciekli, że całemi szyki Naszy im zaszłapują prawie za trzewiki, I co dotąd po piersiach, teraz w grzbiety biorą; Gdzie im aże do kości naszy skórę porą. Jeszcze się bił Chodkiewicz; bo sam Osman z góry W różne się przetwarzając kształty i figury, Prosi, żebrze, posiłek śle jeden za drugiem, Przysięga i nagrodę obiecuje długiem: Żeby wezyr Huseim placu nie odbiegał, Choć ten, co się miało dziać, zawczasu postrzegał, Często się obzierając prostej drogi śledził, Żeby go do obozu żaden nie uprzedził. Toż skoro Lubomirski swoich z pola zżenie, I tam gdzie jeszcze Turcy stawiają grzebienie, Krwawe obróci orły, niech klęka, niech prosi Osman; trudno zatrzymać, kogo strach skomosi; I Huseim i wojsko i one posiłki Uciekną, dawszy na rzeź sromotne zatyłki; Niech co chce obiecuje, nic nie zrówna z duszą, Uciekając samego cara zawieruszą. Tak naszy zwyciężyli (prawda nie bez straty), I Turków aż pod same gonili armaty. Więc i Kozacy dobre dali im podwiązki, Kiedy od ich taboru uciekali w trząski; Bo chorągiew turecką i Siedmigrodzanów Kilkunastu przywiedli wieczór do hetmanów. Patrzcież cnotę sąsiedzką, patrzcież! chrześcijany, Go z nami kopce sypą, do jakiej odmiany Przyszli dzisiaj, że na nas z Turkami się kleją, Choć wolną od ich hołdu mają prowincyją. Za naszę-to uczynność, za nasz trud i spezy, Gdyśmy zbili z Rozwanem Mijala z imprezy, Co im tyrańską ręką chcieli osieść karki, Łakomszych przez pozorne ująwszy podarki; Tedy wolność krwią naszą kupioną, pod władzą, Żeby cedził krew naszę, Turczynowi dadzą. On ci to list w Wołoszech przejęty, on robi, Którym nam wojnę Betlem z pogany sposobi, Którym mu oczy kłóto nieuważnie potem, I przypłacił Gracyan szczerości żywotem. Wrodzona ludziom wada, chociaż jej nie widzą, Że gdy kogo obrażą, zaraz nienawidzą. A toż nam cesarzowi pomoc na Betlema! Jeśli kędy przypowieść tedy tu miejsce ma, Że zawsze złe niż dobre prędszą ma zapłatę; Bowiem w pomście zysk mamy, w uczynności — stratę. Dopieroż Osman postrzegł, czego przez tak długi Czas nie wiedział do siebie, że człek jako drugi, Że wyszedszy z śmiertelnej z ludźmi na świat matki, Też go co wszytkich ludzi czekają przypadki. Dziś on humor wspaniały, on umysł nadęty, W babi płacz i kobiece obraca lamenty; Płakał i tak się po swych bohaterach żalił, Jakby się już tron jego monarchii walił; Tedy mu się srodzy lwi przerodzili w tchórze, Co z niemi za Bałtyckie myślił płynąć morze, Myślił nie Polsce samej (dla tej bałamutnie Pewnieby się nie ruszał); lecz że głowę utnie Wszytkim państwom giaurskim, że ich w jarzmo wprzęże. Gdzież są oni rycerze? gdzież są oni męże, Którzy mieli z Polaki dokazować figli? Jeden miał bić dziesiąci, teraz się postrzygli W bojaźliwe zające, do gęstego chrostu Przed jednym, wieczna hańbo! ucieka ich po stu. Tak rzewliwie narzekał, jakoby go ubił, Osman, zwłaszcza gdy wspomni meczet, który ślubił Swemu Mahometowi; wszyscy spuszczą oczy, Zwieszą karki, bo go ćma starszyny otoczy; Jakoż jeszcze i razu chłosty tak pamiętnej Nie wzięli Turcy na tej wojnie obojętnej, Jako dziś, co i sami z pokornem wzdychaniem Potem przypominali, gdy się traktowaniem W ich obozie bawili naszy komisarze; Jak wiele, jako wielkich, w dzisiejszym pożarze Ludzi, z nieogarnioną szkodą jasnej bronie, I sławnej solimańskiej monarchiej płonie; Tam prawie kwiat Afryki, Azyej z Europą, Giaurską, żal się Boże! podeptany stopą. Znać to było, bo ledwie noc na ziemię padła, Poznawali przy świecach, brali w prześcieradła Swych Turcy kawalerów, na wozy przykryte Kładąc trupów okrzepłych, tułowy pobite. Lecz i naszych beze krwie nie potka wygrana: Tameśmy połockiego zbyli kasztelana, Tam nam śmierć Zienowicza ozionęła, kędy Pogańskie mieszał szyki, gęste targał rzędy, I przodując Pogoni litewskiego księztwa, Kędy największa wrzała bisurmanów gęstwa, Tam się mężną darł ręką, patrząc na przykłady Serca niezrównanego waleczne pradziady, W których dziś regestr wchodząc, takież dzieła w druki Krwią swą na nieodrodne podaje prawnuki; Słał mostem trup pogański mąż serdeczny póty, A że pod nim szwankował koń dzidami skłóty; Skoro padł koń i pan też na ziemię się zważy, Tu mu zła wstęga głowę z szyszaka obnaży, Wszytkie nań strzały, dzidy i kiścienie lecą, W różne go strony fale bisurmańskie miecą. Brać się nie da, lecz w ręce mając pałasz goły, Siekł kogo mógł z potem krew pijący na poły, I ucieli poganie, a on między trupem Tak gęstym stał, sparszy się na pałaszu słupem, W tureckiej krwi po kostki; takież z niego cewki Od głowy płyną na dół, jakoby z nalewki. Dwadzieścia i kilka ran odniósł na swem ciele, I ciętych i sztychowych, tak go przyjaciele Opłakawszy, z życzliwej czeladzi gromadą, Na gotową lektykę wybladłego kładą. Trzy dni żył, duszę potem zbawiennym obrokiem Opatrzywszy, umiera wiecznym jęty mrokiem; Nie umiera, nie w wiecznym śmierć go mroku kryje, Nie da mu cnota umrzeć, która wiecznie żyje! Sześć z swej roty Chodkiewicz towarzyszów traci, Ale mu to najbardziej serce tarapaci, Że znak jego, szczęśliwie z okazyj tak wielu Wyniesiony, dziś został przy nieprzyjacielu. Jankowski był chorążym, z którym szkapa w huku Wziąwszy na kieł ni jeźdźca słucha, ni munsztuku; Skoro pana w najgorsze labirynty wprawi, Tam i zgubi, a Turkom chorągiew zostawi. Wszytkie ta rzecz przeniosła w Chodkiewiczu smętki, Ztąd śmierć starzec i koniec wróży sobie prędki. Jakoż już codzień słabiał i na twarzy siniał, Ubywa mu pamięci, a zgoła dzieciniał. Trzech padło towarzyszów przy swym pułkowniku, Dziewięć Rudominowych dostało się łyku Tamtej śmierci; tamże legł brat jego rodzony; Trzech postradał Sieniawski, krajczy tej Korony. Tam Stanisław Sarnowski, który był piastonem Sławy Opalińskiego, z bratem legł rodzonem, Skoro zbył prawej ręki, z Mucyusem Scewą Powierzonej chorągwie dotrzymuje lewą; Ale gdy koń szwankuje pchnięty przez łopatkę, Żegna świat i oddaje swej drużynie matkę. Porucznik Rudominów ranny: bo dwie strzele, Jednę w nogę, drugą wziął w twarz; i inszych wiele Na tym placu cnoty swej otrzymali piątna, Których na wieki zazdrość nie ruszy pokątna; Pachołków też coś w onej szeregowych zrucie, Owo trzydzieści ludzi zginęło w kompucie. Mniej dał śmierci podczaszy, ale dobrych w pęta: Tam Misiowski porucznik, tam zginął Wierzbięta, Tam Chrząstowski z Podoskim uderzony trzciną Arabską; tamże został Męciński z Byliną; Nie mógł się z Sędzimirem Wrzeszcz wybiegać, którzy Postrzelam leżeli przez długi czas chorzy. Rannych kęs więcej było, pachołków z szeregu Kilkanaście wiecznego poszło do noclegu. Koni koło trzydziestu choć mniej, chociaż więcej. Turków z Usaim baszą sześć padło tysięcy, Okrom co w nocy wzięto, jako się wspomniało, I co trupów po błotnych gęstwinach zostało. Cóż rozumieć o rannych ? co o postrzelonych, Którzy padli na naszych dobrze uzbrojonych Tak gęsto, że i ślepy Turka nie mógł chybić ? Bo kto strzela do okna, musi szybę wybić. Siódmy-to był dzień września, który boży kościół Od początku ku świętu jutrzejszemu pościół, Na cześć Pannie i Matce; bo kiedy się rodzi, Nabożnie chrześcijański świat ten dzień obchodzi. Tedy jako się słońce nad ziemią rozszerzy, Co żywo do modlitwy, wszyscy do pacierzy, Wszyscy Bogu oddają przyrzeczone śluby, Że hardemu pogaństwu ze łba strącił czuby, Że tą garścią chrześcijan pokazał tak lichą, Co może zastępami nad turecką pychą. Z twarzy wesół Chodkiewicz, choć mu serce żali Chorągiew, której wczoraj poganie dostali. "Wolałby sam paść trupem i sto razy ginąć, Niźliby ją miał Turczyn w meczecie rozwinąć. Przeto, skoro się Bogu, z którego zawiśli Wszyscy święci wodzowie i swe odda myśli; Już się więcej nie waha, nie wróży, nie radzi, Szykuje wszytko wojsko i w pole prowadzi; Pozasadza piechoty i działa, gdzie może, Jeżeli Turcy zechcą, gotów w imię boże, Otwartemu zwycięztwa powierzywszy polu, Wydrzeć swoję chorągiew i zbyć z serca molu. Otrzaskani Kozacy każdodziennym hukiem, Szańców swoich pilnują, prócz, że ich z Wasiukiem Dwa tysiąca, na prawym podczaszego szyku, Pilnowało tamtego od Tatar przesmyku. Wstawaj, durny Osmanie! już południe mija, Śpisz, a giaur po polu chorągwie rozwija; Czemuś dziś tak nie rzeźki i tak nie ochoczy ? Wstawaj i przetrzyj psiną zaślepione oczy. Dopiero tryumfował, ali w godzin kilka Puścił skrzydła, podobien do zmokłego wilka; Wlecze swój lud. do pola, tak smutny, tak cichy, Rzekłbyś, że do pogrzebu kto prowadzi mnichy; Bo gdzie serce niezbyte opanują tchórze, Stem go kijów na słońce z kąta nie wyorze. I Turcy chociaż wszytkich znajomych gór szczyty Ogarną i końskiemi osypią kopyty, Nie mają z tą odwagi, chociaż w polu gołem Garść widzą naszych, żeby czoło potrzeć z czołem; Lekkich się tylko harców kontentując gony, Czekając rychło wieczór zżenie z placu strony. Ale skoro Chodkiewicz między ich buńczuki Dostrzeże swej chorągwie, jakby mu na sztuki Serce rąbał, wraz go żal i wstyd i gniew weźmie, Tedy w górę wejźrawszy: "O Boże! jużeś mię Dziś na wieki zapomniał, i już w tej rozpaczy Umrę? i biedny starzec w kraj pójdę rozpaczy? W tej obeldze dni moich dopędzam ostatek, W ręku widząc pogańskich, o żalu ! ten płatek, Na którym znak okrutnej twej śmierci, na którem Katalog spraw i mego żywota, nie piórem, Ale szablą spisany, i nie inkaustem, Ale krwią, którą pod nim rozlewałem chustem, Twoich świętych kościołów, twojej broniąc chwały; Tu blizny ran uczciwych, tu-m liczył postrzały, Tu garb i długoletniej starości mej rugi; Tu Tobie i ojczyźnie oddane zasługi. I chciałem, ale opak twej się zdało radzie, Żeby wisiał przy prochu i mych kości składzie, Anoż nasza po śmierci, o kawy, o bajki, Nieśmiertelność na świecie, kawałek kitajki! Ale tam, tam (dźwignąwszy obie w niebo dłoni) Sława, tam się brać trzeba, cne rycerstwo, do niej!" Tak rozrzewniony starzec lutuje swej szkody, A gdy otrze rozkwitłe z mokrych łez jagody, Skoczy, gdzie Sokołowski wziął, po Rusinowskim Zabitym, nad żołnierzem starszeństwo lisowskim. I rozkaże, zegnawszy z placu harcowniki, Uderzyć o tureckie trzema pułki szyki, Za ich jako na równię z tych gór zwlecze w pole; "Idź w Boży czas, idź śmiało, mężny mój Sokole!" Rzekł; a ci broń wyniosszy, w bok ostrogi kładą Koniom, i na pogaństwo wielkiem sercem jadą. Zmiotą pole jako dym, a pomknąwszy kroku Pod on tłum, skoro białek już obaczą w oku, Zaświecą z bandoletów i dadzą ołowu, I skoczą dobrą sprawą na pół pola znowu, Czekając, rychło Turcy hańbę tak szkaradną Wetując, z góry na nich wszytką siłą padną; Ale ci miasto pomsty, z dziurawemi brzuchy, Poszli nazad, jak chmury podczas zawieruchy, I w tabor się zawarli; naszy też dzień cały W szyku stawszy, wieczorem w swoje weszli wały. Tak kilka dni w pokoju, jakoby na zmowie Obie stronie siedziały, prócz że Tatarowie, Gdy im ani tołokna, ani sałamachy Stawało, do Kamieńca jako i do Brachy Wszytkie pasy i drogi zalegli i ścieżki, Że nikt ani przejechać, ani mógł przejść pieszki. I zgoła, nie mający w tę stronę przechodu, Trzeba się było prędko bać w obozie głodu, Który już mocno w nasze zaglądał namioty; Już rzeźwości i zwykłej przygaszał ochoty. Bo brzuch nie ma rozumu, uszu i niczyjej, Kiedy próżny, nie słucha cale perswazyjej. Z Polski głucho, a rokiem wleką się godziny, Kto czeka, czcze daremnie połykając śliny; Stary żołnierz truchleje, frycowie bez sromu, Sprzykrzywszy sobie niewczas, kradną się do doma, Że kilku wytrzęsionych zacnej szlachty z wozu Kazał Chodkiewicz środkiem prowadzić obozu, I na wieczną niesławę, na wieczną sromotę, Na dziwy ztrąbić wszytkę wojskową hołotę; I zaraz, czego potem sejmem potwierdzono, Wszytkich czci, wszytkich takich dobra odsądzono. Osman pola nie chce dać, chociaż wyzywany, Kul już nie masz z czego lać; proch już wystrzelany. Co wszytko gdy Chodkiewicz myślą utroskaną Rozbiera, aż mu już śmierć grozi wybijaną. Prawie już dogorywa; żywe tylko serce Wielki płomień w malutkiej zawiera iskierce. Wojennego do rady zaprasza senatu; Już chory, już na łóżku położony; a tu, Skoro siedli, wszytko to, co mu spać nie dało, Podaje do uwagi; gdzie milczawszy mało Każdy swe wyda wotum, wszyscy w ten cel godzą, Że się tak i poganie jako naszy głodzą; Taż tam biera co i nam; my to nad nich mamy, Że króla z nowem wojskiem codzień wyglądamy. Trzymać się jeszcze radzą nie wywodząc szyku, Obwieściwszy na rączym senat zawodniku, (Bo się już był Jarzyna powrócił od króla: Ten-że Zygmunt, ten-że Lwów, zające i pola; Toż sprawi co Palczowski; na powiaty czeka, Zblizka go łowy cieszą, nowiny zdaleka); Żeby spieszył co rychlej, żeby już na schyłku, Nie bawiąc się we Lwowie, przybywał w posiłku. Skoro kolej Wejera w onej doszła radzie, "Długa, rzecze, w nauce droga; lecz w przykładzie I krótka i skuteczna; też i mnie przykłady Przyczyną, żem otwartej z bisurmany zwady Nie życzył, i dotąd-em zostawał w swem zdaniu: Że wszytka rzecz należy z niemi na wytrwaniu. Teraz przez niedziel kilka, jak się bawią z nami, Widzę smołę, ladaco, żydy z cyganami, Ciała bez serc nikczemne, albo bez ciał cienie; Wzdyć to jeden nasz ciura kilku Turków żenie; Nie ci to byli w Węgrzech, nie ci i pod Agrem, Gdzie Zygmunt skoro został cesarzowi szwagrem, Słał posiłki, lecz próżno, bom też tam był i ja; Daleko lepsza w Turkach była fantazyja! Nie uciekali nigdy, a gdzie się zawiedli, Wszędzie brali fortece, wszędzie Niemcy siedli, Choć się zamki do wzięcia niepodobne zdały; Bo takie, jakiemiśmy osuli się wały, Co nocleg Niemcy suli; wzdy to jako ślinki Połykali poganie, codzień pojedynki; Tak się tam byli w Pludry, tak i w Węgrów wpaśli, Że przed niemi jako śnieg, jako słoma gaśli. Kędy nasz Wiernek między obcemi narody Ogłosił imię polskie, dopadszy pogody, Gdy go spahij dorodny wyzwie między szyki Na dzidę; z wesołemi chrześcijan okrzyki, Wziął go wpół na kopią, i na jegoż dzidzie, Ścięty łeb do swych przyniósł, ku większej ohydzie. Dobrze było hetmana usłuchać nam zrazu, A sprawiedliwej bożej poufać żelazu, Anibyśmy do głodu, ani takiej cieśni Weszli, byśmy się byli obaczyli wcześniej; Teraz życzę i radzę i proszę w ostatku, Niźli do ostatniego przyjdzie nam upadku, Nie czekając Zygmunta, co nie umie zażyć Szczęścia swego, chciejmy się w boży czas odważyć, A jeśli nam poganie nie zechcą dać pola, Wywleczemy z samego na rzeź ich zastola". Tak Wejer, tak Konarski rozumieli oba, Że ta zwłoka — lekarstwo gorsze niż choroba; Przeto dłużej szańców się swych trzymać nie radzą, I jeśli hetman każe, dziś w Turki zawadzą. Co pomorski z malborskim gdy wojewodowie Wniosą; jakoż to pięknie, gdzie nie tylko w głowie Ale w sercu i w ręce widzieć senatory, Widzieć w potrzebie; dzisia nie wiem jeśli który Do ptakaby się strzelić odważył z rucznice; Ano głowa bez serca raczej do maźnice Niż do głowy podobna; dziady zimostradne! Wyjąwszy którym z młodu okazye żadne Omieszkać się nie dały, a swoich zarobków Przynajmniej tytuł w zysku mają dla nagrobków. Ostatnie miał Sajdaczny miejsce między pany, Więc co-by tu rozumiał ? tak powie pytany: "I ja, wielki hetmanie, z temi trzymam zgodnie, Co się nie chcą zawierać, i nam obóz smrodnie. Potrawiwszy Kozacy, które mieli trochy, Radziby się co rychlej witali z porohy. Jednę tylko rzecz małą dam wam do uwagi, Widzimy, jako w szyku bisurmanin nagi Kupy się tylko trzyma, jako gdy o wilku Czują świnie; wyjąwszy co mężniejszych kilku; W nocy śpią jako drzewa tak bardzo nieczule, Że z ścierwów, z odpuszczeniem, zrucą i koszule. Ni straży, ni posłuchu, ni płotu, ni rowu, Nie poraz Zaporowcy dostali obłowu Dobrego, gdy we śpiączki, dopadszy ich koszów, Z korzyścią się do swoich wracali aproszów. Sadziłbym, żeby wojsko całe poszło z nami, My będziem kredencować, będziem przewódcami. A dziś zaraz nie głosząc, jako padnie słońce Szczęścia kusić, anioły mając za obrońce". Tu przestał; a Chodkiewicz pomilczawszy chwilę: "Mój kochany Sajdaczny, a nuż się omylę Na Kozakach? nuż znowu tak na łupie padną Jako pierwej, i hańbą nakarmią szkaradną Całe wojsko ? bo-by nam nie uszło wszetecznie Z Kozakami uciekać i wstydać się wiecznie. Druga, nie czciłoby to naszego narodu Czekać nocy z wygraną i słońca zachodu. I ja-bym miał zgrzybiałą starość tem oszpecać? Me chciej-że mi tak bardzo tej nocy zalecać, Czemuż nie we dnie raczej? kiedy słońce świeci, Jako starych Sarmatów nieodrodne dzieci, Których rycerskie dzieła niebieskiego oka Godne były, nie nocy ponurej tłomoka? Ale ja, będzie-li was wszytkich na to zgoda, Przeczyć nie chcę, i ze mnie jako z gęsi woda". Tu Sobieski, skoro nań wszyscy pojźrą, rzecze: "Bóg, który wszystkie rady kieruje człowiecze, Niech jej i nam użyczy, a dla swojej chwały Zetrze przez nasze ręce pogańskie nawały. Mądrze wszytko uważasz jako hetman baczny. Co tu wojewodowie, co wnosił Sajdaczny, Chwalę serce w Konarskim, chwalę i w Wejerze, Oba wielcy mężowie i dobrzy żołnierze; Lecz się bić z Turki polem? wątpliwemu losu Wierzyć ojczyznę? na to nie mogę dać głosu. Czego żem w pierwszej radzie dał dowody słuszne, Powtarzać ich nie będę; nie tak jeszcze duszne I konieczne potrzeby na nas nastąpiły, Żebyśmy swe z Turkami równać mieli siły. Zawsze rady ostrożne, a pewne lepsze są, Niż prędkie, co upadek pospolicie niesą. Ale daj to, żebyśmy wygrali i polem, Cóż kiedy nie wynidą? to my ich wykolem? Wszak-eś doznał dopiero, że nie chcieli z góry Zwieść się, chociaż obojej wojsko armatury Stało w szyku cały dzień; jakby ich do łęku Przykuł, choć im brał dzidy Sokołowski z ręku. Szkoda tedy i myśleć otwartym iść bojem, Za ich prędzej fortelem i sztuką ukrojem. Prawda, że nocna napaść, ile te legarty Snadniejby pożyć mogła, których żadne warty, Jako nam powiedają ci, co do nas zbiegą, Żadne posłuchy, żadne szylwachy nie strzegą; Ale obóz martwemi osnowawszy działy, Rozumieją, że same będą im strzelały. Cóż gdy do tej towarzysz nie wyjdzie potrzeby? Pachołek, kozak, ciura, więcej patrzy, żeby Co porwał, potem chyłkiem uciekł ze zdobyczą. Tacy-ć łup, a mężniejszy śmierć i rany liczą. Rozum jednak od tego; i nocnej Bellony Nie raz zażył szczęśliwie hetman rozgarniony, Bo co się mroku tyczy, że sławniej w dzień biały Zwyciężać, tam reguły te miejsce miewały, Gdzie równy nieprzyjaciel i w liczbie i w sile; Ale my przeciw sobie mając pogan tyle, Żeby ich dziesięć biło jednego naszyńca, Życzyłbym do wygranej nie patrzeć gościńca. Jaka się droga poda, czy męztwem czy sztuką, Dosyć sławy, Polacy kiedy Turków stłuką. Tak Scypio Syfaksa, tak Julius Franki Bił, i w ostatnie przywiódł ciemną nocą szwanki, Wielcy oba i sercem i ręką wodzowie; Aleć nie ludzie tylko; sami aniołowie, Ile razy Bóg kazał swym iść ku pomocy, Zawsze takie posługi odprawiali w nocy. Tak bito Syryjczyki, tak Madyanity. Jeżelić to do serca Bóg podaje, i ty Nie wątp i nie wzdrygaj się, na co wszytkich zgoda, Choć i w nocy uderzyć w tego kaziroda, A pan wszytkich hetmanów, wojsk niebieskich zgraje, Niechaj ci rady, serca i siły dodaje". Więc że leżał Władysław i nie mógł być w onej Konsulcie, z tem do niego Denoff wyprawiony: Gdy się we dnie nie chcą bić, kiedy tacy tchorze, Pójdziemy Turków macać po iskrach w taborze. Tak dziś w radzie stanęło; lecz przy haśle aże Do tej się brać imprezy Chodkiewicz rozkaże. Przypadł na to Władysław, bardzo tylko prosi, Niechaj się to przed czasem Turków nie donosi, Którzy za Dniestr przemknąwszy wielkie działa cztery, Strzelali do kozackiej tak długo kwatery, Póki ich także Lermunt z swojej nie namacał, A tak Turczyn tąż drogą, którą wyszedł, wracał, Zabiwszy z kilku ludzi pułkownika Jacka. Tylo nas uszkodziła ona ich przechadzka. A tymczasem Chodkiewicz starych wojowników Zebrawszy, koło przyszłych rozmawia się szyków, Znaczy, kędy kto ma iść, kto ma zacząć zwadę, Kto działa opanować, ubiedz retyradę. We dwoje się uderzyć zdało na pogany; Naprzód tu, gdzie kozackiej blizcy byli ściany, Potem górą, zkąd Turcy zwykli chodzić we dnie, Minąwszy pole, w którem działa stały średnie. W pierwszej stronie Kozacy, a z niemi piechoty Część polskiej, część niemieckiej, mieli łomać płoty. Za temi wszytkie pułki zaraz wpadać miały, Co na skrzydle wielkiego hetmana stawały. Od lasów, zkąd się Turcy najmniej spodziewali, Ernest Denoff z swemi się Inflantczyki wali; Tam Almad Węgrzyn z pułkiem; tam z mężnym Lermuntem, I Wejer i Konarski gęstym iskrzy luntem. Za tym i w tropy wszyscy szli Polacy naszy, Których wielką część wodził koronny podczaszy. Przed tem i owem wojskiem pancerne iść miały Pułki; jeśliby się wprzód ze strażą potkały Albo z inszemi ludźmi, żeby wsiadszy na nie Nie oparli się aże w tureckim majdanie, (Mieli do tego sprawne kałauzy i zbiegi) I tam żeby stanęli sprawieni w szeregi;. Tym też czasem Kozacy i nasz żołnierz pieszy Nie omieszka w posiłku i w obóz pośpieszy; Razem z pola uderzą w surmy, w trąby, w bębny, A Turcy padać będą jako las porębny. Krzykną larmo, na co już sto tysięcy ciurów Czeka; a i ci gołych nie niosą pazurów. Chodkiewicz z Lubomirskim jakoby na szparze Stanęli, wziąwszy sobie bez kopij usarze; Już obóz opatrzyli, gdzie Władysław chory Łaje uprzykrzonemu łóżku, klnie doktory, Wolałby dziś w szyku stać i wyciągać uszy, Gdy imię Jezus tabor pogański zagłuszy. Tam został Kochanowski we trzechset piechoty, Tam Rozen i gotowe w placu cztery roty Brak wojskowych pachołków, z długą strzelbą przytem, Po wałach obozowych i jemu zaszczytem. W tej-byś widział posturze wojsko i hetmany Czekające, rychło-li na świt wietrzyk rany Wionie; rychło-li zorza niebo zapurpurzy, Skoro z nieba rumiany proporzec wynurzy, Bo się ten czas zdał prawie do onej roboty. Wszyscy pełni nadzieje, pełni i ochoty Znaku tylko czekają, rychło osieść kłęby Pogaństwu, słowa żaden nie wypuści z gęby; Milczenie zakazane; bo na tem należy, Jeśli kto chce fortuny spróbować w kradzieży. Aż tylko co pierwszego mają ruszyć kroku, Deszcz (chociaż niebo było prawie bez obłoku, Gwiazdy pięknie świeciły) zrazu poszedł mały, Aż co dalej to większy, że zalał zapały. Już też dzień ognistemi Tytan koły wiezie; Więc żeby nie wiedzieli Turcy o imprezie, Wszyscy z serca westchnąwszy, co najciszej mogą. Pierwszą do swych obozów wracają się drogą, I chowają do pochew wyostrzone broni, Gdy kęs nieobiecany z gęby się wyroni. Bóg, którego litości żaden wiek nie skróci, Dał dokument ojcowskiej nad nami dobroci, Za którą póki Polskiej, póki świata staje, Niechaj mu chrześcijaństwo wszytko chwałę daje! O jakoż często człowiek w swojej radzie błądzi! Jakoż często swe szczęście niefortuną sądzi! Nie mogła się sposobem ludzkim ona nadać Impreza: bo kto widział, ten może powiadać, Jakim kształtem obozy tureckie tam stały, Tak gęsto miasto szańców otoczone działy, Że oś z osią zetkniona, koło z kołem spięte, Nie mogło być żadnemi siłami rozjęte; Pod każdem działem puszkarz z zapalonym knotem, W dzień spał, aleby w nocy przypłacił żywotem. Przy nich zaraz namioty i armatne wozy, Mocnemi nakształt płotu opięte powrozy, Tak ciasno, tak dychtownie, żeby zając szary Nie mógł uciec między ich szopy i kotary. Wązkie ścieżki, któremi póki dzień chadzano, Na noc je bydły, końmi zewsząd zastawiano; Wkrótce co krok to na łeb trzebaby upadać, Nie wiedzieć co wprzód czynić, czy bić, czy się składać, Zwłaszcza w tej stronie, którą naszy chcieli zwady, Niepodobna bez klęski i hańby szkaradej. I nie są tak ospali Turcy jako prawią, W nocy się bankietami, w nocy grami bawią; Co buńczuk, co znak, to ksiądz, hodzia ich językiem, Któremu, gdy całą noc niesłychanym krzykiem, Jako kazał Mahomet w swoim alkoranie, Budzi ich do pacierzy, gęba nie ustanie. Każdy namiot starszego końską znaczy grzywą, Przed którym co noc lampa gorywa oliwą, I nie wprzód ją zagasi, aże nad tym światem Gwiazdy zgasną i Febe poblednie przed bratem. Ale niechby tam naszy wpadli okrom wstrętu, Któżby im ręce trzymał od takiego sprzętu, Który jako nam potem komisarze naszy Prawili, u każdego wezyra i baszy Tak bogaty, tak świetny, że choć złoto kopie, Żaden mu pan nie zrówna w całej Europie; Każdyby brać niż się bić wolał i dla złota Cisnąłby szablę drugi, taka jest ślepota W podłych ludziach: bo szlachcic choćby był łakomy, Wytrwać musi, śmierci się bojęcy widomej. A kiedyby się naszy zabawili łupy, Turcyby się postrzegszy zebrali do kupy, I bez wszelkiej trudności nie mający wstrętu, Garść naszych w takiej cieśni znieśliby do szczętu. Co widząc dobrotliwy Bóg przez onę słotę Niewczesną swoich ludzi przygasił ochotę, Mógł ci on wszytkich Turków uśpić bez pochyby, Żeby ich naszy brali jako nieme grzyby; Ale już swej przez cuda przestał mnożyć chwały, Ani nasze zasługi tyle wagi miały. Ledwo z konia Chodkiewicz, nie spawszy noc całą, Zsiędzie, ledwie że z grzbieta zbroję zdejmie trwałą, Aż on Greczyn Weweli z Radułowym listem Prowadzi się z obozu tureckiego i z tem: Że hospodar wołoski w przyjaźni statkuje Przeciw Koronie, którą i w tem prezentuje, Kiedy życzy pokoju z Turkami z swej chęci; W czem lepiej informują otwarte pieczęci, Które skoro w zupełnej przeczytają radzie, Też chęci, też ofiary za fundament kładzie. Pokój bardzo zaleca i dołoży tego, Że teraz już poganie skłonniejszy do niego; Prosi zatem, jako jest szczerym przyjacielem, Żeby kto do wezyra przyjechał z Wewelem Człek roztropny, któryby do szczęśliwej zgody, Pierwsze łomał z wezyrem Huseimem lody; Dostatek mu wszelaki, choć w pogaństwie grubem, I zdrowia bezpieczeństwo obiecuje ślubem; Co acz prawem narodów miewają posłowie, Na jego osobliwie będzie teraz głowie. Wdzięcznie listy przyjęto i poselstwo ono, Ale odprawę na czas inszy odłożono. Poseł w zamku chocimskim zmieszka czas niedługi, Mając naszych przystawów i stróżów i sługi. A tymczasem Chodkiewicz znowu głową robi, Znowu się na wycieczkę wczorajszą sposobi; Obiad przeto nadzwyczaj odprawiwszy rychlej, Ponieważ i poganie w obozie ucichli, Wsiada na koń starszeństwa otoczony zgrają, I bliżej podjechawszy uczy jako mają Postąpić, którą stroną na Turki uderzyć, Gdzie klinem iść, kędy się rozwieść i rozszerzyć; Patrzy przez perspektywę, gdzie najrzedsze działa, Któraby ściana przystęp sposobniejszy miała, Chciałby dziś lepszą sprawą, w lepszym iść porządku, A pomniąc, że od Boga potrzeba początku, Kto chce skończyć szczęśliwie, skoro z konia zsiędzie, Każe śpiewać nieszpory po namiotach, wszędzie Gdzie byli kapelanie i jeśli kto co wie Na się, spowiednikowi niech do ucha powie. Już mrok padał na ziemię, już jasny dzień mija, Już hasło otrąbiono w obozie "Maryja", Co żywo się gotuje, jedni ostrzą bronie, Drudzy strzelbę ku przyszłej ładują Bellonie; Czeladź luźna do swej się zbiera kompanijej; Bo im w takiej najwięcej wolno okazyjej: Potem się w pułki dzielą, a z swojej drużyny Wodzów sobie sposobnych biorą i starszyny, Hetman im zaś chorągwie na to samo szyte Posyła z winszowaniem, do drzewców przybite; Rotmistrzów im potwierdza dla większej powagi, Obiecuje, jakiej kto dokaże odwagi, Taką wdzięczność i takie odpłacać nagrody, Że wszyscy szli jak na miód, wszyscy jak na gody, Czekają, rychło-li się przez munsztuk ozowie Trąba, gotowi w drogę, słudzy i panowie. I jeżeli kto widział ono wojsko nowe, Cośmy dotąd za śmieci mieli obozowe, Kiedy szykiem przestrone ogarnęli pole, Przyznał, że się o samo Konstantynopole Mógł niem kusić; tak było ludne, zbrojne, chciwe, Nie tylko w nocy dusić Turki bojaźliwe. Chodkiewicz to sprawiwszy, jak dopadł poduszek, Zasnął zniewczasowany na chwilę staruszek. Aż od straży placowej kilka koni spadnie, Wiodąc dwu brańców naszych, strwagani szkaradnie; Budzą ze snu hetmana, a ten skoro wstanie, Słyszy, że w szykach stoją gotowi poganie; Ci dwaj się rozwiązawszy, co mogli najprościej Zbiegli, i takie swoim dają wiadomości. A ono z Mościńskiego sześć pachołków roty, Wszytko Węgrów, do Turków popaliło boty, I ci zdrajcy o naszym przestrzegli fortelu, Ci sprawili ostrożność i w nieprzyjacielu. Znowu Bóg strzegł, że naszy w swoim propozycie, O szkodę i haniebne nie przyszli rozbicie. Kozacy przewąchawszy, że na tamtej stronie Dniestru, gdzie Turcy bydła pasali i konie, Żadnej nie masz przestrogi, na drzewie się zbitym Kilkaset przeprawiwszy, z obłowem sowitym Okrom szkody wrócili; narznęli poganów, Nagnali koni, bydeł, wielbłądów, baranów. I tak mieli po woli, tak ich dobrze zeszli, Że kilkanaście całych namiotów przynieśli, Różnych sprzętów żołnierskich, różnego rynsztunku, Z których parę cudnych kit dali w podarunku Wielkiemu hetmanowi; wziął puzdro podczaszy Z ośmią pełnych szorbetu pachnącego flaszy. Tak Kozacy broili, a tymczasem nasze Nużne wojsko słabieje i konie bez pasze Zdychają; smród w obozie, zkąd chorych napoły; Niemcy sną jako muchy i ledwie im doły Zdrowi kopać nadążą; Węgrzy zuciekali. Ale i Zaporowcy już się bardzo chwiali, I przyszłoby do buntu dla nędze, dla głodu; Lecz i tu nie zaniechał pokazać dowodu Cnoty swojej Sajdaczny, gdy i sam zabiega I w czas o buncie onym hetmanów przestrzega; Zaczem rady królewicz wskok do siebie zwoła, Żeby zatrzymać, nim się rozbiegają koła. Zkąd prosto Lubomirski z Opalińskim jedzie I Sobieski, posławszy Zieleńskiego w przedzie Do taboru; w namiecie, kędy Sajdacznego Zebrała się starszyna prawie do jednego; Więc kiedy owym dwoma tak się podobało, Sobieski, który tam miał znajomych niemało Z moskiewskich jeszcze wojen, a wiedząc to na nie, Krótko mówił (że ckliwi na długie słuchanie). "Nie w jedne, o junacy rzeczypospolitej! Szabel nieprzyjacielskich doświadczeni zgrzyty, Zkąd sława, o którą dziś stojemy do garła, Napełniwszy świat nizki w niebie się oparła; Świat, mówię; bo i morzem i na ziemi suchej, Tyleście bisurmańskiej nacedzili juchy, Żebyście nią z porohów, kędy przejazd trudny, Mogli na Helesponty swoje zmykać sudny; Moglibyście, tego wam człek nie ujmie płochy, Ich trupem takie drugie układać porohy; Jeszcze się Szwed, co wojną tak bardzo poryżał, Jeszcze się z waszych ręku Moskal nie wylizał. Dziś na tym stopniu stoim, co wam nie nowina, Albo zwyciężyć, albo mieć panem Turczyna; Tyle greckich i rzymskich kościołów, w tytule Ale nie w rzeczy różnych, obrzydłej regule Mahometowej poddać? tedy nam ci będą Dawać prawa rzezańcy? ci karki osiędą? Ci będą obrzezywać nasze syny w jatce Na wzgardę Jezusowi a Pannie i Matce ? Ci żydzi i cygani, że kupców ominę, Będą z dzieci wybierać naszych dziesięcinę? Nie da Bóg; ale i my dziś na placu mrzemy, A na taką obrzydłość niechaj nie patrzemy. Jużci Osman wymierzył meczet w Carogrodzie I przysiągł nie pomyślić nigdy o odwodzie, Aże pod swoją szablą nasze głowy zliczy, I na każdą ustawi pobór niewolniczy; Wam na morze do Malty, kędy go bót ciśnie; Nam każe do Persyej; albo się umyślnie Z którymkolwiek monarchą chrześcijańskim zwadzi, I chrześcijan przeciwko niemu wyprowadzi; I będą krew swoję lać pogaństwu igrzyskiem, Którzy krwie Chrystusowe, związkiem jęci blizkiem. Z tem-eśmy tu posłani dziś od królewica, Który na miejscu swego zostaje rodzica, Do was zacne rycerstwo, żebyście dla Świętej Wiary i dla ojczyzny, roboty zaczętej Nie odbiegali; stokroć szacując to drożej Niż żywot; a cóż ? choć się w brzuchu nie dołoży, Opatrzy Bóg swych ludzi; temu się niech sprawi Brodawka, że was w taki niedostatek wprawi. Gdyby był przedsięwziętej drogi nie chciał krzywić, Moglibyście i kogo przy sobie pożywić; Wcześniej się było z nami na to miejsce stawić, Aleć tego żałować snadniej niż poprawić. Teraz się z wami dzielim: cóżby to za para? Wy przy nas krew lejecie, raybyśmy suchara Odmawiać wam myśleli? Żołnierskiego myta Pięćdziesiąt wam tysięcy da rzeczpospolita, Na co się i królewic i senatorowie. Podpiszą i nie wątpcie, że się stawią w słowie: Proszą przez spólną wiarę, przez wszytkie dowody Męztwa i cnoty waszej na polskie narody, Przez domy i domostwa i dzieci i żony, Nie dajcie chrześcijańskiej poganom korony! Albo idźcie; my-ć wszyscy trup na trupie lężem; Nie wiem, gdzie się przed wściekłym tureckim orężem Skryjecie i wy? Czemuż nie raczej w tem polu Umrzeć, albo zwyciężyć? Ale i o królu Codzień świeże awizy i że o nas radzi, Że wojska, że żywności dostatek prowadzi. " Nie jednako przyjęta ona mowa była: Starszyna uważniejsza zaraz pozwoliła, Pospólstwo zaś jak bydło chce zażyć pogody, Większe chce wytargować płace i nagrody; Lecz i tym prędko zawarł Lubomirski usta: "Byle się ta pogańska skróciła rozpusta, Klnę wam na to cnotliwe, prawi, moje słowo, Jeśli mnie Bóg przywróci do ojczyzny zdrowo, Że tylą drugą summę liczyć wam rozkażę Z mych dochodów prywatnych; i tego dokażę, Że wam rzeczpospolita i żołdu podniesie, Gdy przy niej w tak potrzebnym zostawacie czesie. Teraz co chleba, co jest dla koni jęczmienia, Wszytek rozdam między was; mnieżby pożywienia Bóg nie miał dać tak dobry, dla którego chwały Umieram i krew cedzę, gdy trzeba, dzień cały?" Krzyczą wszyscy dziękując i ci, którzy stali Opodal, niewiedzący, za co dziękowali; Sajdaczny też na końcu żołnierskiemi słowy, Że swej służyć ojczyźnie i zdrowiem gotowy, Wyświadcza i prowadzi do koni z namiotu; I tylko tylo było z Kozaki kłopotu. Potem gdy obiecane dano prowianty, Kasza im i suchary stały za bażanty; A więcej się na nasze nie spuszczając datki, Co noc niemal to Turków łowili w ukradki.
Ten post był edytowany przez Mikołaj Radziwiłł Rudy: 26/09/2010, 20:50
|
|
|
|
|
|
|
|
Część siódma :
Już dni kilka minęło, jak Weweli siedzi W Chocimiu, czekający od nas odpowiedzi Na listy hospodarskie; ani się go dłużej Trzymać zdało; niech o nas nikt opak nie wróży. Jeśli wezyr pokoju życzy sobie szczerze, Nie gardzić, owszem przyjąć uczciwe przymierze: A jeśli nam też tylko pulsu chce pomacać, Pewnie umrzeć wolimy niźli się opłacać. Dowiemy się bez kosztu, co on w głowie przędzie, Tym też czasem, albo król, albo osieł będzie. Lecz kogo posłać, długo z myślami się wodzą, Aże się na Jakóba Zielińskiego zgodzą. Ten rządził podczaszego koronnego dworem, Człowiek poważny, mówny, z rozumem, z humorem, Wszytkim się zdał być godnym legacyej onej; Więc z Wewelim nazajutrz był i wyprawiony. Który kiedy w namiecie przed Husejmem stanie, Wnet mu da wedla siebie miejsce na dywanie. Tam po krótkiem pytaniu, krótkiej odpowiedzi, Rzecze wezyr: "Pożal się Boże, że sąsiedzi Naszy panowie, żywszy w zgodzie czas tak długi, Dziś światu na dziw przyszli przez domyślne sługi; Płochość ich Żółkiewskiego, kozacka swawola Na srogie krwie rozlanie zwiodła w te tu pola". Skoro wezyr dokończył, Zieliński też krótkiej I prostej mowy zażył bez wszelkiej ogródki: "Za listem Radułowym, który-m przyniósł z sobą, I za wolą hetmańską stanąłem przed tobą, Wszech narodów przywilej mając, że powrotu Nikt mi bronić do mego nie będzie namiotu; Że w mej podłej osobie i niewyśmienitej Będzie cał honor Polskiej Rzeczypospolitej". Tu Huseim na piersiach położywszy dłoni, Oczu trochę przymruży i głowy przykłoni. Toż Zieliński: "Bóg, który sądzi i bez świadków, Bo jako cnót, tak wiadom ludzkich niedostatków, Niechaj wstąpi między nas, a kto okazyją Tej zwady, niech go ciężkie jego plagi biją! Zawsze polscy królowie, pojżrymy-li dalej, O waszych się cesarzów przyjaźni starali, Chociaż na to sarkały chrześcijańskie trony, A zwłaszcza, który z nami był i spokrewniony; Nawet nieraz proszeni: woleli być w czyjej Niechęci, niżeli iść na was w kompanijej Pomniący na przymierze; tedyby daremnie Przysięgi, które sobie czynimy wzajemnie ? I teraz, kiedy Osman po zmarłym Mechmecie Ojcowski tron osiadał; jakowy na świecie Zwyczaj jest u monarchów, kto z kim sprzyjaźniony; Posyła Zygmunt posła, nowej mu fortuny Winszując, żeby długo panował i zdrowy, Oraz żądał starego przymierza ponowy. Z czem niż Ożga, starosta trębowelski, zbieży, Aż goniec Otwinowski ledwie że z odzieży Nie odarty powraca; Ożga się też wolał Wrócić, boby tak cudnej gościnie nie zdołał. Aż nam po tym kontempcie zaraz wojnę głoszą, To my winni, że wam kraj Kozacy pustoszą? A wy nie, co Tatarów nie chcący mieć w karze, Trzymacie nasze wojsko właśnie jak na szparze? Czy Kozaków pilnować, czy się ordom bronić, Nie wiedzieć którą ścianę tem wojskiem zasłonić? Karać było Tatarów, pewnieby was byli Kozacy na Bosforze nigdy nie szkodzili, Których hersztowie zawsze skoro się wracali, Takiej swojej odwagi gardłem przypłacali. To w bunty, to się wiązać i zbierać do kupy, To do nich wojsko nasze, a z boku psi w krupy. Wołochów co się tyczy, te krwią naszą stały, Zawsze od polskich królów hospodarów brały; Wyście nam ich wydarli, co całemu światu Jawno, i nie ztrzymali tamtego traktatu, Gdyście starożytnego wypchnąwszy Mohiłę, Na jego dali miejsce Tomszę szaławiłę, Któremu z oczu patrzył zbój, nie państwo raczej. Tenci i Żółkiewskiego przywiódł do rozpaczy; A to jakie uwarzył, takie piwo wypił, Choć je dzisiaj na całą koronę wyskipił. Co jeśli was bolało, pierwej było posłem, Nie zaraz nas pałaszem obsyłać wyniosłem. Nie na toć to, nie na to te wasze zawody, Ale tak się zda; nie mąć-że, baranie, wody! My jako się raz bozkiej poruczyli dłoni, Mamy pewną nadzieję, że nas ta obroni. " Zadął zaraz Huseim z tej repliki sowę, Czy mu prawda, czy basza Karakasz wlazł w głowę; Bo mu właśnie pod ten czas ktoś przyszedszy z dworu Powiedział, że ten jutro wnidzie do taboru. Basza-to był z Budzynia, na wezyrat godził; Przeto ludzi czterdzieści tysięcy przywodził. Nie rad był emulowi Huseim okrutnie, Przeto one dyskursy z Zielińskim wskok utnie; Prosi, żeby się trochę zabawił z Radułem, Wiedząc, jako należy na hetmanie czułem; Bo się już słońce w morskie zbierało zatopy. Z tym Zieliński do sobie naznaczonej szopy Odchodzi i wołoskiej zażywszy wieczerzy, Da się Bogu w opiekę i do wczasu mierzy. Nazajutrz skoro czarna noc ustąpi dniowi, Karakasz się z swem wojskiem pisał Osmanowi.; Dobrych przywiódł i prawie żołnierzów wybranych, A zkąd pochwały godni, jeszcze nie strwaganych; Którzy pełne tryumfów z węgierskiego zboju Ręce przynieśli, znać ich z koni, znać i z stroju. Potem ludzi posławszy na ich stanowisko, Wita cara całując szatę jego nizko. Prawieś mi pożądany przybył — Osman rzecze — Tak długo mi się wojna uprzykrzona wlecze, Że mi się żywot przykrzy; całe świata kręgi Jużby Selim zwojował; a ja tej mitręgi, Garści podłych giaurów (bo zbici na nogę Co mężniejszy przed rokiem) zwojować nie mogę!" Na to rzecze Karakasz: "Nie masz pod Chocimem Żołnierzów onych, którzy świat brali z Selimem; Trzeba wierzyć, o panie, dawnemu przysłowiu: Że lepszy funt we złocie, niż cetnar w ołowiu ! Ale aza Bóg zdarzy w imię Mahometa, Że tym durnym Polaczkom nachylimy grzbieta. Wstyd i hańba nieznośna cesarskiej osoby, Tak małego pielesza nie wziąć do tej doby! Chociażby tam nie ludzie, ale byli dyabli, Odpuśćcie, jużbyście ich przy sercu i szabli, Gdyby miłość ku panu a rycerska cnota Przystąpiła, mogli wziąć; lecz wolicie kota Ciągnąć z niemi tak długo, aże spadnie zima, I śnieg was tu w tem polu z niemi pozadyma; Niż biesa niewieściuchów pana mi żal, który W młodości swej na takie podłe przyszedł ciury: Bo żołnierzem zwać szkoda, kto się bić nie może, Lepszym gdzieindziej kładą na szyję obrożę; Nie czekaj dalej jutra, a na mą ochotę Przysięgam, że do nogi giaurów pogniotę! Dziś ich szańce objadę i zrozumiem modę Szturmu, na który tylko swych ludzi wywiodę; Nie trzeba mi legartów, niech zdaleka stoją, Niechaj się mi dziwują, kiedy się bić boją; Albo, żeby się moi, bo się często myli Fortuna, tchórzem od nich nie zapowietrzyli. " Tak zuchwałe Karakasz gdy wywiera kuty, Wszyscy cyt, każdy jakby makiem był zasuty. A Huseim się cieszy i to krótko przyda: "Jeśli każe, że z swoim pułkiem go nie wyda W szturmie, chyba jeśli mu tej sławy zazdrości, Przynajmniej wolno będzie posiłkować gości; Albo skoro w pień wytnie giaurów, na kupy Z ich obozu zabite będzie włóczył trupy". Poczuł on tyr Karakasz: "Nie słowy, nie słowy, Lecz tego — rzecze — com rzekł, rękami gotowy Poprawić; mieliście czas zdobić sławę swoję; Ani o dziwowidzów, ani pomoc stoję. " A tu Osman zoburącz za szyję go chwyci, Gdy mu tak obumarłe nadzieje podsyci. "O wielki bohaterze! o mój drogi synu! Wolałbym dziesięć takich niźli tysiąc gminu: Abowiem szedszy z niemi jeszcze na przededniu, Wziąwszy Preszpurk, stanąłbym bezwątpienia w Wiedniu, W Rzymie-bym był na obiad, a durne Wenety, I co tylko Włoch, wszytkie pojadłbym na wety." Tak już głupi uwierzył Osman Karakaszy, Że Polaków nadętym pęcherzem wystraszy. "Aleby to rzecz dobra — przyda cesarz — była, Żeby wszyscy patrzali Turcy na twe dzieła; Niech się teraz zawstydzą, niech uczą na potem, Jako padną giaurzy pod twej dzidy grotem." Piętnasty dzień był września, gdy on basza śmiały, Objechawszy kilkakroć wczoraj nasze wały, Miawszy do onej swojej imprezy dwu szpiegów, Zwyczajnie z Mościńskiego węgierskich szeregów, Postawił wojsko swoje ku tej właśnie stronie, Gdzie mu o wązkiej fosie i słabej obronie Zbiegowie powiedali: bo Mościński w przedzie W szańcu mając Wejera, licho się obwiedzie. Za Karakaszem stanął, przynajmniej na dziwy, We trzechkroć stu tysięcy Huseim życzliwy, Kiedy mu się krwie polskiej, jako w mowie swojej Przysiągł wczoraj Karakasz, toczyć nie okroi; A tymczasem niezmiernie śmieje się w zanadrze, Że Karakasz w godzinę pewnie nogi zadrze; Jeszcze nie zna Polaków, z Węgry i z Niemcami Nawykszy się bić, dziesięć stoma tysiącami. Sześćdziesiąt machin zatem ku Lubomirskiego Bronie rychtuje, które bez skutku wszelkiego Niebo dymem kopciły, a grzmotem niezmiernem Z gruntu się trzęsła ziemia pospołu z Awernem. Stanisław stał Stadnicki z swą chorągwią w straży, Temu zginął Broniowski; drugiego obnaży Ze słuchu towarzysza ten trzask; więc i koni Kilku od kul okrutnych na placu uroni. Południe nadchodziło, gdy Karakasz basza Starszych wojska swojego do koła zaprasza I, pokazawszy miejsce, w które szturmem godzi, Wszytkich krótko napomni; potem sobie młodzi Sześć przybierze tysięcy: z temi kredencować, Z temi zwykłej chce dzisiaj fortuny próbować. Między których jańczarów skoro uszykuje, Wszytkim, wszytkim zsieść z koni zaraz rozkazuje, Które głupi bez straży zostawiwszy w lesie, Krzyknie na swych i szablę do góry wyniesie. Na myśl naszym nie padło, żeby w kąt tak ścisły Szturm Turcy dać i mieli obracać zamysły, Wejer w szańcu od pola, Lubomirski w drugim U swej brony ma działa przy muszkiecie długim. Ale skoro Karakasz, minąwszy Wejera I bronę Lubomirską, prosto się pobiera, Kędy cudzą Mościński ćwiczony przygodą Patrzy, czy nie nań Turcy szturmy one wiodą, - Toż hetmani do pola, toż w obozie larmo! Wejer widzący ślepych Turków, nie chce darmo Strzelać; którzy gdy na szańc Mościńskiego skorą Chęcią wpadną, odkosza naprzód rzeźko biorą: Trafią na gotowego; lecz w gęstwie tak wielkiej Jako w morzu malutkiej nie poznać kropelki. Swojemiż trupy Turcy wyrównawszy fosy, Drą się w obóz jakoby rozdrażnione osy. Już Mościński tył podał, już piechota nasza Uciekła, już się za wał przewalił sam basza; Pełno trwogi, pełno krwie, gdy Chodkiewicz stary Wpadnie w majdan i krzyknie, co w sobie ma pary: "Już poganie w obozie! komu miła cnota, Dziś plac, dziś ma do sławy otworzone wrota I Hej! moja żywa młodzi, do strzelby! do broni! Niech tu znowu Turczyn kieł wyuzdany zroni!" Ledwo wyrzekł, aż wojsko jakoby z rękawa Sypie się ze wszytkich stron; to tylko wstręt dawa, Że kędy iść, nie wiedzą: bo hetman do szyku Poszedł w pole; dopiero dociekszy po krzyku, Kędy hardy Karakasz i strzela i ścina, Tam się wali serdecznie wojskowa drużyna. Już tam w pięknem podczaszy szedł rycerstwa gronie, Gdzie Karakasz piechotę Mościńskiego żonie, Którego kiedy w złotym obaczy teleju, Pozna wodza; jakoby to miał w przywileju, Gdy mniejszych biją mniejszy, w równią każdy mierzy, Sam Achilles w Hektora bezpiecznie uderzy. "Dosyć, dosyć odwagi, dosyć sławy!" rzecze, Wraz go ostrym przez piersi koncerzem przewlecze, A ten mdleje i bułat puści z ręku goły, Toż co żywo jakoby w dym w nieprzyjacioły! Toż się Wejer ozowie, ani chybi cela, Gdy każdy Niemiec swemu w piąty guzik strzela, Kurzy im gęsto w tyle; z przodu ich nagrzewa Podczaszy, choć ręce krwią, czoło potem zlewa. Już się nakoło biją, wżdy się jeszcze wstydzą Uciekać, choć już wodza przed sobą nie widzą; Czekają, rychło-li ich, co chciał włóczyć trupa, Huseim posiłkuje; lecz ten nakształt słupa Stoi, trzymając wojska pod swemi buńczuki: Gdyż nie dla bitwy wyszedł ale dla nauki, Jako cesarz rozkazał, a uchowaj panie, Żeby miał kiedy pańskie wzgardzić rozkazanie! W rzeczy na Chodkiewicza patrzy okiem pilnem, Żeby ich nie okrążył i polem zatylnem Nie zawarł, a tymczasem duszę nienawisną Karmi, że przeciwnicy jego duszą łysną. Ci też, gdy się pomocy nie mogą doczekać, Nie chcieliby rozsypką pierzchać i uciekać; Ale kiedy ich naszy ze wszytkich stron gaszą, Zapomniawszy odwodu, piechotę rozpaszą, Uciekają i prosto biorą się ku lasu, Gdzie Fekiety, dopadszy kryjomego pasu, Uprzedził ich do koni; a że dzień był mglisty, Część zajął; ostatkowi popodcinał łysty. I wtenczas im dał żywot Huseim niechcący, Bo gdy w on chróst przed naszą szablą uchodzący Wpadną, i nie zastawszy powiązanych koni, Niechybnieby musieli gardło dać pogoni; Gdzie i samemu mocno zadrży pod kolany, Kiedy ujźry z obozu on gmin wysypany W pole z krzykiem ogromnym; a z drugiego boku, Wojsko stoi w zwyczajnym z Chodkiewiczem toku. Tak skoro plac on trupem poganin zagęści, Uciecze, ludzi swoich zgubiwszy trzy części. Wezyr, Karakaszowe skoro niedobitki Między swe przyjął szyki, jakoby pożytki I tryumfy największe w piersiach swoich macał, Tą drogą, którą przyszedł, i sam się powracał I swoim w obóz kazał obracać buńczukom, Onego bohatera zostawiwszy krukom. Chcieli-ć Turcy poprawdzie z okrutną żałobą, Chociaż w tak gęstym ogniu, wziąć go między sobą; Jakoż przecież wziąwszy go między ręce swoje, Odnieśli trupa dalej niż na stajań troje; Ale skoro uciekać przyszło im z tej łaźni, Musiało miłosierdzie ustąpić bojaźni: Porzucili w pół pola swojego Hektora Trojanie. Ano-ż leży! co dopiero wczoraj Hardzie kazał, jakoby miał fortunę w radzie; Dawał głowę i brodę carowi w zakładzie, Mając wszytkę nadzieję w swoim Mahomecie: Że dziś w Chodkiewiczowym będzie jadł namiecie. Widział to wszytko z góry Osman nieszczęśliwy, I acz mu łzy do oczu przytknąć perspektywy Broniły, wzdy nakoniec już i bez kryształu Widzi, że od polskiego uciekają wału Oni jego rycerze wyśmienici przednie, Któremi wczoraj Rzymy, Malty brał i Wiednie; I nie czekając nazad wracającej burzy, Jedzie z pola i w swym się namiecie zasznurzy. Naszy też uszargani z tureckiej posoki, Że już noc prowadziła na świat czarne mroki, Po ciepłym depcąc trupie, na swe się tabory Obejźrą, święty pean w niećwiczone chory Żołnierskim tonem, każdy swoją nutą śpiewa; Wewnątrz serce, a jawnie twarz łzami oblewa, Chwalący Boga z dusze, ze wszech sił i z piąci Zmysłów, że poganina z tego szczebla strąci, Na który tak się bardzie, tak zuchwale wspinał, Jakoby nas już wszytkich na głowę wyścinał; Teraz pozna, skoro się napoły przekosi, Że nie martwy Mahomet za nami kord nosi, Ale ty, wielki Boże! przez mdłe ręce nasze, Krwią pogańską żelazne napawasz pałasze, Swego broniąc dziedzictwa; któreś ty nie złotem, Krwią na krzyżu, w ogrójcu krwawym kupił potem. I gdy się tak drugi raz jako dziś przerzedzi, Postrzeże Turczyn, że nie z nami w odpowiedzi, Ale z tobą, o panie! co jednym aniołem Tysiąc tysięcy bijesz nieprzyjaciół społem, A jeżeli tak anioł na krew ludzką duży, Toż człowiek, gdy mu anioł niewidomy służy. W takowem nabożeństwie, z dzisiejszych obrotów Skoro weszli Polacy do swoich namiotów, Widziałbyś był pogańskich aż do uprzykrzenia Łbów od ciał oderznionych, widział dla pierścienia I kosztownych kamieni, albo drogich szmalców, Niezmierną rzecz odciętych od swych ręku palców. Cóż jedwabnych kaftanów, albo koszul szytych, Albo cienkich bawełnic z zawojów rozwitych. Srebrnych i złotych asper, które żołnierz świeży Karakaszów w jedwabne nawszywał odzieży. Taki zwyczaj u Turków z dawności, że dzięgi, Jeśli nie ma teleju, wszywają w siermięgi: Znak łakomstwa i z wielką rozstania się nędzą, Że tak bardzo kochają, że tak złota szczędzą. Toż skoro w morzu Tytan lampę zgasi jasną, Skoro wszytkie zwierzęta, wszytkie ptastwa zasną; Czarna noc i ciemna mgła cały świat zasklepi, A słodki się sen cicho w zmysły ludzkie wrzepi; Odważą się poganie aż pod nasze szańce, W ręku swych zapalone trzymając kagańce, Szukając Karakasza zabitego trupa, I długo się błąkała ogniów onych kupa. Aż poznawszy, z okrutnym płaczem, z bólem serca, Uwiną go między dwa jedwabne kobierca, I na wóz kładą kryty, w sześć bielszych od śniegu Zaprzężony rumelców; inszego noclegu Zmarłym kościom życzący; smutne zatem treny I nagrobki, tureckie leją Hipokreny 0 jego krwawej śmierci, żałosnym powodzie, Które jeszcze podziśdzień słychać w Carogrodzie. Chcieli co ochotniejszy wypadszy z obozu Pobrać tych nabożników, dostać z końmi wozu; Ale na to podczaszy nie dał rzec i słowa. "Niech się — rzecze — pogaństwo grzebie, niech się chowa, I lew ma dosyć na tem, gdy chłopa położy, Przestąpi go, a więcej nad nim się nie sroży. Niechciby go był Osman, jak Pryamus stary Hektora Achillowi, nim włożył na mary, Szczerem odważył złotem; lecz takiemi fanty Umysł gardzi wspaniały; dosyć elefanty Mężnemu lwu obalić, niechaj je niedźwiedzie, Niechaj wilcy, on nie dba, zjedzą na obiedzie. " Tak wielki Lubomirski Achillesa w męztwie, W wspaniałem Scypiona wyrównał zwycięztwie, Który, kiedy mu żołnierz niesłychanie piękną Przywiódł dziewkę (na co więc i najtwardsze miękną Serca; bowiem i sam Mars, choć go w sieci wpądza Wulkan i pod siecią mu paskudę wyrządza) Książęcej krwie, od której gdy się tego dowie, Że już jest z celtyberskim królewicem w zmowie Allucym, chociaż branka z dobytej Kartagi, Odda oblubieńcowi cało i z posagi; Przyda to wszystko złoto, które w leciech zeszli Rodzicy z przyszłym zięciem na okup przynieśli. I tąć dobrotliwością, z dziwem i pochwałą, Od której miał przezwisko, wziął Afrykę całą. Tak haniebnej sromoty, klęski tak plugawej Nie może żadną miarą strawić Osman żwawy, Każe przywojce owe, a zbiegłe hajduki W oczach swoich nożami porzezać na sztuki. Zawszeć zdrajcę każdego cicha pomstwa ściga, Co się największej złości dla wziątku nie wzdryga; Żre pies psa, choć dopiero lizał go i iskał, Jeśli go kto rozdrażnił, jeśli nań kto ciskał; Albo kamień na ziemię wyrzucony chwyta I głodzę go, choć mu ząb wściekły po nim zgrzyta. Tak Osman ckliwy naraz był fortuny swojej, Że się ani tym mordem w zapale ukoi. Trzy dni nie jadł, prócz że swą zjadła pianę chlipał, A ciało sam na sobie kąsał, targał, szczypał, Rozbierając w swej głowie; jaki będzie powrót Jego do Carogrodu, kiedy przyjdzie do wrót Szarajowych, kędy go w niezliczonem gronie Matka czeka ochotna; czyż wstydem nie spłonie, Gdy mu mufty wyrzuci pogardzoną radę, Albo plac na niepewną meczetu osadę ? Gdzież ślubione trybuty i z Polskiej dochody? Tryumfu przed wygraną nie trąb, panie młody! Póki w niej niedźwiedź chodzi, nie przedawaj skóry, Zwłaszcza jeśli zdrowe ma zęby i pazury. Dopieroż kiedy wspomni na wielką osławę: Bo wszytkim zatrząsł światem na onę wyprawę I wojnę tak niesłuszną; tu wszytek świat wieszczy Łakome poda uszy, tu oczy wytrzeszczy; Tu Pers, tu wielki Mogoł i w obszernym murze China i co jest ziemie w wschodniej pozyturze; Cham nieograniczony, wespół z Popijany, Których słońce gorące naprzód grzeje ściany. Tu Rzym, tu patrzy Wiedeń, tu sąsiad oboczny, Który za prowincyą tunetańską roczny Odbiera upominek: sześć klacz białych cugiem, Sześć bujawych sokołów; acz nierównym długiem Od Turka, Hiszpan mówię: bo za takie czacza Dał wyspę; stoiż za to sokół, albo klaczą ? Patrzy szeroki Paryż i przez dalsze morza Londyn, Sztokholm, Kopenhag, gdzie zachodnia zorza Późne po zaszłem słońcu swe proporce zbiera. Już się Moskal sto razy, albo przeumiera Więcej: bo kiedy pies wie, że sadła uszkodził, Że nam zajadł i na nas Osmana wywodził, Jako się już wspomniało; więc nam z każdej miary Przegrać i wiecznie upaść życzy kocur stary. Lecz go Bóg nie pocieszył, i odniósł sowito Zwykłej swojej obłudy zarobione myto. To gdy Osman uważy, jako z katalogu Klnie niebo, ziemię, morze, złorzeczy i Bogu, I kiedyby o dyable wiedział, tym impetem, Pewnieby mu się z swoim oddał Mahometem. Co się porwie z pościeli, to go on żal zmoże, Że się znowu porzuci szalony na łoże; To się z gruntu ubierze, to szablę i łuki Wziąwszy na się, rozkaże wynosić buńczuki; To znowu, jakoby mu kto podciął goleni, Upada, mdleje i on pierwszy ferwor mieni. Tak niekiedy Jugurta szalał na przemiany, Zwadziwszy się nierownią z wielkiemi Rzymiany. I Osman też nakoniec, jakoby go siły Z fortuną i rozumem cale opuściły, Jakoby zarażony wielkim paraliżem Padł, raz tylko przez trzy dni posilony ryżem, I w swoim się najskrytszym zawarszy namiecie, Czekał śmierci, niechcący żyć dłużej na świecie. Ale wezyr Huseim, skoro zginął basza Karakasz, znowu serce upadłe podnasza; Kto przegrał, on w tryumfie; jakby nie Polaki Ale wszytkie giaury powyścinał w pniaki; Że Karakasz szedł w wiecznej Libityny doły, Bo mu sroższy nad wszytkie był nieprzyjacioły. Każe ciągnąć armatę, opanuje góry, Jakoby rzekł: jeszcze nas nie zagrzebły kury; Możem bez Karakasza bić się jeszcze z Lachy; Grzmi cały dzień na próżne z wielkich dział postrachy; Bo Chodkiewicz jego czcze zrozumiawszy grozy, Nikomu się wychylić nie da za obozy. Do tak lekkiej uwagi już przyszli poganie, Że naszy wojnę z niemi mieli za igranie. Ten stan był podchocimskieh naonczas turniei, Gdy wieść przyjdzie z Kamieńca, że w jednej kolei Tysiąc wozów i więcej, przypadszy zagonem, Zagarnęli Tatarzy pospołu i z plonem. Wszyscy nosy spuścili, bo ich tak głód ściągał, Że już spieniem ostatniej prawie dziurki siągał. Toż z próżnego co żywo pochop mając ksieńca, Bierze się dla żywności znowu do Kamieńca. Ale chcą chorągwiami jeśliby z uboczy Przypadła orda, żeby zajźreli jej w oczy. Dociekł czuły Chodkiewicz, że ich tu niemało, Pominąwszy Kamieniec, dalej zamyślało, Nie mający na Boga i na sławę względu, Nie oprzeć się aż doma z onego zapędu: Więc chociaż chory leżał, przez kotły tubalne Każe wojska gromadzić w koło generalne. Opuściwszy zielone u namiotu płoty, Zbiera czoło w powagę przy buławie złotej. Nowy-to był cud wszytkim, że ich hetman woła, Znać, iż nie bez przyczyny, do wielkiego koła. Dopieroż gdy się zbiorą, że już nużny w zdrowiu, Podparszy się na drogiem Chodkiewicz wezgłowiu, Poczeka uciszenia; toż nim słowo rzecze, Smutne oko tam i sam żałośnie powlecze: "Jakim durny poganin zawziął się uporem, Gdy nas szablą nie może, chce ponękać morem, Widzicie cne rycerstwo! ba, czujecie raczej; Bo drugim do ostatniej przychodzi rozpaczy; Pola mu nie masz z kim dać, gdy tak wiele koni Wojsko nasze bez owsa, bez siana uroni. Szturmów więcej wytrzymać trudno pogotowiu, I prochów i na kule nie mając ołowiu. Zasługi zatrzymane, o królu gdzieś cicho, Owo zgoła, ze wszech stron, jęło się nas licho. Zima stoi nad głową i ta nas dogryzie, Jeżeli nas jak gołych zastanie na zyzie. Więc mamy-li wykradać ztąd się pojedynkiem, Bisurmanom wydając królewicza szynkiem ? Czemuż nie kupą raczej, nie w dobrym porządku Idziemy? O tem słucham waszego rozsądku. " To rzekszy, westchnie ciężko i na wszytkie strony Pojźry, kęs przygniewniejszem, łacno postrzeżony, Na co godzi tą mową; chciał doświadczyć, czyli Wszyscy jego żołnierze skrzydła opuścili, Czyli kilku wyrodków, nie koronnych synów Tak bardzo do domowych tęskniło kominów. Bo kto znał Chodkiewicza i jego roboty Zawsze były dalekie od mowy oto tej. Kiedy tak wszyscy stoją jako w zachwyceniu, Bo wszytkim takie rzeczy były w podziwieniu, Zwłaszcza starzy żołnierze; śmierciby się rychlej Swojej drugi spodziewał; myślą sobie: tych-li Słów nam słuchać należy ? Boże nieskończony! Uchowaj z nas każdego; ruszywszy ramiony. Szept zatem cichy wstanie, a gdy milczą starszy Zawczasu przestrzeleni, Lipski się wywarszy, Dawny rotmistrz kwarciany; znali go i Szwedzi I Moskwa, kiedy krew ich w okazyach cedzi: "Odpuść, wielki hetmanie, że ja młodszy laty, Gdy inszy milczą, muszę wymknąć się przed swaty, I przysięgam przez tę broń, gdybym twojej twarzy Nie widział, rzekłbym, że coś we śnie mi się marzy. Tedy będziem uciekać? tedy nasze tyły Ma obaczyć ten śmierdziuch na poły przegniły? Zachowaj, mocny Boże! raczej w ziemię wrostę. Niechaj wiem wojewodę, niechaj wiem starostę; Z tych to kuropatniczków, co się sypiać w pierzu Nauczył, któryś tęskni; o żadnym żołnierzu Nie rozumiem, żeby nas chciał odbiegać; ale Któżkolwiek taki będzie, nie mówię zuchwale Przed tobą, hetmanie mój, tę szablę w półgarła Gotów-em mu utopić! jednak nie umarła Cnota jeszcze szlachecka; wątpię, aby który Do psiej z tego teatrum zamyśliwał dziury. Nie siedm niedziel, lecz siedm lat z Bolesławem owem Wojowali przodkowie naszy pod Kijowem. Jedliśmy psy i koty w Moskwie czas niemały, Wżdy nam doma żadne tak smaczne specyały Nie były jako wtenczas; dla drogiej ojczyzny, W kanar się obracały smrody i trucizny. Teraz co za głód, proszę? mamy jeszcze konie, Jeżeli król tak długo na nas nie wspomnionie; Mamy blizko świeżego mięsa pełne pole, Chociaż chleba przyskępszym, nie trudno o sole; Będziemy jeść pogańskie, nie żadząc się, trupy, Oskrobawszy brzydki świerzb i plugawe strupy. Racz-że to o nas wiedzieć, wodzu nasz! prosimy, Że pomrzeć na tym placu uczciwie wolimy, Niźli odejść z niesławą; niechaj to chrzczą tchórze, Wżdy ucieczka ucieczką, i ja na Podgórze Wiem drogę i trafiłbym jako kto do domu. Niechaj mnie raczej piorun ciężki bije z gromu, Jeślibym już stanąwszy w zwycięztwa nadziei, O wczasie i ojczystej miał pomyślać kniei! Dom nie zając, nikomu pewnie nie uciecze, Jeśli też tu dni moich zegarek dociecze, Nikędybym jako tu nie marł tak szczęśliwie: Bo mnie Pan na zagonie zastanie przy żniwie. Niech sto wisi chorągwi nad drugim w kościele, Ze stem szumnych nagrobków; gdzie mi moja ściele Cnota łoże, tam kości me dolezą całkiem; Brednia malarz i z swojej kitajki kawałkiem ! Każ w majdanie szubieńcę na przykład narodom Postawić, niechaj wisi kto zamyśla do dom!" To kiedy Lipski mówił, za szablę się trzymał, A oczy mu szczery Mars iskrzył i rozdymał. Jeszcze dobrze nie skończył, kiedy krzykną wszyscy, I co dalej namiotu i co stali blizcy: Że umrzeć na tym placu wszyscy wolą zgodnie, Niźli kroku pogaństwu ustąpić niegodnie! Zgoda! niech każdy wisi kto myśli uciekać, W ostatku gotowi go na przykład rozsiekać. W tenże cel i Sajdaczny, w który mierzą naszy: "Tedybyśmy dla trawy i dla szkapiej paszy, Dwu baszów najprzedniejszych, sto tysięcy gminu Tureckiego zwaliwszy, tak wielkiego czynu Odbiedz mieli? niech świadczy za mną moja cnota, Sameby nas do domów nie puściły wrota, I do których, mieniąc się koronnemi syny, Wzdychają niewieściuszy, gasłyby kominy. O Kozaków najmniejsze staranie i piecza, Pożywią ich sąsiedzi, hetman ubezpiecza. " Tu weselszy Chodkiewicz bliżej łóżka sprasza Wojennej rady, z którą kilką się słów znasza; Toż do żołnierzów znowu, lecz już pocznie czerstwo: "O moja krwi szlachetna! o zacne rycerstwo! O nieodrodni wielkich rodziców synowie! Niech mi Bóg, u którego w ręku moje zdrowie, Będzie świadkiem, żebym był nie dożył wieczora, Tak mnie gniecie do grobu moja starość chora; Lecz skoro słyszę w uszy i widzę na oczy Waszę gorliwość, zaraz serce we mnie skoczy, Sił mi znacznie przybywa; wszytkie zmysły we mnie Młodną i już mi się śmierć zaleca daremnie. Niechże Bóg, Który Słowem może światy tworzyć, Że wam serca, mnie zdrowia, raczył Sam przysporzyć, Wiecznie będzie Pochwalon! i wam, wdzięczna młodzi, Dziękuję, że was żaden niewczas nie odwodzi Od rozczętego dzieła; jeszcześmy nie póty W głodzie, żebyśmy mieli psy jeść, albo koty, Albo trupy pogańskie; acz tego są jasne Przykłady, że jadali ludzie swoje własne, Przyciśnieni potrzebą; kędy naprzód starce, Potem niewiasty, potem dzieci kładli w garce. Tak się długo Rzymianom bronili Francuzi. Nam pewnie dla nikczemnej do tego kobuzi (Ufam Bogu) nie przyjdzie, będziem za powodem Jego świętym myślili, że nie pomrzem głodem. Wy tylko, o rycerze wiary Chrystusowej! Cnotę i zwykłe męztwo położywszy w głowy, Bo gdy z niego na niebie mamy opiekuna, Rada nie rada musi za nami fortuna; Zmocnicie się jak znowu i przetrwawszy tyle, Nie tęsknicie zwyciężyć krótkiej jeszcze chwile. Wyć-to już sześć trzymacie niedziel na ramieniu Tego nieprzyjaciela, który w oka mgnieniu Wielkie bierze fortece; i państwa i pany, Przez jeden dzień pod jego padały dywany. Wyście baszę Husejma, wy i Karakasza Ręką swoją zgładzili; robota to wasza: Pola trupem pogańskim szeroko usłane, I krwią brody Dniestrowe ich zafarbowane. Wyście pierwszy w ich ziemi w tak rozkwitłem gronie Swe orły rozwinęli i krwawe pogonie. Na was oczy wytrzeszczył świat z niezmiernym cudem, Że tyla garść, z tak wielkim w szrankach stoi ludem. Tedy już przepłynąwszy, mielibyśmy tonąć ? Nie wierzę, żeby to mógł kto z nas i wspomionąć. I Szubienic tu nie trzeba, ani żadnej grozy; Cnota każdego pęto, łańcuch i powrozy, Która go tu zatrzyma, aż da Bóg poczciwie Zszedszy z placu, ujźrym się na ojczystej niwie. Trwajmyż, wiedząc, co ciężej cierpieć nam przychodzi, To nam zaś milej późna pamiątka osłodzi, A która i po śmierci wiecznie żyje — sława Niech wam serca i siły, o bracia, dodawa. A teraz wam imieniem Rzeczypospolitej, Znak wdzięczności żołnierzom od niej należytej, Ci co tu w radzie ze mną mają władzę równą, Ofiarują i ziszczą jednę ćwierć darowną. Ale i w tem każdego upewniamy mocnie, Że nie pójdą odwagi wasze bezowocnie, Bo mając między sobą takiego uznawcę Prac naszych, wrychle będziem mieć i chlebodawcę. Jest królewicz, katalog u którego długi W głowach leży, mający wszytkich nas zasługi; Bogu oddać ostatek. Prochy i ołowie, Już-to na naszej będzie należało głowie". Tu ich z koła rozpuści, a Kosakowskiemu Do Kamieńca po żywność każe iść samemu, Dawszy mu Daniełowców i "Woroniczowę W kompanią chorągiew, więc królewiczowę Piechotę; tysiąc wszytkich łudzi poszło zgoła Osnuwszy się wozami, dla Ordy dokoła. I szczęśliwie odprawił, i ochotą chyżą Tę drogę, opatrzywszy wojsko znaczną spiżą, Mikołaj Kosakowski i Fekiety drugi. Ten na każdy dzień niemal takie czyniąc cugi, Siła bydła brał Turkom, gdy zapadszy z tyłu, Zbiegał ubezpieczonych i narzezał siłu; Lecz i Tatarów bijał często, i sowity Odbierał plon, ztąd sławny był i znamienity. Kto idących do koła żołnierzów uważał, Wszyscy byli struchleli, jakby ich porażał Ostatni głód, jakby już opuściwszy skrzydła, Samej śmierci czekali, bez chleba, bez żydła; A gdy nazad wracali, rzekłbyś, że z bankietu, Pełni ochoty, pełni nowego impetu. Jako pczoły robocze, gdy ich promień jary Ciepłego ruszy słońca po swoje kanary Sypą się z ula na świat; tak naszy zagrzani Mową Chodkiewiczową, gdyby im pogani Dziś pole stawić chcieli, wszytkichby na ranem Śniadaniu całkiem zjedli pospołu z Osmanem. Cicho siedzą Kozacy, aż skoro przytuli Noc świat czarnemi skrzydły, w ośmiu się wysuli Tysięcy ku tej stronie, gdzie się jeszcze dobrze Nie rozgościł Karakasz, a już go po ziobrze Namaca Lubomirski; czuli wozy całe, Turki niepostrwagane, zaczem i ospałe, I póki mogą, z oną tając się kradzieżą, Śpiących pogan jak bydło przez gardziele rzężą; Aż przyszli do namiotu, kędy między mnichy Leży basza porażon śmiertelnemi sztychy; Tedy namiot zebrawszy i pod złotolitą Skofią szczerem złotem chorągiew uszytą, Którą potem, jako dar sobie należyty, Otrzymał Lubomirski; i inszej obfitej Napełnieni zdobyczy, że się gięli pod nią. Dopiero skoro zorzę obaczyli wschodnią, Bezpiecznie się wracają, gdzie ich dla pogoni, Przyłożywszy gotowy samopał do skroni, Wojska czeka ostatek, i tak nie zemszczeni, Zdarli pypeć poganom Kozacy ćwiczeni. Ale zaś co inszego Chodkiewicza boli, Że wydał Zielińskiego prawie do niewoli; Nie wie, co się z nim dotąd między Turki dzieje, Czy posłać poń, czy czekać; tak kiedy się chwieje, Nakoniec napisawszy list do hospodara: Jego cnota, jego w tym założona wiara, Przecz trzyma Zielińskiego przy sobie tak długo? Ma-li tam bez potrzeby mieszkać? niechaj mu go Do obozu odsyła; z czem wnet niewolnika Sprawnego ochotnego do Raduła zmyka, I ledwie nie tegoż dnia, jak w wołoskim stanie Taborze, Zielińskiemu list się on dostanie. Prędko go ztąd obieca hospodar wyprawić, Lecz mu się tu dzień, który jeszcze trzeba bawić. A tymczasem Chodkiewicz, jako więc oliwa Długo w lampie świeciwszy, nagle dogorywa. Dopądzał ostatniego kresu swego wieku, Który przy wyjściu na świat, każdemu człowieku Zamierzony, i odtąd jako słońce toczyć Złote koła toczyło, nikt jeszcze przeskoczyć Tego nie mógł terminu; tu, tu kto się rodzi, Umiera; na tym celu i starszy i młodzi. Z tem dziś przed królewiczem staną doktorowie, Że już Chodkiewiczowe na schyłku jest zdrowie; Serce tylko, jak iskra w oziębłym popiele, W piersiach nieprzełomionych, w jego żyje ciele. Toż Władysław, choć i sam chory w swym namiecie, Uprzykrzone poduszki z boku na bok gniecie, Zwoływa senatory i konsyliarze: "Jeśli-ż już wybijana — rzecze — na zegarze Hetmanowi naszemu, i w takiej nas toni Odumrze; bo się żaden śmierci nie obroni, Jako twierdzi mój doktor, który mu nie kładzie Trzech dni żyć, was ku wczesnej wezwałem tu radzie, Żebyście dalszej' wojny progres mieli w głowie, Pierwej niźli ostatnie Bóg żegnaj! nam powie". Wnet się wszyscy zezwolą, żeby w takim razie Do Zygmunta na lotnym wyprawić pegazie, Awizując o wszystkiem, prosząc, póki zieje Chodkiewicz, niech przybywa, niech wojsko zagrzeje; Niechaj nas municyą, niech ratuje strawą, Kto wie, nie zmieni-li się fortuna z buławą? Była mowa i o tem, żeby dla snadniejszej Obrony, zawrzeć szańców i obóz był mniejszy. Z czem Plichta i Sobieski poszli do chorego Chodkiewicza; lecz i on nie był też od tego. Ztamtąd zaraz Kochowski, porucznik Niemirów, W pięciudziesiąt koni biegł bez wszelkich papierów, Jakby czasu nie było listami się bawić, Żeby ustnie o wszytkiem mógł Zygmunta sprawić; Człowiek mowny i śmiały, ale-ć nie ukuje Stu kowalów, kto serca do wojny nie czuje. To gdy sprawi Władysław, naszy w polu gony Z Turkami odprawują, i z obój ej strony, Kto ma serce a konia, niżeli gnić w kuczy, Harcem sobie po błoniu szerokiem pohuczy. Bez kazki tam nie biorą, a gdy szczęście wienie, Lepsze niż rok drugiemu będzie oka mgnienie. Nie mógł się Żorawiński żądzy odjąć dłużej, Widząc na lotnych seklach, gdy chłopi dosuży Z naszemi ujeżdżają; toż gdy Chełmski Scibor Zwali z konia pięknego Turczyna na wybor, Drugiego żywcem przywiódł; tymże idzie torem Borek, wielki najezdnik, Kulczycki z Minorem. Na co chwilę z Sieniawskim Rozdrażewski trzeci Patrzący, razem się w nich chybki pożar wznieci Żarliwego Gradywa, w kilkudziesiąt koni, Że się w lekkie gonitwy wmieszają i oni. Jan Gdeszyński z Szymonem Kopyczyńskim w tyle Zostali, znając dobrze pogańskie fortyle. W takim-że drugim poczcie Wasiczyński z boku, Z Sicińskim patrzą, rychło w skupionym obłoku Spadną Turcy na owych, zaraz Sieniawskiego W pierwszym poznawszy skoku i Żorawińskiego; Więc prosto na kraj czego z wyniosłym dziretem Leci Turczyn; z gotowym i on pistoletem, Nie stoi, i tak żartko przyszło się im zderzyć, Że się chybią, nie mogszy do siebie wymierzyć. Obróci się Sieniawski, szablę mając w ręku, A już Turczyn zniesiony u jego sług w ręku. Królewski z Sucliodolskim kiedy pana strzegą, Nim ten koniem obróci, porwą go i zbiegą. Toż szczęście Żorawiński, toż i inszy mają, Gdy albo biorą Turków, albo ich strzelają. Prawda, że nie beze krwie, nie bez szkody: bowiem Tej gry Rożen z Twardowskim przypłacili zdrowiem, Gdy się dalej zagonią: tam Potocki z łuku W rękę wziął, gdy Araba wiedzie przy munsztuku. I inszych kilku rannych, toż gdy Turcy ławą Myślą naszym tyły wziąć; wysunie się sprawą Pułk usarski, na dniowej który stoi straży, Ani się też dalej iść poganin odważy. Na tej słońca ostatek spadło krotofili, Które nim się do końca w ocean pochyli, Aż z Wewelim Zieliński niespodzianie jedzie, I Raduła ze złego mniemania wywiedzie; Dla nowej magistratu tamtego odmiany, U hospodara aże dotąd zatrzymany. Dilawer, czyli z Czerkies, czyli rodem z Rusi, Owo się z chrześcijana w pogana przekrztusi, Przez kilkadziesiąt rządząc lat Mezopotamy, Zkąd nie tylko od skroni długie puścił szlamy, Ale sławny z rozumu, z szczęścia i z wymowy; Teraz pokój od ściany zawarszy persowej, Pełen złota karawan na wojenne spezy, Daruje Osmanowi, i tej mu imprezy, Gdzie zeszłe lata swoje chciałby podać światu, Pomoże, gotów służyć jego majestatu. Chciwy Osman, jako gdy kogo dypsasuje, Im więcej pije, większe tym pragnienie czuje, W rzece stoi po garło, tak go on jad zwiera, Że pijąc, od pragnienia ciężkiego umiera. Wszytkie tedy respekty puściwszy na stronę, Ztaniał też był Huseim już przez wojnę onę, W nienawiść i u wojska przyszedł i u dworu, Zwłaszcza kiedy czuprynę Dilawer u woni Rozplecie, da we dzbanek karłom i wałachom; Wezyrem i hetmanem oraz przeciw Lachom Car go tworzy łakomy; o włos Huseima, Że nie każe zadawić; stara go zatrzyma Przyjaźń Dilawerowa, i przez te zasługi, Po pierwszym był wezyrze w katalogu drugi. Taki zwyczaj a Turków; zabiegając zwadzie, Że pospołu z urzędem każdy garło kładzie, Jeżeli go inszemu cesarz konferuje. A to Dilawer zdrowiem Husejma daruje. I przydał nam się potem, gdy Turcy Osmana Z Dilawerem zabiją, Mustafę za pana Obiorą, a Dziurdziego uczynią wezyrem, Który przeciw Polakom mordem dychał szczerem, Tego zrucił Huseim wedle czasu prawie, Przy onej Zbaraskiego Krzysztofa odprawie. Co że weszło przede mną już na polskie karty, Me powtarzam, i do swej powracam się Sparty. Tedy skoro regiment wziął Dilawer stary, Z jakiejby się toczyła ona wojna miary Z Polaki, pilno dawnych pyta wojowników, I którym nie nowina, nie podłych kurników, Miast i zamków obronnych, fortec niedobytych, W kilku godzin dostawać. Czemuż teraz i tych, Co w gołem polu siedzą, przez dni już czterdzieści Nie biorą? żadną miarą weń się to nie zmieści. Toż gdy wszytkie potrzeby i imprezy one Usłyszy, jako na wiatr i próżno czynione, Jako zginął Huseim, sylistryjski basza, Jako znowu stradali świeżo Karakasza, Widzi regestr pobitych, i gdzie się ośmielą, Co najlepszy mężowie trupem pola ścielą; Jako we dnie Polacy, tak w nocne wycieczki Psują ich Zaporowcy; z inszej, prawi, beczki Musi począć tę wojnę, a głaszcząc po piersi Długą brodę: nie tak źli Indowie i Persi, Łacniejsza dziesięć razy sprawa z niemi; ile Baczyć mogę; więcej tu w rozumie, niż w sile Należy; rychlej głową, niż ręką ich może Pokonać, czasu się żal strawionego Boże! To wszytko kiedy dziadek zgrzybiały po kęsie Rozbiera, wojować źle, gdy się głowa trzęsie, Bo mu nie Mars, lecz marzec z oczu niedaleki, Przez brwi i zawiesiste wygląda powieki. "Czas-by — rzecze — podobno, długoletny starcze, Z głowy wojnę, z ręku łuk wypuścić i tarczę, Czas-by szeptać pacierze, kiedy kaszel dusi, W piersiach skrzypi; darmo cię, darmo sława kusi! Włosy już oszedziałe i przegniłe dziąsła, Z których późna starość do zebu wytrząsła, Na pokój raczej radzą, a więc miasto harcu, Ssać, przy ciepłym kominie, mokre grzanki z garcu. Choć-ci bywa, lecz rzadko przyrodzonym biegiem, Że się trawa pod zimnym zazieleni śniegiem. Dosyć mnie, żem wezyrem, byle co dał hojnie Dał też Bóg tego zażyć z łaski swej spokojnie. Wojna z Polaki, widzę, nie mej rozum głowy! I dziad-że-by potrafić w to miał osikowy, Kędy młodszy powieźli? Pomacam sposobu A tę wojnę rozejmę, da Bóg, ze stron obu". Tak sam z sobą Dilawer przez całą noc duma. Rano poszedł do popa, dawnego pokuma, Który takim-że będąc obciążony wiekiem, "Wolał-by się zakrapiać doma koziem mlekiem; A że był pedagogiem u cesarza z młodu, Wziął go z sobą na wojnę Osman z Carogrodu. Toż gdy siędą dziadowie, jąwszy od Noego Imą sobie wspominać dni pożycia swego: Był tam stary Amurat, i który mu potem Ciężką wojną dokuczał z bitnym Kastryotem Był Bajazet; odmiany szczęścia przykład rzadki. Tego był Tamburlanes do żelaznej klatki Wsadził porażonego i, złote kajdany Dawszy, woził po świecie na dziw niewidziany. Wszytko statecznie znosi, aż gdy widzi żonę I dwie córki kochane z gruntu obnażone, Służące do brzydkiego tyranowi stołu, Uderzył w szczebel głową, że z duszą pospołu Mózg mu ciepły okrutnie wyprysnął z ciemienia: Ztąd prawo, co ich carom broni ożenienia. Był Selim i Soliman na placu szczęśliwy, Który trzymał z Polaki pokój póki żywy, I osobne zawarszy swoje chęci z niemi, Czasom stwierdził potomnym pakty wieczystemi. Był Achmet, świeżo przyszły rodziciel Osmanów, Który prawo i zwyczaj wzgardził przyszłych panów, Wystawiwszy w Stambule pod złoconym szczytem Pyszny meczet, żadnym go ani depozytem, Ani nadał funduszem mężnej ręki swojej; Dlatego też podziśdzień prawie pusto stoi. Wspomnieli, jako ojcu podobny uporem Osman już począł meczet murować z klasztorem, Do którego intraty i wieczne fundusze Z Polski naznaczył; ale omylą go tusze. Jaki Mahometowi upominek ślubił, Podobne też ma szczęście; już tak wiele zgubił Ludzi, jako żaden z tych, co wzięli pół świata, A jeszcze nic nie sprawił; kiegoż się tu kata Bawić ? Zima za pasem; cóż tedy ci rzeką, Co ciepły kraj, ojczyznę mieszkają daleką ? Mrozu nigdy nie znają, śniegu ani we śnie Nie widzieli, lecz wiecznej przywyknęli wieśnie; W samych tylko płóciennych telejach bez futra, Pewnie wszyscy, jak muchy, posną nam do jutra; Albo znowu kobyle wywnętrzywszy brzuchy, Powłażą i tam w mroźne pomrą zawieruchy. Więc gdy się im swych przyszło niedostatków zwierzyć, Prędko się starcy zgodzą, żeby mir uderzyć Z Polaki; nim jesienny spadnie plusk, nim zima Zajdzie, co rychlej wojska uwieść z pod Chocima; Zwłaszcza, gdy nam to w ręce samo prawie lezie, Ku jakiejż-by Zieliński mieszkał tu imprezie? To jednak wezyrowi da pop pod uwagę, Że snadniej przez nikogo, jak przez Kizlaragę Osmana nie przełomią i nie zbiją z toru. Murzyn-to był, a nocny sekretarz u dworu, Starszy wałach; w tego był władzy rodzaj guzy Garbatych karłów, w tego wszeteczne zantuzy. Ten co panu poszepnął, jakoby głos z nieba, Już temu było wierzyć koniecznie potrzeba. O! na wszytkich ci królów ta padła pomucha, Że tam najprędzej radzi nadstawiają ucha, Gdzie im metresy, karli, skrzypkowie, pochlebce I ktokolwiek byle co do smaku poszepce; Wzgardziwszy szedziwego starca zdrową radą, Na tych najwięcej swoje propozyty kładą, Którzy bez prywatnego trzech słów interesu Nie wyrzeką, lecz wszytko do swojego kresu Kierują, psując dobrych, a co tym należy, Złodziejskim otrzymują sposobem w kradzieży. Chwali w rzeczy drugiego, a tymże zawodem Subtelnie go oskarża; człowiek z piekła rodem. Królu! człowiek-to godny, u pospólstwa wzięty, O złoto i największe mało dba prezenty. Domyślaj się ostatka, jeżelić ma wadzić, Lepiej go, jako mówią, przez nogę przesadzić, Wzgardzić nim, nie dać mu nic, bo i koń o głodzie Nie tak hasze, nie tak się boczy na powodzie. Tacy-ć to podjadkowie monarchie walą, Co królom złe i dobre, byle miłe, chwalą. Usłuchał wszetecznice on król, które króle Wschodnie deptał i sławne spalił Persepole. Tyle u Aleksandra nocna Tais mogła, Że miasto już poddane swą ręką zażogła. Nie miał takiego szczęścia, nie miał tyle wiary Kallistenes, filozof i przyjaciel stary; Gdy się bogiem zwać kazał; do takiej człowiecze Serce przyszło rozpusty, a ten skromnie rzecze: "Któż cię tak królu zbłażnił? któż cię tak oszalił? Żeś tyle ludzi pobił, tyle miast popalił, Przeto się bogiem czynisz? Bóg daje, nie bierze, Jako ty. O cóż będą do ciebie pacierze ? Nie słuchaj zauszników! nie wspieraj się wiszem! Człowiek-eś, ani z wielkim równaj się Jowiszem". Nie mógł prawdy dosłuchać, którą, że mu radził Kallistenes, z świata go Aleksander zgładził. Drzewo czerw, rdza żelazo, mole księgi psują; Ale kiedy pochlebcy pana opanują, Ani tak rdza żelaza, ani mól papieru, Ani drzewa, choć nie ma czerw inszego żeru, Uszkodzi, jako kiedy którzy kłamstwem żyją, Pochlebcy się któremu panu w kołnierz wszyją. Toż gdy sparznie z przyjaźni za lada niesmakiem, Aż zaraz z faworyta będzie zabijakiem; Albo go kto przekupi; wie, że dla wziątku Nic nie masz niestrawnego w serdecznym żołądku. A że rzeczy najlepszej najgorsza jest skaza, Im był większy przyjaciel, tym większa uraza. Takiego Dyonizy tyran miał przy boku, Który od niego nigdy nie odstąpił kroku, Pilny, wierny, posłuszny, i nie był nikt iny, Przez którego-by wszytkie król wiedział nowiny. Arystypem go na chrzcie, a potem z przezwiska Psem zwano, co dworskiego pilnował ogniska. Śmiał się Dyonizyus? i on tyle troje, Chociaż ledwo mógł widzieć przez cztery pokoje; A kiedy go kto spytał, jeżeli szaleje? "Wiem ja, prawi, że się mój pan darmo nie śmieje. Wrychle potem na łowach tyran nogę złomał, A kiedy Arystypus jak zaprawdę chromał, Spyta go: co-li za szwank odniósł i on w nogę ? Póki cię twoja boli, zdrowym być nie mogę — Odpowiedział pochlebca; i dotąd o kuli Chodził, dokąd doktorzy pana nie obuli. Cóż potem? czyli mu wziął, czy odmówił czego, Postrzegszy Dyonizy człeka przewrotnego; On cukier w żółć obrócił, pochlebca plugawy; Nie tylko między ludźmi wszytkie jego sprawy Udawał, lecz i w oczy dorzucał mu pyskiem, Że się urżnął nakoniec takowem igrzyskiem. Stał w kupie Arystypus, kiedy się król spyta: Gdzie-by też miedź w Grecyi była wyśmienita? Wyrwie się przed drugiemi on sykofant śmiało: Jest, prawi, miedź w Atenach tak dobra, że mało Złotu jej nie przeniosę; z której w rynku stoi Odlewany z Armodem mężny Arystoi; Ten honor na wieczystą pamiątkę im dany, Że swą ręką odważną zgładzili tyrany! Poczuł Dyonizyusz onę wesz we wrzedzie I oddał wet, kazawszy ściąć go po obiedzie. Takać zawsze zapłata pochlebników czeka, Choć się im długo krupi, choć się im odwleka. Jest-że niejeden taki na świecie pies goły: Gdy nie ma co doma jeść, pańskiemi się stoły Opiekując, na wszytkich mruczy, warczy, szczeka; Anoby wolał sam zjeść, co godniejszych czeka. Nijeden-że pochlebca, jeśli prawa minął, Z królem chromał pospołu i nogę wywinął. A cóż gdy sam cyrulik, który na te krosty I szwanki powinien mieć w ręku żywokosty ? Aleć się po moskiewsku wszytek świat sprawuje: "Ryhajcie bojarowie, car weliki błuje!" Lecz do rzeczy: i prosto z wezyrem do szopy, Kędy z kawą trzebień on gorące ukropy Dla Osmana w złocistej roztwarza farforze; Snadź mu się czczy, że mu się nic po szwie nie porze. Murzyn i sam pieszczony, słysząc Dilawera, Widzi, że słowa jego prawda była szczera; Życzy jak najprędszego do domu pośpiechu, Nie chciałby zimowego z czarną skórą blechu, Chybaby miał na Lachy sposób Osman iny, Nagie do nich po śniegu wypuścić Murzyny Pod orlemi forgami; tej giaurzy wiary, Że nam podobne farbą ich dyabłów poczwary. Przytem, co ma rozumu a cesarskiej łaski, Wda się w to, żeby rychło hellesponckie piaski Przywitać, i w lubym się oglądać Stambole, Puściwszy psom i wilkom zasmrodzone pole. Wezyr na swego czoła pamiętając zmarski, Potrafi w to, że spełna będzie honor carski. To sprawiwszy Dilawer śle po Zielińskiego, I dawszy wielkie znaki afektu dobrego Słowy wyśmienitemi, obłapi go mile, Prosi, żeby nie biorąc darmo długiej chwile, Stanęli tu posłowie, którym prawo wieczne Jako przyjazd, tak odjazd waruje bezpieczne. Co jeśli chcą zamianą, albo otworzystem Zawsze wezyr utwierdzić będzie gotów listem. A ten Bóg, który pokój, który lubi zgodę, Zdarzy go i wam i nam w tej wojny nagrodę. Z tem Zieliński już samym przyjechał wieczorem, I dziś się nie mógł widziee z Chodkiewiczem chórem. Noc była, a gdy miesiąc wstawał złotorogi, Szarą poświatą ziemskie widoczył podłogi. Nie każdy śpi, co chrapi; toż i naszy wstają Zaporowcy i cicho rzekę przebywają; Cicho w obóz turecki, co na tamtej stronie Dniestru, pomkną, zwykłej swej ufając fortunie. Ani ich omyliła: jeśli kiedy bowiem Jako dziś, w ciemnym mroku wzrokiem patrząc sowiem, Dokazali odwagi i pogan nasiekli, I zdobycz niezliczoną z wozami przywlekli. Gdy tam i sam bez wstrętu chodzą po taborze, Jako więc lew w zawartej grasuje oborze, Albo wilk choć napchany, co się tylko ruszy, W tem zaraz kieł zażarty, w tem paszczekę juszy; Trafią, gdzie Omer basza między gęstym gminem Arabów, pod jedwabnym chrapi baldekinem; Temu skoro we śpiączki łeb utną szkaradnie, Aż im Huseim, przeszły wezyr, w ręce wpadnie. Z którego kiedy Kozak drogi kaftan zbiera, Jako więc ślizka ryba, tak się z wędy zdziera, I ucieka z obozu w blizkie lasy trząskiem, Gdzie gałęziem okryty, przy potoku wązkiem Dyszał; aż skoro dzień był, wylazszy zpod chrostu Nagi i niepoznany szedł do swego mostu. To zrobiwszy Kozacy, gdy już świtu blizko Słońce było, na swe się wrócą stanowisko. A u Turków dopiero larmo, zgiełk, krzyk, wrzawa! Próżno! zawsze ten wskóra, który raniej wstawa, A tym też czasem wszedł dzień i wczorajsza praca Wszytkich budzi i wszytkich do siebie powraca. A nam mdleje Chodkiewicz. Hetmanie mój złoty! Przecz-że, przecz zostawujesz zaczęte roboty? Ale już dekret przyszedł wiecznego wyroku, Od którego nie wolno apelować kroku. Więc na nizką lektykę z pościelą włożony, Gdy żałosnej pożegnać już nie może żony, Wieźć się każe na zamek, gdzie i wcześniej może Dom rozrządzić, i na tak dalekie podróże, Wprzód niźli mu wiecznemi zmysły zajdą mroki, Świętą duszę trwałemi opatrzyć obroki; Żegna świat i ojczyznę i króla i ciebie, Kochany Władysławie ! niech i po pogrzebie W twojej zostawa łasce; i was, zacne grono, Rady swojej wojennej, których mu przydano Za towarzysze prace; ale przed inszemi Ciebie, cny Lubomirski I możesz już swojemi Latać pióry w tem polu, jako młody orzeł, Któreć fortuna i Mars życzliwy otworzył. Oddaje-ć tę buławę, bodaj się starzała! Bodaj tyle tryumfów w twoich ręku miała, Bodaj miała i więcej twem sercem, twą siłą, Niż ich widzisz nad trumną i jego mogiłą; Tę buławę, przed którą drżał naród przewoźny, Ktorą mu był tak ziemią jako morzeni groźny: Świadczy Wolmar dobyty, Derpt, Dynamunt, Ryga, Zkąd Szwedów małą garścią do nogi wyściga, I w okrętach wysiedzieć nie da się im cało, Ogniem ich zapaliwszy, że ludzi coś mało, Krwią swoją rozbujane zalawszy płomienie, Z przykremi do Szwecyej awizami wienie. Tę-ć oddaje buławę, pod Kircholmem która Dziewięć tysięcy łudzi, (nie pociągam pióra: Niemców, Francuzów, Finów, Belgów i co pluder Rodzaju, których przywiódł sam Karol Man-Suder, Kiedy nam chciał Inflanty wydrzeć; czego potem I dopiął; ) — położyła na placu pokotem Czterma swoich tysięcy. Lecz i Moskal gruby Tąż klawą wytrącone zbierał nieraz zuby. Widział ją car weliki, widziała stolica W niezwyciężonej ręce cnego Chodkiewica, Tę buławę, przed którą ono-ono w kuczy Osman się zasznurował; a jako więc huczy Smutny grzywacz, skoro mu dzieci orzeł zbierze, Tak wyje i we łzach się po swych ludziach pierze. Bierz-że ją już fortunnie! daj ci się szczęścieła, Daj, abyć wrychle w ręku palmą zakwitnęła, A spadając na późne z twoich ręku wnuki, Sławę domu twojego podawała w druki! I was już, cne rycerstwo, żegna hetman czuły, Którego w oczach waszych acz nieraz osuły Ćmy pogańskie; wasza broń, wasze mężne dłonie Z ognia go i z najgorszej wyrywały tonie, Cóż? takżeście ztępieli, że dziś jednej jędzy, Kiedy wam go w obozie i rękami między Gwałtem prawie wydziera, odjąć nie możecie; Nikt się nie ma do broni, łzy tylko lejecie! Nie boi się śmierć wojska i ognistej kule, Tak namaca przez zbroje, jako przez koszule; Tak jej sprzątnąć jednego, jako tymże razem Sto tysięcy; a nigdy nie uderzy płazem. Płakał Kserkses zgarnąwszy Wschód cały na Greki, Że za sto lat — dosyć czas zamierzył daleki ~ Żaden się z tych na świecie żywo nie ostoi; Aż w kilka dni, o których za sto lat się boi, Wszytkich do szczętu zgubił. Toż skoro na zamek Hetman jechał, żeby tam schorzały ułamek Ciała swego położył; ósmy dzień liczono Oktobra, gdy to, co mu było pożyczono, Ze stokrotnym urobkiem oddał w ręce niebu, Imię — światu, małżonce — ciało do pogrzebu. Siedmdziesiąt lat niespełna: sławie dosyć żywię, Ale ojczyźnie mało. Cóż gdy tak w archiwie Przedwiecznym naznaczono. Ciało potem jego Z Chocimia do Kamieńca poszło podolskiego, A ztamtąd do Ostroga; gdzie łzami omyte Od małżonki, włożone pod marmury ryte. Godne, godne mauzolów i pamięci wiecznej, Żeby obraz i przykład miał wiek ostateczny.
Ten post był edytowany przez Mikołaj Radziwiłł Rudy: 26/09/2010, 20:51
|
|
|
|
|
|
|
|
Część ósma :
Toż dopiero Władysław panów radnych zbiera I, gdy nam tak niewcześnie Chodkiewicz umiera, Wielką odda buławę podczaszego pieczy. Na co zgoda koronnych; Litwa trochę przeczy; Albo swego na miejscu chcą mieć Chodkiewicza, Albo być pod samego rządem królewicza. Aleć i to Władysław snadnie uspokoi: I Litwa i Polacy w opiece są mojej; Jeśli dotąd Polacy byli pod Litwinem, Czemuż Litwa nie ma być pod koronnym synem Zgoła ani też czas był racye rozwodzić: Boby się prędko Turczyn podjął ich pogodzić. Więc się wszyscy w regiment zgodnie podczaszemu, I Polacy i Litwa, oddadzą, a k'temu Nowym się obowiązkiem, nową wiążą wstęgą, Do gardł się na tem miejscu dzierżeć pod przysięgą. Dziękuje Lubomirski, że pod jego władzą Zgodnie wszyscy tak prędko namówić się dadzą, I co z niego być może, co ma najmilszego Zdrowie łożyć, przy zdrowiu przysięga każdego, I byle sami chcieli; bo choćby dwugłowy Janus, choćby storęki Bryareus nowy, Choćby Argus hetmanił im tysiącooczy, Gdy żołnierz nieposłuszny, albo nieochoczy, Nic dobrego nie sprawi; tak zaś z drugiej strony, Niech będzie żołnierz dobry, posłuszny, ćwiczony, Jako lew nic nie wskóra gdy zające wiedzie, Tak zginą i lwi mając zająca na przedzie. Donatywy potwierdzi i obieca więcej, Jeśli będzie mógł wymódz drugie trzy miesięcy. Ztąd wszyscy ku przestronej obrócą się szopie, Gdzie po błogosławionej krynice pokropie, Trzech Mszy słucha nabożnie; tam przyjąwszy Świętą Podczaszy Komunią, krzyżem się rozpiętą Ściele uniżonością, oczy tylko w sforze Z pokornem sercem dźwiga nabożnie ku górze: "Wielki Boże nad bogi! przed którego tronem Miliony stawają wojska milionem Nieśmiertelnych aniołów, z których kiedy sroże Gniew Twój, zabić milion ludzi każdy może; Czemużeś mnie robaka mniej niż nic przed Tobą Obrał, żebym śmiertelną ręką i osobą Twój na ziemi Majestat, Twoję Chwałę szczycił, Ody Turczyn, który się Twem dotąd nie nasycił Dziedzictwem, co je Syn Twój krwawym kupił potem, Nastąpił siłą na nie, upewniony o tem, Że go tą ręką, którą zachełznał półświatu, Wydrze i pomknie granic swego majestatu; Że w Twych Bozkich świątnicach, w Twych Świętych kościołach Rozpostrze się mahomet; więc po Swych aniołach Pojźryj, a każ któremu niechaj sekundantem Będzie, gdzie się baranek bije z elefantem. Rozum wodzowi, serce daj żołnierzom, Panie, Mech się tych świętych krzyżów lękają poganie. Wiem-ci, Boże mój, że Cię nie ogarną nieba, Pogotowiu Cię w murach zamykać nie trzeba; Wiem, dla którejś Swojego kościoła machiny Nie kazał Dawidowi budować przyczyny: Nie chciałeś, żeby krwawe Twym ofiarom dłoni W Jeruzalem stawiały ołtarz; lecz się oni O swe bili prywaty, pomsta ich do zwady I do mordu krwawego budziła z sąsiady; Wiem i to, że każdy człek, co się Ciebie boi, Co się brzydzi grzechami, za kościół Ci stoi; Pisz-że Swój zakon święty na mem sercu gołem: To ołtarzem, a piersi me będą kościołem! A jać przecie świątnicę, choć śmiertelnem dziełem Na ziemi, z ziemie, ziemią sam będąc i iłem, Na wieczną cześć wystawię, coć u Twoich progów Ślubuję, utrzyj tylko durnym Turkom rogów. A Ty, jakoś Jeftego, kiedy szedł na Twoję Wojnę, przyjął ofiarę, tak przyjmij i moję, Któryć dziś z tem rycerstwem Chrystusowej Wiary, Nie córkę, ale duszę kładę na ofiary. Wszak tu wszyscy przy Twojej umieramy Chwale, Skrusz mahometa, jakoś kruszył więc baale!" Tu skończył Lubomirski, a ta jego modła Doszła Wielkiego Stwórcę i niebo przebodła. I każe Michałowi, co dyabła wysadził, Żeby o rzeczach polskich pod Chocimem radził. Aleć i on swe śluby ziścił Bogu wiernie, W podziemnej nakopawszy marmurów kawernie, Na wieczną Łaski Jego pamięć, kościół szumny, Gdzie sam leży i synów już dwóch stoją trumny, Postawił; trzeci żyje póki Boża Wola. Żyjże, mój wojewodo! aż swego Karola Z tą buławą, która dziś z Karolowych ręku W dom twój wchodzi, obaczysz; obaczysz we wnęku Wielkiego dziada sławę; dopiero w tym grobie Znużona stem lat starość odpoczonie sobie. Toż podczaszy o dalszym wojny procederze Radzi, skoro starszynę do namiotu zbierze, Gdzie naprzód obóz zmniejszyć z jednostajnej zgody, Potem szańc chełmińskiego zrucić wojewody, A podle Denofów go wysypawszy znowu, Zaporowców też przymknąć ku wielkiemu rowu Uradzą. A słońce już zwykłym spada torem, I noc, że przede drzwiami daje znać wieczorem, Ani przybyć omieszka, więc gdy świat obłapi, Co żywo się do swego odpoczynku kwapi. A naszy Zaporowcy do zwykłego łowu, Przespawszy ten dzień cały, biorą się jak znowu. Równie kiedy się komu przez tajemne dziury Kotowie w mięso wnęcą, albo tchórze w kury; Tak Kozacy skoro się rześko w Turki wjedzą, Nie wytrwają, aże ich i dzisiaj nawiedzą, Ale już lepszem dziełem: bo okrom piechoty Bobowskiego, wojskowej przybrali hołoty; Więc nie masz się czego przeć, gdy miasto myślistwa, Cicho z niemi kilkaset poszło towarzystwa. Jaka tam być musiała dziura, gdy się wgarnie Tak wiele rąk do pełnej łakomych spiżarnie, Choć ztąd możem brać miarę: że nazajutrz, blizko Obozu, założyli nowe targowisko Na konie i bawoły; już byli most wzięli, Skoro straż do jednego turecką wyrżnęli, I mogli byli Turkom odtoczyć od czopu Zruciwszy go, lecz trudno łakomemu chłopu Odjąć ręce od łupu; to ma za wygraną, Kiedy zdobycz uniesie sowito nabraną; Zwłaszcza kiedy bez wodza, bez rządu, na czatę Nocną chodzili, każdy na swój zysk lub stratę. Tak Turcy powiedali żałujący siebie, Że w żadnej dotąd z nami otwartej potrzebie, Tyla krwie muzułmańskiej, jako dziś nieszkodni, Którą psów bić Kozacy rozlali niegodni. Co wziąwszy za dobry znak pod hetmanem nowym, Oddadzą mu w prezencie drogim złotogłowem Szyty dywan i znaki janczarskiej starszyny Z piór żórawich i sepet do kuchnie faryny; Który, że bardzo wdzięczen upominków onych, Wyświadczył, gdy między nich rzuci sto czerwonych. Póki się wieść nie wzmoże o Chodkiewiczowej Śmierci, póty też i my pokój mamy zdrowy. Tak się Osman ukarał, tak się był ustraszy!, Że dotąd siedział, jakoby go owałaszył. I kto mu tę nowinę przyniósł, z wielkiej chuć Drogi kaftan i pełne srebra juki rzuci. Toż jakby go rozwiązał, jakby wygrał właśnie, Razem się z miejsca porwie, ręką w rękę klaśnie, Każe zebrać swe popy, wróżki i matacze, Każe Bogu dziękować, sam jak głupi skacze, Że już padł stary giaur, który dotąd broździł, Dotąd nam należyte tryumfy opoździł. Niechże go tam w swym Pluto zadzierzgnie Kocycie, A ja cię w obiecanym upewniam meczycie, Który na bozkiem łonie wiecznie siedzisz, który Temu światu po Bogu rozkazujesz wtóry, Dziś, dziś przysięgam na tę carską moję głowę, Że poznają giaurzy moc Mahometowę! Wszyscy westchną życzliwie, aż po same uszy Zżąwszy ramiona. Skoro Osman tak potuszy, I jużby był co broił; lecz Dilawer stary, Skoro na się przybierze z Chodkiewicza miary: "Lepsza zwłoka, cesarzu! mądrego to dzieło, Nie zaraz, lub cię boli, lub co sercu miło Wynurzać; wszędy, wszędy lecz przecie najbardziej Na wojnie ostrożności trzeba; tą kto gardzi I za płochym afektu swojego impetem Kość rzuci, nie masz dziwu, że przypłaca grzbietem. Tak Laszy głową nad nas mieli Chodkiewicza, Niechże nas to przynajmniej naszem złem wyćwiczą; Obaczym, co też będą umieli tam młodzi, Jeżeli się początek kiedy z końcem zgodzi ? Kozakom-by wprzód trzeba zastąpić od spasi, Tak że nas na każdą noc ta smoła hałasi, I nigdy niezemszczona; a tej przeszłej nocy, Jako słyszę, już i most mieli w swojej mocy. Byśmy jedno do nieba wytrzeszczając oczy Nie padli przez kretówkę, którą ten gad toczy; Przeto albo wał sypać i gęste reduty, Albo w polu nocną straż stawiać, zwłaszcza u tej Ściany, gdzie to plugastwo, jako w kojcu ptaki, Na każdą noc co lepsze bierze nam junaki. Szturm do nich odwlec radzę i zrozumieć wprzódy, Co ma za fantazyą Lubomirski młody? Jeśli gorący jak ty? skoro nas przy stole Dziś zwojuje, pewnie nam jutro stawi pole, Którego jako wiemy zawsze się napierał, Ale że mu kto mszy wędzidła przybierał. Jeśli gnuśny i z wodzem fortuna umarła ? Pewnie nam ich nie wydrze i sam Chrystus z garła. " Jak podszywał Osmana i ledwie dosiadał, Przeto do zauszników: "at! się bzdyś rozgadał", Cicho rzecze; a potem skoro z miejsca wstanie: "Dobrzeż tobie czupryny workom wiązać, a nie O wojnie dyskurować; i życzy nam zwłoki, Znać, że jeszcze całe ma ze spiżą tłomoki. Siedzieć tu było z nami tak długo na piasku, Przysięgę, że do domu kwapiłbyś dyasku; Zaś nam się kopać każe, gdzieby trzeba wały Na dziesięć mil i więcej sypać przez rok cały. A jabym się w giaurskich i dzisiaj rad widział, Tak się zda jakby sobie z nas dziadek przeszydzał. Dobrze tak na tych gnojków, którzy doić kozy Nawykszy, nie wiedzą co wojna, co obozy. Któż kogo strzedz powinien ? Niech się każdy strzeże, I owszem niech ich kradnie, niech ich giaur rzeże!" Tak Osman swoim ludziom niechętny urągał, I już odtychczas pomstę jawnie na nich ściągał, Że sobie nie to po nich obiecował w domu, Przez co do szkaradnego dzisiaj przyszedł sromu. Aleć sam w ten dół, który inszym kopał, wpadnie, Udawiony cięciwą w Jedykule na dnie. Widząc Turcy, że Wejer z pola był zemkniony, Szańc jego nie do końca zbiega rozrucony; Ztamtąd na Lisowczyki zwykłym swoim trybem Minąwszy Zaporowców przypadają szybem, Tym szkodniej, im się owi takiego bankietu Mniej spodzieją, ni działa mając ni muszkietu, Prócz szabel a obuchów, a co strzelby drobnej, Żołnierz konny i tylko do pola sposobny; Ani wałów sypali, mając ku obronie W lewej Kozaków, w prawej dwu Denofów stronie. Czego kiedy poganin wyuzdany zwietrzy, Tym śmielej w nich uderzy srogim szturmem, we trzy Części wojsko sprawiwszy, w Wejerowych wałach Jańczary, przy trzech polnych osadziwszy działach. Nie przeto i Lisowie skrzydła opuszczali, Ale choć szablą tylko wstręt poganom dali, Mając nad nich pancerze, gołe rąbią brzuchy, Albo tłuką ciężkiemi po kościach obuchy; Pachołcy z bandoletów tu i owdzie parzą, Więc ciurowie i co jeść panom swoim warzą, Do kijów, do kamieni, gdzie naszych przemaga, I już wozy wywraca śmiały Jańczaraga, Tam się garnie co żywo. Toż poganin plunie; Tedy nas już ciurowie biją? z tem się sunie; Więc i strojem nad inszych znaczniejszy i wzrostem Wyrwie znak chorążemu z ręku i tam prostem Skoczy szermem, gdzie widzi rozerwane wozy. Walą się drudzy za nim w lisowskie obozy. Już się w samym majdanie Sokołowski siecze, Gdy leci Lubomirski; tak kiedy się wściecze Srogi tygrys hirkański nie zastawszy dzieci W łożysku, bez pamięci i bez oczu leci. Toż Lermunt z Denofami zawrą się w pogany, I Lisowie też widząc posiłek zesłany, Ochotnik był po całem otrąbiony wojsku; Jako wezmą na szable pogaństwo po swojsku, Nie tylko ich z taboru swego wyparują, Natną, nabiorą, ale, póki siły czują, Idą w pole za niemi aż pod szańce owe, Zkąd ich Lermunt wystrzelał, dawne Wejerowe, Dwie chorągwie tureckie przy skofiej złotej, Między Lisowskiemi się zostały namioty. Kozaków podejźrana zatrzymała ściana, Że tej gry nie pomogli, którą zaraz zrana Począwszy nie bez szkody ze strony obojej Aż do nocy nas bawią, ale większej swojej: Ich pod pięćset zginęło, naszych nad dwadzieścia Nie więcej Lisowczyków, kiedy bronią prześcia Do swojego taboru; więc pancernej roty Cny rotmistrz Kopaczowski przez rękę przekłóty, Ranny także i Lermunt; lecz oba sowito Swojej się krwie zemścili, a tu świat okryto Czarnym z góry zawojem, powszechne milczenie Noc sprawiła, co żywo szło na odpocznienie. Dzień słońce otworzyło, a poganie po stu Sprzągszy wołów, na tamte stronę ciągną mostu Piętnaście dział burzących, z których bez przestanku Począwszy od samego strzelali zaranku, Aże się słońce schyli, z swoją tylko szkodą, I prochu i ołowiu; toż je nazad zwiodą. Tym też czasem Weweli już przez Zielińskiego Odesłan, zkąd przyjechał, do obozu swego: Ale tegoż dnia znowu z listem wezyrowym, I z patentem powraca do nas Osmanowym. Który Dilawer w swoim do Lubomirskiego Posłał liście zawarty dokładając tego: Że gdyby się wam dała wzajemna zamiana Za posłów, jużby wiara nasza podejźrana Być musiała, a zwłaszcza przy cesarskiej głowie; Niechaj prawem narodów bezpieczni posłowie Przyjadą, na co jego posyłam patenty, A pokój między nami skojarzy Bóg święty. Ale Osman właśnie tak skłonny do przymierza, Jako kiedy wielkiego pies naszczeka zwierza, Mów hajwo! każ mu leżeć, bierz go i za uszy, Nie pójdzie, aż niedźwiedzia albo wieprza ruszy. Więc nie spawszy całą noc, lub zysk, lubo strata, Lubo wygrać, lub umrzeć naznaczyły fata: Trzeciego nic, jedno być z tego dwojga musi, Jutro ostatniej z nami fortuny pokusi. Dzień świtał Wacławowi królowi święcony Czeskiemu, a że naszej patronem korony, Przeto nam uroczysty; któregośmy różnie, Lecz dziś największej, jako wierzymy nabożnie, Doznawali opieki; więc się każdy bierze, Ktokolwiek w świętej żyje Katolickiej Wierze, Aby przezeń modlitwy i czynione Bogu U kościelnego oddał swoje wota progu. Gdy czterdzieści tysięcy Osman komunika Przedniej ordy na tamte stronę Dniestru zmyka, Sześćdziesiąt dział do tego, pod którychby dymem Mogła rzekę przepłynąć orda pod Chocimem, I naszym tył wziąć; jakoż drudzy aż wpół wody One odwagi, one czynili zawody. Palą, działa raz po raz, ale tylko wierzchnie Echem głuszą powietrze, a Dniestr się rozpierzchnie Coraz hukiem szkaradym i choć gęsto dosić W obóz kule wpadały, tak mogły donosić, Nikogo te sześćdziesiąt, co za Dniestrem wyły, Dział, oprócz jedynego Szota nie zabiły Z tych, co przed królewiczem, najwierniejsze warty, Rogate na wsze strony noszą alabarty; Chory leżał w swej budzie, w trzeciej od pańskiego Namiotu i tylko co do przyniesionego Głowy dźwignie półmiska, czy czekał umyśnie Na to puszkarz, tak trafi, że mu mózg wypryśnie. A ci, co w szykach stali, którym należało Stokroć ginąć, za łaską bożą byli cało. Szumny przykład na tchórzów ! ano i w piwnicy Nie ulężesz niebieskiej, bracie, obietnicy. Kto ma na wojnie umrzeć i pod dzwonem zginie; Kto nie, choćby w działo wlazł, to go kula minie. Tak gdy Osman rozdwoić kusi nasze siły, Ztąd się wszytkie nad nami wojska zawiesiły, Ztąd drugich dział sześćdziesiąt strasznie na nas rzygnie, Rzekłbyś, że się przed onym hukiem ziemia przygnie, Że się już góry walą, lasy mostem ścielą, Kiedy ze sta dwudziestu razem do nas strzelą. Świszczą kule wiatr siekąc, jako gdy po strzesze Na dachu się wysokim tęgi Auster czesze, I nieraz się zderzywszy w gęstym dymie owym, Krzesały iskry równe ogniom piorunowym. Świata nie znać w kurzawie, słuch odjęły gromy, I żywy gorejącej wizerunk Sodomy. Osman, słup a słup solny, nie śmie ruszyć kroku, Czeka swej ostatniego fortuny wyroku. Tedy na Lisowczyków wszytek impet lęże, Tam idą jańczarowie, tam wybrani męże, Czoło wojsk bisurmańskich i których imiona W różnych sławne potrzebach: wziąwszy na ramiona Tarcze, pierwszy dopiero raz naszym widziane, Przy drzewach zostawiwszy konie powiązane. Wiedząc, że Lisowczycy bez strzelby są długiej, Choć jeszcze wczorajszego nie zapomniał drugi, Tym śmielej, tym nastąpią na nich natarczywiej; Lecz trafią na gotowych, którym tu poczciwiej Umrzeć w miejscu, jednego niźli umknąć kroku, I strzymają pierwszy szturm onego obłoku. Ale kiedy Herkules sam dwiema nie zdole, A tu jednego z naszych dziesięć Turków kole. Ustępują potrosze, kiedy do tej zwady Bobowski z swą piechotą przyszedł i Almady. Cóż to na taką wielkość, gdy na wszytkie ściany Wkoło już był Lisowski tabor obegnany; Atoli się pokrzepią i prawie mąż z mężem Z kolana się hartownym siągają orężem. Toż dopiero Władysław od boku swojego Śle wszytkich Anglów, Szkotów, śle Kochanowskiego Ze trzemasty muszkietów; ale i to mało: Bo na stu naszych, Turków tysiąc przybywało. Już im ciasno w taborze przed zwalonym trupem, Wszyscy biją, żaden się nie zabawi łupem. Turcy dopiąć imprezy, ani chcą wszetecznie Ustąpić, a naszy też wyprzeć ich koniecznie Usiłują; o sławę obiema gra chodzi: Bo żywot utraconej sławy nie nagrodzi. Pełno w wałach od pola tureckich buńczuków, Pełno krwie i wzajemnych z obu stron przynuków. A co nasza piechota da ognia, jak gradem Bite kłosy, tym lecą poganie upadem. Więc żeby Lisowczykom posiłku nie słali, Razem szturmy Denofom i Kozakom dali. Aleć i Lubomirski miał co do czynienia, Kiedy nad nim ćmy wiszą prawie do przejźrenia Niepodobne i czego nie zagłuszą działa, Pełno z obu stron Dniestru tatarskiego hałła! Bo czterdzieści tysięcy, jak się rzekło, przodem, Gwałtem się ich w nasz obóz wedrzeć chciało brodem. I trzeba było na tak uporne zabiegi I jezdą i piechotą poosadzać brzegi, Gdzie przeciw sześćdziesiąt dział tureckich onych Sześć działek Butlerowi odda wytoczonych, Ostatek da na Boga; sam, gdy mu znać dadzą, Że się Turcy z onych gór ku naszym prowadzą Na czwartego już konia przesiadszy się dzisia, Przypadnie do swojego chyżo półkirysia, Opędzi wszytkie szyki i każe podczaszy Otrąbić, żeby harców zaniechali naszy. Już pole miał odkryte, już groty kończyste, Już krwie pragną tureckiej pałasze sieczyste; Więc kilką słów rycerstwo, choć ma dosyć chęci, Do tak pięknej marsowej roboty przynęci: "Dzień ten, kawalerowie, cna sarmacka młodzi, Nasz jest własny: nam słońce dziś na niebo wschodzi, Naszej, o bracia, sławy lampa gore złota, Żeby widziana była każdego z nas cnota Przed Bogiem, który na to samo ten dzień chował, Żeby weń krzyż z miesiąca sławnie tryumfował. Onić to ludzie, oni, cośmy ich tą niwą Sto razy jako bydło szablą gnali krzywą. Ten-że chłopiec i teraz głupi; taż ich niwa Pod też wam szable znowu pędzi do rzeziwa. Oneć to są zastępy, szarańcze i chmury, Co z pola przed naszemi uciekali ciury, Cośmy im w gębę palce kładli; z ręku brali Buńczuki; cośmy ich dzień cały wyzywali. Lecz komuż to powiadam? wam! wyście to ze mną Przez sześć niedziel tę smołę poznali nikczemną. Wyście pierwszy zdeptali tej bestyej kręgi, Która tak wiele świata ujęła w popręgi. Poźryjmy na ostatek na niebieskie trony, Ano między inszemi polskiemi patrony, Którzy wielkiemu Stwórcy krew naszę prezentem Niewzgardzonym przynoszą, dzisiejszem nas świętem Wacław błogosławiony z chrześcijany cieszy, Ano się nam na pomoc z swą chorągwią śpieszy. Więc skoro na to pole zbliżą się poganie, Co im dotąd śmierdziało i nie śmieli na nie, Bijmy mężnie, nie licząc; mamy nad złoczyńce Serce w piersiach na ziemi, na niebie przyczyńce". Aleć Turcy postrzegszy, że one armaty, One szturmy najmniejszej naszym serca straty Nie przyniosły, i owszem idą jak na miody, Zasreszą się a swoje wstrzymują zawody; Stanęli, skoro z góry pierwsze zwiodą szyki, Jako kozioł widząc kloc w jatce i rzeźniki. A już były lisowskie we złej toni rzeczy, Gdyby im hetman wczesnej nie posłał odsieczy. Każe trąbić w majdanie w skok na ochotnika, Prócz ludzi regestrowych, do których przytyka Po dziesięciu od każdej chorągwie, a z niemi Kilku śle pułkowników; wprzód słowy krótkiemi, Do marsowej roboty zagrzeje, a potem W równe pole wysunie. Nigdy takim lotem Dniepr nie spada z swych progów, ani sokół kaczki Nie bije, jako z onej weseli przechaczki, Żywa młodź krwie szlacheckiej, same tylko bronie W garści niosąc ku tamtej posunie się stronie, Gdzie się w lisowskich walech tureckie kołyszą Chorągwie; i ci skoro posiłki usłyszą, Którzy się w jednym tylko kącie już oparli, Krzyknąwszy razem na się, na pogan natarli. Nie godzi się w dzisiejszej suchem piórem wrzawie Minąć was, lecz go w bystrej zmaczawszy Śreniawie, Pisać, zacni Pisarscy! chociaż podłym rymem, Podać was światu Janie, Przecławie z Jachimem Rodzeni; i tamtemu wyświadczone niebu Od wiecznej niepamięci zachować pogrzebu Męztwo, które jeśli kto przeszłe czasy zliczy, W domu waszym z najpierwszych pradziadów dziedziczy. Pisaliście wszyscy trzej utemperowaną Szablą na ścierw pogański posoką rumianą. Tyś, Janie, znak hetmański w tamto wyniósł pole, Tyś znacznego Turczyna po stroju i czole Sztychem w gębę trafiwszy na ziemię obalił, Skoroś obadwa boki bracią swą ustalił, Jako dwoma basztami; a tak gdzieś się kinął, Wszędy krzywa Śreniawa, krwawy potok płynął. Kiedy tak naszy mężnie koszą tamto pole, Koląc Turki przez piersi, rzeżąc przez gardziole; Jeszcze drudzy nie wiedzą, co się w tyle dzieje, Z zawziętej nie spuszczają i najmniej nadzieje. Patrzą, zkąd naszym serca, zkąd się wzięły siły; Toż dopiero odkryte obaczywszy tyły, Niż ich zawrą do końca i wezmą ich między Muszkiety i pałasze; ustąpią coprędzej. Toż się ozwie i Wejer, toż Kozacy kroku Pomkną, toż z Denofami Lermunt idzie z boku, Zmieszają się w pół pola, bo i Turcy dalej, Widząc blizko Osmana, już nie uciekali. Lecz skoro z ogromnemi drzewy wyprowadzi, Hetman w pole usarza, sam car nie poradzi, Chociaż tylko stał w miejscu spokojnie, jak poty, Ale ostre w pogaństwie strach czyniły groty. Stoi Osman jak żóraw z wyciągnioną szyją Na górze, niepewną się pusząc wiktoryją, Nie każe swoim hodżdziom poprzestać pacierzy, Aże będzie w lisowskim szańcu na wieczerzy, Gdzie już działa i wielką część piechoty znaczy, Boże uchowaj komu wspomnieć mu inaczej! A tymczasem parują naszy Turków śmiele, W boku mając hetmana, ochotnika w czele; Karbują miękkie grzbiety, a z każdej się rany Na suchą ziemię toczy struga krwie rumianej. A jeśli się też który na swoję pasiekę Obejźry, co miał w grzbiet wziąć, to bierze w paszczekę. Cały dzień Szemberk czekał, aż go samym mrokiem. Pożądanym fortuna nasyci obrokiem. Ten pod lasem na stronie szańc usypał mały, Gdzie z trzomasty piechoty i ze dwiema działy Przypadł, i tak nieznacznie, choć imo oń biegły Nieraz tureckie ufy, wzdy go nie postrzegły. I on też trwał tak długo, choć więcej niż po stu Pogaństwa przyjeżdżało do onego chróstu, Zwłaszcza kiedy ich naszy z potrzeby poparli, Za pusty szańc on mając, tam czoła przetarli I koniom podbieganym i sobie; toż kiedy Powszechnie uciekali, między ich czeredy, Jako leżał na brzuchu, słowo tylko rzecze: Lecą z naładowanych dział gęste kartecze, Wychyli się piechota i od lica razem Da ognia, padnie jak wiąz pogaństwo obłazem. Pięć Rzeczyckich rodzonych było tam z nim braci, Jerzy, Jędrzej, Mikołaj, Jan, Stanisław, a ci Gdzie się tylko podała okazya sławie, Żadnej nie opuszczając, i w dzisiejszej wrzawie Wszyscy byli przytomni, wszyscy po starszemu, Z długich fuzyj pogaństwu zapamiętałemu Dają ognia, w największym rachując to zysku, Im więcej pogan lęże na pobojowisku. Nikt tam darmo nie strzelił, a z onej kwatery Szemberkowej przyszło im strzelić razów cztery; Gdzie i ślepy mógł trafić i choćby był palił Nawiasem, w takiej gęstwie, trzech, czterech obalił. Tak-ci Turcy uciekli, wziąwszy słuszną cięgę, I Osman na wczorajszą nie pomniąc przysięgę, Każe wołać wezyra: "I sam widzę — rzecze — Że się dłużej ta wojna z Polaki przewlecze, Na którą-m się we zły czas nieszczęśliwie ruszył; Nie jam winien, ale ten, który mi potuszył. Niechaj za swoję radę głębiej piekła gore, Przybrawszy tych proroków i wróżbitów w sforę Skinderbasza; jego-to instrukcya, jego Pochlebstwa, żem natenczas połajał muftego; Za co mnie dziś Bóg skarał, i gdyby go wskrzesić, Kazałbym go i z temi mataczmi powiesić. Losy winny niebieskie: bo ja temu wierzę, Że kogo Bóg chce skarać, wprzód mu rozum bierze. Lecz gdy tego żałować snadniej niż poprawić, Życzę pokój z Polaki jak najlepszy sprawić, Raczej stary odnowić, i jeśli być może, "Wytargować co na nich za moje podróże I trudy tak dalekie; na mnież-by sromota Przyschnąć miała, i darmo uczynione wota Na meczet wymierzony ? Jakimkolwiek zgoła Okrasić to pretekstem; czemu wiem, że zdoła Twa głowa, cny wezyrze, żebyśmy bez sromu I ludzkiego pośmiechu wrócili do domu". Tak był Osman łaskawy, tak udobruchany, Żeby go mógł na wrzody przykładać i rany. Więcej w nim mógł jeden dzień, niż przeszłych czterdzieści. Już da miejsce racyom, już się to weń zmieści, Że z nami przegrać może, że człek jako iny, Że trzeba sprawiedliwej do wojny przyczyny, Że serce ma nad liczbę w okazyej więcej, Że przed jednym ucieka chartem sto zajęcy. Płakał przecie jako bóbr, a ze łzami szczery Jad mu pryskał po piersiach, kiedy kawalery I swych widzi rycerzów, jednych jako wory Na wozach, drugich jako bydło do obory Gnanych z pola, i chociaż nie śmie słowa z gęby Wypuścić, kiedyż-tedyż ostrzy na nas zęby. Jakoż wzięli dziś chłostę tak pamiętną, żeby Sześćniedzielne z Turkami zrównała potrzeby. Kiedy tak znacznie spuścił kwintę Osman hardy, I u swych i u naszych przychodził do wzgardy; Bo z której spadł nadzieje, naszy ją w też tropy Chwycili, do większych dzieł biorący pochopy. Gdy swoich sześciudziesiąt nie straciwszy więcej, Położyli na placu Turków ośm tysięcy. Czem kiedy się i młody hetman rozkomosi, Zaraz konsyliarzów do rozmowy prosi. Toż osiadszy chorego Władysława wieńcem, Radzą się, co-by dalej czynić z tym szaleńcem. Już ustał, już sił nie ma, już opała boki, Tak morze kiedy tłucze cały dzień opoki, Za każdym razem silne odnoszący wstręty, Pędzi nazad odbite wspienione odmęty; Aż skoro ona burza i wichry ustały, Tylko że uszargane też góry, też skały, I Osman niepotrzebną prezumpcyą durny, Napuszony wściekłemi dotychczas wulturny Niepowściągnionej żądze, tłukł nasz obóz; ale Bez skutku jego szturmy, jego były fale: Bo skoro grom strasznych dział razem upadł z dymem, Ten-że oboz, też szańce nasze pod Chocimem Krwią pogańską kurzyły, że psi jako kłody Świeżemi ztyli trupy, a ogniłe brody, Miasto były konopi, z których nowej fozy Kręcili powroźnicy stryczki i powrozy. Jakoż tak spowszedniały naszym one huki, Że aż skoro pogańskie w swych wałach buńczuki Ujźreli, toż dopiero porzuciwszy pasza, Do nich się pobierali, od kart do pałasza; Zwłaszcza gdy kto miał pewną, a rzęsisto stało, Tym bardziej siekł, im go to bardziej rozgniewało. Ten zasię rad przerwaniu, który gonił resztą, Za mu się z grą fortuna odmieni odeszłą; Bowiem jako pogaństwo przegnali przez pole, Do swej się zaś zabawy wracali przy stole. Więc się ich bić do końca podczaszemu chciało, Cóż chociaż duch ochotny, kiedy słabe ciało ? Ludzi-ć jeszcze dostatek, acz i chorych wiele, A zwłaszcza cudzoziemców, nie wstaje z pościele; Koni jednak o male, i ledwie część czwarta, I to chudych szkaradnie, w obozie się warta; Z strzelby żaden pożytek, o nierząd cudowny, Bez prochu, bez ołowu na wojnie tak głównej! Bywaj, bywaj, Zygmuncie! a za niedziel cztery, Rozłożysz w podunaju swoich wojsk kwatery; Bywaj i orłem przeleć, można-li, Podole, Zdarzy Bóg, że na wiosnę ujźrysz się w Stambole! Ale cię Lwów przez dzięki, Lwów nieszczęsny trzyma! Wolisz niż ręką, wojnę prowadzić uszyma, I siedzący w pokoju za dwudziestą milą Słuchać, rychło się Turcy z Osmanem wysilą. Czy nie chcesz, czy się boisz, czyli to oboje ? Puść przynajmniej rycerstwo w podchocimskie boje, Albo już siedź na późne czekając powiaty, Aż nas miasto wygranej zapadną traktaty! Drudzy z nizczem odprawić Wewelego radzą, Niech nam się albo proszą, albo pole dadzą; Chociażby za ostatnią zapiąć i założyć, Trzeba się nam koniecznie z tem przymierzem drożyć; Już tam siły niewiele, serca nic i zgody; Huseim z Dilawerem, że tylko za brody Nie pójdą, kiedy jeden drugiego uporem Psować chce, czegośmy się w tem polu przed wczorem Napatrzyli z uciechą i z pożytkiem naszem, Gdy się wzgardy Huseim mścił nad Karakaszem. To też wiemy za pewne i od Wewelego, Jak im we łbie zagrały listy Gaborego; Że przeszło sto tysięcy starych, starych owych Zołnierzów wiedzie Zygmunt, jeszcze Stefanowych W pospolitem ruszeniu, którzy gdy się zgarną, Z przydatkiem pożyczane oddadzą pod Warną. Jeszcze do nich słać posły? Jeszcze się im prosić? Nie długo kondycye będą nam przynosić Już jako zwyciężonym, już na powolniczki Trafią; przeto obadwa wyciąwszy policzki, Wygnać tego szalbierza Wewelego lepiej! Tak radzą, których radość i młoda krew krzepi; Którym zaś lata rozum z doświadczeniem źrały, I znajomość fortuny niestatecznej dały, Posła, któżkolwiek nim jest, gwałcić i przed Bogiem I przed wszytkiemi ludźmi grzechem czynią srogiem. Przymierzem gardzić nie chcą, toby się im zdało, Żeby po naszych posłach w ich obozie mało, Ale śród marsowego rozbić namiot pola, Niechajże tam traktują, jeżeli jest wola. Długo w wotach niezgoda, długo różność trwała, Nakoniec sentencya ta plac otrzymała; Chwytać raczej fortunę kiedy skrzydła poda, Bo jako zwykle w marcu niepewna pogoda, I często tę godzinę, przez którą się śmieje Słońce, dżdżem całodniowym Saturnus obleje; Tak szczęście swej nad nami wetuje pieszczoty, Na łokciach prawie swoich piastując nas póty, Póki w trzymaniu serce i afekt nasz czuje. Lecz jak w górze obaczy naszej sławy buje, Upuści nas aż na dno i tym ztłucze szkodniej, Im lepiej, im nas dotąd trzymało łagodniej. Z Turkiem sprawa, któremu, jako wziął trzy światy, Pierwszy raz dziś przychodzi wojnę przez traktaty Z nami kończyć. O cuda! gdzie cesarz osobą Swoją stoi, my króla nie widzimy z sobą. Hetman nie król; nie hetman, namiestnik hetmanów, Tyle grozy, tyle ma siły nad poganów, Że tak srogą zawziętość, impet tak zażarty Dotąd szablą wytrzyma i skończy przez karty. Więc nie gardzić pokojem, kiedy go chcą szczerze. O ! gdyby z nami król nasz był w tej tu kwaterze, Niktby na to cnotliwy nie dał swego zdania, Żeby posłów do Turków słać dla traktowania; Ale gdy nasz we Lwowie siedzi Zygmunt trzeci, Niech mówi, kto chce, co chce, nie nas to nie szpeci, Że z tak wielkim monarchą, choć w jego taborze Pokusimy dalej się miru w rozhoworze. I na tem rzecz stanęła. Wątpliwość zaś druga, Kogoby potkać miała tak znaczna przysługa? Kogoby do tak głównej posłem użyć sprawy? Komu życzyć w traktatach wiekopomnej sławy ? Chcieli senatorowie prawem należytym, Właszczyć sobie tę pracą; z drugą stronę przy tym Stanęli komisarze rycerskiego koła, Że ich sama ta praca, ta funkcya woła. Tak się zgodzą nakoniec, że jeden z senatu, Drugi komisarz posłem z Turki do traktatu: Z tych Sobieski, z tamtych był Żórawiński rzędu, Równi oba i godni takiego urzędu. Andrzej Szołdrski, pieczętarz Władysławów, który Dostojeństwo gnieźnieńskiej miał prepozytury, Człowiek wielki z rozumu, wymowy i cnoty, Z Szembekiem Aleksandrem naznaczony do tej Legacyej; i ten dał, chociaż człowiek młody, Jawne grzeczności, jawne nauki dowody. Więc się Bogu i drogę dawszy przedsięwziętą, Żeby się on swą chwałą sam opiekał świętą, Wziąwszy Lubomirskiego jeden Osmanowi, A drugi należący list Dilawerowi, I te, któremi sami miękczą się bogowie, Upominki, ruszą się z obozu posłowie. A cokolwiek splendorów jeszcze między swemi Było od szat, rynsztunków, koni, poszło z niemi. Prowadzi ich w rozkwitem na pół pola gronie, Życzliwa kompania, acz na obie stronie Serca niosą wątpliwe, różni różnie wróżą. Gdzież wiara w poganinie ? bez ciernia gdzie różą Obaczysz? Naostatek oddadzą ich Bogu I westchnąwszy powrócą do swojego progu.
|
|
|
|
|
|
|
|
Część dziewiąta :
Już Wewel dał znać o nich, bo sam ich kałauzem, Już ich Turcy z niezmiernym czekają aplauzem, Co żywo się na wozy i na budy wspina, Ciągnie szyje, gdy o nich gruchnęła nowina; Straże nawet przyległe, co trzymały wzgórki, Wyrzucały zawoje z krzykiem na powtórki, Czując czas niedaleki szczęsnego powrotu W miły dom z bud niewczesnych, z zimnego namiotu; Jakoż już i do rozmów z naszemi opłaźnie Darli się, czego hetman zakazał wyraźnie. Już w obóz wjeżdżać mają posłowie, gdy z czoła Sto czauszów ich potyka i ledwie im zdoła Witać ręka; w poczesne wszyscy, wszyscy brody Przybrani; by tak w rozum, maluj wojewody! Wszyscy od złotogłowu i wyboru koni, Od rzędów i w kamienie usadzonych broni. Tym żórawie, tym forgi trzęsie Zefir sępie, Toż dziełami i laty starszy w ich zastępie, Pociągnąwszy do łęku siwej brody czopem: "Z tym, o mężowie, który widzicie, pochopem Wezyrowej ochoty, w wczesną — rzecze — chwilę, Pod jego wjedźcie namiot; ani was omylę, Że przygasiwszy w sercu zapał wojny przeszłej, Według waszej was będzie Dilawer podeszły Traktował dostojności; co i w tem tłómaczy, Gdy nas sług najprzedniejszych swego pana znaczy Do pokazania drogi, gdzie was niedaleka Cesarskiego dywanu wczesna szopa czeka". Krótkiemi Żórawiński odpowie mu słowy: "Nie wątpimy o chęci najmniej wezyrowej, Ileśmy z listu jego mogli się doczytać, Że jak nas wezwać raczył, tak raczy przywitać. Wdzięczność płacić wdzięcznością gotowiśmy i my, Teraz was w kompaniej już z sobą prosimy." Toż się nazad obrócą Turcy w kalwakacie, Przez tamte posłów naszych prowadząc połacie, Gdzie wszytkiej stek starszyny i dziwnej splendece W dalekie strony słońce złote blaski miece. Ale ani uważać wszytkiego się dało, Przez taką szczupłość czasu, ani się też zdało: Bo i nam złoto nie dziw i we wzorki babie Układane pod cyrkiel barwiste jedwabie; Ani pychy głupiemu dodawać się godzi, Ale jakoby rzekli: i nam się to rodzi. Tak wspaniało jechali naszy, jakby rzekli: Wkrótcebyśmy was i z tych pałaców wywlekli, Których jeśli te gałki i złocone żerdzi, Albo strzępki nikczemne i mdłe pierze twierdzi, Szabla tem wszytkiem władnie; za żelazem chodzi Złoto; w polu wygrana te owoce rodzi. W którym zastępie skoro dojechali szumnej Szopy, na cztery piękne dźwignionej kolumny, Zsiędą z koni i jeszcze z podróżnych się prochów Nie otrą, kilkadziesiąt kiedy ich Wołochów Z kredencem gospodarskim życzliwie powita, Upewniając, że spiża dojdzie ich sowita I dla sług i dla koni, ani trzeba strawy Szukać zinąd, póki Bóg swojej przez nich sprawy Nie skończy i, śmiertelne schowawszy oręże, Serc na się zajuszonych pokojem nie sprzęże. To mówili, a łzy im podchodziły oczy: Bo ich samych tak strasznej wojny ciężar tłoczy. Tu dziękują posłowie i acz onej chęci Hospodarskiej wdzięczni są; "niech się nikt nie smęci O nas, dobry Bóg, dobry i król pan nasz — rzeką — Tedy się głodu pod ich nie boim opieką." Więc Trzelatkowski, starszy Sieniawskiego dworu, Który swoim do tego rozumem honoru Przyszedł, że do sekretów legacyej onej Z Szernbekiem był i z Szołdrskim wespół przypuszczony, Pójdzie do hospodara z wzajemnym od posłów Kontestem ich przyjaźni; i wnet to kilką słów Odprawiwszy, powraca: że pełen ochoty Pod swojemi ich czeka hospodar namioty. W tem tylko trochę było wątpliwości skrytej, Jeśli nie z dyshonorem rzeczypospolitej; Że Raduł nie uprzedzi, że do nich nie śpieszy. Ale kiedy żaden człek ludzkością nie grzeszy, Nie zdało się z pierwoci swarów jakich wszczynać, I owszem większą zgodę od mniejszej zaczynać. Toż wszelakie na stronę puściwszy dysputy Pójdą, kędy ich Raduł, znaczniejszą osuty Zgrają swych dygnitarzów, przed namiotem czeka, I ujźrawszy ku sobie idących zdaleka, Pomknie chyżego kroku; toż jako się zręczą, Mile się obłapieniem wzajemnem przywdzięczą. Prosi w namiot hospodar, gdzie mówiwszy mało, Wszyscy na dwór wychodzą; dwu tylko zostało Przy nim: jego logofet z drugim katerdziejem, Banem karaleweńskim, który przywilejem Honor dany osobnym, nie od hospodara, Lecz razem z hospodarskim od wielkiego cara. Tu Raduł swą życzliwość i afekt niezmierny Przeciwko nam wyświadczy w przemowie obszernej: Jako szczerze, jako się ochotnie w to włoży, Że pokój, nad który nic nie szacujem drożej, Między nami a Turki skojarzy; lecz zwłoki Nie życzy, owszem radzi zawierać go w skoki, Póki się ten kuropłoch nie rozmyśli znowu, Ani w nim gniew pierwszego nie wzruszy narowu. Prędki jest do odmiany, prędki do kolery. Łacno było wyczytać z Radułowej cery, Że chciał szczerem o pokój nasz chodzić staraniem, Jako ten, co mu więcej należało na niem: Bowiem mający w domu strasznej wojny zapał, I skarbów, których przez wiek tak długi nałapał, I w którem inszych podsiadł panowania trochy Najmniejszej nie był pewien nad swemi Wołochy. Wszytko to pod pretekstem chrześcijańskiej wiary Ukrywszy, obiecuje bez końca, bez miary, Kołacąc w piersi dłonią po szedziwej brodzie, Służyć nam w tym, wedle swej możności, zawodzie. I upewni, sami-li nie będziemy przeczyć, Że może wszytkie wzajem urazy poleczyć; Między Turki a nami na tem będzie cały, Byleśmy rzeczy drogo nie trzymali małej, A pokój nadewszytko kochali i zdrowie. Na które mu ofiary tak krótko posłowie: "Z tem-eśmy z swych namiotów wyjechali i z tem Tuśmy stanęli, twoim upewnieni listem: Że nam, jako wyznawca Chrystusowej wiary, Z każdej raczysz dopomódz w tym terminie miary, Aby wprzód boża chwała i jego kościoły, Które nad zdrowie, szczęście i wszytkie żywioły Więcej sobie cenimy, zostawały cało; Toż sława, o którą się tyle krwie rozlało, Którą po Bogu liczym, a raczej umierać Dziś, dziś wszyscy wolimy, niźli tej nadterać. Wiesz, cośmy krwie ztoczyli, co zgubili braci W Wołoszech, że w nich imię Chrystusowe płaci; Dla was Potocki, dla was Żółkiewski umierał, Żeby was obrzezaniec hardy nie pożerał; Dla was, jeśli rozsądkiem pojmiecie to swoim, I my podziśdzień w polu Gradywowem stoim, A że Bóg intencye nasze zna, bogatej Od niego oczekujem przynajmniej zapłaty. Ochotę, z którą nam się raczysz prezentować, Powinniśmy zawdzięczać, powinni wetować. W czem od wodza naszego sygnetem zamknięty Masz list (który wnet Szołdrski z rękawa wyjęty Odda hospodarowi) a prosimy dalej, Żebyśmy wezyrowi tę prezentowali Przyjaźń, którąśmy pierwszy wezwani od niego, I skłonną do pokoju chęć przez Wewelego. " Z tem się wezmą posłowie do swego namiotu, Gdzie pięćdziesiąt jańczarów i z ciała obrotu I z szat świetnych ochotny Dilawer naznaczy, Żeby wartę, a oraz mieli posługaczy. Ale Osmana morzy nadzieja zawzięta, Ninacz nie dba na świecie, ninacz nie pamięta; Jużby sobie przegranej z nami życzył raczej Niż pokoju, do tej mu przychodzi rozpaczy. Chociaż tak wiele razy od naszych ukaran: Mów wilku pacierz! a on przecie: owca, baran; Chce się bić do upaści i umierać, niźli Traktować, a jako więc na jeżowy wyżli Warczą łupież, jeśli ich nim kto na dwór kole, Tak pakta, tak i temu Konstantynopole, Gdzie go albo mierziony pokój, albo zima Przejętemi mrozami wyżga zpod Chocima. Toż ledwie że się imie modre niebo żarzyć, Każe do nas ze wszech stron z burzących dział parzyć. Sam wywiódł wojsko w pole, sam go z góry pędzi; Czy oszalał? czy się wściekł? tak woła, tak zrzędzi! Chciałby na nas obalić lasy i werteby, Tak nagle, tak gorąco szedł do tej potrzeby. Jeszcze większa część naszych wczorajszą wyprawą Ubezpieczonych spała i dopiero wrzawą Głosów ludzkich, grzmotem dział, nawałnością koni Obudzą się i porwą, jako oparzoni. Zmyka straż Lubomirski, co dopiero w dniowym Placu była stanęła, i pod Denofowym Beloardem osadzi przed broną załogę. A tymczasem trębacze po obozie trwogę Głoszą, grzmią kotły larmo; lecz wychodzić w pole, Ani wojska szykować, sam czas nie wydole, Ani miejsce po temu: bowiem Turcy chmurą I góry i co rówien zalegli pod górą; Więc do wałów co żywo, co żywo z muszkiety Do koszów między swe się bierze parapety, Czekają rychło na cel, gęstwą tak szkaradną Na działa i ich rury bisurmanie padną. Ale ci kiedy już-już trzeba było skoczyć. Spuszczą z pierwszej ochoty i poczną się boczyć. Hałła! hałła! więcej nic, chłysnąwszy po czarce Masłoku, on swój impet obrócili w harce. Naszy też kto na koniu, kto się czuł na sile, Ochotnie im pomogą takiej krotofile, Komu hetman pozwoli; tymczasem w majdanie Konni, w szańcach piechota pogotowiu stanie. Do nocy prawie trwały harce i gonitwy, Gdzie naszych kilku padło z Korony i z Litwy: Tam Hryniecki dzirytem przez pancerne nity W poły prawie, w skroń Morsztyn z Cedrowskim przebity. Tam Floryan Pisarski odniósł w ręce prawej Postrzał, w ramieniu Wężyk mężny z swej Widawy. Tyle naszych przez zbroje, pancerze, misiurki, I rannych i zabitych; pójdźmyż między Turki, Z których żaden niczem się nigdy nie zasłoni, Żeby siebie i lotnych nie obciążyć koni. Chynąć się jako trzcina po obudwu łęku, We wszytkim biegu z ziemie wziąć dzidę do ręku, Wprawo, wlewo, jako broń nieprzyjaciel niesie, Wypaść z siodła i zaś go w tymże osieść czesie: To zbroja, to ich puklerz; lecz i na te kugle Już naszy sposób mieli, przytrzymawszy cugle Zamierzyć się, a skoro poganin od strachu Zmylił raz, powtórnego nie uszedł zamachu; Albo na krzyżach, albo na grzywie u konia Ze łbem nadstawionego, razem pozbył krztonia. Sześćdziesiąt ich dziś padło, kilku żywcem wzięto, Nierównie nastrzelano więcej i nacięto Przedniego komunnika: gdyż na takie gony Nie zejdzie się tylko mąż i żołnierz ćwiczony, Znać było, choć się kryli, gdy samym wieczorem Wracali do taboru imo namiot, w którem Naszy stali posłowie, gdy łby, ręce, brzuchy Uwijali w bawełnę i miękkie flejtuchy. Trupów część na wozy, część na muły i osły Nakładszy, w jeden parów rzucali zarosły; Za których i podziśdzień obłąkane dusze Pełne ptaków, pełne psów i kotek fundusze. O nieszczęsna jałmużna! psy karmić i koty, A człek więźniem od głodu zdycha i roboty! Mrok padał, kiedy koniec onej był turniei, Ani noc swojej zwykłej chybiła kolei, A skoro na podniebne okolice padła, Zwierz na paszą, ptastwo szło na wiadome siadła. Co żywo śpi jak zarżnął, prócz ten, co na straży Z boku się na bok w siedle uprzykrzonem waży. Czemuż nie śpisz, Osmanie? czyż nie miękkie pierze? Czy cię nie wkoło strzegą życzliwi żołnierze? Komu jaka z wieczora w głowę się myśl wplące, Niechaj zboże pod wiatrem, niech rzeki płynące Sobie imaginuje, wzdy nie będzie przy śnie: Bo go bardziej niż kamień pod bokami ciśnie. I Osman, utraciwszy ludzi swych tak wiele, Widzi, że mu się droga do Stambołu ściele, Widzi, że, jak przyjechał, tak pojedzie z nizczym, Ani my się tak prędko w obozie wyniszczym Mniejszą kupą jako on; naostatek widzi, Co się porwie, to podrwi i swym wojnę brzydzi, Już dziś trzeba traktować, albo z dalszym bojem Odprawić komisarzów; między tem obojem Gdy się sam w sobie miesza, rychło janczaragi Wołać każe i to mu poda do uwagi: "Wprzód nim przyjdzie do jakiej z nami transakcyej, Chcę jakie sprawić imię tej ekspedycyę. Aza słabszy Polacy w murach niźli w polu? Wziąć im trzeba koniecznie Kamieniec w Podolu, Smarowniej pójdą rzeczy i przyszłe traktaty. Więc mieć każe do szturmu wszytkie aparaty: Ogniste naprzód kule, petardy, drabiny, Moździerze i granaty, murowe machiny; Piechoty wszytkie pójdą, konnych sto tysięcy, Wszak tu blizko, jeżeli trzeba będzie więcej. Choć ci wiem, że tam bez dział i tej armatury Weźmiem miasto do razu, opanujem mury, Bo giaurów weźmie strach nagły niespodziouy, Przepadną w ziemię, albo zapomnią obrony; Spuszczą czuby, zda mi się, i już tańszy będą W traktatach i ci, gdy im tył Turcy osiędą, Którzy z takim humorem, z takim do nas basem Przyszli, jakby już mieli wygraną za pasem; O haraczu nie wspomnią, o dani ni dudu, I bać się, że przyjdziemy do takiego cudu, Że psi, niegodni kości u nóg moich głodać, Będą nam śmieć pokoju kondycye podać ? Ale skoro Kamieniec będą trzymać nasi, Odtoczę im od czopa, zastąpię od spasi!" Poświadczył z niesłychanym janczaraga gustem I przysiągł na swą głowę, że to miasto pustem Zastanie, i już prosi, żeby to miał fantem Łaski pańskiej, zostawszy na niem komendantem. Na wierze się życzliwej pewnie nie zawiedzie; Polacy też gdy w tyle będą mieć i w przedzie Nieprzyjaciół, wzdy wiatrem nie będą żyć gołym. Z tem odszedł zostawiwszy Osmana wesołym. Jeszcze dzień był opodal, dopiero koguty Pierwsze piały, gdy skorą nadzieją otruty Zasnął Osman i zaraz przez sen mu się marzy, A on sobie w Kamieńcu naszym gospodarzy, Klucze od bron odbiera i one do władze, Jako przyrzekł dopiero, zleca janczaradze. O, nie jedenże człowiek śmiertelny na jawi, Równie tak jako we śnie z myślami pokawi! Sen — mara wszytkie rzeczy, wszytkie ludzkie dzieje: Bowiem skoro nam tylko trzeci kur zapieje, Skoro przyjdzie umierać, a śmierć oczy przetrze, Wszytkie myśli i nasze roboty na wietrze, Jak ze snu głębokiego obaczymy we dnie. Przebóg! któż się nie zlęknie? któż tam nie poblednie? Gdy jako w zwierciedle przy grobowym progu Razem się w długich godzin przejźry katalogu. Próżność nad próżnościami, szczerą widząc próżność, I że sama na świecie płaciła pobożność! Skoro spadną one mgły i blask sławy szumny, Aż nie masz nic, aż nago wleziem się do trumny, Jakośmy na świat wyszli, tak lężemy w grobie; Biednej koszule sami nie weźniemy sobie, Jeśli jej kto po martwej nie powlecze biedrze; Lecz i tę z nas robactwo za dni kilka zedrze. Sławę, bogactwo, rozkosz, świeckie delicyje, Lekki wiatr po znikomem powietrzu rozwije. Gdy się znowu do ciała dusza będzie pytać I odleżałe boki swoich kości chwytać, A człowiek pocznie takich snów uważać skutki, Co mu znaczą, gdy straszne uderzą pobudki, Gdzie już człowiek na wieki nie uśnie po trzecie, To się wyśni każdemu, co marzył na świecie. Pójdźcież teraz, królowie, którym wieńce drogie, Pójdźcie, książęta, którym mitry czwororogie Czoła toczą dostojne, i wy, co nad światem Chrześcijańskim siedzicie z biskupim prymatem; I wy, co nad duszami, i wy, co nad ciały Ludzkiemi berła macie, albo pastorały; Pójdźcie srodzy hetmani, którzy pełne grozy Na krew, mord i głód ludzki toczycie obozy; Z których ręku straszliwych okrutnej buławy "Wywrócone narody, ognie, gwałty, wrzawy, Niebiosa zagłuszają; pójdźcie i wy, sędzie, Kędy sprawiedliwości wasze sądzić będzie Bóg, któremu nie trzeba świadków i przysięgi; Obaczy wszytko z serca człowieczego księgi. Wszyscy zgoła tam staniem, panowie i chudzi, Gdzie nas do sądu trąba anielska obudzi. Lecz niech się od Osmana pióro nie obłądza, Który kiedy tak przez sen w Kamieńcu rozrządza, Ocknie się i w namiecie obaczywszy słupy, Nie wesół, jakoby mu psi pojedli krupy. Więc się chyżo porwawszy z obłudnego łóżka, Napoły z śmiechem rzecze: i to dobra wróżka! Jeszcze świt był opodal, jeszcze złotorody Głowy Febus nie wyniósł z oceańskiej wody, Jeszcze świecił pod ziemią, kędy antypodzi, Naród człeczy, piętami w nasze pięty godzi; Oni nam, my się im też dziwujemy wzajem, Jakim kształtem, jakim to dzieje się zwyczajem, Że w niebo nie przepadną gdy od ziemię wiszą? O czem dziś siła naszy mędrelkowie piszą; Co głowa to inaczej, wszyscy, wszyscy różnie, Że ziemię jak pieczenią obrócą na rożnie, Słońce w mecie posadzą; lecz gdzież się doliczy Rozum ludzki, sam mądry, spraw twych budowniczy? Jeszcze się, mówię, gwiazdy na swych sferach gniotły, Gdy uderzyć pobudkę Osman każe w kotły, Oraz basze i wszytkie obwieszcza wezyry, Ordom, na pewne miejsce zegnawszy jassyry, Drogę sobie zajść każe, więc działa burzące I potrzeby gotować szturmom należące. Huseim i Dilawer z swym się komunnikiem, Ze zwykłym wieszać będą po górach okrzykiem. Żeby zaś Lubomirski nie chciał zabiedź wcześnie Osmanowej radości, którą widział we śnie, Co wszytko skoro wedle myśli swej obradzi, Naostatek swych wróżków do siebie sprowadzi, Naprzód im sen, potem swą imprezę pokaże, I o przyszłym sukcesie upewniać się każe. "Nie czekaj — starszy z onych masłoczników prawi — Że-ć przez nas co inszego Mahomet objawi; Ten zdarzy, coć się śniło, żeć się i powiedzie, I będziesz dziś w Kamieńcu pewnie na obiedzie; Nizkie nasze supliki i pokorne modły Doszły go i niebiosa nakoniec przebodły. " A tu Osman: "o moi kochani biskupi ! Prawdziwie-ć już drugi raz nie będę tak głupi, Żebym tam sobie pewnie miał obiecać gościć, Gdzie mnie nie zaproszono; dosyć już raz pościć, Na wasze upewnienie, jakom pod Chocimem Ślubił, prócz żem giaurskim nasycony dymem; Przeto się dziś bez swego nie puszczę kucharza, Nie zawszeż się, nie zawsze taki bankiet zdarza, Na który cię proszono, choć bębnią, choć trąbią, Dopieroż nie chodź, kiedy na cię nie zarąbią; Często nożem na cudze umytym biskokty, Chleba nie jadł pasorzyt i dłubał paznokty Miasto zębów; nieraz spać bez wieczerzy chodził, Gdy swojej nie gotując kto na cudzą godził. " Na tych rozmowach, które poświadczają jedni, Drudzy przeczą, czas trawił, aże się rozedni; Zda mu się, że noc roście i każdego pyta, Jeżeli się dzień robi? jeżeli już świta? W tem wszytkie topi zmysły, choć mógł jeszcze leżeć, Żeby jako najrychlej Kamieniec ubieżeć. A już też rzadkie i to wpoły przygaszonem Światłem gwiazdy błyszczały po niebie przestronem, Których złoty Lucifer rozpuściwszy buje, Rozstrzelane po sferze ogarki zajmuje; Już nie ma zwyciężona noc władzy nad światem, I Febe złotoroga kryje się przed bratem; Już Hemu wysobiego, Tatr i przykrej Ety, Złotym słońce promieniem oświeciło grzbiety, A na krzakach Idejskich pełne rosnej wody Zdaleka się dojźrałe rumienią jagody. Wraca praca do ludzi i otwiera domy; Murowane kominy kurzy Wulkan chromy; Pasterz, swe trzody szronem w siwolite łąki I przestrone obszary wegnawszy, dmie bąki Ciesząc się niesłychanie, kiedy mu po rosie Jego dumy w odbitym echo wraca głosie; Młody cielec gomołem, łbem i karkiem ciska, Ale wytchnieć mu kiedy pod jarzmem igrzyska; Pasą matki zdojone, w należytej dani Chcąc pełne mlekiem przynieść wymiona swej pani; A zuchwały koziołek biega jako cyga, Co wyborniejsze ziółka ząbkami przystrzyga, Na co wilka z krzewiny patrząc oczy bolą, Gdyby nie psi, jużby mu zganił tę swawolą. Słowik we dnie i w nocy przy strumieniu wodnym Po swej duma czystości akcentem łagodnym, Trzepie skrzydła zroszone i mech szary puszy, Dokąd go ciepłym słońce promieniem osuszy. Niedojźrany skowronek gdzieś aż pod obłokiem Pieje i swe powtarza tyryle powłokiem. Błędnym żeglarz Eurom i niepewnej wodzie Zdrowia i fortun wierzy; lecz kędyż przygodzie Miejsca nie masz na świecie? i kogo zazionie Wiecznym Neptun wyrokiem, na suszy utonie ! Oracz wprzągszy do pługa pracowite cielce, Znowu się długu wielkiej zwierza rodzicielce; Albo widząc dojźrałe lny, trawy i ryże, Częścią ją goli, częścią skubie, częścią strzyże. Drugi na podebranym brzegu wisząc śmiele, Albo już jętą rybę prowadzi za skrzele, Albo dający obrok swej myśliwej duszy, Strzeże, rychło włosienia, rychło wędy ruszy. Ten sobie dom buduje; groble sypie drugi, I w miejscu poniewolne zastanawia strugi, Żeby mu obrotnemi wiecznie snuły koły I ryby zawierały; ten osadza pczoły, Ten owce strzyże, inszy bujne szczepi sady, Albo wonne dziardyny, albo winohrady; Albo młode wałachy, albo spaśne woły, W nadzieję założonej szykuje stodoły. Kto myśliwy, to w pole: krogulcem przepiórki, Jastrząbem kuropatwy, a skoro kapturki Zruci rarog, zająca zalatuje z góry; Gęsi sokół i dzikie ugania kaczory. Mają swoje zabawy i ptaszęta drobne, Gdy kto przy pewnych wabiach miejsce ma sposobne: Choć je siatką przyrywa, choć zbiera na lepie Kędy się bardziej wikle im się dłużej trzepie. Kto zaś smak we psich gonach i swoje ma gusty, Wywrze ze sfor ogary w najgęstsze zapusty, Którzy pojętnym cuchem dotąd zwierza śledzą, Że go nakoniec w miejscu trafią i popędzą: Toż straszny rozgardyas, kiedy coraz klucze Składa, a w szczwaczu serce z wielkiej się zatłucze Chęci, gdy chciwe oczy wytrzeszczając czeka, Rychło nań albo zając, albo sarna lekka, Albo też lis rumiany, albo wilk ponury Wypadnie; toż ze smyczy charty jako z chmury Piorun zmyka, więc i sam szalenie na szkapie Pędzi i często szyję łomie przy herapie; Albo się cieszy jeśli z kręconych konopi Z wielkim tryumfem zwierza dobywają chłopi. Owo wszelkie myślistwo na ziemi i wodzie Ucieszy, kto go lubi; przy pięknej pogodzie Ma uczciwe rzemiosło z pożytkiem zabawy. Przeklnie się furman w błocie, wzdy czasem ze strawy, I w złą się wlecze drogę: bo się barziej niczem Nie cieszy, jako kiedy trzaska sobie biczem. Drugi w księgach utonął i by go kto spytał: Czego się też przez wiek swój tak długi doczytał? Mniemam, że na odpowiedź myśliwszy ze trzy dni, Rzekłby: że wszytko próżność! snu i nocnej bredni Rówien świat i to wszytko cokolwiek na świecie; Wszytko bywszy nie będzie: bo śmierć wszytko zmiecie. Igrzyskiem są przed Bogiem człowiecze obroty, Same płużą, bo żyją i po śmierci, cnoty. Robi, łowi, kupuje, szuka, wydrze, kradnie Każdy człowiek na świecie, aż go śmierć zapadnie; póki tylko żyje, póki tylko ziewa, Zawsze albo się boi, albo się spodziewa. Srogim zaś szturmem, srogą nawałnością bite, Trwożliwa bojaźń, jako nadzieje niesyte, Za różną łakomego idąc serca żądzą, Po królewskich pałacach i ratuszach błądzą. Ten twardych drzwi pilnując i portyry głuchej, Niespane nocy trawi, dni głodne; już w kruchej Cegle wystał jakoby za pokutę dołek, Żeby go przecie kiedy nie minął on stołek. Pragnie złota łakomy i bogactwy między W niedostatku wyżywszy wiek, umiera w nędzy, Żeby zpełna doroczna lichwa doszła skrzynki; Gdy drudzy jedli, pili, on połykał ślinki. Me mógł na twardej ręce jego wykołatać Wstyd i zimno, żeby był suknię dał załatać. Ten płochego pospólstwa faworem odęty, W niebo pluje i stawia z tablatury pięty. Drugi karmi i poi, trąbi, bębni, skrzypie, Wioskę przeda ojcowską a pieniądze sypie; Nie wie tego, że jako wicher niewidomy Porwawszy na powietrze leda wiecheć słomy, Me tylko razem puści, lecz tymże zawodem W błoto wmiece i lada opaskudzi smrodem. Póki psu chleba dajesz, tobą się opieka; Przestaniesz ? da kto więcej: kąsa cię i szczeka; Dopieroż gdy mu język zazdrości wścieklina Odbierze, co do gęby przyniesie mu ślina, Wszędzie żuje o tobie za twoje wygody; W łyżceby cię, gdyby mógł, rad utopił wody. Tenci skutek pospólstwa i kuflowa łaska, Jeśli nie lejesz, zaraz idzie do dyaska. Ów językiem wykrętnym i goli i strzyże, Kogo rano ukąsił, wieczór go zaś liże. Nieprzyjaciel mej sprawie, przyjaciel osobie, Niech go kat i z przyjaźnią taką weźmie sobie! Ratusze mu warstatem: tam jako na targi Szewcy buty przedajne i on niesie wargi; Jako różę na oset, tak wzajem gotowy W oset przetworzyć różę wykrętnemi słowy. Krwią tchnie nasz Osman i choć orlim spadał lotem, Jednako swym i cudzym pogardza żywotem; Nie może się ukoić choć fortuna przeczy, I tylko naszą zgubą serce swe poleczy; Już sto stracił tysięcy pod Chocimem ludzi, Wzdy w nim dotąd gorliwej żądze nie wystudzi Uroszczona nadzieja, że po piersi aże We krwi naszej jego się arabczyk umaże. Nazbyt-eś, Herkulesie, nazbyt śmiały, wierę, Gdy się kwapisz piekielną nawidzić Megierę, Ślepyś, że nas i śpiących i czujących do niej Każdy dzień i godzina i minuta goni ? Strasznym pędem lecimy w otchłań śmierci srogiej, Jeszcze głupi szukamy prostszej do niej drogi! Nie rwij się, będziesz tam w czas, zajedziesz i szłapią Kędy szaleni cwałem do zginienia kwapią. Niechajże drugich sława po kończynach świata, Po narodach, po miastach, po powietrzu lata, Niech morze krwią rumieni, niechaj z ludzkich trupów Równe sypie mogiły Alcydowych słupów; Niech mu zamki i boskie stawiają kościoły, Niechaj szczerozłotemi wyniesiony koły, Czterma się królmi wozi z hardym Sezostrytem, Niechaj z Midą szaleje złota niedosytem; Niechaj igra fortuną z Polikratem samem, Niech mu się zapaszystym stół poci balsamem, Niech pije z Antyochem, niech niewieściuszeje Z Sardanapalem; niechaj z Neronem krew leje; Mnie w odległem ustroniu spłacheć mej ojczyzny Niechaj zmarsku i późnej domieści siwizny; Niechaj, żywszy dalekim świata tego burze, Na tem tylko przestając, co dosyć naturze; Lubym wczasem, bez potu, bez prace, okryty, Swobodnych dni i wieku tuteczuego syty, Płynę do kresu, gdzie się kończą lata człecze! Niech mnie z nich wyprowadzi śmierć, a nie wywlecze Starego ziemianina, co dosyć ma na tem, Że się sam zna, z obłudnym choć się nie zna światem; Który dosyć wysoko swą fortunę ceni, Gdy ani upaść może, ani się odmieni; Cnotą zaś, co i w grobie nie boi się straty, Wszytkie takie na świecie przeniósł fortunaty ! Tedy skoro świat słońce oświeci wesoły, Zaprzągają w armaty po stu par bawoły: Rug i zgrzyt ciężkich wozów; pod swemi się znaki Walą pułki w Podole, a tu na Polaki Huseim i Dilawer drugą stroną ciągną, I komunnikiem góry zwyczajne osiągną. Nowe Lubomirskiemu w głowę wpadły kliny, Poco-li Osmanowi takie przenosiny? Co za dalsza impreza i na jakim gruncie? Czy się kędy o naszym dowiedział Zygmuncie, I drogę mu zachodzi i zbije go z toru, Ody na niegotowego wpadnie z Niedoboru. Języka dotąd nie ma, żeby się mógł sprawić, Więc się każe ochoczym dla niego wyprawić. Sunie się zatem w pole rzeźwej młodzi grono, I lekkim naprzód harcem podemknie pod ono Straszne mnóstwo pogaństwa, dopieroż kiedy ci Swych się dzierżąc buńczuków stoją jako wryci, Jako pczoły, jeśli je deszcz porany zrosi, Wszytkie leżą na ulu, żadna się nie wznosi; Tak choć ledwie nie plują naszy Turkom w oczy, Żaden się nie śmie ruszyć, żaden nie wykroczy. Wspomnij, muzo! kto-li się pierwszy o tę ścianę Uderzy: imię jego nie ma być milczane. Jan Lipski, stary rotmistrz usarskiej drużyny, Czteroma dorodnemi otoczony syny, Czterech miał, czterech w regestr swej chorągwie pisze, Przybrawszy dla ojczyzny dzieci w towarzysze. Precz tarcze, precz kirysy, precz stalone nity, Kogo Bóg tak mocnemi opatrzy zaszczyty! Nie mają tyla strzały w męzkich rękach grozy, Że z królem świętym rzekę; i kosami wozy Tknione, ile cnotliwych przy rodzicu synów Piersi, podczas najgorszych na świecie terminów. Czas odmienia przyjaciół i fortuna mylna, Twoja krew, ojcze, z tobą nigdy nierozdzielna. Niech kto każe na skarby, sługi, mury; każ ty Na swe dzieci: to skarby, to ludzie, to baszty! Ten tedy widząc, że tchórz poganów obleci, Tak rzecze, do miłych się obróciwszy dzieci: "Pięćdziesiąt lat, bez mała, moja droga młodzi! Jakom twardego Marsa służbę wziął, dochodzi; Jako krew chustem leję za miłą ojczyznę, Że mi już żadnej rany, chybaby przez bliznę, Ani szabla turecka, ani szwedzka kula, Łuk tatarski i oszczep grubego Moskula, (Z tem się pochwalić mogę przed wszytkiemi śmiele); Z przodu zadać nie może na skrzywionem ciele. To herby, to są moje Śreniawy rumiane, Z temi z grobu na trąbę archanielską wstanę W on popis generalny; i da mi wódz święty Niebieski indygenat za takie prezenty, Ze sławy, która i tu będzie żyła po mnie W piersiach ludzi cnotliwych na ziemi, nie wspomnię, Dla której, gdy się nie mógł inszym kształtem na nię Zdobyć, spalił ktoś kościół w Efezie Dyanie; A gdy i sam odważnie w onym ogniu gorzał, Dla wiecznej imię swoje pamięci powtorzał, Chociaż się był tamten świat sprzysiągł na to, żeby Z imieniem w tyra popiele wieczne miał pogrzeby. I mnie aż do dzisiadnia ten nagrobek czekał: Tu Jan Lipski umierał, a nie ztąd uciekał. Mie to żywot sto lat żyć, sto lat w ziemi gmerać, Myśląc tylko, żeby jak najpóźniej umierać, Zniknąć potem na wieki w ziemię się zagrzebszy; Jeden dzień, jeden sercu wspaniałemu lepszy, Go mu tysiąc lat da żyć na ziemi, a w niebie Szczęśliwe, nieprzeżyte wieki po pogrzebie. Miejcież to dziś ode mnie, moje lube dzieci! Ze jako w lichwie nigdy nie dziedziczy trzeci, Jako zawsze przed słońcem jasna chodzi zorza, Jako wilk na barana, tak śmierć mrze na tchórza; Namaca go w tysiącu, dosięże go w murze, Niech we dzwonie, w żelaznej niech chodzi delurze, Serce śmiałe, a bystrej natarczywość ręki, Jako topór zawiłe w dębie mija sęki. Dzisiejszy dzień, synowie! moje krwawe prace Skończy albo ozdobi; wszysczyć swoje place Zalężem, które nam raz śmiertelnej natury Różnym różnie w pieluchach wymierzyły sznury: Bo jedna tylko na świat ciasna forta człeku; Tysiąc z świata przestronych; mnie umrzeć na łęku Milej niźli na łożu i com szablą robił, Słuszna, żebym to dzisiaj szablą przyozdobił. Wam przykład zostawuję, drogą miłość z sobą: Bo jakoście pod jedną leżeli wątrobą, Tak żyjcie i na ziemi, a jednością waszą Dobrzy się uweselą, niedobrzy ustraszą!" Jeszcze dobrze słów onych nie dokończył dźwięku, A już pałasz śmiertelny błyśnie mu się w ręku; Toż co lepszych kilkuset przybrawszy do sfory, Jako lew w kupę żubrów na długie przemory, Jako jastrząb' w stado wron, i on tak ochoczy Na lewe tureckiego szyku skrzydło skoczy, I baszy, co na tamtem rozkazował skrzydle, Przy samych łeb ramionach utnie, jak po mydle. Spadł buńczuk chorążemu, przycięty u ręku, Wypadł i sam, przez piersi pchnięty sztychem, z łęku; A im byli poganie na jego odwagi Niegotowszy, tym brali przystojniejsze plagi. Kiedy tak wszyscy mężnie przy swym pułkowniku Rzężą Turki na pował, żaden o języku Nie wspomni, aż Hieronim, syn jego najstarszy, Podufałego konia ostrogami zwarszy, Który mu się z urody uda i kibici, Z obudwu racz Turczyna za piersi uchwyci, A kiedy na powodzie nie chce iść i zrzędzi, Piotr go młodszy obuchem za plecy popędzi. Toż go co w koniech skoku, z przetarganą brodą, Prosto ku obozowi do hetmana wiodą. Ale i tu się mało Lubomirski sprawił: Bo imprezy nikomu Osman nie objawił. Drudzy dwaj przy rodzicu i z prawa i z lewa Jako baszty, jako dwa nieułomne drzewa, Rum sobie szablą czyniąc, następują śmiele, Kędy się im do wiecznej sławy droga ściele. Już się Turcy postrzegli, co dotąd jak niemi Stali, skoro swych tysiąc obaczą na ziemi, Których im garść tak mała naszych, prawie z garła O wstydzie niewrócony! o hańbo! wydarła. Toż miesiącem Huseim zakrążywszy krzywem Zawrze naszych, jak w bani; a ci sercem żywem Bojaźń w męztwo obrócą; w ostrzu tylko broni Swe nadzieje po Bogu kładą: że z tej toni Wynidą; tam Lipski, jak Leonidas drugi Umrzeć chce zwyciężając; krwawe zewsząd strugi Szumią: i którąkolwiek rzuci cugle stroną Jako trzcina poganie, jako słoma płoną. Nigdy tak bystra Wisła nie rozbierze brzegów, Kiedy ją z roztopionych wesprze wiosna śniegów, Jaką dziurę w pogaństwie garść ludzi tak mała, Przy mężnym wodzu, ostrą szablą rozkopała. Któremu już niesyte śmierci ludzkich jędze Bystrolotnem wrzecionem dowijały przędze: Koń pod nim, uderzony arabskim dziretem, Padł na ziemię i pana tymże zbył impetem. Co gorsza, że mu nogę onem obaleniem Gdzieś do skały przycisnął pospołu z strzemieniem. Takci wiekopomnemi żywota przykłady Przedłużywszy, gęstych strzał i kiścieniów grady Osuty, stratowany szkapiemi kopyty, Bogu dał nieśmiertelną duszę w depozyty; Ciało synom, które ci z gorzkich łez kąpiele W Kamieńca Podolskiego złożyli kościele. Tam zadawszy na sercach niezleczone smutki Domowi swemu, czeka anielskiej pobudki, I już Tatr Pirenejskich nieprzebytym wałem Zaległ Turkom tamten próg swojem zacnem ciałem. Starszy bierze chorągiew po rodzicu lubym, Pod przysięgą się wiecznym zawiązawszy ślubem: Że mu żadne na świecie prócz pogańskiej juchy Zakrwawionego serca nie zgoją flejtuchy. Straciwszy naszy wodza nie zaraz się strwożą, W Bogu, w sercu, a w szabli ufność swą położą, I tam gdzie im na odsiecz Wejer lonty kurzy, Skoro się krwią turecką każdy upurpurzy, Kilkunastu straciwszy, odwodem się puszczą, Przebijając przez gęstą bisurmanów tłuszczą. Leczby ich był i Wejer nie wyrwał z tej toni; Lubomirski im świat dał, gdy w tysiącu koni Prosto jedzie na Turki, który już-już całym Chcieli naszych obegnać, chcieli zawrzeć wałem. Takci wyszli: lecz bardziej podczaszego morzy, Gdy dociekszy, co Osman w swojej głowie tworzy, Sobieski z Żórawińskim w pegazowym locie Pchną Szembeka: że dotąd Kamieniec w obrocie! Toż sto lekkich chorągwi przeprawiwszy mostem Rozkaże Sieniawskiemu iść gościńcem prostem Żeby w lasach przypadszy gdzie Kamieńca blizko, Upatrzywszy pogodę, w tamto odchylisko Nagnał Turków, osiadszy szturmującym tyły, I będzie tamtym ludziom jego przyjazd miły: By snadź nie rozumieli, że nas tu już zgładzi!; Przeto się do Kamieńca z wojski przeprowadził. Cztery potem tysiące obiecuje za nim Wyprawić dragonii; jeżeliby na nim Wyjechali poganie, co bywa; strzeż Boże! Zastawić się przy ogniu, dawszy mu znać, może; A hetman z komunnikiem bez wszelakiej myłki, Zostawiwszy piechoty, przybędzie w posiłki. Kolo czego kiedy się Lubomirski krząta, Ledwo się Turkom z saku Sieniawski wypląta: Bo pol drogi nie uszedł gdy od przedniej straże Leci Wrzeszcz i Osmana nad głową pokaże; Chróst ich tylko i lasek tak niewielki dzielił, Co go na cztery razy z łuku kto przestrzelił. Uciec i wstyd i trudno takie pola stawie; Czasu nie masz rozmyślać i długo się bawić. Toż za najbliższą górę, od Chocima w mili, W prawą stronę wojsko swe Sieniawski zachyli, Porozsadzawszy szpiegi tu i owdzie, wszędy Na wszelkie okazye pilne mając względy, Nie wie, co Osman robi, czego się tu tłucze I na co po Zadniestrzu składa one klucze. Bo ten, jako się rzekło, już pełen nadzieje Na podolskie powiaty pisze przywileje, Już z najbliższej Kamieniec obaczywszy góry, Ledwie lotem do niego nie wyskoczy z skóry, W szczerej równi: bez murów i bez wałów, nagi. Toż do swego wiernego rzecze janczaragi: "Ten-li to jest Kamieniec, na który tak hardzie Każe giaur? więc mu go, ku hańbie i wzgardzie, Opasawszy łańcuchem, krom działa, krom miny Obalę i na drobne obrócę ruiny!" Rzekł; a zaraz kilkuset na rumakach lotnych, Zkądby przystęp najlepszy? wyprawi ochotnych, I inaczej do siebie nie każe im wracać, Aż albo miasto ubiedz, albo bram pomacać. Lecą ci jako z proce zalśnieni masłokiem, I skoro trzecim tylko przepaść mieli krokiem W skarpę onę bezdenną i miasto zdobyczy, Na wieczną drogę, duszą napoić w Smotryczy, Wdzierają nazad cugle; lecz to późno było: Bo ich tam kilkanaście śmielszych przemierzyło. Z tym drudzy do cesarza powracają dziwem, Na który i sam krokiem bieży ukwapliwem, I stanąwszy nad oną przerwą niedojźraną, Kiwa głową; toż do tych, co nakolo staną: Kto kował te kamienie? kto skały obrywał? — Bóg! rzeką. — "Słuszna i on żeby ich dobywał! Co ręka zbudowała, ręka psować może, O roboty się człowiek niech nie kusi boże!" Z tem, jakby mu w gębę dał, rzuci nazad wodze, Kędy stała ormiańska cerekiew przy drodze, A że była drewniana, każe ją zapalić, Żeby się też z czem było wróciwszy pochwalić. Gniewa się niesłychanie, szaleństwa mu blizko, Kiedy takie uczyni z siebie śmiechowisko. Nie patrzy drogi, prosto ciągnie przez manowce, Gdy zdaleka na stronie obaczy Paniowce, Pałac raczej niż zamek, bez wszelkiej obrony, I nizkim tylko murem wkoło otoczony Dla ordy i podolskich opryszków rozpusty; Podczas tak wielkiej wojny został prawie pusty. Jan Potocki bracławskim bywszy wojewodą, Uwiedziony natury i miejsca swobodą, W mili go od Kamieńca, od Chocima w mili Postawił; ani działa, ani ludzie byli Oprócz czterdziestu chłopów, którzy się tam sami Z dobytki i z swojemi zawarli owcami; I ci murów nie bronią, prócz kędy mógł który W różne się z samopały pozskradali dziury, Śmierć przed oczyma mając, atoli umierać Bez pomstyby nie chcieli; tem barziej nacierać Osman każe, że mury widzi bez obrońce, Że się ku zachodowi pobierało słońce. Już działa zatoczono: i tylko co palić, Tylko bramę do góry nogami obalić, Bo ją przecię zamknęli, obaczywszy Turki, I pod wrota naprędce stawili podpórki; Kiedy pop ruski z okna kościelnego sparza, Co stał na rogu muru, pod zawój puszkarza. Skoro ten padł, drugi się koło dział zakrzątnie, Ale i tego zaraz nasz bajtko uprzątnie. Trzeciego już nie było. Czyli się bał? czyli W onej drodze z Osmanem ci dwaj tylko byli? I owi też chudzięta, kędy się zdarzyło Strzelali i piąci tam Semenów ubyło Cesarskich i sam kiedy nieostrożnie stanie, O mało go chłop głupi po złotym kaftanie Nie namacał, gdy mu się w onej kupie błyśnie; Tylko mu szybka kula koło uszu świśnie. Tedy w ziemię zażarty plunąwszy pohaniec Obróci ku Chocimiu i acz o sam Żwaniec Ociera się, do mostu prosto koniem sunie, Puściwszy cug nakoniec przeciwnej fortunie. Nie zaraz ci to zwątpić! nie zaraz rozpaczać! Za śmiałemi swe koła zwykło szczęście taczać. Kto ze strachu umiera, kto da garło z grozy, W końskich bombach będzie miał pogrzeb nowej fozy; Albo jeżeli kogo tchórz zje przed potrzebą. Przy takowej muzyce w kurzyńcach go grzebą. I tak-ci Osman, skoro minie go ta biera: Słońce w morzu, on się w swym namiecie zawiera.
|
|
|
|
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:
Śledź ten temat
Dostarczaj powiadomienie na email, gdy w tym temacie dodano odpowiedź, a ty nie jesteś online na forum.
Subskrybuj to forum
Dostarczaj powiadomienie na email, gdy w tym forum tworzony jest nowy temat, a ty nie jesteś online na forum.
Ściągnij / Wydrukuj ten temat
Pobierz ten temat w innym formacie lub zobacz wersję 'do druku'.
|
|
|
|