Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
2 Strony < 1 2 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Organizacja dr Franciszka Witaszka, Witaszkowcy w wielkopolskim ruchu oporu
     
MJWM
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 17
Nr użytkownika: 46.265

Maria Jolanta Witaszek Malinowska
Stopień akademicki: inzynier
Zawód: urbanista
 
 
post 4/10/2008, 15:29 Quote Post

Z zażenowaniem przeczytałam w internecie fragment pamiętnika prof. Stefana Kryńskiego zamieszczonego w Gazecie Akademii Medycznej w Gdańsku (Gazeta AMG) z marca 2005r o doktorze Franciszku Witaszku. Kryński napisał m. in.:
"Powierzono mu kierownictwo w Serovacu, gdzie produkował doskonały catgutt"

To poruta Panie Profesorze ! bo

SEROVAC POZNAŃSKI był zakładem produkującym surowice i szcepionki, założonym w 1936r przez prof. dr-a Leona Padlewskiego, a

CATGUT POLSKI był wytwórnią strun chirurgicznych i technicznych założoną w czerwcu 1937r przez spółkę trzynastu lekarzy. Dyrektorem CATGUTU był dr Fr. Witaszek.

c.d.n
 
User is offline  PMMini Profile Post #16

     
MJWM
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 17
Nr użytkownika: 46.265

Maria Jolanta Witaszek Malinowska
Stopień akademicki: inzynier
Zawód: urbanista
 
 
post 4/10/2008, 16:13 Quote Post

W innym miejscu prof. Kryński napisał o Witaszku
"w czasie okupacji podjął się zakażania dygnitarzy gestapo ... bardzo zjadliwymi pałeczkami duru brzusznego." "Do współpracy wciągnął kelnerów." ..."jeden z konfidentów zauważył, że kelner coś wpuszczał z wiecznego pióra do zupy." ..."Zaczęły się zachorowania z wysoką śmiertelnością."

Sądzę, że te informacje zostały przepisane z pamiętnika niemieckiego kierownika Zakładu Anatomii Uniwersytetu im. A. Hitlera w Poznaniu prof. Hermana Vossa- wybitnego "Polakożercy".
Prof. Kryński zapomniał, że pałeczki duru brzusznego giną w temperaturze powyżej 55 stopni Celsiusza, a posiłki i napoje w restauracjach i kawiarniach "tylko dla niemców" podawano gorące.

Związek Walki Zbrojnej ani Związek Odwetu nie stosowali tej broni także z powodu iż wszyscy Niemcy obowiązkowo byli szczepieni przeciw tyfusowi.

W swoim pamiętniku Kryński z rozbrajającą szczerością podaje "na mikrobiologii byłem może 3 lub 5 razy (po podpisy w indeksie).
c.d.n.
 
User is offline  PMMini Profile Post #17

     
MJWM
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 17
Nr użytkownika: 46.265

Maria Jolanta Witaszek Malinowska
Stopień akademicki: inzynier
Zawód: urbanista
 
 
post 5/10/2008, 12:52 Quote Post

Dalej prof. Witold Kryński w swoim PAMIĘTNIKU napisał: "Po wojnie w muzeum Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu znaleziono słój z głową doktora Witaszka, jako głowę szczególnego zbrodniarza. Odbył się uroczysty jej pogrzeb."

Jeśli jest to kartka z pamiętnika profesora to profesor opisane sprawy powinien pamiętać z autopsji. Tymczasem w Zakładzie Medycyny Sądowej w Poznaniu nie było żadnego muzeum ale był magazyn głów urządzony przez prof. Hermana Vossa, który głowy zgilotynowanych Polaków w więzieniu przy ul. Młyńskiej przygotowywał do wysłania do niemieckich Instytutów Anatomicznych. W lipcu 1945r widziałam kilkadziesiąt słoi z głowami w formalinie opatrzonych nalepkami w języku niemieckim "Głowa polskiego mordercy".
Wszystkie głowy zostały zinwentaryzowane przez dr-a Łagunę a komisja, w skład której wchodził kolega prof. Kryńskiego - dr Józef Wiza zidentyfikowała tylko trzy głowy: doktora med. Henryka Gunthera, dr-a med. Franciszka Witaszka i laborantki Soni Górznej.

25 listopada 1945r odbył się manifestacyjny pogrzeb kilkudziesięciu trumien ze zwłokami więźniów skutych kajdanami i 22 stycznia 1945r spalonych żywcem podczas likwidacji obozu w Żabikowie oraz trzech trumien z głowami. Na ruinach "Arkadii" na Placu Wolności mszę żałobną celebrował biskup Walenty Dymek i prowadził kondukt żałobny na Cmentarz Bohaterów na Cytadeli. Tłumy Poznaniaków godniej zachowywały się niż zapis prof. Kryńskiego. Witaszka Poznaniacy nazywali "drugim Marcinkowskim" a pan Kryński "szczególnym zbrodniarzem".
 
User is offline  PMMini Profile Post #18

     
MJWM
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 17
Nr użytkownika: 46.265

Maria Jolanta Witaszek Malinowska
Stopień akademicki: inzynier
Zawód: urbanista
 
 
post 25/10/2008, 12:13 Quote Post

Nareszcie w Wikipedii pojawiła się prawdziwa biografia dr Franciszka Witaszka.
 
User is offline  PMMini Profile Post #19

     
MJWM
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 17
Nr użytkownika: 46.265

Maria Jolanta Witaszek Malinowska
Stopień akademicki: inzynier
Zawód: urbanista
 
 
post 12/12/2008, 14:57 Quote Post

Prawda o dr Franciszku Witaszku zawarta jest w Wikipedii. Z przykrością muszę stwierdzić, że większość czytelników usatysfakcjonowana jest faktem, że 11 córka identyfikowała zakonserwowaną głowę ojca. Może poślecie w tym wieku swoje dzieci lub wnuki do Zakładu Medycyny Sądowej? Z takim obrazem trzeba żyć do końca życia. Tylko autor może zmienić początek tekstu - a nie chce.
 
User is offline  PMMini Profile Post #20

     
hynha
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 1
Nr użytkownika: 8.764

Piotr Czarnecki
Stopień akademicki: mgr
Zawód: informatyk
 
 
post 1/02/2009, 20:09 Quote Post

Doktor, żołnierz i ojczulek - reportaż
Piotr Bojarski
Franciszek pamiętał o przysiędze Hipokratesa. Wahał się, szukał moralnego alibi. Biskup Walenty Dymek mu powiedział: - Gdy naród jest mordowany, musi się bronić wszystkimi możliwymi środkami - o dr. Franciszku Witaszku w 60. rocznicę aresztowania go przez gestapo opowiada Piotr Bojarski
W kwietniowy, zimny dzień 1942 r. do gabinetu lekarskiego przy ul. Wrocławskiej 5 w Poznaniu wkroczyło kilku rosłych mężczyzn w skórzanych płaszczach i kapeluszach. Po chwili wyprowadzili trzech lekarzy i ich pacjentów - wszyscy wsiedli do zaparkowanych przed domem czarnych samochodów. Auta zatrzymały się dopiero przed budynkiem gestapo na Ratajczaka (Ritterstrasse).

Z tamtego dnia Maria, najstarsze dziecko Haliny i Franciszka Witaszków, zapamiętała "poranne prośby ojczulka, żeby mamunia nie przychodziła tym razem do jego gabinetu. Ale mama nie posłuchała".
Wieczorem do mieszkania Witaszków ktoś przyniósł wiadomość, że "rodzice przyjadą do domu za jakiś czas, bo na razie nie mogą wrócić".

Halina Witaszek powróciła do swoich dzieci dwa tygodnie później. Twarz męża zobaczyła dopiero trzy lata później na zdjęciu w poznańskim Zakładzie Medycyny Sądowej - głowa doktora spoczywała w słoju z formaliną.

Szczęście przy Senatorskiej

W roku 1937 niespełna trzydziestoletni, pochodzący ze Śmigla Franciszek Witaszek był już znanym w Poznaniu naukowcem. Absolwent Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego, doktor medycyny "(...) nieprzeciętnie zdolny, błyskotliwie inteligentny, pomysłowy, energiczny" - informuje "Słownik biograficzny lekarzy i farmaceutów ofiar drugiej wojny światowej". Pracował jako asystent w Zakładach Higieny i Medycyny Społecznej oraz Mikrobiologii UP. Działał w harcerstwie, śpiewał w męskim chórze "Echo".

Wtedy to też zamieszkał ze swoją rodziną w nowo wybudowanym, słonecznym domu przy ul. Senatorskiej 5 na Grunwaldzie i z grupą współpracowników założył firmę Catgut Polski, która produkowała nici chirurgiczne.

Na starych zdjęciach widać ładną blondynkę i wąsatego, szczupłego mężczyznę pod krawatem, którzy trzymają małą dziewczynkę. Halina, Franciszek i Mariola ufnie patrzą w przyszłość... - Dobrze nam się wtedy wiodło - opowiada Mariola (tak mówili na swoją najstarszą córkę Marię Jolantę Witaszkowie) Witaszek-Malinowska, dziś emerytowana inżynier ogrodnik, mieszkająca w secesyjnej kamienicy na poznańskim Grunwaldzie.

Halina i Franciszek mieli pięcioro dzieci. Mariola przyszła na świat w 1934 r., Iwona - w 1936, Alodia - w 1938. W październiku 1939 r. urodziła się Daria. Tylko Krzysztof, urodzony w styczniu 1942 r., nie zobaczył już domu przy Senatorskiej.

Franciszek uwielbiał swoje dzieci. Najbardziej lubił im robić "gimnastykę". Miał niemal dwa metry wzrostu, więc kiedy np. brał na ramiona Mariolę, ta zapierała się rękoma o sufit. Wtedy czuła się bezpieczna...

Cukierki od Wehrmachtu

W wojnę z Niemcami w domu Witaszków nikt nie wierzył. Piątkowy ranek 1 września pozornie nie różnił się niczym od innych. Po śniadaniu Franciszek Witaszek pojechał tramwajem do pracy, dzieci bawiły się w ogrodzie. Nagle Mariola usłyszała głuche grzmoty dobiegające od strony lotniska na Ławicy. "Burza przy takiej ślicznej pogodzie?" - zmarszczyła zdziwiona czoło.

Wtedy do poruszających się po niebie czarnych punktów zaczęły strzelać karabiny maszynowe. Z domu wybiegła matka i zagoniła dzieci do piwnicy. Sielskie życie w willi przy Senatorskiej odpłynęło w przeszłość...

Franciszek nie został zmobilizowany - miał wadę serca i wzroku. Ale 3 września w jego domu zadzwonił telefon: Witaszek dostał rozkaz ewakuacji koleją fabryki Catgutu do Centralnego Okręgu Przemysłowego. Halina była w ósmym miesiącu ciąży. Pojechali wszyscy. Dotarli pod Żychlin - dalej tory były zbombardowane. Tam po raz pierwszy zobaczyli niemieckich żołnierzy. "Wstrząs był okrutny. Zupełnie jakby coś drogiego umarło" - napisze pół wieku później Halina Witaszek.

Dziewczynki wyrzuciły cukierki, które dali im żołnierze Wehrmachtu.

Koń na biegunach

Do 18 września Franciszek Witaszek opiekował się rannymi polskimi żołnierzami. Potem, kiedy Niemcy zarekwirowali urządzenia jego fabryki, wrócił z rodziną do Poznania, na Senatorską.

Kiedy w październiku Halina rodziła czwartą córkę, na murach miasta wisiały pierwsze obwieszczenia okupanta o straconych Polakach.

Franciszek otworzył gabinet lekarski w kamienicy przy ul. Zamkowej 3. Początkowo leczył za darmo, więc nazwano go "drugim Marcinkowskim".

Późną jesienią do domu Witaszków zaczęli przychodzić Niemcy. Nie odzywając się, z rękami w kieszeniach chodzili z pokoju do pokoju i oglądali mieszkanie. "Codziennie wieczorem po ułożeniu dzieci do łóżeczek siadaliśmy z mężem przy oknie w oczekiwaniu na wywóz. Mieliśmy przygotowane walizki z tym, co konieczne" - napisze Halina Witaszek.

W przeddzień Wigilii 1939 r., kiedy wraz z gosposią Halina robiła strucle, ktoś załomotał w drzwi. - Do dziś mam w uszach ten niemiecki rozkaz: "W ciągu kwadransa opuścić mieszkanie!" - wspomina Mariola Witaszek.

Dostali klucz do mieszkania przy Humboldstrasse 21 (dziś ul. Dmowskiego) na Łazarzu. Do domu przy Senatorskiej 5 wprowadził się Otto Krauss, wiceszef policji miejskiej.

Nowe mieszkanie Witaszków okazało się pokojem z kuchnią. Było zimno, na dworze trzaskający mróz i śnieżna zadymka. W nocy ściany pokoju pokryły się lodem.

Nie załamali się. Dwa lata później dumny Franciszek przyniósł drewniane łóżeczko i konia na biegunach - przecież pierwszy syn musiał na czymś jeździć.

Z cygarem i fajką

Już jednak jesienią 1939 r. Mariola zauważyła, że "ojczulek" dziwnie się zachowuje. Któregoś dnia zabrał ją do parku Wilsona. "Pamiętaj, gęba na kłódkę!" - zapowiedział.

W parku Mariola zobaczyła inżyniera Czesława Gottschalka, kuzynkę Jankę Pol i kilka innych znajomych osób: - Kazali mi się bawić, a sami chodzili i rozmawiali po niemiecku! Bardzo się temu dziwiłam, ale kiedy mnie o coś pytali, to zupełnie poważnie odpowiadałam: "Ja, ja!".

Tymczasem Franciszek, dotąd zaprzysięgły wróg tytoniu, zaczął palić cygara, a potem fajkę. Szybko też skompletował całą kolekcję cybuchów. Często z fajką w ustach wychodził na miasto.

Ani Mariola, ani jej matka nie wiedziały, że były to konspiracyjne znaki.

Już bowiem od października Franciszek Witaszek (pseudonim "Warta") działał w tajnej Ojczyźnie, a latem 1940 r. został członkiem Tajnej Organizacji Konspiracyjnej - sieci dywersji zorganizowanej jeszcze przed wojną na wypadek zajęcia Poznańskiego przez Niemców.

W domu Witaszków zaczął się pojawiać Zenon Pluciński. Dla rodziny był znajomym Franciszka, dla doktora - porucznikiem i dowódcą Związku Odwetu.

Szczepy z Warszawy

Związek organizował dywersję i sabotaż. Franciszek otrzymał zadanie rozwinięcia konspiracyjnej produkcji środków wybuchowych, bakteriologicznych i toksycznych, które podziemie zamierzało wykorzystać w walce z okupantem.

Halina Witaszek nie wiedziała, że jej mąż był kierownikiem naukowym badań prowadzonych przez Związek Odwetu. Po Bożym Narodzeniu 1939 r. Franciszek został przeszkolony przez lekarkę z warszawskiego zespołu bakteriologicznego. Od tego czasu zakonspirowanymi kanałami zaczęły z Warszawy do Poznania napływać szczepy bakteryjne. Witaszek "nie zawahał się wykorzystać swej wiedzy do walki z tymi, których uważał za pospolitych zbrodniarzy" - napisał poznański historyk Edward Serwański.

Na początku 1940 r. Franciszek we współpracy z doktorem Henrykiem Güntherem oraz innymi lekarzami, farmaceutami, chemikami i laborantami zorganizował w Poznaniu sieć kilku tajnych laboratoriów. Produkowano w nich m.in. środki toksyczne, bomby termitowe oraz substancję dodawaną do paliw, która powodowała korozję silników.

Lufki z jedną dziurką

Mariola pamięta, że wujek Antoni z ulicy Calliera był emerytowanym maszynistą kolejowym. - Dorabiał sobie lutowaniem garnków oraz robieniem zelówek ze starych opon. Dwa albo trzy razy tata wysyłał mamę i mnie, żebyśmy kupiły ołowiane żołnierzyki. Powiedział, że wujek potrzebuje ołowiu do naprawiania garnków - opowiada Mariola Witaszek.

Żołnierzyki kupowały na dzisiejszym pl. Wolności, w sklepie Aquila, który prowadzili państwo Jaworscy. - Raz przyczepił się do mnie jakiś Niemiec w mundurze - wspomina Mariola. - Myślał, że jestem Niemką. Poprosił sprzedawczynię o drugą paczkę i... zaczął się ze mną bawić! A moja mama wysłuchała żalów Niemca, że jego córka nie interesuje się wojną.

Na koniec w prezencie Mariola dostała dwie paczki ołowianych figurek.

Wujek Antoni miał specjalne matryce. Odlewał w nich z ołowiu malutkie rurki. Mariolce mówił, że to "lufki" do papierosów.

- Ale one z jednej strony nie mają dziurek - dziwiła się dziewczynka.

- Spokojnie, zrobię je później - obiecywał z tajemniczym uśmiechem wujek.

Po latach okazało się, że produkował on części do bomb termitowych, które skonstruował inżynier Stanisław Karolczak. Były to niewielkie ładunki wybuchowe z opóźnionym zapłonem. Podrzucane przez poznańskich kolejarzy do niemieckich wagonów z żywnością i amunicją, po kilku dniach - już daleko na wschód od Poznania - wytwarzały wysoką temperaturę, wywołując pożar pociągu. Niemcy w ten sposób stracili wiele cennych transportów, a poznaniacy pozostawali poza podejrzeniem.

Jestem żołnierzem

Halina Witaszek zdziwiła się, gdy pewnego dnia w 1941 r. jej mąż uśmiechnął się nad gazetowym nekrologiem żołnierza Wehrmachtu.

- Co w tym śmiesznego? - zapytała.

- W czasie pożegnalnej libacji w lokalu restauracyjnym wojak ów został zakażony tyfusem. Na froncie zmarł nie od kuli, a od tyfusu - wyjaśnił jej mąż. I dodał: - Jestem żołnierzem, choć nie walczę na froncie.

Według Henryka Tycnera, autora cyklu reportaży opublikowanych w 1962 r., Witaszek opracował kilka śmiertelnych specyfików, które w organizmie zakażonego dokonywały "powolnego spustoszenia". Był wśród nich środek, który nawet po jednorazowym zaaplikowaniu niszczył śledzionę lub nerki; inny po jakimś czasie powodował nagłe zatrzymanie akcji serca.

Tycner twierdzi, że toksyny te zaaplikowano wielu gestapowcom, oficerom Abwehry, niemieckim urzędnikom i ich szpiegom. Opierając się na relacji ocalałych żołnierzy z grupy "witaszkowców", Tycner opisał, jak kelnerzy za pomocą toksycznego proszku rozpuszczonego w kawie uśmiercili m.in. pięciu oficerów Abwehry, którzy zatrzymali się w Poznaniu w drodze na front wschodni. Ich zgony postawiły na nogi całe poznańskie gestapo.

Dr Marian Woźniak, redaktor Encyklopedii Konspiracji Wielkopolskiej: - Grupa naukowa Związku Odwetu w Poznaniu opracowała około 30 specyfików zabijających oraz instrukcje ich stosowania. Ale trucizny stosowano sporadycznie.

Gdy naród mordują...

Franciszek pamiętał o przysiędze Hipokratesa. Wahał się, szukał moralnego alibi. Często przesiadywał na górczyńskiej plebanii parafii pw. Matki Boskiej Bolesnej. Rozmawiał z internowanym tam biskupem Walentym Dymkiem. - Biskup miał powiedzieć Witaszkowi: "Gdy naród jest mordowany, musi się bronić wszystkimi możliwymi środkami" - mówi dr Marian Woźniak.

Ale Witaszek nie zgodził się na zatruwanie żywności w niemieckich magazynach - m.in. owoców dla dzieci. "Z tych magazynów kradną żywność Polacy" - tłumaczył.

- Witaszkowi proponowano też prowadzenie "toksycznej dywersji" w szpitalach czy pociągach wracających z rannymi z frontu wschodniego. On uważał, że to niehumanitarne. Ale takie akcje i tak przeprowadzano: grupy dywersantów "jeździły w teren" i wcierały szczepy bakteryjne w poręcze urzędów czy w uchwyty w pociągach - twierdzi Woźniak. Działania te jednak okazały się nieskuteczne - wszyscy niemieccy żołnierze, policjanci i urzędnicy byli szczepieni.

Kiedy latem 1941 r. Związek Odwetu był już prawie gotowy do akcji na szeroką skalę, rozpoczęły się aresztowania. Porucznik Pluciński wydał rozkaz zniszczenia tajnych laboratoriów.

To nie mój ojciec

Dziś Mariola Witaszek jest przekonana, że jej ojciec nie miał nic wspólnego z akcją likwidowania truciznami niemieckich żołnierzy, urzędników, konfidentów i agentów. - To jest robienie mordercy z kogoś, kto się nie może bronić - mówi z pasją. Twierdzi, że Marian Woźniak wspominał jej o dokumencie gestapo, w którym zapisane jest zeznanie jej ojca. Franciszek powiedział, że do likwidacji Niemców stosował lycopodium. - Otóż lycopodium nie jest trucizną. Należy do ziół, jest to widłak groniasty - tłumaczy Mariola Witaszek.

Tymczasem dr Woźniak zaprzecza, by wspomniany dokument w ogóle istniał: - Historia trucia Niemców przez kelnerów jest prawdziwa. W dwóch zachowanych dokumentach poznańskiego gestapo wyraźnie jest mowa o grupie kelnerów, operujących w najbardziej ekskluzywnych lokalach "Nur für Deutsche" położonych w centrum miasta.

Ale Mariola Witaszek rozmawiała z nieżyjącą już Anną Łagunową, w czasie okupacji pomywaczką w jednej z kawiarni, w której pracowali kelnerzy ze Związku Odwetu. - Jej zdaniem wsypywanie Niemcom do kawy czegokolwiek było wręcz niemożliwe. Niemcy wręczali kartki na kawę i cukier kelnerowi, a kawę parzono na sali, na widoku wszystkich siedzących - opowiada.

Innym argumentem córki Witaszka są zeznania kilku byłych żołnierzy ZWZ z Poznania złożone w Instytucie Sikorskiego w Londynie. Według nich w Poznaniu nie produkowano trucizn bakteryjnych, a do 1943 r. nie wykonano żadnego wyroku na niemieckich konfidentach. "Z terenu Poznania mamy odnotowane tylko dwa przypadki zastrzelenia w 1943 r. konfidentów (...)" - napisał Paweł Maria Lisiewicz w wydanej w 1988 r. książce "W imieniu Polski podziemnej".

- We wszystkich działaniach struktur konspiracyjnych istniała szeroka samowola - wyjaśnia dr Woźniak. - Tak samo było z akcją trucia. Kelnerzy otrzymali ogólne instrukcje, a akcję rozwinęli sami.

W połowie 1941 r. generał Stefan Grot-Rowecki, szef Związku Walki Zbrojnej informował w raporcie wysłanym do londyńskiej centrali, że polskie podziemie używało toksyn, które zabijały "dopiero po dłuższym okresie czasu". Według raportu stosowanie toksyn i środków bakteriologicznych spowodowało "149 wypadków śmiertelnych wśród okupantów".

Zdążył tylko zjeść śniadanie

Zimą 1942 r. Witaszkowie cieszyli się z urodzin Krzysia. "Mimo grozy, która nas otaczała, byliśmy oboje bardzo szczęśliwi i stale zakochani w sobie" - wspominała Halina Witaszek.

Ale 24 kwietnia 1942 r. wieczorem Franciszek wrócił do domu wyjątkowo niespokojny. Do jego gabinetu przy ul. Wrocławskiej zajrzało gestapo. Wypytywali się o "Edka" - jednego z pacjentów, a w rzeczywistości łącznika organizacji.

Okazało się, że od lata ubiegłego roku Niemcy byli na tropie Związku Odwetu.

Franciszek uspokajał żonę, że jedna wizyta gestapo nic nie znaczy. "Tegoż wieczora rozczytał się mąż w Listach św. Pawła, którego mądrość podziwiał" - zanotował Halina.

Tego samego dnia ojciec wysłał Mariolę do wikliniarza na ul. Półwiejskiej 22. Miała tam kupić kosz. - Kiedy powiedziałam sprzedawcy, że ojciec prosi o kosz, ten zrobił się purpurowy. Wyjął z okna wystawowego bujany fotelik i zaniósł go na zaplecze. Zaczął też przestawiać inne towary. To musiał być znak dla innych, że coś jest nie tak.

Następnego dnia rano Franciszek ociągał się z wyjściem z domu. - Prosił mamę, żeby tego dnia nie przychodziła do jego gabinetu. Ale mama nie posłuchała - opowiada Mariola Witaszek.

Franciszek przyszedł do gabinetu przy Wrocławskiej około południa. Zdążył tylko zjeść przyniesione mu przez żonę śniadanie, kiedy zjawiło się pięciu agentów gestapo. Zabrali Witaszka, jego żonę, dentystę Franciszka Pokorę, ginekologa Marię Grabską i trzech pacjentów. Zawieźli ich do budynku Domu Żołnierza przy ul. Ratajczaka, gdzie od jesieni 1939 r. rezydowało gestapo.

Halina po raz ostatni widziała męża w drzwiach pokoju przesłuchań. Zdążyła się do niego uśmiechnąć i szepnąć: "Głowa do góry!"

Franciszek nic nie odpowiedział.

Witamina dla ojca

Mariola i jej rodzeństwo dowiedzieli się, że rodzice wrócą "za jakiś czas". Dziećmi zajęła się opiekunka, a potem przyjechała babcia ze Śmigla.

Halina Witaszek spędziła dwa tygodnie w Forcie VII - wtedy ciężkim więzieniu.

- Dlaczego robiliście takie głupstwa? - wypytywali ją podczas przesłuchań gestapowcy. Nie wiedziała, że Niemcy oskarżyli Franciszka i jego podwładnych o otrucie ośmiu Niemców na terenie Kraju Warty, z czego sześciu na terenie Poznania (zdaniem dr Woźniaka w Poznaniu otruto trzy osoby, pozostałe zgony wyglądają na naturalne).

8 maja 1943 r. Halina został zwolniona z więzienia. Mariola pamięta, że matka powiedziała o aresztowaniu ojca i że wożą go na przesłuchania z Fortu VII do Domu Żołnierza.

Później okazało się, że gestapo szybko rozbiło całą siatkę Związku Odwetu - w domu bliskiego współpracownika Witaszka, Güntrama Rolbieckiego Niemcy znaleźli dokładny spis osób pracujących w konspiracji. Do końca kwietnia aresztowali większość z nich.

Witaszek przeszedł ciężkie, dwutygodniowe śledztwo. Przesłuchiwano go w dzień i w nocy. - Był strasznie katowany. Ktoś, kto był w celi z ojcem, opowiadał, że z kręgosłupa wystawały mu kłykcie i płynęła z nich ropa - mówi Mariola Witaszek. Ktoś inny widział, jak wyprowadzany z Domu Żołnierza Witaszek nie miał siły, by wejść do samochodu.

Ale jeszcze wtedy żona i dzieci Franciszka mieli nadzieję, że doktor wróci do domu. Halina z Mariolą nosiły mu do Fortu VII bieliznę i paczki z żywnością. - Pamiętam, jak trzyletnia Daria patrzyła kiedyś na metkę i prosiła: "Mamusiu, chociaż flaczek polizać". Ale mama była twarda: "To dla ojca!" - wspomina Mariola. - W co drugą kromkę wkładała witaminę C, żeby ojca wzmocnić.

W czerwcu 1942 r. Halina Witaszek otrzymała jedyną kartkę pocztową od męża. "Bądź dzielna, Bóg Tobie pomoże. Każdego dnia o 21. myślę o Tobie" - napisał po niemiecku.

Kara śmierci. Wykonać!

Jesienią 1942 r. w Forcie VII pojawiła się wysoka komisja Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy z Berlina. Witaszkowi gestapowcy podsunęli propozycję: wyjazd i osiedlenie się z rodziną w dobrych warunkach w Niemczech w zamian za pracę dla III Rzeszy.

Franciszek odmówił.

W nowy rok 1943 rodzina Witaszków wchodziła z nadzieją na powrót doktora. Jeszcze bowiem przed Bożym Narodzeniem Halina dostała wiadomość, że podziemie poprzez łapówki chce przewlekać śledztwo i "załatwić" Witaszkowi "przenosiny" z Fortu VII do obozu koncentracyjnego.

Ale żona Franciszka nie wiedziała, że w końcu 1942 r. zmieniło się kierownictwo poznańskiego gestapo. Nowi dowódcy posiadali uprawnienia sądu doraźnego i nie mieli skrupułów. Po przejrzeniu akt "witaszkowców" zdecydowali: "Kara śmierci! Wykonać natychmiast!".

Rankiem 8 stycznia 1943 r. spod celi nr 66 w Forcie VII ruszyło na stracenie 24 mężczyzn. Franciszek Witaszek szedł z podniesioną głową. Według jednych miał zaintonować "Jeszcze Polska nie zginęła", według innych - "U drzwi Twoich stoję, Panie". Na podwórzu dołączyło do nich sześć laborantek i łączniczek.

Niemcy poprowadzili więźniów do bunkra. Skazańcy zobaczyli dziewięć haków z linami zwisającymi spod sufitu.

Zanim zginęli, gestapowcy obwieścili im, że śmierć czeka również ich rodziny.

Krzyk i płacz

Tydzień po śmierci Franciszka gestapo ponownie aresztowało jego żonę. Kiedy Mariola zapytała Niemców, czy mama wkrótce wróci, usłyszała: "Tak".

Ale Halina nie wróciła. Niemcy wywieźli ją i 70 osób z rodzin "witaszkowców" do obozu w Oświęcimiu. Obóz przeżyło niewielu z nich - zmarła tam m.in. matka Franciszka. Dwaj jego bracia zginęli w Forcie VII i w obozie Stutthoff.

Dzieci Witaszków przeszły badania w poznańskim Rassenamt (Urząd ds. Rasy). Rodzinie udało się ukryć w Kielcach i Ostrowie Wlkp. Mariolę, Iwonę i Krzysia. Ale Alodię i Darię zabrało gestapo. Siostry przez Kalisz i Połczyn Zdrój wywieziono do Rzeszy. Tam trafiły do rodzin pod Berlinem i Wiedniem. Miały stać się Niemkami.

Koniec wojny zastał Halinę Witaszek w obozie w Ravensbrück. Do Polski wróciła w maju 1945 r. U rodziny w Ostrowie odnalazła tylko Mariolę, Iwonę i Krzysia. - Było wcześnie rano. I jaki krzyk! Wszyscy w koszulach biegli przywitać się z mamą! - opowiada dziś Mariola. I tylko mały Krzyś nie mógł zrozumieć, dlaczego do nieznanej mu kobiety ma mówić "mamo". Mamą była przecież ciocia. "Mamunia prosi, żeby mamunia przyszła do mamuni" - mówił na wszelki wypadek.

Alodia i Daria odnalazły się w Niemczech po długich poszukiwaniach pod koniec 1947 r. Mówiły tylko po niemiecku, a po powrocie do Polski planowały nawet ucieczkę do nowych matek. Minęło wiele lat, zanim odnalazły się w ojczystych stronach.

Zanim Alodia i Daria wróciły do Polski, w Ostrowie zaczęto przebąkiwać, że Franciszek Witaszek nie żyje. - Aż pewnego razu do mamy przyjechała pewna pani z Poznania. Zamknęły się w pokoju. Potem usłyszałam krzyk i płacz. Ta pani miała wielkie pretensje, że głowa taty pływa w słoju i nikt się nią nie interesuje - opowiada Mariola Witaszek.

Nie pracował dla Polski Ludowej

Głowy czterech straconych w styczniu 1943 r. konspiratorów odnaleziono w poznańskim Zakładzie Medycyny Sądowej przy ul. Śniadeckich. Na żądanie niemieckich profesorów po egzekucji w Forcie VII głowy obcięto gilotyną i przeznaczono do celów badawczych. Głowę Franciszka rozpoznał woźny zakładu, który znał doktora przed wojną.

Mariola pojechała z matką do zakładu. Czekały na ławeczce w korytarzu: - I wtedy jakaś pielęgniarka otworzyła drzwi. Zajrzałam. To były dwa pokoje pełne głów w słojach.

Głowę Witaszka zidentyfikowała specjalna komisja. Halina dostała zdjęcie zdeformowanej głowy. I pasek ze słoja z niemieckim napisem: "Głowa inteligentnego, masowego mordercy Franza Witaschka".

Halina Witaszek tylko raz obejrzała fotografię. Nie rozpoznała męża. - Ale poradzono jej, że lepiej być oficjalnie wdową. Wtedy można dostać rentę po mężu, a dzieci dostaną renty sieroce. Musieliśmy przecież z czegoś żyć - przypomina sobie Mariola.

W końcu lat 40. Witaszkom odebrano jednak przyznane wcześniej renty, bo Franciszek "nie pracował dla Polski Ludowej".

Szczątki konspiratorów pochowano uroczyście na poznańskiej Cytadeli. - Te głowy czasami śnią mi się po nocach - zwierza się Mariola. Ojciec, ten żywy, też śni się jej czasem. - Raz podszedł do mojego łóżka, a ja poprosiłam go o pomoc w pewnej ważnej sprawie. I chyba wysłuchał, bo wszystko się ułożyło.

TO BYLI WITASZKOWCY

Do grupy "witaszkowców" należało ponad 30 osób: dr Franciszek Witaszek, Paweł Bronikowski, Magdalena Cegłowska, Maria Gaussowa, dr Henryk Gunther, Sonia Górzna, Jarogniew Gucki, Tadeusz Janowski, inż. Stanisław Karolczak, Teodor Konarski, Roman Kamerduła, Henryk Kulesza, Józef Kunert, Władysława Kwintkiewicz, Czesława Milian, Henryk Nickel, Edward Norbecki, Lucjan Nowicki, dr Franciszek Pokora, Zenon Pluciński, Florian Przygodziński, Jerzy Przystanowski, Henryk Rakowski, dr praw Güntram Rolbiecki, Hieronim Schöpke, Tadeusz Skrzypek, Marian Spychała, Franciszek Stefaniak, Helena Siekierska, Sylwester Ulmański, Czesław Wachowiak, Bolesław Wojtczak, Stanisław Witkowski i Tadeusz Wiza. Wojnę przeżyli jedynie kelner Marian Schlegel, który zbiegł z Fortu VII (zmarł w 1962 r.) oraz inżynier C. G. (do końca życia pozostał anonimowy, tłumacząc: "Chwała należy się poległym").

WIELKOPOLSKA W KONSPIRACJI

Przyjmuje się, że w czasie II wojny na terenie Wielkopolski działało ok. 50 różnych organizacji tajnych. Według "Encyklopedii wielkopolskiej" pod redakcją Mariana Woźniaka przez szeregi wielkopolskiej konspiracji w latach 1939-45 przeszło 23-25 tys. żołnierzy, z czego aż 7 tys. zostało aresztowanych przez gestapo. W specyficznych warunkach słabo zalesionej Wielkopolski, włączonej bezpośrednio do III Rzeszy i "silnie nasyconej" Niemcami (w 1944 r. co czwarty mieszkaniec tzw. Kraju Warty był Niemcem) najlepiej rozwinęły się wywiad, sabotaż, organizacje samokształcenia i tajnego nauczania.
Za Gazetą Wyborczą




 
User is offline  PMMini Profile Post #21

     
MJWM
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 17
Nr użytkownika: 46.265

Maria Jolanta Witaszek Malinowska
Stopień akademicki: inzynier
Zawód: urbanista
 
 
post 29/03/2009, 9:33 Quote Post

Inż. "C. G." nie powinien nadal być anonimowym konspiratorem - twórcą bomb termitowych. Był to inż. Czesław Gotschalk. Przed wojną pracował w Gazowni Poznańskiej. W tym czasie skonstruował dwa piece gazowe do centralnego ogrzewania domków jednorodzinnych. Jako pierwszy zastosował czujnik - regulator dopływu gazu do paleniska według ustawienia żądanej temperatury w pomieszczeniach.Ta instalacja sprawnie działała do końca okupacji hitlerowskiej. Jeden z prototypów zainstalowany był od 1937r w willi przy ul. Senatorskiej 5.
 
User is offline  PMMini Profile Post #22

     
MJWM
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 17
Nr użytkownika: 46.265

Maria Jolanta Witaszek Malinowska
Stopień akademicki: inzynier
Zawód: urbanista
 
 
post 14/04/2010, 16:54 Quote Post

W Militarnym Magazynie Specjalnym KOMANDOS z marca 2010r ukazał się artykuł Tomasza Grzelaka pt. "CIĘŻKOSTRAWNI" - Konspiracja w Kraju Warty.
Polecam go przeczytać i wypowiedzieć się na temat prawdziwości opisanych działań wywiadowczych organizacji podziemnych w Wielkopolsce. W szczególności interesuje mnie do kogo przekazywano te informacje (Warszawa czy Londyn) i jaką drogą. Ja znam tylko jedną stację radiową nadawczo - odbiorczą w Poznaniu i jedną szyfrantkę.
Pozdrawiam
 
User is offline  PMMini Profile Post #23

     
Draval
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 4
Nr użytkownika: 70.079

 
 
post 30/12/2010, 22:39 Quote Post

Na stronie Polskiego Radia: http://www2.polskieradio.pl/wojna/posluchaj.aspx?sid=5#start pod numerem 11 można posłuchać archiwalnej audycji, której bohaterkami są min.żona dr. Witaszka Halina oraz córki Alodia i Daria. Tytuł tej audycji "Fuhrers Geschenk-audycja o germanizacji polskich dzieci"
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #24

     
PawelM68
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 1
Nr użytkownika: 95.400

Pawel Michalski
Zawód: nauczyciel historii
 
 
post 3/11/2014, 13:07 Quote Post

QUOTE(MJWM @ 5/09/2008, 14:19)
Odpowiedź na pytanie poza forum
Tylko płk. Rudolf Ostrihansky, żyjący w Polsce do 1963r, gdyby nie obowiązywało go zachowanie tajemnicy wojskowej, mógłby odpowiedzieć historykom dlaczego na stanowisko Szefa Związku Odwetu Okręgu Poznań powołał lekarza Franciszka Witaszka a nie por. Czesława Surmę ani ppor. Zenona Plucińskiego.
*



Temat był już poruszany bardzo dawno temu. czy Autorzy konwersacji mogą się odezwać? Może doszło cos nowego???
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #25

     
karas20000002@gmail.com
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 1
Nr użytkownika: 102.460

debek
Zawód: Logistyka
 
 
post 19/10/2017, 21:43 Quote Post

Witam,

Posiadam duza ilos materialow na temat jednego z czlonkow grupy Dr. Witaszyka, jezeli jest ktos chetny zrobic z nich uzytek, prosze napisac a udestepnie mu odpowiednie materialy.


 
User is offline  PMMini Profile Post #26

2 Strony < 1 2 
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej