|
|
Wojny zaborcze po roku 1945
|
|
|
|
QUOTE Zauważyłem, że pomimo endemiczbej niestabilności w niektórych regionach świata tj. np. Afryka czy Bliski Wschód, nie dochodzi do zmian terytorialnych. Dlaczego? Przed 1945, oczywistym rezultatem wojen były zmiany terytorialne. Czy to oznacza, że pomimo szumu medialnego, zmiany na świecie zwolniły? Formalnie żeby zmiana granic została uznana potrzebna byłaby stosowna decyzja ONZ, czyli konsensus opinii międzynarodowej na najszerszą możliwą skalę. Po drugiej wojnie światowej powstało wiele nowych państw w wielu rejonach globu i w różnych okolicznościach (przede wszystkim w ramach dekolonizacji), ale faktem jest, że WOJNY O ZMIANĘ istniejących granic należą po drugiej wojnie światowej do wyjątków i tamten rok to nieprzypadkowa cezura. Po pierwsze, takie wojny nie zyskują uznania opinii światowej, więc potrzebna byłaby niezwykła siła i determinacja państwa-zaborcy, które chciałoby je prowadzić. Po drugie, główne mocarstwa świata będące gwarantami globalnego ładu po 1945 roku, które jako jedyne miałyby dość siły i autorytetu, żeby takie zmiany forsować, nie mają potrzeby tego robić. Przede wszystkim USA ma interesy i bazy niemal wszędzie na świecie, ale realizuje to albo w ramach układów dwustronnych, albo instytucji zbiorowych takich jak NATO. Kiedyś walczono o dostęp do surowców, przyłączenie mniejszości, osiągnięcie naturalnych, bezpieczniejszych lub "historycznych" granic, a nawet o prestiż monarchy i jego królestwa. Dziś żadna z tych przesłanek nie wydaje się dostateczna. Prestiż czy historyczność granic dla nikogo nie są już argumentem, a dostęp do surowców i rynków mocarstwa zapewniają sobie na wiele innych, tańszych (nie tylko w kategoriach finansowych, ale też wizerunkowych) sposobów niż podbój. USA jako najpotężniejszy uczestnik rynku globalnego po prostu narzuca warunki współpracy gospodarczej, wzamian za wsparcie instytucji takich jak Bank Światowy. Stany Zjednoczone mogą też wywrzeć presję na jakiś rząd nieformalnymi, a bardzo skutecznymi metodami - w skrajnych przypadkach poprzez obalenie rządu i jego wymiana na bardziej ugodowy co stosują najchętniej w Ameryce Południowej. Mniej wpływowi gracze muszą realizować swoje interesy poprzez negocjacje lub przyłączanie się do międzynarodowych instytucji, które zagwarantują im bezpieczeństwo i rozwój.
Zmiana granic z zewnątrz bez wcześniejszego porozumienia zainteresowanych stron wymagałaby naruszenia suwerenności danego państwa, a obecnie można dokonać tego legalnie tylko w przypadku decyzji ONZ i najlepszą czy wręcz jedyną do tego podstawą jest zapobieganie cieżkim i masowym naruszniom praw człowieka jak również prawo do samoobrony (przy czym, co ważne w ostatnich latach "państwa zachodnie przyczyniły sie do rozszerzenia prawa do samoobrony - wbrew literalnemu brzmieniu KNZ - nie tylko na odpowiedz na ataki zbrojne strony niepaństwowej, lecz także na działania prewnencyjne"* co ma odniesienie do walki z terroryzmem). Oczywiście takie sytuacje mają miejsce tylko pod warunkiem, że społeczność międzynarodowa uzna konkretny przypadek za spełniający wymienione wyżej kryteria. Lecz nawet wojna "legalna" nie daje podstawy do zaboru cudzego terytorium. Pisząc te słowa nie przypominam sobie wojny zaborczej zakończonej uznaniem zmiany granic przez ONZ.
Kojarzę natomiast kraj, który po 1945 nie wahał się walczyć o granice, uzasadniając to jawnie swoim bezpieczeństwem narodowym. Chodzi oczywiście o Izrael, który spełnia dwa bardzo ważne warunki: jest niezwykle zdeterminowany i stanowczy (od początku wykształcił kulturę polityczną, gdzie wojskowi są wiodącym czynnikiem decyzyjnym**), no i oczywiście zapewnił sobie bardzo daleko idące wsparcie materiałowe USA (pierwotnie jednak była to Francja). Co ciekawe, ostatnio słuchałem wywiad z Bartosiakiem, w którym stwierdza on, że Trump uznając Jerozolimę jako stolicę, zyskał polityczny "lewar" na bliskowschodniego sojusznika. Bartosiak komentuje to jako zręczne posunięcie prezydenta USA. Zobaczymy jak wpłynie to na przyszłe zachowania Izarela i sytuację w regionie. Drugim przypadkiem szczególnym jest Rosja i tu też wymieniłbym dwa najważniejsze powody: oczywiście Rosja jest dość duża i silna by kwestionować granice na obrzeżach swego bylego imperium, choć i tak jej możliwości są ograniczone w tym względzie. Poza tym Rosja, podobnie jak Izrael, choć w znacznie dłuższym wymiarze czasu, wykształciła specyficzną kulturę polityczną, nacechowaną wiecznym niepokojem o bezpieczeństwo swoich obrzeży.*** To może tłumaczyć jej gotowość by narażać swój wizerunek międzynarodowy dla takich celów jak konflikty graniczne, ktorych zresztą i tak nie nazywa zaborczymi.
Warto przy okazji dostrzec, że współcześnie "kultura podboju" wykształciła się w państwach z przeciwnych biegunów terytorialnego spektrum - ajzatyckiego kolosa (Rosja) i bliskowschodniego liliputa (Izrael). Wspólnym mianownikiem dla nich jest poczucie osaczenia pozornie bardziej zrozumiałe w przypadku Izraela, dlatego trzeba dodać, że Rosja obawia się osaczenia przez zachodnie instytucje (NATO i Unię). No i oczywiście, nawet te dwa szczególne przypadki - Izrael i Rosja - nie są w stanie narzucić swojej wizji granic całej społeczności międzynarodowej do formalnego uznania.
Jeszcze krótka refleksja. Embrionalnie dokumentem, z ktorego wywodzi się zasada poszanowania granic jest Karta Atlantycka (sierpień 1941), stanowiąca podstawę dla Deklaracji ONZ i norm powojennych, które postanowili forsować alianci jeszcze w apogeum tego konfliktu i to zanim USA zdążyło przystąpić do wojny. Co ciekawe, zarowno Stany Zjednoczone jak i Wielka Brytania w kategoriach geopolitycznych zaliczają się do tzw. "państw-wysp" (parz Bartosiak), czyli nie mają rozwiniętej tradycji wojen zaborczych, po prostu dlatego, że bezpieczne i niepodważalne granice zapewnia im ocean (wyjątkiem wojna zaborcza USA z Meksykiem; Wielka Brytania dokonywała głównie zaborów kolonialnych, a swoimi sporadycznymi zdobyczami na kontynencie, takimi jak Gibraltar, nie były w stanie naruszyć europejskiej równowagi ). Można więc doszukiwać się na siłę, że dzisiaj powszechnie uznawana zasada poszanowania granic jest trybutem tradycji anglosaskiej narzuconej, czy też podarowanej światu... jak kto woli. Na tej podstawie można też twierdzić, że Rosja jako mocarstwo typowo kontynentalne ma szczególne trudności by dostosować się do zasad zaprojektowanych przez mocarstwa morskie, co może jej nie usprawiedliwia, ale ułatwia zrozumienie jej postawy. To oczywiście kontrowersyjna teza, bo zasada nienaruszalności granic przyjęła się więc jest dobrze dopasowana do potrzeb międzynarodowej społeczności. Obecnie nie zmienia się granic lecz co najwyżej reżimy, tym samym konflikty wcale nie ustały, zmieniło się tylko ich uzasadnienie. Świat i historia z całą pewnością pozostały dynamiczne. -------------------------------------------- NA PODSTAWIE: *red. M. Madej, Wojny Zachodu, 2017 (s.249-273). **P. Tyler, Twierdza Izrael, 2018. ***H. Kissinger, Dyplomacja, s. 148-149.
Ten post był edytowany przez jb8: 28/12/2018, 12:36
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie jestem pewien, ale konflikt nad Ussuri można chyba zaliczyć do wojen zaborczych.
CODE Kojarzę natomiast kraj, który po 1945 nie wahał się walczyć o granice, uzasadniając to jawnie swoim bezpieczeństwem narodowym. Chodzi oczywiście o Izrael, który spełnia dwa bardzo ważne warunki: jest niezwykle zdeterminowany i stanowczy (od początku wykształcił kulturę polityczną, gdzie wojskowi są wiodącym czynnikiem decyzyjnym**), no i oczywiście zapewnił sobie bardzo daleko idące wsparcie materiałowe USA (pierwotnie jednak była to Francja). Co ciekawe, ostatnio słuchałem wywiad z Bartosiakiem, w którym stwierdza on, że Trump uznając Jerozolimę jako stolicę, zyskał polityczny "lewar" na bliskowschodniego sojusznika. Bartosiak komentuje to jako zręczne posunięcie prezydenta USA. Zobaczymy jak wpłynie to na przyszłe zachowania Izarela i sytuację w regionie.
Izrael ok., ale bardziej wymieniłbym ogólnie Bliski Wschód. Państwom arabskim szło o zniszczenie Izraela i stworzenie Palestyny, a Izraelowi i poszerzenie terytorium i przetrwanie.
|
|
|
|
|
|
|
|
Najazd Iraku na Iran 1980 i na Kuwejt 1990.
|
|
|
|
|
|
|
|
Wojna o Falklandy w latach 80-tych.
|
|
|
|
|
|
|
|
Inwazja Turcji na Cypr w 1974 r. zakończona ustanowieniem marionetkowej Republiki Cypru Północnego. Obecne działania Turcji w Syrii też w sumie można podciągnąć pod wojnę zaborczą.
|
|
|
|
|
|
|
|
O ile wiem, Chiny nigdy formalnie nie wyrzekły się zwierzchnictwa nad Tybetem, zmianom podlegał jedynie status jego autonomii oraz realizacja tego statusu. Jest też oczywiste, ze Tybetanczycy mają w rzeczonej sprawie swoje własne aspiracje, ale w naszym temacie rozważamy zmiany granic drogą zbrojną między dwoma suwerennym państwami i dlatego ten przykład nie przystaje. Jednostronne ogłoszenie niezależności i wnioskowanie do Narodów Zjednoczonych o uznanie niepodległości, czego Tybet spróbował w roku 1949, niejako wykorzystując dziejową "okazję", kiedy Chiny były zdewastowane wieloletnim konfliktem wewnętrznym, nie przyniosło rezultatu. Chiny reagując wtedy militarnie niewątpliwie spełniły obydwa warunki wymienione przeze mnie w odniesienu do Izraela i Rosji - udowodniły, że są zdeterminowanym siłaczem w swoim regionie. Ale przede wszystkim traktowały to jako przywrócenie kontroli nad własnym terytorium, nie jak inwazję. O ile kojarzę, nawet dalajlama w latach 80. (potwierdza to wiki) wyrzekł się prób walki o niepodległość Tybetu. Odtąd emigracja skupia się na przestrzeganiu realizacji autonomii i potępianiu Pekinu w sytuacjach kryzysowych. Zapewne można to traktować jako jeden z problemów "odroczonych", podobnie jak Tajwan, rownież formalnie nie stanowiący niepodległego bytu, tyle, że tu Chiny mają mniejsze możliwości realizowania swych aspiracji (ponoć Mao ogłosił że problem Tajwanu zostanie rozwiązany nim upłynie sto lat, a zegar tyka...).
Wracając do naszej cezury roku 1945, istnieje analogia - sytuacja w Chinach u schyłku II wojny światowej była podobna jak sytuacja w Rosji po I wojnie światowej. Był to problem, ktorego nie dało się wtedy regulować na salonach, decydować miała polityka faktów dokonanych w odległym i rozległym interiorze. Tym bardziej, że po upadku Czang Kaj-szeka, w którego tyle zainwestowały moralnie i materialnie, Stany Zjednoczone były zdezorientowane. Relacje z Chinami stanowily dla decydentów priorytet, ale też kuriozum, nikt nie wiedział czy warto na dłuższą metę palić mosty z Mao, który nie pozwalał nikomu watpić, ze bedzie niezłomny w "zbieraniu" ziem dawnego Cesarstwa. Patrząc na to z chińskiej perspektywy wszelkie aspiracje Tybetu wywodzą się z "mrocznego" okresu, gdy Brytyjczycy ingerowali w sytuację regionu wedle własnych potrzeb. Amerykanie nigdy nie czuli się zobligowani by kontynuować brytyjskie gwarancje w ich byłych strefach wpływów, woleli układać sobie relacje z Trzecim Światem wg własnych zasad. No a dla Pekinu status Tybetu to oczywiście kwestia wewnętrzna, którego nie wyrzekł się nigdy, nawet w okresie najgłębszego upadku Chin. Obecnie trudno wyobrazić sobie by problem trafił na agendę spraw pilnych.
Przyznam, nie jest znawcą stosunków dalekowschodnich, ale o ile wiem, historycznie, geopolitycznie, a nawet formalnie Tybet tkwi w mocnym uścisku Chin i jego sytuacja nie ma nic wspólnego z rezultatem wojny zaborczej. _____________ Gdy chodzi o konflikt indyjsko-pakistański (1971) który przyniósł trwałą zmianę granic i powstanie Bangladeszu, to dodam, że Indie formalnie działały w samoobronie, zostały zaatakowane, choć zanim to się stało nieformalnie mocno wspierały bengalską partyzantkę (G. Bass, Telegram konsula Blooda, s. 355). Przyznam, nie wiem - czy i kiedy ONZ uznał Bangladesz?
|
|
|
|
|
|
|
|
CODE Gdy chodzi o konflikt indyjsko-pakistański (1971) który przyniósł trwałą zmianę granic i powstanie Bangladeszu, to dodam, że Indie formalnie działały w samoobronie, zostały zaatakowane, choć zanim to się stało nieformalnie mocno wspierały bengalską partyzantkę (G. Bass, Telegram konsula Blooda, s. 355). Przyznam, nie wiem - czy i kiedy ONZ uznał Bangladesz? Od 17 września 1974 Bangladesz jest oficjalnym członkiem ONZ. Do sierpnia 1972 uznały go 86 państw, a sam Pakistan w 1974, więc pewnie po usunięciu tej przeszkody został uznany przez ONZ.
|
|
|
|
|
|
|
|
Atak Korei Północnej na Południową.
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE Wracając do naszej cezury roku 1945, istnieje analogia - sytuacja w Chinach u schyłku II wojny światowej była podobna jak sytuacja w Rosji po I wojnie światowej. Był to problem, ktorego nie dało się wtedy regulować na salonach, decydować miała polityka faktów dokonanych w odległym i rozległym interiorze. Tym bardziej, że po upadku Czang Kaj-szeka, w którego tyle zainwestowały moralnie i materialnie, Stany Zjednoczone były zdezorientowane. Relacje z Chinami stanowily dla decydentów priorytet, ale też kuriozum, nikt nie wiedział czy warto na dłuższą metę palić mosty z Mao, który nie pozwalał nikomu watpić, ze bedzie niezłomny w "zbieraniu" ziem dawnego Cesarstwa. Patrząc na to z chińskiej perspektywy wszelkie aspiracje Tybetu wywodzą się z "mrocznego" okresu, gdy Brytyjczycy ingerowali w sytuację regionu wedle własnych potrzeb. Amerykanie nigdy nie czuli się zobligowani by kontynuować brytyjskie gwarancje w ich byłych strefach wpływów, woleli układać sobie relacje z Trzecim Światem wg własnych zasad. No a dla Pekinu status Tybetu to oczywiście kwestia wewnętrzna, którego nie wyrzekł się nigdy, nawet w okresie najgłębszego upadku Chin. Obecnie trudno wyobrazić sobie by problem trafił na agendę spraw pilnych.
Przyznam, nie jest znawcą stosunków dalekowschodnich, ale o ile wiem, historycznie, geopolitycznie, a nawet formalnie Tybet tkwi w mocnym uścisku Chin i jego sytuacja nie ma nic wspólnego z rezultatem wojny zaborczej. O ile pamiętam Tybet podporządkowała Chinom dynastia mandżurska, ta, która kazała Chińczykom Han zarzucić ich tradycyjne fryzury i golić włosy oraz nosić warkocz. A stało się to dopiero w XVIII wieku. Natomiast wcześniej bywały i takie czasy, że to Tybet był stroną najeżdżającą i podbijającą obecne tereny chińskie. Także nie wiem czy wszelkie aspiracje tego kraju wywodzą się tylko z przełomu XIX i XX w.
Można w pewnym sensie znaleźć analogię w sytuacji Polska vs. Rosja. Czy po zaborach atak ZSRR na Polskę ma znamiona wojny zaborczej, czy wewnętrznej, bo odzyskiwano tylko tereny, które przecież należały do Rosji?
|
|
|
|
|
|
|
|
Zapominacie o jednym, pewnie najniebezpieczniejszym dla ludzkości, konflikcie nad Ussuri i walkach o wyspę Damanskij pomiędzy wojskami radzieckimi i chińskimi.
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE O ile pamiętam Tybet podporządkowała Chinom dynastia mandżurska, ta, która kazała Chińczykom Han zarzucić ich tradycyjne fryzury i golić włosy oraz nosić warkocz. A stało się to dopiero w XVIII wieku. Natomiast wcześniej bywały i takie czasy, że to Tybet był stroną najeżdżającą i podbijającą obecne tereny chińskie. Także nie wiem czy wszelkie aspiracje tego kraju wywodzą się tylko z przełomu XIX i XX w. Można w pewnym sensie znaleźć analogię w sytuacji Polska vs. Rosja. Czy po zaborach atak ZSRR na Polskę ma znamiona wojny zaborczej, czy wewnętrznej, bo odzyskiwano tylko tereny, które przecież należały do Rosji? Cenne uzupełnienie w ramach historycznej dokładności, jednak wątpię żeby niepodległość datująca się na XVIII wiek była silną kartą przetargową, dopóki nie nastanie wyjątkowo korzystna koniunktura geopolityczna w trudnej do określenia przyszłości. Nie znam ścisłych kryteriów "niezbywalnego" prawa do własnej państwowości, ale dla społeczeństw, które miały tego pecha, że do XX wieku nie zdołały jej odzyskać na czas powstania ONZ i jego gwarancji, rzeczywistość jest po prostu trudna i brutalna, chyba ze mają siłę i bardzo zdecydowanych przyjaciół. Na ten moment Tybet nie ma ani jednego ani drugiego w stopniu wystarczającym by realizować swoje aspiracje, więc musi czekać. Oczywiście nie da się wykluczyć, że nadejdzie czas żeby ściągnąć z półki argument historyczny. Ale podejrzewam, że nie będzie to wówczas argument ani jedyny ani tym bardziej kluczowy.
A Polska... Myślę, że mamy po prostu szczęście, że własnym staraniem i przy wsparciu państw Ententy oraz w okolicznościach wielkiego zamętu w Europie zdążyliśmy odbudować swą państwowość i uczynić ją istotnym skladnikiem mozaiki politycznej kontynentu. To plus gwarancje z 1939 sprawiało, że alianci czuli się zobligowani walczyć o jakąś formę polskiej państwowości na konferencjach wojennych. Zresztą Stalin, jak na internacjonalistę przystało, też zamiast wulgarnej aneksji wolał pozory nieco bardziej subtelnego sojuszu "bratnich" demokracji ludowych, poza tym cenił ilość członków ONZ, którzy będą głosować pod jego dyktando. Jak widać, na naszą suwerenność złożyło się bardzo wiele czynników, pośród których wspomnienie przedrozbiorowej niepodległości nie należy raczej do najważniejszych. Ile wart był ten ostatni argument przypominają losy "sprawy polskiej" w XIX wieku.
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(dd100 @ 28/12/2018, 19:46) Zapominacie o jednym, pewnie najniebezpieczniejszym dla ludzkości, konflikcie nad Ussuri i walkach o wyspę Damanskij pomiędzy wojskami radzieckimi i chińskimi. To już Chochlik zgłaszał w poście nr 3, czyli można powiedzieć na samym początku dyskusji.
Natomiast czy to jest przykład aż wojny zaborczej to można właśnie dyskutować. Choć Rosja w obecnych czasach zrzekła się praw do tego terenu, czyli jakby przyznała bezpodstawność ówczesnych roszczeń ZSRR, który dążył do zajęcia ziemi nienależącej do niego, to był to jednak tylko konflikt graniczny.
|
|
|
|
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:
Śledź ten temat
Dostarczaj powiadomienie na email, gdy w tym temacie dodano odpowiedź, a ty nie jesteś online na forum.
Subskrybuj to forum
Dostarczaj powiadomienie na email, gdy w tym forum tworzony jest nowy temat, a ty nie jesteś online na forum.
Ściągnij / Wydrukuj ten temat
Pobierz ten temat w innym formacie lub zobacz wersję 'do druku'.
|
|
|
|