Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> "Solidarność" jako ruch emancypacji robotników,
     
septimanus79
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.047
Nr użytkownika: 62.287

Zawód: geofizyk
 
 
post 4/10/2013, 23:26 Quote Post

niezwykle ciekawy wykład Józefa Pioniora na temat "Solidarności" jako XX-wiecznego ruchu emancypacyjnego robotników i jej klęski: "Dlaczego solidarność nie jest już sexy?".

fragmenty:

"U wczesnych socjalistów czy anarchistów mamy do czynienia z pojęciem braterstwa, ale też po raz pierwszy zaczynają mówić o solidarności – używają zamiennie słowa „braterstwo” ze słowem „solidarność”. Tak samo wygląda to u poetów ówczesnej epoki. Habermas dokładnie analizuje, jak to wygląda w poezji Henricha Heinego. Natomiast to, co się tutaj dzieje wyjątkowego, to moment, gdy wraz z rewolucją industrialną pojawiają się nowoczesne klasy społeczne – tworzą się jako klasa robotnicy fizyczni. Co wydaje mi się bardzo trafne w tej analizie Habermasa: mamy tu do czynienia z upolitycznieniem tego kontekstu, słowo „solidarność” staje się nierozerwalnie związane z perspektywą polityczną. Na początku jest to solidarność ruchu robotniczego. To jest moment szczególnie płodny dla współczesnej polityki, do dzisiaj kształtujący politykę także w XXI wieku.

Co tutaj jest najważniejsze, to pamięć o tym, że ruch robotniczy wtedy, w pierwszym momencie industrializacji, ma charakter emancypacyjny; to nie są tylko postulaty ekonomiczne czy polityczne dotyczące tej klasy i tego środowiska, są niesione w szerszej perspektywie, mają dalszy cel. To jest także dzisiaj wyjątkowo ważna różnica, kiedy patrzymy na walki związkowe – różnica pomiędzy populizmem a emancypacją. Ci, którzy są po tej gorszej stronie barykady społecznej, zawsze będą się buntować; nawet niewolnicy w starożytnym Rzymie się buntowali. Natomiast to, co jest charakterystyczne dla momentu, o którym teraz mówię, to [fakt], że te partykularne hasła są osadzone w szerszej perspektywie emancypacyjnej dla całej ludzkości. W kontekście Wiosny Ludów w Europie one miały charakter nie tylko buntu pracowników, nie tylko buntu ekonomicznego; [...] ruch robotniczy nie walczy tylko o swoje partykularne interesy, ale też o prawa wyborcze dla wszystkich mężczyzn , a potem dla kobiet i mężczyzn. [...]

Jeśli państwo pamiętacie historię XIX wieku w Europie, to wiecie dobrze, że rządzący w rewelacyjny sposób wykorzystywali to, że interesy nie muszą zawsze być tożsame. Na przykład genialnie wykorzystał to Bismarck. W pewnym momencie z zupełnie innej strony barykady wprowadził w życie hasła socjalne ruchu robotniczego: zabezpieczenie emerytalne, zabezpieczenia w razie wypadków przy pracy. Ale to zostało oderwane od tego charakteru emancypacyjnego – miało charakter populistyczny. Nie chcę powiedzieć, że Bismarck był populistą, ale tu się zachował jak populista. [...]"

"... chcę powiedzieć tych parę uwag, czym była „Solidarność”.

„Solidarności” sprzed trzydziestu lat nie jesteśmy w stanie oderwać od historii ruchu robotniczego, nawet jeślibyśmy chcieli. O „Solidarności” często się mówi jako o ruchu narodowym, nacjonalistycznym, ruchu przykościelnym, ale „Solidarność” to był przede wszystkim ruch robotniczy – to był fundament.

Gdybyśmy popatrzyli na to z perspektywy socjologii, to już o latach 70. XX w różnych miejscach świata [...] mamy do czynienia z buntem tych, którzy byli produktem industrializacji. […] Robotnicy buntują się w pewnym momencie o swoje prawa całkiem przyziemne, ekonomiczne – ale też o prawa polityczne, o to, co nazwałem emancypacją. […] W Polsce po II wojnie światowej tak naprawdę to stalinowcy dokonują industrializacji – rozwijając przemysł, likwidując analfabetyzm. W innych krajach – w Indonezji, w Korei Południowej – dzieje się to w oparciu o autorytarne państwo nacjonalistyczne. I wszędzie mamy do czynienia z buntem robotników w latach 70., a właściwie pod koniec lat 70. – tworzą się związki zawodowe niezależne od rządzących dyktatur. Dokładnie w tym samym roku, kiedy mamy do czynienia w Polsce z kształtowaniem się związku, mamy do czynienia z buntem robotników w Brazylii, ze strajkami, też powstają niezależne związki zawodowe, ale tam kształtuje się z tego partia polityczna, ta, z której wywodzi się Lula, wielki prezydent Brazylii i dzisiejsza pani prezydent tego kraju.

Powtarzam więc: nie sposób zrozumieć „Solidarności” bez tego, że „Solidarność” była ruchem robotniczym, całkiem klasycznym, osadzonym w historii przejawem ruchu robotniczego, który trzydzieści lat temu nie miał charakteru populistycznego, ale właśnie emancypacyjny."

"Co jest ważne z punktu widzenia naszej dzisiejszej refleksji, to fakt, że klęska „Solidarności” nałożyła się na coś nowego, co miało zasięg globalny. Mianowicie koniec lat 70. i początek lat 80. to jest przekształcanie się tego, co nazywamy demokratycznym kapitalizmem czy demokratycznym konsensusem w obrębie kapitalizmu. Odrębne interesy były negocjowane pomiędzy różnymi klasami – czy to w XIX wieku po Wiośnie Ludów, gdy robotnicy wywalczają dla siebie prawo do uczestnictwa w polityce i zagwarantowanie pewnych praw socjalnych, czy to po II wojnie światowej, gdy kształtuje się to, co nazywamy demokratycznym państwem dobrobytu. Państwem, w którym rozwarstwienie pomiędzy najbogatszymi a najbiedniejszymi jest spłaszczone, w którym podstawowym interesem systemu jest niedopuszczenie do dużego bezrobocia i takie dochody robotników, które pozwoliłyby im na udział w tym systemie. To przeżyło pokolenie naszych dziadków i trochę naszych rodziców, czyli jeżeli pracuję, to ja i moja rodzina mamy mieszkanie czy domek, ten klasyczny robotniczy w Anglii, moje dzieci potencjalnie mogą iść na studia, ja ma dostęp do służby zdrowia, do ubezpieczenia, kiedy jestem chory, do emerytury. Oczywiście później ten welfare state się rozbudowuje i w tych podstawowych prawach jest też to, że latem wyjeżdżam na Majorkę z moją rodziną.

Ale ten system zaczyna się zmieniać pod koniec lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Pojawia się w Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, w USA Reagan – liderzy, którzy całkiem świadomie zmieniają ten system. Thatcher konstytuuje się przez walkę ze związkami zawodowymi. Otwiera się proces, który z biegiem lat doprowadza do sytuacji, że rozwarstwienie zaczyna się zwiększać. W Europie Zachodniej pojawia się bezrobocie, które było charakterystyczne dla epoki sprzed I wojny światowej. Pojawiają się zjawiska, z którymi kapitalizm musiał sobie poradzić ze względu na wojnę. Refleksja na temat wojen europejskich: my patrzymy na nie z punktu widzenia katastrof ludzkich, moralnych, ludzkich okrucieństw, zbrodni, jakie przyniosły dla naszej cywilizacji. Ale jest pewnym paradoksem – socjologowie mówią o tym chłodno – że wojny były jednym z elementów, dzięki którym welfare state mógł zostać zbudowany po II wojnie światowej. Egalitaryzowały społeczeństwa europejskie w sposób radykalny, dlatego że były wojnami totalnymi, dotyczyły wszystkich. Nie można było rozwarstwiać społeczeństwa i prowadzić wojnę – to było niemożliwe. Zarówno Niemcy, jak i Wielka Brytania wymagały maksymalnej mobilizacji całego społeczeństwa. […]

Ta egalitaryzacja była wymuszana przez życie codzienne w okresie wojny – system kartkowy dla wszystkich czy życie w okopach. Europejska scena polityczna załamuje się, gdy po pięciu latach z wojny wraca do domu kilka milionów mężczyzn, z wojny, na której niezależnie od swojego pochodzenia masz prawo do takiej samej ilości mydła, takiej samej ilości pożywienia czy herbaty. Oni potem wracają – i jeden ma być robotnikiem, a drugi arystokratą?

Pojawienie się Thatcher pokazuje że te czynniki przestały działać. Cała jej walka ze związkami zawodowymi polegała na podzieleniu społeczeństwa. Mocne uderzenie w związki zawodowe, a jednocześnie podniesienie płac dziennikarzom – zaczęli świetnie zarabiać. To co się my zastanawiamy, czemu media są tak jednoznacznie prawicowe? [...] Odebranie związkom siły do negocjowania kontraktów, swojej sytuacji. Za tym idzie to, z czym mamy dzisiaj do czynienia – głęboki kryzys europejski."

Ten post był edytowany przez septimanus79: 4/10/2013, 23:27
 
User is offline  PMMini Profile Post #1

     
septimanus79
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.047
Nr użytkownika: 62.287

Zawód: geofizyk
 
 
post 5/10/2013, 22:45 Quote Post

warto zauważyć, że przytoczony wykład znawcy historii i ideologii lewicy Józefa Piniora niejako przy okazji unieważnia próby łączenia faszyzmu i nazizmu z socjalizmem - te fragmenty:

"Jeśli państwo pamiętacie historię XIX wieku w Europie, to wiecie dobrze, że rządzący w rewelacyjny sposób wykorzystywali to, że interesy nie muszą zawsze być tożsame. Na przykład genialnie wykorzystał to Bismarck. W pewnym momencie z zupełnie innej strony barykady wprowadził w życie hasła socjalne ruchu robotniczego: zabezpieczenie emerytalne, zabezpieczenia w razie wypadków przy pracy. Ale to zostało oderwane od tego charakteru emancypacyjnego – miało charakter populistyczny."

"Refleksja na temat wojen europejskich: my patrzymy na nie z punktu widzenia katastrof ludzkich, moralnych, ludzkich okrucieństw, zbrodni, jakie przyniosły dla naszej cywilizacji. Ale jest pewnym paradoksem – socjologowie mówią o tym chłodno – że wojny były jednym z elementów, dzięki którym welfare state mógł zostać zbudowany po II wojnie światowej. Egalitaryzowały społeczeństwa europejskie w sposób radykalny, dlatego że były wojnami totalnymi, dotyczyły wszystkich. Nie można było rozwarstwiać społeczeństwa i prowadzić wojnę – to było niemożliwe. Zarówno Niemcy, jak i Wielka Brytania wymagały maksymalnej mobilizacji całego społeczeństwa. […]
Ta egalitaryzacja była wymuszana przez życie codzienne w okresie wojny – system kartkowy dla wszystkich czy życie w okopach. Europejska scena polityczna załamuje się, gdy po pięciu latach z wojny wraca do domu kilka milionów mężczyzn, z wojny, na której niezależnie od swojego pochodzenia masz prawo do takiej samej ilości mydła, takiej samej ilości pożywienia czy herbaty. Oni potem wracają – i jeden ma być robotnikiem, a drugi arystokratą?"


Tak więc inkorporowanie haseł solidaryzmu społecznego przez populistyczną prawicę po I WŚ musimy widzieć w perspektywie przemian świadomości społecznej, która nastąpiła w wyniku wojny angażującej przez lata szerokie masy. Idee równości społecznej i partycypacji politycznej mas szeroko rozprzestrzeniły się w okopach I WŚ i nie mogły zostać zignorowane przez prawicowe elity. Elity mogły tylko te idee zmanipulować i wykorzystać do militaryzacji społeczeństw w przygotowaniach do drugiego rozdziału zmagań mocarstw. II WŚ przyniosła drugą falę nastrojów lewicowych, które prawica musiała skanalizować i stąd koncepcja welfare state. Dopiero Reagan i Thatcher 40 lat po wojnie mogli sobie pozwolić na rozpoczęcie likwidacji "lewicowego odchylenia" na Zachodzie. Lewica zawsze dążyła do emancypacji pracujacych mas, zaś prawica jeśli musiała wprowadzała na jakiś czas do swojego arsenału politycznego wybrane postulaty lewicy - tylko tyle by nie utracić kontroli nad masami i tylko na tak długo jak długo to było konieczne.
Faszyzm i nazizm to populistyczne, prawicowo-nacjonalistyczne ruchy polityczne, które w celach taktycznych zaadaptowały idee solidaryzmu społecznego będące częścią programu lewicy.

Ten post był edytowany przez septimanus79: 6/10/2013, 8:32
 
User is offline  PMMini Profile Post #2

     
septimanus79
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.047
Nr użytkownika: 62.287

Zawód: geofizyk
 
 
post 11/10/2013, 13:58 Quote Post

Wywiad z Michałem Zadarą z TYGODNIKA POWSZECHNEGO - "SOLIDARNOŚĆ JAKO WSTYD". Czytamy m.in.:

"Grzegorz Jankowicz: Dorastałeś za granicą, w innym środowisku intelektualnym i artystycznym. Jak docierała do Ciebie wiedza o Solidarności?

Michał Zadara: W ostatniej klasie liceum miałem zajęcia z historii politycznej drugiej połowy XX wieku, z naciskiem na zimną wojnę i jej koniec. Potem na studiach politologicznych interesowała mnie - oprócz filozofii politycznej, która była głównym tematem moich studiów - Europa Wschodnia i Polska. Opowieść o Solidarności została nieźle przyswojona przez zachodnich historyków i teoretyków polityki, choć oczywiście była umieszczana w trochę innym kontekście - politycznym, nie religijnym czy eschatologicznym. Poza tym jednak spędzałem dużo czasu w Polsce, na wakacjach i podczas świąt, więc nie byłem tak strasznie odizolowany od tutejszych wydarzeń. Na czym polegała różnica perspektyw? Moje myślenie o Solidarności jest bardziej lewackie. Spoglądałem zawsze na ten ruch jako na historię robotniczą. Pewna grupa robotników i lewackich intelektualistów pokonała lewicową dyktaturę. To była kolejna odsłona rewolucji, kolejny etap w dziejach emancypacji człowieka. Tak wówczas myślałem. Dziś wiadomo, że zmiany po 1989 r. nie służyły emancypacji klasy robotniczej."


"Jak wygląda sprawa reprezentacji artystycznej Solidarności?

- To temat raczej zaniedbany. Ludowy charakter ruchu został szybko wyparty przez oficjalność, która dobiła go także w sensie estetycznym. Wydaje nam się dziś, że "Człowiek z żelaza" wyczerpał temat, co jest oczywiście smutne, bo temat nie jest wyczerpany. Wystarczy przyjrzeć się innym zjawiskom emancypacyjnym. O Martinie Lutherze Kingu nieustannie powstają wiersze, powieści, piosenki, pojawia się na muralach etc. Dlaczego? Bo jest potrzebny do dzisiejszych walk. Oczywiście Solidarność także jest potrzebna do dzisiejszych walk - ale to właśnie ten moment wstydu, bo to, co było w niej najpotężniejsze, czyli wspólnotowość, tendencje anarchizujące, walka o prawa człowieka - nie jest dla ludzi, którzy dziś są w elicie politycznej, a którzy wtedy walczyli z systemem. Te tematy są dla nich wstydliwe.

Narracja solidarnościowa, która powstała w Polsce, sprawia wrażenie złożonej. Różne środowiska przyznają się do tej schedy. Ale w rzeczywistości różnice ograniczają się do bieżącej polityki. Opowieść jest jedna.

I z drobnymi wyjątkami wszyscy zgodzili się, że nie będą wracać do idei solidarności - nie będą solidarni. To słowo stało się elementem nowomowy, w sensie takim, że poprzez działania polityczne straciło swój pierwotny sens. Np. kim są "Solidarni 2010"? Ludźmi zajmującymi się własnym bólem i własnymi emocjami. Bo z kim oni się solidaryzują? Zupełnie straciliśmy oryginalne znaczenie słowa: "solidarność" znaczy, że ja ryzykuję coś albo poświęcam, żebyś ty miał lepiej. I jeśli ty w przyszłości zaryzykujesz coś dla innego, to wszystkim będzie lepiej. W takim użyciu to słowo stało się hasłem: chodziło o strajk solidarnościowy - stoczniowcy strajkowali nie dla siebie, ale dla tramwajarek i innych strajkujących zakładów, ryzykując wywalczone już zdobycze. Solidarność jest poświęceniem dla innych. I w tym sensie hasło "Solidarni 2010" powinno znaczyć, że Solidarni wspierają uciskanych timorczyków albo kasjerki w hipermarketach, albo torturowanych przez CIA więźniów, albo Romów deportowanych z Francji, bo nie mają odpowiednich papierów. Nie robią tego, ale posługują się etykietą Solidarności.

Dlaczego tak się dzieje?

Ponieważ, jak już mówiłem, najsilniejsze idee Solidarności - że się nie używa przemocy i że się walczy o coś nie dla siebie, ale dla innych - są dla obecnych elit politycznych powodem do wstydu, bo są to ideały lewackie albo nawet hipisowskie. Nikt z szefów dwóch dużych partii przecież nie powie, że w związku z tym, że jest człowiekiem Solidarności, będzie się solidaryzował z Tybetańczykami, pluje na inwestycje z Chin, a Polacy jako naród solidarnie powinni odmawiać chińskich inwestycji. Albo że dany koncern naftowy akurat zabija całe życie w Zatoce Meksykańskiej i ma na sumieniu życie jedenastu pracowników platformy wiertniczej, więc jako człowiek solidarny nie będzie kupował benzyny u tego producenta. Bycie człowiekiem Solidarności w Polsce dzisiaj znaczy, że się nie jest solidarnym, tylko prawicowym. I to jest smutne - jeśli nie dla Polski, to przynajmniej dla języka polskiego."

Ten post był edytowany przez septimanus79: 11/10/2013, 14:02
 
User is offline  PMMini Profile Post #3

     
septimanus79
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.047
Nr użytkownika: 62.287

Zawód: geofizyk
 
 
post 11/10/2013, 14:00 Quote Post

"Każdego dnia próbowali budować lepszy świat" - z prof. Davidem Ostem rozmawiają Remigiusz Okraska i Michał Sobczyk.

Fragmenty:

"Jedni widzieli w „Solidarności” typowo robotniczy, rewolucyjny ruch przeciwko rządzącym „zdrajcom socjalizmu” (prowadzony w imię hasła „Socjalizm – tak, wypaczenia – nie”), dla innych był to narodowo-katolicki zryw niepodległościowy przeciwko „władzy okupacyjnej”. Pan wywodzi się ze środowiska amerykańskiej lewicy. Jak oceniał Pan charakter tego ruchu – na ile pokrywał się on z Pańskimi lewicowymi poglądami, a na ile je przekraczał?

D. O.: Muszę podkreślić, że wywodzę się z amerykańskiej lewicy. Chociaż Polacy lubią podkreślać, jacy są wyjątkowi, mają nieznośną skłonność do dużych uogólnień na temat innych, szczególnie tych na lewicy. Zajęło mi całe lata zanim w pełni zdałem sobie sprawę z aury podejrzliwości, jaka mnie otaczała z powodu deklarowanych sympatii politycznych. Nie, nie byłem skrytym wielbicielem rządów autorytarnych. Nie upatruję w silnym państwie sposobu na rozwiązanie wszystkich problemów społecznych. Jeśli pozwolić sobie na tak silną, że aż nieco nieprzyzwoitą generalizację, to Rosjanie są niezwykle przeniknięci wiarą w silne państwo, Azjaci nawet jeszcze bardziej, mieszkańcy Europy Zachodniej ufają silnemu państwu jedynie w niewielkim stopniu, a Amerykanie – prawie wcale. Wszystko to wynika nie z silniej zakorzenionej kultury politycznej, ale z okoliczności politycznych, ze związanymi z nimi kwestiami ekologicznymi, ekonomicznymi, poczuciem bezpieczeństwa, co jest zagadnieniem zbyt złożonym, by zacząć się tutaj nad nim rozwodzić. Chodzi mi w każdym razie o to, że w każdym kraju pojęcia „lewica” i „prawica” rozumieć można jedynie w ich własnym, „lokalnym” kontekście. Wielu Polaków nie rozumie, w jaki sposób przedstawiciel amerykańskiej lewicy może być tak wielkim entuzjastą wolności, samorządności i działań oddolnych, gdyż mają doświadczenia z zupełnie innym rodzajem lewicy. Tymczasem te wartości należą do tradycyjnego kanonu amerykańskiej lewicy, począwszy od działań Industrial Workers of the World [związek zawodowy o silnym odcieniu anarchistycznym, założony w 1905 r. w Chicago – przyp. redakcji] i początkowego okresu istnienia Socialist Party, poprzez, oczywiście, Nową Lewicę lat 60-tych i 70-tych.

Oczywiście niektórzy Polacy akceptowali moją lewicowość: ci, którzy uczestniczyli w wydarzeniach roku 1968 i dowiedzieli się, że ich najsilniejszymi i najbardziej naturalnymi sojusznikami jest ta sama zachodnia lewica, której zwolennicy głosili się wielbicielami Mao i Che. Rzecz jasna, taka postawa była równie dziwaczna i błędna, jak ta, którą prezentowali niektórzy wojowniczo nastawieni zwolennicy „Solidarności”, utrzymujący, że kochają Ronalda Reagana. W rzeczywistości ci amerykańscy radykałowie byli zafascynowani ideałami samorządności i egalitaryzmu, które wydawały im się być realizowane w Chinach czy na Kubie, a nie dyktaturami, które tam naprawdę panowały. To zupełnie tak, jak polscy zwolennicy „Solidarności”, którzy krzycząc o swojej miłości do prezydenta Reagana podziwiali wyidealizowany nieustępliwy symbol wolności, a nie człowieka, który w swoim kraju wsadzał do więzienia działaczy związkowych i bezpośrednio finansował wymordowanie dziesiątków tysięcy ludzi w Ameryce Środkowej. Tymczasem lewicowcy to byli ci Amerykanie, którzy najmocniej popierali „Solidarność”. Kiedy „Wall Street Journal” lamentował, że powstanie „Solidarności” zmniejszy prawdopodobieństwo spłaty polskich długów, amerykańska prasa lewicowa była oczarowana wspaniałą mobilizacją, samoorganizacją i niezwykłą pomysłowością polskiego ruchu robotniczego. Reportaże pisane przeze mnie w Polsce w trakcie istnienia „Solidarności”, dla lewicowego tygodnika „In These Times”, do dziś pozostają w USA najpopularniejszymi tekstami ze wszystkich, jakie kiedykolwiek napisałem.

Być może główną słabością amerykańskiej lewicy jest jej zamiłowanie do niedokończonych przedsięwzięć. Nie udajemy, że znamy uniwersalne rozwiązania, jesteśmy aż nazbyt świadomi złożoności świata, jednocześnie podziwiamy masowe ruchy, jak i jesteśmy wobec nich nieufni. Innymi słowy, jesteśmy pragmatyczni. Jednocześnie są to powody, dla których tak wielu z nas podziwiało „Solidarność”, z całym jej pogmatwaniem. Widzieliśmy ruch jednoczący robotników i intelektualistów, walczący o swobody demokratyczne oraz o prawa i godność dla robotników w miejscu ich pracy, pomimo tego, że nie było żadnych gotowych schematów, jak osiągnąć wszystkie te cele. To, co czyniło go wyjątkowym, to „jakość” zaangażowania w walkę o nie – „Solidarność” na serio chciała osiągnąć je wszystkie, dlatego naprawdę nie miało dla nas żadnego znaczenia, czy ma ona korzenie w socjalizmie, czy w chrześcijaństwie (oczywiście wzięła się z obu tych źródeł, tak jak amerykańska lewica). Najbardziej nas fascynowało, że ruch ten każdego dnia próbował zbudować lepszy świat, i prowadził wewnętrzny, uczciwy dialog na temat tego, jak można osiągnąć ów cel."

"Część szeroko pojętej „lewicy solidarnościowej” zbratała się z postkomunistami (Barbara Labuda, Józef Pinior, Andrzej Celiński). Inni jawnie porzucili takie ideały albo próbowali siedzieć okrakiem na barykadzie (tu najbardziej uderza postawa Jacka Kuronia). Kolejni – jak Jan Olszewski czy Zbigniew Romaszewski – zamiast stać się „lewicą patriotyczno-chrześcijańską”, są z konieczności reprezentantami dość „twardej” prawicy. Kolejni zostali zmarginalizowani mniej (Ryszard Bugaj) lub bardziej (Andrzej Gwiazda). Dlaczego Pańskim zdaniem nie zaistniała silna lewica postsolidarnościowa? W efekcie „obrońcami ludzi pracy” są środowiska postkomunistyczne, które 20 lat temu aprobowały wysyłanie czołgów na strajkujących robotników. Z drugiej strony jedyną lewicą są w Polsce elitarne grupki, zajmujące się niemal wyłącznie kwestiami obyczajowymi – prawa mniejszości seksualnych, radykalny feminizm – i niemal całkowicie wyizolowane ze społeczeństwa.

D. O.: Ruchy społeczne pojawiają się cyklicznie; nie podlega kwestii, że moment historii, w którym żyjemy, jest trudny dla lewicy. Socjalizm typu radzieckiego miał druzgocący wpływ na lewicę, przy czym jeden z tych niszczących wpływów jest dość paradoksalny: sprawił, że współcześni lewicowcy są nieufni wobec koncentrowania się na problemach ekonomicznych, istotnych z punktu widzenia ludzi pracy. Robotnicy mają skłonność do konserwatyzmu obyczajowego, ale nie ma powodów, dla których przedstawiciele lewicy, którzy jednoczą się wokół kwestii takich, jak równość szans, nie mieliby jednocześnie poruszać problemów erozji prawa do pracy, marginalizacji związków zawodowych, problemów robotników w czasach globalnego kapitalizmu itp."

"Napisał Pan jednak kiedyś, że polska lewica zajęła się „modernizowaniem” Polski kosztem interesów szerokich rzesz społecznych. Stwierdził Pan – zgodnie z prawdą – że więcej troski o „zwykłych ludzi” wykazuje np. środowisko „Naszego Dziennika” niż lewica. Ale czy nie jest to problem ogólnoświatowy? W krajach Zachodu lewica coraz bardziej ulega „modernizacyjnej” presji neoliberalizmu, a zwykłych ludzi porzuca jako „niezbyt postępowych”. Slavoj Žižek sugeruje nawet, że „modernizacyjna lewica” de facto wspiera Kapitał, pomagając niszczyć tradycyjne bariery jego ekspansji, a także rezygnując z perspektywy klasowej. Podobnie oceniał ten problem lewicujący komunitarianin, Pański rodak Christopher Lasch.

D. O.: Macie oczywiście rację, że to problem globalny. Sednem sprawy jest to, że lewica zaczęła obawiać się bardziej nacjonalizmu niż kapitalizmu, konserwatyzmu niż globalizacji, ale także to, że wierzą, iż ludzie pracy są szczególnie podatni na poglądy konserwatywne. Ujmując to bardziej zwięźle: lewicowcy obawiają się, że konserwatyzm obyczajowy ludzi pracy zostanie wykorzystany do zakwestionowania zdobyczy w zakresie powszechnych praw człowieka. W rzeczy samej, sukces polskiej prawicy, tak jak i sukcesy Republikanów w Stanach Zjednoczonych, wydają się potwierdzać te obawy. Jednak sedno problemu – i to właśnie podkreślał w swoich znakomitych książkach Christopher Lasch – tkwi w tym, że ludzie mniej zamożni zwracają się ku prawicy nie dlatego, że są „z natury” konserwatywni (mimo wszystko, przez większą część XX wieku uważano za pewnik, że ludzie pracy „naturalnie” ciążą ku lewicy!). Chodzi raczej o to, że zwracają się do niej w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa w czasach, kiedy system gospodarczy im go nie zapewnia. Istotą rzeczy jest tutaj ekonomia. Moja książka ukazuje proces stopniowego przekształcania „Solidarności” po roku 1989 w ruch coraz bardziej konserwatywny, gdy tylko społeczny lęk przed deklasacją został zlekceważony przez grupę będącą wtedy u władzy (czyli wspomnianą „lewicę laicką”). Kiedy lewica przestaje się przejmować ekonomicznymi warunkami życia szerokich rzesz społeczeństwa, ludzie zwracają się do prawicy, by uzyskać substytuty poczucia bezpieczeństwa. Jak przekonuje Thomas Frank w swojej znakomitej najnowszej książce pt. „What’s The Matter With Kansas?” („Co się stało z Kansas?”), właśnie w ten sposób Republikanie zdobyli głosy ludzi pracy w Stanach Zjednoczonych: proponując im „mocne” wartości, religię, emocjonalny urok „wojny ze złem” zamiast pracy i możliwości awansu, niemożliwych do zagwarantowania w zglobalizowanej gospodarce. Sposobem na odzyskanie tych wyborców jest walka o kwestie ekonomiczne, co oznacza walkę z wypowiadaną przez establishment mantrą, że There Is No Alternative [„nie ma alternatywy” – slogan autorstwa Margaret Thatcher, dotyczący poparcia dla neoliberalizmu i forsowania rozwiązań wolnorynkowych – przyp. redakcji], co proponują nawet niektórzy spośród amerykańskich Demokratów*.

I jeszcze jedno: lewica musi się nauczyć, jak nie bać się emocji. Zapewne to był właśnie główny błąd „lewicy laickiej” począwszy od połowy lat 80.: opierając się na mylnej interpretacji okresu „pierwszej »Solidarności«” zaczęła ona wierzyć, że każdy wyraz ludowego gniewu musi prowadzić do „populizmu”, i robiła co w jej mocy, by tłamsić spontaniczny społeczny entuzjazm, taki jak strajki i demonstracje. Rzecz jasna stworzyło to korzystne warunki dla prawicy, zawsze gotowej do odwoływania się do emocji, jako że tradycyjnie nie wierzy ona w świat oparty na racjonalności.

Podsumowując: jednym z głównych problemów ze współczesną demokratyczną lewicą jest to, że obawia się ona gniewu ludu. Nie miała nic przeciwko niemu, kiedy była w stanie wykorzystać go przeciwko komunistycznym dyktaturom (w krajach Wschodu) czy też wypaczeniom rodzimego kapitalizmu (w krajach Zachodu). Jednakże ci wrogowie nie są już dostępni: reżimów komunistycznych już nie ma (przynajmniej w Europie), a krajowi kapitaliści zostali zastąpieni przez globalnych, których rządy państw nie są w stanie kontrolować. Nie jest łatwo organizować się przeciwko globalnemu kapitalizmowi, i duża część lewicy obawia się, że każda z takich prób musi się skończyć ciasnym nacjonalizmem. Tak więc pozwalają prawicy na zagospodarowanie ekonomicznej złości ludzi, kanalizując ją przeciwko imigrantom i „bezbożnikom”. Nie ma łatwej drogi wyjścia z tego dylematu, ale wydaje mi się, że pierwszym krokiem powinno być właściwe rozpoznanie natury problemu. Lewica musi znaleźć nowe sposoby mobilizowania emocji wokół postępowego, naprawdę społeczno-demokratycznego programu. Według mnie, należałoby zacząć od stworzenia nowego dyskursu na temat klas społecznych: odrzucić starą lewicową koncepcję mężczyzn pracujących w przemyśle, biorących udział w kolejnych walkach z rządami, przyjmując bardziej pojemną koncepcję, która uwzględnia cechy gospodarki bardziej opartej na usługach, bardziej niż kiedykolwiek sfeminizowanej, gdzie linie frontu przebiegają nie tylko wzdłuż, ale i w poprzek granic państwa narodowego. Ale to już temat na inną rozmowę."

Ten post był edytowany przez septimanus79: 11/10/2013, 14:59
 
User is offline  PMMini Profile Post #4

     
Wiodący
 

I ranga
*
Grupa: Użytkownik
Postów: 42
Nr użytkownika: 88.474

Stopień akademicki: bêdzie
 
 
post 2/05/2015, 6:26 Quote Post

Jaki ruch emancypacji?
"Solidarność" oszukała i wykorzystała ludzi pracy.
Przez przemiany zaaranżowane przez przywódców "S" biednie ale godnie żyjący ludzie pracy zostali zamienieni w narzędzia bez praw i perspektyw. Ci co się z tym losem pogodzili - zostali. Zbuntowani - wyjechali.
Swoją drogą to chyba jedyny przypadek gdy "za chlebem" wyjeżdżają ludzie z "zielonej wyspy" do krajów ogarniętych recesją.
 
User is offline  PMMini Profile Post #5

 
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej