|
|
Dzień z życia w 1976 roku,
|
|
|
|
QUOTE odpili flachę Vistuli Nie żebym się czepiał ale Vistula to produkt lat 80 - tych Jęsli już to Baltic Vodka lub tzw "z czerwoną kartką "
QUOTE Tyle, bo trzeba zdążyć przed 13.00. Z wybiciem tej godziny załoga idzie na drugą stronę ulicy do spożywczaka, żeby kupić piwo. Tu w części kolega się poprawił, ale to że można było kupić piwo w każdym spożywczaku to lekka przesada.
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(gtsw64 @ 21/02/2012, 10:05) Tu w części kolega się poprawił, ale to że można było kupić piwo w każdym spożywczaku to lekka przesada. W latach 70-tych chyba jeszcze nie było z tym problemów. W 80-tych, jak najbardziej masz rację. W takim 100 tysięcznym Słupsku było kilka punktów, gdzie trzeba było polować na piwo. A browar za rogiem...
|
|
|
|
|
|
|
|
e: rok '76 to także raczej jeszcze nie czas kiedy brakowało wszystkiego, już prędzej zwracano uwagę na ilość by tłuc jak leci, zwłaszcza na kraj, choć to co na eksport jeszcze kilka lat trzymało jakość. To co opisujesz to raczej lata 80-te. Choć część tych zjawisk już występowało, lecz w nieco mniejszych natężeniu. Tak naprawdę jednak problem wiązał się z czymś innym - tym, że niezależnie co się robiło, kasa przy okienku była taka sama. Najwyżej wywczasy były w lepszym deczko ośrodku.
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(emigrant @ 21/02/2012, 14:45) QUOTE(gtsw64 @ 21/02/2012, 10:05) Tu w części kolega się poprawił, ale to że można było kupić piwo w każdym spożywczaku to lekka przesada. W latach 70-tych chyba jeszcze nie było z tym problemów. W 80-tych, jak najbardziej masz rację. W takim 100 tysięcznym Słupsku było kilka punktów, gdzie trzeba było polować na piwo. A browar za rogiem... Zapewne Kolega ma rację ponieważ poważnie sprawą piwa zacząłem sie interesować w latach 80 - tych
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(Balto @ 21/02/2012, 22:02) e: rok '76 to także raczej jeszcze nie czas kiedy brakowało wszystkiego, już prędzej zwracano uwagę na ilość by tłuc jak leci, zwłaszcza na kraj, [/b]choć to co na eksport jeszcze kilka lat trzymało jakość.[/b]
Jeszcze jeden termin rodem z tamtej epoki: odrzut z eksportu. każdy marzył, żeby sie załapać. Na cokolwiek, byle było tym odrzutem. Po prostu doprowadzili do takiej sytuacji, że ci, co dostali odpadki uważali się za szczęściarzy. Dobre.
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(emigrant @ 22/02/2012, 1:46) QUOTE(Balto @ 21/02/2012, 22:02) e: rok '76 to także raczej jeszcze nie czas kiedy brakowało wszystkiego, już prędzej zwracano uwagę na ilość by tłuc jak leci, zwłaszcza na kraj, [/b]choć to co na eksport jeszcze kilka lat trzymało jakość.[/b]
Jeszcze jeden termin rodem z tamtej epoki: odrzut z eksportu. każdy marzył, żeby sie załapać. Na cokolwiek, byle było tym odrzutem. Po prostu doprowadzili do takiej sytuacji, że ci, co dostali odpadki uważali się za szczęściarzy. Dobre. Ponieważ te jak to Ty nazywasz "odpadki" były jakościowo o niebo lepsze od pierwszogatunkowych towarów na kraj. Już tacy jesteśmy gościowi zawsze oddamy to co najlepsze
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(gtsw64 @ 22/02/2012, 14:33) Ponieważ te jak to Ty nazywasz "odpadki" były jakościowo o niebo lepsze od pierwszogatunkowych towarów na kraj. Oczywiście, że tak. myślałem, że to się rozumie samo przez się.
QUOTE Już tacy jesteśmy gościowi zawsze oddamy to co najlepsze Nie "my". Nie myśmy oddawali.
|
|
|
|
|
|
|
|
Wspomniałabym o sposobie spędzania czasu wolnego przez dzieci. Każde miasto i miasteczko posiadało co najmniej jeden Dom Kultury. Dzieciaki uczęszczały na popołudniowe zajęcia typu gra na mandolinie, akordeonie, gitarze, kółko plastyczne, rytmika, balet, zespoły folklorystyczne etc. W sumie pożyteczna sprawa. Więcej ruchu, więcej obcowania z rówieśnikami, nadzór osób kompetentnych, a dla zmęczonych po pracy rodziców - chwila błogiego spokoju w pustym mieszkaniu M-3.
Podobny efekt (patrząc od strony rodzica) dawały lekcje religii prowadzone raz w tygodniu przez siostry zakonne i księży w tzw. "salkach katechetycznych". Dziecko miało zajęcie, a i z stwórcą żyło się w teoretycznej zgodzie.
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(fodele @ 22/02/2012, 17:21) Wspomniałabym o sposobie spędzania czasu wolnego przez dzieci. Każde miasto i miasteczko posiadało co najmniej jeden Dom Kultury. Dzieciaki uczęszczały na popołudniowe zajęcia typu gra na mandolinie, akordeonie, gitarze, kółko plastyczne, rytmika, balet, zespoły folklorystyczne etc. W sumie pożyteczna sprawa. Więcej ruchu, więcej obcowania z rówieśnikami, nadzór osób kompetentnych, a dla zmęczonych po pracy rodziców - chwila błogiego spokoju w pustym mieszkaniu M-3. Podobny efekt (patrząc od strony rodzica) dawały lekcje religii prowadzone raz w tygodniu przez siostry zakonne i księży w tzw. "salkach katechetycznych". Dziecko miało zajęcie, a i z stwórcą żyło się w teoretycznej zgodzie. To są Kolegi subiektywne wspomnienia czy oparte na na przekazie? W dużych miastach zapewne tak było. Ale na wsi to makabra. Właśnie patrzę na Płomyczek z 1967 nr 11 i widzę na zdjęciu trzech chłopców majstrujących przy dużym modelu lokomotywy. Były to marzenia nieosiągalne dla wiejskiego dzieciaka. Pamiętam jak z wielką zazdrością oglądałem takie zdjęcia. A co ja robiłem? Jeśli nie pomagałem rodzicom w polu czy obejściu to przeważnie bawiliśmy się w wojnę bronią skonstruowaną prze siebie. Dlatego też nikomu nie pozwolę na złe słowo o Czterech Pancernych ponieważ była to jedyna dla nas radość.
Jeśli chodzi o sale katechetyczne masz rację. Jak pamiętam jako dzieciak np do V klasy bardzo lubiłem chodzić po lekcjach ponieważ mieliśmy wspaniałego księdza z którym graliśmy w piłę i piekliśmy kartofle. Później chodziliśmy chętnie ponieważ uczyła nas siostra zakonna której niemiłosiernie przeszkadzaliśmy a ona nie mogła dać sobie z nami rady (może dlatego że była młodziutka i niedoświadczona - teraz to co innego, siostra potrafi wytargać za włosy i dać w czerep).
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(gtsw64 @ 23/02/2012, 13:16) widzę na zdjęciu trzech chłopców majstrujących przy dużym modelu lokomotywy. Były to marzenia nieosiągalne dla wiejskiego dzieciaka.
To były marzenia nieosiągalne nawet w latach 90 - wtedy model to ja miałem, jaki mi tata zrobił traktorek ze szpulek po nitkach
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(Kynikos @ 23/02/2012, 13:25) QUOTE(gtsw64 @ 23/02/2012, 13:16) widzę na zdjęciu trzech chłopców majstrujących przy dużym modelu lokomotywy. Były to marzenia nieosiągalne dla wiejskiego dzieciaka. To były marzenia nieosiągalne nawet w latach 90 - wtedy model to ja miałem, jaki mi tata zrobił traktorek ze szpulek po nitkach Myślałem że takie traktorki budowano w latach 60 i 70 tych Budował Ci z protektorem? (nacinało się scyzorykiem brzegi a traktorek wszędzie właził) Ale skąd w latach 90 wziąłeś drewnianą szpulkę
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(gtsw64 @ 23/02/2012, 13:39) Ale skąd w latach 90 wziąłeś drewnianą szpulkę
A co w tym dziwnego? Już wtedy wyszły ze sprzedaży? Faktycznie, ostatnio widzę plastikowe... No widać zachowały się wtedy jeszcze stare, moi rodzice dużo nie szyli. Pierwsze zabawki też miałem wszystkie z drewna, klocki Lego to już potem, ale kosztowały majątek. Dostałem w nagrodę, kiedy zobaczyłem wodę lejącą się z jakiejś rury i "uratowałem dom", ale nie wiem, o co chodziło.
Ten post był edytowany przez Kynikos: 23/02/2012, 13:46
|
|
|
|
|
|
|
|
Typowa kobieta PRLu w zasadzie rzadko kiedy wracała bezpośrednio po pracy do domu. Musiała odstać swoje po jedzenie w kolejce. Stawała w kolejce i często dopiero wtedy zaczynała się dowiadywać za czym stoi. Wtedy od innych kolejkowiczów dowiadywała się, że tu akurat np. "żeberka rzucili". Można jeszcze dodać, że nasza kobieta z 1976 roku zerwałą właśnie znajomość ze swoja sąsiadką, bo ta mając znajomą w sklepie mięsnym (jedna z najcenneijszych znajomości w PRLu) nie chciała zorganizować, by sklepowa także jej zostawiała kawałek wieprzowiny. Oczywiście mówimy o 1976 roku, więc jedyne kartki na żywność, jakie ma kobieta w portmonetce, to te na cukier. Atrakcje, kiedy kartkę na mydło można bedzie wymienić na kartkę na kawę czy kartkę na pół litra dopiero przed nią...
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE A co w tym dziwnego? Już wtedy wyszły ze sprzedaży? Faktycznie, ostatnio widzę plastikowe... No widać zachowały się wtedy jeszcze stare, moi rodzice dużo nie szyli Teraz to się ładnie nazywa (na jednym z portali) "stare zapasy magazynowe"
|
|
|
|
|
|
|
|
QUOTE(gtsw64 @ 23/02/2012, 14:16) QUOTE(fodele @ 22/02/2012, 17:21) Wspomniałabym o sposobie spędzania czasu wolnego przez dzieci. Każde miasto i miasteczko posiadało co najmniej jeden Dom Kultury. Dzieciaki uczęszczały na popołudniowe zajęcia typu gra na mandolinie, akordeonie, gitarze, kółko plastyczne, rytmika, balet, zespoły folklorystyczne etc. W sumie pożyteczna sprawa. Więcej ruchu, więcej obcowania z rówieśnikami, nadzór osób kompetentnych, a dla zmęczonych po pracy rodziców - chwila błogiego spokoju w pustym mieszkaniu M-3. Podobny efekt (patrząc od strony rodzica) dawały lekcje religii prowadzone raz w tygodniu przez siostry zakonne i księży w tzw. "salkach katechetycznych". Dziecko miało zajęcie, a i z stwórcą żyło się w teoretycznej zgodzie. To są Kolegi subiektywne wspomnienia czy oparte na na przekazie? W dużych miastach zapewne tak było. Ale na wsi to makabra. Właśnie patrzę na Płomyczek z 1967 nr 11 i widzę na zdjęciu trzech chłopców majstrujących przy dużym modelu lokomotywy. Były to marzenia nieosiągalne dla wiejskiego dzieciaka. Pamiętam jak z wielką zazdrością oglądałem takie zdjęcia.
QUOTE To były marzenia nieosiągalne nawet w latach 90 - wtedy model to ja miałem, jaki mi tata zrobił traktorek ze szpulek po nitkach smile.gif Przepraszam za odgrzewanie, ale koledzy albo wypisują bzdety, albo nie umieli sobie niczego zorganizować, albo mieszkaliśmy w innych Polskach. Ja mieszkałem w miasteczku 17 tys. mieszk. w Wlkp. Opisuję lata '71-78. Do Domu Kultury chodziłem na zajęcia co najmniej 3 sekcji. Ale czas potrafiłem sobie zająć samemu, bo stwierdzenie "nie było niczego" jest po prostu kłamstwem. Zaczytywałem na maxa książki Słodowego, które były w najmarniejszej wiejskiej czy szkolnej bibliotece. Nie było najmniejszych problemów z zorganizowaniem budowy modeli czy urządzeń na ich podstawie, choć niektóre materiały trzeba było "załatwić". Miałem przepiękną kolekcję modeli z Małych Modelarzy, na które trzeba było "polować", ale dało się. To nie były żadne wydatki dla dzieciaka. Wystarczyło sprzedać 4 i pół butelki po wódce, winie lub mleku (w skupie wtedy po 1 zł), a dostęp do nich chyba był i na wsi. 4,50 zł kosztował normalny numer Małego Modelarza, numery podwójne - 9 zł. Wręcz można było dobrze zarabiać na tych gazetkach, bo atrakcyjny model na rynku wtórnym tuż po zakupie można było "opchnąć" za kilkukrotną cenę z kiosku. W kioskach spokojnie można było kupić też Plany Modelarskie i Modelarze, czasopisma dla bardziej zaawansowanych. Miałem kumpli, którzy posiadali imponujące zestawy kolejek PIKO, bo na nie ich rodziców było stać, choć byli robotnikami. Plany modeli pojazdów itd. rzadko, ale jednak, pojawiały się w innych wydawnictwach, w tym darmowych. Kupowałem wtedy też różnisty sprzęt sportowy, wędkarski itd. O zabawkach nie napiszę, bo 90% moich pochodziła od rodziny z Francji - i to raczej kumple do mnie przychodzili się pobawić Nigdy tylko nie mogłem zdobyć niczego porządnego do obserwacji nocnego nieba, poza rosyjskimi i niemieckimi lornetkami. Pierwszy teleskop kupiłem raptem 7 lat temu.
Ten post był edytowany przez saywiehu: 7/05/2012, 2:01
|
|
|
|
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:
Śledź ten temat
Dostarczaj powiadomienie na email, gdy w tym temacie dodano odpowiedź, a ty nie jesteś online na forum.
Subskrybuj to forum
Dostarczaj powiadomienie na email, gdy w tym forum tworzony jest nowy temat, a ty nie jesteś online na forum.
Ściągnij / Wydrukuj ten temat
Pobierz ten temat w innym formacie lub zobacz wersję 'do druku'.
|
|
|
|