Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Ja, Sybirak, wspomnienia doktora Jerzego Kozińskiego
     
Pamięć Uniwersytetu
 

Uniwersytet Jagielloński
*
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 30
Nr użytkownika: 85.741

Maciej Zborek
Zawód: dokumentalista
 
 
post 18/01/2019, 20:05 Quote Post

Szanowni Forumowicze,

kilkuminutowa opowieść człowieka, który w wieku 14 lat został zmuszony przez sowietów do pracy przy wyrębie drewna w tajdze:



Z wyrazami szacunku

Maciej Zborek
Archiwum UJ
 
User is offline  PMMini Profile Post #1

     
mozets
 

II ranga
**
Grupa: Użytkownik
Postów: 75
Nr użytkownika: 23.342

Marek Mozets
Zawód:
 
 
post 9/04/2021, 13:24 Quote Post

Podobne losy prawnika ze Lwowa.
***************************************

Si-bir ( Śpiąca –ziemia)

/Opowieść autentyczna/

W roku 1979 w Lądku Zdroju poznałem starszego mężczyznę w wieku ponad 70 lat. Wysoki, silny, postawny.
Miał na imię Stefan.
Nie żyje już od lat i nie miał żadnej rodziny.
We wrześniu 1939 Rosjanie wkroczyli do Lwowa – gdy Stefan był świeżo po studiach prawniczych na Uniwersytecie Jana Kazimierza.
Zabrano go z ulicy w letnim prochowcu ( lato było gorące) – jego narzeczona została zastrzelona tego samego dnia .
Broniła się na ulicy przed zalotami krasnoarmiejca i została zabita.
Stefana dołączono do transportu i bydlęcym wagonem dotarł do miejscowości Matygino w głębi Rosji.
Relacje jakie ten człowiek mi przekazał poprzedziły wielogodzinne rozmowy – jakie z racji pobytu w uzdrowisku – prowadziliśmy na spacerach po okolicy.
Nabrał do mnie zaufania i opowiedział mi swoją historię.
Historię Sybiraka, prawnika – drwala w tajdze.
W Matygino osadzono go w więzieniu – starej twierdzy.
Cela z betonową posadzką, okienko bez szyby, bez ogrzewania i bez jakiegokolwiek posłania i przykrycia. W letnim płaszczu przebywał tam do lutego – śpiąc na betonie. Dostał martwicy pośladków – od mroźnego betonu.
W największe mrozy, (w Matki Boskiej Gromnicznej) –załadowano go do dużego transportu kolejowego i wyruszyli na spotkanie Sybiru.
Na Magadan.
Podróż była straszna.
Na 3 dzień wstawiono im do wagonów żelazne piecyki na drewno.
Mężczyźni wyrwali w podłodze otwór. Nieduży - co wartownicy tolerowali.
To była toaleta.
Gdy załatwiały się kobiety – mężczyźni stawali tyłem. Zresztą w wagonach robiło się luźno.
Codziennie wygarniano z nich trupy słabszych i wyrzucano po prostu w śnieg przy torach.
„Zamarzajut polskije sabaki” – stwierdzali strażnicy , z obrzydzeniem wygrużając sztywne ciała z wagonów.
Dzikie zwierzęta po odjeździe eszelonu czyściły teren do kosteczki.
Ustalono, że płaszcze i kożuchy jakie mieli niektórzy zmarli – będą służyć żywym.
I tak więzień Stefan wyfasował stary, ale ciepły kożuch po zmarłym koledze.
Czwartego dnia dano im gorącej wody (kipiatok) i solone śledzie.
Całe szczęście, że do wagonu wpadały tumany śniegu i było czym ugasić pragnienie.
Nie wie ile dni jechał. Ale nie krócej niż 3 tygodnie.
W środku olbrzymiej tajgi transport zatrzymał się.
Krasnoarmiejcy pomagając sobie karabinami i bagnetami – wygarniali wychudłych, sczerniałych – ledwie chodzących ludzi na nasyp kolejowy – skąd staczali się w dół , w głęboki śnieg przy sosnach.
Z całego transportu przeżyła ponad połowa.
Uformowani w długi wąż brnęli w tajgę – zatrzymując się – gdy strażnicy (ośmiu na blisko 300 osócool.gif pozwolili.
Jedna z kobiet odeszła kilka kroków – by się załatwić.
Krasnoarmiejec o twarzy Mongoła – zastrzelił ją – za próbę ucieczki.
Należało więźniów maksymalnie upodlić – by załatwiali się jak zwierzęta – czyli tam gdzie stoją i w grupie.
Tym Rosjanie ( czy inne ludy CCCP) różniły się od Niemców .
Ci pierwsi zabijali równie bezwzględnie.
Natomiast Rosjanie przed śmiercią musieli jeszcze ofiarę upodlić.
I tym generalnie różni się cywilizacja zachodnia od azjatyckiej, bizantyjsko-stepowej.
Pod wieczór żołnierze ni stąd ni zowąd zatrzymali pochód i stwierdzili: „Tut budietie żywut”.
Zresztą co za różnica - 5, 10, czy 50 kilometrów dalej, - było tak samo.
I doradzili – że kto nie zrobi sobie jakiegoś ukrycia na noc - nie przeżyje.
W nocy będzie kilkadziesiąt stopni mrozu.
Jedynym pocieszeniem był zupełny brak wiatru.
Przy dużych mrozach ślina po splunięciu – zamarzała w bryłkę lodu – tuż nad ziemią.
Po strasznej nocy – nastał pierwszy poranek w tajdze. Znowu ubyło kilkanaście osób. Przyjechał duży ciągnik wlokący olbrzymie sanie.
Były tam piły, siekiery, łomy , oskardy i masa pustych beczek po paliwie.
W zamarzniętej ziemi drążyli ziemianki na 5-6 osób.
Nakrywali to balami ściętych sosen, ziemią, igliwiem , mchem.
W środku ustawiano beczkę po paliwie - w której palono drewnem.
Tej jednej rzeczy – nie brakowało na tysiącach kilometrów tajgi.
Nikt nie próbował uciekać. Bo nie przebyłby pieszo tysiąca kilometrów.
I zwierzęta tajgi –same wymierzyłyby mu wyrok. Zresztą nie mieli nawet pojęcia gdzie są.
I tak mijały lata.
Od rana do zmroku ścinali drzewa.
Czasem na wysokości piersi – gdy śnieg był tak wysoki.
Kto wyrobił normę - dostawał przydział chleba.
Normę zmniejszano stosownie do spadku wydajności.
Często kończyło się to zagłodzeniem i śmiercią – bo coraz słabszy i niedożywiony drwal – po prostu umierał. Tak po prostu gasł w oczach.
I cicho odchodził bez jęków, narzekań, konwulsji i żalu.
Leczyli się sami - w zimie najczęściej herbatą z igliwia.
Zima trwała „tylko” 9 miesięcy.
W krótkim okresie „wiosny i lata” –zbierali zioła i jagody.
Stefan opowiadał mi, że przez wszystkie te lata spędzone w tajdze tj. przez 18 lat – nigdy nie przespał całej nocy w ziemiance.
Kto tak robił i wychodził rano na mróz – nabawiał się choroby płuc zwanej suchotami. I szybko umierał.
Dlatego trzeba było co parę godzin wyjść w noc na mróz i przynajmniej raz obejść ziemiankę dookoła. I tak przez kilkanaście lat katorgi.
W miejsce zmarłych z chorób i wycieńczenia – przychodziły nowe transporty.
Sowiety wchłaniały każdą ilość drewna jaką chodzące trupy były w stanie dostarczyć na bocznicę.
„Nowi” dostarczali szczątkowych wiadomości ze świata.
Na początku 1954 roku chodziły słuchy, że wojna się skończyła.
Ale nikt w to nie wierzył. Co jakiś czas ktoś był wzywany do komendanta obozu i znikał. Wszyscy myśleli – że był likwidowany.
Stefan został wezwany do Komendanta na wiosnę 1957r. oddał kolegom wszystko co miał – łącznie z kożuchem zmarłego kolegi.
Nie sądził by na drugim świecie był mu on potrzebny.
Komendant wypytywał go o wszystko – z lat przedwojennych z najdrobniejszymi szczegółami i wszystko zapisywał.
Następnie powiedział ,że Hiltler kaput, jest nowa Polsza.
Stefan ma jechać do Krakowa – do Nowej Huty.
Tam dostanie pokoik z kuchenką, będzie przeszkolony na maszynach liczących i będzie pracował w Hucie. Podpisał zobowiązanie, że bez zgody władz sowieckich nie zmieni miejsca zamieszkania , ani nie powie o niczym co widział i słyszał od 1939 roku od aresztowania.
Powiedzieli mu ,że jeśli nie dotrzyma słowa –znajdą go wszędzie.
Nie ucieknie nawet za granicą. Że mają swoich ludzi na całym świecie.
Dostał ciepłe ubranie, worek z jedzeniem , propusk – pismo od władz NKWD obozu – gdzie jedzie i po co.
Pismo to było wówczas cenniejsze od najlepszego paszportu na świecie.
Strażnik wyprowadził go w tajgę , odwiózł do torów kolejowych i przekazał na pierwszy pociąg jadący na zachód.
Człowiek ten opowiadał mi wiele rzeczy strasznych i nieprawdopodobnych – których nawet nie jestem w stanie powtórzyć .
Mówiły one o okropnym życiu w tajdze. Szykanach wartowników.
Głodzie chorobach i mrozie. Mówił także , że widział tam niesamowite rzeczy – o których nie powie mi nigdy.
Chyba ,że leżałby już w grobie i wiedział, że zaraz umrze. To mówił człowiek wykształcony, po wyższych studiach , dzielny i odważny, odporny na straszne trudy.
I nigdy mi już nie powiedział o co chodziło.
Być może Rosjanie robili z nimi jakieś nieludzkie doświadczenia. Medyczne i nie tylko. Z udziałem ludzi i zwierząt. (Kobiety z gorylami…).
By udowodnić teorię Darwina. Słyszałem to od jednego Sybiraka.
Ale to są domysły. Nie podaję tego za fakty.
Prawie na pewno karmiono świnie zwłokami więźniów. Być może jedli trupy.
Nie wiem.
Stefan do roku 1980 – dalej mieszkał jako emeryt w mieszkanku w Nowej Hucie , które przydzieliło mu NKWD.
Odwiedziłem go tam. To było niedaleko placu na którym stał Lenin z oberwaną wybuchem trotylu piętą.
Nie założył rodziny. Zmarł samotnie.
Do ostatniego dnia życia wierzył we wszechmoc potężnego NKWD, GRU i KGB.
To było i jest zwycięstwo Stalina , które dalej funkcjonuje w polskim społeczeństwie.
Homosovieticus.

Tekst autorski. © Marek Mozets 1982



Załączony/e plik/i
Dodany plik  Si_bir____pi_ca___ziemia.doc ( 160k ) Liczba pobrań: 44
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #2

     
Pamięć Uniwersytetu
 

Uniwersytet Jagielloński
*
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 30
Nr użytkownika: 85.741

Maciej Zborek
Zawód: dokumentalista
 
 
post 10/04/2021, 19:00 Quote Post

Dzień dobry,

tak, spora część wspomnień przetrwała i została utrwalona na piśmie lub z pomocą kamer. Nikt jednak nie zwróci czasu tych, którzy wrócili z katorgii. Wspomnienie Pana Stefana pokazuje też osobliwy stosunek ludności sowieckiej do Polaków, których traktowano jak wrogi element.


Pozdrawiam serdecznie

Maciej Zborek


QUOTE(mozets @ 9/04/2021, 13:24)
Podobne losy prawnika ze Lwowa.
***************************************

                 Si-bir   ( Śpiąca –ziemia)

                          /Opowieść autentyczna/

W roku 1979 w Lądku Zdroju poznałem starszego mężczyznę w wieku ponad 70 lat. Wysoki, silny, postawny.
Miał na imię Stefan.
Nie żyje już od lat i nie miał żadnej rodziny.
We wrześniu 1939 Rosjanie wkroczyli do Lwowa – gdy Stefan był świeżo po studiach prawniczych na Uniwersytecie Jana Kazimierza.
Zabrano go z ulicy w letnim prochowcu ( lato było gorące) – jego narzeczona została zastrzelona tego samego dnia .
Broniła się  na ulicy przed zalotami krasnoarmiejca i została zabita.
Stefana  dołączono do transportu  i bydlęcym wagonem dotarł do miejscowości Matygino  w głębi Rosji.
Relacje jakie ten człowiek mi przekazał poprzedziły wielogodzinne rozmowy – jakie z racji pobytu w uzdrowisku – prowadziliśmy na spacerach po okolicy.
Nabrał do mnie zaufania i opowiedział mi swoją historię.
Historię Sybiraka, prawnika – drwala w tajdze.
W Matygino osadzono go w więzieniu – starej twierdzy.
Cela z betonową posadzką,  okienko bez szyby, bez ogrzewania i bez jakiegokolwiek posłania i przykrycia. W letnim płaszczu przebywał tam do lutego – śpiąc na betonie. Dostał martwicy pośladków – od mroźnego betonu.
W największe mrozy, (w Matki Boskiej Gromnicznej) –załadowano go do dużego transportu kolejowego i wyruszyli na spotkanie Sybiru.
Na Magadan.
Podróż była straszna.
Na 3 dzień wstawiono im do wagonów żelazne piecyki na drewno.
Mężczyźni wyrwali w podłodze otwór.  Nieduży -  co wartownicy tolerowali.
To była toaleta.
Gdy załatwiały się kobiety – mężczyźni stawali tyłem. Zresztą w wagonach  robiło się luźno.
Codziennie wygarniano z nich trupy słabszych i wyrzucano po prostu w śnieg  przy torach.
„Zamarzajut polskije sabaki” –  stwierdzali strażnicy , z obrzydzeniem wygrużając sztywne ciała z wagonów.
Dzikie zwierzęta po odjeździe eszelonu czyściły teren do kosteczki.  
Ustalono, że płaszcze i kożuchy jakie mieli niektórzy zmarli – będą służyć żywym.
I tak więzień Stefan wyfasował stary, ale ciepły kożuch po zmarłym koledze.
Czwartego  dnia dano im gorącej wody (kipiatok) i solone śledzie.
Całe szczęście, że do wagonu wpadały tumany śniegu i było czym ugasić pragnienie.
Nie wie ile dni jechał. Ale nie krócej niż 3 tygodnie.
W środku olbrzymiej tajgi transport zatrzymał się.
Krasnoarmiejcy pomagając sobie karabinami i bagnetami – wygarniali wychudłych,  sczerniałych – ledwie chodzących ludzi na nasyp kolejowy – skąd staczali się w dół , w głęboki śnieg  przy sosnach.
Z całego transportu  przeżyła ponad połowa.
Uformowani w długi wąż brnęli w tajgę – zatrzymując się – gdy strażnicy (ośmiu na blisko 300 osócool.gif pozwolili.
Jedna z kobiet odeszła kilka kroków – by się załatwić.
Krasnoarmiejec o twarzy Mongoła – zastrzelił ją – za próbę ucieczki.
Należało więźniów maksymalnie upodlić – by załatwiali się jak zwierzęta – czyli tam gdzie stoją i w grupie.
Tym Rosjanie ( czy inne ludy CCCP) różniły się od Niemców .
Ci pierwsi zabijali równie bezwzględnie.
Natomiast Rosjanie przed śmiercią musieli jeszcze ofiarę upodlić.
I tym generalnie różni  się cywilizacja zachodnia od azjatyckiej, bizantyjsko-stepowej.
Pod wieczór żołnierze ni stąd ni zowąd zatrzymali pochód i stwierdzili: „Tut budietie żywut”.
Zresztą co za różnica -  5, 10, czy 50 kilometrów dalej, -  było tak samo.
I doradzili – że kto nie zrobi sobie jakiegoś ukrycia na noc  - nie przeżyje.
W nocy będzie  kilkadziesiąt stopni mrozu.
Jedynym pocieszeniem był zupełny brak wiatru.
Przy dużych mrozach  ślina po splunięciu – zamarzała w bryłkę lodu – tuż nad ziemią.
Po strasznej nocy – nastał pierwszy poranek w tajdze. Znowu ubyło kilkanaście osób. Przyjechał duży ciągnik wlokący olbrzymie sanie.
Były tam piły, siekiery, łomy , oskardy i masa pustych  beczek po paliwie. 
W zamarzniętej ziemi  drążyli ziemianki na 5-6 osób.
Nakrywali to balami ściętych sosen, ziemią, igliwiem , mchem.
W środku  ustawiano  beczkę po paliwie  - w której palono drewnem.
Tej jednej rzeczy – nie brakowało na tysiącach kilometrów tajgi.
Nikt nie próbował uciekać. Bo nie przebyłby pieszo tysiąca kilometrów.
I zwierzęta tajgi –same wymierzyłyby mu wyrok. Zresztą nie mieli nawet pojęcia gdzie są.
I tak mijały lata.
Od rana do zmroku ścinali drzewa.
Czasem na wysokości piersi – gdy śnieg  był tak wysoki.
Kto wyrobił normę - dostawał przydział chleba.
Normę zmniejszano stosownie do spadku  wydajności.
Często kończyło się to zagłodzeniem i śmiercią – bo coraz słabszy i niedożywiony drwal – po prostu umierał. Tak po prostu gasł w oczach.
I cicho odchodził bez jęków, narzekań, konwulsji i żalu. 
Leczyli się  sami  - w zimie  najczęściej  herbatą z igliwia.
Zima trwała „tylko” 9 miesięcy.
W krótkim okresie „wiosny i lata” –zbierali zioła i jagody.
Stefan  opowiadał mi, że przez wszystkie te lata spędzone w tajdze tj. przez 18 lat – nigdy nie przespał całej nocy w ziemiance.
Kto tak robił i wychodził rano na mróz – nabawiał się choroby płuc zwanej suchotami.  I szybko umierał.
Dlatego trzeba było co parę godzin wyjść w noc na mróz i przynajmniej  raz obejść  ziemiankę dookoła.  I tak przez kilkanaście  lat katorgi.
W miejsce zmarłych z chorób i wycieńczenia – przychodziły nowe transporty.
Sowiety wchłaniały każdą ilość drewna jaką chodzące trupy były w stanie dostarczyć na bocznicę.
„Nowi” dostarczali szczątkowych wiadomości ze świata.
Na początku 1954 roku  chodziły słuchy, że wojna się skończyła.
Ale nikt w to nie wierzył. Co jakiś czas ktoś był wzywany do komendanta obozu i znikał. Wszyscy myśleli –  że był likwidowany.
Stefan  został wezwany do Komendanta na wiosnę  1957r. oddał kolegom wszystko co miał – łącznie z kożuchem zmarłego kolegi.
Nie sądził by na drugim świecie był mu on potrzebny.
Komendant wypytywał go o wszystko – z lat przedwojennych z najdrobniejszymi szczegółami i wszystko zapisywał.
Następnie powiedział ,że Hiltler kaput, jest nowa Polsza.
Stefan  ma jechać do Krakowa – do Nowej Huty.
Tam  dostanie pokoik z kuchenką, będzie przeszkolony na maszynach liczących i będzie pracował w Hucie. Podpisał zobowiązanie, że bez zgody władz sowieckich nie zmieni miejsca zamieszkania , ani nie powie o niczym co widział i słyszał od 1939 roku od aresztowania.
Powiedzieli mu ,że jeśli nie dotrzyma słowa –znajdą go wszędzie.
Nie ucieknie nawet za granicą. Że mają swoich ludzi na całym świecie.
Dostał ciepłe ubranie, worek z jedzeniem , propusk – pismo od władz NKWD obozu – gdzie jedzie i po co.
Pismo to było wówczas cenniejsze od najlepszego paszportu na świecie.
Strażnik wyprowadził go w tajgę , odwiózł do torów kolejowych i przekazał na pierwszy pociąg jadący na zachód. 
Człowiek ten opowiadał mi wiele rzeczy strasznych i nieprawdopodobnych – których nawet nie jestem w stanie powtórzyć .
Mówiły one o okropnym  życiu w tajdze. Szykanach wartowników.
Głodzie chorobach i mrozie. Mówił także , że widział tam niesamowite  rzeczy – o których nie powie mi nigdy.
Chyba ,że leżałby już w grobie i wiedział, że zaraz umrze. To mówił człowiek wykształcony, po wyższych studiach , dzielny i odważny, odporny na straszne trudy.
I nigdy mi już nie powiedział o co chodziło.
Być może  Rosjanie robili z nimi  jakieś nieludzkie  doświadczenia. Medyczne i nie tylko. Z udziałem ludzi i zwierząt. (Kobiety z gorylami…). 
By udowodnić teorię  Darwina. Słyszałem to od jednego Sybiraka.
Ale to są domysły. Nie podaję tego za fakty. 
Prawie na pewno  karmiono świnie zwłokami więźniów. Być może jedli trupy.
Nie wiem.
Stefan  do roku 1980 – dalej mieszkał jako emeryt w mieszkanku w Nowej Hucie ,  które przydzieliło mu NKWD.
Odwiedziłem go tam. To było niedaleko placu na którym stał Lenin z oberwaną wybuchem trotylu  piętą.
Nie założył rodziny. Zmarł samotnie.
Do ostatniego dnia życia wierzył we wszechmoc potężnego NKWD, GRU i KGB.
To było i jest zwycięstwo Stalina , które dalej funkcjonuje w polskim społeczeństwie.
Homosovieticus.

Tekst autorski. © Marek Mozets 1982
*

 
User is offline  PMMini Profile Post #3

     
Alexander Malinowski 3
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.569
Nr użytkownika: 100.863

Alexander Malinowski
Zawód: Informatyk
 
 
post 10/04/2021, 20:27 Quote Post

QUOTE(Pamięć Uniwersytetu @ 10/04/2021, 19:00)
Dzień dobry,

tak, spora  część wspomnień przetrwała i została utrwalona na piśmie lub z pomocą kamer. Nikt jednak nie zwróci czasu tych, którzy wrócili z katorgii. Wsoomnienie Pana Stefana pokazuje też osobliwy stosunek ludności sowieckiej do Polaków, których traktowano jak wrogi element.


Pozdrawiam serdecznie

Maciej Zborek


*



Ale o co konkretnie chodzi?

Wszystkie wspomnienia, które czytałem, pokazują, że Polacy otrzymali wiele pomocy ze strony ludności miejscowej. Byli też złoczyńcy.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #4

     
Pamięć Uniwersytetu
 

Uniwersytet Jagielloński
*
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 30
Nr użytkownika: 85.741

Maciej Zborek
Zawód: dokumentalista
 
 
post 11/04/2021, 10:35 Quote Post

QUOTE(Alexander Malinowski 3 @ 10/04/2021, 20:27)
QUOTE(Pamięć Uniwersytetu @ 10/04/2021, 19:00)
Dzień dobry,

tak, spora  część wspomnień przetrwała i została utrwalona na piśmie lub z pomocą kamer. Nikt jednak nie zwróci czasu tych, którzy wrócili z katorgii. Wsoomnienie Pana Stefana pokazuje też osobliwy stosunek ludności sowieckiej do Polaków, których traktowano jak wrogi element.


Pozdrawiam serdecznie

Maciej Zborek


*



Ale o co konkretnie chodzi?

Wszystkie wspomnienia, które czytałem, pokazują, że Polacy otrzymali wiele pomocy ze strony ludności miejscowej. Byli też złoczyńcy.
*




Dzień dobry,

w latach poprzedzających drugą wojnę światową propaganda sowiecka wytrwale budowała narrację Polaka - wroga ludu i rewolucji. Ten sposób myślenia przetrwał wiele dekad. Ta sama propoganda kształtowała nieufność wobec katorżników, co przekładało się na trudności w adaptacji. Nie wyklucza to kontaktów z ludnością miejscową, ale wrastanie w teren wymaga czasu i przełamania obustronnej nieufności.

Proszę też zwrócić uwagę, że ze schyłki wracali ludzie silni psychicznie i fizycznie. Co jeszcze wyraźniej przekonuje, że początkowy okres pobytu na Syberii (używam tej nazwy jako symbolu) był momentem okrutnej selekcji.


Pozdrawiam serdecznie

Maciej Zborek


 
User is offline  PMMini Profile Post #5

     
Alexander Malinowski 3
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.569
Nr użytkownika: 100.863

Alexander Malinowski
Zawód: Informatyk
 
 
post 11/04/2021, 14:08 Quote Post

CODE
[Pamięć Uniwersytetu,11/04/2021, 10:35]


w latach poprzedzających drugą wojnę światową propaganda sowiecka wytrwale budowała narrację Polaka - wroga ludu i rewolucji. Ten sposób myślenia przetrwał wiele dekad. Ta sama propoganda kształtowała nieufność wobec katorżników, co przekładało się na trudności w adaptacji. Nie wyklucza to kontaktów z ludnością miejscową, ale wrastanie w teren wymaga czasu i przełamania obustronnej nieufności.


Nie.

Nie rozumiesz sowieckiej propagandy.

Sowieci propagowali wizję braterstwa wszystkich ludów i wszystkich ras. Jednocześnie łapali szpiegów z krajów imperialistycznych, a wszelkie kontakty z cudzoziemcami mogły skończyć się aresztowaniem.

W żadnym wypadku nie było zbitki Polak to wróg.
Poczytaj sobie wspomnienia Fraenkla. Jego ojciec, Żyd-Burżuj-Legionista został rozstrzelany, a on zesłany na Syberię z mamą. Czyli jakby syn wroga ludu. Chodził do szkoły, miał kontakty dziewczynami, warunki były trudne, ale ogólnie chyba o niebo lepsze niż w gettcie. Kontakty z miejscową ludnością były pozytywne.

CODE
Proszę też zwrócić uwagę, że ze schyłki wracali ludzie silni psychicznie i fizycznie. Co jeszcze wyraźniej przekonuje, że początkowy okres pobytu na Syberii (używam tej nazwy jako symbolu) był momentem okrutnej selekcji.


W trakcie wojny, szczególnie 1942-43, w ZSRR panował głód i to dotyczyło oczywiście więźniów.

Ja nie obejrzałem tego filmu tak dokładnie, żeby zidentyfikować, czy chodziło o więźnia w gułagu, czy też o tak zwanego "wolnego osadnika", wolnego w znaczeniu "nie skazanego wyrokiem na więzienie".

W czasie wojny w gułagach panował głód, przez co śmiertelność była na poziomie parudziesięciu procent. Po wojnie spadła do paru procent i na pewno warunki znacznie się poprawiły. Kto przeżył lata wojenne, raczej nie zmarł po wojnie.
Trzeba też podkreślić, że gdyby ktoś nie został skazany na gułag, trafił by do Armii Czerwonej. Chyba największa śmiertelność panowała w jednostkach karnych Armii Czerwonej.

Jeśli chodzi o wolnych osiedleńców, to lokalnie panował głód, ale niektórzy się dobrze zadomowili, weszli na współpracę z miejscowymi.

Ten post był edytowany przez Alexander Malinowski 3: 11/04/2021, 14:12
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #6

     
mozets
 

II ranga
**
Grupa: Użytkownik
Postów: 75
Nr użytkownika: 23.342

Marek Mozets
Zawód:
 
 
post 11/04/2021, 19:57 Quote Post

Tak, tak dialektyka to ciekawy eksperyment w dziejach rewolucji permanentnej.
Przed I wojną światową i w czasie jej trwania los polskich jeńców ( wojskowych od Franciszka Józefa) był istotnie prawie sielankowy.
Przedstawiam losy jeńca - żołnierza j/w na Dalekim Wschodzie.
Opowieść pochodzi ze zbioru "Stefek z Rozwadowa".
Autor Marek Mozets©.
********************************************************************

Augustyn teść Stefka
Augustyn służył w armii cesarza Franciszka Józefa bo jego galicyjskie miasteczko było właśnie pod dość łagodnymi, okupacyjnymi rządami Austrii, w porównaniu z zaborem rosyjskim ( tuż za rzeką) i niemieckim.
W tym mundurze zastał go 1914 rok.
W tej samej kompanii cesarskiej służył także brat Augustyna.
Po zajęciach i ćwiczeniach mieli więc oboje czas powspominać dom rodzinny i swoich bliskich. Aż tu nagle zachciało się księciu Ferdynandowi odwiedzić Sarajewo. Książę zginął w zamachu i stało się to świetnym pretekstem do wybuchu wojny pomiędzy zaborcami, którzy jak każdy zaborca mieli różne poglądy na kształt swoich zdobytych ziem.
Wojny długiej i wyniszczającej, w której wzięła udział cała Europa.
Dlatego nazwano ją wojną światową. Europa stanowiła wówczas świat cywilizowany, świat wartości i tradycji. Matkę demokracji i cywilizacji.
Jak w każdej wojnie nauka i wynalazczość, w dziedzinie masowego uśmiercania przeciwnika czynią ogromne postępy. Potrzeba jest matką wynalazku.
Stąd i w tej wojnie używanie nowych broni - jak gaz bojowy, lotnictwo, coraz nowocześniejsze karabiny z nabojem scalonym. Karabiny maszynowe siały ogromne zniszczenie. Tradycyjne bitwy armii w szczerym polu, ( takie średniowieczne „ustawki”) gdzie pokonany wróg z honorem uznawał porażkę i ogłaszał kapitulację - odeszły w zapomnienie.
Wojna zaczęła dotykać boleśnie również cywilów, mieszkańców miast i miasteczek, którzy często tracili domy, dobytek i życie. Bo pocisk artyleryjski nie wybierał czy to żołnierz, czy cywil.
W czasie tej wojny światowej Rosjanie zza Sanu ostrzeliwali z artylerii miasteczko. Ogień nie był precyzyjny i Rosjanie spostrzegli, iż ogień strony przeciwnej jest korygowany z wysokiej wieży kościelnej parafialnej fary. Gdzie siedział obserwator armii CK Austro -Węgier.
Kilka celnych pocisków zerwało z fary dach i uszkodziło wieżę z dzwonami, z której w pośpiechu ewakuował się obserwator.
Duża część katolików z miasteczka schroniła się w klasztorze Kapucynów – głównie kobiety z dziećmi, mając nadzieję na ocalenie życia. Ludzie modlili się i śpiewali religijne pieśni. Żydzi chowali się po piwnicach i w synagodze. Ani klasztoru ani synagogi nie ominęły jednak pociski z dział. Przez okno klasztoru wpadł szrapnel rosyjski. Zranił niegroźnie kilka osób. Zabił tylko jedną osobę. Była to Janina Stanisławska, ciotka Janiny Stanisławskiej ( to samo imię i nazwisko) późniejszej żony Stefka.
Z synagogi zostały tylko mury.
Do dzisiaj na pamiątkę ostrzału klasztoru w murze jego ogrodzenia pozostały wmurowane rosyjskie pociski artyleryjskie, które szczęśliwie ( dla wiernych ) nie wybuchły. Wojna poczyniła też duże zmiany w świadomości ludzi. Używano na niej, podobnie jak w wojnie secesyjnej USA ludzi o innym kolorze skóry. Dawano im broń do ręki i mogli już zabijać białych ludzi. Dostawali za to medale i stopnie wojskowe. To wywróciło całkowicie pojmowanie przez nich „białych” jako „panów” tego świata.
Wracali do swych wiosek jako wolni ludzie i pogromcy białego człowieka. Co dawniej było nie do pomyślenia i było surowo zabronione pod jedyną karą - karą śmierci. Przeorało to też znacząco mentalność europejską traktowaną dalej w USA jako „stary kraj”. Kraj przodków i ostoję cywilizacji.
Od tej pory nic już nie mogło zatrzymać staczania się Europy do pośledniej roli wobec wzrostu znaczenia nowego potężnego państwa, kontynentu, za Atlantykiem. Augustyn ze swym bratem brali udział ramię w ramię w potyczkach z rosyjskim wojskiem. Trzymali się razem i udawało im się szczęśliwie uniknąć śmierci i poważniejszych zranień.
W jednej z bitew dostali się do rosyjskiej niewoli. Długi czas siedzieli za drutami, a Rosjanie sukcesywnie wywozili ich na Syberię.
Augustyn i tym razem nie został rozdzielony z bratem.
Po wielu tygodniach podróży pociągiem znaleźli się na dalekiej północy w pagórkowatym terenie i w niespotykanym mrozie. Władzę rosyjską nad tym terenem sprawował jeden rosyjski oficer z podoficerem.
W wiosce mieszkali dziwni ludzie o indiańskich rysach twarzy, ubrani w skóry. Mówili niezrozumiałym narzeczem ale znali także sporo słów rosyjskich. Wydawało się, że są oni traktowani tak samo jak polscy jeńcy. Ludzie ci życzliwie ubrali Augustyna i jego brata w ciepłą odzież z futer dzikich zwierząt i takie też obuwie.
Inaczej jeńcy nie przeżyliby na niesamowitym mrozie. Za to jeńcy pracowali wspólnie z nimi we wiosce. Robili wszystko co tubylcy. Zbierali opał, nosili wodę z rzeki. Uczono ich wyprawiania skór i wykonywania z nich butów, uprzęży dla koni.
Augustyn szybko nauczył się tego rzemiosła.
Jego brat nie wytrzymał tego klimatu i po roku zmarł na suchoty. Pochowano go na skraju wioski – przy ścianie tajgi.
I przysypano solidnie kamieniami by dzikie zwierzęta nie rozwłóczyły jego kości po lesie. Augustyn został sam. Był jedynym jeńcem w tej wiosce. Wioska położona była na dużym wzniesieniu, poniżej były inne wioski na pomniejszych górkach. Nie były duże – największe liczyły 40-50 mieszkańców.
A leżały na wzniesieniach bo jak w czasie krótkiej wiosny i lata , trwających tylko 3 miesiące rzeka tajała – przez pewien czas ludzie na wzgórzach odcięci byli od siebie przez rozszalały żywioł. Nawet podróż łodzią była wielkim wyzwaniem, bo wezbrane wody niosły olbrzymie bloki lodu i kry miażdżące wszystko na drodze. W zimie mieszkańcy mieli pomysłowy sposób na podróż do niżej położonych wiosek. Służyły do tego olbrzymie sanie, na które mogło wsiąść nawet i 10 osób. Saniami kierował przy pomocy specjalnych drążków na przedzie sań doświadczony tubylec. Wystarczyło wyjąć spod płóz sań belkę drewnianą i rozpoczynała się szaleńcza jazda w dół. Z powrotem sanie wciągał inną, mniej stromą ale dłuższą drogą mały, silny, włochaty konik. Na saniach wjeżdżały na górę towary zakupione ( wymienione) w innej wsi. Ludzie co zjechali w dół wracali do swoich wiosek i domów na piechotę. Wojna zakończyła się i nowe bolszewickie władze pozwoliły jeńcom wrócić do swoich krajów. Rosyjscy historycy milczą w sprawie Polaków, którzy służyli podczas I wojny światowej w armii niemieckiej bądź austriackiej i dostali się do carskiej niewoli. Wielu z nich znalazło się w obozach na Syberii. Gdy te obozy zlikwidowano po rewolucji bolszewickiej, tych ludzi wyrzucono dosłownie na ulicę, by radzili sobie sami.
Nikt im nie pomagał.
Niekiedy marli z głodu, bo jako że nie byli Rosjanami, to nie przysługiwała im dystrybuowana w oparciu o system kartkowy pomoc żywnościowa.
Wielu z nich nigdy już nie wróciło do Polski. To są fakty, z którymi można zestawiać los radzieckich jeńców w polskich obozach. Natomiast na pewno nie można tego robić zestawiając ze sobą wydarzenia odległe od siebie o 20 lat, takie jak właśnie Katyń. Augustyn długo wracał pociągiem z Sybiru do swego miasteczka. Ubrany był w kożuch i buty od tamtejszej ludności. Czapkę i rękawice. Dostał na drogę worek suszonego mięsa i ryb.
Wody nie brakowało – wystarczyło nabrać w garnek śniegu i zagotować na ognisku. Po przyjeździe musiał zanieść rodzicom wiadomość, że jest sam i brat nie przyjedzie. Augustyn zaczął zarabiać na życie szewstwem i rymarką, których nauczyli go mieszkańcy Syberii.
Robił piękne, błyszczące oficerki z eleganckiej czarnej skóry dla oficerów wojska. Naprawiał buty biedakom, robił uprząż dla koni. Był młody więc po pracy w sobotę odwiedzał dość odległy Ulanów, w byłym rosyjskim zaborze. Poznał tam swoją przyszłą żonę Stanisławę. Stasia była biedna jak i on. Choć miała bogatego brata – najbogatszego w miasteczku. Brat ten ożenił się z bogatą wdową, która po przyjeździe z Ameryki kupiła dużo ziemi w okolicy. Mieli piękny duży dom niedaleko mostu na wzgórzu, z widokiem na przepływający San i na olbrzymie błonia nad rzeką w dolinie.
Gdzie po żniwach wszyscy młócili zboże na wspólnej wioskowej młockarni. Wprawiał ją w ruch mały silnik spalinowy. Bardzo głośny. Jego donośne klekotanie (tak, tak, tak) rozbrzmiewało aż na rynku miasteczka. Czarny, długi, zwisający gumowy pas łączący silnik z młockarnią wywijał się jak wąż i obracał duże żelazne koło młockarni. Młockarnia spowita była obłokiem kurzu z wysypujących się plew i spod pracujących wałów. Śmiech dziewcząt i pomagających im chłopów roznosił się w upalnym powietrzu na pastwisku. Najsilniejsi ładowali bardzo ciężkie worki z ziarnem na wozy z drewnianymi kołami. Konie nudziły się i podskubywały trawę z trudnością, bo wozacy nie wyjęli im z pysków wędzideł, munsztuków.
Józef należał do najbogatszych gospodarzy w miasteczku.
Augustyn wybudował mały, drewniany domek przy ulicy Szewskiej, przy której mieszkało już dwóch innych szewców.
Więc jeden drugiemu podbierał robotę i zyski.
Stasia zajmowała się jak wszystkie kobiety w tych czasach - domem i dziećmi, ogrodem i kuchnią. Ale także dość często jechała z Augustynem na „handel” do dalszych wiosek. By uzupełnić skromny budżet rodziny. Handlowano po wsiach wszystkim czego nie było na wsi, bo sklepów na wsi nie było. Wtedy mniejszym rodzeństwem opiekowała się późniejsza żona Stefka – Janina. Guścio - bo tak mówiła na niego żona, klepał buty ( i biedę) w lecie w drewnianej drewutni - szopie przy domu, pełniącej także funkcje składu drewna i węgla. W zimie zaś w małej kuchni w mieszkaniu. Z tyłu jego warsztaciku i zydelka szewskiego z 3 nogami krzątała się Stasia, jego żona, gotując smaczne obiady i piekąc wspaniałe chleby i ciasta. Była bardzo dobrą gospodynią i kucharką.
Miała jedną maleńką przywarę – lubiła do wszystkiego się wtrącać i marudzić. Guścio namiętnie palił papierosy „Sport” ( najtańsze jakie były) a pozostałe po nich niedopałki ( nazywane przez Stasię „ciukami”) dla oszczędności składował do drewnianego pudełeczka – tabakierki. Gdy zabrakło mu papierosów robił skręty z niedopałków w papierze z gazety. Swąd tych skrętów był okropny, więc Stasia przeganiała go z kuchni do sieni lub na pole. Guścio był spokojnym człowiekiem o złotym sercu. Był to wysoki, szczupły mężczyzna. Małomówny, pracowity i życzliwy. Ale gdy go ktoś wyprowadził z równowagi – mógł się srogo zawieść na jego dobrotliwym obliczu.
Guścio z jednego z wypadów handlowych, gdy udało mu się zarobić sporą sumę, przywiózł swojej Stasi prezent – futro. Ale Stasia zaczęła narzekać, że to za duży wydatek. Narzekała tak do obiadu i po obiedzie. Guścio próbował jej wytłumaczyć, że zarobił tyle, że wystarczy na potrzeby i na to futro.
Które przecież kupił, by jej było ciepło w zimie. Ale Stasia zaczęła jeszcze energiczniej „jojczeć”, jak to określała jej najstarsza córka Janinka. Guścio nie wytrzymał. Złapał futro, poszedł na podwórko i porąbał je siekierką na pniaku do rąbania drewna. Stasia jak to zobaczyła – o mało nie dostała zawału. Ale Guścio odwrotnie -wreszcie rozładował swój gniew z powodu wielogodzinnego narzekania. Powiedział Stasi, że kupi jej drugie – jeszcze ładniejsze, ale jak obieca, że nie będzie „jojczeć”.
Nieco z charakteru dziadka ( Guścia) przejął średni syn Stefka – który został oficerem. Jeśli ktoś zbyt długo mu dokuczał – potrafił zareagować bardzo gwałtownie. Co czasem przynosiło mu korzyści ale często kłopoty. Jedyne co wynosił z tego – to szacunek dla samego siebie.
Że przerywał ogłupiające i męczące zachowania bliźnich . Prawie w każdym jednak przypadku wzbudzało to wśród dokuczających autentyczne przerażenie, strach. A wypadku żołnierzy i podwładnych – natychmiastowe posłuszeństwo i karność. W sumie pozytywne.
Kosztowało to jednak tego oficera sporo nerwów i zdrowia. Guścia na drugą wojnę jednak nie wzięli, miał już trochę za dużo lat na I rzut mobilizacyjny. A rzutu rezerwowego nie było, bo Niemcy i Rosja wspólnie do tego nie dopuściły....
Jednak jego przyszły zięć – Stefek, nie tylko że powąchał prochu na wojnie ale także trafił do niewoli niemieckiej. Gustaw całą wojnę klepał podeszwy, czasem również niemieckie a czasem sowieckie – gdy tak wypadło. Za te nie-polskie rzadko kiedy dostawał zapłatę. Gdyby odmówił – mógłby pożegnać się z życiem lub w najlepszym wypadku z zębami.
W miasteczku były jeszcze resztki ruin synagogi. Po I WW żydzi wyremontowali bożnicę. Ale w latach II wojny okupacyjne niemieckie władze miasta ( burmistrz okupacyjny - Krzechlik) prowadziły rozbiórkę bożnicy. Cegieł używano do jakichś remontów obiektów, ważnych dla burmistrza i jego mocodawców. Niemieckie władze zaprowadziły jednak duży porządek na rynku miasteczka i wokół ratusza. Ordnung.
Wokół ratusza zasadzono w idealnie równych rzędach i grządkach buraki cukrowe. Potrzebne na cukier dla Wehrmachtu.
Z daleka wyglądały jak rabatki. Jeszcze na początku okupacji było w Rozwadowie część przedwojennej ludności żydowskiej. Których przed wojną było bardzo dużo w miasteczku.
cyt: Gabriel Rozwadowski założyciel miasta przed wiekami zasiedlił miasteczko wyłącznie żydami. Przed wojną stanowili oni znaczną większość. W 1914 roku na 3600 osób, było 2600 żydów. Stalowa Wola w latach 30-tych była dla nich zamknięta. Likwidowane były wszelkie próby handlu na terenie miasta. Do dziś dniem handlowym jest tam sobota. Zostało to ustanowione przed wojną, aby wykluczyć żydów z targu, gdyż ci mieli święto ( szabat) i nie wolno im było w sobotę handlować ze względów religijnych.
Tuż przed wejściem Niemców bogatsi żydzi wyjechali do ZSRR. Najbogatsi dużo wcześniej wyjechali do Ameryki. Także i komunizujący młodzi żydzi szukali raju w sowieckim sojuzie. Pozostali siedzieli cicho w czterech ścianach. Zostali tylko biedniejsi kupcy i biedacy.
Po wejściu Niemcy wypędzali żydów za San, do strefy zajętej przez Sowietów. Większość, udało się wypędzić jeszcze 1939 roku, jednak pozostało ich niecałe 400. Niemcy chcieli założyć getto żydowskie na ulicy Kościuszki jednak tego nie zrealizowali. W 1940 roku wydano rozporządzenie nakazujące żydom opuszczenie miasta do 20 grudnia. Mówiono, że „gdy dobrowolnie odejdą za San mogą zabierać ze sobą mienie, inaczej będą wyrzuceni bez niczego”.
Latem 1940 r. Niemcy wydali polecenie, aby wszyscy żydzi zgłosili się na środku Rynku. Co przezorniejsi z nich, przeczuwając niebezpieczeństwo, ratowali się w przeddzień ucieczką.
Pozostali ciągnęli na Rynek. Wszędzie zresztą scenariusz był prawie identyczny. Niemcy to pragmatyczny naród i nie męczyli sobie głowy wymyślnymi męczarniami jak Ukraińcy na Wołyniu , czy NKWD i UB. Kto leżał w łóżku i nie mógł chodzić - był zabijany w pościeli z broni krótkiej przez podoficera SS. Z uliczki biegnącej od strony sądu ( koło lodziarni Dominika) blisko Skrucha - szła na miejsce "zbiórki" stara kaleka żydówka. Właściwie "czołgała" się na malutkim stołeczku na którym leżała kromka chleba „na drogę”. Gdy przechodziła jezdnię, ujrzał ją Niemiec. Był w mundurze oficerskim. W błyszczących butach z cholewami. Na rękach skórkowe rękawiczki, w ręku trzymał bambusową laskę. Bił nią po plecach bezbronną i niedołężną kobietę. Kiedy ta pod jego razami osunęła się na ziemię, leżącą dobił z pistoletu. Głowa staruszki dosłownie rozprysnęła się jak arbuz. Chleb był już jej niepotrzebny. Wychodzili ze swych mieszkań całymi rodzinami. Mężczyźni z tobołkami, młode kobiety z dziećmi, wychodzili starcy. Słychać było niemieckie wrzaskliwe komendy i poganiania.
Bili ludzi i kopali, zabijali tych, którzy upadli na ziemię. Gdyby nie pojedyncze strzały i poganiania, panowałaby cisza. Nie było słychać płaczu, narzekań, lub histerycznej reakcji matek, którym zabijano dzieci. Nie było żadnego odruchu samoobrony. Szli posłusznie. A kiedy wszyscy żydzi byli na Rynku, ustawiono ich w szeregi i poddano selekcji. Zdrowych i młodych poprowadzono w nieznane. Reszta starych i niedołężnych żydów została na Rynku posadzona z tobołkami i walizami. Wiedzieli co z nimi będzie. Dlatego kołysali się siedząc i odmawiali ostatnie modlitwy prawie uderzając czołami o ziemię i tobołki. Słychać było ten przejmujący jęk - modlitwę w którym najbardziej wyraźne były słowa - "Adonai". Pomiędzy tymi szeregami - chodził podoficer SS z żołnierzem, który ładował mu magazynki do Parabellum. Strzelał w tył głowy i nieszczęśnicy padali na swoje tobołki.
Reszta nie przerywała modlitw i (niby) spokojnie czekała na swoją kolej.
Co jakiś czas podoficer męczył się tą "robotą" i szedł na piwo do knajpy, która znajdowała się na rogu Rynku - naprzeciw "zajezdni- powozowni". Nikt nie pilnował pozostałych przy życiu i nikt z nich nie próbował uciekać. Zresztą byli niezbyt sprawni. Mało kto z gojów oglądał to, złapanie kogoś na oglądaniu, czy robieniu zdjęć z egzekucji - równało się dołączeniu do siedzących na Rynku. Na rynku pojawiły się wozy.
Kilku młodszym żydom kazano na wozy załadować zwłoki pomordowanych. Wozy odjechały. Zapadła cisza na rynku, ale przerywana pojedynczymi strzałami. To Niemcy zabijali po domach pozostałych, także tych, którzy usiłowali się ukryć. Ciała zabitych zrzucono do wspólnego dołu za miastem. Zasypano zwłoki wapnem palonym.
Po zabiciu wszystkich, jednak żołnierze sprawdzili ich bagaże rozrzucając po Rynku stosy ubrań i bielizny. Szukali pieniędzy i biżuterii. Było tego sporo. Wywożono trupy za cmentarz katolicki koło klasztoru. To było w miejscu rachitycznego lasku sosnowego - gdzie teraz stoi piękna willa "pałac" . Ten dom stoi na miejscu dawnego pochówku Żydów.
To ponure miejsce jak laboratorium Frankensteina. Przed zakopaniem żydów w zbiorowej mogile - żołnierze niemieccy dokładnie przeszukiwali ich ubrania - było tam jeszcze bardzo dużo biżuterii i pieniędzy, na palcach pierścionki. Podobno wyrywali również złote zęby. Później ekshumowano ciała i przewożono szczątki na kirkut za torami. W miasteczku Niemcy zostawili część pododdziału pacyfikacyjnego, który przez kilka kolejnych nocy wyłapywał młodych żydów, którzy wcześniej uciekli, bądź wracali z jakiejś podróży. Niemcy również przeszukiwali mieszkania i sklepy żydowskie - znajdując dużo tajnych skrytek w piwnicach , kominach, przewodach wentylacyjnych, strychach, przy fundamentach domów i w ogrodach. Były tam cenne bogactwa oraz waluta - przeważnie amerykańska, brytyjska i szwajcarska. Również dokumenty nieruchomości, papiery wartościowe, zdjęcia i pamiątki.
Żydzi myśleli, że jak wrócą - to znajdą to. Część żydów która uciekła do Rosji sowieckiej jeszcze przed wkroczeniem Niemców w 1939 miała też swoje plany. Poznaliśmy je w 1944 i później. ( MBP, UB i NKWD). Wszystkie wartościowe rzeczy łącznie z zawartością magazynów sklepowych, żywnością - Niemcy zarekwirowali na potrzeby Rzeszy. Wszystkie lepsze budynki przeznaczyli na potrzeby okupacyjne. Reszta domostw pożydowskich była zasiedlona głównie przez licznych uciekinierów z Zachodu Polski - gdzie Niemcy osiedlali swoją nację (lebensraum) . Miejscowi goje mieli ( z nielicznymi wyjątkami) gdzie mieszkać. Po opuszczeniu Rozwadowa przez żołnierzy pacyfikujących Żydów, miejscowa ludność poszukiwała resztek żywności - szczególnie kartofli w piwnicach itp. Bo głód był straszny.
Po nocach przez pewien czas grasowali szabrownicy z okolicznych wsi i przyjezdni ( bardzo odważni - godzina policyjna) rozkradając resztki wyposażenia domostw i sklepów ale to był już tylko tzw. "chłam".
Do szabrowników patrole niemieckie strzelały bez ostrzeżenia. Polacy nie mieli nic do powiedzenia w miasteczku i nic do „kradzenia”. Wszystko wartościowe wyjechało do Rzeszy – a puste mieszkania przydzielały władze niemieckie. Tworzenie mitu, że Polacy sobie beztrosko hasali po domach starozakonnych jest durnotą w stylu Grossa.
Można to wciskać ksero-studentom i ogłupionym antypolską propagandą młodym Amerykanom i Kanadyjczykom. Którzy bezkarnie na dźwięk polskich słów – wyzywają takich od „jews killers” .
Pomagają im całe rzesze agentów , którzy wyjechali po 1968 , 1981 i innych latach – jako „polityczni”. Pełno ich jest w Chicago, Toronto, i wielu miastach Ameryki. Wielu z nich rozsadza od wewnątrz organizacje polonijne w obu Amerykach i Australii.
Wszyscy ukrywający się żydzi, gdy zostali złapani - zawsze wydawali Niemcom swoich polskich opiekunów. Zabierając ich ze sobą ze zwykłej miłości – do nieba…
Pojedynczy przypadek opisał jeniec szer. KOP Stefan po walkach pod Końskiem IIWW. Tuż po przejściu frontu grupa polskich jeńców prowadzona była na transport kolejowy. Na polu stali Niemcy i wybrali 20 jeńców polskich. Zaprowadzili ich w pole . Tam był dół, w którym stała liczna grupa żydów. Sami sobie wykopali grób. Niemcy kazali polskim żołnierzom – jeńcom, zasypać ich żywcem. Jeńcy stanowczo odmówili. Dowódca pododdziału niemieckiego zagroził im rozstrzelaniem.
Nie zrobiło to na nich wrażenia - a nawet prowokacyjnie ustawili się na krawędzi wykopu. Wtedy Niemcy kazali żydom wyjść z dołu i wprowadzili tam żołnierzy polskich. Kazali żydom zasypać gojów żywcem. Żydzi ochoczo złapali za łopaty. Ale niestety (dla nich) oficer niemiecki znowu odwrócił role. Polacy - na górę, starozakonni – do dołu z powrotem. Ustawiono na skraju dołu MG-42 i wykoszono starozakonnych.
Wtedy dopiero żołnierze zgodzili się zasypać ofiary egzekucji.
Opis faktycznej sceny z "festynu zwycięstwa" na Rynku w Rozwadowie tuż po wkroczeniu Rosjan. Rosjanie na siłę spędzali mieszkańców - by "cieszyli się z wyzwolenia". Orkiestra grała, krasnoarmiejcy tańczyli z miejscowymi kur...mi i rosyjskimi żołnierkami. Krasnoarmiejki poubierane były w ładne koszule nocne z pożydowskich sklepów - traktując je jak francuskie suknie balowe. One nigdy w życiu nie widziały takich koszul. To potwierdza fakt, że Polacy nie ruszali ze sklepów pożydowskich niczego, co nie było im konieczne i potrzebne do przeżycia. Poza tym wielu Polaków było zaprzyjaźnionych z sąsiadami na zasadzie ograniczonego zaufania. Nie byli durniami – żyli z nimi obok siebie przez setki lat. I znali się jak łyse konie. Dzisiaj w miasteczku jest kilka pięknych domów pożydowskich, odrestaurowanych – po bogatych przedwojennych właścicielach.
Nie są to chyba potomkowie starozakonnych. Stare zniszczone domy( chałupki) biednych żydów – w większości nie istnieją – zamieniły się w kupy zgniłego drewna. W latach 60-tych, w miasteczku, pojawiali się byli mieszkańcy Żydzi. Prosili o możliwość pomodlenia się za zmarłych krewnych w ich dawnych mieszkaniach. Zamykali się - a po ich wyjściu znajdowano pokojach miejsca w ścianach i podłogach - gdzie coś wyjęto. W końcu jeden okupant zamieniony został przez nowego weszli Sowieci i wtedy dopiero trzeba było zamykać się na 4 spusty – bo wpychali się do domu jak robactwo.
W ruinach bożnicy stało jeszcze dość sporo ścian bocznych i filarów wewnętrznych Przy przemarszach Sowietów w tych ruinach często stacjonowali dzielni bojcy, często Mongołowie i Kałmucy - w łapciach i z wintowkami na sznurkach. Palili tam ogniska i ostatni ich pobyt strawił sporo resztek bożnicy. Definitywnie resztki mykwy i bożnicy uprzątnięto już po wojnie. I zrobiono tam plac targowy (lata 50-te). Wnuk Augustyna pamiętał jeszcze resztki ceglanych pozostałości i fundamentów.
Augustyn był świadkiem jak kilku Kałmuków pobiło się po pijanemu, koło kapliczki Św. Jana. W pobliżu klasztoru. Mieli przy sobie potężne noże - jak maczety, tylko proste i szerokie. Długości około 60 cm. Tymi maczetami dwóch z nich obcięło sobie wzajemnie twarze - jak gilotyną. Był to okropny widok. Nie mieli nosów, wystawały szczęki i uszkodzone oczy. Krew w rytm oddychania wydostawała się z tych rozległych cięć z bulgotem. Ktoś z mężczyzn przykrył te głowy gazetą. Umierali bardzo długo i nikt z ich kolegów nie interesował się tym. Polacy woleli nie podchodzić - można było stracić życie. Nie było żadnych reguł - jak to na wojnie. Pełne zezwierzęcenie - a w sowieckim stylu nazywa się to kulturą bizantyjsko-stepową. Tuż przed odejściem Sowietów z Rozwadowa na wschód do CCCP – stacjonowali oni w ratuszu. Zostawili tam ogień – którego nikt nie gasił w obawie, że może jeszcze są tam pijani żołnierze sowieccy.
Obudzony sołdat mógł wygarnąć cały magazynek z pepeszy - na wszelki wypadek… Powoli ratusz spłonął doszczętnie, resztki zburzono i zostały tylko fundamenty i piwnice pod Rynkiem. Istnieją tuż pod placem do dzisiaj w stanie prawie nienaruszonym. Podobnie spalony został po I wojnie pałac księcia Lubomirskiego w parku Charzewice. Rosjanie lubili zostawiać po sobie zgliszcza – by w takiej Polszy wszystko wyglądało jak u nich: czyli goła ziemia , bieda, smród, brud i ubóstwo. Po wojnie ekshumowano na placu rynku ciała ludzi zakopanych tam w wyniku jakiejś egzekucji. To było w miejscu przy fundamentach ratusza. Wykonywał to między innymi miejscowy alkoholik. Dostał pół litra i z drugim kompanem - odkopywali to. Nikt więcej nie chciał tego robić za żadne pieniądze. Fetor był tak straszny, że ludzie przy Rynku zamykali okna. Przypadkiem po usunięciu ciał, Bajek wpadł do piwnic ratusza. Wyciągnął stamtąd stare wino w dużych butelkach. Było tak zgęstniałe jak syrop. Możliwe, że to był Tokaj. Wszyscy bali się tego pić. Ale Bajek stwierdził, że jest bardzo smaczne. Milicja kazała szybko zasypać piwnice i nikt już tam nie zaglądał od wojny. Miejsce było zbyt widoczne i ruchliwe. Piwnice dalej czekają na odkrywców. Fundamenty ratusza w Rozwadowie istnieją tuż pod placem w stanie nie naruszonym. Augustyn mimo, że był już staruszkiem ciągle wykonywał wszelkie polecenia jego ukochanej Stasi. W 1968 w jesieni Stasia kazała mu pojechać do sąsiedniego dużego miasta i załatwić węgiel na zimę w składzie opałowym. Wtedy takie rzeczy załatwiało się osobiście. Augustyn słabo już widział i mało co słyszał. Przechodził koło fryzjera Mierzwy przez przejście dla pieszych . Od strony Stalowej Woli pędził na motorze „Panonia” chłopaczek ( Panonia to był taki dość ciężki motocykl). Trąbił. Augustyn posłyszał to. Młody człowiek w takim wypadku przyspiesza i ucieka na drugą stronę ulicy. Staruszkowie z reguły cofają się z powrotem -jakby „skarceni”. Więc Augustyn i „Panonia” spotkali się dokładnie na środku jezdni. Do dzisiaj, w niebie - Augustyn chyba nie ma pojęcia co się stało. Bo zginął w ułamku sekundy. Na sekcji zwłok trudno było znaleźć jakąś całą kość w doczesnych szczątkach Guścia. Staruszkowie są miłymi dziadziami – ale mają bardzo kruche kosteczki. Jego córka Janinka bardzo go kochała i rozpaczała długo po jego śmierci. Augustyn być może spotkał za bramą Św. Piotra swojego syna – partyzanta Kazimierza. Ale kto to wie - jak to tam jest…
***
©M.Mozets


 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #7

     
Pamięć Uniwersytetu
 

Uniwersytet Jagielloński
*
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 30
Nr użytkownika: 85.741

Maciej Zborek
Zawód: dokumentalista
 
 
post 12/04/2021, 11:19 Quote Post

QUOTE(Alexander Malinowski 3 @ 11/04/2021, 14:08)
CODE
[Pamięć Uniwersytetu,11/04/2021, 10:35]


w latach poprzedzających drugą wojnę światową propaganda sowiecka wytrwale budowała narrację Polaka - wroga ludu i rewolucji. Ten sposób myślenia przetrwał wiele dekad. Ta sama propaganda kształtowała nieufność wobec katorżników, co przekładało się na trudności w adaptacji. Nie wyklucza to kontaktów z ludnością miejscową, ale wrastanie w teren wymaga czasu i przełamania obustronnej nieufności.


Nie.

Nie rozumiesz sowieckiej propagandy.

Sowieci propagowali wizję braterstwa wszystkich ludów i wszystkich ras. Jednocześnie łapali szpiegów z krajów imperialistycznych, a wszelkie kontakty z cudzoziemcami mogły skończyć się aresztowaniem.

W żadnym wypadku nie było zbitki Polak to wróg.
Poczytaj sobie wspomnienia Fraenkla. Jego ojciec, Żyd-Burżuj-Legionista został rozstrzelany, a on zesłany na Syberię z mamą. Czyli jakby syn wroga ludu. Chodził do szkoły, miał kontakty dziewczynami, warunki były trudne, ale ogólnie chyba o niebo lepsze niż w gettcie. Kontakty z miejscową ludnością były pozytywne.

CODE
Proszę też zwrócić uwagę, że ze schyłki wracali ludzie silni psychicznie i fizycznie. Co jeszcze wyraźniej przekonuje, że początkowy okres pobytu na Syberii (używam tej nazwy jako symbolu) był momentem okrutnej selekcji.


W trakcie wojny, szczególnie 1942-43, w ZSRR panował głód i to dotyczyło oczywiście więźniów.

Ja nie obejrzałem tego filmu tak dokładnie, żeby zidentyfikować, czy chodziło o więźnia w gułagu, czy też o tak zwanego "wolnego osadnika", wolnego w znaczeniu "nie skazanego wyrokiem na więzienie".

W czasie wojny w gułagach panował głód, przez co śmiertelność była na poziomie parudziesięciu procent. Po wojnie spadła do paru procent i na pewno warunki znacznie się poprawiły. Kto przeżył lata wojenne, raczej nie zmarł po wojnie.
Trzeba też podkreślić, że gdyby ktoś nie został skazany na gułag, trafił by do Armii Czerwonej. Chyba największa śmiertelność panowała w jednostkach karnych Armii Czerwonej.


Jeśli chodzi o wolnych osiedleńców, to lokalnie panował głód, ale niektórzy się dobrze zadomowili, weszli na współpracę z miejscowymi.
*




Dzień dobry,

zacznijmy od sprawy pierwszej, czyli propagandy. Istnienie tego narzędzia władzy opiera się na dychotomii swój - obcy. W przypadku okresu 1918-1939 władze sowieckie budowały narrację przyjaźni, jak i narrację wrogości względem państw trzecich. We wspomnianym okresie II RP była szczególnie źle przedstawiana w ZSRR. Jeśli szukać potwierdzenia tej tezy wystarczy sięgnąć do tego tekstu: https://www.nck.pl/en/wydawnictwo/aktualnos...ej-propagandzie

Odsyłam również do swojego artykułu, który traktował m.in. o sprawie Polaka - wroga: https://ciekawostkihistoryczne.pl/2018/06/0...nali-komunisci/


Sprawa druga dotyczy śmiertelności i głodu. Pisze Pan o sytuacji w gułagach na przestrzeni kilku dekad. Z kolei ja akcentuję, że kluczowe dla przeżycia zsyłki były pierwsze miesiące, w tym okresie umierało najwięcej osób. Ludzie bez odpowiednich warunków fizycznych, zdrowotnych oraz predyspozycji psychicznych (wola życia) nie mieli szans na przetrwanie prac w niskich temperaturach. Sprawa osobna to prezentowanie statystyk śmiertelności, gdy wiemy, że przyczyny śmierci mogły być różne np. głód, choroba, kalectwo.

W latach wojny w ZSRR panował głód na całym obszarze i dotyczył wszystkich, poza partyjną wierchuszką. Warto sięgnąć do wydanych kilka lat temu wspomnień żołnierza frontowego, w których znajdzie Pan sporo nieprzychylnych uwag odnośnie Polski, sytuacji braku pożywienia, ubioru itp:

https://ksiegarnia.pwn.pl/Soldat,68706669,p.html


 
User is offline  PMMini Profile Post #8

     
Adiko
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.387
Nr użytkownika: 81.745

Adam
Zawód: specjalista
 
 
post 12/04/2021, 12:04 Quote Post

QUOTE(Alexander Malinowski 3 @ 11/04/2021, 14:08)
Trzeba też podkreślić, że gdyby ktoś nie został skazany na gułag, trafił by do Armii Czerwonej. Chyba największa śmiertelność panowała w jednostkach karnych Armii Czerwonej.

No nie do końca, przecież te "jednostki karne" w znacznej mierze składały się z byłych więźniów gułagu itd. którzy zostali wytypowani (za dobre zachowanie ?!), na ochotnika itd.

Co do losów Polaków i zesłania. Oczywiście znane są katorgi i śmierć dziesiątek tysięcy ludzi, jednak chyba nie wypada mówić o karierach i "sukcesach" wyrastających z tego?
Moim zdaniem, taki "idealny" przykład to sam Jaruzelski. Pochodzący ze szlachty, rodzina z bogatymi tradycjami walki o niepodległość (już dziadek po powstaniu Styczniowym na zesłaniu), ojciec walczył z bolszewikami.

Zesłany z rodziną, wcielony do armii, robił dobrze "co do niego należało" i awansował.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojciech_Jaruzelski

Musiał przeżyć i napatrzeć się wiele złego u sowietów, mimo to, uznaje się, że im służył. A to chyba nie do końca takie proste ?
Wielu, miało życie i warunki zesłania lżejsze niż Jaruzelscy - nie byli aż tak szykanowali za pochodzenie itd.?
 
User is offline  PMMini Profile Post #9

     
Alexander Malinowski 3
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.569
Nr użytkownika: 100.863

Alexander Malinowski
Zawód: Informatyk
 
 
post 12/04/2021, 12:46 Quote Post

Ja czytałem, że dowódca, który zezwolił żołnierzom na cofanie się po rozkazie Stalina "Ani kroku w tył" trafiał za karę do tych karnych batalionów. Tam często szturmowali Niemców bez karabinów, żeby odciągnąć uwagę od prawdziwych żołnierzy.

Ty chyba mylisz jednostki utworzone w łagrach, ten 3 rzut strategiczny. Mi sie wydaje, że to były normalne jednostki, a że ludzie mieli kufajki zamiast mundurów...

Jaruzelski mówił sporo o swoich doświadczeniach i motywacjach.

Generalnie, nie było czystej, narodowej nienawiści, chyba może poza latami 1937-38 kiedy wymordowali dużo Polaków na podstawie pochodzenia etnicznego.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #10

 
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej