Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Luftwaffe przeciw AK
     
wojtek k.
 

IX ranga
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.666
Nr użytkownika: 47.450

wojciech kempa
 
 
post 26/01/2009, 18:39 Quote Post

Nieczęsto Niemcy używali przeciwko oddziałom partyzanckim lotnictwa. Jedna z tego rodzaju operacji lotniczych wymierzonych przeciwko partyzantom AK miała miejsce 25 sierpnia 1944 roku. Pięć niemieckich samolotów zbombardowało tego dnia folwark Knyszyn (w lasach sancygniowskich), w którym to stacjonowały sztaby 106 dywizji piechoty AK oraz grupy operacyjnej AK. Ich osłonę stanowił pluton por. Juliusza Nowaka – „Babinicza”. W samym lesie stacjonował batalion szturmowy 106 DP, którym dowodził mjr Antoni Iglewski ps. „Ponar”. Oto opis tego zdarzenia:

„Dzień był taki piękny – wspomina kpr. Danuta Nowak ps. „Felek” – Chyba ani jednej chmurki nie było na niebie. Około godziny dzisiątej „Babinicz” zarządził czyszczenie broni, więc cała grupa siedziała przed stodołą i czyściła broń. [...] Nagle od strony Kielc ukazał się niemiecki samolot zwiadowczy nazywany przez nas „bocianem”. Nie wiem, kto pierwszy wpadł na pomysł, żeby go zestrzelić. A mieliśmy na stanie zakupiony za pieniądze pochodzące z akcji na składnicę jaj w Charsznicy MG, z takim dużym celownikiem.”

„Byliśmy właśnie w samochodzie, kiedy dwupłatowiec tak się obniżył, że znalazł się tuż nad nami – opowiada plut. Piotr Ciempka ps. „Kulwiec – Zaczęliśmy do niego strzelać. Znajdujący się z tyłu obserwator został trafiony.

„Samolot się zachwiał – wspomina plut. Stanisław Filus ps. „Strzała – Myśleliśmy, że zaraz spadnie, ale on zatoczył jeszcze koło i odleciał.”

Strzelanie do samolotów było na koncentracji surowo zabronione. Chodziło o to, aby nie zdradzać nieprzyjacielowi swoich pozycji, zwłaszcza że skuteczność ognia przeciwlotniczego, przy posiadanych przez partyzantów środkach ogniowych, była co najmniej wątpliwa. Na skutki złamania dyscypliny nie trzeba było długo czekać...

„Ponieważ dzień był upalny, a w pobliżu był staw, niektórzy chłopcy poszli się kąpać – kontynuuje Danuta Nowa – „Felek” – Ja ułożyłam się na takiej dużej pryzmie koniczyny w stodole. Nie byłam głodna, więc nawet nie zareagowała na wezwanie na obiad. [...]
Nagle usłyszałam warkot samolotów. W jednej chwili zrobiło się niesamowicie jasno. Nawet nie słyszałam wybuchu. Uświadomiłam sobie, że trzeba uciekać. Machinalnie sięgnęłam po leżący za mną plecak. Okazało się, że za mną była przepaść. Zaczęłam posuwać się w stronę wyjścia. Unoszący się pył sprawił, że dokoła panował całkowity mrok. Nie mogłam oddychać. Jakoś udało mi się dobrnąć do drzwi. W tym momencie ktoś chwycił mnie za rękę. To był „Babinicz”, który wyprowadził mnie na zewnątrz.”


„Siedzę z jakimś kolegą - opisuje pierwsze chwile bombardowania plut. „Strzała” – Jemy obiad i rozmawiamy o żniwach. Nagle patrzę – taki punkcik na niebie zbliża się od strony Krakowa.
- Zobacz – będą bombardować – mówię do tego kolegi.
- Coś ty... – on na to...
Tyle, co zdążył to powiedzieć, gdy wybuchła bomba – i to tak blisko, że się przewróciłem.”


„Prawie zbierałem się do jedzenia obiadu – opowiada Józef Kubik ps. „Ranicki” – Właśnie wyprałem swoją zawszoną koszulę, rozwinąłem.... Patrzę – nadlatują samoloty. Pobiegłem do stodoły. Na gołe ciało założyłem mundur i sięgnąłem po karabin. Jeszczem ze stodoły nie wybiegł, a tu ... BUM! Rzuciło mnie na klepisko. Instynktownie wstałem i zacząłem się obmacywać.
- Cały jestem...
A stodoła się pali. A tu... Idzie zakrwawiony Mietek Bomba. Zatacza się, jak pijany.
- Mietek, co ci?! – Chwytam go za ręce i wyprowadzam ze stodoły.
Pobiegłem z nim w stronę lasu. Po drodze był taki pożydowski bunkier. Tam go zostawiłem, a sam pobiegłem dalej do lasu.”


„Akurat siedzieliśmy w stodole - opowiada sierż. Tadeusz Wojewoda ps. „Świerski”, zastępca dowódcy plutonu „Babinicza” – Zdążyłem tylko chwycić broń i płaszcz, który leżał na belce. Zeskoczyłem z siana i ... jakby mnie z nóg ścięło.
Za mną siedział mój kolega, „Kordian”. Pamiętam, że był bez koszuli, jadł obiad...”


„Pierwsza bomba zwaliła mnie z nóg - opowiada Kazimierz Mikuła ps. „Korbol” – Że żyję, zrozumiałem dopiero, kiedy ktoś przebiegł mi po plecach. Rozejrzałem się wokoło. Julek [„Babinicz”] niósł Dankę na rękach, a samoloty latały i strzelały do niego. Wtedy zrozumiałem, co to znaczy żołnierz frontowy. Ja bym się wtedy w ziemię wgryzł, a on sobie spokojnie szedł, niósł ją na rękach i nic mu się nie stało.”

„Strasznie się bałem – zwierza się „Ranicki - Najgorsze były pierwsze pociski. Potem zdołałem się jakoś przyzwyczaić. Położyłem się pod drzewem i leżę. Sarny i zające uciekają w popłochu... Nagle czuję – pac – coś mnie uderzyło w buta. Patrzę – jakieś żelastwo. Byłem taki głupi, że złapałem ten kawałek żelastwa. A to był odłamek bomby zrzuconej z samolotu. Jak żem go szybko złapał, tak żem go jeszcze szybciej puścił. Taki był rozpalony. Cała skóra mi z palców zeszła.”

„Mieliśmy do lasu jakieś 50 metrów – opowiada „ Świerski” – Naprawdę bardzo trudno było tą odległość pokonać... Ktoś uciekał do lasu, ale dostał w plecy. Oparł się o drzewo; tak że krew ściekała po pniu.”

„Tam były takie groty - tłumaczy „Strzała” – W 1863 roku powstańcy się w nich ukrywali. Sanitariuszka akurat tam wchodziła, kiedy trafił ją odłamek.”

„Położył żem się w burakach i zacząłem się przykrywać tymi dużymi liśćmi - wspomina „Ranicki”.

„Wskoczyłem w taki wąwóz rzeczny - wspomina Tadusz Bogacz ps. „Kurzawa” – Tu dopiero poczułem się bezpieczny. Krew mi z ucha leciała. Do dziś mam znak na głowie. Na jedno ucho nie słyszę.”

„Wielu chłopaków pochowało się w polu między krzakami ziemniaków - opowiada Danuta Nowak – „Felek” – My z „Babiniczem” byliśmy na otwartej przestrzeni. Zaczęliśmy się czołgać w stronę pojedynczych drzewek. Kiedy w końcu znaleźliśmy się pod jakimś drzewkiem, słychać było uderzanie pocisków o liście. To było coś okropnego. Podwinęłam ręce i nogi pod siebie.
- Jak mnie trafi, to niech mnie zabije – pomyślałam – Ale przynajmniej nie będę kaleką.
Panicznie bałam się kalectwa. Zaczęłam myśleć o domu, o rodzicach, którzy w nim zostali
- Co oni pomyślą? Co oni zrobią, gdy zginę? – myślałam.”


„Ponieważ wieczorem mieliśmy opuścić Wolę Knyszyńską, wozy z końmi były już w lesie - opowiada „Ranicki” – Patrzę – koń siedzi. Przednie łapy ma wyciągnięte do przodu i rży. Do dziś widzę ten jego wzrok. Jakby błagał o litość. A wszystkie wnętrzności na ziemi leżały. Podszedłem do niego i palnąłem mu w ucho. Żeby się nie męczył.
Idę dalej – zwisa przerzucony przez gałąź. Obok – kałuża krwi. Podobno był junakiem. Uciekł z junaków z Krakowa. Przyszedł do partyzantki. Długo się nie nabył. Jeszcze w tych czerwonych, junackich spodenkach chodził...
Sanitariuszka – miała ze 20 lat.
- Koledzy – woła – ratujcie! Na Miłość Boską, ratujcie!
Nic już się nie dało dla niej zrobić. Przewieziona do Sancygniowa, zmarła w straszliwych męczarniach.”


„„Kurachowi” bok wyrwało - opowiada Tadeusz Jagła ps. „Włóczek” – Przedstawiał sobą okropny widok. Przewieźli go do Sancygniowa.”

„Wszystko się spaliło - wspomina „Świerski” – Cały folwark, broń i amunicja. Pociski tak strzelały w stodole, że nie można było podejść. Dopiero jak już dogasało, znaleźliśmy tego mojego kolegę. Pozostał jedynie tułów. Cały był spalony – nogi, ręce, głowa. On – taki blondyn był. Teraz – wszystko zwęglone. Trudno było poznać.”

„Ileż się krów, koni, owiec spaliło – podsumowuje „Ranicki” – Potem to wszystko śmierdziało. A nic tak nie śmierdzi, jak psujące się mięso.”

W trwającym około godziny nalocie brało udział pięć samolotów. Zginęła trójka żołnierzy AK – dowódca 2 drużyny plutonu „Babinicza” kpr. Jan Podsiadło ps. „Kordian”, strzelec „Krakus” (NN) oraz sanitariuszka batalionu szturmowego „Jadzia” vel „Mira” (NN). Zabitych zostało również czterech robotników folwarcznych z Knyszyna.

Starsi strzelcy Mieczysław Bomba ps. „Kokosiński” oraz Czesław Dalewski ps. „Kos”, a także plut. Jan Kurach ps. „Górny” zostali ciężko ranni. Dwaj pierwsi, ranni w głowę, powrócili do lasu pod koniec października. „Górny” już do oddziału nie wrócił. Kilku żołnierzy było lekko rannych i kontuzjowanych. Zostali oni na miejscu opatrzeni. Ich stan nie wymagał dłuższego leczenia.

W czasie nalotu spłonęły wszystkie zabudowania folwarczne. W spalonej stodole zniszczeniu uległa znaczna część broni oddziału „Babinicza”: piat, sten, 4 schmeissery, 17 kb, 11 pistoletów, 15 sztuk amunicji do piata, 2500 sztuk amunicji do kb mauser, 300 sztuk amunicji 9 mm, 34 granaty. Spalił się też zdobyty niedawno samochód ciężarowy.

„Kiedy samolot wreszcie odleciały zaczęły się poszukiwania rozproszonego oddziału – opowiada „Felek” – „Babinicz” przede wszystkim martwił się o swoich braci. Na szczęście okazało się, że wszyscy żyją.”

„Trzeba podkreślić postawę miejscowego księdza - zauważa „Strzała” – Jeszcze samoloty nie odleciały, a on już koniem przyjechał z Sancygniowa i namaszczenia udzielał, rannych spowiadał. Gdzie tylko usłyszał jakieś jęki, zaraz tam biegł. Bardzo odważny człowiek.”

„Babinicz” był wstrząśnięty rozmiarami strat. Przypomina sobie, że z odrętwienia wyrwało go nagle czyjeś pytanie...

„- Panie komendancie, co „Czcionka” ma zrobić z Niemcami?
- To oni żyją? – poderwałem się jak rażony – A zabić tych łotrów! Zabić! – krzyczałem, ściskając w dłoni parabellum – Niech mi ich tu nie przyprowadzają!
W tym momencie jednak zjawił się „Czcionka” z dwoma związanymi Niemcami. Zaślepiony nienawiścią i żądzą zemsty za te strzępy naszych towarzyszy wiszące po krzakach, za tą poszarpaną na strzępy dziewczynę, za tych usmażonych kolegów, chciałem zabić.
Zjawił się jednak zastępca dowódcy dywizji i zaoponował:
- Nie, kolego „Babinicz”! Nie można! Tam czekają nasi koledzy, których musimy wydobyć za tych dwóch szwabów.”


„Babinicz” zarządził zbiórkę...

„Jeden był w slipkach, drugi w samych spodenkach, jeszcze inny bez koszuli, a broń prawie cała została w stodole - opisuje tą pierwszą po nalocie zbiórkę „Felek – To była klęska. Poszliśmy do lasu. Ktoś mi dał kromkę chleba. Ktoś inny dał mi koc. I w takim sosnowym lesie, pod gołym niebem żeśmy nocowali.”

Pozdrawiam
Wojciech Kempa
http://historyton.pl/catalog/product_info....roducts_id=7316

Załączona/e miniatura/y
Załączony obrazek
 
User is offline  PMMini Profile Post #1

     
rower
 

V ranga
*****
Grupa: Użytkownik
Postów: 711
Nr użytkownika: 40.288

Zawód: historyk
 
 
post 27/01/2009, 10:40 Quote Post

W przypadku Lubelszczyzny, lotnictwo było używane stosunkowo często przeciwko partyzantom: w każdej większej akcji antypartyzanckiej i dotyczyło to wszystkich: AK, BCh, NSZ i komuny
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #2

     
wojtek k.
 

IX ranga
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.666
Nr użytkownika: 47.450

wojciech kempa
 
 
post 27/01/2009, 11:06 Quote Post

QUOTE(rower @ 27/01/2009, 10:40)
W przypadku Lubelszczyzny, lotnictwo było używane stosunkowo często przeciwko partyzantom: w każdej większej akcji antypartyzanckiej i dotyczyło to wszystkich: AK, BCh, NSZ i komuny


Raczej niezbyt często, a nadto z reguły były to akcje przeprowadzane przy użyciu pojedynczych samolotów. Natomiast założylem ten wątek, byśmy podzielili się wiedzą na temat działań niemieckiego lotnictwa przeciwko partyzantom... Zacytowane powyżej fragmenty relacji pozyskałem w trakcie wielogodzinnych rozmów prowadzonych z żołnierzami 106 Miechowskiej Dywizji Piechoty AK w latach osiemdziesiątych. Przeżycia ludzi, ich reakcje i emocje są tym, co interesuje mnie najbardziej...

A skoro jesteśmy przy Lubelszczyźnie, w książce Jerzego Markiewicza Parprocie zakwitły krwią partyznatów o operacji Sturmwind II natknąłem się na następujący fragment:

W maju 1944 r. dowództwo niemieckie wprowadza do akcji samoloty z zadaniem niszczenia gajówek i wsi położonych w głębi lasów, jako, zdaniem okupanta, „zarażonych bandytyzmem”, a także dla nękania oddziałów partyzanckich bezpośrednimi nalotami na ich obozy i miejsca postojów. Cel był tu zatem dwojaki: ściśle wojskowy, polegający na niszczeniu punktów ważnych wojskowo, i eksterminacyjny, skierowany przeciwko ludności cywilnej. Był to początek działań niemieckich, objętych kryptonimami ,,Sturmwind I” i „Sturmwind II”. Na temat niemieckich bombardowań znajdujemy w relacji żołnierza AK, „Cikoty”, taką wzmiankę:
,,W uzupełnieniu podaję, że jednym z pierwszych znaków o zamierzonych pociągnięciach w stosunku do naszych oddziałów był nalot na sąsiadującą z nami gajówkę Okno. Niemcy wiedzieli doskonale, że rozrzucone po lasach zwierzynieckich ciche gajówki to sprzymierzeńcy partyzantów. W nich mieściły się stałe punkty zaopatrzenia, pieczono chleb, szyto bieliznę, mundury itp. Toteż nie zdziwiliśmy się bardzo, gdy pewnego poranku bombowce niemieckie »idące po drzewach« w kilka chwil zmieniły gajówkę w kupę zgliszczy. Na szczęście nikt z jej mieszkańców nie zginął. Gajowy wraz z całą rodziną schronił się pod opiekuńcze skrzydła naszego oddziału i siłą rzeczy stali się partyzantami”.
Bombardowania obejmowały wyłącznie miejscowości położone w głębi puszczy i w innych lasach powiatu biłgorajskiego oraz koncentrowały się w zasadzie na terenach dwóch gmin: Aleksandrowa i Huty Krzeszowskiej (częściowo Księżpola). Miały one następujący przebieg:
Dnia 6 maja dwa samoloty niemieckie bombardowały wieś Górecko Stare; zniszczono dwa gospodarstwa. Ofiar w ludziach nie było. Tego dnia również zbombardowano wspomnianą gajówkę Okno. W dniu 17 maja samoloty obłożyły bombami gajówkę Jaremczycha koło wsi Tarnowola. Zabitych nie było. W tym samym miesiącu samolot niemiecki ostrzelał z broni maszynowej wieś Brzeziny. Pożar, który wybuchł w dwóch gospodarstwach, został zlikwidowany.
Naloty na wsie położone w zachodniej części powiatu biłgorajskiego, na terenie gminy Huta Krzeszowska, były groźniejsze w skutkach. Dnia 7 maja w wyniku bombardowania wsi Ujście zniszczono 6 gospodarstw. Również w maju zbombardowane zostały wsie: Momoty Górne i Momoty Dolne. W Momotach Górnych zginęły 3 osoby i spłonęło 29 budynków gospodarczych, a we wsi Momoty Dolne w dniu 12 maja 2 osoby zostały zabite i spłonęły 63 gospodarstwa (80% wioski).
[...]
Jak wspomniano, akcja bombowców niemieckich nie ograniczała się do niszczenia polskich wsi i gajówek. Samoloty dokonywały nalotów na obozy i miejsca postojów oddziałów partyzanckich, ostrzeliwując je z broni pokładowej i bombardując (np. nalot na miejsce postoju oddziału radzieckiego im. Stalina, ostrzeliwanie z broni pokładowej oddziału ,,Ojca Jana”). Zdarzały się też wypadki, że samoloty ostrzeliwały nawet samotne furmanki lub osoby cywilne, dostrzeżone na leśnych drogach.


Pozdrawiam
Wojciech Kempa
http://historyton.pl/catalog/product_info....roducts_id=7316

Załączona/e miniatura/y
Załączony obrazek
 
User is offline  PMMini Profile Post #3

     
Th3rioN
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 3
Nr użytkownika: 79.198

Lucifuge Rofocale
Zawód: student
 
 
post 2/09/2015, 21:05 Quote Post

Temat stary acz wart odświeżenia.

QUOTE
W przypadku Lubelszczyzny, lotnictwo było używane stosunkowo często przeciwko partyzantom


Jednostki lotnictwa państw Osi dokonywały znacznie częściej bombardowań bezbronnych wsi.
Przykładowo - 1 VI 1943 Sochy (po pacyfikacji miejscowości) oraz Józefów (przed próbą pacyfikacji.

W ramach operacji "Sturmwind" działały przeciw AK, AL i sowietom jednostki lotnictwa węgierskiego.

Ten post był edytowany przez Th3rioN: 2/09/2015, 21:05
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #4

     
oregano6
 

I ranga
*
Grupa: Użytkownik
Postów: 48
Nr użytkownika: 102.427

GRZEGORZ
Stopień akademicki: mgr
Zawód: IT
 
 
post 6/05/2019, 12:45 Quote Post

Odnośnie walk pod Janowem Lubelskim to z pierwszej ręki wiem jak działało Luftwaffe - mój teść jako dziecko pasał krowę i jeden (chyba dwusilnikowy) samolot próbował go wykończyć, swoje wspomnienia spisał później i opisał tam ten epizod. Miał farta.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #5

 
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej