Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
5 Strony  1 2 3 > »  
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Mundial 74, Gdyby nie padało
     
Arcyhistoryk
 

III ranga
***
Grupa: Użytkownik
Postów: 214
Nr użytkownika: 35.127

Grzegorz Szulc
Zawód: Uczen
 
 
post 5/10/2007, 21:17 Quote Post

Zastanawia mnie kto by wygrał w pamiętnym meczu POL 0 : 1 RFN gdyby nie padało wtedy czy byśmy wygrali z Niemcami czy to by nic nie zmieniło ?
 
User is offline  PMMini Profile Post #1

     
Kytof
 

Kytof I Waza
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.266
Nr użytkownika: 27.423

 
 
post 5/10/2007, 21:40 Quote Post

Wygralibyśmy, w finale wygrywamy z Holandią, a Gierek dostaje kilka milionów dolarów i przesuwa swój upadek o dajmy na to 2 lata.
 
User is offline  PMMini Profile Post #2

     
adamos2006
 

Crusader
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.518
Nr użytkownika: 19.582

Zawód: technik
 
 
post 5/10/2007, 23:16 Quote Post

Przegralibysmy.Warunki były identyczne dla obu drużyn,bo padało na obu połowach boiska-nie tylko na naszej.Poza tym mielismy wyjątkowego farta,że Niemcy przestrzelili karnego.Ten deszcz stał sie naszą narodową legendą,ale gdyby nie deszcz to taką legendą usprawiedliwiającą porażkę byłoby rażące naszych po oczach słońce,wiejący z niewłasciwej strony wiatr,lub trawa za gęsta,za wysoka,ewentualnie za zielona.Przegralismy,ale to żaden wstyd bo przegralismy z najlepszą ekipą tamtych czasów.Przeciez Niemcy na pięciu kolejnych mundialach czterokrotnie byli w finale i raz na piątym miejscu!Czyli prawie dream-team.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #3

     
Kytof
 

Kytof I Waza
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.266
Nr użytkownika: 27.423

 
 
post 6/10/2007, 7:26 Quote Post

QUOTE
Przegralibysmy.Warunki były identyczne dla obu drużyn


Tak - tylko, że Niemcy znali boisko i śmiem twierdzić, że grali już na nim gdy padało. Polacy w Niemczech przystosowali się do grania na słońcu, Niemcom było to w sumie obojętne. wink.gif
 
User is offline  PMMini Profile Post #4

     
NELSON
 

kot bojowy
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 922
Nr użytkownika: 20.599

Zawód: EMIGRANT
 
 
post 6/10/2007, 10:01 Quote Post

Warunki wcale nie byly jednakowe dla obu ekip, zwlaszcza w 1 polowie.Beckenbauer wybral bardziej zabagniona strone boiska.Byc moze wiedzial, ze drenaz z tej strony jest mniej wydajny?Boiska maja czasem swoja specyfike(np boisko Lechi Gdansk, bloto pod trybuna glowna bylo tam zawsze jeszcze 2 dni po deszczu wink.gif ).Faktem jest, ze na przedpolu niemieckiej bramki byla wielka kaluza.Pilka po strzale Kmiecika(zastapil w tym meczu kontuzjowanego Szarmacha) pewnie po ziemi zmierzala do pustej bramki i zatrzymala sie w tej cholernej wodzie!W drugiej polowie boisko troche podeschlo i nie bylo juz takiej roznicy.
To prawda, ze Tomaszewski obronil karnego (a nie Hoenes przestrzelil) ale zdecydowanie wiekszego farta mial w tym meczu Maier.Bronil swietnie, ale tez z ogromnym szczesciem.Chociazby piekny strzal Gadochy z polprzewrotki.
Pamietac trzeba jednak, ze Niemcom wystarczal w tym meczu remis.Mieli jednak Mullera, ktory na swoich krociotkich i nieprawdopodobnie krzywych nogach czul sie znacznie pewniej na tak grzazkim gruncie i wcisnal nam jedna bramke.Wielu twierdzi, ze ze spalonego.
Z pewnoscia grzazkie boisko odebralo Polakom wiele atutow.Przede wszystkim szybkosc w rozgrywaniu, a w tym elemencie na WM74 nie mieli oni sobie rownych.Moze nie bylo to tak drastyczne jak husaria tonaca w blocie w "Ogniem i mieczem" Hoffmana wink.gif .
Sadze , ze w normalnych warunkach nieznacznym faworytem byla by Polska.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #5

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 6/10/2007, 10:25 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Należę do pokolenia, które Mundial z roku 1974 zna jedynie z opowieści ojców i wujków, książek oraz archiwalnych nagrań filmowych i telewizyjnych. Mecz Polska-RFN, jaki został rozegrany na Stadionie Leśnym we Frankfurcie nad Menem, przykuwa od dawna moją uwagę. Do tej pory nie udało mi się jednak zobaczyć go w całości, choć liczę, że w końcu mi się to uda. Wspomniany Waldstadion nie raz okazał się iście feralnym dla polskich drużyn. To na nim właśnie straciliśmy Andrzeja Szarmacha, siłę napędową kadry Kazimierza Górskiego, którego bramki i asysty doprowadziły Polaków do pamiętnego meczu z drużyną Helmutha Schöna. Kontuzjowany w meczu z Jugosłowianami pan Andrzej nie mógł powrócić do Frankfurtu na kolejne spotkanie, tym razem z aktualnymi wówczas mistrzami Europy, piłkarzami Niemiec Zachodnich. To był ów pech pierwszy, ale nie ostatni. W latach 90 ekipa znad Wisły znów zawitała na ów stadion. Tym razem byli to zawodnicy łódzkiego Widzewa. Dobrze pamiętam tamto spotkanie – 9:0 dla Eintrachtu! Największa klęska w dziejach polskiego futbolu klubowego stała się wówczas faktem, chociaż w pierwszym meczu, rozegranym w Łodzi, Widzewiacy prowadzili już nawet 2:0 (skończyło się jednak remisem). Powróćmy jednak do dnia 3 lipca roku 1974. Co wtedy się stało? Jakie były okoliczności tamtej porażki? Co działo się na boisku i poza nim? Do dziś pozostaje bowiem szereg niejasności.
W jednym z poprzednich postów padło stwierdzenie, iż warunki gry dla obu drużyn były jednakowe, ale nie jest to prawdą. Przypomnieć warto, że choć stawką meczu okazał się wielki finał X Mistrzostw Świata, to zespoły nie przystępowały doń z jednakowego pułapu. Tamto spotkanie nie stanowiło typowego półfinału, jaki dziś znamy, lecz mecz grupowy. Dla tych co nie pamiętają przypominam, iż obok Polski i RFN do udziału w wielkim finale z „naszej” grupy pretendowali również Szwedzi i Jugosłowianie. Układ gier był taki, iż zanim Polacy i Niemcy spotkali się ze sobą, obydwie nacje rozegrały pojedynki ze Skandynawami i mieszkańcami Bałkanów. Mecze te zakończyły się zwycięstwami podopiecznych Górskiego i Schöna, tym samym uzyskali oni awans do pierwszej czwórki turnieju. O tym, kto zagra w wielkim finale, miało zadecydować bezpośrednie starcie mistrzów olimpijskich z mistrzami Europy. Tak się jednak złożyło, iż Niemcy w spotkaniach ze Szwecją i Jugosławią uzyskali lepszy bilans bramkowy od Polaków, a, co za tym idzie, w meczu z ekipą znad Wisły wystarczał im remis, by móc zagrać o 1 miejsce w turnieju. W takim razie o równych warunkach gry być mowy nie może. Chłopcy Górskiego byli skazani na grę na wskroś ofensywną, gdy podopieczni Schöna mogli postawić podwójną gardę i liczyć na kontry.
Poznaliśmy już jedną z „nierówności” w owym meczu, ale poznajmy kolejną. Wiadomo bowiem, iż zanim do spotkania tego doszło, nad Frankfurtem oberwała się chmura. Stan nawierzchni boiska był fatalny, ale, jak mówią źródła, jego fatalność była różna w poszczególnych jego fragmentach. I tu dochodzimy do jednej z kluczowych decyzji meczu. Decyzję taką musiał podjąć jeden z kapitanów walczących drużyn. Chodziło oczywiście o wybór połowy, na której miał grać prowadzony przezeń zespół. Z opowieści kibiców, jak i wspomnień uczestników meczu wiem, że stan nawierzchni był gorszy na połowie, którą w pierwszych 45 minutach zajmowali przybrani na biało piłkarze RFN. Przez to grzęzawisko musieli się przebić ubrani na czerwono chłopcy Górskiego, jeśli chcieli rozstrzygnąć ten mecz na swoją korzyść, a żelaznym aksjomatem polskiej taktyki było uzyskanie bramki wcześniej niż przeciwnik (zasada ta obowiązywała we wszystkich meczach). Nas w tym spotkaniu urządzało tylko zwycięstwo, a Niemcom wystarczał remis. Moje pytanie brzmi zatem – kto zadecydował o tym, iż drużyna gospodarzy będzie się bronić na „moczarach”? Kto wybrał dla nich tę połowę boiska? W grę wchodzą tylko dwaj ludzie – Franz Beckenbauer i Kazimierz Deyna – kapitanowie zespołów. Nie widziałem nigdy samego początku spotkania, a zatem nie wiem, kto pierwszy kopnął piłkę. Jeśli uderzenie owo stało się udziałem Niemca, to połowy wybierał Polak i na odwrót. W pisemnych relacjach spotkałem się z przeciwnymi sobie wersjami. Jedna podaje, iż połowy wybierał „Kaiser”, a druga że „Kaka”. W pierwszym przypadku mielibyśmy do czynienia z racjonalną decyzją gwiazdora Bayernu Monachium, wszak lepiej bronić się w takim właśnie terenie i lepiej jest w nim przetrzymać pierwszy impet przeciwnika, który osłabi się fizycznie forsując grę w takim właśnie terenie. Historia meczu pokazała, iż Polacy gubili w I połowie siły w ciągłych atakach przez moczary, które na II połowę już w dużym stopniu obeschły, a Niemcy zachowując siły zaczęli po przerwie kontratakować. Tym samym Beckenabuer nie kopnąwszy nawet piłki stałby się ojcem niemieckiego zwycięstwa. Gorzej jednak jeśli połowy wybierał zawodnik warszawskiej Legii, bo wtedy okazałoby się, iż wielbiony przez kibiców stołecznej drużyny jako „niedościgniony geniusz” pan Kazimierz okazałby zupełny brak wyobraźni dając Niemcom niezasłużony handicap. Myślę, iż osoby znające początek spotkania wypowiedzą się tutaj i rozstrzygną definitywnie tę sprawę.
Decyzja jednego z kapitanów nie była jednak pierwszą z decydujących decyzji, wszak wcześniej zapadła inna, ta o prowadzeniu w ogóle gry na owej fatalnej nawierzchni. Pośród kibiców polskich utrwaliła się tradycja, jakoby decyzję ową podjął austriacki arbiter spotkania, miłujący bratnich Niemców. Wersja oficjalna głosi, iż to względy komercyjne, czyli umowy ze stacjami telewizyjnymi sprawiły, iż meczu nie przełożono. Telewizje mogły go jednak pokazać również z jednodniowym opóźnieniem, a zyski z reklam byłyby jeszcze większe, wszak mielibyśmy do czynienia z podwójnym widowiskiem (nie wierzę w to, że stacje niemieckie w czasie oczekiwania na mecz pokazywały jedynie służby techniczne pompujące wodę z powierzchni boiska). Przypuszczam, iż to miejsce Polski po wschodniej stronie Żelaznej Kurtyny zadecydowało w dużej mierze o tym, iż 3 lipca ów mecz jednak rozegrano. Władze FIFA, z ustępującym przewodniczącym Stanleyem Rousem, jak i jego następcą Joao Havelangem, znane było z niechętnego nastawienia do państw socjalistycznych. Decyzja o rozegraniu meczu leżała tak naprawdę w gestii liderów FIFA i komitetu organizacyjnego mistrzostw. Komitetowi warunki preferujące gospodarzy odpowiadały, a FIFA nie miała interesu w obronie praw drużyny z bloku wschodniego (NRD już zdołało w tym turnieju ograć ekipę Schöna, a powtórka z rozrywki nie była wskazana, wszak Zimna Wojna toczyła się także na polu sportowym).
Był jeszcze oczywiście wątek metafizyczny, sięgający jeszcze do Igrzysk Olimpijskich roku 1972. Ilekroć myślę o meczu Polska-RFN z roku 1974, tylekroć nasuwa mi się spotkanie naszych z ekipą ZSRR, jakie miało miejsce dwa lata wcześniej. W dniu owego spotkania nastąpił w wiosce olimpijskiej atak terrorystyczny, a sam Kazimierz Górski przyznał, iż pomimo iż Igrzyska chwilowo zawieszono, posługując się kłamstwem drużyna polska wybiegła na boisko. Polacy bardzo chcieli zagrać przeciwko Sowietom i wieść o przerwaniu Igrzysk ich mocno zdenerwowała. Działacze polscy dostrzegli jednak na telebimach, że walki zapaśnicze nadal trwają. Oficjalna wykładnia głosiła, iż w przypadku rozpoczęcia walki przed ogłoszeniem decyzji władz MKOL walka miała zostać dokończoną. Nasi działacze zadzwonili więc do centrali z informacją, że mecz Polska-Związek Radziecki już trwa, co nie było prawdą. Tym samym obie ekipy wybiegły na boisko, choć długości trwania walki zapaśniczej z meczem piłkarskim w żaden sposób nie można porównywać. Wiadomo jednak, że w przerwie owego spotkania zapadła decyzja o zakończeniu Igrzysk i z meczu i tak byłyby nici, gdyby jednak władze MKOL nie postanowiły ich wznowić. Do dziś nie potrafię zrozumieć tej pazerności gry, jaką nasi wtedy zaprezentowali. Robert Gadocha, pamiętny skrzydłowy, wspominał, że nawet po ogłoszeniu w przerwie meczu decyzji o definitywnym końcu Igrzysk zawodnicy myśleli tylko o tym jakby dokopali Sowietom, gdyby nie ta decyzja. Nie potrafiono uszanować tragedii, jaka spotkała drużynę olimpijską Izraela. Igrzyska i tak wznowiono i mecz Polska-ZSRR doszedłby do skutku, więc po co ta pazerność? W roku 1974 mówilibyśmy najwyżej o pechu w związku z frankfurcką ulewą, a tak to nie wiemy, czy nie była to zemsta niebios, chociaż ulewy o tej porze roku w Niemczech to nie dziwota, a cała druga faza X Mundialu upłynęła głównie na meczach w deszczu, po deszczu i przed deszczem.
Na koniec chciałbym poruszyć jeszcze dwie sprawy zasygnalizowane przez Was w poprzednich postach. Otóż nie zgadzam się z tezą o „przestrzelonym karnym drużyny niemieckiej” i wynikającym stąd „farcie Polaków”. Rzut karny wykonywany przez Uli Hoenessa nie był „karnym przestrzelonym”, czyli niecelnym, lecz „obronionym” rękoma Jana Tomaszewskiego. Po prostu Hoeness przegrał w sportowej walce pojedynek z polskim bramkarzem, tak jak nasi napastnicy przegrywali z Seppem Maierem. Nie zgadzam się też z tezą, jakoby „mecz na wodzie” to polski wyłącznie mit i wszyscy inni uważają, że Niemcy wygraliby z naszą drużyną na każdej nawierzchni. Warto przypomnieć, iż Paul Breitner, filar zespołu RFN podczas mistrzostw roku 1974, tuż przed kolejnym niemieckim Mundialem wyznał w wywiadzie dla oficjalnego portalu FIFA, iż wcale nie jest przekonany, iż jego drużyna dałaby radę ówczesnej polskiej ekipie grając w zupełnie innych warunkach. On również warunkom pogodowym przypisał główną zasługę w awansie swoim i kolegów do wielkiego finału tamtego pamiętnego turnieju.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #6

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 6/10/2007, 10:33 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Gwoli wyjaśnienia - swój post tworzyłem nie znając jeszcze wypowiedzi Nelsona, stąd pewne sprawy powtórzyły się w jego i moim tekście. Myślę jednak, że warto przeczytać obie wspomniane wypowiedzi.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #7

     
NELSON
 

kot bojowy
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 922
Nr użytkownika: 20.599

Zawód: EMIGRANT
 
 
post 8/10/2007, 11:56 Quote Post

Ogromna strata byl brak Andrzeja Szarmacha w tym meczu.Z calym szacunkiem dla Kazka Kmiecika!
Diabel bym mistrzem w grze glowa.Gdyby on stal na polu karnym, wiecej by bylo dosrodkowan gornych i polgornych.Na tym terenie bylo to istotne.Szarmach nie stracilby tez zbyt wielu sil .A to z jednego powodu:on nigdy nie tracil sil, bo przebiegal w meczach ok. 700-1000 metrow maxymalnie! wink.gif .
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #8

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 8/10/2007, 12:24 Quote Post

Nelsonie!
Z całym szacunkiem dla Twojej wiedzy, ale to nie Kazimierz Kmiecik w pamiętnym meczu z drużyną RFN, lecz Jan Domarski, szczęśliwy strzelec bramki w niemniej sławnym meczu na Wembley, zastępował pana Andrzeja. Napastnik krakowskiej Wisły pojawił się na boisku dopiero w końcowych minutach, gdy Niemcy już prowadzili, ale i tak miał szansę na wyrównanie, kiedy po akcji skrzydłem, przeprowadzonej przez kolegę klubowego, Antoniego Szymanowskiego, bita przezeń piłka została sparowana rękoma Seppa Maiera. Kmiecika nie sposób pomylić z żadnym z innych ówczesnych reprezentantów Polski, wszak on tego dnia jako jedyny przybrany na czerwono sportowiec nosił brodę.
Adamosowi przypominam natomiast, iż wbrew jego twierdzeniom ekipa Helmutha Schöna podczas mundialu argentyńskiego nie zajęła miejsca nr 5, ale pozycję nr 6, bo piąta należała właśnie do Polski, dyrygowanej wtedy przez Jacka Gmocha. Twierdzenia o niemieckim „dream teamie” są przesadzone, wszak o warunkach panujących we Frankfurcie nad Menem 3 lipca roku 1974 już pisaliśmy. Polacy w Argentynie byli o oczko wyżej od drużyny Niemiec Zachodnich, zaś w Hiszpanii nie wiadomo jak zakończyłby się półfinał PRL-RFN, gdyby do niego doszło. W roku 1982 nasi w półfinale musieli uznać wyższość Włochów, gdy Niemcy uczynili to w spotkaniu finałowym.
Myślę, że więcej o samym „meczu na wodzie” napiszę, gdy wreszcie obejrzę jego całość.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #9

     
NELSON
 

kot bojowy
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 922
Nr użytkownika: 20.599

Zawód: EMIGRANT
 
 
post 8/10/2007, 12:45 Quote Post

Masz racje Stonewallu.Poszedlem troche na skroty .Ta okazja strzelecka Kazka stoi mi tak przed oczami, ze nie wspomnialem o Janku Domarskim.Jednak to mojej teorii z brakiem Szarmacha nie obala wink.gif .
Trzeba znalezc ten mecz, albo przynajmniej obszerne skroty.Do tej pory mam tylko film z odwadniania murawy.Znajdzmy reszte !
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #10

     
OverHaul
 

duc
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 2.361
Nr użytkownika: 15.760

 
 
post 8/10/2007, 15:05 Quote Post

Nelsonie, mam tylko finał - Niemcy-Holandia sad.gif Obawiam się, że mecz Polaków będzie znaleźć ciężko.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #11

     
Wolfram
 

II ranga
**
Grupa: Użytkownik
Postów: 88
Nr użytkownika: 18.892

P. Wihajster
Stopień akademicki: Majster
Zawód: Proletariusz
 
 
post 8/10/2007, 19:45 Quote Post

Wygrana drużyny Górskiego z Niemcami w półfinale a następnie z Holandią w finale niesamowicie wpłynęłą by też na opinię o Polakch w Niemczech i w Europie zachodniej - po prostu bylibyśmy dla nich KIMŚ (czyli mistrzem świata), a nie tylko jakimś krajem zagubionym gdzieś na Wschodzie. Podreperowałoby nam to ego niesamowicie.

Sam mecz przeszedł by do legendy w i byłby rozpmiętywany w Reichu jak ten w finale z Anglią w 1966 (z tą bramką co to niby była ale właściwie jej nei było jak twierdzą niemcy).
Aż bym chciał zobaczyć takie "alternatywne" wydanie springerowskiej "Bild Zeitung" (to ten niemiecki brukowiec którego polską kalką jest FAKT) dzińe po klęscer we Frankfurcie ;-) mówiące o polskim tryumfie

Ta drużyna Seppa Maiera z 74 w panteonie germańskich herosów jest na miejscu drugim , po drużynie która wywalczyła mistrzostwa w Szwajczarii w 1954 po meczu z Węgrami (ależ mi żal bratanków, należało im się te mistrzostwo).
Zdobycie mistrzostwa wywołało wtedy gigantyczną falę entuzjazmu w RFN - było tam wtedy takie powiedzenie "Znów jesteśmy KIMŚ", kolka lat temu nakręcono też folm fabularnym o tych mistrzostwie i tej drużynie, gdzie dzięki technice cyfrowej zrekonstruowawno częściowo ten mecz (tytuł bodajże "Bohaterowe z Berna"
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #12

     
adamos2006
 

Crusader
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.518
Nr użytkownika: 19.582

Zawód: technik
 
 
post 9/10/2007, 8:27 Quote Post

QUOTE
Sadze , ze w normalnych warunkach nieznacznym faworytem byla by Polska.


A mi sie wydaje,że nadal faworytem-choc nieznacznym-pozostałaby druzyna NRF-u.Pamiętaj,że na takiej murawie piłka zachowywała sie w sposob nieprzewidywalny dla obu stron,Niemcy równiez nie raz bywali zaskakiwani.Przecież o jakas przypadkową bramkę dużo łatwiej na takim boisku.
Scenariuszy tego pojedynku w normalnych warunkach mogło byc wiele.Chocby taki.Polacy atakują,bo muszą.Ale ich ataki napotykają na doskonałą defensywe niemiecką,której filarem był sam "kaiser Franz".Ta obrona jest dla nas murem nie do przebycia.Ale jednoczesnie skupiajac sie na ofensywie odkrywamy sie,co wykorzystują Niemcy mając w napadzie swietnego Mullera.Jesli na bajorze Niemcy wypracowali karnego i strzelili bramke to na normalnym boisku obok wykorzystanego karnego i bramki Mullera mogli nam strzelic przynajmniej jeszcze jedną bramke,a kto wie czy podłamanego przeciwnika nie dobili by w końcówce czwartą bramką.Wtedy nawet jakis gol Lato niewiele by zmienił.Że wynik 0-3,1-3 lub 1-4 jest mało prawdopodobny?No jasne,że tak,ale równie mało prawdopodobne jest nasze zwycięstwo.I to nie dlatego,ze mielismy gorszych piłkarzy.Po prostu tego pamietnego 3 lipca bylismy zwyczajnie słabsi od rywala.Nie byle jakiego rywala,bo przyszłego mistrza swiata.Przeciwnik nas pokonał nie przy zielonym stoliku czy dzieki rzutowi monetą,ale po cięzkiej walce na anormalnym boisku.A umiejętność dostosowania sie do ekstremalnych warunków znamionuje przecież prawdziwych mistrzów.
P.S.
Co do karnego wiesz przecież,że bramkarz w pojedynku z egzekutorem nie ma żadnych szans.To strzelec musi popełnic błąd.Taki Dudek mogłby sobie tanczyc na linii bramkowej lambade czy makarene,ale to i tak musi podejść Szewczenko i nie trafić.Więc bramkarz może jedynie mieć wyjątkowe predyspozycje do dekoncentracji strzelca lub wymuszania jego błędu.Ale strzela lub pudłuje wykonawca jedenastki.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #13

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.586
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 9/10/2007, 9:55 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Skoro jeden z moich poprzedników powołał się na Mundial 1954, to warto wspomnieć, iż ośrodek w Murrhardt, jaki podczas X mistrzostw świata zajmowali Polacy, podpowiedział polskiej ekipie Sepp Herberger, trener niemieckiej drużyny, która ów berneński finał wygrała. Miało to miejsce w opisywanym przez nas Frankfurcie nad Menem, gdzie 5 stycznia roku 1974 odbyło się losowanie grup pamiętnego dla Polski turnieju. Wracając jeszcze do samego meczu Węgry-RFN, chciałbym się podzielić paroma własnymi refleksjami. Dane mi było po latach obejrzeć fragmenty owego spotkania. Do dziś pamiętam zadowoloną minę Herbergera, który z radością przyjął przed meczem fakt, iż w Bernie popadało i stan nawierzchni boiska wykluczał jeden z atutów madziarskiej ekipy, czyli szybkość jej napastników (gość nawet sprawdzał murawę własnymi rękami). Niemców na ów finał firma Adidas wyposażyła w nowy rodzaj butów, ułatwiający grę we wspomnianych warunkach. Z samego meczu zapamiętałem szturmy Puskasa i spółki, zatrzymywane przez znakomitego bramkarza o polskich korzeniach, pana Turka. Bez niego i niesamowitego strzelca (facet potrafił uzyskać bramkę strzelając z końcowej linii boiska), Helmuta Rahna, zwycięstwo Niemców nie byłoby możliwe.
Rok 1954 podniósł mieszkańców RFN na duchu po straszliwej klęsce wojennej, a rok 1974 stanowił potwierdzenie sukcesu gospodarczego i społecznego, odniesionego przez Niemców od czasu berneńskiego meczu. Sam fakt, iż to właśnie Republice Federalnej powierzono organizację X Mundialu, stanowił wyraz ogromnego wzrostu pozycji Niemiec Zachodnich w świecie. Z dzisiejszej perspektywy parada szesnastu autokarów, które podczas turnieju woziły ekipy uczestniczące w mistrzostwach, mająca miejsce na Olympiastadion w Monachium tuż przed finałowym spotkaniem chłopców Helmuta Schöna z zespołem Rinusa Michelsa, może wydawać się zabawna, ale była ona wówczas świadectwem potęgi gospodarczej RFN, której dobitny wyraz stanowiły mercedesy noszące barwy państw uczestniczących w święcie futbolu. Sam mecz finałowy nie wzbudził entuzjazmu u polskich graczy, którzy owego dnia zasiedli na trybunach pięknej areny sportowej, na której dwa lata wcześniej niezapomniany Władysław Komar o włos zwyciężył faworyzowanych Amerykanów w olimpijskim konkursie pchnięcia kulą. I mieli rację, wszak okazał się on typowym meczem walki, o czym mogę zaświadczyć, jako że owo spotkanie wielokrotnie dane mi było zobaczyć. Holendrzy do dziś rozdzierają szaty i nie mogą pogodzić się z przegraną. Ówczesny kapitan Oranjes, skądinąd znakomity Johan Cruyff, do dziś uważa się za mistrza świata z roku 1974. Po gwizdku kończącym pierwszą połowę (Niemcy prowadzili wtedy 2:1) owa nieumiejętność pogodzenia się ze stanem spotkania stała się bardzo widoczną. Wim van Hanegem miast oddać piłkę sędziemu kopnął ją ze złością gdzieś na bok, na co arbiter jął go ganić. Wtedy za kolegą z zespołu ujął się Cruyff i... sędzia pokazał żółty kartonik kapitanowi Pomarańczowych. Dla mnie decyzja arbitra jest mocno kontrowersyjną, wszak na kartkę zasłużył właśnie van Hanegem, który na wskazania sędziego reagował pukaniem się w czoło, a kiedy ten był do niego odwrócony tyłem, zaszedł od tyłu Gerda Müllera i bezceremonialnie powalił go na ziemię. W tym spotkaniu pana Wima nie ukarano jednak w żaden sposób, natomiast w czasie II połowy ilekroć niemieckim zawodnikom, trenerom i działaczom wydawało się, iż Cruyff popełnił faul, tylekroć gospodarze żądali od arbitra, by ten pokazał kapitanowi przeciwników kolejną żółtą kartkę, a tym samym usunął go z płyty boiska. Bardziej kontrowersyjna była jedynie decyzja innego z sędziów, który w meczu Jugosławia-Zair został kopnięty przez Ilungę Mwepu i... pokazał czerwony kartonik innemu z Afrykanów! Tym sposobem Mwepu wystąpił w kolejnym meczu, tym razem przeciwko Brazylii, i znów zapisał się w kronikach X Mundialu, gdy w końcówce spotkania wykonał rzut wolny... nakazany przez sędziego piłkarzom z Ameryki Południowej! Widok obrońcy Zairu wyskakującego z muru ustawionego przed afrykańskim polem karnym i niemal nokautującego swym strzałem zdezorientowanego Brazylijczyka (w ostatniej chwili gość się uchylił, bo futbolówka szła prosto w jego twarz), stanowi dla mnie jeden z mocniejszych akordów owego turnieju. Podobnie tkwi w mojej pamięci sytuacja, która zdarzyła się w opisywanym przeze mnie meczu finałowym. Sporo już w niniejszym topicu napisaliśmy o skutecznych paradach Seppa Maiera. Mało kto jednak pamięta, że w drugiej połowie spotkania z Oranjes po dośrodkowaniu zawodnika holenderskiego golkiper Bayernu skierował piłkę pod poprzeczkę własnej bramki. Swojak jednak nie padł, wszak przy słupku czaił się Paul Breitner, który w wyskoku zażegnał efektowną główką nieoczekiwane niebezpieczeństwo. W razie, gdyby ów gol stał się faktem, Niemcy straciliby cenne prowadzenia. Tamtą akcją włochaty piłkarz z numerem 3 potwierdził rację Kazimierza Górskiego, który, zanim ów mecz się w ogóle rozpoczął, umieścił pana Paula w gronie wytypowanych przez siebie pięciu najlepszych graczy turnieju. Jeszcze jednak przed przerwą Breitner zabłysł, gdy, nie pytając kolegów o zgodę, zdecydował się wykonać rzut karny, nakazany przez arbitra przy stanie 1:0 dla Pomarańczowych (pana Paula dotąd do wykonywania jedenastek nie typowano). Z zimną krwią obrońca Bayernu, który wcześniej strzałami z dystansu efektownie pokonał podczas tego Mundialu bramkarzy Chile i Jugosławii, umieścił skórzaną kulę w niderlandzkiej bramce, choć dziś przyznaje, że nie wie, skąd wziął się wówczas u niego tak nagły przypływ odwagi.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #14

     
NELSON
 

kot bojowy
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 922
Nr użytkownika: 20.599

Zawód: EMIGRANT
 
 
post 9/10/2007, 19:36 Quote Post

Adamosie, chcilbym zwrocic Twoja uwage na jeden fakt.Wszystkie mecze wygralismy na tych mistrzostwach jedna bramka.3-2 Argentyna , 2-1 Wlochy, 1-o Szwecja, 2-1 Jugoslawia i 1-0 Brazylia.Wyjatek to 7-0 z Haiti, ale "Nieposkromione Lwy" odbiegaly poziomem znacznie.
Kazdy element gry byl nieslychanie wazny!Ciezkie boisko odebralo nasz najwiekszy atut, czyli szybkosc.Ja nie przecze,temy, ze Niemcy tego dnia dali sobie lepiej rade!Nawet watpliwosci co do bramki Mullera tego nie zmieniaja.
Kiedy Orly sa pytani o najciezszy mecz na tych mistrzostwach, to zgodnie odpowiadaja, ze ze Szwecja.Ponoc nawet dyzurny zapiewajlo,Adam Musial, nie mial sily w drodze powrotnej po meczu, aby rozbawiac kolegow.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #15

5 Strony  1 2 3 > »  
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej