Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Nasza Pierwsza Rewolucja
     
Lilla Weneda
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 782
Nr użytkownika: 80.562

Marcin Wozniak
 
 
post 16/09/2018, 13:15 Quote Post

Rewolucja społeczna

Po gruntownym przeczytaniu wielu tematów w tym dziale okazuje się, że bez względu na to czy zastanawiamy się nad wyginięciem H.N. początkami rolnictwa, mowy etc cały krążymy koło tematu rewolucji społecznej. Przejście od życia w stadach do grup rodzinnym i plemiennych umożliwiło wymianę i akumulację zdobytej wiedzy a w konsekwencji dalszy rozwój.Nie wiem niestety kiedy nastąpiła ta pierwsza rewolucja i jak można zbadać kiedy to się stało.
 
User is offline  PMMini Profile Post #1

     
marc20
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.395
Nr użytkownika: 80.503

Stopień akademicki: student
Zawód: student
 
 
post 16/09/2018, 14:44 Quote Post

Zdaniem prof. Richarda Wranghama było to opanowanie umięjetności pieczenia pożywienia na ogniu 0,5-2,0 mln lat temu.

Wkleję całe teksty,aby nie zniknęły z sieci:

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/na...mo-kucharz.read

QUOTE
Marcin Rotkiewicz: – W latach 80. powodzeniem cieszył się francuski film pt. „Walka o ogień”. Jego akcja rozgrywa się ok. 80 tys. lat temu, gdy tytułowy ogień stanowił być albo nie być dla naszych przodków. Ten obraz chyba dobrze pasuje do pańskiej teorii?

Prof. Richard Wrangham: – Z tą różnicą, że według mnie nasi przodkowie zaczęli posługiwać się ogniem już ok. 2 mln lat temu, co miało kolosalne konsekwencje dla ewolucji człowieka.

Najpierw ustalmy, kiedy i gdzie pojawili się nasi pierwsi niemałpi przodkowie?

Stało się to ok. 6–7 mln lat temu w Afryce. Wtedy rozdzieliły się linie rodowe naszych najstarszych przodków oraz szympansów – najbliższych małpich kuzynów człowieka. Jednak poza tymi dwoma faktami niewiele wiemy na temat ówczesnych wydarzeń. Możemy jedynie zgadywać, że nasz pierwszy niemałpi przodek wyglądał jak szympans, świetnie wspinał się po drzewach, ale również nieźle chodził na dwóch nogach. Niedługo później, ok. 4–5 mln lat temu, w Afryce wyewoluowały różne gatunki australopiteków. Także przypominające szympansy, za to dobrze chodzące na dwóch nogach oraz mające większe mózgi niż małpi kuzyni. Zapewne żyły one w kilkunastoosobowych grupach. Następnie, ok. 2,5 mln lat temu, na Czarnym Lądzie pojawia się Homo habilis.

To chyba pierwszy gatunek, który w swej nazwie zawiera słowo homo, czyli człowiek.

W systematyce rzeczywiście najczęściej zaliczany jest do rodzaju Homo (do którego należymy również my i inne, wymarłe już, gatunki), zatem można go nazwać pierwszym człowiekiem na Ziemi. Jednak część badaczy widzi w nim bardziej małpę. Ze skąpych znalezisk wiemy, że rozmiarami ciała i kształtem twarzy – m.in. wysuniętym pyskiem – przypominał szympansy. Miał też cechy anatomiczne umożliwiające bardzo sprawne poruszanie się po drzewach. Za to jego mózg był dwa razy większy niż u szympansów. Od małp i australopiteków różniło go coś jeszcze – wytwarzał kamienne narzędzia, które służyły m.in. do krojenia mięsa. Za ich pomocą w krótkim czasie dawało się pociąć na kawałki nawet duże zwierzę. Homo habilis był padlinożercą, być może również polował.

Włączenie do pożywienia mięsa, bo podstawę diety australopiteków stanowiły rośliny, było znaczącą zmianą. Jednak dopiero ok. 2 mln lat temu następuje ogromny skok – narodziny gatunku Homo erectus. I to jego bez większych wątpliwości możemy nazwać człowiekiem. Gdyby Homo erectus ubrać w garnitur i wypuścić dziś na ulice Nowego Jorku, raczej nikt by się nie zorientował, że mija go przedstawiciel innego gatunku.

Jak doszło do tak dużej zmiany?

Popularna hipoteza Człowieka-Łowcy głosi, że nasi przodkowie po to, by skutecznie polować, dzielić się jedzeniem i odganiać padlinożerców, musieli ściśle współpracować. Mięsożerność pomogła rozwinąć nasze ludzkie cechy – inteligencję, kooperację, przewidywanie itp.

Pana to nie przekonuje?

Nie, bo hipoteza ta jest pełna luk. Nie twierdzę wprawdzie, że polowanie nie przyczyniło się do rozwoju wspomnianych cech, ale zasadnicze znaczenie miał zupełnie inny czynnik. To ogień. Posługiwanie się nim doprowadziło do narodzin Homo erectus i jego następców. Na końcu tej drogi pojawił się Homo sapiens.

Co przede wszystkim dało posługiwanie się ogniem?

Homo erectus nie ma już cech anatomicznych wskazujących na umiejętność sprawnego chodzenia po drzewach i nocowania na nich. Oglądałem z bliska zbudowane z liści i gałęzi szympansie gniazda. Małpy przygotowują je w ciągu pięciu minut, pomagając sobie wszystkimi czterema kończynami. Nam zajęłoby to nieporównanie więcej czasu i stanowiło nie lada wyzwanie. Homo erectus nocował więc na ziemi, ale odstraszyć liczne drapieżniki mógł jedynie za pomocą ognia.

Nasi przodkowie zapewne polowali również metodą zabiegania ofiary na śmierć. Potrafili gonić zwierzęta nawet przez kilkadziesiąt kilometrów, aż te padały z wyczerpania. Żeby coś takiego robić w ostrym afrykańskim słońcu, musieli pozbyć się m.in. owłosienia. Jednak w nocy trzeba było się ogrzać – jak to zrobić inaczej niż przy ognisku? To wszystko są ewidentne korzyści z opanowania ognia, ale nie najważniejsze. To, co najbardziej nas odmieniło, to pieczenie na ogniu żywności (gotowanie doszło zapewne później).

Czy mamy dowody używania ognia już 2 mln lat temu?

Moim zdaniem dysponujemy mocnymi, choć nie stuprocentowymi dowodami na posługiwanie się ogniem już ok. miliona lat temu – znaleziono je np. na stanowisku archeologicznym Gesher Benot Ya’aqov w Izraelu, datowanym na 790 tys. lat. Dużo starszych śladów palenisk na razie brak.

Skoro nie ma dowodów archeologicznych, na czym opiera pan swoją teorię?

Na ludzkiej anatomii. Australopiteki były roślinożercami, Homo habilis padlinożercą i być może myśliwym wzbogacającym wegetariańską dietę mięsem, natomiast Homo erectus to już raczej świetny łowca. Tyle tylko, że budowa anatomiczna tego ostatniego oraz jego ewolucyjnych następców, czyli m.in. małe szczęki i zęby, krótki przewód pokarmowy – wskazują na ewidentny brak przystosowania zarówno do diety złożonej wyłącznie z surowych roślin, jak i opartej na surowym mięsie.

Co to oznacza?

Że tak jak krowy przystosowały się do jedzenia trawy, lwy mięsa, a pchły picia krwi, tak człowiek ok. 2 mln lat temu anatomicznie przystosował się do jedzenia poddanych termicznej obróbce pokarmów – zarówno roślinnych jak i zwierzęcych.

Co mu to dało?

Mówiąc w dużym skrócie: wysoka temperatura „rozbija” cząsteczki m.in. skrobi i białek, dzięki czemu nasze enzymy trawiennie mają do nich dużo łatwiejszy dostęp. Wie pan, dlaczego wolimy świeże pieczywo od czerstwego? Bo cząsteczki skrobi zawarte w chlebie czy bułkach „rozbite” dzięki wysokiej temperaturze już po jednym dniu wracają do stanu wyjściowego i stają się trudniej strawne.

Warto też sobie uświadomić, że w naszym organizmie zachodzą dwa procesy trawienia – pierwszy kończy się w jelicie cienkim, drugi odbywa w jelicie grubym, które jest skolonizowane przez ok. 400 gatunków bakterii i pierwotniaków. One też są głodne i jedzą dużo – w przypadku węglowodanów oddają naszemu organizmowi tylko 50 proc. energii, a z białek zero. Jeżeli więc chce się sprawdzić, ile dokładnie kalorii przyswaja nasz organizm, trzeba zajrzeć na koniec jelita cienkiego.

Można to zrobić?

Tak, pomocni okazali się pacjenci z usuniętym jelitem grubym. Dzięki temu daje się dokładnie porównać to, co zjedzą, z tym, co wydalą. I te badania niezbicie dowodzą, że to samo jedzenie poddane obróbce termicznej jest łatwiej strawne i dostarcza organizmowi więcej kalorii niż surowe.

Dobrym przykładem są kurze jajka. Jeden z wielkich dietetycznych mitów głosi, że surowe są znacznie lepsze niż gotowane. Guru amerykańskich kulturystów Vince Grronda zalecał zjadanie nawet do 36 surowych jajek dziennie. Tymczasem plemiona łowiecko-zbierackie zawsze preferują je w postaci gotowanej. I mają rację, bo badania belgijskich naukowców wykazały, że nawet połowa białka surowych jaj nie ulega strawieniu przez organizm człowieka, podczas gdy w przypadku gotowanych strawność sięga 94 proc.

Kilka lat temu namówiłem prof. Stephena Secora z University of Alabama, by sprawdził, jak pytony będą sobie radzić z mięsem poddanym obróbce. Okazało się, że energetyczny koszt trawienia mielonego, jak i gotowanego mięsa wołowego był o ponad 12 proc. mniejszy. Gdy natomiast wężom podano ugotowany i zmielony stek, na trawienie zużywały one ponad 23 proc. energii mniej. Jedząc hamburgera można naprawdę sporo zaoszczędzić.

Czy zwierzęta też wolą jedzenie gotowane od surowego?

Małpy, psy i myszy chętniej je wybierają. Brałem udział w eksperymencie z szympansami, w którym sprawdziliśmy 5 produktów. Okazało się, że małpy tak samo lubiły gotowane i surowe jabłka oraz pataty. Natomiast zdecydowanie preferowały poddane obróbce termicznej marchew, słodkie ziemniaki i wołowinę. Ciekawe jest to, że żyjące w naturze szympansy też szukają pożywienia zmienionego pod wpływem temperatury – gdy przez sawannę przejdzie ogień, wygrzebują upieczone nasiona pewnego drzewa, których w postaci surowej nigdy nie jadają.

Człowiek nie byłby w stanie przetrwać na diecie złożonej wyłącznie z surowego jedzenia?

Absolutnie nie, choć są tacy, którzy uważają, że skoro szympansy i goryle jedzą surowiznę, to jest to naturalne pożywienie człowieka. W ramach tzw. Projektu Gissen przebadano 513 osób żyjących na diecie składającej się w 70 proc. z produktów nieprzetworzonych termicznie. Po pewnym czasie spadek wagi u tych ludzi wyniósł średnio ponad 10 kg. Ponad połowa pań doświadczyła też czasowej utraty płodności. Nie znamy ani jednej ludzkiej społeczności, w której nie gotowano by lub nie pieczono jedzenia. To jedna z najbardziej uniwersalnych cech człowieka.

Czy pieczone jedzenie nie jest jednak mniej zdrowe? Zniszczeniu ulegają np. niektóre witaminy?

To prawda. Np. kilka lat temu okazało się, że w trakcie przemysłowej produkcji chipsów powstaje rakotwórczy akrylamid. Niezdrowe są również związki chemiczne pojawiające się podczas grillowania i smażenia. Jednak jemy przetworzoną termicznie żywność od bardzo dawna i dlatego nasz organizm do pewnego stopnia uodpornił się na te toksyny. Dlatego szkodzą one znacznie bardziej laboratoryjnym szczurom niż nam.

Podsumujmy zatem: co konkretnie dała naszym przodkom termiczna obróbka jedzenia?

Dzięki zmniejszeniu wielkości żołądka i jelit zaoszczędziliśmy aż 10 proc. dziennego zużycia energii. Także znacznie więcej kalorii wydobywaliśmy z jedzenia. M.in. dlatego doszło do tak spektakularnego rozwoju najbardziej „paliwożernego” organu – mózgu. Zużywa on aż 20 proc. energii – to prawie dwa razy więcej niż u innych naczelnych – choć stanowi jedynie 2,5 proc. masy ciała. No i zyskaliśmy czas: szympansy po przebudzeniu zjadają obfity posiłek – ok. 1,5 kg owoców. Następnie czekają, aż w żołądku zrobi się miejsce i niemal nieustannie dopełniają go, aż znów położą się spać. Przez połowę dnia żują pokarm roślinny, by go rozdrobnić i uczynić łatwiej strawnym. My jemy szybko – średnio poświęcamy na to godzinę dziennie.

Jednej rzeczy zatem nie rozumiem. Homo habilis stanowił etap pośredni pomiędzy roślinożernymi australopitekami a podobnymi do nas Homo erectus. Nie używał ognia, ale wzbogacił dietę mięsem, które w postaci surowej nie jest lekkostrawne. Co mu to dało?

A pamięta pan, że to właśnie Homo habilis zaczął jako pierwszy używać kamiennych narzędzi? Mięso może być bardzo wartościowym pokarmem, jeśli uczyni się je łatwiejszym do strawienia. Można do pewnego stopnia zrobić to bez pomocy ognia – zmiękczając i rozdrabniając np. tłuczkiem. Nie przez przypadek jemy tatara, a nie po prostu ukrojony kawał wołowiny. Zakładam, że Homo habilis nauczył się robić coś podobnego używając kamieni.

Jeden z moich ulubionych eksperymentów na poparcie tej tezy przeprowadzili japońscy uczeni. Karmili laboratoryjne szczury nadmuchaną powietrzem karmą (tak jak nadmuchuje się np. chrupki kukurydziane). Zwierzęta znacznie szybciej przybywały na wadze niż pobratymcy jedzący tę samą, ale twardą karmę, wymagającą gryzienia i przeżuwania. Przyczyna tego zjawiska jest prosta – trawienie bardziej miękkich pokarmów pochłania mniej energii.

Rozumiem, że w ślad za zmianą diety idą nie tylko poważne modyfikacje anatomii, ale i zachowania. Co ogień pod tym względem zmienił?

Fakt, że goryle jedzą głównie zielone części roślin, a szympansy zdecydowanie preferują owoce (i z rzadka mięso), powoduje istotne różnice w zachowaniach społecznych obydwu gatunków. U przodków człowieka pod wpływem nowej diety zaszły znacznie radykalniejsze zmiany. Przede wszystkim pojawił się podział pracy.

Na czym polegał?

Jesteśmy absolutnie wyjątkowym gatunkiem naczelnych, gdyż w społecznościach łowiecko-zbierackich jednostka nie zależy wyłącznie od tego, co sama zbierze, ale cały czas korzysta z pokarmu dostarczanego przez partnera. Gdybyśmy nie wykorzystywali ognia do przygotowywania strawy, zachowywalibyśmy się jak nasi małpi kuzyni – jedzenie byłoby aktywnością niemal całkowicie indywidualną. Tymczasem nasi przodkowie musieli spożywać mieszany pokarm, roślinno-zwierzęcy, by dostarczyć organizmowi wszystkich niezbędnych składników. Mężczyźni polowali, a kobiety zbierały, głównie pokarm roślinny, który wymagał czasochłonnej obróbki termicznej. Zaczęły więc gotować dla swoich partnerów – ci wiedzieli zaś, że jak wrócą z polowania, nawet nieudanego, to czeka na nich ciepła strawa. Gotujące dla mężczyzn kobiety i wieczorny posiłek to zjawiska uniwersalne dla wszystkich kultur.

Kobieta nie mogłaby być samowystarczalna?

Mogłaby, ale moja hipoteza jest taka, że oprócz upolowanego mięsa mężczyzna dawał jej ochronę przed innymi samcami, którzy mogli zabrać zgromadzone przez nią jedzenie.

Takie są korzenie instytucji małżeństwa?

Wygląda na to, że to żołądek skłania mężczyzn do małżeństwa, a kobiety pcha ku niemu potrzeba ochrony. Wśród ludu Tiwi żyjącego na dwóch wyspach u wybrzeży Australii 80 proc. pierwszych małżeństw młodzi mężczyźni zawierają ze starszymi kobietami, wśród których wiele jest w wieku pomenopauzalnym. I są szczęśliwi, bo wreszcie ma ich kto nakarmić. Spłodzić dziecko mogą z kimś innym. O seks w takich łowiecko-zbierackich kulturach jest znacznie łatwiej niż o jedzenie. Dlatego w oczach mężczyzny nieporównanie większą zdradą partnerki jest nakarmienie innego faceta niż pójście z nim do łóżka.

Co jeszcze zmieniło gotowanie?

Spanie przy jednym ognisku, współpraca podczas zdobywania jedzenia i dzielenia się nim na pewno mocno wpłynęły na ewolucję człowieka. Tu znów jesteśmy jedynym gatunkiem, który potrafi w spokoju wspólnie jeść. Gdy wśród szympansów pojawi się jakiś smakowity kąsek, natychmiast wybuchają straszne awantury.

A czy jakieś nauki płyną z pańskiej teorii dla nas, ludzi żyjących w krajach, w których dostęp do żywności przestał być problemem?

Musimy pamiętać, że nasz organizm jest biologicznie przystosowany do przetworzonej żywności. Dlatego tak ją uwielbiamy i w momencie, gdy stała się łatwo dostępna, ten ewolucyjny bagaż zaczął nam potwornie ciążyć. Dziś to nie brak jedzenia może nas zabić, ale jego nadmiar. Przestrzegałbym także przed opieraniem diety na informacjach o kaloryczności produktów znajdujących się na opakowaniach. Są one w większości nieprawdziwe.

Jak to?!

Kaloryczność liczy się starą metodą – spala się pokarm w tzw. bombie kalorymetrycznej i sprawdza, ile energii się wydzieliło. Z tego punktu widzenia gotowana i surowa marchewka to to samo. Metoda ta w ogóle nie uwzględnia, ile kalorii potrafi przyswoić nasz organizm z danego produktu dzięki temu, że został on poddany obróbce termicznej. Nie bierze się pod uwagę także tego, ile energii zużyjemy na trawienie oraz jaką jej część pochłoną mikroby żyjące w jelicie grubym.

Dlaczego nie uwzględnia się tych bardzo ważnych czynników?

Od lat trwają dyskusje na ten temat, ale zawsze pada ten sam argument, że nowy system byłby zbyt skomplikowany do wprowadzenia i niezrozumiały dla zwykłych ludzi. Pozostajemy zatem nadal przy prostej, ale wprowadzającej w błąd metodzie obliczania kaloryczności produktów.

Na koniec chciałbym zapytać o Karola Darwina. Przyjął on bardzo trafnie, mimo zupełnego braku danych archeologicznych, że człowiek narodził się w Afryce. Czy Darwin zdawał sobie również sprawę z ogromnej roli, jaką odegrał ogień w naszej ewolucji?

I tak, i nie. Tak, bo nazwał umiejętność rozniecania ognia największym odkryciem w historii ludzkości, nie licząc języka. Nie, ponieważ jego zdaniem był to bardzo późny wynalazek człowieka.



Za tydzień prof. Daniel Lieberman odpowie na pytanie, czy człowiekowi udało się zatrzymać ewolucję i jaka przyszłość czeka gatunek Homo sapiens.


Prof. Richard Wrangham – światowej sławy brytyjski antropolog i badacz zachowań szympansów, uczeń Jane Godall. Od wielu lat pracuje i wykłada na Uniwersytecie Harvarda oraz współkieruje stacją badawczą w parku narodowym Kibale w Ugandzie.

Fragment najnowszej książki prof. Richarda Wraghama „Walka o ogień”, która ukazała się właśnie w polskim przekładzie.

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/na...-czlowieka.read


Fragment książki Richarda Wranghama pt. „Walka o ogień. Jak gotowanie stworzyło człowieka”


Kucharz na ślubnym kobiercu

Koń jako zwierzę domowe jest ekonomicznie zależny. [...] To samo powtarza się z ciężko pracującymi kobietami; to, co otrzymują, nie zależy od ich własnej pracy, lecz od władzy i woli innej osoby. Kobiety są ekonomicznie zależne i zależność ta dotyczy zarówno całego rodzaju niewieściego, jak i każdej jednostki poszczególnie.
Charlotte Perkins Galman, Kobieta a stan ekonomiczny: studya nad ekonomicznym stosunkiem mężczyzny do kobiety, jako ważnym czynnikiem ewolucyi społecznej

Wieczorny posiłek przygotowany przez kobietę zaspokaja potrzeby jej i jej dzieci. Służy także jej mężowi, który, mając pewność, że czeka nań coś do jedzenia, może zająć się tym, na co ma ochotę. I choć taka sytuacja przynosi pożytki obu płciom, to szczególnie dogodna jest dla mężczyzny. Dlaczego zatem kobieta dla niego gotuje?

By znaleźć odpowiedź, przyjrzyjmy się bliżej właściwościom przetworzonej termicznie żywności, pozwala to bowiem z odmiennej perspektywy spojrzeć również na naturę małżeństwa i ludzkich społeczeństw. Otóż okazuje się wówczas, że przyczyny, dla których kobiety i mężczyźni wiążą się w pary, są nieco bardziej złożone, niż wskazywałyby tradycyjne koncepcje konkurencji o partnera seksualnego oraz zainteresowania obu płci efektami pracy drugiej. Okazuje się też – co nie jest zbyt miłym wnioskiem – że fakt, iż to kobieta gotuje dla mężczyzny, co w naszym gatunku stanowi w zasadzie kulturową normę, jest prostą konsekwencją systemu patriarchalnego. Mężczyźni wykorzystują swoją władzę, by zrzucić na kobiety zajęcia domowe, nawet jeśli one wolałyby, aby było inaczej.

Nie ulega wątpliwości, że wszędzie to kobiety gotują dla swoich mężów. W roku 1973 George Murdock i Catarina Provost, para antropologów zainteresowanych różnicami płciowymi, sporządziła dla stu osiemdziesięciu pięciu kultur zestawienie obejmujące pięćdziesiąt form aktywności produkcyjnej. Gotowanie okazało się najbardziej „kobiecym” ze wszystkich zajęć, wyprzedzając nieco obróbkę produktów roślinnych i przynoszenie wody(…)Ten ogólnoświatowy wzorzec znajduje odzwierciedlenie również w języku angielskim. Słowo lady pochodzi od staroangielskiego hlaefdige, co oznacza „zagniatający chleb”, natomiast lord od hlaefweard – „strażnik chleba”(…)

Taki model relacji społecznych najczęściej wyjaśniany bywa za pomocą koncepcji wzajemnych korzyści, zgodnie z którą obie płci czerpią pożytki z takiej współpracy. Wiele szczęśliwych małżeństw mogłoby to zresztą potwierdzić. To jednak tłumaczenie bardzo powierzchowne, jako że uciekamy w ten sposób od kwestii zasadniczej, a mianowicie od pytania, dlaczego nasz gatunek w ogóle wytworzył organizację społeczną opartą o gospodarstwo domowe, jak również, dlaczego ta instytucja społeczna bardzo często przybiera postać wyzysku kobiet. (…)

Pozostałe naczelne na ogół, kiedy cokolwiek znajdą, zjadają to na miejscu. Łowcy-zbieracze postępują inaczej – znoszą jedzenie do obozowiska, gdzie jest ono przetwarzane i przyrządzane. Obie te czynności łączą się z konkretną pracą, a w obozowisku pracę można komuś zaoferować i wymienić. Być może zatem to właśnie gotowanie sprawiło, że wymiana społeczna (ekonomia gospodarstwa domowego) zastąpiła indywidualne zdobywanie pożywienia. Tak sądzi na przykład archeolożka Catherine Perlès: „Każdy akt kulinarny to projekt od samego początku społeczny. Gotowanie położyło kres samowystarczalności jednostki”. Tam, gdzie pojawia się gotowanie, pojawia się produkt, który można mieć, a także dać komuś albo ukraść. Zanim zaczęliśmy gotować, jedliśmy podobnie do szympansów – była to czynność indywidualna. Wraz z zaprzęgnięciem ognia do pracy zebraliśmy się wokół ogniska i podzielili obowiązkami. (…)Michael Symons, autorytet w dziedzinie historii kulinarnej, również sądzi, że gotowanie promowało międzyludzką współpracę, a to poprzez mechanizm dzielenia się: ten, kto przygotowuje posiłek, później go dzieli. W tym sensie gotowanie jest dla Symonsa „początkiem wymiany i handlu”.(…)

Zauważmy jednak, iż hipoteza, jakoby doglądanie ognia, spożywanie posiłków i dzielenie się żywnością bezwzględnie wymagały współpracy, jest w sposób oczywisty fałszywa. Alexander Selkirk, czyli pierwowzór Robinsona Crusoe, kiedy uratowano go w roku 1709, po czterech latach samotności na wyspie Juan Fernandéz na środku Pacyfiku, był w świetnej formie. Znamy też (wspominałem już o nich) liczne przykłady kombatantów, którzy po zakończeniu działań wojennych ukrywali się w dziczy i przez lata sami sobie gotowali – po II wojnie światowej niejaki Shoichi Yokoi spędził w ten sposób na wyspie Guam 28 lat, odnaleziono go dopiero w roku 1972. W niektórych wspólnotach łowiecko-zbierackich – na przykład u Tiwi z północnej Australii – kobiety same troszczą się o żywność i opał, same też, bez najmniejszej pomocy ze strony mężów, rozpalają ogień i przygotowują posiłki. Z kolei mężczyźni (i to zarówno łowcy-zbieracze, jak i najzupełniej współcześni i cywilizowani Amerykanie), wybierają się czasem na samotne, wielodniowe wyprawy łowieckie, podczas których sami dla siebie gotują. Przykładów takiej samowystarczalności podać można tak wiele, że teza, jakoby gotowanie wymuszało kooperację, staje się co najmniej mocno dyskusyjna.

Dlaczego zatem „projekt kulinarny” (by odwołać się do języka Catherine Perlès) tak często istotnie bywa aktem społecznym, skoro, jak pokazaliśmy, wcale nie musi tak być? Przygotowana żywność rzeczywiście stwarza możliwości współpracy, ale zarazem naraża gotujących na wyzysk. Dalej – przygotowanie posiłków zajmuje dużo czasu, więc samotny kucharz może nie być w stanie bronić swoich wytworów przed zdeterminowanymi złodziejami (na przykład zgłodniałymi i niedysponującymi własnymi zapasami żywności mężczyznami). Wiązanie się w pary rozwiązuje te problemy – mąż to dla kobiety gwarancja, że inne samce nie skradną zebranej przez nią żywności, z kolei żona to dla mężczyzny pewność, że wieczorem będzie na niego czekał posiłek. W tym ujęciu gotowanie należy uznać za podstawę prostych relacji quasi-małżeńskich, albo też przyjąć, że utrwaliło ono i wzmocniło wcześniej już istniejące formy związków, do których powstania przyczyniły się polowanie oraz rywalizacja o partnera seksualnego. Niezależnie od tego, który z tych wariantów zaakceptujemy, efekt jest ten sam – prymitywny, gangsterski niemal chwyt polegający na tym, że mężowie wykorzystują więzi łączące ich z innymi mężczyznami, członkami tej samej wspólnoty, by „ochraniać” swoje żony przed rabunkiem, za co te odwdzięczają się, przygotowując im posiłki. Wiele korzyści ze wspólnego gospodarstwa domowego, takich jak produkty dostarczane przez mężczyzn, wzrost wydajności pracy i powstanie sieci relacji społecznych ułatwiającej wychowanie dzieci, to tylko dodatki, efekt uboczny, chciałoby się powiedzieć, rozwiązania podstawowego problemu, a ten był dość prosty: kobiety potrzebowały męskiej ochrony przede wszystkim dlatego, że zajęły się gotowaniem. Mężczyźni wykorzystali swoją pozycję społeczną, by osiągnąć dwa cele: po pierwsze zagwarantować kobietom, że nie będą tracić zebranego i przygotowanego przez siebie pożywienia, a po drugie zagwarantować sobie wieczorny posiłek. Warunkiem osiągnięcia tego drugiego celu było zrzucenie gotowania na kobiety.

Spójność tej teorii potwierdza choćby banalna skądinąd obserwacja, że gotowanie jest czynnością długotrwałą i rzucającą się w oczy. W buszu widok unoszącego się znad ogniska dymu, a nawet sam zapach, z daleka już zdradzają miejsce, gdzie ktoś gotuje. Jeśli komuś zależy (bo na przykład jest głodny), łatwo namierzy kucharza przy pracy. Nietrudno sobie wyobrazić, jak w praktyce musiało to wyglądać na przykład u Homo erectus. Ponieważ samice były mniejsze i fizycznie słabsze, nieustannie groziło im niebezpieczeństwo ze strony despotycznych, domagających się jedzenia samców. Ochronę przed próbami wyłudzenia, wykradnięcia czy wręcz wymuszenia jedzenia przez obce samce mógł dać samicy wyłącznie szczególnie bliski związek z własnym samcem, który bronił jej pokarmowych zdobyczy, a na dodatek przynosił mięso. Takie więzi okazały się na tyle istotnym czynnikiem przetrwania dla obu płci, że doprowadziły do wyewoluowania u naszych przodków tej szczególnej psychiki, która ukształtowała – i po części nadal kształtuje – relacje damsko-męskie.(…)

W społeczeństwach, gdzie nie ma restauracji ani supermarketów, potrzeba posiadania żony może przywieść mężczyznę do zaiste desperackich kroków. U Innuitów kobieta w zasadzie nie dostarcza kalorii, ale dzięki temu, że gotuje, szyje ciepłą odzież, suszy ją przy ogniu i wykonuje całą resztę domowych czynności, jej praca ma równie kluczowe znaczenie. W tym surowym świecie mężczyzna nie mógłby jednocześnie zajmować się polowaniem i przygotowywaniem posiłków. Trudno się dziwić, że w takich warunkach wdowcy i kawalerowie urządzają wyprawy na terytoria sąsiadów, żeby porywać kobiety (nawet jeśli ich mężów trzeba w tym celu pozabijać). I trudno się też dziwić, że obawa o własne kobiety zdeterminowała w eskimoskiej kulturze stosunek do obcych – nieznajomych zabijano, zanim zdążyli wyjaśnić, co ich sprowadza.

Przy tym kradzież żon nie ma nic wspólnego z seksem: „Przyczyną porwań kobiet jest konieczność posiadania kogoś, kto zajmie się domem”, jak pisze etnograf David Riches. Z podobnych powodów, o czym wiemy z kolei od Oosterwala, porywano kobiety na Nowej Gwinei, gdzie rola żon polegała na dostarczaniu sago. Niemniej w obu wypadkach świadczenia seksualne stanowiły tylko dodatek – na Nowej Gwinei mężczyźni chcą urządzać wielkie uczty i potrzebują do tego kobiet, które muszą zapewnić jedzenie na te imprezy. Stąd rajdy na terytoria sąsiadów i porywanie kobiet, które natychmiast zapędzane są do pracy przy sago. Podobny mechanizm można było zauważyć w bardzo wielu małżeństwach u Tiwi. Tu, jak pamiętamy, obowiązuje poligamia, a to zwykle oznacza, że starsi monopolizują dostęp do młodych kobiet. U tego akurat plemienia efekt był taki, że ponad 90 procent pierwszych żon, jakie brali sobie mężczyźni, było to znacznie starsze od nich wdowy, nieraz nawet ponad sześćdziesięcioletnie. W tym wieku kobieta nie może już mieć dzieci, trudno też mówić o seksualnej atrakcyjności, ale młodzi mężowie i tak byli wniebowzięci – wreszcie ktoś ich regularnie karmił! Z Tiwi sąsiadują Groote Eylandt. U tego plemienia panuje obyczaj, że dorosłym kawalerom daje się na usługi młodych, kilkunastoletnich chłopców, których zadaniem jest wykonywanie prac domowych. Ci młodzieńcy zwani są „chłopcami-niewolnikami”. Rola kobiet w tej kulturze odbierana jest zapewne podobnie – to niewolnice.

Porywanie żon przez Innuitów i Tiwi to oczywiście przypadek krańcowy, nawet wśród wspólnot łowiecko-zbierackich, ale we wszystkich tego typu społecznościach posiadanie żony jest dla mężczyzny wyjątkowo ważne. Jane Collier i Michelle Rosaldo podają jeszcze jedno wyjaśnienie tej uniwersalnej reguły – status społeczny. Ich zdaniem żona podwyższa status mężczyzny, ponieważ jako człowiek żonaty po pierwsze nie musi już nikogo prosić o jedzenie, a po drugie, sam może zacząć zapraszać gości. Żonaty też zwykle lepiej się odżywia, choćby z tego powodu, że mąż je przed żoną i może sobie wybrać lepsze kąski (jak opisał to Michael Symons, „mężczyźni wymagają od kobiet bezinteresownej szczodrości”). Inna forma faworyzowania żonatych to dość powszechnie występujące w tego typu małych społecznościach różne żywieniowe tabu, które sprawiają, że pewne (atrakcyjniejsze, jak łatwo się domyślić) potrawy dla kobiet i kawalerów są praktycznie niedostępne. I jak tu się dziwić, że stosunek kobiet do małżeństwa w kulturach łowiecko-zbierackich często daleki jest od entuzjazmu – będąc żoną, kobieta musi żywić swojego męża, musi zatem pracować znacznie ciężej, niż gdyby pozostała panną.

Małżeństwo w kulturze łowiecko-zbierackiej nie jest instytucją sprawiedliwą dla kobiet. To fakt. Ale faktem jest również, że gotowanie dla mężczyzn daje im też do ręki pewną broń. „Umiejętność prowadzenia gospodarstwa to nie tylko czynnik decydujący o przetrwaniu, ale też sposób na wymuszenie dobrego i sprawiedliwego traktowania” – tak pisała Phyllis Kaberry o losie australijskich Aborygenek. Jeśli kobieta źle gotuje, mężczyzna może ją zbić, nakrzyczeć na nią, przegnać z domu albo zniszczyć jej rzeczy. Jednak na coś takiego ona może odpowiedzieć, odmawiając przygotowywania posiłków, albo wręcz grożąc odejściem. Takie kłótnie często zdarzają się młodym parom, bowiem aborygeńskie pary z dłuższym stażem zwykle potrafią wypracować pewien kompromis, polegający z reguły na tym, że kobiety starają się najlepiej, jak mogą, gotując dla mężów, a oni ten wysiłek doceniają. Z tej właśnie przyczyny zamężne kobiety w społecznościach łowców-zbieraczy nie są zwykle traktowane źle, a wielu etnografów uważa wręcz, że mają wyższy status i dysponują większą autonomią niż w wielu innych kulturach.

Catherine Perlès miała rację, pisząc, że gotowanie położyło kres samowystarczalności jednostek. Oczywiście samo gotowanie nie musi być aktywnością społeczną, ale kobieta potrzebuje mężczyzny, by ochraniał jej żywność, potrzebuje także wspólnoty, by wsparła go w razie potrzeby. Mężczyzna z kolei jest zależny od kobiety, bo to ona go karmi, i zależy też od innych mężczyznach, którzy muszą wiedzieć, że to „jego” kobieta. Bez takiej sieci społecznych relacji definiujących normy społeczne i wymuszających ich przestrzeganie, gotowanie wprowadziłoby do naszego świata jedynie chaos.

Nie da się oczywiście dziś ustalić, jak dużo czasu minęło od wynalezienia gotowania do zaniku samowystarczalności. Teoretycznie jednak taki zapewniający ochronę system łączenia się pary mógł wyewoluować całkiem szybko. Zacznijmy jednak od tego, że pierwsi kucharze nie byli współczesnymi łowcami-zbieraczami. O ich życiu wiemy zresztą zbyt mało, by móc rzetelnie ocenić, jak wpłynęło opanowanie ognia na ich organizację społeczną. Nie wiemy wreszcie, czy – albo w jakim stopniu – w czasach, gdy zaczęło się gotowanie, nasi przodkowie władali już językiem, język zaś do dziś jest podstawowym narzędziem egzekwowania norm kulturowych (a przy okazji ułatwia kobietom wskazanie złodzieja żywności). Nie ulega jednak wątpliwości, że trzy kluczowe elementy, które, jak wskazałem wyżej, znajdujemy w społecznościach łowców-zbieraczy: mężczyźni/strażnicy żywności, kobiety/dostawcy żywności i szacunek dla cudzej własności, występują także u niektórych zwierząt, a jeśli tak, to prymitywna wersja współczesnego systemu ochrony żywności mogła wyewoluować wśród pierwszych kucharzy stosunkowo wcześnie.

Spójrzmy choćby na gibony, bo na przykładzie tego gatunku bardzo dobrze można się przekonać, jak w świecie zwierząt samce stają się „strażnikami żywności”. Te niewielkie nadrzewne małpy żyją w parach i są zwierzętami terytorialnymi. Kiedy dwie pary gibonów spotkają się na drzewie na granicy terytoriów, samce wręcz rzucają się sobie do gardeł. Samica zwycięzcy ma później dla siebie więcej i lepszego jedzenia. Takich przykładów zdobywania i pilnowania żywności można zresztą znaleźć w świecie zwierząt bardzo dużo, natomiast model „samic-dostawców żywności” jest wyjątkowo rzadki. Jednym z nielicznych przykładów jest tropikalny owad wodny Phoreticovelia disparata (daleki kuzyn pluskwy domowej). Samce tego gatunku są mniejsze od samic i jeżdżą na ich grzbietach. Siedzą w tym miejscu, bowiem właśnie na grzbiecie mieszczą się u samic gruczoły wydzielające specjalną woskową substancję, która służy wyłącznie do tego, by karmić samca (a przynajmniej do tej pory naukowcom nie udało się odkryć żadnego innego jej zastosowania). To zachowanie długo było zagadką dla entomologów, wreszcie szwedzcy badacze przeprowadzili eksperyment, w którym niektórym samcom uniemożliwiono żywienie się wydzieliną samic. Jak się okazało, bardzo szybko zaczęły kraść samicom zdobywane przez nie jedzenie. Zdaniem naukowców, którzy odkryli te dziwaczne relacje, samicom najwyraźniej bardziej opłaca się karmienie samców (i wożenie ich na grzbiecie) niż sytuacja, w której zabiera się im ich zdobycz. Może też wydzielina zawiera te składniki, które samicy są zbędne. W każdym razie taki system musiał wyewoluować po to, by utrudnić samcom przeszkadzanie samicom w odżywianiu się. Innymi słowy, panie karmią tu panów w nagrodę za dobre sprawowanie – czy czegoś nam to nie przypomina?

Trzeci z wymienionych wyżej czynników, czyli męski (a raczej samczy w tym, przypadku) „szacunek dla cudzej własności”, występuje w naturze o wiele częściej niż karmienie samców przez samice. Bardzo interesującego przykładu działania tej reguły dostarczyły obserwacje konkurencji o partnerkę seksualną wśród pawianów z pustynnych okolic Morza Czerwonego. Obce samce pawianów bardzo zaciekle walczą o samice, ale w gronie „znajomych” żaden samiec nie ingeruje w istniejące już związki. Zoolog Hans Kummer zdołał zademonstrować ten fakt eksperymentalnie. Najpierw schwytał dwa dzikie samce (należące do tego samego stada). Następnie wykrył, który z nich jest osobnikiem dominującym – w tym celu wystarczy położyć coś do jedzenia i patrzeć, który pierwszy sięgnie. Potem wpakował samce do osobnych klatek, dbając jednak, by mogły się widzieć, a następnie wpuścił pochodzącą z innego stada samicę do klatki niższego rangą samca. Ten dość szybko ją pokrył, potem samiczka zaczęła go iskać, jednym słowem zwierzęta się zaakceptowały i wytworzyła się między nimi więź. Dominujący samiec wszystko widział, ale będąc zamkniętym w innej klatce, nic nie mógł zrobić.

Wtedy właśnie zaczęła się najważniejsza część eksperymentu –dominujący samiec został przeniesiony do klatki, w której właśnie trwał miesiąc miodowy nowo powstałej pary. Zaledwie godzinę wcześniej relacje między samcami były oczywiste i wyższy rangą nie miał żadnych skrupułów, pierwszy sięgając po jedzenie. Teraz jednak sytuacja wyraźnie się zmieniła i nie było po nim widać najmniejszej chęci konkurowania o samicę, zupełnie tak, jakby szanował cudze „prawo własności” (do samicy). Bardzo interesujące wrażenie robi film z eksperymentu, na którym widać, jak usilnie dominujący osobnik stara się nie spoglądać w stronę „kolegi” – najpierw z autentyczną fascynacją gapił się na kamyk leżący u jego stóp, potem zaczął go toczyć i podrzucać, a następnie wpatrywał się w chmury, jakby nie mógł nacieszyć się pogodą. Jedyna rzecz, na którą nie spojrzał, to dwa pawiany, które dopiero co spółkowały na jego oczach. Kiedy w identycznym eksperymencie Kummera brały udział dwa nieznające się wcześniej samce, o żadnym „poszanowaniu prawa własności” nie było mowy. Zatem przynajmniej u pawianów to wcześniejsza więź między samcami decyduje o kształcie ich późniejszych relacji.

Tak więc u zwierząt pilnowanie żywności, dostarczanie żywności przez samice i „poszanowanie cudzej własności” wiąże się z konkurencją między samcami o dostęp do samic (czyli o seks). Jednak tylko u ludzi wyłoniło się z tego gospodarstwo domowe. Musi istnieć zatem coś, co odróżnia nas od innych gatunków –moim zdaniem tą wyróżniającą cechą naszego gatunku jest konieczność ochrony kobiet przed tymi, którzy próbują odebrać im zbieraną przez nie żywność. Taka potrzeba ochrony samic jest niespotykana wśród innych prymatów i stanowi ona dość logiczne wyjaśnienie podziału pracy między płciami. Oczywiście jest to hipoteza dość kontrowersyjna, wymaga bowiem zdecydowanej zmiany myślenia – w jej świetle bowiem to nie seks, a relacje ekonomiczne pełnią w ludzkich związkach rolę kluczową, większość antropologów tymczasem uznaje małżeństwo za formę wymiany, w której mężczyzna w zamian za dostarczane zasoby otrzymuje gwarancję ojcostwa, czyli to seks stanowi podstawę związku, a kwestie ekonomiczne mają znaczenie wtórne.

Wiele jednak przemawia za tym, że jest inaczej i to raczej sposób odżywiania się ma zasadnicze znaczenie – również u zwierząt to bardziej zasady tworzenia się par dostosowują się do strategii pokarmowych niż odwrotnie. Szympansica potrzebuje wsparcia wszystkich samców należących do jej stada, bo musi bronić stosunkowo dużego terytorium, na którym żeruje, dlatego nie wiąże się tylko z jednym, lecz współżyje z wieloma. Goryle nie potrzebują bronić dużych terytoriów, tak że tu normą są stałe pary. Takich przykładów, dowodzących, że relacje między płciami są wśród zwierząt wymuszane przez sposób odżywiania się i dostępność pokarmu, jest oczywiście znacznie więcej. U ludzi ta wyjątkowa ekonomiczna zależność mężczyzn od kobiet przybiera różne formy, ale – jasno wykazały to Jane Collier i Michelle Rosaldo – żona jako dostawca żywności to uniwersalna właściwość wszystkich społeczności łowiecko-zbierackich. W tym świecie to potrzeby pokarmowe, a nie seksualne, popychają mężczyzn do małżeństwa. Zwróćmy zresztą uwagę, że ta sfera podlega w wielu przypadkach znacznie silniejszym regulacjom niż zachowania seksualne – u Bonerif na przykład mężowie niechętnie odnoszą się do tego, że ich żony mają kochanków (kawalerów), ale ci niezbyt się tym przejmują. Tolerują również uprawianie seksu z mężami innych kobiet, zapewne dlatego, że promiskuityzm seksualny uznają za mniej zagrażający dla swej kondycji ekonomicznej niż promiskuityzm „jedzeniowy”. Podobnie zresztą jak wielu innych łowców-zbieraczy, Bonerif mają bardzo swobodny stosunek do seksu (w pewnej relacji opisano młodą dziewczynę, która uprawiała seks z wszystkim mężczyznami z wioski poza własnym bratem), natomiast jedzenie uznają za sprawę dużo poważniejszą – jeśli kobieta zaczyna karmić jakiegoś mężczyznę, uważana jest od tej chwili za jego żonę. My mówimy, że droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek – i coś w tym jest!

A jak to wygląda dziś – w Stanach Zjednoczonych na przykład małżeństwo zmienia życie kobiety zdecydowanie bardziej niż mężczyzny. Po ślubie kobiety pracują dłużej, bo dodatkowo jeszcze muszą zajmować się domem, mężczyźni zwykle w te prace się nie angażują i ich budżet czasu nie zmienia się zasadniczo. Pod tym względem nasze współczesne wzorce niewiele odbiegają od tego, co Collie i Rosaldo uznały za uniwersalną właściwość małych łowiecko-zbierackich społeczności, gdzie „małżeństwo to hierarchiczna struktura i system zobowiązań kobiety zobligowanej do świadczenia usług na rzecz męża”(…)

Jeśli zgodzimy się, że to gotowanie stworzyło specyficzny model wiązania się w pary w naszym gatunku, można to uznać za przejaw swoistej ironii dziejów. To prawda bowiem, że dzięki termicznej obróbce pokarmów odżywiamy się o wiele kaloryczniej niż nasi przodkowie i zwierzęcy kuzyni, ale jednocześnie opanowanie ognia doprowadziło do olbrzymiego pogłębienia „poddaństwa kobiet”, by użyć określenia Johna Stuarta Milla. Mężczyźni skorzystali na poskromieniu ognia o wiele bardziej – kobiecie gotowanie dało więcej czasu i pomogło wykarmić dzieci, ale zarazem uczyniło z niej służącą, bo tak zdefiniować można rolę kobiety w zdominowanej przez mężczyzn kulturze. W tym sensie to gotowanie odpowiada za ewolucję kultury podporządkowanej głównie męskim potrzebom. Nie jest to miły obrazek.


Fragment książki Richarda Wranghama pt. „Walka o ogień. Jak gotowanie stworzyło człowieka”, wydawnictwo CiS, Listopad 2009, ISBN: 978-83-85458-38-8; liczba stron: 256

Ten post był edytowany przez marc20: 16/09/2018, 14:52
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #2

     
Lilla Weneda
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 782
Nr użytkownika: 80.562

Marcin Wozniak
 
 
post 16/09/2018, 15:41 Quote Post

marc20

Zgadzam się z Twoim wpisem ale to nie jest nasza pierwsza rewolucja. Utożsamiam się bowiem z gatunkiem H.S. Rewolucja, którą opisujesz doprowadziła do ewolucji kilku różnych gatunków ( podgatunków) naczelnych, które zasiedliły ziemie ale po jakimś czasie mamy już tylko H.S.
Prawdopodobnie dlatego, że mieliśmy własną rewolucję społeczną a w konsekwencji wszystkie następne.

Jeśli chodzi o ciekawy temat odżywiania to nie tylko mięsożerność odróżnia nas od innych małp ( szympansy polują sporadycznie). Jesteśmy genetycznie przystosowani do trawienia skrobi o wiele, wiele bardziej niż inne naczelne. I niemal każda kultura miała swojego "ziemniaka".

Ten post był edytowany przez Lilla Weneda: 16/09/2018, 15:42
 
User is offline  PMMini Profile Post #3

     
kmat
 

Podkarpacki Rabator
**********
Grupa: Użytkownik
Postów: 10.054
Nr użytkownika: 40.110

Stopień akademicki: mgr
 
 
post 28/09/2018, 6:02 Quote Post

Pierwsza rewolucja dietetyczna to mogły być już narzędzia kamienne. To już dawało dostęp do nowych rodzajów żywności i nowych sposobów jej przerabiania.
Co do rewolucji społecznej w górnym paleolicie - ona jest stosunkowo łatwo wykrywalna. Wtedy pojawiła się "etnografia". Wcześniejsze kultury to czysta żywa technologia. Wszystkie te kultury mustierskie, aszelskie, olduwajskie to raptem przemysły krzemieniarskie, niewiele się różniące przy bardzo dużych odległościach w czasie i przestrzeni. Dopiero w górnym paleolicie pojawiły się różnice typu, że jedni rzeźbią figurki grubych bab a inni malują ludzi-jelenie w jaskiniach, jedni noszą kapelusze z muszelkami a inni kwadratowe czapki z pawim piórem, jedni zapuszczają pióra, inni robią irokezy a jeszcze inni golą łeb na glacę, a to wszystko może być powodem, aby lać się po mordzie. Wcześniej tego nie było, w społecznościach przedplemiennych do mordobicia wystarczało tylko, że kogoś się nie zna (czyli jest spoza hordy), więc nie trzeba było bawić się w takie ponadlokalne wyróżniki.
 
User is offline  PMMini Profile Post #4

     
jkobus
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 7.397
Nr użytkownika: 65.292

Jacek Kobus
Stopień akademicki: mgr
Zawód: rolnik
 
 
post 28/09/2018, 8:48 Quote Post

Tylko po co te jeremiady o "wyzysku kobiet"? Czytać hadko takie bzdury!
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #5

     
carantuhill
 

Bieskidnik
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 8.499
Nr użytkownika: 12.703

WOJCIECH
Zawód: Galileusz
 
 
post 28/09/2018, 8:56 Quote Post

CODE
Pierwsza rewolucja dietetyczna to mogły być już narzędzia kamienne. To już dawało dostęp do nowych rodzajów żywności i nowych sposobów jej przerabiania.


Pierwsza rewolucja dietetyczna odbyła się chyba bez naszego świadomego udziału, jak nasze oko zaczęło odróżniać czerwone owoce od zielonych. A nasz mózg uznał, że to jest lepsze i bardziej pożywne.
A rewolucja w postaci gotowania to się zgadza. To pewnie musiał być przełom. I z niego wszystko wynikło.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #6

 
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej