Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
6 Strony « < 4 5 6 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Marksizm, A może jednak mieli trochę racji?
     
septimanus79
 

VI ranga
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.047
Nr użytkownika: 62.287

Zawód: geofizyk
 
 
post 17/12/2013, 16:15 Quote Post

obserwujemy obecnie renensans myśli Marksa. Z jednej strony jego analizy socjologiczne okazują sie wciąż żywotne i inspirujące choć wymagają modyfikacji - proletariat musimy zastąpić prekariatem. Z drugiej pojawiają się nowe interpretacje jak na przykład niedawno zmarłego Marshalla Bermana.

Oto ciekawa rozmowa M. Sutowskiego z M. Bermanem - "Marks nie grał w lidze cyników". Poniżej wybrany fragment:

"Chciałbym zapytać o ambiwalentny stosunek Marksa do kapitalizmu i burżuazji. W wulgarnych – zarówno stalinowskich, jak i prawicowych interpretacjach – Marks jest zaciętym wrogiem tego systemu i tej klasy. Tymczasem Manifest komunistyczny zawiera zaskakującą apologię…

Tak, apologię i ewidentną fascynację burżuazją jako klasą, która dokonała niemal cudów. W ciągu jednego czy dwóch pokoleń, jej osiągnięcia przewyższyły dorobek całych poprzednich stuleci – stworzyła rzeczy, które niesłychanie wzbogaciły cały świat. Ona sięgnęła po prostu po cały świat.

Ale to jest fascynacja kapitalizmem jako instrumentem rozwoju sił wytwórczych czy raczej całą nowoczesnością, którą niesie ze sobą kapitalizm?

Marks dostrzega niesamowitą ironię, jaka się wiąże z nowoczesnością. Otóż jej głównymi przedstawicielami, żeby nie powiedzieć sprawcami, nie są poeci czy filozofowie, lecz ludzie wrażliwości wyjątkowo niepoetyckiej i odartej z sentymentów. Ludzie, których głównym celem w życiu jest zarobienie więcej pieniędzy, okazują się elementami dialektycznej gry, której najczęściej sami nie rozumieją – tak to już z dialektyką bywa – niemniej ich działanie staje się drogą do wielkich osiągnięć.

A może dla Marksa po prostu nowoczesność równa się kapitalizm? I stąd fascynacja siłą, która „profanuje wszystko co święte”, przechodzi na system gospodarczy, który w zgodzie z teorią należałoby obalić?

Marks wielbi nowoczesność, ale poszukuje jej lepszego wariantu. I tym też różni się od innych, współczesnych mu radykałów, jak choćby Pierre Proudhon czy rosyjscy narodowolcy, którzy dążyli do czegoś w rodzaju de-modernizacji, powrotu do przednowoczesnej, solidarystycznej wspólnoty wzorowanej na dość zmitologizowanych formacjach społecznych sprzed wieków. Ciekawym przykładem takiego paradoksalnego myślenia był Aleksander Ilijcz Uljanow, starszy brat Lenina powieszony w roku 1887 za udział we „frakcji terrorystycznej” Narodnej Woli, która planowała zabić cara Aleksandra III. To był wielki umysł, biegły we współczesnych mu naukach przyrodniczych – i zarazem zwolennik powrotu do wspólnoty rodem z XIV wieku! Inaczej Marks, który jest konsekwentny – nie szuka odwrotu od nowoczesności, ale raczej jej dopełnienia.

Jeden z argumentów, z tych pozornie życzliwych, wytaczanych przeciwko Marksowi brzmi, że może i jego diagnozy miały sens w czasach wielkoprzemysłowego kapitalizmu, alienacja była faktem, kiedy robotnik był na stałe przywiązany do maszyny… Ale dziś? Na Zachodzie już prawie nie ma fabryk, a co najmniej kilkakrotna zmiana zajęcia w ciągu życia jest normą.

Doprawdy? Może nie ma fabryk, ale za to są hipermarkety albo biura. Marks pod koniec życia mówił, że nie czuje się marksistą – tzn. zauważał, że wielu jego uczniów, naśladowców czy wyznawców ma zdecydowanie zawężoną perspektywę w porównaniu do jego własnej. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tej fiksacji na jednej, historycznej przecież formie pracy wyobcowanej. Dlaczego tylko fabryka ma być taka istotna? Przypomina mi to fiksację artystów zaangażowanych na socrealistycznej formie sztuki. A przecież i ona ewoluuje – dobrym przykładem może być Philip Guston. W latach 30. tworzył socrealistyczne murale na ścianach domów w ramach projektów finansowanych przez Works Progress Administration, tzn. agencję rządową, która w czasach New Deal zarządzała zatrudnieniem publicznym. Z czasem, bo w latach 40. został jednym z najwybitniejszych malarzy-abstrakcjonistów, tuż obok Jacksona Pollocka, ale pod koniec życia powrócił do malarstwa figuratywnego, zupełnie jednak innego niż młodzieńczy socrealizm. Była w tym jakaś analogia do ewolucji tych samych robotników, których kiedyś malował – wówczas krzepcy i młodzieńczy, do lat 70. zdążyli się nie tylko postarzeć, ale i wraz z przemysłem stracić swe pierwotne kształty.

Co zatem czyni Marksa wciąż aktualnym? Kolejne odsłony pracy wyobcowanej? I kolejne opowieści na ten temat?

Jeśli o mnie chodzi, to Marks pozostaje fascynujący przede wszystkim dzięki trzem tekstom: Pracy wyobcowanej, pierwszej części Manifestu komunistycznego i 15 rozdziałowi Kapitału. Tam są jego największe odkrycia, najbardziej przełomowe. To tam mówi o tej przemożnej sile, która zmienia nasze życie i nasze sny, która cywilizuje stosunki w rodzinie, bo kobieta zaczyna pracować; która pomoże nam stać się lepszymi, jeśli wyjdziemy z niej cało. I o tym, czym jest a czym powinna być praca. Co nie znaczy oczywiście, że on jako jedyny miał w tej kwestii dobre intuicje – przykładem mogą być ówczesne pomysły Roberta Owena, ale także niektórych urzędników z brytyjskiego ministerstwa edukacji, którym podobała się idea edukacji dzieci, w ramach której część zajęć stanowiłaby właśnie pracę, w odróżnieniu od typowego przyswajania wiedzy. Nie chodziło im oczywiście o wyzysk dzieci w fabrykach, ale raczej o praktyczne zastosowanie tezy, że praca jest częścią rozwoju człowieka, że temu zadaniu powinna właśnie służyć, a nie czynić z jednostek wyizolowane od siebie monady.

Wielu komentatorów traktuje Marksa jako dziecko oświecenia, poszukiwacza racjonalnych, obiektywnych praw historii i społeczeństwa, na podobieństwo mechanizmów przyrody. Dla pana to bardziej romantyczny poeta?

„Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu” – to nauka czy poezja? Ja nie wiem. Ale jest w tym coś prawdziwego. Ten proces nie tylko rozwija technologię, zmienia stosunki produkcji, ale wraz z nimi wszystkie relacje między ludźmi i sposoby, w jakimi o nich myślą. Ludzie pragną rzeczy, których ich własny kraj nie może już dostarczyć ludziom, wówczas stają się kosmopolitami. Światowy rynek zaczyna tworzyć światową, uniwersalną kulturę... To wszystko jest w tym jednym zdaniu. Nie wiem, jak je zakwalifikować – ale ono jest prawdziwe. Nikt w jego czasach nie mówił o tym w sposób równie wyraźny. Ale jeśli chodzi o przynależność intelektualną... Bliżej niż do niemieckich poetów było mu do brytyjskich intelektualistów, choć to przykre, że ci go w zasadzie nie zaprosili do swego grona. A powinni byli...

Być może i Marks, i marksiści byli nazbyt „jednoznaczni” politycznie?

Jego wpływy można było już wówczas znaleźć w środowiskach bynajmniej nie związanych z tą czy inną Międzynarodówką. Pamiętam, że już po lekturze Marksa, na studiach przeczytałem książkę George Elliot – to pseudonim Mary Anne Evans, wiktoriańskiej pisarki z drugiej połowy XIX wieku. Powieść nazywała się Middlemarch i opowiadała o niewielkim, fikcyjnym miasteczku na prowincji angielskiej w początkach lat 30. XIX wieku. Byłem zszokowany, w jak wielkim stopniu jej obraz świata odpowiada założeniom Marksowskim – nie wiem, czy Elliot czytała Marksa, mogła go znać pośrednio poprzez męża, filozofa George’a Henry Lewesa, który jeśli nie znał Marksa osobiście, to musiał czytać jego prace. To nie jest bynajmniej powieść agitacyjna czy komunistyczna – ale Marksowski jest sposób myślenia o tym, jak na prowincję wdziera się nowy świat; technika, nauka, stosunki gospodarcze, które organizują relacje między ludźmi zupełnie na nowo. Ludźmi w dużej mierze nieświadomymi logiki tych procesów, próbujący im stawiać opór przez konserwatywną reakcję, mylący przyczyny ze skutkami zjawisk, które podcinają korzenie ich świata…

A zatem Marksa równie łatwo znaleźć w powieści angielskiej, co w traktacie socjologicznym?

Nie tylko angielskiej. Kilkadziesiąt lat po tym, jak ukazała się Middlemarch, wspaniałą powieść napisano w Łodzi – mówię o Braciach Aszkenazy Izraela Joszuy Singera, brata noblisty Izaaka Bashevisa, uważana jest za najlepszą powieść napisaną w jidysz. To taki żydowski melodramat, który opowiada o tym, jak kapitalizm w Łodzi, przemysłowym centrum rosyjskiego imperium – w swej brutalnej fazie, z końca XIX wieku – niszczy i kształtuje na nowo relacje między ludźmi, w tym wypadku między braćmi bliźniakami, z których jednemu udaje się zostać wielkim przemysłowcem, a drugi organizuje robotników. W Ameryce z kolei, Sister Carrie Theodora Dreisera stosunkowo najlepiej pokazuję tę dialektykę – to powieść o dziewczynie z farmy w Wisconsin, która udaje się do wielkiego miasta, najpierw Chicago, potem Nowego Jorku. Na pięćsetnej stronie jest już gwiazdą na Broadwayu, ale jej relacje z ludźmi rozpadają się jedna po drugiej – z rodziną, mężem, kochankiem. Za każdym razem z bezlitosną grą o przetrwanie w tle i ze zmianami, które czynią ludzi nie pasującymi i nie przystającymi do co chwilę nowej rzeczywistości.

Nie ukrywam, że mam z Marksem poważny problem, kiedy z takim entuzjazmem mówi o „obnażeniu” relacji między ludźmi, które niesie kapitalizm, o odarciu ich z wszelkich złudzeń, zredukowaniu stosunków do charakteru czysto instrumentalnego...

To jest poznawczo niesamowicie ważne doświadczenie. James Joyce opisywał gdzieś taki moment w swoim życiu, kiedy „wszystko co stałe, rozpłynęło się w powietrzu” – namacalnie i jak najbardziej osobiście. Otóż on wychowywał się w bardzo zamożnej rodzinie, która zbankrutowała kiedy miał jedenaście lat. Przeżył cały związany z tym rytuał – wynoszenie mebli, dywanów, eksmisję. Brytyjskie prawo pozwalało wówczas na pozostawienie dłużnikom jedynie krzesła, łóżka i stołu na osobę… Kilku wybitnych pisarzy przeszło to koszmarne, nawiasem mówiąc, doświadczenie odarcia z wszelkich złudzeń. Marks też – permanentnie zagrożony eksmisją, zastawiający co jakiś czas ubrania w lombardzie."

========================================================================

Warto zapoznać się też z nagraniem wykładu Agaty Bielik-Robson "Karol Marks jako poeta nowoczesności".
"W wykładzie tym zajmiemy się Marksem jako apologetą epoki nowożytnej. Przeanalizujemy pierwsze strony Manifestu komunistycznego, który rozpoczyna się od gwałtownej i peotycko natchnionej pochwały wczesnego kapitalizmu jako formacji inaugurującej nowoczesność: „nową erę“ (die Neuzeit) w relacjach między jednostką, jej społeczeństwem i otaczającym ją materialnym światem. Podpierając się egzystencjalną interpretacją marksizmu dostarczoną przez Marshalla Bermana w jego książce pt. „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”, pokażemy, w jaki sposób Marks rozumie wiodące obietnice i nadzieje epoki nowoczesnej i dlaczego uważa komunizm za ich jedynie logiczne spełnienie. Zastanowimy się także, czy ta komunistyczna wizja, wieńcząca Manifest, jest rzeczywiście ostatnim możliwym słowem w rozwoju modernitas, w której – pomimo zapewnień postmodernistów – wciąż żyjemy."

Ten post był edytowany przez septimanus79: 17/12/2013, 16:42
 
User is offline  PMMini Profile Post #76

     
Napoleon7
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.975
Nr użytkownika: 58.281

 
 
post 19/12/2013, 8:21 Quote Post

Z mojego punktu widzenia najwiekszym "dorobkiem" marksizmu (choć tu bardziej Engels wchodziłby w rachubę, ale... powiedzmy, że uogolniam) jest dialektyka. Teoria pozwalająca nam wyjaśnić pewne procesy z przeszlości i z grubsza, bardzo ogolnie przewidzieć w jakim kierunku wszystko pójdzie.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #77

6 Strony « < 4 5 6 
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej