Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
7 Strony « < 2 3 4 5 6 > »  
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Bitwa o Atlantyk, Seria z kotwiczką ale nie tylko...
     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 23/04/2018, 12:21 Quote Post

Wracamy do rdzenia tematu, a więc "kotwiczek". Dziś kilka zdań po przeczytaniu

Hans-Joachim Röll, Michael Besler - U-380 Okręt z koniczynką

user posted image

Książka o tyle ciekawa że nie przedstawia jakiegoś wybijającego się dowódcę U-Boota czy zasłużonego okrętu. Tym razem śledzimy losy jednostki która była przykładem większości, będącym tłem dla asów. U-380 w dziesięciu (w innych źródłach można znaleźć ilość 11 lub 12) patrolach zatopił 3 frachtowce (21241 BRT) pływając pod dwoma dowódcami: Josefem Rötherem (wszystkie sukcesy i prawie wszystkie patrole) i Albrechtem Brandim. Autorzy zwracają uwagę na dwa różne style sprawowania dowództwa - ten pierwszy raczej ostrożny, mający nade wszystko bezpieczeństwo załogi (o czym dalej), ten drugi bardziej agresywny (znany z sukcesów odniesionych na U-617). Wracając do Röthera, uderzają z jednej strony duże odległości wystrzelonych torped i komendy zanurzania na bardzo duże głębokości które sugerują ostrożność tego kapitana, lecz równie częste wynurzenia zaraz po ucichnięciu odgłosów śrub atakujących niszczycieli zmuszały do podnoszenia brwi... Przyznam się że irytowały także zdziwienia tego dowódcy po nocnych namierzeniach U-380 na powierzchni przez jednostki eskorty. W tym samym czasie gdy posiadanie aparatury radarowej na pokładach samolotów nie było dla niego jakąś wielką tajemnicą. Po niedawno przeczytanym opisie warunków odpoczynku załóg U-Bootów na Dalekim Wschodzie (patrz -> poprzedni post) tutaj autorzy ponownie przybliżają ten fragment życia podwodniaków Dönitza, tyle że w La Spezia, nad jeziorem Como czy w San Remo. Czasami mamy jakieś dziwne informacje jak o polującym (i bombardującym P-38 Lightningu) na naszego tytułowego bohatera na jednym z patroli, a to autorzy pisząc o dalszej służbie członka załogi próbują (choć może to kwestia tłumaczenia?) nam wmówić że Kriegsmarine wystawiła jednostkę o nazwie: morski batalion czołgów "Cremer". Jeszcze większe zdumienie budzi ten fragment:

QUOTE
Oba U-Booty miały operować przeciwko flocie inwazyjnej aliantów w pobliżu Sycylii. Dlatego obowiązywał absolutny zakaz zanurzenia, a cała broń plot. miała być obsadzona.

Że co confused1.gif
Użycie przez autorów w stosunku do francuskiego Le Fantasque nazwy krążownik to także spore nadużycie. Jak już trochę pomarudziłem to teraz przejdźmy do plusów. Tekst poświęcony powstaniu U-Boota i szkoleniu załogi został skrócony do minimum. Książka to przede wszystkim opis co się działo pod pokładem na patrolach na Atlantyku Płn. i Morzu Śródziemnym. Ponieważ załoga w dużej mierze przeżyła wojnę (jak się okazało słusznie uważała swój okręt za szczęśliwy a namalowana na kiosku koniczynka była tam nie od parady) autorzy mogli zdobyć bardzo wiele wspomnień z pierwszej ręki. Mocnymi dodatkami są załączniki. Pierwszy prezentuje dane osobowe członków załogi U-380 a w nich bardzo szczegółowy (z reguły daty dniowe) zarys służby, wymienione rejsy bojowe, awanse jak i ordery i odznaczenia honorowe. Podsumowany listą załogi z podziałem na funkcje. Kolejny to przybliżenie danych technicznych U-380 i dat z jego budowy. Załącznik nr 3 to tabelka z sukcesami okrętu. Wkładka z licznymi fotografiami okrętu oraz członków załogi to kolejny plus książki. Podsumowując, ciekawa pozycja choć błędów nie uniknięto (klasyczne już z BRT...).

user posted image
U-380

Pozdrawiam!
 
User is offline  PMMini Profile Post #46

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 6/06/2018, 8:09 Quote Post

Sporo czasu minęło od ostatniego postu i mimo że ciągle sam na posterunku licznik wejść zachęca mnie do ożywiania tematu. Dziś (nawiązując do pewnej audycji radiowej) reprezentant "klasyki dla grzeszników" a więc Günther Prien Moja droga do Scapa Flow.

user posted image
https://historia.org.pl/2011/10/02/%E2%80%9...prien-recenzja/
http://www.ubootwaffe.pl/recenzje/ksiazki/...a-do-scapa-flow

Książka jest już pełnoletnia (wydana w 2000) zaś zakupiona może z rok temu. Dopiero? No cóż, z jednej strony klasyk, z drugiej strony reprezentant tej grupy kotwiczek z tematyki U-Bootwaffe które są najbardziej kontrowersyjne gdyż napisane i wydane już podczas wojny a więc z całym bagażem wojennej, a do tego nazistowskiej propagandy. Czy jednak było się czego bać? Zacznijmy od początku. Książka rozpoczyna się przybliżeniem trudnego ekonomicznie czasu w powojennych Niemiec w których młody bohater decyduje się związać swoje życie z morzem. Przygody na żaglowcu Hamburg i później na frachtowcach są lekko skażone krytyką rządzących (w domyśle nieudolność sprzed ery NSDAP lecz w niezbyt nachalnej intensywności i tylko w kilku pojedynczych zdaniach. Natomiast gdy wspomnienia dochodzą do ucieczki grupy niemieckich marynarzy w Pensacoli marzących wieść lekkie życie nadzorców kolorowych - no nie powiem - pewien klimat się tworzy). Lecz na szczęście tematyka trzyma się tematów morskich i ku mojemu zaskoczeniu - cywilna kariera we flocie handlowej Priena i pracy na lądzie zajmuje bez mała 60% objętości. W międzyczasie autor przyznaje się do wstąpienia w szeregi wiadomej partii. Ostatnie 60 stron to szkolenie na podwodniaka, patrol na U-26 wokół ogarniętej wojną Hiszpanii i wybrane fragmenty, często mijające się z faktami, patroli bojowych z oczywistą uwagą jak to ojczyzna bohatera została napadnięta przez Albion podczas gdy on na U-47 prowadził "rejs szkoleniowy". Zaplanowaną wisienką na torcie, do czego autor sam się przyznaje na końcu książki (do tego jeszcze wrócimy) był opis sławnego ataku na Scapa Flow z całą masą przekłamań oraz spotkanie załogi U-47 z Führerem gdzie nasz Günther popłynął z opisem szczęścia jakie go spotkało. Książka kończy się komunikatem naczelnego dowództwa Wehrmachtu o zaginięciu U-47 oraz aneks z listą największych asów U-Bootwaffe. Wracając do wspomnianej wisienki. Miałem uwagi podczas lektury że poszczególne epizody z życia nie są ze sobą zbyt powiązane a dodatkowo została zaburzona chronologia: najpierw epizod z norweskiego fiordu, później zatopienie Royal Oak i owe spotkanie w Kancelarii Rzeszy. Jednak Prien w ostatnich zdaniach w rozdzialiku "Od autora" przyznaje się w jakich okolicznościach pisał książkę (propozycję jej napisania dostał podczas gdy U-47 został poddany przeglądowi) oraz że wybrał najciekawsze epizody które nie mają ciągłości lecz wydały się autorowi najciekawsze a zaburzona chronologia spowodowana była tym że ów atak i spotkanie z Hitlerem uważał za najistotniejsze wydarzenie w jego życiu czemu po części trudno zaprzeczyć. Lecz gdy zapewnia
QUOTE
Trzymałem się przy tym prawdy we wszystkich szczegółach

uśmiech na twarzy pojawia się z automatu smile.gif Ze swojej strony jestem rozczarowany brakiem jakiejkolwiek wzmianki o powszechnie znanym i rozpropagowanym przez propagandę Goebbelsa "byku ze Scapa Flow" który po śmierci Priena pojawił się także na kioskach U-Bootów w jego 7 Flotylli. Nie ukrywam zaskoczenia.

user posted image

Jeden, dotychczas stały element, wyróżnia te wspomnienia od innych napisanych ręką niemieckich podwodniaków - brak w nich jakiegokolwiek opisu przetrwania ataku bombami głębinowymi. To się jeszcze nie zdarzyło smile.gif

Cóż, ta klasyka dla grzeszników doczekała się lektury, może czas zatem wziąć do ręki kolejnego reprezentanta tej grupy?

user posted image

Zobaczymy wink.gif



Pozdrawiam!
 
User is offline  PMMini Profile Post #47

     
Bormac
 

Znaczy Projektant
*****
Grupa: Użytkownik
Postów: 735
Nr użytkownika: 10.005

Stopień akademicki: mgr inz.
Zawód: Projektant plywadel
 
 
post 7/06/2018, 9:17 Quote Post

QUOTE(Gajusz Mariusz TW @ 23/04/2018, 12:21)
to autorzy pisząc o dalszej służbie członka załogi próbują (choć może to kwestia tłumaczenia?) nam wmówić że Kriegsmarine wystawiła jednostkę o nazwie: morski batalion czołgów "Cremer".
*



Spaprane tłumaczenie najprawdopodobniej (chociaż oryginału nie widziałem). Pod koniec wojny z załóg Kriegsmarine stworzono m.in. "Marine-Panzervernichtungs-Bataillon Cremer" pod dowództwem osławionego Cremera, ale była to jednostka przeciwpancerna, a nie pancerna. Podobno nawet zniszczyli pewną liczbę brytyjskich pojazdów podczas walk w rejonie Hamburga.

Ten post był edytowany przez Bormac: 7/06/2018, 9:18
 
User is offline  PMMini Profile Post #48

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 7/06/2018, 13:30 Quote Post

Wiem, dlatego pogrubiłem tylko część nazwy. smile.gif Zresztą sam Ali wspomina o tym w swych wspomnieniach (str 340-344)

user posted image

do których swoją drogą gorąco zachęcam.
 
User is offline  PMMini Profile Post #49

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 18/07/2018, 23:06 Quote Post

Przez jakiś czas zaniedbałem temat, lecz gdy widzę ilość odwiedzin ciągle nie gaśnie we mnie nadzieja że ktoś do mnie dołączy smile.gif a i bez tego jest dla kogo dzielić się wrażeniami z lektury. Dziś podrzucam tylko link do innej części forum, gdyż książka którą właśnie skończyłem ukazała się w wydawnictwie które ma swój dział.

user posted image
Zainteresowany? A więc zapraszam! -> http://www.historycy.org/index.php?showtopic=175217
 
User is offline  PMMini Profile Post #50

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 10/08/2018, 23:46 Quote Post

Powrót do rdzenia tematu czyli "kotwiczki". Tym razem 3 już tom opowiadań zebranych pod tym samym tytułem W kręgu U-Bootów

user posted image

Otrzymujemy tutaj 3 zbeletryzowane historie opisujące:
- Albrechta Brandi - d-cę U-617, którego pamiętamy także jako ostatniego d-cę U-380 tego zaś historię poznaliśmy 5 postów wyżej.
- Georga Lassena - d-cę U-160 który największe sukcesy osiągnął na Karaibach
- Eitela Fridricha Kentrata - d-cę U-74 i U-196 na którym odbył rejs trwający 225 dni!
Dwie pierwsze opowieści napisał K. Alman (do tego jeszcze wrócę) trzecią zaś O. Mielke. Zaczynająca książkę opowieść o Brandim od początku kłuje w oczy bezkrytycznym podejściem do sukcesów asa. Tylko niekiedy autor dodaje że ten czy tamten sukces nie został potwierdzony przez stronę aliancką, ale i tak seryjne zatopienia w atakowanych konwojach konfrontowane z oficjalną listą zatopień Brandiego jak i U-Bootów którymi dowodził (oprócz wymienionych U-617 i U-380 trzeba dopisać także U-967) wzbudzają irytację. Odnajdujemy ponownie zadziwiającą informację (ta pojawiła się w książce poświęconej U-Bootowi z koniczynką) o zwyczaju publicznym bawieniu się drewnianym pajacykiem podczas szczególnie ciężkich ataków bombami głębinowymi na oczach obsady centrali, co ponoć miało rozładowywać napięcie. Nie powiem - trochę to odbiega od typowych zachowań wink.gif Warto do tej części dodać sprostowanie. Wspomniany na str 86 miniaturowy okręt podwodny typu Seehund który skutecznie zaatakował francuski niszczyciel La Combattante to U-5330 a nie KU-330.
Druga opowieść jest zaskakująco rzetelna (ten sam autor!) w stosunku do poprzedniej. Mamy nazwy zatopionych statków, które w 90% pokrywają się z oficjalnymi danymi. Zaczynamy od jednego z największych sukcesów U-Bootów w początkowym okresie zmagań na Atlantyku gdy nasz bohater jako I oficer na U-29 był uczestnikiem zatopienia lotniskowca HMS Courageous 17 września 1939. Po opisie pełnych sukcesów 4 patroli po drugiej stronie Atlantyku na U-160 na koniec dowiadujemy się że Lassen był osobiście odpowiedzialny za ewakuację sarkofagów Hindenburga i jego żony oraz 49 sztandarów pułkowych zdobiących pomnik bitwy pod Tannenbergiem z Królewca i dostarczenie ich drogą morską na pokładzie krążownika Emden a później statku Pretoria do Szczecina. Dzięki temu sarkofagi jak i sztandary istnieją do dzisiaj w kościele św. Elżbiety w Marburgu. Jednocześnie mamy kilka wpadek, lecz nie wiem czy autora, czy tłumacza. Czytamy np:
- Oba cała naprzód! Trymować okręt na granicy widzialności!
Chodziło oczywiście o trzymaniu się, bo trymowanie to działanie bardzo istotne na okręcie podwodnym, ale zupełnie nie pasujące do sytuacji wątku. Także trochę zadziwiająca jest informacja walczącego U-29 u brzegów Norwegii podczas inwazji w kwietniu 1940 z zespołem brytyjskich torpedowców.
Trzecia część to praktycznie w 90% opis 225 dniowego patrolu na Ocean Indyjski i z powrotem U-196. Jedynego U-Boota typu IX D2 który miał zaskakująco aż dwa działa 10,5 cm na pokładzie! Kolejna ciekawostka, trochę nawiązująca do wspomnianego pajacyka. Kentrat by uspokajać brał powieść do ręki i kiwając nogami ją czytał, przerywając wydając kolejny rozkaz zwrotu czy zmiany zanurzenia. Kolejny patrol był kierującym U-Boota już docelowo do bazy Penang koło Płw. Malajskiego. I tam zdał dowództwo czym zakończył czynne pływanie podczas wojny ze względów zdrowotnych. I w tej części książki wyłapujemy wpadki, tym razem często przestawiane są cyfry w nazwach U-Bootów. Zamiast U-196 mamy U-916 lecz gorzej jest w innym przypadku. Krótki opis kariery Kentrata rozpoczynający 3 część książki dotyczy jego dowodzenia U-74 i akurat przestawianie na U-47 znanego z akcji pod Scapa Flow i jednoznacznie kojarzonego z Prienem aż do zatopienia - kłuje po oczach szczególnie.
Książkę zamykają dwa aneksy. Pierwszy ukazuje zestawienie U-Bootów według numerów i typów od U-1 do U-683 drugi zaś przybliża dane techniczne typu IX i IX C/40. Wkładka ze zdjęciami to ujęcia związane ze zmaganiami na Atlantyku, lecz tylko niektóre są bezpośrednio powiązane z opisywanymi wydarzeniami. Nawet dość przypadkowo znalazł się U-88 z... pierwszej wojny światowej.
Podsumowując, książka nierówna. Wszyscy trzej opisywani oficerowie U-Bootwaffe przeżyli wojnę więc zapewne pozostawili materiał pozwalający na dość szczegółowe opisanie co się działo pod pokładem dowodzonych przez nich U-Bootów. Wspomniałem o nierównym poziomie rzetelności, co dziwne, dotyczy to tego samego autora. Czy warto zabrać się za lekturę? Warto, chociażby dla opisu co się działo na pokładzie (a właściwie pod smile.gif ) U-160 gdy jedna z 4 wystrzelonych wachlarzem torped zawróciła i przepłynęła z rykiem 2 metry (ocena hydroakustyka) nad kioskiem zanurzającego się po ataku okrętu...

user posted image
Ujęcie U-160 z pokładu U-177 19 IV 1943

Pozdrawiam!
 
User is offline  PMMini Profile Post #51

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 18/09/2018, 15:24 Quote Post

Dziś książka przeczytana tygodnie temu, lecz z paru powodów nie mogłem spokojnie przysiąść by napisać o niej tych kilku zdań. Akurat tej pozycji należy się spokojna, wyważona ocena. A więc dziś o wspomnieniach Wielkiego Lwia - Karla Dönitza

Karl Dönitz - 10 lat i 20 dni. Wspomnienia 1935 - 1945
user posted image
http://www.ubootwaffe.pl/recenzje/ksiazki/...ienia-1935-1945

Gdy oznajmiłem bliskim i znajomym zainteresowanych historią o tym co aktualnie czytam, wszyscy - od brata począwszy nie mogli uwierzyć że dopiero teraz biorę się za tą pracę. No cóż, faktycznie, nawet wspomnienia Raedera za mną, a Grossadmiral ciągle był w poczekalni. Po prawdzie to dopiero od dwóch lat książka okupuje mi półkę wink.gif Może powodem było to że pozycja ta była tyle razy przytaczana w pozycjach poświęconych U-Bootwaffe, że na swój sposób była mi znana w najważniejszych kwestiach tam poruszanych. No ale dość tego przydługiego, nudnawego wstępu.

Autor zaczyna od ataku na konwój dowodzonym przez niego UB-68 (co dziwne dla mnie, nie podaje nazwy okrętu jakby to było jakąkolwiek tajemnicą po IIwś) który kończy się trafieniem do niewoli. Natomiast nie byłem zaskoczony brakiem wzmianki o symulowaniu choroby psychicznej by szybciej trafił z powrotem do ojczyzny. Kolejne karty książki to dalsza kariera w Reichsmarine oraz odtworzenie sił podwodnych (zauważyłem że nie krył rozpoczęcia budowy pierwszych U-Bootów typu II przed podpisaniem umowy z Londynem). Dalszy ciąg to kolejne etapy walki o zwiększenie akcentu na rozwój broni podwodnej nawet kosztem sił nawodnych, opisy operacyjnego jej wykorzystania wraz z rozprzestrzenianiem się pożogi wojennej o kolejne kraje i akweny, liczne przykłady sukcesów ale i niepowodzeń, awans na głównodowodzącego Kriegsmarine oraz przybliżanie powodów podejmowanych swych decyzji aż po przyjęcie zgodnie z ostatnia wolą Hitlera - stanowiska prezydenta Rzeszy oraz naczelnego dowódcy Wehrmachtu i zakończenie wojny bezwarunkową kapitulacją. Niektóre kwestie zdawały się być bardziej akcentowane od innych (odczucie subiektywne!) do których bym zaliczył: problemy ze skutecznością torped które w tak spektakularny sposób objawiły się podczas operacji Weserübung, problemy z produkcją kolejnych U-Bootów podczas największych ich sukcesów, brak własnego lotnictwa marynarki wojennej i konflikt na tym polu z Göringiem, cykliczny brak sukcesów w odnajdywaniu konwojów i pogląd Dönitza co było tego powodem, współpraca z jednostkami podwodnymi Włoch w Bitwie o Atlantyk, wymuszony na autorze przerzut U-Bootów na Morze Śródziemne, niewypowiedziana lecz faktyczna wojna pomiędzy US NAVY a U-Bootwaffe od połowy 1941 na Atlantyku Płn, gorycz trwałego związania określonej liczby U-Bootów w rejonie Morza Norweskiego podczas największych sukcesów odnoszonych przy wybrzeżu USA, kwestia wpływu technologii na wynik walk na morzach i oceanach ze szczególnym akcentem na rozwój radarów po stronie alianckiej (zauważalne lekceważenie radionamierników lądowych i brak przypuszczenia by taka aparatura (HF/DF) była instalowana na alianckich jednostkach morskich), omówienie incydentu Laconii i jego skutków, przejęcie Kriegsmarine po odchodzącym Raederze i ocena współpracy z tym ostatnim, powody zmiany poglądów na utrzymywanie mimo wszystko ciężkich jednostek artyleryjskich na tle wykorzystania ich z myślą o Bałtyku, częściowa zmiana poglądów na użycie U-Bootów na Morzu Śródziemnym, okoliczności podjęcia decyzji o wycofaniu U-Bootów z Północnego Atlantyku po majowym przesileniu w 1943, nadzieje pokładane na jednostkach podwodnych nowej generacji. Pojawiają się także aspekty związane z polityką. Poznajemy stosunek autora do zmian politycznych w Niemczech w latach 30-tych, do NSDAP, do puczu 20 lipca 1944 i jego organizatorów. W końcu czym kierował się w ostatnich dniach istnienia III Rzeszy oraz o najważniejszej dla niego trwającej do ostatnich godzin operacji ewakuacyjnej na Bałtyku. Książka kończy się: aneksami wśród których znajdziemy tabelkę z najważniejszymi danymi głównych typów U-Bootów oraz (co dowodzi posiadania dostępu podczas pisania) treściami rozkazów wydanych przez głównodowodzącego Kriegsmarine (tak przez Raedera jak i autora) którymi Dönitz podpiera swoją pamięć, podsumowanie wojny podwodnej 1939-1945 liczbowo, tonażowo wraz z podziałem na poszczególne akweny. Ważna uwaga! Gdy Wielki Lew podaje skalę sukcesów w poszczególnych rozdziałach opiera się na ujawnionych danych admiralicji brytyjskiej czym w decydujący sposób uwiarygadnia ich wysokość dla każdego czytelnika niezależnie od tego po której stronie jego ojczyzna uczestniczyła w tej najdłuższej bitwie II wojny światowej. Książka została wydana po raz pierwszy w 1958 i o ile wiem w swojej treści w kolejnych wydaniach nie była zmieniana. Z jednego, bardzo ważnego powodu ważny jest ostatni aneks - opracowanie prof. dr Jurgena Rohwera i komandora w stanie spoczynku Hansa Meckela z początku 1975 które zostało dodane po ujawnieniu przez Brytyjczyków roli ULTRY i złamaniu kodów Enigmy na wynik Bitwy o Atlantyk. Co prawda Dönitz kilka razy wspomina o pewnych podejrzeniach lecz dodanie czwartego wirnika w enigmach Kriegsmarine oraz uspokajające analizy sztabu i wywiadu uspokajały go mimo wspomnianego wcześniej efektu "pustego oceanu". Jednakże na str 376 czytamy: "Nawet teraz, o ile mi wiadomo, nie możemy mieć pewności co do tego czy podczas wojny przeciwnik zdołał złamać nasze szyfry". Ciut wcześniej trafnie zauważył: "Najlepsze bowiem pomysły i środki taktyczne musiały pozostać bezskuteczne w przypadku, jeśli nieprzyjaciel bez naszej wiedzy zaglądał nam w karty i znając rozmieszczenie naszych jednostek prowadzących nadzór, zmieniał trasy swoich konwojów". A na sam koniec obok zamykającego książkę bocznego rysunku U-Boota typu VIIC bardzo na miejscu znajduje się słowniczek skrótów i terminów, na pewno pomocny mniej oczytanym w temacie.

Uwagi:
- Bardzo podobał mi się stosunek autora do ujawnionych błędów i zaniedbań po stronie niemieckiej w sprawie wadliwego działania zapalnika zbliżeniowego (a także uderzeniowego!) i mechanizmów utrzymujących głębokość zanurzenia. Wspomniane przez Dönitza znane mu podobne problemy torped amerykańskich uważa za nie mogące przykrywać błędów po stronie własnej. Lekceważenie zauważonych objawów podczas badań oraz uznanie za gotowe do działania mechanizmy nie do końca sprawdzone w warunkach poligonu wspomina z pełną goryczą. W końcu to on motywował szare wilki do wypływania na kolejne patrole gdy świadomość o awaryjności ich głównej broni była wśród nich powszechna. Gdy w końcu uporano się w pełni z problemami, było już pozamiatane... Autor ma pełną świadomość że w wielu przypadkach wadliwe działanie torped miało wpływ na nieudane ataki a wraz z rozwojem działań wojennych coraz częściej zakończone zatopieniem U-Boota.
- Przyznaję, chyba po raz pierwszy czytam o zderzeniu U-Bootów podczas ataku na konwój skutkującym utratą U-254 (przeżył 1 podoficer i 3 marynarzy) 8 grudnia 1942.

Nie byłbym sobą gdybym nie przybliżył także kontrowersyjnych fragmentów (choć niektóre mogą być efektem niedokładnego tłumaczenia bądź chochlików literowo-cyfrowych jak nazwy U-Bootów):
- Mimo opieraniu się na danych admiralicji brytyjskiej autor pisze o uszkodzeniu trafieniem torpedą w dziób Repulse podczas ataku Priena w Scapa Flow.
- Raz w tekście pada stwierdzenie o oddaniu do służby "mlecznych krów" na początku wojny. Choć tu może był błąd w tłumaczeniu, bo dalej kilka razy mamy zniecierpliwienie brakiem typu XIV w linii po utracie nawodnych zaopatrzeniowców.
- W części dotyczącej braku odpowiednich samolotów do współpracy z U-Bootami (przy całym szacunku autora do oddanych do dyspozycji nielicznych FW-200 i myśliwców Ju-88) rozumiem brak samolotów rozpoznawczych o bardzo dużym zasięgu które w pierwszej kolejności miały wykrywać konwoje coraz częściej omijające wilcze stada, jednak oczekiwania wobec nawet dopracowanego He-177 były zbyt wygórowane. Nie bardzo rozumiem jak miałby on podjąć, oczekiwaną przez Dönitza, walkę z ochroną powietrzną jaką dawały konwojom lotniskowce eskortowe plus samoloty dalekiego zasięgu od łodzi latających Sunderland czy Catalina po B-24? Oczywiście walki samolotów tej kategorii zdarzały się przypadkowo także nad Pacyfikiem ale to nie była żadna wcześniej ustalona taktyka.
- Podczas opisu walk jesienią 1942 autor wspomina o zatopieniu U-Boota o nazwie U-ä. U-A przetrwał wojnę do końca (no prawie), nie przychodzą mi do głowy inne jednostki które mógł mieć Dönitz na myśli.
- Przy wspomnieniu o zatopieniu w listopadzie 1936 U-18 jako przyczyna pada omyłkowe storpedowanie jednostki na głębokości peryskopowej podczas ćwiczeń przez kuter torpedowy. Według mojej wiedzy była nim kolizja z torpedowcem T-156.
- Podczas opisywania kontrakcji U-Bootów podczas operacji Torch opisywany U-150 to w rzeczywistości U-130.
- Przy utracie Tirpitza czytamy: "Już w tym momencie zarysowało się niebezpieczeństwo, iż siły powietrzne będą stanowiły coraz to większe zagrożenie dla ciężkich okrętów". 12 listopada 1944? Taki wniosek? Przyznaję, w tym punkcie Wielki Lew zaskoczył mnie biorąc pod uwagę że miał choćby ogólną wiedzę o walkach na Pacyfiku w latach 50-tych gdy to pisał, a i własne, niemieckie doświadczenia były raczej jednoznaczne.
- Przy opisie swoich poglądów wobec zamachowców z lipca 1944 asekuracyjnie przyznaje że po upublicznieniu całej prawdy o zbrodniach Hitlera "nie potępia" ludzi którzy to uczynili gdy gotowi byli oddać za to swoje życie, lecz, co bardziej akcentuje, nie można czynić zarzuty tym którzy pozostali wierni swej przysiędze.
- Zaskakuje ocena że alianci atakowali U-booty w Zatoce Biskajskiej gdyż samych baz nie mogli oni atakować z powietrza. Można dyskutować nad ich skutecznością czy o spóźnionej reakcji ale samych ataków na bazy było bez liku.
- Wyraźnie widać zadowolenie Dönitza efektami U-Bootów w styczniu 1945. O ile jakieś tam sukcesy, dawno nie odnotowywane, rzeczywiście osiągnięto, to porównywanie własnych strat jako zbliżonych do tych z drugiego półrocza 1942, a mniejszych niż w latach 1940-1941 podniosło mi brwi ze zdziwienia.

Zdjęcia - jedna wkładka z fotografiami. Oprócz zdjęć ukazujących walkę na morzu mamy sporo tych ukazujących bohaterów książki. Od admirałów do asów wojny podwodnej (zaznaczono krzyżykami tych którzy polegli). Od siebie dodam że pierwsza, nie podpisana fotografia to oczywiście sam Karl Dönitz jako oficer wachtowy na pokładzie kajzerowskiego U-39
user posted image
a ukazany powracający z patrolu U-Boot uszkodzony z powodu staranowania przez niszczyciel (12 strona wkładki ze zdjęciami) to U-333 pod dowództwem sławnego Ali Cremera http://www.graptolite.net/Facta_Nautica/un...boote/U333.html. Ilustracje zamyka wyraźnie zrobiona z ukrycia fotografia Wielkiego Lwa w Spandau.

Książka oczywiście warta poświęcenia tyle czasu by przeczytać tych 600 stron. Myślę że polityczne zagadnienia które są związane z autorem zostały poruszone na tyle, na ile sam Wielki Lew miał ochotę o nich pisać, lecz trzeba przyznać że nie odżegnuje się od swego poparcia dla NSDAP szczególnie w latach 30-tych. Natomiast tematyka, która najbardziej mnie interesuje, a więc wszystko co związane jest wokół U-Bootwaffe całkowicie mnie satysfakcjonuje. No może z jednym wyjątkiem - zupełny brak jakiejkolwiek wzmianki o rajdzie na St. Nazaire! Po pierwsze - działo się to w bazie U-Bootów, po drugie - jak najbardziej dotyczyło także Dönitza osobiście bo był bezpośrednim powodem pożegnania się admirała z Lorient (a konkretnie z Kerneval) na wyraźny rozkaz Hitlera przekazany przez Raedera. W książce o tym ani mru mru...

Pozdrawiam!
 
User is offline  PMMini Profile Post #52

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 26/09/2018, 1:39 Quote Post

Tym razem z innego wydawnictwa, lecz o jednej z najbardziej znanych operacji, będących składową tej najdłuższej bitwy II wojny światowej:

Mirosław Skwiot, Elżbieta Teresa Prusinowska Operacja Rheinübung - Polowanie na Bismarcka
user posted image

Okładka od razu przypomina znaną chyba wszystkim wchodzącym do tematu okładkę II wojny światowej na morzu Jerzego Lipińskiego https://historia.org.pl/wp-content/uploads/...wa-na-morzu.jpg wink.gif Pierwsze, co zaskakuje to brak opisu konstrukcji, budowy czy nawet danych technicznych głównych bohaterów tej epickiej operacji. Co prawda wydawnictwo AJ-Press wydało osobno monografie tych okrętów, mimo wszytko choćby te dane techniczne mogły się znaleźć. Tu wtrącę jedno sprostowanie - w moje ręce trafiło wydanie 1, o ile mi wiadomo wydanie 2 jest o około 50 stron rozszerzone, więc może to się zmieniło. Wracając - dzięki temu od razu śledzimy przygotowania do operacji, pierwsze problemy, zmianę składu zespołu, ostatnie szkolenia załogi nowiutkiego pancernika. Później tylko lepiej - śledzimy rejs Bismarcka i Prinz Eugena oraz reakcję Royal Navy. Pobyt we fiordach, odnalezienie śmiałków przez brytyjskie krążowniki ciężkie, epicką bitwę w Cieśninie Duńskiej. To wszystko znakomicie opatrzone zdjęciami nie tylko po stronie alianckiej, gdyż do momentu rozdzielenia i co najważniejsze dla zachowania fotografii - przetrwania Prinz Eugena zaskakująca obfitość zdjęć (szczególnie z wymienionego pojedynku w Cieśninie Duńskiej) pozwalała po raz, nie wiedzieć który, wrócić do tych wydarzeń z emocjami jakbym nie wiedział jaki będzie finał smile.gif . Po udanym oderwaniu się krążownika śledzimy kolejne etapy dramatu. Zacieśniającą się obławę, zgubienie pancernika przez śledzące go jednostki, dwa lotnicze ataki torpedowe "tobołkami" które wyraźnie ukazały słabość systemu obrony p-lot na Bismarcku (warunki pogodowe - ok, ale ta prędkość Swordfishy!), epizod z niszczycielami i w końcu ostatni akt - pojedynek artyleryjski z Rodneyem i King George V. Tym razem, co oczywiste, prymat zdjęć z pokładów jednostek Royal Navy. W epilogu poznajemy ciąg dalszy rejsu Prinz Eugena. I znowu, po raz kolejny przychodziły pytania: jak operacja by wyglądała gdyby Tirpitz był gotowy na czas? Jak potoczyłaby się ucieczka Bismarcka gdyby zatankował w Norwegii? Czy bez zablokowanego steru miałby szanse uciec wobec braku paliwa na pancernikach brytyjskich? Na koniec otrzymujemy dodatek w którym dokładnie omawiane są trafienia na Hoodzie, Bismarcku i Prince of Wales ze znakomitymi rysunkami to prezentującymi oraz wspomnienia naocznych świadków katastrofy Hooda. Czego mi brakowało? Oprócz wspomnianych danych, ogólnej mapki Atlantyku Płn z umiejscawianiem najważniejszych bohaterów dramatu w poszczególnych etapach operacji. Mapki które są, przedstawiają poszczególne boje toczone przez wymienione wcześniej jednostki. Przypominam, że to dotyczy wydania pierwszego, co może jest uzupełnione w drugim.

Podsumowując - ponownie dałem się oczarować tej epickiej operacji, na wpół zmitologizowanemu jedynemu bojowemu rejsowi pancernika Bismarck, który wpierw zatopił na oczach zdumionego świata dumę Royal Navy - Hooda (choć kontrowersje czy aby pocisk 203mm Prinz Eugena nie był czasem bezpośrednią przyczyną także są omówione), by później sam zostać zatopionym w beznadziejnej, samotnej walce. Może już o tym czytałem i po prostu zapomniałem ale znalazłem dwie świeże informacje: świadkowie na płynącym kilkaset metrów od Hooda Prince of Wales, a nawet ocaleli! - wszyscy wspominają bardzo cichą(!) eksplozję po której zniknęła rufowa część krążownika liniowego. Druga to próba dobudowania drugiego, fałszywego komina by oszukać szukających Bismarcka lotników podczas nerwowych dla admiralicji w Londynie godzin gdy zgubiono pancernik na bezmiarze oceanu.

Przez lata PRL-u mieliśmy tą operację omawianą z reguły w kontekście Pioruna i mniej czy bardziej mitologizowano znaczenie jego udział w polowaniu na Bismarcka. Teraz po kolejnych dziesięcioleciach możemy obiektywnie oceniać jak małym epizodem to było w kontekście całej operacji. Mimo to chyba każdy z nas widział oczami wyobraźni jednak wykonany i celny atak torpedowy naszego niszczyciela pod dowództwem Kmdr por. Pławskiego wink.gif Cóż, było minęło.

Osobiście gorąco polecam!

https://www.youtube.com/watch?v=oWvZ8EEoovM

https://www.youtube.com/watch?v=hU76vVM6lWY
 
User is offline  PMMini Profile Post #53

     
Filipdan
 

IV ranga
****
Grupa: Użytkownik
Postów: 369
Nr użytkownika: 82.788

Stopień akademicki: mgr
Zawód: prawnik
 
 
post 30/09/2018, 11:00 Quote Post

Gajusz ma rację. Omawiana przez Niego książka jest bardzo dobra. Dodam tylko,żę także wizualnie jest znakomita. Kredowy papier, dużo zdjęć,szkiców. Warto się z nią zapoznać.
Bardzo dobrym uzupełnieniem tej pozycji jest książka wydana lata temu w serii z kotwiczką pt. "Pancernik Bismarck". Autor jest niemieckim oficerem, który przeżył rejs. Niestety nie pamiętam w tej chwili danych autora bo książkę zostawiłem w starym mieszkaniu. Ta książka z serii z kotwiczką ukazuje rejs Bismarcka z maja 1941 oczami osoby, która była na pancerniku i stąd jej wartość. Polecam.
 
User is offline  PMMini Profile Post #54

     
obodrzyta
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.844
Nr użytkownika: 88.774

Stopień akademicki: mgr historia
 
 
post 30/09/2018, 18:51 Quote Post

QUOTE(Filipdan @ 30/09/2018, 11:00)

Bardzo dobrym uzupełnieniem tej pozycji jest książka wydana lata temu w serii z kotwiczką pt. "Pancernik Bismarck". Autor jest niemieckim oficerem, który przeżył rejs. Niestety nie pamiętam w tej chwili danych autora bo książkę zostawiłem w starym mieszkaniu.



Autorem tej książki jest Burkard Freiherr von Müllenheim-Rechberg.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Burkard_Freih...enheim-Rechberg

http://www.finna.com.pl/kot/pancernik_bismarck.html

 
User is offline  PMMini Profile Post #55

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 30/09/2018, 20:07 Quote Post

Książka nie była na mojej krótkiej liście w poczekalni, ale kto wie? wink.gif

Dodam że w kotwiczkach mamy także taką pozycję https://historia.org.pl/2012/03/13/w-poscig...pocko-recenzja/ na którą składa się wojenna twórczość, niestety poległego na pokładzie Orkana, oficera PMW. O innej jego książce tutaj -> http://www.historycy.org/index.php?showtop...dpost&p=1719977
 
User is offline  PMMini Profile Post #56

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 1/11/2018, 1:17 Quote Post

Słów kilka po lekturze.

Dziś o książce Zbigniew Węglarz Niezłomny.
user posted image

Autobiografia kmdra, niestety tuż przed zakończeniem pracy autor odszedł na wieczną wachtę i ostateczny układ książki jak i tytuł to już praca redakcji. Można powiedzieć że książka składa się z 4 części:
- Opis najmłodszych lat, edukacji i początku kariery w PMW.
- Wspomnienia wojenne zapoczątkowane odpłynięciem na pokładzie Burzy do Wielkiej Brytanii.
- Powrót do kraju na pokładzie dowodzonej osobiście Błyskawicy, dalsza służba w nowej rzeczywistości brutalnie przerwana stalinowskimi represjami, lata gehenny zakończone amnestią.
- Materiały których nie zdążył komandor dopracować lecz zostały zamieszczone w rozdziale "Historie mniej znane lub całkiem nieznane".

Osobiście najbardziej zainteresowały mnie opisy szkolenia w ramach Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej (jakże podobne do wspomnień niemieckich asów U-Bootwaffe, co oczywiście nie dziwi, podstawy bardzo podobne w każdej marynarce) a szczególnie opis służby w "odrodzonej" Polsce jak i dosyć znanych dzisiaj represji stalinowskich które uderzyły w środowisko przedwojennych oficerów PMW. Wydawnictwo właśnie wobec postawy autora z tego okresu uznało taki a nie inny tytuł jako właściwy. Mniemam że sam komandor nawet nie pomyślał o tym. Same wspomnienia wojenne z racji powielania opisów najsławniejszych rejsów (choćby nalot pod Calais) naszych niszczycieli aż takich emocji u mnie nie wywoływały. Czytając książkę widać że autor podpierał się dokumentacją. Gdy trafiał na pokład kolejnej jednostki dokładnie zazwyczaj ją opisywał, lecz co ważniejsze - podawał dokładny spis kadry z aktualnymi wtedy stopniami, co akurat nawet biorąc pod uwagę doskonałą pamięć, wobec awansów tychże oficerów, byłoby raczej po kilkudziesięciu latach szalenie trudne. To samo dotyczy godzin zajęć na kolejnych rocznikach podchorążówki czy dat wypłynięć na kolejny rejs szkoleniowy. Niekiedy zdarzają się wpadki. Ujrzane przez autora w Bizercie wraki rosyjskich okrętów to nie pozostałość floty z 1905 tylko tych internowanych w 1918. Także po akcji pod Calais bohatera zawodzi pamięć. Opisuje jakoby po powrocie do portu brytyjski kontradmirał wszedł na pokład by ocenić jakie odniesiono uszkodzenia bo z zewnątrz burty ponad linią wodną były całe. Dziób wyglądał tak: https://i.pinimg.com/564x/60/05/e0/6005e031...210800a4d7e.jpg
Mamy także "bliskie spotkanie 3 stopnia" wink.gif , otóż wracając na pokładzie Burzy z uroczystości rewii flot z okazji koronowania Jerzego VI Węglarz płynąc przez Kanał Kiloński mijał się z jachtem Grille. Załoga jako głowie państwa oddała honory Hitlerowi na co ten odpowiedział znanym "pięć piw proszę". Był maj 1937... Mimo całej kontrowersji komandor chciał wrócić do kraju dla matki, stąd decyzja powrotu na Błyskawicy. Jak wspomniałem, po kilku latach służby której opis mógłby posłużyć do napisania kolejnej książki (poznajemy m.in. okoliczności poznania Jerzego Pertka smile.gif ), trafia do aresztu, kolejne przesłuchania, tortury, w końcu wyrok i więzienie zakończone amnestią. Muszę przyznać że po tym co go spotkało autor obiektywnie ocenia nawet ludzi bezpieki. Rzeczowo ocenia kolejnych śledczych, zaś zamieszczenie wspomnienia pierwszej nocy po powrocie do Gdyni po prostu aż zadziwia. Po latach odsiadki nie znał aktualnych adresów przyjaciół, więc by jakoś przetrwać noc (był 1 luty 1955) wszedł do pewnej kamienicy i pod strychem próbował się przespać. Jedna z wystraszonych lokatorek zawiadomiła milicję. Gdy milicjant chciał wylegitymować komandora, ten nie posiadał żadnych dokumentów oprócz potwierdzenia o zwolnieniu. Sam poprosił by go zatrzymał na dołku na noc. Ten oburzył się, że nie można wolnego obywatela zamykać w areszcie gdzie śpią złodzieje i pijacy (sic!) po czym... zawiózł do hotelu gdzie w recepcji powiedział by mu dali pokój do rana a rachunek wysłali na milicję. Znam wielu którzy takie wspomnienie zostawiliby dla siebie pisząc po 50 latach.

By zachęcić Forumowiczów i Gości do lektury, jak nigdy zamieszczę kilka fragmentów które czytałem mimowolnie śmiejąc się od ucha do ucha:

QUOTE
Gdy ustanowiono Kadrę Marynarki Wojennej, w Świeciu odbywały się kursy rekruckie. Z początku towarzyszyły im trudne warunki zaopatrzeniowe, ale "ducha marynarskiego" im nie brakowało. Fatalnie odczuwali to mieszkańcy tego cichego wówczas miasteczka. Różne próby interwencji nie przynosiły sukcesu. Uczulony na marynarzy był tamtejszy proboszcz i szczególnie wymyślał im podczas kazania na niedzielnej mszy. Jednego razu na taką mszę przyszło kilku podoficerów z bsmt. Arterem na czele, osiłkiem i znanym awanturnikiem. Ksiądz jak zwykle zaczął mówić, co sobie myśli o marynarzach. Słysząc to, bsmt Arter chwycił parasolkę siedzącej obok kobiety, otworzył ją i z parasolką nad głową przesiedział przez całe kazanie. Ku zgorszeniu wiernych powiedział jeszcze że te wszystkie złorzeczenia księdza spłyną po parasolu jak deszcz.


QUOTE
Przed wojną na Polance Redłowskiej odbywały się festyny i zabawy na wolnym powietrzu. Grała orkiestra wojskowa, byli mieszkańcy Gdyni, marynarze i żołnierze dywizjonu artylerii nadbrzeżnej. Gdy raz miałem służbę na ORP Burza, trwała właśnie na Polance taka zabawa. Chodziłem po pokładzie z dużą lunetą, gdy zauważyłem coś dziwnego. Od strony Oksywia, w wielkim pospiechu, wszelkimi możliwymi środkami, płynęła armada marynarzy! Kierowali się przez kanał portowy na drugą stronę Gdyni. Płynęli żaglówkami, łodziami okrętowymi, wiosłowali na pontonach, a nawet na kajakach. Wszyscy kierowali się w stronę Polanki Redłowskiej. Co się stało? Otóż nadszedł stamtąd sygnał: NA POMOC, NA POLANCE REDŁOWSKIEJ BIJĄ MARYNARZY. Posiłki, które widziałem, przechyliły losy bitwy na naszą stronę.


QUOTE
Najwięcej jednak kłopotu sprawiali rezerwiści, powoływani raz w roku na rejs, przeważnie z marynarki handlowej, awanturnicy i pijacy, których żaden okręt nie chciał przyjąć. I tak trafiali na ORP Wilia. Jednym z nich był marynarz Ulowski. Pewnego razu stanął do raportu z prośbą do dowódcy kmdr. ppor. Umeckiego o udzielenie mu urlopu okolicznościowego, aby w Łodzi odwiedzić żonę. Ponieważ był w moim oddziale okrętowym, więc przedstawiłem go do raportu. Wyjaśnienia Ulowskiego sprowadzały się do tego, że on na Bałutach musi zrobić porządek... toporkiem. Dowódca nawet nie chciał słuchać reszty. Ale ja wstawiłem się za Ulowskim, bo był dobrym specjalistą i na okręcie zachowywał się przyzwoicie. W końcu komandor Umecki zgodził się na zwolnienie marynarza w piątek, pod warunkiem że wróci w niedzielę na rutynowy przegląd okrętu i za ten powrót zrobił mnie odpowiedzialnym. Powiedziałem o tym Ulowskiemu, a ten dał mi "słowo marynarza", że wróci w niedzielę na 10:00. Dowódca powątpiewał, czy tak się stanie. Ale gdy w niedzielę wachtowy wybijał 10:00, na schodkach zobaczyłem marynarza Ulowskiego, ubranego na granatowo, z walizeczką. To było moje małe zwycięstwo.

* Jako mieszkający od urodzenia na Bałutach młodszym Forumowiczom i Gościom jestem winien wyjaśnienie -> https://dzienniklodzki.pl/baluty-sto-lat-te...nicy/ar/3711384

Na dodatek w czasach carskich na Bałutach kazano osiedlać się zwalnianym z więzień przestępcom. To spowodowało, że Bałuty zaczęły cieszyć się złą sławą, zgodnie ze znanym do dziś hasłem: "Bez kija i noża nie podchodź do Bałuciorza".

QUOTE
Po zaopatrzenie poszliśmy do Reykjaviku. Nie mówiąc już o braku żywności, brakowało nam także... alkoholu. Wysyłając bsmt. Roszkowskiego z pocztą, powiedziałem mu, by kupił na lądzie kilka butelek whisky. Ten powrócił bez niczego i powiedział, że w Islandii panuje prohibicja. Wobec tego wysłałem go jeszcze raz do apteki po litr alkoholu etylowego dla izby chorych. Bosmanmat znowu wrócił, bo aptekarz kazał mu iść do burmistrza, aby ten zaparafował to zapotrzebowanie. Aptekarz okazał się podejrzliwy, czyżby abstynent? Zapytał do jakich celów chcemy używać spirytusu, a Roszkowski odpowiedział mu, że do obmywania ran. Wtedy aptekarz oznajmił, że w taki razie doda do spirytusu więcej chloroformu, gdyż to nie zaszkodzi. Po powrocie bosmanmat opowiedział mi o wszystkim. Wyglądało, że aptekarz postawił na swoim. No, ale od czego chemia, której mnie uczono? Zdaje mi się, że chloroform ma niższą temperaturę wrzenia i parowania aniżeli spirytus etylowy. Kazałem więc Roszkowskiemu przynieść naczynie do sterylizacji narzędzi chirurgicznych i wlałem do niego tę mieszaninę.
- Ile aptekarz mógł wlać tego chloroformu?
- Tak z dziesięć procent, panie poruczniku.
No i wtedy zaczęło się odparowywanie chloroformu. Gdy płyn zmniejszył się o tych dziesięć procent, uznaliśmy, że można już z niego robić wódkę, mieszając z jakimś sokiem. Okazało się jednak, że wódka miała w dalszym ciągu właściwości usypiające. Albo Roszkowski się pomylił w ocenie, albo za mało płynu odparowaliśmy.


QUOTE
Pewnego razu ORP Błyskawica stał przy kei w porcie Gourock przy ujściu rzeki Clyde. W ten wieczór miałem służbę. Nic nie zapowiadało kłopotów, gdy nagle przy trapie pojawił się policjant, prosząc o rozmowę z dowódcą okrętu. Zaprowadziłem go do kmdr. ppor. Wojciecha Franckiego. Gdy skończyli rozmawiać, komandor zawołał swojego zastępce, kpt. mar. Bohdana Wrońskiego, i kazał mu mnie zastąpić na służbie. Mnie zaś kazał iść z policjantem na posterunek, gdzie znajdują się nasi ludzie - oczywiście zatrzymani. Szliśmy z policjantem krętymi uliczkami małego miasteczka, w kompletnych ciemnościach, bo przecież obowiązywało zaciemnienie. W końcu doszliśmy do posterunku, który miał na froncie kulistą lampę z przyciemnionym czerwonym światłem i napisem "Police". Otworzyliśmy drzwi...
.. i tu buchnęło w nas jaskrawe światło, a z jeszcze większa siłą chóralny śpiew: "NIE RZUCIM ZIEMI, SKĄD NASZ RÓD..."
W hallu pełno policjantów, ale naszych marynarzy nie widać, a tylko słychać ten gromki śpiew. Nasi chłopcy pozamykani w celach dookoła tego hallu. Na piętrze w swoim gabinecie przyjął mnie komendant posterunku, porucznik policji, siwy, szczupły i uprzejmy. Wyjaśnił, że chce, abym był tłumaczem i świadkiem przesłuchania naszych marynarzy, aby nikt nie mógł mu zarzucić, że coś było no fair. Gdy wprowadzono pierwszego zatrzymanego, zdziwiłem się. Był to zawsze cichy podoficer artylerii, bsmt Młodzik, człowiek, o którym mówiono, że nikomu nie wadził. Zacząłem zadawać pytania. Odpowiedzi tłumaczyłem komendantowi. Tak powoli zacząłem wyjaśniać sytuację. Młodzik wytłumaczył krótko, że właściwie to on nic nie wie. I nie wie, jak zaczęła się awantura w knajpie (bo za to zostali zatrzymani), on tylko stał w kącie. Wierzyłem mu, bo to właśnie do niego pasowało. Następny zeznawał podoficer maszynowy bsmt Wąs. Siedział sobie z kolegami na okręcie, gdy ktoś rzucił pomysł, by wyskoczyć gdzieś na fish and chips oraz piwo do najbliższej knajpy. No to poszli. Tam spotkali innych kolegów i wesoło spędzali czas, gdy nagle w głębi lokalu doszło do sprzeczki między marynarzami a jakimiś cywilami, w której on naturalnie wziął udział w obronie naszych. Z kolei podoficer broni podwodnej, bsmt Franciszek Werner, wcale nie miał ochoty leźć do knajpy, ale go koledzy namówili. Siedział przy stoliku w rogu i tyłem do sali, więc początku draki nie widział. Zerwał się dopiero na okrzyk: "Biją naszych!". Chwycił krzesło za nogę i z takim taranem rzucił się w wir walki. Werner zaczął nawet pokazywać, jak to z krzesłem walczył, ale komendant powiedział, że nie trzeba i żeby opowiadał dalej. Opowiedział niewiele, tylko to, że za pomocą krzesła bił się z jakimiś cywilami, nie wiedząc dokładnie, z kim i dlaczego. Jako czwarty wszedł na przesłuchanie artylerzysta mat Olko i on rzucił więcej światła na całą sprawę.
- Siedzieliśmy sobie spokojnie, panie poruczniku, jedliśmy fish and chips, piliśmy piwo, a czasem to i coś mocniejszego. Gdy nam zabrakło, koledzy wysłali mnie do baru po nową kolejkę. Koło baru siedzieli jacyś cywile, z dziesięciu ich było. No i zdenerwowali mnie, bo mówili po niemiecku i przeciw Polsce. Więc co miałem zrobić? Wziąłem ten ich stół i rzuciłem nim. Zaczęła się draka. Na sali mieli jeszcze innych kumpli i dalejże oni wszyscy na nas, Polaków. Ale myśmy ich rozpirzyli na cztery wiatry, panie poruczniku. No, dostało się przy okazji właścicielowi lokalu, co nam przeszkadzał walczyć, i jakiejś kurwie, którą ktoś dziabnął widelcem w dupę, ha ha ha...
Musiałem komendantowi to wszystko trochę inaczej opowiedzieć. Usłyszał, że polscy marynarze zostali sprowokowani i napadnięci przez tych cywilów, więc bili się w obronie własnej. Na koniec do pokoju wszedł kapral wojsk lądowych. Wyjaśnił mi, że przyjechał z głębi Szkocji z obozu polskiego, aby odwiedzić kolegów marynarzy, no i został zaproszony do tej knajpy "na drinka". Był to raczej chłopiec wątły w porównaniu z naszymi podoficerami, więc któryś z marynarzy wręczył mu nogę od krzesła i ustawił go przy drzwiach. Tam miał tych, co to jeszcze mają siły uciekać na zewnątrz, odpowiednio "poczęstować na pożegnanie". Przesłuchanie dobiegło końca. Komendant nie chciał jednak zwolnić marynarzy na okręt, gdzie jak obiecałem, zostaną odpowiednio ukarani. Argumentował, ze awantura miała miejsce na terenie Wielkiej Brytanii, wyrządzono duże szkody obywatelom brytyjskim i obcokrajowcom, czyli... holenderskim rybakom, bo to oni byli tymi cywilami. Dlatego, dodał, o wszystkim rozstrzygnie sąd i to już nazajutrz. Następnego dnia w sądzie zjawili się wszyscy zainteresowani. Dwunastu Holendrów z obandażowanymi głowami, właściciel lokalu, sześciu naszych marynarzy, por.mar. Józef Wróbel z Błyskawicy, wyznaczony przez dowódcę na obrońcę i tłumacza, a nawet ranna w pośladek panienka lekkich obyczajów. Po wysłuchaniu wszystkich stron sędzia uderzył młotkiem w stół.
- Na Boga, czegoś podobnego jeszcze nie sądziłem! Nie słyszałem także, by sześciu ludzi pobiło dwunastu, czego dowodem są te bandaże. Jednak, w czasach wojny i cierpienia Polaków, rozumiem ich, że nienawidzą wszystkiego, co niemczyzną trąci i podziwiam ich wolę walki, zawsze i wszędzie. Wobec tego uznaję polskich marynarzy winnych jedynie szkód lokalowych w wysokości stu funtów szterlingów, co należy wypłacić właścicielowi lokalu, a pretensję holenderskich rybaków oddalam. Byli w większości, mogli się obronić.
Komandor Francki zdecydował, że nie pociągnie marynarzy do dodatkowej odpowiedzialności na okręcie za wywołanie tej awantury "w duchu patriotycznym". Poinstruował za to swego zastępce, by potrącił im z ich gaż sto funtów.


O życiorysie autora więcej tutaj -> http://bazhum.muzhp.pl/media/files/Colloqu...t4-s103-128.pdf

Podsumowując - polecam! smile.gif

PS: I tak się rozpisałem, więc tych kilka słów nie zrobi różnicy. Z tematyki Bitwy o Atlantyk niedawno zakończyłem monografię U-Bootów Typu IX, ale o tym pisałem w odpowiednim temacie dokąd zainteresowanych odsyłam -> http://www.historycy.org/index.php?showtop...dpost&p=1762083 a tym którzy pamiętają post 37 -> http://www.historycy.org/index.php?showtop...dpost&p=1695407 i dalej są zainteresowani tą historią, polecam niedawno wydaną pozycję -> http://napoleonv.pl/p/10/1358/misja-specja...zkutnictwo.html

Pozdrawiam!
 
User is offline  PMMini Profile Post #57

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 9/01/2019, 23:33 Quote Post

QUOTE(Gajusz Mariusz TW @ 30/09/2018, 20:07)
Dodam że w kotwiczkach mamy także taką pozycję https://historia.org.pl/2012/03/13/w-poscig...pocko-recenzja/ na którą składa się wojenna twórczość, niestety poległego na pokładzie Orkana, oficera PMW. O innej jego książce tutaj -> http://www.historycy.org/index.php?showtop...dpost&p=1719977
*



I właśnie ta książka jest kolejną z serii którą krótko zaprezentuję

Eryk Sopoćko W pościgu za "Bismarckiem".

user posted image
https://historia.org.pl/2012/03/13/w-poscig...pocko-recenzja/

Książka składa się ze wspomnień i opowiadań autora opublikowanych już podczas wojny, stąd polscy marynarze występują pod postacią stopni lub imion dla bezpieczeństwa najbliższych pozostających w okupowanym kraju. Tytuł książce nadał najdłuższy rozdział (prawie połowa tekstu), który przybliża nam staż autora na Rodneyu, a będąc obserwatorem w jednej z wież artylerii głównej (X), widział jako jeden z nielicznych na pokładzie koniec Bismarcka dość dokładnie. I co zaskakuje, jak na publikację czasu wojny odnajdujemy wrażenia niezbyt mile czytane na wyspach, w końcu to o pogromcy Hooda:

QUOTE
Bierze mnie złość, a jednocześnie podziw. Złość, że Bismarck nie chce zatonąć czy wylecieć w powietrze. Podziw? Tak, ten jest podwójny. Nigdy w życiu nie widziałem piękniejszego okrętu. Ideał proporcji... Długi dziób, pomost - trudno o tym pisać, bo jest w ruinach, jeden szeroki, dosyć niski komin, zgrabna, nie za wysoka i nie za niska rufa. Ale to oczywiście nie jest głównym powodem mego podziwu (...) Wszystko zależy od ludzi. Trzeba być sprawiedliwym. Ciężko mi napisać następne zdanie - ale nieprzyjaciel zaimponował nam swym fanatyzmem i zaciętością.


Jednak wymiar propagandowy ciągle jest obecny. We wspomnieniach z Oksywia we wrześniu 1939 zamieszczonych na początku (nie autora, ten w tym czasie szkolił się na Iskrze poza Europą), zestrzelony lotnik Luftwaffe po wylądowaniu w Gdyni po prostu strzela do cywilów z broni osobistej. Ostrzał portu przez oba szkolne pancerniki Kriegsmarine także jest wspominany jako tak mało groźny przez polskich marynarzy, że po początkowym chowaniu się w schronach, niewielu później na niego w jakikolwiek sposób reagowało. Wspomnienie zatopienia Rio de Janeiro także ukazuje nam obraz trafienia pierwszą torpedą. Zaś w mowie admirała Martina E. Dunbara-Nasmitha do Polaków trochę dziwi fragment o nabyciu przez Polskę jednostki handlowej z przeznaczeniem na statek szkolny, ochrzczony Gdynia. W końcu od nikogo ją nie nabywaliśmy, bo to był całkiem swojski Kościuszko. Wojenną okolicznością tłumaczyć też wypada oburzenie autora faktem topienia bezbronnych statków handlowych przez podstępne U-Booty i wprost nazywaniem to zbrodnią, gdy w opowiadaniu o wspomnianym zatopieniu Rio de Janeiro, jest oczywiste zadowolenie ze skutecznej roboty podwodniaków. Kilka razy autor wprost zwraca się do Brytyjczyków, w których podziwia ich wolę walki i gościnę jaką zaznał on podczas swej wojennej tułaczki. Najbardziej jednak zapadają w pamięć marzenia o powrocie do wolnej Polski po wygranej wojnie. Tak ze względu na śmierć autora na Orkanie, jak i tor którym skierowała się historia naszej ojczyzny. W książce znajdziemy także krótkie fikcyjne opowiadania, jak chociażby te o zatopieniu U-427, które tylko uwydatniają o jakim potencjale straciliśmy marynistyczne pióro. sad.gif

Na koniec trochę z innej beczki. Spostrzeżenie które chyba najbardziej określa autora jako młodego człowieka i marynarza w jednym:

QUOTE
Ocean i kobieta to dwie wielkie niewiadome - tym niebezpieczniejsze, im spokojniejsze na pozór i bardziej piękne.


PS Sporo czasu minęło od ostatniego postu, więc wszystkich zainteresowanych tematem Bitwy o Atlantyk gorąco zachęcam do kolejnej pozycji, o której napisałem kilka zdań w innym temacie -> http://www.historycy.org/index.php?showtop...dpost&p=1771102

Pozdrawiam!
 
User is offline  PMMini Profile Post #58

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 31/01/2019, 16:55 Quote Post

Tym razem przerzucamy się na odległy i rozległy akwen Pacyfiku. William C. Chambliss Bezgłośna formacja

user posted image

https://www.tawernaskipperow.pl/czytelnia/r...-chambliss/2776
http://www.ubootwaffe.pl/recenzje/ksiazki/...glosna-formacja

Autor, według informacji podanych w książce, sam był weteranem zmagań z Japończykami, członkiem załogi lotniskowca Wasp w momencie jego zatopienia na skutek znanej salwy torpedowej. Natomiast książkę poświęca załogom amerykańskich okrętów podwodnych które tak skutecznie sparaliżowały japońskie szlaki handlowe. Poznajemy sześć historii które z reguły przedstawiają pojedyncze patrole odtworzone na podstawie wspomnień ich załóg. A więc po kolei:

- Pierwsza to opis początku wojny z punktu widzenia załogi o.p. Perch który jako przydzielony do Floty Azjatyckiej miał możliwość podjęcia walki od pierwszych godzin konfliktu. Śledzimy jego wysiłki na wodach okalających Filipiny i ówczesne Holenderskie Indie Wschodnie zakończone jego zatopieniem podczas drugiego patrolu 3 marca 1942. Najwięcej uwagi poświęcone jest znanym, ogromnym problemom z torpedami.
- Kolejna to opis patrolu Threshera odbyty na wodach Wysp Marshalla z połowy 1942.
- Trzecia opowieść to ostatni patrol Sculpina, zakończony jego zatopieniem 19 listopada 1943. Tonącego okrętu nie opuścił kmdr John P. Cromwell, który posiadający informacje na temat Operacji Galvanic świadomie wybrał śmierć, by nie dać Japończykom możliwości ich wydobycia podczas tortur, za co otrzymał pośmiertnie Medal Honoru.
- Czwarty obraz to głośny, piąty patrol o.p. Harder, podczas którego popisał się swoją skutecznością wobec japońskich niszczycieli, choć jak to bywa, nie wszystkie zgłoszenia zostały pozytywnie zweryfikowane po wojnie.
- Piąta odsłona to rejs Bergalla na minowanie Morza Południowochińskiego wykonany na przełomie listopada i grudnia 1944, podczas którego dokonał storpedowania krążownika ciężkiego Myoko (choć załoga była przekonana o jego zatopieniu) oraz, co niemniej wpisało się w historię, wobec niemożliwości zanurzenia po uszkodzeniu, wrócił na powierzchni (częściowo na wodach wroga) do portu.
- I w końcu szósta opowieść o zadaniu specjalnym nałożonym na barki załogi Seahorse, polegającym na zlokalizowaniu i naniesieniu na mapy japońskich pól minowych zamykających wejście na Morze Japońskie. Wynikiem tego patrolu (z marca/kwietnia 1945) jest operacja "Barney" o której (ale także o Seahorse) mamy możliwość przeczytać w innej pozycji serii Diabły morskie -> http://www.historycy.org/index.php?showtop...dpost&p=1647905

Książka wciąga, żywo opisuje życie pod pokładem podczas patroli które w razie niepowodzenia były podróżą z biletem w jedną stronę. Trzeba mieć na uwadze, że jeżeli na Atlantyku załogi U-Bootów, gdy trafiły na pokład alianckich jednostek po zatopieniu ich okrętów, w praktyce miały zagwarantowane zachowanie życia, to na Pacyfiku w przypadku załóg alianckich, było ciut inaczej. Omawiana pozycja ma niestety minusy. Zacznijmy od tego, że powstała w latach 50-tych co może pewne rzeczy tłumaczyć, lecz niekoniecznie. Japońskie jednostki są w 99% anonimowe, a nawet gdy są już nazwane, to błędnie (zamiast Yamagumo - Yokohama). Chlubnym wyjątkiem jest Myoko. Wszystkie jednostki handlowe to po prostu Maru. Czy na pewno w latach 50-tych mając dostęp do archiwów japońskich nie można było pokusić się o więcej szczegółów? Choćby w stosunku do zatopionych przez Hardera niszczycieli? To samo tyczy się stosunku do Rosjan. Z kilku zdań jasno wynika stosunek do nich autora (ot, chociażby hordy komunistów w Berlinie). Przeszkadzało mi także przy pierwszej historii przypisywany pesymizm wyruszającego na swój pierwszy patrol dowódcy Percha 10 grudnia 1941. Sam autor podkreśla, że ten nie znał skali ataku na Pearl Harbor. W tak ofensywnej części Floty, jakimi są okręty podwodne, mając świadomość bycia częścią potężnej floty US NAVY, taki pesymizm raczej nie miał miejsca w ciągu pierwszych dób wojny z Japonią. Niestety, jasne jest tu dla mnie że mamy do czynienia z literackim antycypowaniem. Są i zdziwienia lub nieścisłości historyczne:
- Co autor miał na myśli pisząc we wstępie o podwodnej taktyce Aleksandra przy oblężeniu Tyru?
- Chrapy wymyślili Niemcy?
- Zniszczone zostały wszystkie jednostki nawodne Floty Azjatyckiej i ABDY.
- Admirał Hart dowodził Flotą Pacyfiku ?
- Używanie sonaru gdy jednostka płynęła po powierzchni? Była taka możliwość?
- Amerykanie używali jakichkolwiek jednostek klasy torpedowiec na Aleutach?
- Czy aby na pewno we flocie amerykańskiej namiary z sonaru podawano w... metrach? Czy nie stosowano aby miary anglosaskie?
- Sculpin posiadał na pokładzie armatę 72mm i działka 20mm?
- Wzmianka o paleniu papierosów w centrali. Mimo nieporównywalnie lepszych warunków służby w porównaniu z U-Bootami, jak choćby mechaniczna wentylacja, przyznaję że zrobiłem duże oczy.
- Dzięki stacjom... radiolokacyjnym Japończycy monitorowali częstotliwości używane przez amerykańskie jednostki?
- Czasem historia po prostu jest nieprawdopodobna, np gdy dowódca jednostki zwalnia wszystkich ze stanowisk bojowych dla odpoczynku prócz wachty w obecności poszukującego ich niszczyciela, czy taki oto fragment:

QUOTE
- Pal!
- Sześć poszło! - zameldował po chwili Logan.
- Zanurzenie alarmowe! Zalać zbiorniki! - rzucił Daeley ponaglająco. -Ster prawo na burt!
Harder poszedł w dół jak kamień. Szło mu bardzo dobrze do chwili, kiedy znalazł się na głębokości 25 metrów - ponad okrętem nastąpiła niszczycielska eksplozja, która pchnęła go w dół, roztrzaskując głębokościomierz, druzgocąc gniazdo anteny i rozrywając główny zawór poboru powietrza, co sprawiło, że woda wielkim strumieniem zaczęła zalewać przedni przedział silnikowy. Harder znajdował się dokładnie pod niszczycielem, kiedy pierwsza torpeda znalazła swój cel.


Ciut za dużo nieścisłości, wróg jednoznacznie potraktowany jako anonimowy wróg, jako tło dla bohaterstwa załóg okrętów podwodnych, które w tak skuteczny sposób sparaliżowały japońską żeglugę, a i flotę cesarską w sposób poważny poturbowały. Oczywiście biorę pod uwagę, że książkę napisano ponad pół wieku temu. Podsumowując - 5/10.

Pozdrawiam.
 
User is offline  PMMini Profile Post #59

     
Gajusz Mariusz TW
 

Ambasador San Escobar
*********
Grupa: Moderatorzy
Postów: 6.290
Nr użytkownika: 98.326

M.
Stopień akademicki: Korvettenkapitan
Zawód: Canis lupus
 
 
post 20/03/2019, 0:31 Quote Post

Tym razem książka która ma Bitwę o Atlantyk w tytule: Bernard Ireland Bitwa o Atlantyk. Walka z niemieckimi okrętami podwodnymi
user posted image

https://literatura.dlastudenta.pl/artykul/b...ntyk,11849.html

http://rynek-ksiazki.pl/recenzje/bitwa-o-atlantyk/

http://www.ubootwaffe.pl/recenzje/ksiazki/...itwa-o-atlantyk

Jest co najmniej kilka książek na polskim rynku o tym tytule. Ze względu na rozległość tematyki, zazwyczaj autorzy koncentrują się na wybranych aspektach. Tym razem autor, jak wskazuje podtytuł, większy nacisk kładzie na stronę aliancką, jednocześnie (i słusznie w tym wypadku) całkowicie marginalizując działania na Morzu Śródziemnym czy Oceanie Indyjskim. Książka rzecz jasna zaczyna się krótkim wspomnieniem o zmaganiach z U-Bootami Kajzera. W tym fragmencie najbardziej zainteresowało mnie jakże prorocze memorandum do rządu Fishera z 1912 dotyczące przyszłego wykorzystania okrętów podwodnych w walce z morskim handlem, powtórzone w 1914. Okres międzywojenny to szczególny nacisk na kondycję brytyjskiego frachtu, oddawanie światowego pola takim krajom jak Holandia, Japonia czy Norwegia. Podczas omawiania już najbardziej interesującego nas okresu muszę przyznać że autor nie unika trudnych tematów jak np potraktowanie rozbitków z U-85 przez załogę niszczyciela USS Roper (tu ciekawostka - mimo płytkiego miejsca zatopienia ówcześnie nie udało się nurkom wydobyć poszukiwanej Enigmy. Ponieważ udało się to w 2003 słabo to świadczy o determinacji w 1942). Niekiedy zaś zaskakuje osądem, choć ma do tego prawo - według niego Peter Cremer nie należał do dobrych podwodniaków. Przy opisie Typu XXI zaś mamy trzeźwe przypomnienie o zapomnianym typie R angielskiej budowy, który także osiągał większą szybkość pod wodą niż na powierzchni. Niestety, na całość książki rzucają cień wpadki tłumacza a niekiedy i wyłapywane na kolejnych stronach błędy merytoryczne:
- Floty wojenne i handlowe traktowane jako całość W. Brytanii, czy Niemiec to flotylle.
- Oczywiście pojemność w BRT to wyporność...
- Autor utyskuje że Niemcy w 1942 pilnie potrzebowali lotniskowców pomocniczych.
- Aby zniechęcić kraje neutralne do współpracy z W. Brytanią, Niemcy od początku wojny bezlitośnie atakowali wszelki fracht poza jednostkami szwedzkimi.
- U-Booty Typu I według autora były "niemal bezużyteczne". (przypomnę - mimo znanych wad raptem dwie jednostki zaliczyły ok. 100000 BRT zatopionego tonażu)
- U-Booty Typu II zabierały 6 torped.
- Włosi skierowali na Atlantyk swoje jednostki podwodne "ku rosnącej złości Dönitza"
- Informacja o Typie XIV wymaga uszczegółowienia. Faktycznie zamówiono ich 24, lecz do służby weszło tylko 10.
- Autor bezpośrednio wiąże pojawienie się amerykańskich baz na Bermudach, Nowej Fundlandii, Grenlandii i Islandii z podpisaną ustawą Lend Lease.
- Ponoć w połowie 1941 okręty eskorty stały się dla U-Bootów celem głównym.
- W opisach ataków z powietrza na U-Booty lotnicze wieżyczki strzeleckie awansowały na wieżyczki artyleryjskie
- B-24 Liberator okazał się zbyt delikatny do dziennych nalotów na kontynent
- Według autora pierwsze jednostki Typu IX wysłane ku wybrzeżom USA miały pierwotnie udać się na Morze Śródziemne.
- W tego typu książkach, gdy czasem padają nazwy U-Bootów po kilka stronę, by nie zabić frajdy z lektury, nie sprawdzam losów poszczególnych jednostek. Lecz są takie których z różnych powodów się zna. Tak jest chociażby z powiązanym z Cramerem U-333. Został zatopiony u brzegów Wysp Scilly a nie u brzegów... Sycylii! Podobnie rzecz się ma z U-346 utraconym ponoć podczas ataku na konwój ONS-154. Zaraz, zaraz. Czy to nie jeden z "naszych" U-Bootów, leżących na Bałtyku? Dokładnie, bardzo blisko Helu. A opisywanym w książce pechowcem był U-356. W pierwszym wypadku to błąd tłumacza, w drugim prozaiczna cyfrówka. Literówka dotyczy także jednostki U-117 bo chyba raczej nie należał do Typu X3.
- Nisko położony punkt ciężkości w U-Bootach zapewniał stabilność ale... kosztem nagłych przechyłów.
- Raz autor pisze o 8 przebudowanych U-Bootów na U-flak, innym razem o 7.
- Uszczegółowienie - wspomniana Grupa Mosquito z polskimi załogami latająca nad Zatoką Biskajską to 307 Dywizjon Myśliwski Nocny „Lwowskich Puchaczy”
- Autor odróżnia lotniskowce eskortowe od pomocniczych, ani razu nie wyjaśniając linii podziału.
- Kwestia tłumaczeń: Amerykanie korzystali z Blimpów, a U-Booty z Schnorkli
- Całkowitą dla mnie nowością jest stosowanie przez Niemców "dennych min naciskowych". Liczono że jednostki wroga będą wpływać na mielizny?
- Eksplozja na wyspie Helgoland wywołana przez Brytyjczyków jest datowana na 18 kwietnia 1946. Kolejna cyfrówka - nastąpiło to rok później.
- Autor zaskakująco rozszerza zakres stosowania tzw. Commando Befehl na rozbitków w tym załóg samolotów na obszarze Zatoki Biskajskiej i załóg statków na wodach amerykańskich...
- Fotografie: na str 11 wkładki ze zdjęciami, ta na dole nie ukazuje działa kal. 88mm, tylko 105mm. Wygląd pokładu przed nim jasno wskazuje na jednostkę Typu IX. Zaś ostatnie z U-776 na Tamizie jest ponoć wykonane pod koniec wojny. Tak, ale przy uwzględnieniu Japonii. Poddał się 15 (lub 16) maja 1945.

Co dziwne, brakuje mi choćby wspomnienia o zdobyciu pierwszego U-Boota U-570, w końcu wydarzenie nie tak częste a tytuł książki zobowiązuje. Autor obok wyścigu technologicznego i walki wywiadów (Enigma- tym razem nic a nic o Polakach) dużo miejsca poświęcił frachtowi. Próbie zwiększenia budowy w stoczniach W. Brytanii i Kanady oraz oczywiście amerykańskiemu "wejściu smoka" w walce o wodowany tonaż. I koniec końców strona handlowa tej najdłuższej bitwy jest według mnie najmocniejszą stroną prezentowanej książki. Podsumowując - nie odebrałem książki pełen zachwytu.

Pozdrawiam!
 
User is offline  PMMini Profile Post #60

7 Strony « < 2 3 4 5 6 > »  
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej