Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
4 Strony « < 2 3 4 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Margines społeczny roznego kalibru
     
Grapeshot
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.682
Nr użytkownika: 79.211

Steven Murphy
Zawód: Marine Engineer
 
 
post 4/03/2021, 2:31 Quote Post

W latach 60 uczeń szkoły średniej nosił mundur, był czysty, ostrzyżony i nie mógł być ucharakteryzowany na idiotę. Dziewczyny, prawdopodobnie, mogły nosić kolczyki, może nie na warsztatach, ale zależało to od szkoły. Farbowanie włosów było niewyobrażalne. Uczeń nie miał praw, musiał stosować się do zarządzeń. Jeśli tego nie robił, praca nad nim zaczynała się od wyproszenia go z lekcji. Wtedy uczeń grzecznie wychodził, choć znam przypadek, że chciał pobić nauczyciela, ale to był koniec jego kariery. Odsiew w szkołach średnich, zwłaszcza w technikach mechanicznych, był duży i nie zauważyłem tam miejsca na wymuszanie czegokolwiek przez ucznia.
Marian Kowalski, to w miarę młody człowiek. Jego wspomnienia szkolne mogły być z końcówki PRL.
Nie sądzę, aby w latach 70 chodzono do szkół średnich z długimi włosami.
W latach 60-70 najpopularnieszy materiał do szycia spodni czy garniturów, to była elana z domieszką wełny. Zawartość jednego i drugiego podawano w procentach. Materiały w rolkach miały też kolorowe nitki na obrzeżach, które coś znaczyły. Młodzi ludzie, normalnie, nosili ładne i dopasowane garnitury. Problematyczne były fabrycznie szyte kurtki, płaszcze i koszule. Te ostatnie były mnące lub nylonowe jak „non-iron”, złej jakości.
Pod koniec istnienia PRL zawalono Polskę i ubrano w dżinsopodobne badziewie z Turcji, ale to była marna imitacja tego co chciało się mieć.

Ten post był edytowany przez Grapeshot: 4/03/2021, 2:33
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #46

     
Sghjwo
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.526
Nr użytkownika: 97.523

 
 
post 4/03/2021, 2:50 Quote Post

QUOTE(Porucznik123 @ 4/03/2021, 7:32)
W PRL-u w szkołach tępiono jakiekolwiek odstępstwo od standardowego,szarego wyglądu? Nie można było mieć dredów,irokeza czy kolczyka w nosie?-Mam na myśli szkoły zawodowe,licea i technika.

Było tak gdzieś do początku lat 80-tych. W drugiej połowie było co najwyżej tolerowane, nie wywalali Cie ze szkoły, ale byłeś zawsze na cenzurowanym. Im szkoła bardziej renomowana, tym bardziej się czepiali.
Kolczyk w nosie to moda post prlowska. Jakoś nie pamiętam tego z lat 80-tych. U nas szczytem extrawagancji była agrafka w uchu i to tylko poza szkołą.

QUOTE
Marian Kowalski został podobno wyrzucony z liceum za "przynależność do subkultur młodzieżowych".Przez to nie skończył szkoły średniej i ma wykształcenie tylko podstawowe.

Jakoś trzeba się teraz tłumaczyć biggrin.gif. Chociaż w wyrzucenia z liceum z tego powodu w jego latach się zdarzały, to chyba nie z wilczym biletem.
 
User is offline  PMMini Profile Post #47

     
rasterus
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 2.628
Nr użytkownika: 89.006

 
 
post 4/03/2021, 14:06 Quote Post

Materiały na spodnie były różne. To co było z tego szyli. Wełna, bawełna, len, tworzywa sztuczne.

Co do długości włosów to Friedman opowiadał jak grał jako chłopak w filmie o Historia Żółtej Ciżemki. Miał specjalne pozwolenie z wytwórni na długie włosy, bo po mieście biegały ekipy i strzygły długowłosych. A on mógł chodzić z takimi. To był rok 1960.

W latach 80 można było być spisanym za obuwie. Milicja miała prikaz spisywać osoby w glanach. Ot tak. Wszystko co odbiegało od socjalistycznej normy było tępione. Ogólnie socjalizm na poziomie ideologicznym nie za bardzo wiedział co robić z subkulturami. Nie mieli na to pomysłu.

Była jedną autorka kryminałów, Anna Kłodzińska. Zaczynała karierę pisarską od produkcyjniaków, książki socrealistycznej o hucie cynku. Jej książki to był obraz świata z punktu widzenia betonu partyjnego. Atakowała hipisów, potem opisywała wspaniałą milicję jak jest atakowana przez ekstremę z Solidarności, nie wymieniając nazwy Solidarność smile.gif W kryminałach PRL pojawia się pogardliwa nazwa hipy. Zawsze związani z przestępczością narkotykową. Obraz patologii.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #48

     
emigrant
 

Antykomunista
**********
Grupa: Użytkownik
Postów: 25.903
Nr użytkownika: 46.387

Stopień akademicki: kontrrewolucjonista
Zawód: reakcjonista
 
 
post 4/03/2021, 14:49 Quote Post

QUOTE(tomasz.zieba @ 30/12/2009, 13:19)
Mam problem z napisaniem pracy zaliczeniowej, jej temat to : Margines społeczny w Polsce ludowej... przy czym doktor powiedzial ze on margines spoleczny wzial by w cudzysłów.
A problem mam taki ze calkowiecie nie wiem jak sie za to zabrac. Nie potrafie zdefiniowac tego marginesu spolecznego, kto nim byl. Poprosilabym o jakies wskazowki jesli ktos ma jakies pojecie o tym. Margines spoleczny to tak ogolnie jest okreslenie jakichs nierobow, rozrabiakow. Ale w polsce ludowej to bylo szersze okreslenie, bo taki facet co sprzedawal pumeks to tez byl margines, waluciarz tez byl margines. A jak ktos byl niewlasciwy politycznie to tez go tak nazwali. wiec jak ?
*


Założycielowi tematu to już, co prawda, nie pomoże, ale temat sam w sobie ciekawy i godzien kontynujacji. Wyszła niedawno monografia dotycząca tytułowych środowisk: "Brudne wspólnoty. Pestępczość zorganizowana w PRL": https://ipn.gov.pl/pl/publikacje/ksiazki/49...siatych-i-.html
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #49

     
Alexander Malinowski 3
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.569
Nr użytkownika: 100.863

Alexander Malinowski
Zawód: Informatyk
 
 
post 4/03/2021, 18:07 Quote Post

Margines społeczny w PRL to ktoś, kto nie ma stałej pracy i miejsca zamieszkania. Może to być alkoholik, który został wyrzucony z pracy za notoryczne absencje. Ktoś, kto pije wodę brzozową albo denaturat.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #50

     
Phouty
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.146
Nr użytkownika: 81.932

 
 
post 4/03/2021, 19:24 Quote Post

QUOTE(Grapeshot @ 3/03/2021, 20:31)
W latach 60 uczeń szkoły średniej nosił mundur, był czysty, ostrzyżony i nie mógł być ucharakteryzowany na idiotę.
*



Nalezy tu zwrocic uwage na regionalne roznice i trendy.
Wiadomo, ze w duzych aglomeracjach miejskich wygladalo to inaczej, niz w mniejszych miastach/miasteczkach, czy tez na tak zwanej "wsi".
(Jak sobie przypominam, to przymiotnik "wsiowy" byl wtedy synonimem zacofania).

Takie miasta jak Gdansk, Krakow, czy Warszawa (mowa jest o przecietnym wygladzie ludzi) roznily sie niebywale od wygladu ludzi z prowincji.

W koncowych latach 60-tych na przyklad, a pamietam to wyraznie, poniewaz bylo to przedmiotem czestych rozmow wsrod mlodziezy, jedynymi uczniami technikum ktorzy nosili mundury szkolne w Warszawie (o innych miastach nie jestem w stanie nic powiedziec), byli uczniowie Technikum Kolejowego. Byc moze byly tez inne szkoly wymagajace noszenia mundurow szkolnych, jednakze to ci "kolejarze" byli wtedy przedmiotem zartow i docinkow ich rowiesnikow.

Wprawdzie (czysto teoretycznie) obowiazywalo noszenie tak zwanych tarcz szkolnych, czyli kawalka filcu w ksztalcie stylizowanej tarczy z numerem i/lub nazwa szkoly, ktore teoretycznie powinny byc permanentnie przyczepione do prawego (a moze lewego...juz nie pamietam) rekawa na wysokosci srodka ramienia, jednakze w praktyce roznie z tym bywalo.
Tarcze dla szkol podstawowych byly niebieskie. Tarcze dla szkol srednich (licea, technika i zawodowki) byly czerwone. Szkoly "specjalne", na przyklad wyspecjalizowane szkoly muzyczne, artystyczne i.t.d. mialy tarcze w kolorze zielonym.

Jednakze, przynajmniej w Warszawie malo kiedy sie te tarcze na rekawach dzieci, a szczegolnie mlodziezy-nastolatkow widzialo na tych rekawach.

W zaleznosci od dyscypliny panujacej w danej szkole, to uczniowie albo te tarcze zakladali na rekaw przy pomocy gumki (i natychmaist je zdjemowali po wyjsciu na ulice ze szkoly), albo ich nawet nie nosili wcale. A z dyscyplina w poszczegolnych warszawskich szkolach srednich (szczegolnie liceach ogolnoksztalcacych) bywalo roznie...temat na inny watek.

Znow wspominajac tylko o Warszawie z okresu przelomu lat 60 i 70, to slowo "zawodowka" bylo synonimem szkoly "gorszej", do ktorej trafial "element", ktory "nie kwalifikowal" sie z najrozniejszych wzgledow na material na ucznia w technikum, (a byly oczywiscie technika "lepsze", oraz "gorsze"), a szczegolnie do liceow ogolnoksztalcacych. Z kolei licea ogolnoksztalcace byly popularnie nazywane wsrod mlodziezy "przechowalniami", poniewaz wiekszosc uczniow miala w mniej lub bardziej sprecyzowanej przyszlosci zamiar uczeszczac na studia wyzsze i po prostu byly to cztery lata "wakacji", zanim sie czlowiek zdecydowal, co ma ze soba w przyszlosci zrobic.

Dlatego przewaznie do zawodowek trafialy dzieci pochodzace z tak zwanego "marginesu spolecznego". Mimo wszystko stratyfikacja spoleczenstwa byla wiec widoczna, przynajmniej w Warszawie, oraz innych najwiekszych miastach Polski.

Najgorszym chyba bylo to, iz w ogolnej swiadomosci spolecznej "marginesem" takze nazywano ludzi, ktorzy pochodzili z rodzin ubogich, przybyszow z prowincji, czy tez wielodzietnych, ale pod innymi wzgledami nie rozniacych sie niczym od przecietnych rodzin "roboli", bo dzieci z domow "inteligencji", to byly widoczne na przyslowiowy kilometr. Typowo w tych wielodzietnych rodzinach tylko ojciec pracowal, bo zona musiala sie zajmowac gospodarstwem domowym, (zreszta wtedy byl to raczej typowy obrazek) i borykajacych sie z powodu wielodzietnosci rodziny z problemami finansowymi. Pamietam z lat szkolnych, ze wlasnie te dzieci byly ostracyzowane w szkolach, nie tylko przez innych uczniow i rowiesnikow "na podworku", ale takze przez niektorych nauczycieli.
 
User is offline  PMMini Profile Post #51

     
Alexander Malinowski 3
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.569
Nr użytkownika: 100.863

Alexander Malinowski
Zawód: Informatyk
 
 
post 4/03/2021, 20:17 Quote Post

Chyba przesadziłeś.
Nie można nazwać uczniów zawodówek dziećmi marginesu społecznego.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #52

     
Grapeshot
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.682
Nr użytkownika: 79.211

Steven Murphy
Zawód: Marine Engineer
 
 
post 5/03/2021, 0:46 Quote Post

Trochę tu stereotypów, czyż nie? Także odrobinę nie na temat. U mnie w mieście mojej młodości inteligencja, to margines społeczny. Margines w tym sensie, że w sumie nie wiem nawet kogo do niej zaliczyć. W Warszawie powojennej z wymordowaną inteligencją przedwojenną, przepełnionej Słoikami, nie mogło to przecież wyglądać jakoś znacząco inaczej.
Ci z rodzin nieco wyżej wykształconych, ojciec po świeżo ukończonym technikum wieczorowym dla przykładu, mieli niekiedy lepsze wyniki, bo byli ciągnięci za uszy w domu. Uczniów, którzy chwytali wiedzę w mig, bywało dwóch na klasę w szkole podstawowej. Potem lekcje prywatne stały się modne i niekiedy konieczne do ukończenia czegokolwiek na poziomie średnim. Do tego dostęp mieli uczniowie z rodzin zamożniejszych. To też temat o patologii ciała pedagogicznego w Polsce. Wiem też o istnieniu szkół z personelem dobrotliwym. Tam nie zauważano, jeśli ktoś zrzynał.
Był kiedyś wywiad w prasie polskiej z absolwentem szkoły podstawowej, który twierdził, że napisał 12 prac magisterskich. Te oczywiście humanistyczne. A ile jest takich mamuś, które zrobiły zupełnie tępej córce studia wyższe, humanistyczne? Nie ma? Ha! I kto w powyższym opisie jest wykształcony?
Moja dobra znajoma, pielęgniarka z Gdyni twierdziła, że lekarze to dziady. Te dziady chwytały każdą podsuwaną stówkę i chowały do kieszeni. Za te pieniądze były lekcje prywatne dla dzieci. Tak budowano ich przyszłość. Lekcje prywatne dawali nauczyciele, którzy nie musieli nauczyć w szkole. Złe wyniki w nauczaniu, to przecież wina ucznia.
Wspomnę tu jeszcze o "uczniowskiej patologii w zawodówkach". Te były państwowe oraz przyzakładowe. Te pierwsze, techniczne, były przeważnie w jednym budynku z technikum. Było tak zorganizowane, że egzaminy wstępne do zawodówki odbywały się po egzaminach wstępnych do technikum, gdzie przyjmowano jednego na trzech lub więcej egzaminowanych. Nazywało się to egzamin konkursowy. Ci, dla których nie było miejsca przystępowali do egzaminu w zawodówce. To była jedyna możliwość, bo na egzamin do liceum było za późno. Byli też oczywiście tacy, którzy szli prosto do zawodówek.
W technikach, w moim mieście, odsiew był przeogromny. Nawet sam zestaw przedmiotów wyglądał wtedy inaczej niż teraz. Ci co odpadli po pierwszym roku szli często do pierwszej klasy zawodówki. Potem mogli kontynuować naukę w dziennym, trzyletnim technikum na podbudowie szkoły zawodowej. Mogli teoretycznie, bo tam miejsca były limitowane. Była jeszcze możliwość pracować i uczyć się. Studiów wyższych w moim mieście nie było. Technikum, jako szkołę średnią, uważało się powszechnie za najlepszy wybór.
W zawodówce państwowej w moim mieście, tej w budynku razem z technikum, odsiew uczniów w ciągu trzech lat był duży. W zasadniczych szkołach zawodowych, przyzakładowych, bywało różnie. W niektórych nie trzeba było wiele wiedzieć, żeby ukończyć. Górnicze, trzyletnie zawodówki, kończyło się w dwa lata. Pewnie nie zawsze.

Piszę tu o latach 60, a był czas po wojnie, że przez szkoły średnie, chyba i wyższe, przeciągano wprost na siłę, każdego kto uczęszczał na lekcje. Nie wiem, kiedy się to skończyło.

Ten post był edytowany przez Grapeshot: 5/03/2021, 3:35
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #53

     
rasterus
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 2.628
Nr użytkownika: 89.006

 
 
post 5/03/2021, 4:38 Quote Post

Różne były zawodówki. Budowlanka najgorsza. Ale dostać się do grawerskiej w Warszawie było ciężej niż do renomowanych liceów. Kandydatów było po 30 na jedno miejsce.

Do zawodówek w Warszawie za PRL szło ok. 50% uczniów. Po 25% licea i technika. Średni poziom był niższy w zawodówkach, ale nie była to absolutna reguła. Wiele osób musiało tam iść ze względów finansowych. Były też nauczycielki, które na siłę blokowały pójście do liceum/technikum. W PRL nauczyciele mieli takie możliwości. U mnie w klasie kilka osób miało problem i tylko przez to, że wychowawczyni poszła na operację udało się im złożyć papiery do liceów.

A był poziom niższy niż zawodówka. Czym straszono dzieci bardziej niż czarną wołgą. OHP, Ochotnicze Hufce Pracy. Oczywiście ochotnicze były tylko z nazwy. Główie kierowano tam osoby z poprawczaków i jak ktoś nie zdał z 2 - 3 razy w szkole podstawowej to miał szansę na skierowanie. Teoretyczna nauka, bo praktycznie brak takowej i wykonywanie najgorszych prac. Można tam było trafić po skończeniu 16 lat. Przy nich to nawet budowlanka to była elita intelektualna.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #54

     
Phouty
 

VIII ranga
********
Grupa: Użytkownik
Postów: 3.146
Nr użytkownika: 81.932

 
 
post 5/03/2021, 5:09 Quote Post

QUOTE(Alexander Malinowski 3 @ 4/03/2021, 14:17)
Chyba przesadziłeś.
Nie można nazwać uczniów zawodówek dziećmi marginesu społecznego.
*



(Juz odpowiadam Tobie AM3. Takze to jest moja odpowiedz na post Grapeshot, bo oboje mowicie w zasadzie o tym samym, chociaz w innym ujeciu).

Nie bylo to moim zamiarem, ale "wyszlo tak jak wyszlo". wink.gif
Nie! Uczniowie warszawskich zawodowek (o innych regionach Polski nie pisze, bo nigdy nie znalem realiow), nie byli dziecmi marginesu spolecznego!

Jednakze w warunkach miasta stolecznego W-wy, to wlasnie szkoly zawodowe cieszyly sie taka wlasnie opinia. Bycie uczniem zawodowki w W-wie, to bylo cos "gorszego". Znacznie "gorszego"!!!
Najlepszy przyklad: Jeden z moich najlepszych i bliskich kumpli twierdzil, ze chodzil do technikum na ulicy Wisniowej ( w W-wie). Bylo fajnie, dopoki mu przypadkowo nie wypadla z kieszeni ta tarcza szkolna, gdzie stalo jak byk: Szkola Zawodowa numer...".
Tak! Kumpel oblal egzaminy do technikum i przez rok, bo podchodzil juz z sukcesem do egzaminow do technikum w nastepnym roku szkolnym (i sie "dostal"), po prostu wstydzil sie przyznac, ze uczeszczal do zawodowki! A przeciez znalismy sie od piaskownicy i uczeszczalismy do tej samej "podstawowki", oraz tworzylismy ze soba bardzo zgrana "paczke".

Nie zapominajmy, ze w latach 50-70, to takie miasto jak Warszawa, bylo mimo wszystko "miastem zamknietym", gdzie azeby legalnie zamieszkac, to trzeba bylo spelnic okreslone i bardzo scisle warunki.

Wiec Warszawa oraz (tak podejrzewam) inne glowne miasta, byly w tamtych czasach skupiskiem "elit"...niewazne, czy to byly elity "robotniczo-chlopskie" z nadania partii i tak zwanego "awansu spolecznego", czy tez rzeczywiscie z klasy (gnebionej przez PRL) inteligencji.
Mimo wszystko, to wlasnie w Warszawie skupialy sie, jak w tej przyslowiowej soczewce przyslowiowe, a takze realne wypaczenia PRLu.

Najlepszy przyklad z zycia:
Dwie klatki "w dol" od mojej klatki schodowej w blokach "stalinowskich" na Nowym Mokotowie (obecnie Stary Mokotow), mieszkal pod koniec lat 50-tych towarzysz Jozef Tejchma. (Uzywam pelnego nazwiska, poniewaz mimo wszystko, byla i jest to osoba publiczna). Byl on wtedy "malym kacykiem", kierujacym tylko jakims tam Zwiazkiem Mlodziezy Polskiej (ZMP), zanim doznal poteznego "kopa w gore"...a z jego corka (moja rowiesniczka) wspolnie ogladalismy bajki, puszczane z projektora Bajka na scianie przez dziadkow, czyli jego rodzicow i pamietam, (jako przedszkolak), ze jego wlasny ojciec sluchal Wolnej Europy na niebywale luksusowym radio Pionier, ktore dla przecietnego zjadacza chleba w PRLu w latach 50-tych nie bylo dostepne. Tylo przodownicy pracy, oraz inni "urzywilejowani" mieli do nich dostep poprzez system "talonow".

Mialem moze 5, albo 6 lat i wybitnie pamietam, ze na parterze klatki schodowej (a mial towarzysz Tejchma, ktory zajmowal drugie pietro w trzy-pietrowym bloku niebywale "duze" mieszkanie typu M4), mieszkala rodzina "ze wschodu", czyli, jak to wtedy w piaskownicy wszyscy wiedzielismy, ci "tredowaci", z ktorymi zadne z nas nie chcialo sie bawic, ani nawet nie chcialo wspolnie robic babek z piasku.
To byl "margines", wiec nas rodzice przestrzegali, azeby sie z ich dziecmi nie zadawac.

Nie wiem o co poszlo, ale w czasie ogladania bajek z rzutnika na scianie pokoju u panstwa Tejchma, zaczely sie rozlegac na klatce schodowej jakies dziwne odglosy. Pan Tejchma natychmiast zbiegl po schodach na dol, a my przedszkolaki, wraz z pania Tejchma (byla niebywale piekna kobieta, co zauwazylem nawet ja, jako 5-6 latek...i czestowala mnie nawet prawdziwymi bananami rolleyes.gif ...kompletna egzotyka w latach 50-tych), zeszlismy po jakim czasie na dol na parter domu z drugiego pietra. Widzialem idac schodami klatki schodowej w dol, ze jakis "dzielnicowy" walil palka tego "elementa" ze wschodu, a jego zona i (chyba) cala szostka dzieci krzyczac, probowala tego "dzielnicowego" powstrzymac. Pan Tejchma nic nie mowiac, po prostu walnal tego "dzielnicowego" piescia w twarz i powiedzial (to znaczy wykrzyknal) cytuje, bo do dzis to wyraznie pamietam: "I co mi zrobisz ch....?" (Pierwszy raz w zyciu uslyszalem to slowo). Moja mam przyszla i zabrala mnie do domu, wiec dalszego ciagu sprawy nie widzialem, jednakze po tym zajsciu, to moi rodzice, a takze inni mieszkancy zaczeli pozwalac nam przedszkolakom, azeby bawic sie z tym "marginesem ze wschodu".

Dzisiaj podejrzewam, ze byc moze bylo zbyt glosno (ten "margines" byl chyba pijany, co bylo przeciez codzienna norma w rzeczywistosci PRL) i najprawdopodobniej ktorys z "elyt", bo na tej klatce mieszkali wlasnie ci z "lepszego sortu", po prostu zadzwonil (chociaz telefon w domu byl przeciez niebywalym luksusem, zarezerwowanym wlasnie dla tych "elyt") na MO. A "dzielnicowy", zamiast sie "pytac", to po prostu zaczal natychmiast walic palka, bo kto by sie przejmowal jakim tam robolem i to w dodatku takim "ze wschodu"?

Wiec powtarzam, ze wprawdzie czysto technicznie, to "robol" i jego dzieci tym "elementem" w W-wie nie byli, jednakze w rzeczywistosci, tak ich "wladza ludowa", oraz inni przedstawiciele "klasy robotniczo-chlopskiej" Ludowego Panstwa Polskiego w rzeczywistosci tak traktowali. Czyli mimo wszystko to tym w "elementem" w realu byli!

A licea ogolnoksztalcace (oczywiscie nie wszystkie, bo mam tu na mysli te "elitarne"), przynajmniej w moim rejonie, we wsi stolecznej W-wa, dla "elementu" bynajmniej dostepne nie byly...niezaleznie od tego, czy kandydat zdal egzaminy wstepne, czy tez nie.

Zawsze bylo wiecej chetnych niz miejsc, wiec "odsiew" na egzaminach wstepnych byl bardzo duzy. (Do dzisiaj nie wiem kto o tym decydowal, kogo przyjac, a kogo nie).
Chodzilem przeciez osobiscie do "wyeksponowanego" liceum, gdzie byly dzieci "elyt", ktore to dzieci nawet w normalnych warunkach, nie kwalikowaly by sie, azeby uczeszczac do szkoly dla "intelektualnie pokrzywdzonych", ale jak jakis tatus, podjezdzal pod liceum czarna Wolga (z kierowca oczywiscie), albo nawet czarna Czajka ( w obowiazkowej obstawie czarnej Wolgi z kilkoma osilkami w srodku), szedl do "pana dyrektora" i to "dziecko" zostawalo w szkole pomimo faktu, ze kilka dni wczesniej narozrabialo "jak ta dzika kawka", to wszystko bylo "normalne".
Ale gdy jakis "nieuprzywilejowany", taki chociazby jak ja, pochodzacy z "normalnej", chociaz "ideologicznie podejrzanej", chociazby ze wzgledu na pochodzenie mojego ojca rodziny cos narozrabial w liceum, to juz tak prosto nie bylo! Do dzisiaj nie wiem, bo po jakiejs tam "aferze", grozilo mi wydalenie ze szkoly, ale mimo wszystko to przycichlo. Obecnie podejrzewam, ze wprawdzie moj ojciec nie mogl powiedziec dyrektorowi szkoly "pan nie wie kto ja jestem", ale majac amerykanskie powiazania i oczywiscie te zielone w portfelu, to (nie mam na to zadnych dowodow), chyba kilka z tych zielonych spowodowalo to, ze mnie ze szkoly jednak nie wydalili.

PS
Pod wplywem tego watku pobieglem do mojego "archiwum", czyli wielu tekturowych kartonow (porozrzucanych przypadkowo w garazu), a zawierajacych niebywale stare starocia i wylowilem pare zdjec z okresu mojego PRLowskiego liceum na Mokotowie w W-wie.
Patrze wlasnie na te zdjecia i widze synow i corki niebywale prominentnych ojcow/matek, ktorzy sami sa w obecnym czasie prominentnymi czlonkami wspolczesnego polskiego spoleczenstwa, a takze (z olbrzymim zdziwieniem wink.gif ), przygladam sie rozesmianej gebie pewnego przyszlego amerykanskiego multi-milionera...i kto by pomyslal???...bo mnie tez kwalifkowano swego czasu (pan dyrektor liceum, oraz moja wychowawczyni klasy, czyli pani profesor od matematyki), jako "margines spoleczny" i to w dodatku o podejrznych, bo czysto imperialistyczno-kapitalistycznych korzeniach.

Wprawdzie nigdy sie nie stalem "przodownikiem pracy socjalistycznej", ani nawet nigdy nie pomyslalem, azeby sie zapisac do ZMSu, lub podobnych organizacji, to jako ten wywrotowy element spoleczny, czyli wlasnie "element", bo status finasowy nie mial wtedy w tej kategorii najmniejszego znaczenia, lub jak kto woli "margines spoleczny", poszedlem "zla droga" i do dzisiaj gnebie te pracujace masy miast i wsi, wyciskajac z nich ostatnia krople potu i lez, azeby mi oni zapewnili moje "standardy zyciowe". Oj, nieladnie Phouty, oj nieladnie!

Tak! W pelni zasluguje na miano "marginesu spolecznego" wedlug nomenklatury owczesnego PRL. tongue.gif
 
User is offline  PMMini Profile Post #55

     
Alexander Malinowski 3
 

IX ranga
*********
Grupa: Użytkownik
Postów: 5.569
Nr użytkownika: 100.863

Alexander Malinowski
Zawód: Informatyk
 
 
post 5/03/2021, 8:57 Quote Post

Wracamy więc do sytuacji, że teoretycznie bezklasowe społeczeństwo dzieliło się w rzeczywistości na szereg klas.
Nie wiem, czy dobrze kojarzę Torańską, ale Tejchma to jest ten, który sprawiał wrażenie, że nigdy nie wierzył w komunizm?
Podobno uboczny efekt emigracji Żydów w 1968 był utrata przez PZPR kogokolwiek, kto wierzył w ideologię. Od tego momentu liczyła się tylko kiełbasa, czy rząd jest w stanie ją zapewnić.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #56

4 Strony « < 2 3 4 
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej