Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
8 Strony < 1 2 3 4 > »  
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> SPORT: polska piłka nożna w II RP,
     
lucam
 

V ranga
*****
Grupa: Użytkownik
Postów: 739
Nr użytkownika: 33.018

Stopień akademicki: -
 
 
post 18/01/2009, 20:09 Quote Post

W 1939 roku założona została Stal Mielec(sukcesy w latach 70), a od 1909 roku funkcjonował Gryf Mielec (obecnie posada tylko juniorów, piękny jubileusz), to tak bardzo lokalnie wink.gif
Oj, ale komu by się kibicowało, albo Pogoni Lwów (jak mówię studiowałbym w tym mieście gdyby był polski nadal, ale w tamtych czasach raczej o studiach mógłbym pomarzyć ;/), albo Wiśle Kraków. A może Garbarni Kraków, która miała według mnie, najładniejszy stadion, w stylu angielskim przed wojną, niestety w PRL postawiono na nim hotel Forum, który straszy po dzień dzisiejszy... Garbarni zabrano jeden tytuł na rzecz wspomnianej Warty Poznań przy zielonym stoliku. W lidze dochodziło także do zachowań anty mniejszościowych np. zrobienie wszystkiego aby mistrzem naszego kraju nie został 1 FC Katowice (Katowitz), czy szykany wobec sędziów i zawodników wyznania mojżeszowego. ŻKS były obecne w naszej lidze; jednym z klubów była Jutrzenka Kraków, która miała stadion w miejscu dzisiejszego stadionu Wisły (chichot Historii, klub który wprowadził paragraf aryjski, gra na miejscu dawnego stadionu Jutrzenki l)) oraz Hasmonea Lwów.
Już wtedy dochodziło do przekrętów. Wspomniany Dąb Katowice, czy jakaś drobniejsza sprawa z Śląskiem Świętochłowice.
Wiele się mówi o meczu z Brazylią zapominając o sukcesie z 27 sierpnia 1939, czyli zwycięstwie już ów czas silną reprezentacją Węgier 4 do 2 (hattrick Wilimowskiego). Polska mogła być jedną z wielkich drużyn mundialu w 1942roku.
A w lidze w latach 40 mógł rządzić Junak Drohobycz, wspierany przez tamtejszy przemysł naftowy. To tam miał ponoć przejść Wilimowski.
Chyba tyle...

Dość ciekawy artykuł o meczu z 1939 roku wink.gif
http://wyborcza.pl/1,86176,3578696.html
 
User is offline  PMMini Profile Post #16

     
kobylynsky
 

I ranga
*
Grupa: Użytkownik
Postów: 30
Nr użytkownika: 46.428

Stopień akademicki: student
Zawód: prawnik
 
 
post 21/01/2009, 13:00 Quote Post

Swoją drogą arcyciekawa jest przedwojenna historia polskiej piłki "robotniczej" smile.gif

Polecam:
http://www.rls.magot.pl/content/view/52/
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #17

     
komar97
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 5
Nr użytkownika: 52.989

Krzysztof
Zawód: uczeñ
 
 
post 21/01/2009, 13:36 Quote Post

Ja bym kibicował Pogoni Lwów ponieważ ona jako klub legenda jest mi dobrze znana dry.gif
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #18

     
Primo!
 

ex moderator
********
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 3.066
Nr użytkownika: 2.660

Marcin ...
 
 
post 21/01/2009, 15:44 Quote Post

QUOTE(lucam @ 18/01/2009, 21:09)

ŻKS były obecne w naszej lidze; jednym z klubów była Jutrzenka Kraków, która miała stadion w miejscu dzisiejszego stadionu Wisły (chichot Historii, klub który wprowadził paragraf aryjski, gra na miejscu dawnego stadionu Jutrzenki l)) oraz Hasmonea Lwów.
*


To były dwa najsilniejsze kluby żydowskie. Nie odegrały wprawdzie większej roli w rozgrywkach. Hasmonea grała w I lidze w sezonach 1927 i 1928, a Jutrzenka w 1927.
Najbardziej znanym graczem Hasmonei Lwów był Zygmunt Steuermann, dwukrotny reprezentant Polski. Wraz z innym przedwojennym piłkarzem, Józefem Korbasem z Cracovii do dziś dzierży rekord bramek strzelonych w debiucie w reprezentacji Polski (3 bramki).

QUOTE(lucam @ 18/01/2009, 21:09)

Wiele się mówi o meczu z Brazylią zapominając o sukcesie z 27 sierpnia 1939, czyli zwycięstwie już ów czas silną reprezentacją Węgier 4 do 2 (hattrick Wilimowskiego). Polska mogła być jedną z wielkich drużyn  mundialu w 1942roku.

Dość ciekawy artykuł o meczu z 1939 roku wink.gif
http://wyborcza.pl/1,86176,3578696.html
*


Bardzo ciekawy artykuł. A propos meczu z Węgrami, czytałem kiedyś podobny tekst, którego autor wspomniał o dość dramatycznej sytuacji w końcówce spotkania. Kontuzji doznał ponoć bramkarz Adolf Krzyk i do bramki musiał wejść zawodnik z pola, Ewald Cebula, zaś Polacy kończyli mecz w 10-tkę. Albo ten mecz obrósł już takimi legendami, wink.gif albo autor artykułu z Wyborczej pominął to zdarzenie w swojej narracji? confused1.gif

QUOTE(lucam @ 18/01/2009, 21:09)

A w lidze w latach 40 mógł rządzić Junak Drohobycz, wspierany przez tamtejszy przemysł naftowy. To tam miał ponoć przejść Wilimowski.
Chyba tyle... 
*


Do tego w 1939 roku było jeszcze dość daleko, ale Junak szybko przechodził kolejne szczeble rozgrywek dzielące go od najwyższej klasy rozgrywkowej.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #19

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.591
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 21/01/2009, 16:52 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Widzę, że futbol zagościł nawet w dziale poświęconym Dwudziestoleciu Międzywojennemu. Myślę, że i ja dorzucę tutaj parę groszy. Od czego zacznę? Powinniśmy zaczynać od źródeł do danej epoki, a dzięki zjawisku digitalizacji otrzymujemy już do rąk dawną polską prasę. Tym samym zachęcam Was, abyście sięgnęli po dostępne w Sieci numery „Przeglądu Sportowego”. Na razie dotyczą one tylko lat 1921 i 1924, ale to lata ważne w historii naszej piłki nożnej. Rok pierwszy oznacza bowiem początki polskiej reprezentacji, a rok drugi jej pierwszy poważny turniej, czyli zmagania olimpijskie:
http://fbc.pionier.net.pl/owoc/results?act...tedSearchAction

O czym teraz? Podkreśliliście rolę Lwowa i Krakowa w przedwojennym futbolu, ale to nie powinno dziwić, wszak Galicja stanowiła kolebkę naszej rodzimej piłki. Lwów, Kraków i Rzeszów dały nam pierwsze kluby futbolowe, które miały okazję za czasów Franciszka Józefa grywać z dużo dojrzalszymi klubami Wiednia i Pragi. To stamtąd.. znad Dunaju i Wełtawy... szły do nas wzorce piłkarskie. W ogóle Czesi wyprzedzali nas w rozwoju sportowym i uczyli Polaków jak ten sport organizować. To nie przypadek, że zjawisko sokolstwa zapożyczyliśmy właśnie z Czech. Nie było także przypadkiem, że Bohemia, czyli Czechy właściwe, wystawiały własną reprezentację olimpijską, która zdobywała medale w różnych dyscyplinach. W przypadku Węgier i Finlandii, których odrębność od mocarstw w rodzaju Austrii i Rosji była w sensie politycznym dużo bardziej wyraźna niż Bohemii, ich reprezentacje olimpijskie specjalnie nie dziwią, ale Bohemia... to zjawisko sportowe zadziwiające. Tymczasem baron Coubertin zaprosił do rodziny olimpijskiej także Polskę. W dobie rozbiorowej można było ją definiować nawet w postaci Królestwa Polskiego Kongresowego. Skoro Finowie mogli, to czemu nie my? Wiadomo, że Finom lepiej żyło się pod panowaniem carskim niż szwedzkim, a fiński żołnierz stanowił podporę rosyjskiego imperium (m. in. gromiąc polskie zastępy w ostrołęckiej bitwie roku 1831). Sytuacja Polaków z Kongresówki była inna. Istniała jednak przecież Galicja, ów matecznik polskości. Sport w monarchii habsburskiej był wtedy nader rozwinięty, a ją samą w Igrzyskach Olimpijskich reprezentowały w zasadzie trzy narodowe drużyny, czyli na niwie sportowej monarchia ta nie była już dualistyczną. Tymczasem Polaków nie znajdujemy pośród medalistów olimpijskich sprzed Wielkiej Wojny. Nie ma ich nawet w gronie medalistów austriackich, niemieckich i rosyjskich. Tymczasem tacy Słowacy, naród niewielki i dopiero zyskujący nowoczesną świadomość etniczną, medale w Igrzyskach ówczesnych zdobywali. Robili to pod zmadziaryzowanymi imionami oraz nazwiskami i robili to pod flagą Węgier, ale robili. My ani pod własnym, ani pod obcym tego nie czyniliśmy. O Bohemii już nie wspominam, bo ta święciła tryumfy nie tylko na poletku olimpijskim, o czym świadczą zdobywane przez Czechów seryjnie przed rokiem 1914 tytuły mistrzów Europy we wspominanym przez Was hokeju na lodzie (tak, tak... czeski hokej to nie wymysł doby socjalizmu i federacji ze Słowakami). Nam pozostawał w zasadzie tylko Władysław Pytlasiński, bohater polskiej prasy przełomu wieków. Facet zawodowo uprawiał zapasy, więc olimpijczykiem być nie mógł, ale zawodowy mistrz świata w zapasach to ktoś więcej niż mistrz olimpijski. Był jeszcze Zbyszko Cyganiewicz, ale to postać bardziej internacjonalistyczna, choć Polak z pochodzenia. Mnie bliski pozostaje pan Władysław, który w Paryżu w roku 1900 jako pierwszy z moich rodaków zdobył tytuł sportowego mistrza świata. Uczynił to jako Polak, a walkę o ów wielki prestiż, ale także pieniądze, stoczył z Rosjaninem, co nad Wisłą podnosiło jeszcze bardziej rangę wyczynu Pytlasińskiego. Ważne jest to, że pan Władysław, gdy w bólach rodziła się Druga Rzeczpospolita, wszystkie swoje medale i puchary przekazał na rzecz Skarbu Narodowego, a sam jako trener wychowywał następne pokolenia polskich zapaśników i ciężarowców.

W swoim poście poruszam rozmaite dyscypliny sportowe, ale temat przecież traktuje o piłce nożnej. Do piłki też zatem wracam. Otóż wzorce naddunajskie wzorcami, ale nie do końca wzorce te przejęliśmy. W roku 1918 monarchia habsburska przestała istnieć, a my, chociaż często grywaliśmy w Dwudziestoleciu z drużynami węgierskimi, to jednak straciliśmy spory kontakt z naddunajską organizacją życia sportowego. W latach 20 futbol austriacki, czechosłowacki i węgierski uzawodowił się, gdy my nadal tkwiliśmy w amatorstwie (czym się zachwycacie). Zauważcie, że w okresie międzywojennym Węgry i Czechosłowacja odnosiły wielkie sukcesy w futbolowych mistrzostwach świata, gdy w piłce olimpijskiej kraje te praktycznie nie istniały. Troszkę inaczej wyglądało to w Austrii i we Włoszech, gdzie sukces na niwie olimpijskiej rodził nadzieję, że zdolny amator uzyska w jego efekcie angaż do któregoś z wielkich zawodowych klubów danej ojczyzny. My tymczasem nie mogliśmy długo przebić się nawet w międzynarodowym wydaniu amatorskim. Polityka poróżniła nas z Czechami, więc już żywych więzi z czeskim sportem nie mieliśmy. Spotykaliśmy się z nimi wtedy, gdy musieliśmy, a i te kontakty były zakłócane przez wielką politykę, czego dowodzą kwalifikacje do futbolowych mistrzostw świata roku 1934. W tym kontekście warto jednak raz jeszcze rzucić okiem na hokejowe lodowisko, wszak w roku 1931, gdy światowy czempionat rozgrywano w naszej polskiej Krynicy, Polacy znaleźli się sensacyjnie o oczko wyżej od faworyzowanej Czechosłowacji (otarliśmy się wówczas o podium). Sukces ten jednak umniejsza fakt, iż bezpośredni mecz z południowymi sąsiadami wtedy przegraliśmy.

Widzę, że za przełomowe wydarzenie w dziejach nadwiślańskiej piłki nożnej uważacie start polskiej ekipy w berlińskich Igrzyskach roku 1936. Myślę, że warto wydarzeniu temu poświęcić jeszcze parę zdań. Otóż w gronie piłkarzy posłanych wówczas do Rzeszy zabrakło człowieka, któremu tyle miejsca poświęciliście. Ernest Wilimowski znalazł się poza zespołem, gdyż PZPN zawiesił go z powodów dyscyplinarnych (kolejny dowód zamiłowania polskich piłkarzy do alkoholu i hucznych zabaw). Bez Wilimowskiego w składzie zajęliśmy w Berlinie 4 miejsce. Mecz o brąz przegraliśmy po ciężkiej walce z drużyną norweską (2:3). Norwegowie byli ciekawym przeciwnikiem, bo to oni stali się sprawcami największej sensacji tamtego olimpijskiego turnieju futbolowego, gdy w ćwierćfinale pokonali faworyzowanych gospodarzy, których goebbelsowska propaganda już widziała ze złotem na szyjach. Ci sami amatorzy z kraju fiordów podobnie jak Polacy zawitali w dwa lata później na francuskiej ziemi, by tam walczyć o tytuł mistrza świata. My trafiliśmy na Brazylię, a oni na obrońcę trofeum, czyli zespół włoski. Italiani i Latynosi zmierzyli się ze sobą we Francji w meczu, którego stawką stał się udział w wielkim finale. Zanim do tego doszło, jedni i drudzy potrzebowali dogrywki, aby w I rundzie przejść ekipy Norwegii i Polski.

Z rokiem 1938 silnie wiąże się rok... 1974! Otóż przeciwko Polakom w owym pamiętnym strasburskim pojedynku zagrał znakomity czarnoskóry Domingos da Guia, którego wybrano do grona All Stars francuskiego mundialu. 36 lat później na Stadionie Olimpijskim w Monachium naprzeciwko chłopców Kazimierza Górskiego stanął syn pana Domingosa, Ademir da Guia. Nie był podobny do ojca, wszak urodził się albinosem, a jego jasna czupryna przywoływała raczej obraz Szweda niż Brazylijczyka. Ademir to piłkarz wielbiony w ojczyźnie, mający większą liczbę wyznawców niż jego towarzysz z owego monachijskiego meczu, bohater trzech mundiali, czyli Roberto Rivelino. W przeciwieństwie do wąsatego syna włoskich imigrantów albinos da Guia w mistrzostwach świata zagrał tylko jeden mecz, ten przeciwko Polsce. Niedoceniany przez selekcjonera Brazylii, pana Mario Zagallo, zagrał z Polakami wyśmienicie, ale trener i tak zdjął go w połowie II części meczu, gdy wynik pojedynku wciąż pozostawał otwarty (0:0 na świetlnej tablicy). Na pomeczowej konferencji dziennikarze prosili Kazimierza Górskiego o komentarz do decyzji jego brazylijskiego oponenta. Stary lwowianin dyplomatycznie wybrnął z tamtego kłopotliwego pytania. Tak czy siak w postaci Ademira nastąpiło spotkanie dawnego z nowoczesnym. Podobne spotkanie miało miejsce w Warszawie sześć lat wcześnie, gdy przy okazji rozgrywanego na Stadionie Dziesięciolecia meczu towarzyskiego Polska-Brazylia uścisnęli się dwaj bohaterzy ze Strasburga. Jednym z nich okazał się Leonidas, ostatni przed wojną król strzelców futbolowego światowego czempionatu. Drugim był kapitan przedwojennej polskiej reprezentacji, czyli Władysław Szczepaniak.

O czym teraz? O Wilimowskim? W porządku, będzie o nim. Primo zachwycił się jego wyczynami snajperskimi i wspomniał 10 goli wbitych przez niego w jednym z meczów ligowych. Mnie takie osiągnięcie nie dziwi, wszak takie to były czasy. W roku 1937 gwiazdor węgierskiej piłki, György Sárosi, wbił ówczesnym wicemistrzom świata, tj. Czechosłowakom, 7 goli, a Madziarzy wygrali ów mecz w stosunku 8:3. Mnie zastanawia jedynie, czy w bramce naszych południowych sąsiadów stał wtedy legendarny król robinsonad, czyli František Planička. Nie zmienia to jednak faktu, że Wilimowski był świetnym zawodnikiem, co potwierdzają nawet rzadkie dla tego okresu taśmy filmowe. Myślę tu szczególnie o sytuacji ze Strasburga, gdy brazylijski obrońca musiał chwycić wpół pana Ernesta i powalić go na ziemię, bo inaczej nie potrafił zatrzymać polskiego napastnika. Od razu nasuwa mi się tutaj analogia z rokiem 1974, gdy inny Brazylijczyk w podobny sposób potraktował samego Johanna Cruyffa.

Ernest Wilimowski to postać kontrowersyjna. Oprócz klasy sportowej, którą nie zawsze mógł pokazać z uwagi na swoją kontrowersyjność (absencja w Berlinie w roku 1936), niewątpliwie nie można mu odmówić jeszcze jednego, tj. umiejętności dbania o własne interesy. Ta umiejętność miała charakter czysto kosmopolityczny. W okresie, gdy 1. FC Kattowitz był tylko cieniem Ruchu Wielkie Hajduki (obecny Ruch Chorzów), Wilimowski nie miał żadnych skrupułów, by odejść z czysto niemieckiej drużyny do na wskroś polskiego Ruchu. Niemcom śląskim taka decyzja karierowicza Ernesta bardzo się nie podobała. Potem mógł nawet iść do Drohobycza, bo pieniądz Wilimowskiego zdaje się bardzo pociągał. Ten sam koniunkturalizm kazał Wilimowskiemu postawić na III Rzeszę i RFN. W Polsce obecnie sporo się mówi i pisze, że podobno pan Ernest próbował odwiedzić drużynę Górskiego w czasie mundialu roku 1974, ale zapomina się, że największym żalem i rozczarowaniem, do jakiego Wilimowski się przyznawał, był fakt, iż w roku 1954 Sepp Herberger, pod którego wodzą nasz Ślązak grał w reprezentacji ze znakiem swastyki, nie powołał dobiegającego czterdziestki ex-gracza Ruchu do drużyny zachodnioniemieckiej, jaka w Szwajcarii wywalczyła tytuł mistrza świata. (...). Drohobycz, Drohobycz... numerus clausus w polskiej piłce i próba tworzenia potęgi futbolowej w na wskroś żydowskim mieście... nasza historia, nie tylko sportowa, ciekawe ma oblicza.

Kuchar, Król, Wilimowski... o nich już pisaliście. Ja jeszcze wspomnę... Roberta Gadochę! Zaskoczeni? On też uprawiał jednocześnie futbol i hokej na lodzie. W piłkę grał we wspominanej przez Was Garbarni, a z hokejowym kijem uganiał się po lodowisku Cracovii. Przyszło mu jednak żyć w świecie prawdziwie zawodowego sportu, nawet jeśli on w niektórych krajach nadal krył się pod przykrywką tzw. amatorstwa (z wymienianej przez Was wielkiej Stali Mielec lat 70 do fabryki po skończeniu kariery sportowej wrócił jedynie bodaj Zygmunt Kukla). W pewnym momencie Gadocha musiał wybrać między obydwiema dyscyplinami, bo prawdziwe mistrzostwo sportowe tego okresu wymagało od niego jasnego postawienia sprawy. Pan Robert postawił na piłkę, ale jego ułożenie ciała podczas gry, jego zasłony, znamionowały wpływ lat hokejowego treningu.

Gadocha był zawodnikiem Garbarni, a jeden z Was wspomniał losy stadionu tego robotniczego klubu. Otóż w Krakowie w roku 1974 zwycięstwo Orłów Górskiego nad drużyną Trzech Koron odbierano jako rewanż za hotel „Forum” przez Szwedów postawiony. Kraków, Kraków... tutaj sport zawsze splatał się ze sztuką, wszak znany piosenkarz i instrumentalista, Andrzej Zaucha, w młodości okazał się bardzo obiecującym kajakarzem. Ojciec jednego z Was mógł w Krakowie lat 50 żyć wielką lekkoatletyką, wszak to czasy polskiego Wunderteamu, którym opiekował się jeszcze przedwojenny pepesiak, czyli Jan Mulak (po roku 1989, gdy Piotr Ikonowicz wskrzesił ideę PPS, Mulak honorowo przewodził owemu stronnictwu). Tak... w Krakowie sport wchodził w intymny kontakt ze sztuką, że wspomnę związek znanego aktora Jana Nowickiego z medalistką olimpijską Barbarą Janiszewską vel Sobottą, z jakiego to związku urodził się Nowicki junior, też popularny aktor.

Co nam jeszcze zostało? Wspomnieliście mundial, który się nie odbył. Chodzi oczywiście o ten z roku 1942. Cóż... Adolf Hitler lansował ideę mundialu w Niemczech, ale sam się przyczynił do tego, że mundial ten w roku 1942 w kraju tym nie zagościł. W razie, gdyby Hitler się wstrzymał, to zawsze zostawał nie mniej bojowy Józef Stalin, którego drużyna grywała bodaj wyłącznie z Turkami i dla którego wojna niwecząca jakikolwiek turniej nie stanowiła żadnej straty. Powiedzmy jednak, że obaj się wstrzymali. I co wtedy? Kto zorganizowałby mistrzostwa? Kandydatury były dwie – Niemcy i Argentyna. W razie, gdyby mundial przyznano znowu Europie, Argentyna i Urugwaj mogły powtórzyć manewr z roku 1938, czyli turniej taki zbojkotować. Z drugiej strony mistrzostwa w Niemczech mogłyby skłonić reprezentacje brytyjskie do włączenia się w mundialowe rozgrywki, wszak byłaby kolejna okazja do zacieśnienia przyjaźni brytyjsko-niemieckiej i wznoszenia przez brytyjskich atletów nazistowskich gestów przy użyciu prawej ręki (tak jak działo się w czasie Igrzysk roku 1936). Brytyjczycy mogliby też się skusić na udział w mistrzostwach rozgrywanych w Argentynie. Powody byłyby różnej natury. Z jednej strony liczna kolonia brytyjska w samej Argentynie i fakt, iż kolonia ta w barwach argentyńskich biła drużyny brytyjskie w meczach polo. Z drugiej strony obok silnej Argentyny zagraliby z pewnością Urugwajczycy, którzy wciąż uważali się za mistrzów świata, a którzy to Urugwajczycy zbojkotowali dwa poprzednie mundiale. Włosi, podwójni mistrzowie świata, pojechaliby i do Niemiec, i do Argentyny. Tym samym byłaby okazja, aby wreszcie po raz pierwszy wyłonić bezdyskusyjnego czempiona. Jak w tym wszystkim odnaleźliby się Polacy? Lubimy wierzyć, że odnaleźliby się wspaniale. Sam nie wiem, choć trzymałbym za nich mocno kciuki. Popatrzyłem niedawno na metrykę gwiazd mistrzostw świata z roku 1938. Wychodzi na to, że Włosi i Węgrzy nadal byliby w swojej masie piłkarzami w kwiecie wieku. Dodajmy do tego wielkich nieobecnych tamtego czempionatu, czyli Anglię, Urugwaj i Argentynę. Mrowie przebiega mi przez plecy jak pomyślę... że Wilimowski przed turniejem łapie kontuzję albo po jakichś hulankach PZPN wysyła go na urlop. Do tego wszyscy wiedzą już kto to Wilimowski, a obrońcy Urugwaju i Włoch, przeciwko którym pan Ernest nigdy nie grał, słynęli z twardej gry. Zdaję sobie bowiem sprawę z tego, czym wówczas był futbol polski, a czym włoski. W latach 40 mój dziadek jako żołnierz II Korpusu przemierzył Italię na całej jej długości. Wszędzie na placach i ulicach widział ludzi grających w piłkę i to grających bardzo pięknie. We Włoszech młodzi ludzie powszechni uprawiali futbol, a ci najlepsi byli zawodowcami w stu procentach. U nas futbol istniał tylko w miastach, bo wieś grała w palanta, a piłka nożna to była dlań kompletna egzotyka. Ci najlepsi nie byli zaś profesjonalistami, lecz amatorami i nie wiem, czy królowie nafty zdołaliby na wskroś zrewolucjonizować tę sytuację.

Ten post był edytowany przez pulemietczik: 22/01/2009, 9:09
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #20

     
lucam
 

V ranga
*****
Grupa: Użytkownik
Postów: 739
Nr użytkownika: 33.018

Stopień akademicki: -
 
 
post 21/01/2009, 18:07 Quote Post

Stonewall-u Twój post jest świetny. Co do rozwoju sportu w Galicji, może czynnikiem była bieda? AZS w tym roku bodajże obchodzi stulecie.
Na wsi kluby kto miał zakładać?
W sumie racja, różnice między wsią a miastem były, podobnie jak między Polską Zachodnią a Kresami. A piłka mimo wszystko się rozwijała wiele klubów sięga swoją metryką lat międzywojennych. Natomiast w okresie powojennym mamy wprost wysyp klubów piłkarskich na wsi.
W 1939 roku do mundialu zostawały 3 lata, w trzy lata mogło wejść nowe pokolenie piłkarzy wink.gif.
Lubimy gdybać, bo widać taka nasza natura.

Mam pytanie dlaczego Polskie drużyny grały w Pucharze Mitropa? Tak blisko przecież się odbywały rozgrywki?
 
User is offline  PMMini Profile Post #21

     
Primo!
 

ex moderator
********
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 3.066
Nr użytkownika: 2.660

Marcin ...
 
 
post 22/01/2009, 2:12 Quote Post

W odniesieniu do kilku fragmentów postu Stonewalla:

QUOTE(Stonewall @ 21/01/2009, 17:52)
Tymczasem Polaków nie znajdujemy pośród medalistów olimpijskich sprzed Wielkiej Wojny. Nie ma ich nawet w gronie medalistów austriackich, niemieckich i rosyjskich. Tymczasem tacy Słowacy, naród niewielki i dopiero zyskujący nowoczesną świadomość etniczną, medale w Igrzyskach ówczesnych zdobywali. Robili to pod zmadziaryzowanymi imionami oraz nazwiskami i robili to pod flagą Węgier, ale robili. My ani pod własnym, ani pod obcym tego nie czyniliśmy.
*


Marcinie, jeśli tworzy się dłuższą wypowiedź niemalże w formie akademickiego wykładu, warto sprawdzić, czy wszystkie treści w niej zawarte są zgodne z prawdą. smile.gif

Tak się składa, że wprowadziłeś czytelników w błąd.

Korekta może być dla Ciebie zaskakująca. Pierwszego Polaka, medalisty olimpijskiego próżno szukać w barwach, któregoś z państwa zaborczych. Był nim polski emigrant Jerzy Gajdzik, zdobywca brązowego medalu dla USA w skokach do wody z trampoliny na IO w Londynie w 1908 roku. Na tych samych igrzyskach austriackie barwy reprezentowała polska tenisistka Franciszka Pietrzykowska. Cztery lata później w Sztokholmie pod obcą flagą startowało jeszcze więcej Polaków. Jeden z nich "otarł się" o medal, a że był postacią nieprzeciętną, poświęcę mu kilka zdań. Mam na myśli Karola Rómmla (młodszego brata generała Juliusza Rómmla), trzykrotnego olimpijczyka, w 1912 roku reprezentującego Rosję, a w 1924 i 1928 Polskę w konkurencjach jeździeckich. Na igrzyskach w Sztokholmie w 1912 roku w konkursie skoków przez przeszkody, Rómmel zdobyłby medal może nawet złoty... gdyby nie fatalny upadek wraz koniem na ostatniej przeszkodzie. Ostatecznie ukończył konkurencję na 9 miejscu, mimo złamanych żeber. Naocznym świadkiem pechowego startu Polaka był król Szwecji Gustaw V, który docenił klasę jeźdźca i niebawem przesłał mu kopię medalu olimpijskiego. Warto dodać, że dwa miejsca za Rómmlem uplasował się inny Polak, oficer armii carskiej, Sergiusz Zahorski. Obu wojskowych było żywymi legendami polskiego jeździectwa okresu międzywojennnego. Karol Rómmel po 16 latach od sztokholmskiego pecha przypieczętował swoją bogatą karierę sportową brązowym medalem igrzysk w Amsterdamie w 1928 roku w drużynowym WKKW.

QUOTE(Stonewall @ 21/01/2009, 17:52)
Polityka poróżniła nas z Czechami, więc już żywych więzi z czeskim sportem nie mieliśmy. Spotykaliśmy się z nimi wtedy, gdy musieliśmy, a i te kontakty były zakłócane przez wielką politykę, czego dowodzą kwalifikacje do futbolowych mistrzostw świata roku 1934.
*


Sprawa praskiego walkowera była oczywiście odzwierciedleniem antypolskich nastrojów w Czechosłowacji po zawarciu przez Polskę paktu o nieagresji z Niemcami. Były jednak resentymenty, które wykraczały poza ramy polityki...

QUOTE(Stonewall @ 21/01/2009, 17:52)
W tym kontekście warto jednak raz jeszcze rzucić okiem na hokejowe lodowisko, wszak w roku 1931, gdy światowy czempionat rozgrywano w naszej polskiej Krynicy, Polacy znaleźli się sensacyjnie o oczko wyżej od faworyzowanej Czechosłowacji (otarliśmy się wówczas o podium). Sukces ten jednak umniejsza fakt, iż bezpośredni mecz z południowymi sąsiadami wtedy przegraliśmy.
*


Czy wyobrażacie sobie, że mecz hokeja na lodzie może stać się przyczyną wysłania oficjalnej, protestacyjnej noty dyplomatycznej? confused1.gif
Taki był pozasportowy rezultat meczu Polska-Czechosłowacja w Krynicy. Strona czeska oprotestowała zachowanie polskich kibiców, którzy w trakcie meczu skandowali wulgarne hasła pod adresem hokeistów z Czechosłowacji, a nawet rzucali w nich różnymi przedmiotami. Niewiele brakowało, a mecz podwyższonego ryzyka zakończyłby się linczem przyjezdnej ekipy.
W kontekście tych wydarzeń, nie ma się co dziwić, że prezes PZPN w kwietniu 1934 roku zabronił drużynie piłkarskiej wyjazdu do Pragi.

QUOTE(Stonewall @ 21/01/2009, 17:52)
O czym teraz? O Wilimowskim? W porządku, będzie o nim. Primo zachwycił się jego wyczynami snajperskimi i wspomniał 10 goli wbitych przez niego w jednym z meczów ligowych. Mnie takie osiągnięcie nie dziwi, wszak takie to były czasy.
*


Mnie również nie dziwi, zwłaszcza że dwucyfrowe lanie sprawione słabemu przeciwnikowi w realiach przedwojennej piłki nożnej nie było taką niezmierną rzadkością, jak dzisiaj. Nie zmienia to faktu, że takie wyczyny w oficjalnych meczach wskazują na nieprzeciętny talent strzelecki napastnika.

QUOTE(Stonewall @ 21/01/2009, 17:52)
Ernest Wilimowski to postać kontrowersyjna. Oprócz klasy sportowej, którą nie zawsze mógł pokazać z uwagi na swoją kontrowersyjność (absencja w Berlinie w roku 1936), niewątpliwie nie można mu odmówić jeszcze jednego, tj. umiejętności dbania o własne interesy.
*


Wokół kary dyscyplinarnej dla Wilimowskiego narosło sporo watpliwości. Nadużywał alkoholu częściej niż inni piłkarze, czy też nie? confused1.gif Dlaczego ukarano Wilimowskiego, a nie ukarano jego kolegów z drużyny Ruchu - Peterka i Wodarza, również uczestników libacji alkoholowej, którzy jednak pojechali na igrzyska? confused1.gif A może pretekstem było rzekome "zawodowstwo" Wilimowskiego, które w latach wcześniejszych było nawet powodem wykluczania całych drużyn z rozgrywek? confused1.gif
A może wreszcie dla lwowsko-krakowskiego lobby we władzach PZPN belką w oku był Ruch, sprzątający rywalom sprzed nosa kolejne tytuły mistrza Polski? confused1.gif Skoro nie mogli dobrać się Ruchowi do skóry, uderzyli w jego największą gwiazdę? confused1.gif
To są otwarte pytania, które pokazują, że nawet z perspektywy przeszło 70 lat trudno o jednoznaczne odpowiedzi.

QUOTE(Stonewall @ 21/01/2009, 17:52)
Ta umiejętność miała charakter czysto kosmopolityczny. W okresie, gdy 1. FC Kattowitz był tylko cieniem Ruchu Wielkie Hajduki (obecny Ruch Chorzów), Wilimowski nie miał żadnych skrupułów, by odejść z czysto niemieckiej drużyny do na wskroś polskiego Ruchu. Niemcom śląskim taka decyzja karierowicza Ernesta bardzo się nie podobała. Potem mógł nawet iść do Drohobycza, bo pieniądz Wilimowskiego zdaje się bardzo pociągał.
*


A kogo pieniądz nie pociąga?

Można spojrzeć na to z takiej perspektywy, można z innej. Wychowanek 1. FC Kattowitz nie uważał się za Niemca, ani za Polaka. Był po prostu Ślązakiem i w odróżnieniu do swoich kilku starszych kolegów z katowickiej drużyny nie odmówił gry w reprezentacji Polski. W 1934 roku jako 18-letni chłopak przeniósł się do drużyny grającej w wyższej klasie rozgrywkowej, w której miał szanse rozwijać swój nieprzeciętny talent. To takie oburzające i zadziwiające? Oczywiście, najłatwiej nazwać kogoś kosmopolitą i karierowiczem.

QUOTE(Stonewall @ 21/01/2009, 17:52)
Ten sam koniunkturalizm kazał Wilimowskiemu postawić na III Rzeszę i RFN.
*


Każdy, kto zna pogmatwane, wojenne losy Ślązaków nie będzie ferował sądów o koniunkturaliźmie.
Nie sądzisz, że za mało znasz życiorys Wilimowskiego, aby wypowiadać o nim tak kategoryczne opinie? confused1.gif
Z tego, co napisałeś wynika, że nie znasz w ogóle tego życiorysu. Oczywiście, Wilimowski miał wybór. Mógł nie podpisywać volkslisty. Mógł zrezygnować z gry w piłkę i być wcielonym do Wehrmachtu. Mógł nie grać w niemieckich klubach i mógł nie zaliczyć występów w reprezentacji III Rzeszy. Chciał robić to, co potrafił najlepiej, czyli grać w piłkę, aby... przetrwać. Tak, żeby uratować własną skórę.

Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że kilku mniej znanych śląskich piłkarzy podjęło taką samą decyzję jak Wilimowski, m. in. inny bohater strasburskiej batalii z Brazylią w mistrzostwach 1938 roku, Edward Nyc. W III Rzeszy sport był parasolem ochronnym, chroniącym przed mobilizacją i wysłaniem na front. Wilimowski i inni piłkarze z niego skorzystali. Zapłacił za to cenę po wojnie, gdy wrócił na Śląsk. Niemcy uważali go za Polaka, Polacy za Niemca. Słusznie uważany za zdrajcę (rozumiem, że gdyby przymusowo wcielono go do Wehrmachtu zdrajcą by nie był) osiadł w końcu w RFN.

Mamy piękne przykłady patriotyzmu i poświęcenia, jak choćby postawę Bronisława Czecha, którego władze niemieckiego związku narciarskiego chciały wyciągnąć z Auschwitz, przekupując posadą trenera za cenę podpisania volkslisty. Kategorycznie odmówił.

Czy jest tylko czerń i biel? Z jednej strony patriotyzm i odwaga, z drugiej zdrada i tchórzostwo?
Czy od wszystkich ludzi masz prawo oczekiwać heroizmu? Zastanów się nad tym.

Wilimowski jest postacią bardzo kontrowersyjną, ale też ocena jego postępowania nie jest tak jednoznaczna, jak przedstawiłeś ją w swoim "wykładzie".

QUOTE(Stonewall @ 21/01/2009, 17:52)
W Polsce obecnie sporo się mówi i pisze, że podobno pan Ernest próbował odwiedzić drużynę Górskiego w czasie mundialu roku 1974, ale zapomina się, że największym żalem i rozczarowaniem, do jakiego Wilimowski się przyznawał, był fakt, iż w roku 1954 Sepp Herberger, pod którego wodzą nasz Ślązak grał w reprezentacji ze znakiem swastyki, nie powołał dobiegającego czterdziestki ex-gracza Ruchu do drużyny zachodnioniemieckiej, jaka w Szwajcarii wywalczyła tytuł mistrza świata.
*


Pominąłeś fakt, że gdy w 1945 roku Wilimowski wrócił na rodzinny Śląsk i zaoferował swoją pomoc w organizacji tamtejszego piłkarstwa, działacze dali mu do zrozumienia, żeby wracał do swoich, czyli do Niemców.
I wrócił.
Jego problemem było to, że nie czuł się Niemcem, ani Polakiem. Nie chciał być żołnierzem, nie interesowała go polityka, był piłkarzem.

QUOTE(Stonewall @ 21/01/2009, 17:52)
Jan Mulak (po roku 1989, gdy Piotr Ikonowicz wskrzesił ideę PPS, Mulak honorowo przewodził owemu stronnictwu).
*


A to już mój politologiczny offtopic.gif
PPS wskrzesił w 1987 roku Jan Józef Lipski. rolleyes.gif

Ten post był edytowany przez pulemietczik: 22/01/2009, 9:10
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #22

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.591
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 22/01/2009, 14:03 Quote Post

Primo!
Napisałeś sporo o Karolu Rómmlu i chwała Ci za to. Zauważ jednak, że ja pisałem o braku polskich medalistów olimpijskich w szeregach reprezentacji państw zaborczych, a nie o braku polskich olimpijczyków w tychże szeregach. Rómmel zajął w zawodach, o których piszesz, stosunkowo daleką lokatę i nie zmienia tego faktu to, iż pewien monarcha zafundował mu medal pocieszenia. Karol Rómmel nie zaliczył czystego przejazdu, przewrócił się i nie stanął na podium. Na podobnej samej zasadzie możemy uznać za „zwycięzcę” boksera, który przez 12 rund prowadząc wyraźnie na punkty zostaje w ostatniej rundzie znokautowany.

George Gaidzik, którego nazwałeś Jerzym Gajdzikiem, nie był polskim emigrantem, lecz synem polskich emigrantów (w akcie urodzenia zapisano nawet jeszcze inną formę jego nazwiska, bo Edward Gadick). Człowiek ten urodził się, wychował, trenował i startował w Stanach Zjednoczonych. Nie był w żadnym wypadku wychowankiem polskiego systemu szkoleniowego, jego kariera sportowa nie jest w żaden sposób związana z polskimi ziemiami. Tym samym George Gaidzik nijak ma się do organizacji polskiego życia sportowego na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej, ani nie świadczy o żadnym polskim wkładzie w rozwój sportu któregokolwiek z państw zaborczych (mam na myśli Rosję, Niemcy i Austro-Węgry). Tymczasem moje wywody dotyczyły właśnie takich zagadnień.

Ernest Wilimowski? Tylko Bóg zna ludzkie serca. Ja ani nie potępiam tego człowieka, ani go nie wynoszę pod niebiosa. Wilimowski w Wehrmachcie? Istnieje jeszcze taki scenariusz... pan Ernest walczy w szeregach niemieckiego wojska na froncie włoskim, gdzie dezerteruje i przechodzi do II Korpusu Polskiego. Nazwisko ma ze „ski”, więc go nie będą mu go polonizować jak innym dezerterom-Ślązakom. Czy po takim akcie Polska Lubelska przyjmie Wilimowskiego na swoje łono? Jeśli nawet nie, to pan Ernest może pozostać we Włoszech i tam grać w piłkę. Kraj dla niego, bo przecież podobno był katolikiem. Po 16 października 1978 roku nawet odwiedzi nowego papieża, by przypomnieć mu, że się kiedyś spotkali na tatrzańskim szlaku (w jaki sposób gwiazdor piłkarski zapamiętał niepozornego młodziana, bo takim Karol Wojtyła był w roku 1939, kiedy wedle „Eziego” natknęli się na siebie gdzieś w polskich górach?). W roku 1974 to się każdy w RFN przyznawał do związków z Polską... nawet znaleźli się nieznani Grzegorzowi Lato kuzyni, którzy namawiali go na pozostanie w Reichu (takie wyznania Lato czynił nie w czasach tzw. komuny, ale po roku 1989).

Korzystając z okazji wszystkich zainteresowanych zapraszam do odwiedzenia poniższych sportowych tematów, znajdujących się w dziale, jaki moderuję:
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=51546
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=4378
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #23

     
polandczyk039
 

IV ranga
****
Grupa: Użytkownik
Postów: 326
Nr użytkownika: 51.971

Krystian
Zawód: Uczen
 
 
post 22/01/2009, 14:54 Quote Post

To ja moze powiem tak:
W 1921 roku, a wiec w pierwszych latach istnienia II RP powstal moj ulubiony klub Pilki Noznej, czyli.... Nadnarwianka Pultusk!!!!!! smile.gif
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #24

     
Primo!
 

ex moderator
********
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 3.066
Nr użytkownika: 2.660

Marcin ...
 
 
post 22/01/2009, 21:21 Quote Post

QUOTE(Stonewall @ 22/01/2009, 15:03)
Napisałeś sporo o Karolu Rómmlu i chwała Ci za to. Zauważ jednak, że ja pisałem o braku polskich medalistów olimpijskich w szeregach reprezentacji państw zaborczych, a nie o braku polskich olimpijczyków w tychże szeregach.
*


Pisałeś o braku polskich medalistów, nawet w szeregach reprezentacji państw zaborczych. Dla przypomnienia poniżej cytuję odpowiedni fragment:

QUOTE(Stonewall @ 21/01/2009, 17:52)
Tymczasem Polaków nie znajdujemy pośród medalistów olimpijskich sprzed Wielkiej Wojny. Nie ma ich nawet w gronie medalistów austriackich, niemieckich i rosyjskich. Tymczasem tacy Słowacy, naród niewielki i dopiero zyskujący nowoczesną świadomość etniczną, medale w Igrzyskach ówczesnych zdobywali. Robili to pod zmadziaryzowanymi imionami oraz nazwiskami i robili to pod flagą Węgier, ale robili. My ani pod własnym, ani pod obcym tego nie czyniliśmy.
*


Bardzo dobrze zrozumiałem treść Twojej wypowiedzi. Najwidoczniej, co innego miałeś na myśli, a niezbyt fortunnie dla siebie sformułowałeś powyższy fragment. Stąd nieporozumienie.

QUOTE(Stonewall @ 22/01/2009, 15:03)
Rómmel zajął w zawodach, o których piszesz, stosunkowo daleką lokatę i nie zmienia tego faktu to, iż pewien monarcha zafundował mu medal pocieszenia. Karol Rómmel nie zaliczył czystego przejazdu, przewrócił się i nie stanął na podium. Na podobnej samej zasadzie możemy uznać za „zwycięzcę” boksera, który przez 12 rund prowadząc wyraźnie na punkty zostaje w ostatniej rundzie znokautowany.
*


Oczywiście w sporcie liczy się tylko statystyka (tabele, rezultaty, liczby), ale mój przykład z Rómmlem miał jedynie pokazać, że nie wszyscy Polacy startujący w barwach zaborców byli mało znaczącymi statystami na arenie igrzysk.

QUOTE(Stonewall @ 22/01/2009, 15:03)
George Gaidzik, którego nazwałeś Jerzym Gajdzikiem, nie był polskim emigrantem, lecz synem polskich emigrantów (w akcie urodzenia zapisano nawet jeszcze inną formę jego nazwiska, bo Edward Gadick). Człowiek ten urodził się, wychował, trenował i startował w Stanach Zjednoczonych.
*


Dobrze pogooglowałeś. wink.gif Na drugie imię miał William. wink.gif
Skoro nawet PKOL w oficjalnych broszurach uznaje go za pierwszego medalistę olimpijskiego polskiego pochodzenia, trudno się z tym spierać. smile.gif
A czym się różni casus Gajdzika od przypadku Słowaków w barwach Węgier? confused1.gif W świetle przepisów MKOL medal jest zapisywany na konto reprezentacji, w której barwach występuje medalista. Naciągany Polak, Gajdzik jest Amerykaninem, "Słowak pod zmadziaryzowanym nazwiskiem" reprezentujący Węgry jest uważany za Węgra. Jego medal idzie na konto Węgier. A to za kogo uważa się "Słowak pod zmadziaryzowanym nazwiskiem" to jego prywatna sprawa.

QUOTE(Stonewall @ 22/01/2009, 15:03)
Nie był w żadnym wypadku wychowankiem polskiego systemu szkoleniowego, jego kariera sportowa nie jest w żaden sposób związana z polskimi ziemiami.
*


Wchodzisz na grząski grunt, jakim jest określanie "polskości" systemu szkoleniowego. wink.gif
Zwłaszcza w odniesieniu do początków polskiego sportu jest to bardzo karkołomne. O uznaniu "polskości" systemu szkoleniowego nie decyduje tylko narodowość zawodnika, trenera, czy przynależność klubowa. System szkoleniowy to coś znacznie więcej. To myśl szkoleniowa, czyli cały zespół zagadnień, związanych z metodami treningu, przygotowania do zawodów, regeneracji organizmu itd. Polski zawodnik i polski trener mogli realizować założenia zagranicznej myśli szkoleniowej. Tak było przez kilka dziesięcioleci przedwojennych i również powojennych w polskiej piłce nożnej.

QUOTE(Stonewall @ 22/01/2009, 15:03)
Tym samym George Gaidzik nijak ma się do organizacji polskiego życia sportowego na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej, ani nie świadczy o żadnym polskim wkładzie w rozwój sportu któregokolwiek z państw zaborczych (mam na myśli Rosję, Niemcy i Austro-Węgry). Tymczasem moje wywody dotyczyły właśnie takich zagadnień.
*


Tu się zgadzam, ale przypominam Ci początek Twojej niefortunnej wypowiedzi. wink.gif

QUOTE(Stonewall @ 22/01/2009, 15:03)
Ernest Wilimowski? Tylko Bóg zna ludzkie serca. Ja ani nie potępiam tego człowieka, ani go nie wynoszę pod niebiosa.
*


Odniosłem inne wrażenie.

QUOTE(Stonewall @ 22/01/2009, 15:03)
Wilimowski w Wehrmachcie? Istnieje jeszcze taki scenariusz... pan Ernest walczy w szeregach niemieckiego wojska na froncie włoskim, gdzie dezerteruje i przechodzi do II Korpusu Polskiego. Nazwisko ma ze „ski”, więc go nie będą mu go polonizować jak innym dezerterom-Ślązakom. Czy po takim akcie Polska Lubelska przyjmie Wilimowskiego na swoje łono? Jeśli nawet nie, to pan Ernest może pozostać we Włoszech i tam grać w piłkę. Kraj dla niego, bo przecież podobno był katolikiem.
*


Marcinie, to są fantasmagorie, bajki, puszczanie wodzów fantazji, a my nie piszemy w dziale Historia Alternatywna. Trzymaj się faktów i nie twórz misternych konstrukcji "co by było gdyby...".

W sumie, obaj "zamuliliśmy" w ostatnich postach ten wątek.wallbash.gif Miało być o piłce nożnej w Polsce międzywojennej, a tymczasem ten temat został zepchnięty na margines. Miało być o latach 1918-1939, a zakres chronologiczny niebezpiecznie rozszerzył się od początków ubiegłego stulecia do... 1978 roku.
Od następnego postu postaram się respektować ramy chronologiczne i tematykę tego wątku.
worthy.gif

Ten post był edytowany przez Primo!: 22/01/2009, 22:16
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #25

     
NELSON
 

kot bojowy
******
Grupa: Użytkownik
Postów: 922
Nr użytkownika: 20.599

Zawód: EMIGRANT
 
 
post 22/01/2009, 22:26 Quote Post

QUOTE
Marcinie, to są fantasmagorie, bajki, puszczanie wodzów fantazji, a my nie piszemy w dziale Historia Alternatywna. Trzymaj się faktów i nie twórz misternych konstrukcji "co by było gdyby...".
*



Kiedy rano przeczytalem post Stonewalla, korcilo mnie napisac o pewnym pilkarzu RKS Lwow,a pozniej Spartaka i Dinamo.Chodzi oczywiscie o Kazimierza Gorskiego.Primo ma jednak racje i nie ma sensu roztrzasac co by bylo, gdyby Trener Tysiaclecia otrzymal w pewnym momencie powolanie do radzieckiej reprezentacji.
Wrocmy jednak do slaskich pilkarzy.Kiedy po wlaczeniu Gornego Slaska do 3 Rzeszy wznowiono rozgrywki pilkarskie, wielu tamtejszych pilkarzy milo wielki dylemat:grac, czy nie?Do Krakowa udal sie Leonard Piatek, zawodnik AKS Chorzow (teraz juz Germanii Konigshutte), przedwojenny reprezentant Polski, uczestnik MS w 1938 roku.Ta zagraniczna podroz odbyl w celu odwiedzenia najwiekszego przedwojennego autorytetu pilkarskiego, selekcjonera reprezentacji, Jozefa Kaluzy.Ten rozwial wszelkie watpliwosci.Stwierdzil, ze jezeli jest taka mozliwosc, to trzeba grac!
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #26

     
adso74
 

VII ranga
*******
Grupa: Użytkownik
Postów: 1.870
Nr użytkownika: 37.022

 
 
post 22/01/2009, 22:55 Quote Post

QUOTE
W 1921 roku, a wiec w pierwszych latach istnienia II RP powstal moj ulubiony klub Pilki Noznej, czyli.... Nadnarwianka Pultusk!!!!!!


A Czarni Dęblin powstali dopiero w 1935 czy 1936, za to ktoś z mojej rodziny był w zarządzie klubu. Czyli pewnie sprzedawał mecze:P
A swoją drogą nie wiem, kiedy powstały Orlęta Dęblin. Muszę sprawdzić, ale pewnie grubo po wojnie.
S!
 
User is offline  PMMini Profile Post #27

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.591
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 23/01/2009, 18:50 Quote Post

Drodzy Forumowicze!
Wy o swoich miejscowościach i lokalnym futbolu, a ja wracam do sytuacji międzynarodowej w roku 1939. Otóż artykuł z „GW”, którego tekst polecił nam Lucam, zainspirował mnie do dalszych poszukiwań. Autor owego artykułu sugeruje słabą formę Węgrów w okresie poprzedzającym warszawskie spotkanie z Polakami. Przejrzałem wykazy oficjalnych pojedynków Madziarów i stwierdziłem, że zła passa czerwono-biało-zielonej drużyny zaczęła się w dniu wielkiego finału III Mistrzostw Świata. Rozpędzonych Węgrzynów (nie sugeruję, że dzieci Turula wspomagały się jakimikolwiek trunkami), którzy w turniejowych spotkaniach mecz ten poprzedzających zdobyli 13 bramek przy stracie zaledwie 1 (rozkojarzyli się trochę, a właściwie nie zdążyli się jeszcze skoncentrować, więc jeden ze Szwedów wbił im gola już w 1 minucie półfinału), powstrzymała linia obrony włoskiego zespołu... linia złożona z niedawnych amatorów, bo złotych medalistów olimpijskich z Berlina (wobec powszechności piłkarstwa w ówczesnej Italii nie trudno było tam znaleźć prawdziwe talenty). Włosi, którzy kompletnie odmłodzili mistrzowski zespól z roku 1934 (w podstawowym składzie zostali tylko Meazza i Ferraris) i jak zwykle zaopatrzyli się w zdolnego południowoamerykańskiego gracza o korzeniach włoskich (Andreolo), bez większych problemów pokonali ekipę naddunajską, która wyraźnie prowadziła wówczas w prestiżowych rozgrywkach o Puchar Europy Środkowej (brali w nich udział także Italiani, a same zawody przerwano z uwagi na zanik jednego z uczestników, czyli Austrii wchłoniętej przez Rzeszę). Po tej porażce reprezentacja Węgier nie potrafiła się podnieść i nie wygrała żadnego znanego mi meczu spośród tych, jakie odbywały się odtąd aż po wyprawę do Warszawy, czyli przez przeszło rok. Najbardziej szlagierowy w owej serii spotkań okazał się ponowny pojedynek ze Squadra Azzura, obmyślony jako rewanż za finał Mundialu. Mecz ów zorganizowano niemal w rocznicę paryskich zmagań, a jego areną stał się stadion w Budapeszcie. I tym razem jednak dwoma bramkami zwyciężyli Włosi.

Z Italią Madziarzy grali w czerwcu, a kolejne ich spotkanie wypadało w sierpniu. Chodzi tutaj oczywiście o tak interesującą nas rywalizację z chłopcami Józefa Kałuży. Z artykułu wnoszę, że mecz ów miał mieć charakter politycznej demonstracji przyjaźni polsko-węgierskiej. Wydaje mi się przy tym, że madziarscy zawodnicy wcale nie mieli ochoty wybierać się nad Wisłę. Trenerzy zmieniali się nad Dunajem niczym w kalejdoskopie, więc do Polski pojechać miał akurat József Takács (opracowania podają zazwyczaj różne nazwiska madziarskich trenerów – tak dzieje się i dla III Mundialu, i dla meczu w naszej stolicy). Z jednej strony Polska potrzebowała politycznej manifestacji, a z drugiej na skutek wzrostu rangi polskiego futbolu w ogóle zaistniała szansa gry przeciwko I drużynie spod znaku Korony Świętego Stefana. Przypuszczam, że spotkanie z 27 sierpnia 1939 roku było pierwszym oficjalnym meczem I zespołów obu krajów od wprowadzenia zawodowstwa w madziarskim futbolu (rok 1925). Być może mylę się w tym zakresie, ale dla lat 30 innego podobnego pojedynku nie znam. Nasi rywalizowali w tym okresie z amatorską drużyną Węgier, czego dowodzi chociażby wygrana przez Polaków amatorska odmiana Pucharu Europy Środkowej (lata 1929-30; Madziarzy uzbierali w niej jeden punkt mniej od biało-czerwonych) i zmagania olimpijskie roku 1936 (chłopcy z orłem na piersiach pokonali wówczas 3:0 w I rundzie właśnie ekipę spod znaku Świętej Korony). Wrażenia artystyczne ze Strasburga sprawiły najwidoczniej, że madziarscy profesjonaliści uznali za sensowne spotkać się z biało-czerwonymi. Polski futbol nie był bowiem dotąd wysoko notowany. Lucam dziwi się, że nasze kluby nie startowały w rozgrywkach o Mitropa Cup, ale przypomnę, iż zawody te były przeznaczone dla zespołów zawodowych, a statusu takiego polskie drużyny nie posiadały. Troszkę inaczej było w przypadku Pucharu Europy Środkowej ekip narodowych. Rywalizacja ta toczyła się bowiem w podwójnej formule, wszak zarówno zawodowcy mieli własną rywalizacją, jak i amatorzy (każdy grał tylko z drużynami o podobnym statusie).

W końcu sierpnia 1939 roku Polska już de facto była w stanie wojny z III Rzeszą. Węgierskim zawodowcom nie uśmiechała się zatem trudna podróż nad Wisłę i niepotrzebne z ich punktu widzenia nadstawianie karku (tak interpretuję treść artykułu). Dla nich to nie był mecz o wielki prestiż, wszak Polacy tak naprawdę niczego wielkiego dotąd nie wygrali. Być może szansa odniesienia pierwszego od ponad roku zwycięstwa stanowiła dla nich jedyną ponętę. Od samego początku napotykali oni jednak na trudności. Zaczęło się od podróży, której nie mogli odbyć w komplecie. Sam mecz? Nikt z nas go nie widział. Madziarzy mieli potem pretensje do sędziego, ale ten zdaje się, iż był dobrany pod obie strony, wszak z jednej strony reprezentował kraj przyjazny Polsce, ale z drugiej strony okazał się Ugrofinem. Węgrzy chcieli przyjechać, wygrać i jak najprędzej opuścić zagrożone państwo. Przybyli z kłopotami, a Sárosi z Takácsem mieli w pociągu relacji Budapeszt-Warszawa dosyć czasu, by naczytać się w prasie europejskiej o sytuacji panującej na polsko-niemieckim pograniczu. Na miejscu tymczasem nie brakowało kolejnych złych sygnałów (choćby sprawa kabla radiowego). Wydaje się, iż dzieci Turula wyszły na boisko w mocnym stresie i to stresie o zupełnie niesportowym charakterze. Myślę przy tym, iż nikt z węgierskich piłkarzy tak naprawdę nie wiedział jak gra ekipa znad Wisły, wszak oni spotkania strasburskiego nie widzieli. Polska w przeciwieństwie do wielu innych ekip środkowoeuropejskich nie była bowiem, jak wiemy, ich częstym przeciwnikiem. To raczej nam sprzyjało. Sam mecz? Cóż... z 2:0 zrobiło się 2:4 i synowie Hungarii znowu schodzili z pola gry ze spuszczonymi głowami. Warszawa była jak gwóźdź do trumny węgierskiej piłki reprezentacyjnej. Po wielkich sukcesach z lat 1937-38, gdy Madziarzy liderowali w Pucharze Europy Środkowej (to w jego ramach ekipa naddunajska rozgromiła Czechosłowację w stosunku 8:3, kiedy – o czym już pisałem – Sárosi wbił naszym południowym sąsiadom 7 goli) i osiągnęli wielki finał Mistrzostw Świata, przyszła długa seria niepowodzeń zwieńczona przegranym spotkaniem z dotychczasową prowincją futbolową i to spotkaniem odbytym w iście anormalnych warunkach. Nie dziwię się zatem, iż w szatni po meczu i podczas bankietu Węgrzy nie chcieli się przyznać do porażki.

Pojedynek Polska-Węgry z 27 sierpnia 1939 roku cieszy się naszym sporym zainteresowaniem, ale mnie bardziej obecnie ciekawi mecz inny. Czy wiecie kiedy i z kim Madziarzy spotkali się w następnym meczu? Otóż spotkali się z Niemcami i to dnia 24 września, czyli jeszcze w czasie trwania na ziemiach polskich działań wojennych. Zawody te rozegrano w Budapeszcie. Interesuje mnie cała otoczka owej sportowej rywalizacji, wszak Niemcy z jednej strony były partnerem Węgier w niszczeniu ładu wersalskiego, ale z drugiej strony trwała niemiecka agresja na przyjazną Madziarom Polskę (sami Węgrzy odmówili Rzeszy przyłączenia się do ataku na RP). Jakie nastroje wtedy panowały w naddunajskiej stolicy? Jak odbierano zespół spod znaku swastyki? Jak to się wszystko miało do meczu przyjaźni z 27 sierpnia? W wymiarze czysto sportowym mecz ów okazał się dla Węgrów przełomem, wszak Madziarzy wypunktowali przyjezdnych w tym samym stosunku co Szwedów w półfinale Mundialu (ostatnie do tej pory zwycięstwo reprezentacji królestwa bez króla), czyli wygrali 5:1. Analogii ze spotkaniem rozgrywanym we Francji okazało się być więcej, wszak w obu zawodach hat-trickiem popisał się snajper Újpestu Budapeszt, tj. Gyula Zsengellér (drugi strzelec III Mistrzostw Świata). Przeciwko Polsce miesiąc wcześniej piłkarz ten zdobył tylko 1 bramkę. Węgrzy się przełamali, ale faktem pozostaje, iż przynajmniej dwie drużyny w latach 30 pozostały niepokonane w konfrontacji z I reprezentacją noszącą koszulki z Koroną Świętego Stefana. Jedną z nich jest Polska, a drugą... Włochy. Tyle, że my graliśmy z nią tylko raz, a Italiani bardzo często. Nawet Anglia padła w Budapeszcie w roku 1934, a Włosi w najgorszych wypadkach remisowali. Największy policzek dla nich stanowiło 2:2 w Mediolanie w roku 1935, gdy w walce o Puchar Europy Środkowej przyszły doktor prawa, György Sárosi (ojciec zawodnika przybrał takie nazwisko w dobie narastającej madziaryzacji, wszak pierwotne miano rodziny w ortografii węgierskiej brzmi Stefancsics, czyli ma korzenie słowiańskie – w tej samej epoce dziadek kapitana polskiej reprezentacji z roku 1974 musiał zdepolonizować swoje z kolei nazwisko, wszak praca zawodowa czekała na Deynę a nie na Deję). Z Włochami Węgrzy potrafili wygrywać tylko na poziomie klubowym, o czym świadczy chociażby zwycięski finałowy dwumecz rozgrywek Mitropa Cup, gdy w roku 1937 Ferencváros zwyciężył Lazio zarówno w Budapeszcie, jak też w Rzymie. W rewanżu za tamte zawody 2 bramki gwiazdora przegranego klubu, Silvio Pioli, pogrążyły Madziarów w finale III Mundialu, na które to bramki idol kibiców Ferencvárosu i kapitan reprezentacji noszącej czerwone koszulki, zmadziaryzowany Jugosłowianin Sárosi, odpowiedział tylko 1 trafieniem (pan György wpisywał się na listę strzelców we wszystkich mundialowych meczach roku 1934 i 1938, w jakich przyszło mu grać).
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #28

     
Primo!
 

ex moderator
********
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 3.066
Nr użytkownika: 2.660

Marcin ...
 
 
post 24/01/2009, 13:50 Quote Post

QUOTE(Stonewall @ 23/01/2009, 19:50)

Przejrzałem wykazy oficjalnych pojedynków Madziarów i stwierdziłem, że zła passa czerwono-biało-zielonej drużyny zaczęła się w dniu wielkiego finału III Mistrzostw Świata. Rozpędzonych Węgrzynów (nie sugeruję, że dzieci Turula wspomagały się jakimikolwiek trunkami), którzy w turniejowych spotkaniach mecz ten poprzedzających zdobyli 13 bramek przy stracie zaledwie 1 (rozkojarzyli się trochę, a właściwie nie zdążyli się jeszcze skoncentrować, więc jeden ze Szwedów wbił im gola już w 1 minucie półfinału), powstrzymała linia obrony włoskiego zespołu... 
*


Słusznie ekscytując się skutecznością Węgrów w pierwszych trzech meczach mistrzostw, musimy jednak pamiętać, że 6 spośród tych 13 bramek ekipa znad Dunaju strzeliła dość słabej drużynie... Indii Holenderskich (dawna kolonia holenderska, dzisiejsza Indonezja).

QUOTE(Stonewall @ 23/01/2009, 19:50)

Z jednej strony Polska potrzebowała politycznej manifestacji, a z drugiej na skutek wzrostu rangi polskiego futbolu w ogóle zaistniała szansa gry przeciwko I drużynie spod znaku Korony Świętego Stefana.
*


Z pewnością, chociaż oba związki ustalając termin i miejsce meczu, nie mogły przewidzieć, że obu drużynom przyjdzie rywalizować niemal w przeddzień wybuchu wojny.

Trzeba jednak oddać duży honor Madziarom, że mimo silnego napięcia politycznego na linii Berlin-Warszawa i perspektywy rychłego konfliktu militarnego na ziemiach polskich, przyjechali do Polski i pokazali, że zależy im na utrzymywaniu dobrosąsiedzkich kontaktów sportowych.

QUOTE(Stonewall @ 23/01/2009, 19:50)

Przypuszczam, że spotkanie z 27 sierpnia 1939 roku było pierwszym oficjalnym meczem I zespołów obu krajów od wprowadzenia zawodowstwa w madziarskim futbolu (rok 1925).
*


Było drugim meczem. W sierpniu 1926 roku w Budapeszcie, Węgrzy wygrali 4:1. Postacią spinającą historyczną klamrą oba mecze był Józef Kałuża, w pierwszym spotkaniu zawodnik, w drugim trener reprezentacji Polski.

QUOTE(Stonewall @ 23/01/2009, 19:50)

Być może mylę się w tym zakresie, ale dla lat 30 innego podobnego pojedynku nie znam. 
*


W istocie, nie było takiego meczu.
Polacy grywali z amatorską drużyną Węgier. PZPN uznaje te mecze za oficjalne spotkania międzypaństwowe, natomiast węgierski związek piłkarski nie zalicza do nich meczów ekipy amatorów. To taki statystyczny niuans. wink.gif

QUOTE(Stonewall @ 23/01/2009, 19:50)

Nasi rywalizowali w tym okresie z amatorską drużyną Węgier, czego dowodzi chociażby wygrana przez Polaków amatorska odmiana Pucharu Europy Środkowej (lata 1929-30;
*


W dwumeczu, wygrana reprezentacji Polski 5:1 w Warszawie i przegrana 1:3 w Budapeszcie.

QUOTE(Stonewall @ 23/01/2009, 19:50)

Wydaje się, iż dzieci Turula wyszły na boisko w mocnym stresie i to stresie o zupełnie niesportowym charakterze. 
*


Marcinie, mam do Ciebie pytanie. Okoliczności meczu, trudna podróż, mniejsza motywacja, słaba znajomość przeciwnika to ważne czynniki, ale chciałbym zapytać o coś innego. Czy może dotarłeś do składu jedenastki węgierskiej z tego meczu? confused1.gif
Wspominałeś o trenerach zmieniających się niemal jak w kolejdoskopie. Mnie interesuje, czy nastąpiły jakieś istotne zmiany personalne w ekipie w porównaniu ze "srebrną drużyną" z mistrzostw świata we Francji. Minął wprawdzie tylko rok, a relacja z meczu pokazuje, że w Warszawie zawitały największe gwiazdy ówczesnego węgierskiego futbolu: Gyula Zsengellér i György Sárosi. Z wicemistrzowskiego składu grał też napastnik Géza Toldi. Nowymi postaciami byli natomiast strzelec jednej z bramek Sándor Adám i bramkarz Ferenc Sziklai. Oczywiście, nowymi w sensie ich nieobecności w szerokiej kadrze na mistrzostwa we Francji w 1938 roku.
Nie chcę jednak posuwać się zbyt daleko w swoich sugestiach, ponieważ ówczesne potęgi europejskiego futbolu były w stanie wystawić 2-3 solidne i silne jedenastki.

Stare piłkarskie powiedzenie brzmi: "Wynik idzie w świat". Za wynikiem stoją jednak konkretni ludzie, albo ich nieobecność. W praktyce, Albania może pokonać w meczu towarzyskim Brazylię, pozostaje tylko pytanie, w jakim składzie grającą Brazylię? confused1.gif

W ogóle, do niektórych wyników przedwojennej reprezentacji Polski trzeba podchodzić z dystansem. Z jednej strony należy pamiętać, że efektowne zwycięstwa nad Austriakami (3:1) lub Węgrami (5:1) to sukcesy w konfrontacji z ledwie amatorami z tych krajów. Z drugiej strony, polska drużyna nierzadko występowała w bardzo eksperymentalnych i często niekoniecznie najsilniejszych zestawieniach personalnych. Niektórzy dziennikarze sportowi zarzucają ostatnim selekcjonerom reprezentacji Polski (Janas, Beenhakker) zdeprecjonowanie rangi reprezentanta ekipy narodowej. Krytykują powoływanie piłkarzy, którzy z racji swojego poziomu sportowego jeszcze nie zasługują na występy w koszulce z orzełkiem.

W szerokiej kadrze międzywojennej była jeszcze większa rotacja personalna. Naturalnie, były niekwestionowane filary drużyny, ale i oni nie zawsze grali. Zdarzało się, że na mecz z jednym z południowych sąsiadów pojechali wyłącznie piłkarze z Lwowa i krakowskich klubów. Częstą praktyką było rozgrywanie dwóch meczów międzypaństwowych w jednym dniu, ale w różnych miejscach. Na mecz z silniejszym przeciwnikiem delegowano silniejszy skład, na mecz ze słabszym, dublerów i utalentowaną młodzież, nierzadko spoza pierwszoligowych klubów. Czasami trenerzy tworzyli mieszankę rutyny z młodością, gwiazd ligi z młodymi talentami. Myślę, że byłoby bardzo trudno znaleźć dwa kolejne mecze reprezentacji Polski, w których na boisko wybiegła taka sama jedenastka, naturalnie poza występami olimpijskimi z 1936 roku.

QUOTE(Stonewall @ 23/01/2009, 19:50)

Po wielkich sukcesach z lat 1937-38, gdy Madziarzy liderowali w Pucharze Europy Środkowej (to w jego ramach ekipa naddunajska rozgromiła Czechosłowację w stosunku 8:3, 
*


Takie drobne spostrzeżenie, zupełnie na marginesie. wink.gif
To rzadko spotykany, ale jednocześnie bardzo znamienny rezultat dla innej, jeszcze wspanialszej węgierskiej drużyny, który kilkanaście lat później był miłym początkiem najbardziej bolesnego niepowodzenia w dziejach piłki nożnej na Węgrzech.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #29

     
Stonewall
 

VII ranga
*******
Grupa: Przyjaciel forum
Postów: 2.591
Nr użytkownika: 15.117

Marcin Suchacki
Stopień akademicki: magister
 
 
post 24/01/2009, 16:33 Quote Post

Primo!
Skład, jaki Madziarzy posłali do Warszawy w sierpniu 1939 roku, to wyłącznie piłkarze trzech najlepszych klubów węgierskich, regularnie występujących w Mitropa Cup. Warto przy tym dodać, iż finałowy dwumecz rozgrywek o ów puchar był w roku 1939 wewnętrzną sprawą ekip budapesztańskich. W Warszawie wystąpiło aż 7 graczy obu finałowych zespołów – 4 z Újpestu i 3 z Ferencvárosu. Jedenastkę tę uzupełniło 4 sportowców MTK Hungária (3 spośród nich miało doświadczenie mundialowe). Poniżej załączam nazwiska tychże piłkarzy, a obok nich umieszczam daty Mistrzostw Świata, w jakich uczestniczyli.

Ferenc Sziklai
Károlyi Kis
Sándor Bíró 1934 i 1938
Antal Szalay 1934 i 1938
József Turay 1938
János Dudás 1934 i 1938
Sándor Ádám
György Sárosi 1934 i 1938
Gyula Zsengellér 1938
Géza Toldi 1934 i 1938
László Gyetvai

Myślę, że Madziarzy dosyć poważnie podeszli do konfrontacji z Polakami. Do Warszawy udał się z nimi przecież legendarny korespondent Radia Węgierskiego, István Pluhár (jak wiadomo polska rozgłośnia udzieliła mu w tym zadaniu pełnego wsparcia). Człowiek ten miał za sobą karierę sportową, znaczoną m. in. udziałem w piłkarskim meczu z Polakami, jaki odbył się w roku 1921 (1 oficjalny mecz naszej reprezentacji). Relacje sportowe, jakie nadawał z różnych aren pan István, uczyniły zeń sławę dziennikarską. Status legendy uzyskały m. in. jego sprawozdania z Igrzysk Olimpijskich w Berlinie, gdy sportowcy węgierscy okazali się światową sensacją (maleńkie naddunajskie państwo zajęło wówczas w klasyfikacji medalowej 3 miejsce, ustępując jedynie superpotęgom III Rzeszy i USA, a liczba złotych krążków zdobytych wtedy przez madziarską reprezentację niemal podwoiła złoty stan medalowy osiągnięty przez ojczyznę tokaju po I wojnie światowej). Ostatnio czytałem piękny artykuł poświęcony postaci Ferenca Csíka, węgierskiego mistrza olimpijskiego w pływaniu z tychże właśnie Igrzysk. Artykuł ten okraszono obszerną relacją z finałowego wyścigu pana Ferenca, którą na żywo przekazywał na Węgry z wielkim talentem István Pluhár. Sam Csík to postać dla sportu madziarskiego znamienna. Tak się składa, iż wielu wybitnych atletów madziarskich okazuje się ludźmi bardzo wykształconymi. Być może Ci z Was, którzy z uwagą śledzili ostatnie Igrzyska Olimpijskie, zauważyli eleganckiego pana w białej marynarce, który wręczał tym razem stosunkowo nieliczne medale „węgierskie” (m. in. czynił to dla kajakarek z okraszonego polskim srebrem wyścigu pekińskiego, choć twarz jego największy uśmiech rozjaśniał dzień później, gdy złoto z jego dłoni wędrowało na szyje madziarskich waterpolistów... to już 9 złoto olimpijskie zdobyte przez męską reprezentację Węgier w piłce wodnej). Człowiek ten to Pál Schmitt, doktor ekonomii i dwukrotny mistrz olimpijski w szermierce, a do tego dawny wieloletni ambasador Republiki Węgierskiej w Szwajcarii i Hiszpanii (obecnie eurodeputowany i wysokiej rangi działacz MKOL). W latach 30 było podobnie. W roku 1938 kapitan węgierskiej jedenastki piłkarskiej, doktor prawa György Sárosi, sposobił się do tego, aby z rąk prezydenta Francji otrzymać Złotą Nike. Nike jednak podniósł w górę Giuseppe Meazza, kapitan Włochów. Wkrótce potem w tym samym Paryżu ten sam prezydent wręczył jednak innemu doktorowi nauk piękny i duży puchar. Puchar ów honorował wybitnego pływaka, który jeszcze w roku 1936 zdobył dla Węgier złoto olimpijskie, a w roku 1937 uzyskał stopień doktora medycyny. Mam na myśli Ferenca Csíka, którego do wielkich sukcesów na arenach wodnych świata przygotował dawny mistrz olimpijski w waterpolo i zarazem twórca nowatorskich na owe czasy pływackich metod treningowych, József Vértesy. Sam Csík okazał się nie tylko wielkim sportowcem, ale także wykładowcą budapesztańskiego AWF-u i lekarzem-kardiologiem stołecznej kliniki uniwersyteckiej. Pan Ferenc do końca pozostał wierny przysiędze Hipokratesa i zginął w roku 1945 jako medyk armii węgierskiej w zbombardowanym przez aliantów pociągu sanitarnym.

Pozostawiam jednak na boku innych mistrzów sportu i wracam do piłkarskich zmagań z 27 sierpnia 1939 roku. Tak... pozostaje kwestia trenera ówczesnej jedenastki madziarskiej. Mówi się o Takácsu, ale również w kontekście warszawskiego pojedynku pojawia się nazwisko Dénes Ginzery. Odnośnie III Mundialu z kolei mówi się i pisze o Károlym Dietzu oraz Alfrédzie Schafferze. Często zresztą w dziejach futbolu zdarzało się, iż jakiś trener był trenerem de iure, a ktoś inny de facto, więc zostawmy tę sprawę w spokoju (u nas też się wspomina owego Brytyjczyka, który przez jakiś czas uczył Polaków angielskiego sposobu gry obronnej, gdy ci szykowali się do meczu, o jakim piszemy). Trener to nie jedyna kontrowersja związana z ową „ostatnią niedzielą”. Pozostaje jeszcze przebieg spotkania. Artykuł, jaki polecił nam Lucam, wspomina, iż Madziarzy uważali, że rzut karny został nadwiślańskiej ekipie przyznany niesłusznie. Wersja zdarzeń, którą tekst ów przedstawia, jest wersją heroiczną i jednoznaczną (niesamowity rajd Wilimowskiego i faul popełniony przez madziarskiego golkipera). Znam jednak również wersję odmienną, bo bardziej prozaiczną, w której rzut karny miał sprokurować madziarski obrońca Bíró zagrywając ręką w rejonie własnej bramki. Zagrania ręką zawsze wywołują emocje i często przy tym są trudne do weryfikacji dla sędziego.
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #30

8 Strony < 1 2 3 4 > »  
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej