|
|
Recenzje Filmowe
|
|
|
|
To ja pozwolę sobie zamieścić ponowną recenzje "Furii" celem polemiki
Furia
tytuł oryginalny: Edge of Darkness 2010
reżyseria: Martin Campbell scenariusz: Andrew Bovell, William Monahan obsada: Mel Gibson, Ray Winstone, Bojana Novakovic, Danny Huston
***
Podobnie jak Ironside poszedłem na ten film troche z braku laku (musiałem gdzieś zabrać dziewczynę) ale też po części dlatego, że skusiło mnie nazwisko reżysera "Casino Royal", które było dla mnie miłą odmiana w Bondowskim serialu. Niestety film niczym mnie nie zaskoczył- spodziewałem się atmosfery gęstej tak, że będzie można ją kroić nożem- a tu spora przewidywalność fabuły, klmiat jakoś mnie nie poruszył. Generalnie nic złego temu filmowi zarzucić nie można- Gibson oczywiście gra świetnie, zdjęcia, dźwięk i tym podobne aspekty są w porządku ale też nie ma niczego co sprawiłoby, abym w przyszłości kupił DVD z tym filmem. NO i kto do ciężkiej tłumaczył tytuł? Chyba koleś od "Szklanej pułapki" P.S.- sorry za ewentualne błędy- dalej klawiatura działa mi jak chce. PZDR
|
|
|
|
|
|
|
|
Cristiada
tytuł oryginalny: For Greater Glory: The True Story of Cristiada 2012
reżyseria: Dean Wright scenariusz: Michael Love obsada: Andy Garcia, Oscar Isaac, Santiago Carbera, Eduardo Verástegui, Catalina Sandino Moreno, Rubén Blades, Mauricio Kuri; oraz, w epizodach: Peter O'Toole, Eva Longoria, Bruce Greenwood muzyka: James Horner
****
O tym filmie można w pierwszej kolejności powiedzieć, że jest prokatolicki i antylewicowy. Nic dziwnego. Przepraszam, że użyję porównania "z najgrubszej rury", ale film o Holocauście zachowujący odpowiednie proporcje też będzie wyglądać jak prożydowski i antyniemiecki. Czy Cristiada zachowuje odpowiednie proporcje? W świetle mojej historycznej wiedzy tak. Owszem, generał Gorostieta w interpretacji Garcii jest w stosunku do historycznego pierwowzoru co-nieco wyidealizowany. Nie oznacza to jednak, że katoliccy powstańcy są święci - wszak w filmie jest mowa o najsłynniejszej ich zbrodni. Nie są też pozbawieni dylematów i rozterek. Przedstawiciele drugiej strony są na ekranie mniej obecni. "Antychryst" Calles (świetna rola Bladesa) też nie jest żadnym demonem; to po prostu wyrachowany polityk. Policjant, który torturuje Jose Sáncheza del Río to sadysta - ale jak inaczej przedstawić faceta, który znęca się nad dzieckiem? Tyle o ideologii, przejdźmy do strony realizatorskiej i artystycznej. Widać, że to nie był film za kilka dolarów. Sceny bitewne nie porażają rozmachem (to nie była przecież wielka wojna), ale nakręcono je naprawdę profesjonalnie. Ze znalezieniem historycznie wyglądających miasteczek w Meksyku chyba problemów nie było, ale bardzo ładnie wyglądają kostiumy, wagony kolejowe i samochody z epoki. Wizualnie wszystko więc całkiem ładnie gra. Największą słabością filmu jest - że tak to nazwę - jego wzniosła i niekiedy łzawa poetyka. Muzyka Hornera momentami utrudnia trawienie, potęgując patos. Szkoda, bo pewne nawet wzniosłe i wstrząsające sceny można było na pewno nakręcić w sposób mniej łopatologiczny. Film na tym zdecydowanie traci; trudno uznać, aby był stał na wysokim poziomie artystycznym; momentami ociera się wręcz o kicz. To przede wszystkim wina scenariusza. Miałem czasami wrażenie, że do tej przecież naprawdę pięknej i bohaterskiej opowieści autorzy koniecznie chcieli dolać jeszcze kilka łyżek dramatyzmu i bohaterstwa. W efekcie jest tych przypraw zdecydowanie za dużo. Z drugiej strony niewątpliwym atutem są aktorzy: zwłaszcza wspomniany już Rubén Blades oraz debiutujący na ekranie w niełatwej roli Mauricio Kuri. Oscar Isaac jako wyjątkowo mało miłosierny katolik (generał Victoriano Ramírez López, zwany "Czternastką", postać chyba najbardziej odbiegająca od pierwowzoru) też ma swój urok i zdarza mu się ukraść niektóre sceny reszcie ekipy. Garcia uprawia zaś niezłe rzemiosło. Trochę kiepsko napisano mu tę rolę, ale robi co może.
Podsumowując stwierdziłbym, że film jest sprawnie zrealizowaną i widowiskową historią, niestety zdecydowanie zbyt patetyczną i tkliwą. Za to należy mu się trója, bo jest to film najzwyczajniej w świecie poprawny. Ocenę wyżej stawiam z powodu wagi poruszonego tematu - ale to już jest zdecydowanie najbardziej subiektywny element jego oceny.
|
|
|
|
|
|
|
|
Gwaritacja
tytuł oryginalny: Gravity 2013
reżyseria: Alfonso Cuarón scenariusz: Jonás Cuarón, Alfonso Cuarón obsada: Sandra Bullock, George Clooney muzyka: Steve Price zdjęcia: Emmanuel Lubezki
*****
Jestem nieprzejednanym wrogiem współczesnych efektów specjalnych. Nie znoszę wizualnego przesytu. Filmy w 3D nużą mnie i irytują. Te wszystkie uwagi były aktualne do wczoraj, tj. do momentu, kiedy zobaczyłem na dużym ekranie "Grawitację" - oczywiście w 3D. Efekty specjalne i technologię 3D wymyślono właśnie po to, aby kręcić takie filmy. Wizualna uczta, techniczna perfekcyjność. Do tego bardzo dobre aktorstwo. Fabuła w sumie prosta, bez silenia się na filozofowanie. Miejscami może za bardzo sztampowa, ale to można wybaczyć. Naprawdę wielkie brawa dla Cuaróna. Czegoż on w tym filmie nie zrobił? Reżyserował, współtworzył scenariusz, montował i jeszcze wszystko wyprodukował. Efektem jest film, który najlepiej jest chyba określić jako niebanalną i niegłupią rozrywkę. Dokładnie to, czego oczekuję od kina.
|
|
|
|
|
|
|
|
AmbaSSada
Reżyseria/scenariusz: Juliusz Machulski Obsada: Magdalena Grąziowska Bartosz Porczyk Robert Więckiewicz Adam Darski
**
Najkrócej można by powiedzieć, że film jest słaby i nie warto go oglądać. Ot, taka recenzji wersja minimalna. Zaś dla tych, którzy chcieliby wyjaśnienia dlaczego - ostrzegam, będzie wykład. A pod koniec również i spoilery.
Machulski od czasu "Vinci" ma słaby okres. Teoretycznie to co robi, to powrót do źródeł największych sukcesów - komedii zaczepionych w fantastyce, przy odejściu od szafarzu sensacyjnego (który ewidentnie reżysera zmęczył).
W kolejności powstawania filmów ich wątki fantastyczne to: - podróż w przyszłość (Seksmisja), - krasnoludki (Kingsajz), - podróż w przeszłość (Koń trojański), - wampiry (Kołysanka), - dwukierunkowe podróże w czasie (AmbaSSada).
Z trójki nowszych produkcji moją ulubioną była "Kołysanka" - ze względu na unikalność i niemal campową koncepcję rodzinnych wampirów zadekowanych gdzieś na Mazurach. Z kolei "Koń" (którego uważam za zaledwie pogodny) i "AmbaSSada" w naturalny sposób skłaniają do porównań ze względu na zbliżony zestaw fantastycznych rekwizytów.
Jakie są specyficzne cechy nowych filmów Machulskiego? Zacznijmy od protagonistów - a raczej protagonistek. Tak, tak - Juliusz Machulski, u którego kobiety dawniej były jedynie pięknymi dodatkami do bohaterów, następnie pyskatymi, ale nadal drugoplanowymi postaciami, w najnowszych produkcjach awansują na postacie główne. Kłopot w tym, że reżyser ma problem z ich sensownym zaprezentowaniem.
Bohaterka "Konia" to (teoretycznie) dojrzała, silna kobieta kontrolująca swoje życie, którą fabuła rzuca w przeszłość. Jej coraz bardziej desperackie próby naprawienia błędów młodości rozbijają pewien siebie wizerunek - mają też jednak niewątpliwy efekt komiczny, a zestawienie jej współczesnego życia z siermiężnym PRLem wypada nienajgorzej.
Bohaterka "AmbaSSady" miała być cokolwiek podobna. Niestety, scenariusz nie dopisał - kwestie, które miały podkreślać jej samodzielność są tak infantylne, że ma się wrażenie obcowania z rozbestwioną gimnazjalistką. Jej wybory życiowe również nie budują zaufania do postaci - mąż to skoncentrowany na swojej karierze ciapa, ona to roztrzepana (bezrobotna) artystka. Mimo tego że są nadal młodym małżeństwem niemal od pierwszej chwili widz zastanawia się, co właściwie ich połączyło? W tej sytuacji pojawia się oczywiście romansowa alternatywa dla męża-ciapy - niestety, równie głupia jak pierwsza, bo oparta na fascynacji (charakterologicznie wyciętą z grubego kartonu) postacią przedwojennego polskiego szpiega. Oczywiście, to tylko komedia, więc można jej wiele wybaczyć - ale jak byście się czuli, gdyby głównym bohaterem "Killera" był nie Jurek Killer, ale stuknięta Dona? To trochę jakby oglądać "Głupiego i Głupszego".
Infantylizacja głównej postaci niestety nie jest ratowana ani aktorstwem reszty obsady, ani ogólnym poziomem scenariusza. Grający jej męża (i swojego dziadka sprzed wojny) aktor w pierwszej z ról jest denerwujący, w drugiej - "kartonowy", zaś w obu - zupełnie nieśmieszny. Więckiewicz w roli Hitlera jest niezły, ale tu z kolei wkracza straszny scenariusz - komizm ma być budowany na scenach Hitlera na klozecie (czyżby inspiracje Generałem Italią?), ze zgolonymi wąsami oraz bitego przez kobietę. Paradoksalnie najlepszy jest Darski/Nergal - w jego dialogach nie ma za wiele żartów (inni mają - bez wyjątku drętwe), a rola skrojona pod debiutanta została wykonana bezbłędnie.
Przez ponad godzinę katowani jesteśmy więc paradą denerwujących aktorów, humorem "z zeszytów szkolnych", tanimi efektami specjalnymi (totalne zaskoczenie - jakieś cięcia budżetu?)... po to, aby w ostatnich 10 minutach filmu reżyser pokazał kilkunastosekundową dobrą scenę wojenną, po czym ujawnił jaki to głębszy zamiar krył się za tą zabawą. Historia zostaje zmieniona, Polska wygrała wojnę, a ocaleni bohaterowie idą na spacer na zachowane historyczne Nalewki. I bardzo dobrze - jednak w połączeniu z infantylnością bohaterów i scenariusza głównej części filmu nawet to nasycone sentymentem do Warszawy zakończenie cokolwiek zgrzyta.
Podsumowując - oglądajcie wyłącznie na własną odpowiedzialność. Zostaliście ostrzeżeni.
Ten post był edytowany przez Baszybuzuk: 6/03/2014, 13:39
|
|
|
|
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:
Śledź ten temat
Dostarczaj powiadomienie na email, gdy w tym temacie dodano odpowiedź, a ty nie jesteś online na forum.
Subskrybuj to forum
Dostarczaj powiadomienie na email, gdy w tym forum tworzony jest nowy temat, a ty nie jesteś online na forum.
Ściągnij / Wydrukuj ten temat
Pobierz ten temat w innym formacie lub zobacz wersję 'do druku'.
|
|
|
|