Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Lech Zondek - polski mudzahedin
     
Net_Skater
 

IX ranga
*********
Grupa: Supermoderator
Postów: 4.753
Nr użytkownika: 1.980

Stopień akademicki: Scholar & Gentleman
Zawód: Byly podatnik
 
 
post 21/02/2020, 17:31 Quote Post

Lech Zondek: za wolność naszą i waszą. Historia polskiego mudżahedina
Lech Zondek, Polak, który oddał życie za naszą, ale i za cudzą wolność. Za wolność Afgańczyków walczących w czasie zimnej wojny w nierównej walce z Armią Radziecką, ale i za wolność Polaków.

"W imię Boga za wolność naszą i waszą" - taki napis po raz pierwszy pojawił się na polskich sztandarach w czasie demonstracji ku czci dekabrystów w Warszawie 25 stycznia 1831 r. Miał pokazywać cel Powstania Listopadowego skierowanego nie przeciw Rosjanom, a przeciw carskiemu despotyzmowi. Potem hasło to stało się nieoficjalnym mottem Polaków walczących w kolejnych zrywach o niepodległość Polski, ale też o wolność innych narodów na różnych frontach Europy i świata. I odwrotnie. "Za naszą i waszą" walczyli obcokrajowcy wspierający Polaków w walce o niepodległość. Do tego motta odwoływali się także polscy żołnierze walczący w czasie II wojny światowej na Zachodzie i Wschodzie. I choć dziś słowa te mogą brzmieć nieco patetycznie, to jeszcze nie tak dawno temu dla niektórych były zupełnie czytelne i godne do naśladowania.
W rodzinie o silnych tradycjach niepodległościowych wyrósł Lech Zondek, Polak, który zgodnie z ideą XIX-wiecznych sztandarów oddał życie za naszą, ale i za cudzą wolność. Za wolność Afgańczyków walczących w czasie zimnej wojny w nierównej walce z Armią Czerwoną, ale i za wolność Polaków. Uważał bowiem, że w wyniku porządku ustanowionego w Jałcie "Polska znajduje się pod sowiecką okupacją, a PRL to rządy gubernatorów z Moskwy w "Priwislinskim Kraju".
Urodził się w Elblągu w 1952 r., ale dzieciństwo i młodość spędził w Grodzisku Mazowieckim. Mieszkał z matką i ojczymem przy ul. Kościuszki 26. Uczęszczał do Liceum Ogólnokształcącego nr 10. Potem był studentem psychologii i resocjalizacji. Pracował w Bibliotece Uniwersyteckiej na UW.
Nauczyciele i koledzy ze szkoły oraz studiów wspominają go jako niespokojnego ducha o silnym temperamencie, chłopaka porywczego i radykalnego antykomunistę, miłośnika sztuk walk, wspinaczki i pięknych dziewczyn. Pierwszym jego wybrykiem była "wycieczka" do Czechosłowacji latem 1968 r. w czasie interwencji wojsk Układu Warszawskiego u naszego sąsiada. Chłopak miał wtedy 16 lat. Został tam aresztowany i odesłany do Polski. Miał potem nieprzyjemności i na parę lat odebrano mu paszport.
"Ja wiedziałem, że bandyta zawsze złamie umowę i prędzej czy później okaże się tylko bandytą. Komuniści miękną, jak się rozmawia i umawia z pozycji siły, zawsze jednak ideologia nakazuje im wbić nóż w plecy"
Znaczący wpływ na młodego Lecha wywarł ojczym, przedwojenny oficer, żołnierz kampanii wrześniowej i AK, odznaczony krzyżem Virtuti Militari. To prawdopodobnie on zaszczepił mu niezgodę na pojałtański porządek. Podobno skrycie pragnął, żeby pasierb został oficerem, jednak zdawał sobie sprawę, że służba w Ludowym Wojsku Polskim byłaby dla rodziny hańbą.
Leszek, choć nie angażował się w ruch solidarnościowy, uważał, że z komunistami po prostu należy walczyć. W 1979 r. Armia Radziecka przekroczyła graniczną Amu-darię i rozpoczęła 10-letnią, niezwykle krwawą interwencję w Afganistanie.
"Ja wiedziałem, że bandyta zawsze złamie umowę i prędzej czy później okaże się tylko bandytą. Komuniści miękną, jak się rozmawia i umawia z pozycji siły, zawsze jednak ideologia nakazuje im wbić nóż w plecy" - wspominał potem w jednym z listów do przyjaciela po wprowadzeniu stanu wojennego.
Na początku 1981 r., korzystając ze złagodzonych wtedy w PRL przepisów o ruchu turystycznym, otrzymał paszport i wyjechał do Wiednia, gdzie pół roku spędził w obozie dla uchodźców. To tam dowiedział się o wprowadzeniu stanu wojennego. Podjął ostateczną decyzję, która zaważyła na jego życiu i śmierci parę lat później: o wyjeździe do Afganistanu i czynnej walce przeciw sowieckiemu imperium.
"Tę decyzję powziąłem jeszcze w Polsce, po ostatniej rozmowie z Tobą. Nic Ci o niej nie mówiłem ani później nie pisałem, bo byś mi odradzał i przekonywał, a ja nie lubię dyskutować o tym, co już postanowiłem. Zresztą kropkę nad >i< postawiła wojna polsko-jaruzelska" - pisał do przyjaciela Andrzeja Sielskiego.
W ambasadzie Australii złożył podanie o wizę emigracyjną, zamierzając na miejscu ubiegać się o paszport i już z tym paszportem dostać się do Afganistanu. W ciągu trzech lat pobytu w Australii przygotowywał się do wyjazdu na wojnę. Uczył się angielskiego, trenował sztuki walk wschodnich i zgłębiał tajniki przetrwania w trudnych warunkach.
Na życie zarabiał ciężką pracą w kopalni rudy żelaza na pustyni. Za pierwsze zarobione pieniądze kupił motocykl i karabin z celownikiem optycznym. Tak trafił do klubu Pistol Australia. Wstąpił także na uniwersytet w Melbourne, na którym studiował nauki polityczne. Tu także nawiązał kontakty z solidarnościową Polonią - Konfederacją Wolnych Polaków oraz z afgańską diasporą wspierającą ruch mudżahedinów.
29 maja 1984 r. otrzymał w końcu paszport australijski i dwa tygodnie później wyleciał do Pakistanu, który w czasie wojny sowiecko-afgańskiej był zapleczem logistycznym mudżahedinów. Tu, w nadgranicznym Peszawarze pomieszkiwał w hotelu "Khyber" i stąd trzykrotnie przeprawiał się do ogarniętego wojną Afganistanu.
Brał udział w walkach pod dowództwem różnych komendantów, w tym legendarnego Ahmeda Szaha Masuda, zwanego Lwem Pandższiru. Aby przybliżyć światu problem afgański, a jednocześnie zarobić na życie, fotografował dla prasy działania wojenne oraz nagrywał na zawieszony na piersi magnetofon korespondencje z frontu emitowane przez rozgłośnię Głos Ameryki i Radio Wolna Europa. Jego głos w audycjach przerywany odgłosami wystrzałów karabinowych i wybuchami granatów moździerzowych rozpoznawali koledzy z Polski.
Walczył z przypiętym do okrycia głowy orzełkiem z koroną, takim samym, jaki mieli na swoich mundurach polscy żołnierze walczący w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Ze zdjęć, które po nim pozostały, spogląda zarośnięty, porządnie zbudowany mudżahedin w wojskowym drelichu, którego na pierwszy rzut oka trudno odróżnić od Afgańczyka. Zondek trzykrotnie został ranny i wracał na leczenie do Peszawaru.
W listach do przyjaciół w Polsce i Australii opisywał codzienność na froncie i jego zapleczu potyczki z Rosjanami i niezmiernie długie, nocne przeprawy po najeżonym rosyjskimi posterunkami i bazami kraju:
"Do ostrzału moździerzy to się już tak przyzwyczaiłem, że bez tego to jak bez kołysanki trudno byłoby zasnąć. Ruscy prowadzą walkę z cieniami i od zapadnięcia zmroku pukają w każdą stronę. Tak na wszelki wypadek. Po tej wojnie będzie można zrobić majątek na zbiórce złomu. Gdzie nie spojrzeć pełno w ziemi żelastwa z moździerzy, bomb, rakiet, dział. Gorszy problem będzie z rozminowaniem, bo wokół każdej bazy ruscy założyli pola minowe, a współczesne miny to plastik, wykrywaczem metalu nic się nie zdziała".
Z listów wynika, że Agańczyków bardzo szanował i lubił, a jednocześnie bywał niekiedy zażenowany: "Inna sprawa to poziom wyszkolenia wojskowego mudżahedinów. Jest on żałośnie niski, a właściwie prawie go nie ma. Nigdy przedtem nie widziałem na oczy moździerza, a byłem tu zmuszony instruować ich jak ustawiać go na cel. Postawić go w bojowej pozycji potrafię, choć z trudnościami. Podobnie ma się u nich rzecz z innym sprzętem. I to wszystko po latach walki, choć z drugiej strony, tylko niektórzy po latach, bo przeważają młodzi 16-19 letni. Komendant grupy około 30 mudżahedinów, z którym mieszkam, ma tylko 18 lat. Jest to jedyny z rozpoczętą szkołą średnią i mówiący trochę po angielsku. To się nazywa "dżihad" w Afganistanie. Kończę list, bo niedługo będzie posiłek. Nie wiem skąd i kiedy wyślę ten list. Pozdrawiam wszystkich".
W końcu 1984 r. lekko ranny w rękę Zondek zostaje odesłany przez mudżahedinów do Pakistanu na rehabilitację.
"Jak tylko będę w stanie, to wracam do Afganistanu, bo mam tam sporo spraw do załatwienia - pisze do kolegi. - Na razie pełny relaks. Spokojnie jak na wojnie. Nauczyłem się dobrze odróżniać, gdzie moździerz łupnie, i padam, kiedy trzeba, a zresztą w naszym fachu nie ma strachu... Piszę, bo mogę to już robić prawą ręką, nie najlepiej jeszcze, ale w miarę czytelnie. Mam około 50 procent sprawności i 30 procent normalnej siły, czyli niedługo wracam do >pracy<. Następnych dziesięciu ruskich będzie za księdza Popiełuszkę, no może nie zaraz, bo mam trochę zaległości za Przemyka. Może będę musiał popracować tydzień lub dwa na jego intencję" - pisał.
Radzieckie służby zdają sobie sprawę, że Polak działa na ich terenie. Polują na wszystkich obcokrajowców, którzy walczą po stronie Agańczyków i nagłaśniają wojnę. "Teraz siedzę w owej winnicy i czekam jak zwykle nie wiadomo na co. Tu zazwyczaj trzymają mnie w ukryciu, bo jak ruscy się dowiedzą o zagraniczniakach, to z miejsca posyłają Migi 21, bądź helikoptery i bombardują na wszelki wypadek całą wieś. Tak załatwili Australijczyka, który tu działał przede mną".
O Zondku prawdopodobnie słyszeli także nasi funkcjonariusze. 2 maja 1985 r. w jednym z ostatnich listów pisze: "W zeszłym tygodniu było dwóch rodaków w Peszawarze, ale parszywych jak mi pewne źródła doniosły. Rozglądali się za mną. Przynajmniej tak mi powiedziano. Moi bliscy przyjaciele bardzo chcieli się nimi zaopiekować, ale z trudem im to wyperswadowałem".
Na początku lipca Lech Zondek wraz z afgańskimi instruktorami wojskowymi i paroma dziennikarzami udaje się do afgańskiej części Nuristanu, co jest o tyle dziwne, że w tym regionie nie toczyły się działania wojenne. Na temat jego śmierci krążą różne legendy i hipotezy, ale chyba najbardziej wiarygodne przyczyny śmierci opisał inny sławny Polak, wtedy także wspierający ruch mudżahedinów, Radosław Sikorski, w książce "Prochy świętych. Podróż do Heratu w czasie wojny". Sikorski powołując się na świadka tragicznego końca Polaka, pisze:
"Dobra, opowiem ci, jak to było. Trafiliśmy do osady w Nuristanie. Lech wpadł na kapitalny pomysł, żeby nauczyć jej mieszkańców walki wręcz bez broni. Kazał jednemu z nich ruszyć do ataku z nożem i rzucił go na ziemię chwytem judo. Ale nie zdawał sobie sprawy, że strasznie splamił honor tego, upokorzył go na oczach całej osady. Kiedy kazał mu powtórzyć atak, ten dźgnął go nożem tak, że rozciął Lechowi rękę, jeszcze słabą po poprzednim zranieniu - zakończył mój rozmówca. Ruszyli w góry, zanim rana zdążyła się wygoić. Przy podciąganiu ręka nie wytrzymała i Lech odpadł od ściany. Zginął na miejscu, przetrącił sobie kręgosłup o kamienie o skały. Jon go pochował, na grobie postawił drewniany krzyż z napisem: "Lech Zondek, polski żołnierz 1952-85". Od przechodzących później tą drogą, usłyszałem, że krzyż zabrali wkrótce wieśniacy na podpałkę".
Heroiczna postawa Polaka powtórzona dziś w podobnych okolicznościach mogłaby wzbudzić kontrowersje i na pewno zainteresowanie ABW i innych służb. Wszak świat bardzo się zmienił i podzielił po atakach na WTC z 11 września 2001 r. Wtedy, w czasach zimnej wojny taka postawa wymagała niezwykłej odwagi i determinacji. Zresztą dzielnych Polaków wspierających Afgańczyków "za wolność naszą i waszą" na różnych polach było kilku, że choćby wymienię właśnie Radosława Sikorskiego, Jacka Winklera /* i syna polskich uchodźców z PSZ w Wielkiej Brytanii Andy Skrzypkowiaka /**, który także poległ w Afganistanie w niejasnych okolicznościach.

(Onet)

user posted image
Lech Zondek

/* Jacek Winkler (ur. w 1937 w Toruniu, zm. 12 października 2002 na Mont Maudit) – polski alpinista, działacz opozycyjny, partyzant w czasie wojny afgańsko-radzieckiej, fotograf i dziennikarz.
Urodził się w Toruniu, a wychowywał w Milanówku, gdzie poznał starszego o parę lat Szymona Wdowiaka, który zaraził go pasją do wspinaczki. Ukończył Uniwersytet Warszawski.
W 1964 wyjechał do Paryża, w celu zaciągnięcia się na statek wielorybniczy. Z Francji podjął współpracę z opozycją polityczną w Polsce. Zajmował się przerzucaniem do kraju przez Tatry, zachodniej prasy w tym m.in. paryskiej „Kultury”. Po tzw. procesie taterników, w którym jego żona, Maria Tworkowska, skazana została na trzy i pół roku więzienia, Jacek Winkler na wiele lat utracił możliwość powrotu do ojczyzny.
Światowy rozgłos Jackowi Winklerowi, przyniosła pokojowa akcja zatknięcia dwóch flag na szczycie Mont Blanc, większej z napisem „Solidarność” i mniejszej „Solidarność z walką ludu afgańskiego”, w okresie wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
Jeszcze we Francji nawiązał kontakty z mudżahedinami i dzięki fałszywemu paszportowi wyjechał do Afganistanu w 1985 r. i kolejny raz w 1987 r., by stanąć do walki z radzieckim okupantem. Walczył jako Ahdam Khan w osławionych oddziałach komendanta Ahmada Szach Massuda w górach Panczsziru. Przez cały okres walk prowadził dokumentację fotograficzną stanowiącą niezwykłe świadectwo heroizmu narodu afgańskiego w walce z najeźdźcą. W 1986 roku odbył wielkie tournée prelekcyjne po ośrodkach uniwersyteckich USA, Kanady i Meksyku, nagłaśniając sprawę afgańską. Był wydawcą „Biuletynu Afgańskiego”, pracował jako konsultant Radia Wolna Europa i Voice of America.
Zginął 12 października 2002, w czasie wspinaczki na Mont Maudit (4465 m n.p.m.), masyw Mont Blanc. Przyczyną zgonu było prawdopodobnie nadciśnienie. Ciało znaleziono po dwóch dniach. Pogrzeb odbył się w Chamonix 15 października.
W dniu 22 listopada 2016, w uznaniu "wybitnych zasług w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i społecznej", Prezydent Polski odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.


/** Andrzej " Andy " Skrzypkowiak fotograf wojenny i operator kamery. Przyjaciel Radka Sikorskiego. Jeden z kilku Polaków którzy w latach osiemdziesiątych brali udział w wojnie Afganistanu z Rosją po stronie mudżahedinów.
Zginał nie w walce ale zamordowany przez partyzantów z fanatycznej partii Hezb-e-Islami. Do Afganistanu przyjeżdżał 10 razy na tury kilkutygodniowe i kilkumiesięczne. Robił znakomite filmy dla CBS. Udział w wojnie w Afganistanie stał się dla niego sposobem na pomszczenie krzywd, jakie Rosjanie wyrządzili jego rodzinie podczas II wojny światowej.Był synem Polaka-żołnierza spod Monte Cassino. Matka, Nina, z domu Michałowska, była córką oficera polskiego zamordowanego przez NKWD w Katyniu w 1940 roku.


N_S







 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #1

 
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej