Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
 
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

> Mniej znane dzialania Polaków ratujących Żydów,
     
Sprawiedliwi
 

Nowicjusz
Grupa: Użytkownik
Postów: 4
Nr użytkownika: 67.318

Boggie
Stopień akademicki: mgr
Zawód: wolny zawód
 
 
post 27/08/2010, 12:37 Quote Post

Witam,

Ostatnio mocno zainteresował mnie temat Polaków, którzy w okresie okupacji udzielali schronienia Żydom narażając własne życie. Nie wiem co było mojego zainteresowania? Może fakt, że w Europie i USA nadal pokutuje krzywdząca nas opinia, która wciąż stawia nas w roli ciemiężców? Być może fakt, że miałem ostatnio dostęp do sporej ilości bardzo ciekawych i wciągających w czytanie relacji świadków wydarzeń.

Zakładam ten post po to, by dać szansę wszystkim forumowiczom dopisania własnych informacji na temat ratowania Żydów. Może zasłyszeliście jakieś ciekawe historie, którymi moglibyście się podzielić? Dodam jeszcze, że to mogą być także historie prezentujące negatywne postawy Polaków: szmalcownictwo, wydawanie Żydów. Jestem bardzo ciekawy, czy możecie się podzielić czymś co wiecie, co słyszeliście od swoich dziadków, osób starszych?

Dla zainaugurowania tematu wklejam cytat ciekawych wspomnień:

„Jak przyszła wojna całą rodzinę państwa Rosenów zabrano do, do getta. Nim wyjechaliśmy do Przemyśla mama powiedziała Lusi, że jeżeli by Ci groziło jakieś niebezpieczeństwo, to masz tu adres w Przemyślu i przyjeżdżaj do nas. Potem kilkakrotnie jeździliśmy tam na grób ojca w tym czasie i zawsze staraliśmy się im podać tam trochę żywności, trochę pieniędzy i ciągle ten adres.
Potem stało się tak, że w jednym dniu Niemcy zabili jej ojca, matkę, babkę i dziadka, na jej oczach, to ona miała 14 lat, a tą malutką Rozę, dwuletnią, Niemiec wziął za nóżki, z całą siłą trzasnął o ścianę i zabił. Ona uciekła. Jakim cudem uciekła – jeden Pan Bóg wie. W każdym razie ksiądz polski dał jej metrykę, metrykę dziewczynki, która zmarła w tym czasie, też 14-letnia. Nazywała się Józefa Bałda. Od tego czasu ona już nie nazywała się Lusia Rosen tylko Józia Bałda. 3, 2 czy 3 miesiące szła piechotą z Przemy…, z Bursztyna do Przemyśla.
(…) W ciemną listopadową noc, lało jak z cebra, ona zastukała do nas, do naszego mieszkania w Przemyślu.
(…) Była brudna, chora – 40 stopni gorączki miała, klękła na progu i błagała mamę, żeby mama ją wzięła. Wzięliśmy ją do domu, wykąpali, przebrali, zawołali lekarza. Całym sąsiadom i wszystkim w okolicy powiedzieliśmy, że to jest córka naszej służącej, która była, która uciekła z transportu, którą…, z transportu, który wiózł tych wszystkich ludzi do…, na Sybir. Nie mieliśmy z tym problemów, sąsiadki to przyjęły, Józia była i dobrze”.
 
User is offline  PMMini Profile Post #1

     
Net_Skater
 

IX ranga
*********
Grupa: Supermoderator
Postów: 4.753
Nr użytkownika: 1.980

Stopień akademicki: Scholar & Gentleman
Zawód: Byly podatnik
 
 
post 24/11/2020, 19:23 Quote Post

Bardzo malo znana historia Polaka zaangazowanego w ocalenie polskich Zydow na terenie Wegier w czasie II WS:

Henryk Sławik – sprawiedliwy wśród narodów świata i jego węgierski przyjaciel

Henryk Sławik pomógł w czasie wojny tysiącom Polaków i Żydów, za co zapłacił najwyższą cenę. Historia jego i działającego razem z nim Węgra Józsefa Antalla wciąż pozostaje mało znana.

Henryk Sławik urodził się 16 lipca 1894 roku w nieistniejącej już dziś wsi Szeroka, będącej obecnie dzielnicą Jastrzębia-Zdroju. Podstawowe wykształcenie zdobył w pruskiej szkole, po czym został powołany do wojska w związku z wybuchem Wielkiej Wojny. Trafił do rosyjskiej niewoli, z której powrócił po traktacie brzeskim. Zaangażował się w działalność na rzecz inkorporacji Górnego Śląska do Polski. Jako członek PPS aktywnie uczestniczył w przygotowaniach do plebiscytu i w powstaniach śląskich.
Po przyłączeniu części Śląska do II RP, Sławik aktywnie działał społecznie na rzecz osób znajdujących się w trudnej sytuacji materialnej, szczególnie górników. W roku 1929 wszedł z ramienia PPS do rady miejskiej Katowic. Przez całe dwudziestolecie międzywojenne Sławik pełnił funkcję redaktora Gazety Robotniczej, co przysparzało mu czasami kłopotów – w 1926 roku odbył jako szef dziennika swój pięćdziesiąty proces sądowy. Jego dziennikarskie zaangażowanie spowodowało, że stanął na czele Syndykatu Dziennikarzy Polskich Śląska i Zagłębia – organizacji, która zajmowała się wspieraniem kolegów z branży mających problemy finansowe.
W momencie wybuchu II wojny światowej Sławik zdawał sobie sprawę z tego, że jego szanse na przeżycie w zajmowanej przez niemiecki Wehrmacht ojczyźnie będą niewielkie, szczególnie że wziął udział w organizacji obrony w początkach wojny. Jego nazwisko znajdowało się w Sonderfahndungsbusch Polen – Specjalnej Księdze Gończej dla Polski, czyli liście ludzi, którzy „wzbudzali zainteresowanie niemieckiej policji”. W praktyce był to spis osób, które należało natychmiast aresztować.
Pomoc dla Polaków na Węgrzech
W połowie września Sławik przekroczył granicę z Węgrami. Polacy byli w tym kraju bardzo dobrze przyjmowani. Oprócz dziesiątek tysięcy cywilów znalazło się w nim wielu wojskowych, którzy przedostali się następnie na Zachód. Dzięki działalności przyjaciela polskiego narodu, płk Zoltana Balo, do czerwca 1940 roku Węgry opuściło ponad 100 tysięcy Polaków, Sławik zdecydował się jednak pozostać w państwie naszych „bratanków”.
Dość szybko nawiązał kontakt z opiekującym się Polakami na uchodźstwie Józsefem Antallem, urzędnikiem węgierskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Jego praca była bardzo trudna – w 1939 roku Węgry były cichym sojusznikiem Hitlera, a zarazem utrzymywały przyjazne stosunki z aliantami.
Już na początku października Antall spotkał się ze Sławikiem, który domagał się, aby stworzono Polakom warunki do pracy nauki – był przeciwny przechowywaniu uchodźców w taki sposób, by sami niczego od siebie nie dawali.
Od końca 1939 roku Sławik kierował Komitetem Obywatelskim do spraw Opieki nad Polskimi Uchodźcami na Węgrzech. Organizował różnego rodzaju pomoc (np. poszukiwanie pracy) dla rodaków oraz wsparcie dla działalności organizacji społecznych. Wspomagał również polską prasę na uchodźstwie oraz oświatę poprzez powadzenie świetlic, w których odbywały się wystawy i występy lokalnych i polskich zespołów.
Największym jego osiągnięciem było zorganizowanie polskiego szkolnictwa – w miasteczku Balatonboglár działała od czerwca 1940 roku największa polska szkoła na Węgrzech – przeszło przez nią kilkaset dzieci i młodzieży. Po zamknięciu polskiej ambasady w Budapeszcie w styczniu 1941 roku Komitet Obywatelski stał się jedynym oficjalnym przedstawicielstwem Polaków na Węgrzech.
Działalność Sławika nie uszła uwadze niemieckiego wywiadu. Został aresztowany na kilka miesięcy, a następnie – dzięki zaangażowaniu Antalla – przeniesiony do obozu znajdującego się na terenach wspomnianej szkoły, skąd dalej kierował organizacją pomocy dla Polaków.
Oprócz pomocy Polakom przed Sławikiem i Antallem stanęło jeszcze trudniejsze zadanie – ratowanie prześladowanych przez Niemców Żydów z Polski, których znalazło się na Węgrzech ponad 10 tysięcy. Kolejne 5 tysięcy uciekinierów przybyło jesienią 1943 roku, gdy Niemcy zaczęli likwidację gett w południowej Polsce. Pomoc dla nich opierała się na wyrabianiu fałszywych dokumentów chrztu i polskich paszportów.

Oprócz tego w miejscowości Vac założono sierociniec, w którym pod przykrywką Domu Sierot Polskich Oficerów mieszkała setka żydowskich dzieci. Co nietypowe, oficjalnie dzieci były objęte polskim programem nauczania, jednak na tajnych kompletach uczyły się języka hebrajskiego i czytania Tory. W działania uwiarygodniające szkołę włączył się również kościół katolicki – placówkę odwiedził nawet nuncjusz apostolski abp Angelo Rotta. Kilka tygodni po zajęciu Węgier przez Niemców dzieci zostały wywiezione do Budapesztu, gdzie udało im się dotrwać bezpiecznie końca wojny.
W grudniu 1943 roku do Sławika dotarła rodzina z Polski. Córka uczyła się w polskiej szkole w Balatonboglár. Niestety, czas spokoju dobiegał końca – 19 marca 1944 roku na Węgry wkroczyły wojska niemieckie. Skończył się czas jawnego wspierania Polaków przez Węgrów. Kilku członków Komitetu Obywatelskiego zostało rozstrzelanych, Sławik odmówił jednak wyjazdu do Szwajcarii – jak tłumaczył córce, nie mógł porzucić ludzi, którymi się opiekował.
W czerwcu aresztowano jego żonę i osadzono ją w żeńskim obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Córka Krystyna znalazła ratunek i ukrycie u ks. Beli Vargi. Miesiąc później Henryk Sławik trafił w ręce gestapo wraz z Józsefem Antallem. Obaj zostali postawieni przed pseudosądem gestapo. Sławik wziął winę na siebie, w ostatnich słowach dziękując Węgrowi za okazaną pomoc – „Tak płaci Polska”.
Prawdopodobnie 25 lub 26 sierpnia 1944 roku Sławik został zamordowany przez Niemców w obozie w Mauthausen. Jego poświęcenie uratowało Antalla, który przetrwał i zaopiekował się Krystyną. Wojnę przeżyła również Jadwiga, która odzyskała dzięki węgierskim przyjaciołom córkę.
Pamięć o obu bohaterach zanikła. Antall zmarł w zapomnieniu w 1974 roku. Sławika przypomniano w roku 1946, gdy jednej z ulic w Katowicach nadano jego imię, ale już po trzech dniach komuniści anulowali tę decyzję. Później nazwisko Sławika wypłynęło na krótko w trakcie antysemickiej kampanii w polskiej prasie w 1968 roku.
Dopiero uratowany przez Sławika i Antalla dyplomata izraelski, Henryk Zvi Zimmermann, przypomniał o obu mężczyznach. W 1990 roku Sławikowi przyznano pośmiertnie medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Rok później tego samego zaszczytu dostąpił József Antall. Na jego nagrobku widnieje napis Polonia Semper Fidelis – Polska zawsze wierna. Zimmerman wielokrotnie przypominał w swoich wystąpieniach o Sławiku.

Samego Henryka Sławika porównuje się do słynnego szwedzkiego dyplomaty, Raoula Wallenberga, który również stracił życie przez swoją działalność na rzecz ratowania Żydów. Warto byłoby, aby historia Polaka i jego węgierskiego przyjaciela tych dwóch postaci przebiła się do szerokiej świadomości wszystkich – nie możemy bowiem zapominać o tych, którzy gotowi na najwyższe poświęcenie, by ratować śmiertelnie zagrożonych. Powinni oni być dla nas wzorem patriotyzmu i miłości do bliźniego.


Szacuje się, że Henryk Sławik uratował życie prawie 30 000 polskim uchodźcom, wśród których było ok. 5000 Żydów (polska Wiki).
N_S



Zrodlo: strona internetowa HENRYK_SLAWIK
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #2

     
Net_Skater
 

IX ranga
*********
Grupa: Supermoderator
Postów: 4.753
Nr użytkownika: 1.980

Stopień akademicki: Scholar & Gentleman
Zawód: Byly podatnik
 
 
post 8/12/2020, 18:02 Quote Post

Prezydent Izraela w liście do konsula RP: Yad Vashem bada dokumenty dotyczące Ładosia i Ryniewicza
Prezydent Izraela Reuwen Riwlin - w liście do konsula honorowego RP w Zurychu Markusa Blechnera - podał, że do Instytutu Yad Vashem trafiły dodatkowe dokumenty dotyczące Aleksandra Ładosia i Stefana Ryniewicza z okresu ich działalności podczas II wojny światowej.

List prezydenta Izraela, o którym we wtorek poinformowała IAR, jest jego odpowiedzią na apel Blechnera, by uhonorować wszystkich polskich dyplomatów z Grupy Ładosia, zaangażowanych w latach okupacji niemieckiej w ratowanie Żydów, poprzez wystawianie im paszportów chroniących ich przed eksterminacją w obozach zagłady. Z treścią listu zapoznała się także Polska Agencja Prasowa.

W pierwszych słowach listu Riwlin podkreślił, że jest pełen podziwu i uznania dla tych wszystkich "odważnych ludzi", którzy w okresie wojny ryzykowali własne życie, by ratować Żydów. "Ta hojność ducha jest wspaniałym przykładem szacunku i człowieczeństwa, które jaśnieją w ciemnej historii Zagłady" - napisał.
Odnosząc się do apelu polskiego konsula, prezydent Izraela poinformował, że jego biuro skontaktowało się w tej sprawie z Instytutem Yad Vashem - honorującym od wielu lat tytułem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata te osoby, które podjęły się ryzyka ratowania Żydów w czasie II wojny światowej. Prezydent Izraela przypomniał, że do tej pory z Grupy Ładosia komisja Yad Vashem uhonorowała tym tytułem konsula Konstantego Rokickiego.
"Z pewnością jest to samo w sobie kamieniem milowym, który należy docenić" - podkreślił Riwlin. Dodał przy tym, że Instytut Yad Vashem wobec innych polskich dyplomatów z grupy - Aleksandra Ładosia i Stefana Ryniewicza - wystosuje oficjalne podziękowania na ręce ich krewnych.

Prezydent Izraela podał też, że w ostatnim roku do Yad Vashem trafiły dodatkowe dokumenty dotyczące działań Aleksandra Ładosia i Stefana Ryniewicza. Zaznaczył przy tym, że obecnie są one poddawane dokładnym badaniom, a ocena zawartych w nich informacji nie została jeszcze zakończona.
"Po zakończeniu dochodzenia możliwe będzie rozważenie dalszych środków, zgodnie z odpowiednimi ustaleniami" - zapewnił Riwlin, zwracając też uwagę na ograniczenia wywołane pandemią koronawirusa, która wpłynęła na działania Instytutu Yad Vashem.
W ubiegłym roku Instytut Yad Vashem poinformował PAP, że Konstanty Rokicki był kluczową postacią wśród polskich dyplomatów w Bernie w Szwajcarii i jako jedyny z nich zostanie uhonorowany tytułem Sprawiedliwego. Pozostali dyplomaci z grupy otrzymają podziękowania. Instytut podkreślił przy tym, że działająca w Yad Vashem Komisja ds. Wyznaczania Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, która o tym zdecydowała, jest całkowicie niezależna od wpływów politycznych i medialnych.
W skład Grupy Ładosia wchodzili - poza ambasadorem RP w Bernie Aleksandrem Ładosiem, jego zastępcą Stefanem Ryniewiczem i konsulem Konstantym Rokickim - także attache poselstwa Juliusz Kuehl oraz szefowie dwóch organizacji żydowskich - Abraham Silberschein i Chaim Eiss.
Grupa ta - działając w okresie wojny w polskim poselstwie w Bernie w Szwajcarii - ratowała Żydów poprzez wystawianie im paszportów, które następnie trafiały do nich w okupowanej Europie. Były to paszporty głównie Paragwaju, Salwadoru, Hondurasu, Boliwii, Peru i Haiti, które chroniły swoich posiadaczy w gettach przed wywózką do niemieckich obozów zagłady. Ich właścicieli kierowano do obozów dla internowanych, gdzie część z nich doczekała końca wojny.

Tytuł Sprawiedliwego
Do 1 stycznia 2020 r. Instytut Yad Vashem nadał tytuł Sprawiedliwego 27 tys. 712 bohaterom, w tym 7 tys. 112 Polakom, którzy tworzą największą grupę narodowościową wśród 51 krajów świata. Tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata wyraża hołd osobom, które w latach II wojny światowej bezinteresownie narażały życie dla ratowania swoich żydowskich przyjaciół, sąsiadów, znajomych, a często zupełnie obcych ludzi. W Polsce niemieccy okupanci za taką pomoc karali śmiercią.

(ONET)

Krotka historia dzialania grupy:

Od 1941 do końca 1943 r., w pogrążonej w II wojnie światowej Europie, grupa polskich dyplomatów z poselstwa w Bernie pod kierownictwem Aleksandra Ładosia fałszowała paszporty krajów Ameryki Południowej - to nie scenariusz filmu sensacyjnego, a raport "Lista Ładosia", opisujący niezwykły epizod historii II wojny światowej. - Nie widzę żadnych podobieństw między ludźmi z "grupy Ładosia". Reprezentowali znaczą część środowisk przedwojennej Polski. Gdy chodziło jednak o ratowanie ludzi, podziały te straciły znaczenie - mówi Jakub Kumoch, ambasador RP w Szwajcarii.

Aleksander Ładoś musiał sprawiać wrażenie człowieka spokojnego, jak przystało na dyplomatę. Nie wyglądał na człowieka zdolnego do przestępstwa. Takiego jak fałszowanie - i to długoletnie - dokumentów. Paszportów i poświadczeń obywatelstwa krajów Ameryki Południowej: Paragwaju, Peru, Hondurasu i Haiti. Niewielki neobarokowy pałacyk według projektu Alberta Gerstera położony przy Elfenstrasse 20 w Bernie natomiast nie sprawiał pozoru miejsca, w którym zawiązała się konspiracja.
Dyplomaci z "grupy Ładosia" wypisywali je dla europejskich Żydów, których dokumenty mogły ochronić przed wywózką do obozów koncentracyjnych i śmiercią. "Paszporty Ładosia" były niczym koło ratunkowe, dawały nadzieję na cudowne ocalenie, wyrwanie z wojennego piekła. Z czasem akcję pomyślaną jako niesienie pomocy społeczności żydowskiej w okupowanej Polsce rozszerzono na Belgię, Holandię, Francję, Słowację czy Włochy.
"Grupa Ładosia" to Aleksander Ładoś, szef poselstwa RP w Szwajcarii i jego dyplomaci oraz przedstawiciele organizacji żydowskich: z-ca Stefan Jan Ryniewicz, wicekonsul Konstanty Rokicki, fałszerz z Berna, człowiek, który sfałszował znaczą część paszportów, Juliusz Kuehl, attache polskiego poselstwa oraz dwóch przedstawicieli organizacji żydowskich: Abraham Silberschein i Chaim Eiss. Nietypowa szajka fałszerzy. - Nie widzę żadnych podobieństw między tymi ludźmi - przyznaje ambasador RP w Szwajcarii Jakub Kumoch.
- Między Ładosiem, działaczem PSL, zapiekłym anty-piłsudczykiem, a Ryniewiczem wychwalającym Marszałka czy Kuehlem, który był człowiekiem "z awansu", ciężko walczącym o swoje miejsce i Eissem, człowiekiem oddanym religii i ojcem 10 dzieci. I wreszcie świecki syjonista Silberschein. To osoby reprezentujące znaczą część środowisk przedwojennej Polski. Gdy chodziło o ratowanie ludzkich żyć, podziały te straciły znaczenie - podkreśla dyplomata.
W latach 40. Ładoś był już zasłużonym dyplomatą, posłem RP na Łotwie i konsulem generalnym w Monachium, a także ministrem bez teki w rządzie gen. Władysława Sikorskiego na uchodźstwie. Do Szwajcarii trafił w 1940 r. Zapewniał swoim współpracownikom wsparcie polityczne, np. gdy władze szwajcarskie odkryły ten dodatkowy aspekt działania polskich dyplomatów. Po jego interwencji, odstąpiono od ścigania zaangażowanych w proceder.
Według różnych szacunków, kierowana przez niego grupa wydała ok. 5 tys. dokumentów. Ich akcja objąć mogła nawet 10 tys. osób. Przynajmniej 3262 osoby - jak wynika z badań, opublikowanych w tomie "Lista Ładosia", wydanym nakładem Instytutu Pileckiego. Część osób z listy przeżyło wojnę, losów innych nie udało się ustalić. Do tej pory - planowane są dalsze płace i kolejne publikacje. Lista wciąż jest niekompletna, autorzy raportu apelują o pomoc przy jej uzupełnianiu.
- Rolą listy Ładosia była zmiana obywatelstw zagrożonych zagładą Żydów polskich, holenderskich, którzy nie podlegali wówczas jurysdykcji niemieckiej, byli kierowani do obozów internowania w celu wymiany na niemieckich więźniów - mówi Onetowi Bartłomiej Zygmunt, jeden z badaczy, którzy przygotowali sprawozdanie. - Na początku wojny Niemcy zdecydowali, że osoby z krajów, z którymi nie mają zatargów, a przebywają na terenie okupowanym, zamykane były w obozach internowania - tłumaczy i przywołuje znane świadectwa osób, uratowanych dzięki "paszportowi Ładosia". - Były przypadki, zwłaszcza wśród holenderskich Żydów, cofania z rampy po tym jak SS-man zobaczył dokument. Trafiali nie do obozów zakłady, a do obozu przejściowego - dodaje.
Puste blankiety paszportowe sprzedawał poselstwu konsul honorowy Paragwaju. Wypełniał je Rokicki, a za ich przemyt odpowiadał Kuehl, dla którego Ładoś wystarał się o status dyplomaty, by chronić pracownika ambasady o żydowskim pochodzeniu.
Jak przyznaje Monika Maniewska, współautorka publikacji, nie wiadomo nic o powodach, dla których działali polscy dyplomaci. - Żadna z tych osób nie zostawiła tego typu wyjaśnień. Istnieją pamiętniki Ładosia, niestety zakończyły się one na drugim tomie. W dodatku zapowiada na koniec drugiego tomu, że w trzecim woluminie opisze sprawę dokumentów. Ładoś podjął wielką akcję dyplomatyczną mającą na celu skłonienie do uznania tych fałszywych paszportów za prawdziwe przez rządy krajów latynoamerykańskich. Poruszała rząd Polski, Watykan, Stany Zjednoczone, wszystkie rządy krajów Ameryki Południowej - zaznacza.
Konsul Peru wystawił 28 paszportów zanim został przyłapany i cofnięty z placówki za nielegalną działalność. Podobne przypadki miały miejsce w Portugalii. - Zagrożenie istniało. Szwajcaria była otoczona przez kraje, które wspierały Niemcy. Zawsze odczuwano nacisk dyplomatyczny. Aż do końca wojny liczono się z tym, że trzeba działać szalenie uważnie - dodaje Zygmunt. - Ambasador Ładoś musiał odpowiednio lawirować, a czasem nawet grozić ujawnieniem całej sytuacji w prasie i pokazanie, jak działa rząd Szwajcarii, jeśli oskarżenia wobec dyplomatów nie zostaną wycofane.
Aleksander Ładoś po zakończeniu wojny wyjechał do Francji, gdy w 1945 r. szwajcarskie władze uznały Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. Po kilkunastu latach wrócił do Polski, zamieszkał w Warszawie. Zmarł w 1963 r. Pracował nad pamiętnikami. Spoczywa na stołecznym Cmentarzu Powązkowskim.
Jak przyznał podczas czwartkowej konferencji prasowej w Warszawie polski ambasador w Szwajcarii, do jego siedziby przychodzili przedstawiciele społeczności żydowskiej, nazywając je "świętym miejscem". - Obecna rezydencja ambasadora to dawna siedziba poselstwa. Pokój Aleksandra Ładosia znajduje się dziś w tym samym miejscu, co dawniej. Będę dbał o to, by powstała tam izba pamięci - zapowiedział ambasador.

(ONET)


 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #3

     
Net_Skater
 

IX ranga
*********
Grupa: Supermoderator
Postów: 4.753
Nr użytkownika: 1.980

Stopień akademicki: Scholar & Gentleman
Zawód: Byly podatnik
 
 
post 11/12/2020, 22:45 Quote Post

“A hidden hero”: documents reveal how Polish consul helped Jewish WWII refugees

A series of chance discoveries has revealed that a Polish diplomat in Istanbul helped hundreds of Jews flee Europe during the Second World War by providing them with certificates falsely attesting that they had Catholic heritage. One of those impacted by the discovery is Bob Meth. Growing up in New Jersey, Meth says, he was the only person he knew “who had parents who weren’t born in the US”. He was aware of some details of his family’s history: that his mother, Ellen, had survived the Holocaust and settled in America with her father during the war, bringing with them some documents, signed by a Polish diplomat. The documents attested that the pair had Catholic heritage – but the name of the diplomat who signed them was unknown. “I don’t know if my mother went beyond wondering,” says Meth.

Ellen had been born Edwarda Tuska Wang in Kraków in 1923, and grew up in Rzeszów, where she lived with her parents, Szymon and Emilia, until the outbreak of war in 1939. The family then fled to Lwów (now Lviv), which was under Soviet occupation, and Szymon began an urgent search for routes of escape. He was eventually able to obtain exit visas to leave for Turkey in July 1940, partially thanks to American tourist visas he and Ellen had previously acquired for a visit to the United States in early 1939. Emilia, however, did not have an American visa, so remained in occupied Poland, asking Szymon to help their daughter escape Europe – and then try to help her once they were settled abroad.

Szymon and Ellen made it to Istanbul, joining thousands of Jewish refugees in neutral Turkey who, though safe there for the time being, were desperate to escape further from Europe. Ellen Meth’s post-war memoir, Kaleidoscope, recalls the tense situation in Istanbul:
Leaving Turkey and getting my mother out of Poland were my father’s main concerns. Like hundreds, thousands of others, we were safe in Istanbul but had no place to go […] we spent our days going from consulate to consulate, waited in endless lines just to get a visa application or to speak to some official without ever getting any encouragement; no country seemed to be inclined to offer us refuge.
One day, in a chance encounter, Ellen and Szymon ran into the son of their former landlord in Rzeszów, a Mr Daniec. He explained that the Brazilian government was providing thousands of immigration visas for Catholic citizens of Poland.
To obtain one, he added, Polish Jews could try to receive a false baptismal certificate from the Polish consul, to attest that they had Catholic roots. The Wangs managed to do so. Szymon’s certificate claimed that his parents’ names were Josephus and Mary. “You’ll get the symbolism,” Meth adds, with a laugh.

The pair then passed on the message to other Jews in the community. Meth says that, until recently, as far as he knew “it was only my mother and some other people who they had referred” who had been helped by the consul. In fact, it seems that the diplomat’s actions took place on a far larger scale than he thought – although it took years for his identity, and the real story, to be revealed. Meth first began researching the identity of the diplomat in 2016, when he travelled to Istanbul. But efforts to find out more information were repeatedly delayed. “I didn’t pursue it as vigorously as I wish I had,” he admits.
But after another chance encounter, the diplomat’s name was revealed. Scrolling through Twitter in spring of this year, the Polish ambassador to Turkey, Jakub Kumoch, spotted an image of a visa issued by a Polish consul in Istanbul during World War II, Wojciech Rychlewicz.
Then, four days later, a Polish diplomat working on relations with the Jewish diaspora telephoned Kumoch and told him about the documents belonging to Bob Meth. The diplomat explained to Kumoch that they had reason to believe they concerned Rychlewicz. Kumoch compared the signature on the documents to the passport on Twitter and, after consulting with a criminologist, was able to confirm both belonged to the same man. With a name, Kumoch was able to send one of his diplomats to the Central Archives of Modern Records in Warsaw to look for more documents. They found hundreds more papers signed by Rychlewicz that attested to the recipients’ Catholic roots.
Most of these were for individuals who had Jewish-sounding names, says Kumoch. Other contemporary sources indicate that there could have been thousands who received such documents.

Kumoch says that Rychlewicz’s actions therefore “saved many lives, but indirectly”. Although Turkey was neutral during the war, and Jewish refugees faced practically no threats there, the country was reluctant to admit large numbers of them. “Rychlewicz’s task was to help Jewish refugees leave Turkey as soon as possible and create space for others,” says Kumoch. “By pretending that hundreds of Jews were Polish Catholics, he made the flow of refugees through Turkey much more effective,” continues Kumoch. “This way, Turkey could avoid pressure from the Germans, and many Polish Jews could leave German-held territory where their lives would be in danger.”

Rychlewicz himself – after serving in General Władysław Anders’s Polish army following his stint in Istanbul – ended up in London after the war, where he obtained British citizenship and died in 1964.
He never spoke about any of the documents he had signed during the war, says his granddaughter, Anna Whitty, who still lives in the UK. That made the recent discovery a big surprise. “I’ve been very sort of humbled and shocked by the news,” she explains. “No one had any idea.”
After Rychlewicz settled in the UK, his family – like many Poles – decided to “just move on” from their wartime experiences, says Whitty. However, her grandparents were still very active in the Polish community, including continuing efforts to help displaced Poles after the war. Whitty’s grandmother was particularly well-known for her work finding homes for orphaned Polish children.
And in fact, Whitty adds, this meant her grandfather spent most of his life eclipsed by his wife’s actions. “He was that hidden hero,” she explains. “My grandmother was the one that everyone knew as a hero.”

Thanks to another recent chance discovery, Whitty was able to shine more light on her grandparents’ life and work in Istanbul. The Rychlewiczes’ papers had ended up in the possession of a family friend. Whitty says she was called “out of the blue” about a book within the collection. “It didn’t register with me,” she says, “But it turned out that it’s a visitors’ book, from my grandparents.”
The book revealed that the family had entertained many people during their time in Istanbul. In late 1939, “there was a sudden change in the tone of the messages”, says Whitty. “Rather than [saying people had] had a wonderful evening, it was [messages of] intense gratitude.”
Many were from musicians – several of whom had Polish-Jewish backgrounds. Among the messages was a note from 12 September 1940 by Polish-Jewish writer and lyricist, Marian Hemar:
Please believe me, as a writer by profession, I cannot write anything else – when I am really grateful and very moved by someone’s goodness and simple nobleness – but only: Thank you. Thank you. God bless.
Whitty says she only remembers her grandfather as a “someone we were all a bit scared of”, and learning the full extent of his help during the war left her with a feeling of “disbelief”. “One of my first emotions was – this is a Schindler’s list type of story,” says Whitty. “My grandfather’s death certificate had him down as a clerk. For me, that’s such a sad and modest ending for someone [like this].”

But, with the recent discoveries, Rychlewicz and his legacy may become much better known. Meth, whose family were those helped by the diplomat, certainly hopes so.
His mother and grandfather, after receiving their false baptismal certificates, were able to get Brazilian visas and leave Istanbul. In October, they travelled to Damascus and Baghdad, and then on to India, where they stayed for six months.
In India, they decided to try their chances applying for American visas instead. After the applications were successful, the pair then travelled to Japan before sailing on to the US.
Emilia, Bob’s grandmother, remained stuck in Europe, despite the family’s efforts to help her escape with fake Nicaraguan citizenship papers. She ended up first in Bergen-Belsen concentration camp and then at Auschwitz, where she perished.

Meth believes that Rychlewicz, whose story has been hidden for years, now deserves to be commemorated. Though his actions “may have been less risky because Turkey was a neutral country…it was still quite a noble thing for a Polish official to obviously lie”.
“Anybody that went out of their way to help some Jews – they ought to be recognised.”



Ukryty bohater: dokumenty ujawniają, w jaki sposób polski konsul pomagał żydowskim uchodźcom podczas II wojny światowej


Seria przypadkowych odkryć ujawniła, że ​​polski dyplomata w Stambule pomógł setkom Żydów w ucieczce z Europy podczas II wojny światowej, dostarczając im fałszywie dokumenty poświadczające, że mają katolickie dziedzictwo. Jednym z tych, ktorych dotyczylo to odkrycie, jest Robert (Bob) Meth. Dorastając w New Jersey był jedyną osobą z jego otoczenia „która miała rodziców, którzy nie urodzili się w USA”. Miał świadomość pewnych szczegółów z historii swojej rodziny: jego matka Ellen przeżyła Holokaust i osiedliła się z ojcem w Ameryce podczas wojny, przywożąc ze sobą dokumenty podpisane przez polskiego dyplomatę. Dokumenty potwierdzały, że para miała katolickie pochodzenie - ale nazwisko podpisującego je dyplomaty było nieznane. „Nie wiem, czy moja matka glebiej zastanawiala się nad tym” - mówi Meth.

Ellen urodziła się jako Edwarda Tuska Wang w Krakowie w 1923 r., dorastała w Rzeszowie, gdzie do wybuchu wojny w 1939 r. mieszkała z rodzicami, Szymonem i Emilią. Następnie rodzina uciekła do Lwowa który był pod okupacją sowiecką. Szymon rozpoczął pilne poszukiwanie dróg ucieczki. Ostatecznie udało mu się uzyskać wizy wyjazdowe na wyjazd do Turcji w lipcu 1940 r., częściowo dzięki amerykańskim wizom turystycznym, które on i edwarda nabyli wcześniej na wizytę w Stanach Zjednoczonych na początku 1939 r. Emilia nie miała jednak wizy amerykańskiej, pozostała więc w okupowanej Polsce, zobowiazala Szymona do pomocy córce w ucieczce z Europy i aby potem starał się jej pomóc, gdy już on i corka osiedla się za granicą.

Szymon i Edwarda dotarli do Stambułu, dołączając do tysięcy żydowskich uchodźców w neutralnej Turcji, którzy mimo ze na razie byli tam bezpieczni, desperacko chcieli uciec z Europy. Powojenne wspomnienia ktore Ellen Meth opisala w jej ksiazce pt. Kalejdoskop przyblizaja napiętą sytuację w Stambule:
"Opuszczenie Turcji i wyprowadzenie mamy z Polski były głównym zmartwieniem mojego ojca. Podobnie jak setki, tysiące innych, byliśmy bezpieczni w Stambule, ale nie mieliśmy dokąd pójść […] spędzaliśmy całe dnie, chodząc od konsulatu do konsulatu, czekając w niekończących się kolejkach tylko po to, aby otrzymać wniosek wizowy lub porozmawiać z jakimś urzędnikiem, nie dostając nigdy wszelkie zachęty; żaden kraj nie był skłonny zaoferować nam schronienia."
Pewnego dnia, podczas przypadkowego spotkania Ellen i Szymon wpadli na syna ich byłego gospodarza w Rzeszowie, pana Danieca ktory poinformowal, że rząd brazylijski wydaje tysiące wiz imigracyjnych dla katolickich obywateli Polski.
Aby je otrzymać, dodał, polscy Żydzi mogą próbować uzyskać fałszywe metryki chrztu od polskiego konsula, potwierdzające, że mają katolickie korzenie. Wangom się to udało. Na świadectwie Szymona było napisane, że jego rodzice mieli na imię Józef i Maria. "Widzisz w tym symbolikę ?” - dodaje ze śmiechem Bob Meth.


Ojciec i corka przekazali te wiadomość innym Żydom w społeczności. Bob Meth mówi, że do niedawna, z tego co wiedział, „tylko moja mama i kilka innych osób, które oni polecili”, otrzymywały od konsula te dokumenty. W rzeczywistości wydaje się, że działania dyplomaty miały miejsce na znacznie większą skalę, niż Bob przypuszczał - chociaż ujawnienie jego tożsamości i prawdziwej historii zajęło wiele lat. Bob Meth zaczął dochodzic tożsamości dyplomaty w 2016 roku, kiedy sam udał się do Stambułu. Jednak wysiłki zmierzające do uzyskania dalszych informacji były wielokrotnie opóźniane. „Nie dążyłem do tego tak energicznie, jak bym chciał” - przyznaje.
Ale po kolejnym przypadkowym spotkaniu poznal nazwisko dyplomaty. Przewijając Twittera wiosną tego roku, ambasador RP w Turcji Jakub Kumoch zauważył wizę wydaną przez polskiego konsula w Stambule w czasie II wojny światowej, Wojciecha Rychlewicza.
Następnie, cztery dni później, polski dyplomata zajmujący się relacjami z diasporą żydowską zatelefonował do Kumocha i opowiedział mu o dokumentach należących do Boba Metha. Dyplomata wyjaśnił Kumochowi, że mają powody, by sądzić, że papiery te dotyczą Rychlewicza. Kumoch porównał podpis na dokumentach z podpisem w paszporcie i po konsultacji z kryminologiem był w stanie stwierdzić, że oba podpisy byly wykonane ​​tego samego mężczyzne. Mając nazwisko, Kumoch mógł wysłać jednego ze swoich dyplomatów do Archiwum Głównego Akt Nowych w Warszawie po dalsze dokumenty. Znaleźli setki innych dokumentów podpisanych przez Rychlewicza, które poświadczały katolickie korzenie odbiorców.
Większość z nich była przeznaczona dla osób, które miały żydowskie nazwiska, mówi Kumoch. Inne współczesne źródła podają, że osob ktore mogly otrzymac takie dokumenty, byly tysiace.


Jakub Kumoch jest zdania, że działania Rychlewicza „uratowały więc życie wielu, ale pośrednio”. Chociaż Turcja była neutralna w czasie wojny, a żydowscy uchodźcy nie byli tam praktycznie zagrożeni, kraj ten niechętnie przyjmował tak duza ich dużą liczbę. „Zadaniem Rychlewicza była pomoc żydowskim uchodźcom w jak najszybszym opuszczeniu Turcji i stworzeniu przestrzeni dla innych przybywajacych” - mówi Kumoch. „Udając, że setki Żydów są polskimi katolikami, znacznie usprawnił przepływ uchodźców przez Turcję” - kontynuuje Kumoch. „W ten sposób Turcja mogła uniknąć nacisków ze strony Niemców, a wielu polskich Żydów ktorych życie byłoby zagrożone, mogło opuścić terytorium okupowane przez Niemcy”.

Wojciech Rychlewicz - po służbie w polskiej armii gen. Władysława Andersa po pobycie w Stambule - trafił po wojnie do Londynu, gdzie uzyskał obywatelstwo brytyjskie i zmarł w 1964 r.
Nigdy nie mówił o żadnym z dokumentów, które podpisał podczas wojny, mówi jego wnuczka, Anna Whitty która nadal mieszka w Wielkiej Brytanii. To sprawiło, że odkrycie jego dzialalnosci było wielką niespodzianką. „Byłam bardzo wzruszona i zszokowana tymi wiadomościami” - wyjaśnia. „Nikt nie miał o tym pojęcia”.
Po osiedleniu się Rychlewicza w Wielkiej Brytanii jego rodzina - podobnie jak wielu Polaków - postanowiła „po prostu odejść” od wojennych doświadczeń - mówi Anna Whitty. Jej dziadkowie nadal byli bardzo aktywni w środowisku polskim, kontynuowali dzialania na rzecz pomocy przesiedleńcom po wojnie. Babcia Whitty była szczególnie znana z pracy w poszukiwaniu domów dla osieroconych polskich dzieci.
Faktycznie oznaczalo to, dodaje Whitty, że jej dziadek spędził większość swojego życia przyćmiony działaniami żony. „Był takim ukrytym bohaterem” - wyjaśnia. „To moja babcia była tą, którą wszyscy znali jako bohaterkę”.
Dzięki innemu niedawnemu przypadkowemu odkryciu, Anna Whitty była w stanie rzucić więcej światła na życie i pracę swoich dziadków w Stambule. Otoz rozne dokumenty i papiery Rychlewiczów trafiły do ​​znajomego rodziny. Anna Whitty została wezwana „nieoczekiwanie” w związku z książką z kolekcji. „Nie wiedzialam o niej” mówi, „a okazało się, że to księga wizytujacych gości, od moich dziadków”.
Książka ujawniła, że ​​rodzina przyjmowala wiele osób podczas ich pobytu w Stambule. Pod koniec 1939 r. „Nastąpiła nagła zmiana w tonie wpisow” - mówi Whitty. „ Ludzie, zamiast upamietniac wpisem wspaniały wieczór, zaczeli notowac slowa głębokiej wdzięczności”.
Wielu z tych wpisow pochodziło od muzyków - kilku z nich miało polsko-żydowskie korzenie. Wśród wpisow jest notatka z 12 września 1940 r. polsko-żydowskiego pisarza i autora tekstów Mariana Hemara:
"Proszę mi wierzyć, jako pisarz z zawodu nie mogę nic więcej pisać - kiedy jestem naprawdę wdzięczny i wzruszony czyjąś dobrocią i prostą szlachetnością - ale tylko: Dziękuję. Dziękuję Ci. Boże błogosław".
Anna Whitty mówi, że pamięta swojego dziadka tylko jako „kogoś, kogo wszyscy trochę się baliśmy”, a poznanie pełnego zakresu jego pomocy podczas wojny sprawiło, że poczuła „niedowierzanie”. „Jedną z moich pierwszych emocji było to, że to historia tak jak z listy Schindlera” - mówi Whitty. „Akt zgonu mojego dziadka mowil, że byl on zwyklym urzędnikiem. Dla mnie to takie smutne i skromne zakończenie dla kogoś [takiego] ”.

Ale dzięki ostatnim odkryciom, Wojciech Rychlewicz i jego spuścizna mogą stać się znacznie bardziej znane. Bob Meth, którego to rodzinie pomógł dyplomata, z pewnością ma taką nadzieję. Jego matka i dziadek, po otrzymaniu fałszywych metryk chrztu, mogli uzyskać brazylijskie wizy i opuścić Stambuł. W październiku udali się do Damaszku i Bagdadu, a następnie do Indii, gdzie spędzili sześć miesięcy. W Indiach postanowili spróbować swoich sił i postarac się o wizy amerykańskie. Po pozytywnym rozpatrzeniu wniosków para udała się do Japonii, a następnie wypłynęła do Stanów Zjednoczonych.
Emilia, babcia Boba, utknęła w Europie, mimo że rodzina starała się pomóc jej w ucieczce na podstawie fałszywych dokumentów obywatelstwa Nikaragui. Najpierw wywieziona byla do obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen, a następnie do Auschwitz, gdzie zginęła.

Meth uważa, że Wojciech ​​Rychlewicz, którego historia była ukrywana od lat, teraz zasługuje na upamiętnienie. Chociaż jego działania „mogły być mniej ryzykowne, ponieważ Turcja była krajem neutralnym, dla polskiego urzędnika to co on robil bylo szlachetnym klamstwem”.
„Każdego, kto zrobił wszystko, co w jego mocy aby pomóc niektórym Żydom - należy pamietac”.



N_S


Zrodlo: Wojciech Rychlewicz
 
User is offline  PMMini ProfileEmail Poster Post #4

 
2 Użytkowników czyta ten temat (2 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:


Topic Options
Reply to this topicStart new topic

 

 
Copyright © 2003 - 2023 Historycy.org
historycy@historycy.org, tel: 12 346-54-06

Kolokacja serwera, łącza internetowe:
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej