Sam jestem przedstawicielem tego pokolenia i wchodziłem w dorosłe życie (lata studenckie) w pierwszej połowie lat 70-tych, a "obrastałem w piórka" (małżeństwo i początki kariery zawodowej) w drugiej połowie tej dekady.
Zgadzam się z przedmówcami, że "dało się żyć" i nie samą polityką człowiek żyje.
Gierek dał Polakom wielkie nadzieje i jeszcze większe aspiracje....no wiecie...maluchy na książeczki i mieszkania...też na przedpłaty, które tam w jakiejś bliżej nieprecyzowanej
przyszłości miały być.
Mniej lub więcej wierzyliśmy początkowo w te obietnice, a gdy okazało się (Radom i Ursus były tu chyba momentem przełomowym), że ta świetlana przyszłość już taka świetlana nie będzie, to zaczęło się podnosić niezadowolenie społeczne, szczególnie wtedy, gdy dosłownie w ciągu jedenej nocy wręcz magicznie wyparowały papierocy w całym PRLu, a z wódką, też nie było lepiej. O podgardlanej, czy kawałku słoniny, lub choćby tylko o podpaskach higienicznych dla kobiet, nawet nie wspominając.
Jako student, to mogłem sobie pozwolić, ażeby być większym kozakiem. Ale już jako młody żonkoś i to do tego pracujący, już taki kozak nie byłerm, bo dochodziła świadomość, że można wszystko łatwo stracić, gdy się zbytnio szura systemowi i nie zapominajmy o tym, iż wtedy nikt w najdzikszych marzeniach nie przewidywał upadku systemu, a co najbardziej radykalni, to marzyli nieśmiało o jakieś większej formie autonomii, czy to gospodarczej, czy socjalnej, bo o autonomi politycznej (w separacji od CCCP), to "strach było myśleć".
Czyli profesorowie w tej dyskusji koncentrują się na aktywnych członkach opozycji, a pomijają wręcz te miliony "młodych i gniewnych", ale pasywnych, bo mało kto chce być narodowym bohaterem...z odbitymi nerkami po jakiejś tam rozmowie na Rakowieckiej i narażaniu samego siebie i jego rodziny na czasami fizyczne niebezpieczeństwo, a co najmniej na aktywne szykany ze strony władz.
Z drugiej strony, to liczba partyjnych też nie mówi prawdy, bo wielu z nich wykorzystywało to tylko i wyłącznie, ażeby polepszyć swoje perspektywy życiowe....wiadomo, u żłobu lepiej.
Byli więc ci "partyjniacy" tak samo przeciwko systemowi w sposób bierny, czyli prowadzili oni rodzaj podwójnego życia...tu niby "popierał", a w zaciszu domowym klął tak jak każdy inny i jak cała reszta narodu.
A i tak PRL był przecież "zachodem" krajów demoluda z prywatnym rolnictwem i "badylarzami". Wprawdzie Węgrzy i Jugosławianie też coś tam kombinowali z "kapitalizmem", ale opłacali to oni znacznie większym politycznym zamordyzmem, który w porównaniu z innymi krajami demoluda, wcale w PRLu taki zły nie był.
Nie potrzeba przecież dużej kadry aktywnych przeciwników systemu....niejaki Lenin, przecież też sam dokonal rewolucji!
(Wynikało by to co najmniej z ówczesnych materiałów propagandowych, szczególnie w okolicach rocznic tejże rewolucji).
Ważne jest, iż był duży rezerwuar sił społecznych, które w odpowiednim momencie poparły czynnie tą nieliczną grupkę "wywrotowców". I tak się w PRLu stało, bo nawet zanim pojawiła się Solidarność jako w miarę jednorodny ruch, to ludzie już kombinowali kompletnie niezależnie od siebie i organizowali zaczątki niezależnego ruchu związków zawodowych.
Dlaczego związki zawodowe, a nie dajmy na to partie polityczne?
Bo było jak ten wół w Konstytucji PRLu, że PZPR, to jest jedyna i słuszna siła wiodąca (oczywiście w przyjaźni z....i tak dalej i tak dalej), a każdy kto to chciałby w jakikolwiek sposób podważać, to był zwykłym przestępcą.