Hej
QUOTE(Krzysztof Gerlach @ 25/10/2009, 13:32)
Pytanie o odległość strzału „dokładnie jaką” jest bezzasadne. Nawet jeśli myślimy tylko o strzelaniu przy celowaniu wzdłuż lufy (czyli z minimalnym kątem podniesienia wynikającym wyłącznie ze zbieżności zewnętrznych powierzchni w kierunku wylotu), to i tak donośność będzie zależała od kalibru (na ogół im większy kaliber, tym większa donośność), od długości przewodu lufy (na ogół im dłuższy, tym większy zasięg, lecz tylko do pewnej granicy), od wielkości ładunku miotającego (przyjmowano pewne proporcje względem masy kuli, ale wcale nie stałe, jak niektórym się wydaje, tylko zmniejszające się wraz z poprawą jakości prochu, a zwiększające się wraz z poprawą materiałów i technik odlewniczych), od budowy działa (komorowe miały dużo mniejszy zasięg maksymalny). Trzeba też odróżniać donośność maksymalną od skutecznej, a ta ostatnia znów silnie zależała od kalibru. Nie ma więc i w rzetelnej literaturze nigdy nie będzie jednej, „dokładnej” odpowiedzi, chyba że chodzi o komputerową grę dla dzieci.
Na szybkostrzelność wpływ miało przede wszystkim wyszkolenie obsługi, ale też masa pocisku (im większa, tym mniejsza szybkostrzelność z przyczyn oczywistych – kiedy wszystko noszono w rękach bez żadnej mechanizacji), typ działa – krótkolufe czyściło i ładowało się szybciej, oraz typ lawety. Zatem i tutaj podawanie jednej, precyzyjnej wartości jest fałszem.
Zgadzam się z przedmówcą, że podanie określonej wiążącej wartości dla donośności i szybkostrzelności XVII-wiecznych dział nie jest możliwe, przynajmniej w naszym rozumieniu tego pojęcia. Można by chyba jednak powołać się na dokumenty "z epoki", ówczesne regulaminy czy instrukcje dla artylerzystów.
Z tego co wiem, dla 24-funtowej półkartauny (a więc dość ciężkiej broni, o długości lufy 14-27 kal.) donośność max. wynosiła około 1500 m, a donośność skuteczna, pozwalająca trafić w kolumnę piechoty czy konkretną część twierdzy około 300-500 m. Szybkostrzelność tego działa wynosiła 8 strz./godz.
Co do amunicji, najczęściej stosowano monolityczne kule żelazne. Przy strzelaniu do oddziałów piechoty starano się uzyskać efekt odbitkowy (przy kulistym pocisku to nie było bardzo trudne), celując tak, by kula upadająca pod małym kątem odbiła się od ziemi i wykonała kilka podskoków (lub potoczyła się po ziemi) i w ten sposób niejako "przeorała" atakującą formację.
Gdzieś od połowy XVI wieku zaczęły się pokazywać granaty z zapalnikiem czasowym. Były to wydrążone kule żelazne wypełnione prochem; zapalnik stanowiła tulejka z masą prochową wstawiona w otwór w kuli. Granaty nie były zbyt popularne a już na pewno nie tak jak w filmach historycznych gdzie strzela się niemal wyłącznie nimi i niemal każdy wystrzelony pocisk eksploduje
. Były bowiem drogie z uwagi na bardziej skomplikowaną technologię. Zarazem nie były aż tak skuteczne jakby się mogło wydawać.
Po pierwsze proch czarny nie detonuje, a jedynie bardzo szybko się pali. Rozrywając skorupę, nie dawał więc za strasznej fali uderzeniowej w powietrzu, zarazem rozrywał skorupę na niewielką liczbę bardzo dużych odłamków o niewielkiej prędkości; były one oczywiście w stanie zabić czy poważnie zranić człowieka ale było ich na tyle mało, że prawdopodobieństwo oberwania odłamkiem było umiarkowane. Po drugie niezawodność zapalnika była raczej słaba. Mimo różnych sztuczek nie zawsze zapalał się prawidłowo więc i niewybuchów było sporo. Zarazem jego czas palenia nie był ustalony precyzyjnie i granat mógł eksplodować z dala od celu, jeszcze podczas lotu.
Ponadto granaty były nieco niebezpieczne dla użytkownika. Wiązało się to ze sposobem zapłonu zapalnika:
- można było nie robić nic: w warunkach panujących w lufie zapalnik mógł się zapalić bardzo swobodnie (mógł, ale oczywiście wcale nie musiał; a jak się nie zapalił no to skucha)
- można było załadować pocisk zapalnikiem do tyłu, by z dużym prawdopodobieństwem zapalił się od ładunku miotającego (dotyczyło to przede wszystkim broni o krótkiej lufie, gdzie przy ładowaniu łatwiej było kontrolować położenie granatu). No i zapalał się oczywiście. Tyle że proch pali się tym szybciej, im wyższe jest ciśnienie wokół. Jeśli fale ciśnienia w owej tulejce odpowiednio (czy raczej nieodpowiednio) się ułożyły, opóźniacz mógł wypalić się w ułamku sekundy i spowodować wybuch granatu zaraz po opuszczeniu lufy albo i jeszcze przed jej opuszczeniem, co oczywiście nie było za fajne
- można było (i z tego co wiem tak robiono chyba najczęściej?) dokonać "podwójnego zapłonu": jeden z artylerzystów zapalał zapalnik granatu, a drugi, jednocześnie czy tuż po nim, ładuniek miotający. To również wymagało dział o raczej krótkiej lufie, rozmaitych moździerzy itp., coby do załadowanego granatu można było dosięgnąć. Minusem tej metody była możliwość niewypału: jeśli ładunek miotający działa nie zapalił się, a zapalnik granatu owszem, to obsługa działa czuła się nad wyraz głupio i to niestety przez raczej krótki czas (chyba że ktoś umiał bardzo szybko biegać).
Do walki z bliska wykorzystywano kartacze podobne do naszych: cienościenne pojemniki (blaszane puszki, woreczki z tkaniny) wypełnione kulkami ołowianymi, kawałkami metalu itp. Rozpadały się one zaraz po wystrzale, rażąc kulkami na odległość kilkudziesięciu albo i ze 100 m. Bardziej oryginalne były kartacze gronowe, w których kulki przyklejone były smołą do żelaznego pręta, zaopatrzonego na końcach w drewniane tarcze (całość wyglądała nieco jak oś z kołami). Po wystrzale rozlatywały się one odrobinę później, wskutek sił aerodynamicznych, i mogły mieć większą trochę donośność.
Tak jak napisał przedmówca, były różne rodzaje pocisków zapalających. Najczęściej wyglądało to tak, że miały one "dziurawą" konstrukcję: od perforowanej kuli przypominająceh granat ale z wieloma otworami, po karkas - kulisty czy elipsoidalny szkielet z metalowych prętów i listew, owinięty ciasno nasmołowanym sznurem, płótnem itp. Wewnątrz znajdowała się masa zapalająca, najczęściej coś w rodzaju mieszaniny o składzie czarnego prochu (siarka, saletra, węgiel) z dodatkiem smoły, żywicy, olejów, kalafonii albo wszystkiego naraz. Masa zapalała się przy wystrzale, przez co lecący pocisk stanowił efektowną ognistą kulę. W miejscu jego upadku płomienie wydostające się otworami mogły wzniecić pożar; pocisk mógł się też rozlecieć przy uderzeniu, rozpryskując płonącą mieszankę.