Interesują mnie okoliczności śmierci Tytusa Flawiusza. Zainteresowało mnie to po lekturze Krawczuka, cytuję:
"Na początku września 81 roku cesarz pozornie zdrów, lecz dziwnie przygnębiony, przyglądał się igrzyskom. Najbliższe otoczenie zauważyło w pewnej chwili ze zdumieniem, że ma łzy w oczach, i to bez żadnego zdawałoby się powodu. (...) Wnet potem opuścił stolicę. Udał się w głąb dawnego kraju Sabinów, skąd wywodził się jego i gdzie miał prywatne posiadłości. Już w miejscu pierwszego postoju dopadł go silny atak febry.Dalszą podróż odbył w lektyce. Zdarzyło się, że rozsunął jej firanki, spojrzał w niebo i jakby skarżąc się komuś wyrzekł słowa później długo komentowane: <<Zabiera mi się życie, choć w niczym nie zawiniłem. Niczego nie mam sobie do wyrzucenia. Może tylko to jedno...>>, Lecz przerwał i nie zwierzył się nikomu, co ma na myśli.
Zmarł 13 września w tej samej willi, w której przed dwoma laty odszedł ze świata jego ojcie. Bezpośrednią przyczyną zgonu była podobno kuracja zastosowana z rozkazu brata Domicjana: okładano śniegiem chorego, który gorzał od wewnętrznego ognia."
Dalej w biografii Domicjana pojawiają się domysły na temat potencjalnego zabójstwa, którego sprawcą był brat Tytusa.
Chciałbym się dowiedzieć, co piszą na ten temat twórcy, zwłaszcza starożytni, i co wy o tym myślicie. Czy opisana wyżej historia jest w ogóle wiarygodna, tzn. potwierdzona przez jakiegoś świadka?