Pomoc - Szukaj - Lista Użytkowników - Kalendarz
Pełna wersja: Wojna austriacko-pruska... - G. Wawro
historycy.org > Biblioteka Cyfrowa Historycy.org > Książki o tematyce militarnej > Wydawnictwo NapoleonV > 1815-1939
Pages: 1, 2
napoleonv
Witam!

Zapraszam Szanownych Forumowiczów do dyskusji o książce Geoffreya Wawro pt. Wojna austriacko-pruska. Wojna Austrii z Prusami i Włochami w 1866 roku

Książka będzie dostępna od 17 grudnia.
7799
Pytanie do znawców, czy warto kupić tą pozycję ze względu na solidne źródła (historie pułkowe etc.), opis wojsk obu stron i "dużo cyferek"?
Wawro cierpi na patologiczną austrofobię (co zresztą kontynuuje w Mad Catastrophe) więc na solidną analizę i ciąg przyczynowo-skutkowy nie liczę, ale czy warstwa faktograficzna się broni?
Archanioł
To książka o wojnie a nie o bitwie. Przede wszystkim autor odwołuje się do obu oficjalnych historii Sztabów Generalnych, choć zdaje się większym zaufaniem darzyć pracę pruską. Przypisów całkiem sporo.
Dzięki zaufaniu, jakim obdarzył mnie Darek, miałem okazję już zapoznać się z tekstem - praca świetnie przetłumaczona.
Tegetthoff
Dla mnie to jest pytanie czy temat Ciebie w ogóle interesuje i czy chcesz o tym poczytać po polsku?
Jeśli tak, to warto.

W języku polskim poza pracami Ryszarda Dzieszyńskiego i Marcina Suchackiego nie ma kompletnie nic.
I raczej nie licząc kolejnych prac Marcina Suchackiego nic (poza Wawro) nie ma w zapowiedziach.
O wydanych pracach można poczytać na forum i wyrobić sobie opinie.
Dodam tylko, że Marcin Suchacki przy pisaniu swojej pracy posługiwał się Wawro, co zresztą widać po przypisach.
7799
Dla mnie temat równie ciekawy co DWS, więc pewnie prędzej czy później i tak kupię. Dzięki za informacje.
wysoki
W temacie wojny zawiązała sie bardzo ciekawa dyskusja na temat książki: http://www.historycy.org/index.php?showtop...5&#entry1402305
7799
Jeśli miałbym wskazać na największe zalety tej książki to po pierwsze "lekkie pióro", po drugie drugie przedstawienie manewrów wojsk w świetle ustalonej strategii i planów operacyjnych obu stron. Jak już wspomniano autor cytuje historie oficjalne. Wawro wykorzystał także archiwa wszytskich walczących stron. Brak jednak opracowań w języku węgierskim i czeskim (zdziwiłbym się gdyby takowych nie było). Mamy także korespondencje między wyższymi oficerami w czasie działań wojennych oraz relacje powojenne, pochodzące także od szeregowców. Oprócz planów na wypadek wojny, jasno jest też przedstawiona droga do konfliktu.
Na decydującą bitwę pod Koniggratzem autor poświęcił ponad 1/3 tekstu odnoszącego się do działań na froncie północnym, opisaną naprawdę w bardzo wciągający sposób.

Minusy? Prześlizgiwanie się po niektórych aspektach-taktyka obu stron czy też uzbrojenie obu stron. Na przykład, brak jakiegoś podrozdziału dotyczącego austriackich ataków kolumnami półbataliowymi, tak często przywoływanego. W jakiej skali zalecano tego typu atak? Miał go przeprowadzać pułk wchodzący w skład brygady, cała brygada, co przewidywały regulaminy na wypadek przeprowadzenia uderzenia przełamującego pozycje wroga? Chodzi mi o rozważania w stylu Davouta co do tyraliery czy Neya odnośnie ataku brygadami.
Brakuje mi też bardziej szczegółowych marszrut oddziałów, jak w opracowaniach dotyczących wojen napoleońskich (choć może to już nie ta epoka?). Z drugiej strony mapy są równie słabe co w "Jenie-Auerstadt" Leśniewskiego więc na niewiele by się to zdało.
Co dosyć dziwne, chociaż praca Wawry miała ukazać wyższość i lepsze prowadzenie walk przez Prusaków, nie dowiedziałem się nic poza tym, że rozproszeni w tyralierę prowadzili ogień z iglicówek.
Skłonność do przesady to kolejna rzecz. Dowódcy podejmują decyzje błyskotliwe albo całkowicie błędne zasługujące na zjechanie ich od góry do dołu. Choćby arcyksiążę Albrecht za działania pod Custozzą.
Ilekroć Wawro analizuje alternatywny bieg działań od razu ma przed oczami całkowite załamanie wroga (Włosi po Custozzy, Prusacy w czasie bitwy pod Koniggratzem).

Zapewne 95 procent osób zainteresowanych C-K wojskowością czy monarchią A-W po raz pierwszy zetknęła się z nią dzięki Szwejkowi. Z czasem się z tego wyrasta (znaczy nie z samej mądrości życiowej bohatera wink.gif) , ale Wawro najwyraźniej nie (choć to Amerykanin, co się dziwić).
Możemy przeczytać, że w 1914 roku
"armia austro-węgierska miała paść pod ciosami Serbów i Rosjan, utrzymując sprawność przez resztę wojny jedynie dzięki stałym posiłkom z Rzeszy Niemieckiej" s. 300
dowiadujemy się że nacjonalizmy miały
"ostatecznie zgubić monarchię habsburską". s. 304

Dostaje się też Franciszkowi Józefowi.

"Cesarz Franciszek Józef mimo dobrych zamiarów był w 1866 roku nieskutecznymm lawirantem, którym pozostał aż do śmierci w 1916" s.34

Czy autor woli pomiatanie mniejszościami a'la Bismarck, nie wiadomo. Nawet jeśli by określić Franza Josepha takim wyrażeniem to należy przyjąć, że był w tym skuteczny.

"Słabość charakteru znacząca całe panowanie cesarza..." s.36

Cóż, trudno być dalej od prawdy.
Rzecz jasna książka została napisana w roku 1994 a przecież jeszcze 2 lata wcześniej w Polsce pewien autor w "Gorlicach" opisywał cały pułk "Dzieci Praskich" przechodzący na stronę wroga. Można więc powiedzieć że wyżej wymienione opinie Wawry to nic nadzwyczajnego.

Tłumaczenie bez zarzutu, powrót do najwyższej formy.

Dla zainteresowanych tematem książka obowiązkowa, którą warto mieć. Autor we wstępie dość megalomańsko stwierdza jakoby była to praca przełomowa (przy okazji objeżdżając równo wszystkie pozostałe prace, wskazując rzecz jasna plusy). W języku angielskim z pewnością, w innym wypadku śmiem wątpić.
W bibliografii figuruje trzytomowe opracowanie O. Lettov-Vorbecka.
Jako, że napisał równie opasłą historię wojny 1806-1807 warto byłoby rozważyć jej wydanie, o ile rzecz jasna znajdą się czytelnicy.
Archanioł
QUOTE
Prześlizgiwanie się po niektórych aspektach-taktyka obu stron czy też uzbrojenie obu stron. Na przykład, brak jakiegoś podrozdziału dotyczącego austriackich ataków kolumnami półbataliowymi, tak często przywoływanego. W jakiej skali zalecano tego typu atak? Miał go przeprowadzać pułk wchodzący w skład brygady, cała brygada, co przewidywały regulaminy na wypadek przeprowadzenia uderzenia przełamującego pozycje wroga? Chodzi mi o rozważania w stylu Davouta co do tyraliery czy Neya odnośnie ataku brygadami.


To nie ta skala. To opis wojny a nie monografia bitwy. Wg mnie prawidłowo autor ograniczył się tylko do podstawowych problemów taktycznych, koncentrując się na doktrynie operacyjnej i strategicznej.

QUOTE
Skłonność do przesady to kolejna rzecz. Dowódcy podejmują decyzje błyskotliwe albo całkowicie błędne zasługujące na zjechanie ich od góry do dołu. Choćby arcyksiążę Albrecht za działania pod Custozzą.
Ilekroć Wawro analizuje alternatywny bieg działań od razu ma przed oczami całkowite załamanie wroga (Włosi po Custozzy, Prusacy w czasie bitwy pod Koniggratzem).


Taki urok tego autora (charakterystyczny nie tylko dla niego).

QUOTE
Dostaje się też Franciszkowi Józefowi.

"Cesarz Franciszek Józef mimo dobrych zamiarów był w 1866 roku nieskutecznymm lawirantem, którym pozostał aż do śmierci w 1916" s.34

Czy autor woli pomiatanie mniejszościami a'la Bismarck, nie wiadomo. Nawet jeśli by określić Franza Josepha takim wyrażeniem to należy przyjąć, że był w tym skuteczny.

"Słabość charakteru znacząca całe panowanie cesarza..." s.36


W tej opinii na temat Franza Josefa Wawro nie jest odosobniony.
7799
Styl oczywiście rzecz subiektywna. Ja osobiście wolę Małowieckiego czy Dusiewicza albo Kukiela, który beznamiętnie przecież nie pisał, ale z jego kampanii 1812 nie wyziera absolutna pewność swoich przewidywań. Jak komuś przeszkadza styl wspomnień niemieckich (i nie tylko) dowódców z czasów II WŚ ile to razy mogliby przełamać front "gdyby tylko", to Wawro robi to samo. Naprawdę, ile można czytać, że gdyby "ten i ten zrobił to i to" to "odwróciłyby się losy wojny", "zostaliby zmiażdżeni" etc.
I jeszcze jedno. Gdy rozprawia o dowódcach, od razu wiemy kogo będzie obrabiał przez całą książkę. Od pierwszego zdania wiadomo już, kto jest średnio rozgarnięty. Nie jest tak, że nie przytacza argumentów (np. zmiana planu przez Benedeka i zajęcie beznadziejnej pozycji), ale często ginie to wśród niepotrzebnych wyrażeń.
Równie dobrze mógłbym wziąć książkę o "100 dniach" i czytać jakim to głupcem był Ney albo o 1812 i dowiedzieć się że Schwarzenberg to tchórz/dywersant etc. Mnie to po prostu nie odpowiada. Wolę książki w stylu "Wielka Armia na Śląsku" P. Malickiego.

Szczegółowość opisu różnych aspektów dla mnie niewystarczający. Wtedy mógłbym, przyjąć opinię o jakieś wielkiej nowości, którą przyniosło to opracowanie. Dużo mu brakuje do Kukiela.

Co do Franza Josepha off top, ale fakty przeczą tezie Wawry. Zarówno do do armii (skąd teza, że utworzenie Landwehry, Honvedu i C-K armii wpłynęło niekorzystnie?) jak i postępowania z narodami monarchii.
Ale to stereotypy mocne nie tylko na zachodzie. Skoro według niego, pod koniec 1914 A-W trzymały się tylko dzięki tym 3 dywizjom niemieckim wysłanym na odcinek, za który były odpowiedzialne...Brak elementarnej wiedzy.
Archanioł
QUOTE
Ale to stereotypy mocne nie tylko na zachodzie. Skoro według niego, pod koniec 1914 A-W trzymały się tylko dzięki tym 3 dywizjom niemieckim wysłanym na odcinek, za który były odpowiedzialne...Brak elementarnej wiedzy.


O ile sobie przypominam, to jest to także ocena mozliwości Austriaków dokonana w początku 1915r. przez samego Conrada :/
7799
Hmm, Conrad swoje pamiętniki skończył na roku 1914, gdzie konkretnie się z tym spotkałeś?
No i tak na marginesie, jeśli ktoś na Ostfroncie się w 1914 bardziej przysłużył, to 2 Armia Bohm-Ermolliego, która została wysłana na Śląsk.
Archanioł
U Mitkiewicza, gdy omawia sytuację strategiczną w początku 1915r. Niemcy uważali, że Austriacy mogą się nie utrzymać, a o pomoc niemiecką zabiegał sam Conrad. W konsekwencji powstała Armia Południowa.
7799
Prawda, ale po pierwsze siły Armii Południowej to po połowie wojska A-W i Niemiec, po drugie utworzona została nie w celach obronnych tylko ataku w kierunku Samboru, jako wsparcie 14-stu dywizji 3 Armii Boroevica przez przełęcz Użocką i Dukielską, w celu deblokady Przemyśla. A w tym samym czasie na terenie Kongresówki stała 2 Armia Bohma.

P.S.
Właśnie poczytuję sobie na amazonie "Mad Catastrophe", Wawro jeszcze bardziej puścił hamulce rolleyes.gif .

Plan wojny przeciw Rosji jest "szalony".

O Najjaśniejszym Panu raz jeszcze:

"He proudly refused to abdicate in favor of his nephew, the fifty-year-old Archduke Franz Ferdinand, but he also refused to take his job seriously. An old man who had lost his way, he stranded the Habsburg monarchy in the middle of every vital crossroads it encountered in the years leading to 1914"

Foreword s. XXIV

Czyli mamy starca-nieroba, kurczliwie trzymającego się stołka, sprowadzającego monarchię na dno...
Chociaż może ta krucjata to skutek emigracji jego dziadków z Galicji Wschodniej...

Hmmm, straszny off-top mi wyszedł, ale nie widzę odpowiedniego wątku
wysoki
QUOTE
Hmmm, straszny off-top mi wyszedł, ale nie widzę odpowiedniego wątku

Przeżyjemy, jak dyskusja się rozwinie to ją najwyżej wydzielę w jakiś osobny temat, typu "Wawro i jego charakterystyczne charakterystyki opisywanych bohaterów" smile.gif (albo coś podobnego wink.gif).

Miałem w ręku kolejną pracę p. Wawry, tę o wojnie francusko-niemieckiej. Próbuję sobie przypomnieć czy on tam też tak "szalał" i nie za bardzo coś mi przychodzi do głowy. Albo nie zwracałem uwagi albo tam stonował oceny (a może się z nimi po prostu zgadzałem wink.gif?).
ConradP
A może w niej nie ma po prostu Austriaków wink.gif
wysoki
QUOTE(ConradP @ 11/01/2015, 22:18)
A może w niej nie ma po prostu Austriaków wink.gif
*


Wiesz, to może być rozwiązanie smile.gif.
Stonewall
Szanowni Przedmówcy!
Troska o prawdę historyczną, a przynajmniej o próbę jej uchwycenia, wymaga, abym włączył się do dyskusji, choć ongiś zastrzegłem się, że więcej już tego nie uczynię w niniejszym subforum.

Geoffrey Wawro jest historykiem stronniczym, obarczonym spojrzeniem proniemieckim, negującym walory francuskich i austriackich przeciwników Prus. Jest także historykiem na kartach każdej ze swych książek szukającym „kozła winnego”, który zawalił dla Austrii i Francji obie wojny, o jakich możecie czytać dzięki wydawnictwu NapoleonV. W pierwszej z książek jest nim feldcechmistrz Ludwig von Benedek, w drugiej marszałek François-Achille Bazaine. Dziwi mnie, że kolega Wysoki tego nie zauważył. We wstępie do książki francuskiej odnajdziemy częściową odpowiedź na pytanie o tak daleko posuniętą stronniczość. Otóż Wawro przyznał otwarcie, że jeździł po całej Europie za niemieckie pieniądze. Wdzięczność względem sponsorów zaowocowała książkami o głupich i tchórzliwych Austriakach i Francuzach oraz znakomicie działającej machinie wojennej państwa pruskiego. Teza o jednoosobowej odpowiedzialności Benedeka za klęskę monarchii naddunajskiej w roku 1866 nie jest tezą autorską Wawry, choć ten próbuje udowodnić, że to dopiero on doszedł do tak rewelacyjnego wniosku. Jak Austria długa i szeroka jeszcze przed zakończeniem wojny tezę tę lansowała rakuska prasa, łącznie z krakowskim „Czasem”. Wszyscy wiedzieli, że Armią Północną dowodzi Benedek, więc jak armia ta poniosła klęskę, to kto zdaniem dziennikarzy za nią odpowiadał? Oczywiście Benedek. Dowódców korpusów, brygad, czy pułków mniej znano. Nie znano także szczegółów bitew. Wedle rozkazów Benedeka VI korpus miał się skoncentrować w Czeskiej Skalicy, a jedynie jego straż przednia miała podejść pod Náchod. Tymczasem 27 czerwca cały VI korpus walczy pod Náchodem, zostawiając za sobą Czeską Skalicę i nie czekając na idący doń korpus nr VIII. Rezultatem takiego stanu okazują się dwie następujące po sobie bitwy. 27 czerwca VI korpus przegrywa pod Náchodem, a dzień później korpus nr VIII dostaje cięgi pod Skalicą. Każdy z nich walczy w pojedynkę, bez wzajemnego wsparcia. Przy tym w pierwszej z bitew Austriacy mają do czynienia tylko z jednym korpusem nieprzyjaciół, w drugiej już z siłami powiększonymi o część oddziałów korpusu kolejnego. Wszystko przez to, że VI korpus całością sił zaangażował się w bitwę nachodzką. Pod Náchodem o przegranej Austriaków decydowała nieumiejętność wypracowania przewagi artyleryjskiej. Tworząca straż przednią brygada Hertwecka dysponowała dwukrotnie mniejszą liczbą dział od straży przedniej Prusaków, choć ci ustępowali Rakuszanom w liczbie żołnierzy. To nie była żadna walka hohenzollernowskiej tyraliery z cesarskimi półbatalionami, lecz walka ogniowa półbatalionów obydwu stron, w której obaj przeciwnicy usiłowali przeprowadzić uderzenie na flankę wroga. W walce tej decydowały częstokroć walory danego pułku. Pod Náchodem kompletnie zawiódł rekrutowany na Bukowinie regiment nr 41 (w efekcie indywidualne odznaczenia w przeciągu całej wojny przyznano jedynie pięciu podoficerom i szeregowcom owego oddziału). Dwa bataliony bukowińskie pierzchły w popłochu na początku bitwy, co zmusiło jeden batalion galicyjskiej Pięćdziesiątki Szóstki do wykonania przeciwnatarcia. Siłami tego jednego batalionu, który uderzył w odsłonięte skrzydło pruskiego pościgu, zmuszono wroga do zawrócenia. Jeden batalion to było jednak za mało, gdyż Prusacy siłami dwóch świeżych półbatalionów z kolei zaatakowali z flanki prących do przodu Galicjan. Miejscami dochodziło do pojedynków wręcz, do jakich zdaniem Wawry przede wszystkim przygotowywano żołnierzy rakuskich, lecz specyfikacja ran na listach strat wojska pruskiego wskazuje, że zadawano je głównie ogniem karabinowym. Bukowińska Czterdziestka Jedynka zawiodła ponownie w II fazie bitwy, gdy na plac boju ściągnięto brygady Rosenzweiga i Jonaka. Przedwczesny odwrót czerniowieckiego batalionu spowodował odsłonięcie prawej flanki dwóch batalionów sądeckiej Dwudziestki (u Wawry żołnierze z Nowego Sącza są Węgrami), wychodzącego na rozległa łąkę po zdobyciu na Prusakach Lasu Provodovskiego. W tym czasie połowa 17 batalionu strzelców, chroniącego lewy bok Sądeczan, wycofała się w las na widok niepełnych dwóch szwadronów nieprzyjacielskiej dragonii. Pozostałych strzelców zmiotła pruska artyleria na spółkę z owymi dragonami. W rezultacie tego Prusacy mogli w sposób koncentryczny rozprawić się z galicyjskimi batalionami. Bataliony te, ostrzeliwane przez pruskie baterie (Prusacy operowali głównie działami ośmiofuntowymi, gdy Austriacy przede wszystkim sześciofuntowymi), nie mogły liczyć na pomoc własnej artylerii, gdy siły artyleryjskie brygady Jonaka stały bezczynnie z dala od ich pola walki wespół z całym pułkiem ułanów, którego w przeciągu kampanii nijak do niczego sensownego nie wykorzystano.

Nazajutrz do Skalicy przybył sam Benedek. Widząc pobity uprzedniego dnia korpus nr VI, wydał korpusowi nr VIII rozkaz do stopniowego odwrotu. Korpus ów przyszedł na miejsce w niepełnym składzie, bo bez jednej z czterech brygad. Prawdopodobnie przyczyną były problemy dyscyplinarne w niesfornej brygadzie. Po wydaniu dyspozycji Benedek odjechał. Zamiast odwrotu brygada Fragnerna wyrwała się do przodu, goniąc niewielki odział rozpoznawczy. Efektem wyrwania się było kompletne rozbicie brygady, która dostała się w krzyżowy ogień wroga, zza osłon terenowych bezkarnie wybijającego pułki austriackie (z 77 galicyjskim pułkiem piechoty walczyły trzy pułki pruskie). Samego Fragnerna przebiły trzy kule, a towarzyszącego mu sztandarowego Wasyla Bałucha pięć pocisków. Na pomoc Fragnernowi poszła druga brygada, szybo rozproszona pruskim ogniem. Dowódca tejże brygady również poniósł śmierć. Zamiast odwrotu i unikania walki z przeważającym przeciwnikiem nastąpiło kompletne rozbicie dwóch z trzech brygad arcyksięcia Leopolda. O skali rozbicia świadczy sam fakt, iż do rangi jednej z głównych relacji o walce 77 regimentu wyrósł raport kaprala Władysława Błażowskiego. Spomiędzy oficerów nie bardzo kto miał taki raport złożyć, bo ci leżeli na placu bez ducha lub pokryci z ranami, a jeszcze innych transportowano w kolumnie jeńców. Ordery przyznawano na podstawie relacji oficerów, a tymczasem oficerów zabrakło. Tym samym przyznano siedem odznaczeń żołnierskich, w tym trzy na podstawie raportu Błażowskiego. W tej sytuacji dwa pozostałe pułki z trzeciej brygady wyruszyły w drogę powrotną, ich odejście osłaniał batalion strzelców, wsparty dwoma baonami rezerwistów z załogi fortecznej w pobliskim Josefovie. Te trzy bataliony zgotowały Prusakom rzeź. W oparciu o zabudowania dworcowe przeprowadzono wzorcową walkę obronną, wykorzystując zalety austriackich karabinów. Wg Wawry strzelcy w tej wojnie bili się jednak niemal wyłącznie na bagnety. Tymczasem strzelcy z rezerwistami zadali Prusakom wyższe straty, niż cały VI korpus dzień wcześniej. Szkoda tylko, że przedtem wytracono w głupi sposób dwie brygady i to przy nikłych ubytkach wrogów. Walka koło dworca była właśnie tym, co zalecał Benedek przed swoim odjazdem. Wystarczyło go tylko posłuchać – słuchając odniesiono zaskakujący sukces przy użyciu trzech batalionów, robiąc wszystko po swojemu pod Skalicą wytracono czternaście batalionów.

Jeszcze 27 czerwca dowódca X korpusu ze strategicznych wzgórz pod Trutnovem wycofał całą brygadę przy stosunkowo niewielkich jej stratach. Potem zmienił zdanie i dwoma innymi brygadami próbował owe wzgórza odzyskać. Brygady zostały odparte, a jeden z atakujących pułków miały straty wyższe niż cała pierwsza brygada. W końcu przyszła czwarta brygada, której dowódca z kolei wbrew rozkazom owego wodza X korpusu też na te wzgórza uderzył. Wzgórza zajął, ale nazajutrz Austriacy mieli już na swych tyłach kolejne siły wroga, więc wzgórza pospiesznie opuszczono. Opuszczano je tak szybko, że zgubiono całą brygadę, która w osamotnieniu została ze szczętem zniesiona. Dość powiedzieć, że po dwóch dniach walk jeden ze strzeleckich batalionów z 1000 chłopa skurczył się do 47 ludzi, którzy jeszcze zdolni byli dojść pod Königgrätz. Zdaniem Wawry samotna brygada zginęła przez Polaków weń służących. Dziwne to, bo polscy poborowi w owej brygadzie nie służyli, a parusetosobowe szczątki brygady pod Königgrätz przyprowadził major Romuald Dobrucki, najwyższy z oficerów jacy tej brygadzie pozostali.

Czy za rozbicie dwóch brygad pod Skalicą odpowiadał Benedek? Czy to Benedek kazał VI korpusowi całymi siłami walić do Náchodu? Czy to Benedek miotał się pod Trutnovem? Dowódcę X korpusu austriackiego to już Duńczycy bili w bitwie pod Veile, bo ten nie potrafił skoordynował działań swoich brygad i próbował prostego uderzenia czołowego. Benedek nie był wojskowym geniuszem, a jego sukcesy sprzed roku 1866 niewątpliwie wyolbrzymiono. Tym niemniej był to dowódca nie skory do szafowania życiem własnych ludzi, w oparciu o zaufanych podkomendnych potrafiący odpowiednio manewrować na polu bitwy. W roku 1859 wyszkolenie dowodzonego przezeń VIII korpusu uchodziło za wzorcowe. Kiedy inne pułki traciły własne chorągwie, to jego ludzie zabierali Francuzom chorągiew w bitwie pod Melegnano i wykrwawiali umiejętną walką obronną doborowe pułk francuskie. Pod San Martino przy równych siłach z obu stron Benedek umiejętnie stopował Piemontczyków, starannie wybierając punkty oporu. Pamiętać przy tym trzeba, że był przekonany o trzykrotnej przewadze przeciwnika. Armia piemoncka to nie był słabeusz. Rozbijała ona austriackie brygady już na polach bitewnych roku 1848. Tymczasem Wawro robi z Benedeka idiotę, który swoimi błędami zamienia wojnę w klęskę Austrii. Dziwne to, bo Benedek był jedynym w roku 1859 efektywnie działającym dowódcą korpusu w całej armii austriackiej. To nie on także odpowiada za fatalnie prowadzoną w roku 1878 kampanię w Bośni i Hercegownie, za klęski pod Magentą i Solferino, ani za niepowodzenia austriackie z okresu I wojny światowej. Mamy bowiem do czynienia z pewną niewydolnością sytemu wojskowego monarchii naddunajskiej, nad którą należy się pochylić. To problem szeroki i nader złożony, a klęski nie można przypisywać pojedynczym ludziom. Benedek z pewnością nie był winowajcą przegranej z roku 1866.

Liczę, że mój głos zostanie dostrzeżony. Chciałbym bowiem, aby wyrosła tutaj pewna dyskusja. Dyskusja o książce i jej autorze, nie o wydawnictwie. Ono wzięło ją w dobrodziejstwie inwentarza. Proszę zatem nie brać mojego postu za wyraz dezaprobaty względem oficyny, jaka tę książkę wydała. Powinniśmy dalej dyskutować. Jest wiele aspektów do poruszenia. Należą do niej archiwalia i sposób, w jaki Wawro je wykorzystał. Inną sprawą jest identyfikacja informatorów Wawry, czyli oficerów obecnych w przypisach. Wielu z nich nie znajdziecie bowiem w wykazach korpusu oficerskiego Austrii. Poważną kwestią jest opis bitew pod Custozą i Königgrätz, przy tej okazji warto postawić szereg nowych postulatów badawczych, gdyż dotychczasowa historiografia zostawiła sporo znaków zapytania. Być może nie uda się już kolejnym pokoleniom historyków tychże znaków zastąpić nową treścią, ale warto przynajmniej spróbować odpowiedzieć sobie na pewne pytania. Jest o co pytać. Kłania się tu bowiem m.in. kwestia użyteczności kawalerii na polu bitewnym II połowy XIX wieku. Wpisuje się ona w stary spór tych, co uważali, że jazda jako siła przełamująca już się przeżyła, z tymi, co wskazywali, że wojska konne nadal utrzymały ten walor. Obrońcy skuteczności ataków konnych wskazywali na szereg epizodów z wojny roku 1866, z których u Wawry swe odbicie znalazł zaledwie jeden. W oparciu o dostępną literaturę przedmiotu próbowałem zmierzyć się z owym problemem. Jednoznacznych wniosków jednakże nie wyciągnąłem – taka chociażby „szarża Bechtolsheima”, w ogóle nie zauważona przez pana Geoffreya – wciąż kryje wiele tajemnic. Co tak naprawdę wydarzyło się na pewnej drodze wśród włoskich winnic? Oficjalna literatura obydwu walczących stron w moim odczuciu nie dała wyraźnej odpowiedzi. Czy trzy plutony ułanów pobiły siłę czterech batalionów piechoty? A może to piechota pokonała piechotę, a jeźdźców po prostu wybito? Czy w razie zwycięstwa kawalerii powinniśmy mówić o „szarży Bechtolsheima”, czy może inny z oficerów powinien jej patronować? Czy piszę o nieistotnym epizodzie? Piszę o wydarzeniu przedstawianym jako kamień węgielny klęski włoskiego lewego skrzydła pod Custozą, wydarzeniu nieobecnym w książce Wawry.

Liczę, że będziemy dyskutować, przedstawiać argumenty merytoryczne. Jeśli znów pojawią się wycieczki osobiste pod moim adresem lub próby zejścia z tematu i omawiania moich własnych książek i to w sposób tendencyjny, to niestety, ale będziemy świadkami kolejnego kroku na drodze degrengolady niniejszego forum.
wysoki
QUOTE
W pierwszej z książek jest nim feldcechmistrz Ludwig von Benedek, w drugiej marszałek François-Achille Bazaine. Dziwi mnie, że kolega Wysoki tego nie zauważył. We wstępie do książki francuskiej odnajdziemy częściową odpowiedź na pytanie o tak daleko posuniętą stronniczość. Otóż Wawro przyznał otwarcie, że jeździł po całej Europie za niemieckie pieniądze.

Ja się Stonewallu z Twoim poziomem wiedzy w temacie nawet nie mogę porównywać, więc nie przeczę, że mi coś umknęło. Pracy która jest tu omawiana nie czytałem, natomiast z przyjemnością (i ciekawością oczywiście) przeczytałbym Twoje uwagi punktujące stronniczość autora co do opisu postaci i zachowań marszałka Bazaine'a. Czytając tę pracę nie odniosłem wrażenia przesady, ale możliwe, że albo mi coś umknęło po prostu bądź z niewiedzy jak było w rzeczywistości i stąd bezkrytyczne przyjęcie wersji p. Wawro.
Czyli reasumując, gdyby to nie był problem, prosiłbym o informacje tutaj: http://www.historycy.org/index.php?showtop...0&#entry1412875 . Tam będę wiedział o czym mowa, no i ewentualnie będę się mógł jakoś odnieść.
Stonewall
Rafale!
O książce francuskiej pana Wawry przyjdzie nam rozmawiać, gdy ukaże się jej polska edycja. Teraz powinniśmy się skupić na wcześniejszej pracy austriackiej. W tym względzie opieram się na posiadanym przez siebie angielskim oryginale, skoro wydawca dał do zrozumienia, że sprostowań nawet do oczywistych dla polskiego odbiorcy błędów autora w oświęcimskim wydaniu nie znajdziemy. W miejscu tym przychodzi mi tylko zapytać posiadaczy polskich egzemplarzy o to, czy rzeczywiście mamy w nich o węgierskich żołnierzach pułkownika Alfonsa hrabiego Wimpffena, walczących pod Náchodem, i czy dowódca ułanów spod Villafranci nosi personalia Józefa Rodakowskiego, czy też może dyskretnie został zamieniony na Maksymiliana, zgodnie z prawdą historyczną.

W poście poprzednim sygnalizowałem sprawę użycia przez Wawrę europejskich archiwaliów. Kolega Piotr, znany tutaj pod nickiem 7799, napisał bowiem, że pan Geoffrey wykorzystał archiwa wszystkich walczących stron. Nie jest to prawdą, bowiem z terenu Niemiec skorzystał jedynie z zasobów dotyczących armii bawarskiej, zgromadzonych w Monachium. Armia ta w samej książce została potraktowana marginalnie, a zespół monachijski w szerszym zakresie znalazł swoje odbicie dopiero w pracy następnej, tej o latach 1870–1871. Żadnych archiwaliów pruskich, a zatem dotyczących wojska, które wojnę roku 1866 wygrały, u Wawry nie znajdziecie. Zaskoczeni? A jednak. Nie tłumaczą przy tym autora zniszczenia z okresu walki z III Rzeszą, gdy większość berlińskich papierów poszła z dymem. Źródeł nie brakuje, jak choćby zestawu kilku tysięcy żołnierskich listów z lat 1864–1871, przechowywanych w bibliotece uniwersyteckiej w Bonn. Wszyscy admiratorzy amerykańskiego historyka podkreślają, że w opisie zdarzeń z okresu wojny francuskiej ów cytował przekazy szeregowych żołnierzy, jakoby nikomu innemu nie znane. Dziwne tylko, że te przekazy archiwalne dotyczą wyłącznie wojsk bawarskich i saskich. Jeśli Prusak nie wydał drukiem swych wspomnień, to nie został użyty przez Wawrę. Ten ostatni nie sięgał zresztą nawet do zbiorów źródeł, wydawanych już w epoce Republiki Federalnej. Zasadniczo armię pruską z lat 1866–1871 na kartach pisanych przezeń książek poznajemy podług oficjalnych opracowań, wydawanych w dobie II Rzeszy i poddawanych oczywiście cenzurze. Cenzura ta była tak daleko posunięta, że cenzurowano nawet zapiski księcia Fryderyka Wilhelma, w roku 1866 wodza II armii pruskiej, a w wojnie francuskiej lidera III armii niemieckiej, w roku 1888 koronowanego na cesarza pod imieniem Fryderyka III. Tym samym nie liczcie na to, że wspomniana przez Piotra korespondencja oficerów dotyczy wojsk pruskich. Nie dotyczy ona także armii włoskiej, gdyż archiwum wojskowe w Rzymie nie wydało Wawrze zgody na kwerendę we własnych zasobach. Tym samym opis bitwy pod Custozą ze strony italskiej oparty został na czterech książkach. Są to: praca włoskiego sztabu generalnego o wojnie roku 1866 oraz monografie Custozy lub całego włoskiego teatru działań autorstwa J. V. Lemoyne’a, Pio Calzy i Alberta Polii. Przy czym dwie ostatnie prace posiadają dosłownie po jednym przypisie do nich wiodącym. Co ciekawe, brak w przypisach i bibliografii nawet autobiografii generała Enrica Della Rocci, wodza III korpusu italskiego, wydanej na terenie Stanów Zjednoczonych. W bibliografii figurują co prawda zgromadzone w Mediolanie archiwalia tyczące się walk w Tyrolu Południowym, prowadzonych przez częściowo ochotnicze siły generała Giuseppe Garibaldiego, ale jeśli ktoś liczy na opis kampanii garybaldyjskiej, ciekawej choćby z uwagi na górski teren, to się przeliczy. Kampanię ową Wawro ukazał w dwóch zdaniach – jednym pisanym jeszcze przy okazji Custozy, a drugim blisko końca książki. Tym samym zainteresowanych odsyłam do wydanych w naszym języku wspomnień Garibaldiego. O walkach w Tyrolu napisał on nader szczerze, a i nie szczędził pochwał austriackim przeciwnikom, choć z reguły nie był skory do wyrażania szacunku wobec własnych przeciwników. Z kolei akta na temat wywiadu rakuskiego, zgromadzone w Wenecji i Centralnym Archiwum Państwowym w Rzymie miały nader specyficzny wpływ na pracę pana Geofreya, gdyż wywiadem tym na kierunku italskim szefował Józef Rodakowski, brat Maksymiliana, a przeglądane akta tak zapadły w pamięci amerykańskiego historyka, iż z Jozefa uczynił wodza ułanów spod Villafranci. Trzeba jednak oddać Amerykaninowi to, że o samym wywiadzie pisał w moim odczuciu bardzo ciekawie, również w kontekście wywołania dywersyjnego powstania na południu Włoch.

Tym samym archiwalia w opisie działań zbrojnych to tak naprawdę tylko armia austriacka. Niestety jednak zostały one zastosowane nader specyficznie. Podjąłem próbę identyfikacji wszystkich oficerów, na jakich Wawro się powołał. Wnioski miejscami stawiają włosy na głowie. Wygląda bowiem na to, że często autor sam nie wiedział, kogo cytuje. Zobrazować można to na przykładzie Custozy. Pan Geoffrey skorzystał tu z usług 25 oficerów i generałów. W podrozdziale o „szarży austriackiej lekkiej brygady” dwukrotnie Wawro powołał się na niejakiego podpułkownika Krisztiangiego. Sęk w tym, że to nie Krisztiangyi, lecz Krisztianyi, i nie podpułkownik, lecz porucznik. Wawro rangę Oberleutenant odczytał w raporcie jako Oberstleutenant i wyszedł mu oficer parę stopni wyżej. Tyle tylko, że kontekst raportu Krisztianyia nie mógł wskazywać, że pisał go starszy oficer. Co gorsza raport ten dotyczył zakończonego fiaskiem uderzenia konnej brygady austriackiej popołudniową porą (atak taki u Wawry nie istnieje), a nie zakończonego przynajmniej częściowym sukcesem natarcia porannego, w kontekście którego cytaty zostały przez Amerykanina zamieszczone. Tym samym nie to nazwisko informatora, nie ten stopień i nie te wydarzenia. Zidentyfikować paru innych panów się nie da, bo nazwiska ich nie występują w żadnych spisach oficerów wojska cesarskiego, a trudno po randze kapitana ocenić, czy mamy do czynienia z dowódcą kompanii, dywizjonu (to te „półbataliony” z postu Piotra), tymczasowym komendantem batalionu, oficerem sztabu generalnego przy wodzu brygady, czy może kimś jeszcze innym. Co roku ludzie ci byli umieszczani w oficjalnych szematyzmach wojska austriackiego, same szematyzmy widnieją w bibliografii pracy Wawry, a czytać je można online, więc każdy czytelnik może podjąć się identyfikacji informatorów amerykańskiego dziejopisa.

Tyle w sprawie archiwaliów. Liczę, że porozmawiamy również o innych kwestiach.
7799
Co do Nachodu, faktycznie z opisu wynika jakoby podkomendni Wimpffena z 20 pułku to Węgrzy, co do Rodakowskiego głowy nie dam ale raczej Józef, nie mam w tej chwili książki pod ręką.
Istotnie Wawro jako przyczynę braku archiwaliów ze strony pruskiej podaje zniszczenia w czasie II WŚ. Dużo przypisów do działań armii pruskiej to oficjalne historia plus trzytomowe dzieło O. Lettov Vorbecka.
Jest to książka pisana z punktu widzenia Austriaków, nie powiedziałbym że przeciwnicy robią tu za tło, plany strategiczne obu stron są dla czytelnika jasne, ale schodząc na niższy poziom jest tu zdecydowanie mniejsza szczegółowość. Chcąc czytelnikowi nakreślić los szeregowego żołnierza, podaje relację szer. Lebedy z X Korpusu Gablenza i z tego co pamiętam to jedyny żołnierz mający taki stopień. Reszta pochodzi od porucznika wzwyż.

Wspomniałem też o totalnej krytyce która dosięga wybranych przez Wawrę dowódców. Uczciwe trzeba przyznać, że w ten sposób Wawro postępuje nie tylko z Austriakami, ale także dowódcami pruskimi. Dotyczy to dowódcy pruskiej armii prowadzącej działania przeciw krajom związkowym czy arcyksięcia Karola przewodzącemu 1 Armii Pruskiej.
Ilekroć spóźniają się z wykonywaniem ruchów wg. planu Moltkego, Wawro zwala to na chęć szabrownictwa w miastach czy posiadania wygodnych kwater. Irytująca maniera, która po pewnym czasie nuży i staje się denerwująca.

Co do półbatalionów, takie określenie znajduje się w książce (choć odnośnie tej epoki się z takim nie spotkałem), choć nietrudno się domyślić, że chodzi dywizjon złożony z dwóch kompanii.
Stonewall
Drodzy Forumowicze!
W poście mojego przedmówcy powróciła kwestia krytyki poszczególnych dowódców przez autora omawianej tutaj książki. Warto się nad nią przez chwilę pochylić. Proponuję w tym względzie dwóch dowódców spod Custozy: brygadiera Antona Scudiera ze strony austriackiej i dywizjonera Giuseppe Pianella ze strony italskiej. Obaj zostali poddani surowemu osądowi. Wawro pisze nawet, że tego pierwszego sądzono po wojnie za postawę z 24 czerwca 1866 roku. Nie podaje jednakże, że sąd oczyścił pana Antona ze wszystkich zarzutów, a jego samego awansowano i nagrodzono odznaczeniem. Postać wspomnianego wyżej Włocha pojawia się w zaledwie jednym akapicie w podrozdziale o „zmaganiach o wzgórza nad Mincio”. Zdaniem Amerykanina dywizja Pianella nie zrobiła nic, a jej komendanta wprost posądzono, że z racji neapolitańskiego pochodzenia był zdrajcą opłaconym przez Austrię. Hmmm… kurcze, no i co z tym fantem zrobić, kiedy to dywizja Pianella zatrzymała Rakuszan na linii granicznej rzeki Mincio, a w rejonie kluczowej przeprawy w Monzambano jej pododdziały zmasakrowały idący w szpicy cesarski 36 batalion strzelców, którego straty sięgały 70 procent stanów osobowych. Strzelcy ci mieli straty wyższe, niż pułki zdaniem pana Geoffreya masakrowane w innych sektorach custozkiego pola bitewnego. Po bitwie Pianellowi przyznano zasługę osłony odwrotu sił italskich. Co do zdrady… zdradził już, ale nie wtedy. Jako minister wojny Królestwa Obojga Sycylii przeszedł na stronę Wiktora Emanuela II. Gdyby zdradził i tego, to by został rozstrzelany. Nikt by po nim nie płakał. Pianell nie mógł już sobie pozwolić na zdradę, a po Custozy jego kariera wojskowa i polityczna dalej się rozwijała. Włosi nie mieliby skrupułów, przecież wiele osób w Polsce powinno pamiętać o losie generała Ramoriny, uczestnika powstania listopadowego, którego rozstrzelano pod zarzutem zdrady w okresie Wiosny Ludów.

Zacząłem od Custozy i przy Custozy jeszcze pozostanę. Spójrzmy na niewielki podrozdział o „zdobyciu Custozy przez Maroicicia”, złożony z jednego rozbudowanego akapitu. Czegoż się tam dowiadujemy? Dowiadujemy się, że decydujące uderzenie wykonały brygady Töply’ego i Welsersheimba (prawidłowo winno być Welserheimba), rzekomo złożone w większości z Węgrów. Przyjrzyjmy się składowi tych brygad. Brygada Töply’ego: 7 batalion strzelców (Niemcy i Słoweńcy z Karyntii i Krainy), 65 pułk piechoty (w większości Rusini z Rusi Zakarpackiej i Galicji Wschodniej) i 43 pułk piechoty (w większości Serbowie). Brygada Welserheimba: 3 batalion strzelców tyrolskich (Niemcy i Włosi), 31 pułk piechoty (w przygniatającej większości siedmiogrodzcy Rumuni, w mniejszym stopniu tamtejsi Sasi, a już najmniej Węgrzy) i 76 pułk piechoty (w większości Niemcy z krajów austriackich i należącego wtedy do Węgier Burgenlandu). Mamy też wspomniany bez bliższych oznaczeń „węgierski regiment” poczęstowany ostatnią salwą przez tracących Custozę Włochów. Poczęstunek otrzymał w istocie regiment nr 53, w niemal całości złożony z Chorwatów. Oczywiście nie pada nawet jedno słowo o tym, że to pułk nie należący do korpusu Maroicicia, lecz wraz z jedną z brygad V korpusu wspomagający korpus nr VII. Sam przebieg natarcia brygad Marocicia to oczywiście opowieści o ogromnych stratach Austriaków, wprost nazwanych „niepotrzebnymi”, o jakimś piekle „salw karabinowych i niszczącego ognia szrapnelowego”. W przypisie pojawia się jeszcze informacja, że każdy z pułków atakujących Custozę i zlokalizowane obok wzniesienie, znane jako Belweder, postradał od 300 do 600 ludzi i oczywiście, że były to przerażające straty. Hmmm… no to się przyjrzyjmy tym stratom. Belweder zdobyli ostatecznie żołnierze 65 pułku piechoty. Ich dwa bataliony szły na wzgórze, a jeden na samo miasteczko. Owe trzy bataliony miały na stanie 60 oficerów i 2399 żołnierzy. Ich straty wyniosły 5 oficerów i 185 żołnierzy. Poległo 3 oficerów i 24 podkomendnych, a większość poszkodowanych stanowili lekko ranni. Większość pułków Maroicicia nie osiągnęła w ogóle wspomnianego dolnego limitu 300 osób na liście strat. Najwyższe ubytki miał w tym korpusie 19 pułk piechoty z brygady Scudiera, a wyniosły one 20 oficerów i około 380 żołnierzy. Popatrzymy jednak na pułki z innych korpusów, jakie też walczyły o Belweder i samą Custozę. Belweder uchwycili przejściowo żołnierze 29 pułku piechoty, którzy utracili 230 kolegów. 53 pułk został poczęstowany „jedną salwą”, więc jego ubytki to 2 poległych i 20 rannych. Nie muszę chyba dodawać, że Wawro w swojej książce nie zająknął się nawet słowem o tym, że straty artylerii wszystkich korpusów cesarskich we wszystkich sektorach custozkiego pobojowiska stanowiła garstka rannych, spośród której zmarł w ambulansie jeden tylko żołnierz. U Wawry mamy głównie „bezsensowne ataki” i „przerażające straty” pułków Armii Południowej.

Wystarczy póki co, daję Wam trochę wytchnienia.
Teufel20
Jestem zupełnie zielony w temacie, jakkolwiek książki Wawro wypełniają niewątpliwie kolejne białe plamy w polskojęzycznej historiografii wojskowości, nie licząc pozycji przedmówcy oraz paru wątpliwej jakości książek z serii Historyczne Bitwy. Waham się nad obiema pozycjami, perspektywa skali mi odpowiada, jakkolwiek chciałbym przeczytać obiektywną opinię, czy odtworzą one rzeczywisty przebieg konfliktu. Stonewall wskazuje na germanofilię autora, jakkolwiek o ile wiem, Austriacy nie wygrali żadnecznego znaczącego konfliktu zbrojnego od 1789r. do 1866r. (napoleoniad nie ujmuję, bowiem siła koalicji była miażdżąca). Jak to jest Panowie? smile.gif
Morgenes
Przyłączam się do pytania. Czy pomimo opisanych wątpliwości warto kupić obie pozycje?
7799
Tak jak napisałem wcześniej, warto, choćby z tego względu, że opisuje wszystkie teatry wojny 1866. O Lissie jest tylko jedno zdanie, ale mamy HB-ka o tym starciu. Oprócz tego jest również książka kolegi Stonewall'a, w której opis bitwy pod Nachodem jest dużo lepszy.
Autor ma jednak irytujący styl pisarski o czym wspominałem. Spoglądając na garnizony pułków austriackich i ich narodowości łatwo zauważyć, że Wawro często "dodaje" jakiś naród do danego pułku.
To nie jest dogłębna analiza działań wojennych a'la Friedrich, Kukiel, Bielecki czy Malicki (opis planów wojennych obu stron w "Jenie" baaardzo szczegółowy).
Dobry wstęp, później dobrze byłoby wydać jakieś opracowanie z początku XX wieku.


Teufel mylisz się smile.gif . Marszałek Radetzky (tak, tak ten od Marszu) w latach 1848-1849 spuścił taki łomot Piemontczykom, że można się zastanawiać czy osiągnięcia C-K monarchii w czasie bitew na terenie Galicji lub bitew nad Isonzo mogą się z tym równać.
Stonewall
Szanowni Przedmówcy!
Zawsze trzeba od czegoś zacząć. Ja sam swoją przygodę z Einigungskriege zaczynałem właśnie od prac Geoffreya Wawry. Autor potrafił zainteresować mnie tą epoką. Potem były lektury kolejne. Myślę, że możecie zainwestować w polską edycję jego książek.

Co do zwycięstw Austrii, to wygrała ona w pojedynkę wojnę w Italii w latach 1848–1849, a miała wtedy przeciwko sobie w zasadzie całe Włochy, a i niewiele brakowało, żeby przeciwko Rakuszanom nie wyruszyła jeszcze Francja. Na Węgrzech miała ona już rosyjskiego sojusznika, choć ten w miarę możliwości starał się unikać walki, a jej ciężar przenosić na cesarskich. W roku 1850 Austria pokonała Prusaków bez wystrzału, koncentrując własne wojska nad śląską granicą. Co prawda, Rosjanie też się wtedy mobilizowali. Skutkiem „wojny bez wystrzału” okazał się upadek Unii Erfurckiej, czyli pierwszej próby zjednoczenia Niemiec pod egidą Prus. W roku 1864 doszło do wspólnego zwycięstwa Austrii i Prus nad Danią. Pamiętać przy tym należy, że w zasadzie obydwie armie biły się wówczas oddzielnie. Prusaków na początku spotkało niepowodzenie. To Austriacy samodzielnie zmusili Skandynawów do opuszczenia pogranicznej linii fortyfikacyjnej, tzw. Danewerke. Następnie na Jutlandii, gdzie toczono gros walk, rozdzielono strefy działań. Prusacy zajęli się wschodem półwyspu, Rakuszanie zachodem. Obie armie odniosły sukces.
Krzysztof M.
Jestem pod wrażeniem - bili Włochów, Duńczyków (nie sami) i Węgrów (też nie sami). No no wink.gif
Moim zdaniem podane przykłady tych świetnych zwycięstw nie tylko nie obalają wątpliwości kolegi Teufela, ale wręcz je potwierdzają...
Teufel20
QUOTE(7799 @ 12/01/2015, 20:58)
Teufel mylisz się  smile.gif . Marszałek Radetzky (tak, tak ten od Marszu) w latach 1848-1849 spuścił taki łomot Piemontczykom, że można się zastanawiać czy osiągnięcia C-K monarchii w czasie bitew na terenie Galicji lub bitew nad Isonzo mogą się z tym równać.
*



Miałem na myśli znaczący konflikt, co zresztą napisałem, a nie starcie z krajem o kilkunastokrotnie mniejszej powierzchni i ludności wink.gif
Zulu Gula
QUOTE(Krzysztof M. @ 12/01/2015, 21:11)
Jestem pod wrażeniem - bili Włochów, Duńczyków (nie sami) i Węgrów (też nie sami). No no wink.gif
Moim zdaniem podane przykłady tych świetnych zwycięstw nie tylko nie obalają wątpliwości kolegi Teufela, ale wręcz je potwierdzają...
*



Kolega Teufel20 pisał o znaczących konfliktach. Co z tego że Radetzky spuścił łomot Piemontczykom, jak 11 lat później Jego Cesarska Mość dostał taki sam łomot od Napoleonidy, ze wsparciem owych skopanych Piemontczyków. A wśród wygranych bitew w Czechach świeci tylko jedna: Trautenau, który Austriacy wygrali kosztem katastrofalnych strat. Pozostałe przegrywali koncertowo nawet, mimo że Prusakom plątały się nogi i harmaty za plecami.

Nie ma co przesadzać z tą wspaniałością armii habsburskiej.
Stonewall
Krzysztofie!
2 lutego 1864 roku wojska pruskie doznają porażki pod Missunde. Jej największym bohaterem ze strony pruskiej okazuje się major von Jena, niedawny jeszcze oficer austriacki, odznaczony za Solferino. Nazajutrz Rakuszanie zwyciężają Skandynawów pod Ober-Selk, przez co Duńczycy wycofują się z linii obrony, jaką w Danii powszechnie uważano za nie do sforsowania. Do zwycięstwa potrzebowano: batalionu czeskich strzelców, dwóch baonów galicyjskich piechurów, tyleż batalionów piechoty górnowęgierskiej i niewielkiego zgrupowania artylerii pod kapitanem Modrzyckim, obsługującego nowy model dział, wprowadzony do służby przed rokiem.

W roku 1848 Austria miała przeciwko sobie: radykalną rewolucję w Wenecji, swoich niedawnych włoskich żołnierzy, żołnierzy węgierskich odmawiających walki z Włochami i żądających powrotu do domów, armię Piemontu (w tym doborową francuskojęzyczną brygadę Sabaudia – armie włoskie to nie tylko Włosi), armię papieską i papieskie błogosławieństwo dla idących bić się o zjednoczenie Włoch, wojska toskańskie, wojska mniejszych państw włoskich, tysiące ochotników z Królestwa Obojga Sycylii, a także rządy Francji i Wielkiej Brytanii. W czerwcu 1848 Radetzky musiał przeprowadzić taką operację, aby zwyciężyć połączone siły włoskie zanim do Italii wkroczy armia francuska, a przecież twierdze padały, a i w otwartym polu cesarscy ponosili porażki. Pierwsza Custoza to bitwa zapomniana, a szkoda, bo wtedy ważyły się losy monarchii.

Prusy? No to im się przyjrzyjmy. W roku 1813 zwyciężają Francję Napoleona I – nie same. W roku 1815 znów zwyciężają Francję Napoleona I – nie same. W roku 1864 zwyciężają Danię – nie same. W roku 1866 zwyciężają Austrię – nie same. W latach 1870–1871 zwyciężają Francję – nie same. W czasie I i II wojny światowej zjednoczone Niemcy walczą w koalicjach. W roku 1806 Prusy poszły na wojnę same i sromotnie przegrały. Odtąd jak ognia unikały walki w osamotnieniu. Prusacy chodzili już na wojny tylko w koalicjach.
Zulu Gula
To tylko świadczy o mądrości Ottona. Z Danią Prusy poradziłyby sobie bez problemu.
Z Austrią, wspomaganą zresztą przez Sasów i kontyngent z Rzeszy, też, bo zanim chłopaki z Włoch by przylazły na piechotę, to już byłoby po zawodach.

Z Francją - słusznie, nie wygraliby być może sami, ale też nie porównujmy Francji i Prus z Austrią i Piemontem.
Stonewall
Drodzy Forumowicze!
W roku 1850 Prusy zostały same i wtedy położyły uszy po sobie. Samotnej walki Prusacy nie podjęli, poddali się bez wystrzału.

W roku 1866 Włosi nie musieli przychodzić do Czech, wystarczyło że wiązali dużą część armii austriackiej w Veneto i Tyrolu Poludniowym. I jak się Prusy Włochom odwdzięczyły? Zawarły separatystyczny pokój, zostawiając Italię na lodzie. Tymczasem Włosi musieli zmagać się z niepokojami na południu. Do tłumienia powstania na Sycylii wysłano 80 tysięcy żołnierzy, czyli więcej niż walczyło pod Custozą. Mając pokój z Prusami Austriacy ściągnęli siły znad Dunaju i zatrzymali ofensywę włoską z grubsza w pobliżu dzisiejszych zachodnich rubieży Słowenii. Włochy dostały Wenecję, którą Austriacy byli im skłonni oddać jeszcze przed Custozą. Austriacy bowiem mieli inną kombinację: dajemy Włochom Wenecję, a księciu Humbertowi, wodzowi spod Villafranci i następcy tronu, arcyksiężniczkę Matyldę za żonę. Łączymy Włochy z Austrią małżeństwem dynastycznym i nadal na nie wpływamy, a przecież Wiktorowi Emanuelowi II i Garibaldiemu marzyła się nie tylko Wenecja, ale także Trydent, Gorycja, Friul, Istria i Dalmacja.
7799
Teufel według Ciebie "czworobok twierdz" w latach 1848-1849 to nic nieznaczący konflikt? Tak jak napisał Stonewall, gdyby Austria przegrała wtedy jej losy potoczyły by się zupełnie inaczej. Rosjanie oczywiście oddali im wielką przysługę zgniatając Węgrów.

Zulu Gula to nie ja przesadzam w ocenie Armii Monarchii Naddunajskiej, tylko Wawro prowadzi swoją życiową misję.
Czy opłacałoby się kupić "Mad Catastrophe"(brak literatury rosyjskiej poza tłumaczeniami na angielski, nie mówię już o węgierskiej czy polskiej) tegoż autora o roku 1914? Oczywiście, że nie strata czasu i pieniędzy, w Polsce wiele napisano na ten temat.

Jeśli masz do wyboru Digby Smitha i Kukiela o 1812 bierzesz tego drugiego. Smith zaczyna książkę od tezy "Napoleon był szalony idąc na Rosję". Wawro też bierze na tablicę pewną tezę i mieli ją później przez całą książkę.
Choćby bitwa pod Skalicami. Omawiając rozmieszczenie wojsk dokonanych przez Benedeka, które uznaje za korzystne, koniec końców i tak przypisuje porażkę Benedekowi, bo opuścił teren przed zbliżeniem się wojsk pruskich do pozycji austriackich.
Zulu Gula
QUOTE(7799 @ 12/01/2015, 22:30)
Teufel według Ciebie "czworobok twierdz" w latach 1848-1849 to nic nieznaczący konflikt? Tak jak napisał Stonewall, gdyby Austria przegrała wtedy jej losy potoczyły by się zupełnie inaczej. Rosjanie oczywiście oddali im wielką przysługę zgniatając Węgrów.

Zulu Gula to nie ja przesadzam w ocenie Armii Monarchii Naddunajskiej, tylko Wawro prowadzi swoją życiową misję.
Czy opłacałoby się kupić "Mad Catastrophe"(brak literatury rosyjskiej poza tłumaczeniami na angielski, nie mówię już o węgierskiej czy polskiej) tegoż autora o roku 1914? Oczywiście, że nie strata czasu i pieniędzy, w Polsce wiele napisano na ten temat.

Jeśli masz do wyboru Digby Smitha i Kukiela o 1812 bierzesz tego drugiego. Smith zaczyna książkę od tezy "Napoleon był szalony idąc na Rosję". Wawro też bierze na tablicę pewną tezę i mieli ją później przez całą książkę.
Choćby bitwa pod Skalicami. Omawiając rozmieszczenie wojsk dokonanych przez Benedeka, które uznaje za korzystne, koniec końców i tak przypisuje porażkę Benedekowi, bo opuścił teren przed zbliżeniem się wojsk pruskich do pozycji austriackich.
*



Za to Kukiel się aż rozpływał.
Mam ściągnięte z sieci oficjalne historie pruską i austriacką wojny w Czechach.
Jak na moje potrzeby wystarczy. A i jeszcze mam Quintina Barry'ego, ale jakoś mnie to nie nęci.
Pana Wawro może przejrzę.

QUOTE
Omawiając rozmieszczenie wojsk dokonanych przez Benedeka, które uznaje za korzystne, koniec końców i tak przypisuje porażkę Benedekowi, bo opuścił teren przed zbliżeniem się wojsk pruskich do pozycji austriackich.


A co to miało do rzeczy?
Bo ja tego zarzutu nie rozumiem. Był dowódca korpusu?
Czy chodziło o współdziałanie dwóch korpusów? Szczerze to Skalic jeszcze nie analizowałem.
Santa
Bardzo zacnie Panowie, że taka dyskusja na poziomie. Chciałbym podziękować Stonewallowi za niezwykle merytoryczną krytykę dzieł Wawro, aż miło się czyta. Oby więcej takich wypowiedzi i rzecz jasna, nie tylko z jego strony.

Z tego co widzę autor pisze pod tezę, a takie książki bywają szczególnie denerwujące, zwłaszcza dla osób poczajonych w temacie. Niemniej ze względu na brak pozycji z tej dziedziny, jak również niezły język i pewne zalety, o których wspominają krytycy sięgnę po to dziełko. Wydaje mi się, że wielu z nas jest na tyle świadomymi czytelnikami, że jest w stanie zorientować się, gdzie autor forsuje na siłę swoje koncepcje, a gdzie ma rację. Poza tym każda kontrowersyjna praca pobudza do własnych badań i przemyśleń, więc w tym wypadku może to być zaletą.

Z tego co pamiętam z lektury angielskiej wersji Wawro przedstawił on dość ciekawy opis armii obu stron (mimo, że Francuzi są faktycznie odmalowanie w ciemnych barwach). Plusem jest też ciskanie po pruskich dowódcach, albowiem Moltke wcale nie jest taki genialny (przynajmniej w tej pracy), jak to się zazwyczaj przedstawia.

Wracając jednak do tematów wojen XIX wieku myślę, że jednak armia pruska zaliczyła nieco więcej sukcesów niż Austriacy w tymże stuleciu, a doliczanie sojuszników z państw niemieckich w 1870 r. jest troszkę na siłę. Na takiej zasadzie Francuzi nie odnieśli sami żadnego sukcesu za I Cesarstwa, gdyż też zawsze mieli sojuszników, nawet w kampanii 1805 r. o późniejszych nie wspominając. Jakkolwiek rozumiem pojedyncze sukcesy Austriaków w 1864 r., to chyba i bez nich Prusy dałyby radę. Twierdzenie, że Austriacy sforsowali linię umocnień, które Duńczycy uważali za niemożliwe do zdobycia nie jest w tym wypadku argumentem na rzecz tezy, że takie były. Z tego co pamiętam podobnie mówiono o wielu pasach fortyfikacji, podobnie jak wiele terenów, było "obszarami nie do przejścia". Słabą stroną Austriaków było zazwyczaj wyższe dowództwo i tutaj sprawa jest raczej nie do obrony. Co nie znaczy, że trzeba kopać leżącego, jak to się robi (wg Stonewalla) z Benedekiem.
Zulu Gula
Słabą stroną Austriaków w 1866 była taktyka. Zwłaszcza na początku. I wyższe dowództwo też - a to w porównaniu do pruskiego wynalazku trzech armii.
W 1859 słabą stroną Austriaków była taktyka i wyższe dowództwo. Wobec energicznego działania napoleońskich marszałków.

Jak widać dwa razy to samo.
7799
Zulu Gula
Nie zgodzę się by Kukiel się rozpływał. Nie ma pomstowań na Schwarzenberga, by dostatecznie nie wspomagał Reyniera, mamy krytyczną analizę manewru wileńskiego gdzie Cesarzowi nie udało się złapać kontaktu z Barclayem czy szerokie omówienie za i przeciw wyruszania ze Smoleńska.

Mógłbyś mi przybliżyć nieco "Road to Koniggratz" Barry'ego? Widzę, że obficie czerpie z samego Moltkego, historii oficjalnej i brak tam źródeł.

Odnośnie Skalic dotyczyło to zajęcia pozycji obronnych przez VIII Korpus Leopolda. Przed południem czołówki pruskiego Korpusu zbliżały się do pozycji Austriaków. Benedek uważał, że bitwy nie będzie, gdyż Prusacy nie będą chcieli atakować. Odjechał a niedługo później 2 brygady bez rozkazów rzuciły się na Prusaków.
Stonewall
Szanowni Przedmówcy!
Węgierska książka o Galicji w roku 1914 znajduje się w planach wydawniczych NapoleonaV, więc jest kolejny dowód na to, aby prace przezeń wydawane kupować. Jeśli będą chętni, to oficjalna pruska i austriacka historia zmagań roku 1866 też może zostać u nas opublikowana, choć bardziej oryginalnie byłoby postawić na włoską. Armia italska to u nas „biała plama”, o czym też świadczą posty powyższe. Akurat na tym odcinku oświęcimski wydawca też chce wyjść naprzeciw oczekiwaniom polskiego czytelnika, choć póki co tylko dla bardziej nośnej epoki Mussoliniego. W każdym razie warto to uczynić. Przypomnę, że w przedwojennej pracy Ottona Laskowskiego i Stanisława Płoskiego o roku 1859 w rozdziale poświęconym armiom przeciwników wojska piemonckie zostały skwitowane jednym niedużym akapitem.
Zulu Gula
QUOTE(7799 @ 12/01/2015, 22:59)
Nie zgodzę się by Kukiel się rozpływał. Nie ma pomstowań na Schwarzenberga, by dostatecznie nie wspomagał Reyniera, mamy krytyczną analizę manewru wileńskiego gdzie Cesarzowi nie udało się złapać kontaktu z Barclayem czy szerokie omówienie za i przeciw wyruszania ze Smoleńska.

Mógłbyś mi przybliżyć nieco "Road to Koniggratz" Barry'ego? Widzę, że obficie czerpie z samego Moltkego, historii oficjalnej i brak tam źródeł.
*



Obiecuje popatrzeć jutro.
Jeszcze tego nie czytałem.
Tyle, co widziałem, to Nachod jest opisany nijak.
Santa
QUOTE
Armia italska to u nas „biała plama”, o czym też świadczą posty powyższe. Akurat na tym odcinku oświęcimski wydawca też chce wyjść naprzeciw oczekiwaniom polskiego czytelnika, choć póki co tylko dla bardziej nośnej epoki Mussoliniego. W każdym razie warto to uczynić. Przypomnę, że w przedwojennej pracy Ottona Laskowskiego i Stanisława Płoskiego o roku 1859 w rozdziale poświęconym armiom przeciwników wojska piemonckie zostały skwitowane jednym niedużym akapitem.


Tutaj pełna zgoda, podobnie jak o Austriakach, należałoby coś wydać/przeczytać. Tyle tylko, że łatwo przy pisaniu takiej pracy odbić w drugą stronę i popaść w zachwyt nad przedmiotem badań.
Archanioł
Bardzo ciekawa, merytoryczna dyskusja. Pozwolę sobie wtrąci przysłowiowe "trzy grosze".
Z faktu, że ktoś sprawdził się jako dowódca związku taktycznego (korpusu) nie można wyprowadzić wniosku, że musi równie dobrze radzić sobie w prowadzeniu związku operacyjnego (armii). Benedek nie sprawdził się jako dowódca armii. Przeciwko 2 Armii pruskiej wysłał dwa zmęczone marszami w fatalnych warunkach korpusy. Postawił jeszcze niewykonalne zadania. Straż przednia VI Korpusu nie mogła zatrzymać Prusaków. Ramming prawidłowo zareagował, próbując odzyskać przełęcz w Nachodzie. Tylko tak mógł zatrzymać zejście pruskich wojsk.
Krzysztof M.
Pamiętajmy również o wiekopomnym zwycięstwie austriackim pod Gdowem wink.gif (1846)

ok. koniec wyzłośliwiania się na temat armii naddunajskiej.

Stonewall
Drodzy Forumowicze!
Skoro oficyna NapoleonV zaistniała już jako publikująca dzieła poświęcone wojnom dawnej Austrii, bo przecież trzeba pamiętać także chociażby o pracy Franza Szabo, to myślę, że warto cykl ów kontynuować. Tym samym daję wydawnictwu pod rozwagę publikację książki profesora László Benczego o wydarzeniach w Bośni i Hercegowinie w roku 1878. Książka ta została napisana przez osobę łączącą warsztat historyka z okiem zawodowego wojskowego. Kiedy USA zainteresowały się owym obszarem w związku z wojną domową w Jugosławii i wynikła konieczność wysłania wojsk amerykańskich na te ziemie, wtedy celem rozpoznania owego terytorium pomyślano o znalezieniu w Europie książki, która opisywałaby udaną interwencję zbrojną w Bośni i Hercegowinie. Wybór padł na dzieło Benczego, napisane w hermetycznym języku węgierskim. Wybór nie był przypadkowy – z tekstu aż bije, że tworzył go wojskowy. Czytałem amerykańską edycję pracy pułkownika z Budapesztu i w pełni mogę ją polecić. Tytuł angielski dzieła to „The Occupation of Bosnia and Herzegovina in 1878”.
Zulu Gula
QUOTE(Krzysztof M. @ 13/01/2015, 7:54)
Pamiętajmy również o wiekopomnym zwycięstwie austriackim pod Gdowem wink.gif (1846)

ok. koniec wyzłośliwiania się na temat armii naddunajskiej.
*



Ja się złośliwiłem odnośnie armii pruskiej, której plątały się nogi i artyleria za plecami. Ani mi w głowie śmiać się z doskonałej artylerii austriackiej.

QUOTE(7799)
Mógłbyś mi przybliżyć nieco "Road to Koniggratz" Barry'ego? Widzę, że obficie czerpie z samego Moltkego, historii oficjalnej i brak tam źródeł.


Z ciekawych rzeczy w bibliografii są listy księcia Hohenloe odnośnie różnych broni (Listy o kawalerii, piechocie, artylerii, strategii), praca Teodora Fontane (znacznie mniej konkretna niż austriacka oficjalna historia) i np. praca "The military gegacy of civil war" autorstwa Pana Jaya Luvaasa. Do źródeł można byłoby zaliczyć korespondencję Moltkego. Nie ma np. rosyjskiej (wydanej w Petersburgu w 1895) pracy Srażenije pri Nachodie, napakowanej danymi jak makowiec rodzynkami.

Po zakupie tej pracy dwa tomy o 1870-71 autorstwa Pana Barry sobie odpuściłem.
Stonewall
Szanowni Przedmówcy!
Książki Quintina Barrego cechują się tym, że autor stara się w miarę możliwości wykorzystać całą anglojęzyczną literaturę przedmiotu, co – jak wiadomo – nie zawsze się udawało Wawrze. Inna sprawa, że digitalizacja przez ostatnie 20 lat mocno posunęła się do przodu, więc i zwiększył się dostęp do literatury, jak też zakres wiedzy, że tytuł taki a taki ongiś wyszedł też w języku angielskim. Barry to autor korzystający z dobrodziejstwa wspomnianych dwóch dekad. Z pewnością jego książka o roku 1866 w pewnych aspektach jest bardziej szczegółowa od dzieła pana Geoffreya. Przedstawia m.in. dosyć dokładnie działania wojenne na zachodzie Niemiec, w których przecież partycypowała chociażby część pułków poznańskich. Autor ów obok książek o wojnach z lat 1866–1871 napisał również pracę o zmaganiach rosyjsko–tureckich z końca ósmej dekady XIX wieku.

Odnośnie tej ostatniej warto zastanowić się nad publikacją dzieł dotyczących frontu kaukaskiego, u nas zdecydowanie mniej znanego, niż zmagania pod Plewną i na Szypce. Idąc śladem dotychczasowego doboru przez wydawnictwo kolejnych punktów własnego planu wydawniczego, warto odwrócić wzrok od Archive.org, lecz skierować się w stronę Runivers.ru. Wydawca znajdzie tam szereg cennych prac wartych spopularyzowania i u nas. Kwestia licencji odpada, trzeba tylko postawić na właściwe dzieła. Wspomniany front kaukaski jest tam bogato reprezentowany, a znajdują się tam tak szczegółowe opracowania, jak np. kilkusetstronicowa monografia nocnego szturmu na Kars, uwieńczonego zdobyciem tureckiej twierdzy. Warto też się zastanowić nad ewentualnym wznowieniem nad Wisłą pracy zbiorowej pod redakcją Rostunowa, będącej pokłosiem setnej rocznicy zmagań rosyjsko-tureckich. To kompletna historia owej wojny, uwzględniająca wszystkie teatry działań wojsk carskich, ukazująca także detale organizacji i uzbrojenia obu stron.

Wracając do tematu oficjalnych historii wojny roku 1866, zainteresowani mogą sięgnąć nie tylko po rzeczy włoskie, pruskie i austriackie. Istnieją też oficjalne historie: saska i bawarska.
kirow
Zgrabnie napisana przekrojówka gdyż styl autora jest ciekawy i czyta się to gładko. Nawet jak na taką syntezę uderzają jednak pewne braki.

Przede wszystkim walki w Niemczech opisane są w telegraficznym skrócie, a i to tylko do upadku Hanoweru. Dalej nie ma praktycznie niczego. Dziwny jest też brak rozdziału o organizacji walczących armii dlatego też ile np. brygad miał korpus austriacki to trzeba już dedukować samemu. Nic nie ma o uzbrojeniu artylerii i dopiero pod Sadową pojawia się jedno zdanie, że austriackie działa były lepsze,ale dlaczego nie bardzo wiadomo.

Pojawia się zaś kwestia taktyki piechoty z podaniem ciekawych przykładów z wojny duńskiej. Kawalerii już brak.

Nie ma też szerszego spojrzenia w sensie strategicznym choć ciekawa jest informacja, że Prusy miały na głównym froncie 4 armie, ale ta na Górnym Śląsku szybki ginie z kart książki. Zaś Austria też miała jakieś wojska w Krakowie do osłony Galicji tym bardziej, że Rosja mobilizowała 2 korpusy w Warszawie i obawiano się jej interwencji.

Sam Moltke bynajmniej nie jest przedstawiony jako nieomylny bóg wojny, zaś Benedek miał wtedy świetną opinię. Według Prusaków taki dowódca nie będzie na nich biernie czekał.

Niestety omylili się gdyż właśnie Benedeka podaje się jako klasyczny przykład znanego w historii wojskowości pojęcia „syndrom dowódcy batalionu”. Całkowicie oddawał inicjatywę przeciwnikowi okopując się w Ołomuńcu, a I korpus wysunął na zachód na wyraźne żądanie samego cesarza aby ułatwić odwrót Sasów. Wiadomo zaś, że błąd w początkowym rozstawieniu wojsk jest praktycznie nie do naprawienia.

Sam opis Sadowy ciekawy, dużo miejsca poświęcono też możliwości jaką proponowali różni generałowie austriaccy przeprowadzenia ataku na słabszego początkowo przeciwnika. Co zrobił Benedek – ano nic. Skrzydła saskiego też nie zabezpieczył. Przegrał więc bitwę, a w efekcie i wojnę. Trudno jednak obronić takiego wodza choć nikt nie twierdzi, że był idiotą.

Szkoda, że autor nie rozważył innych możliwości w zakresie samego planowania austriackiego. Rzeczywiście Benedek miał być specjalistą od frontu włoskiego, ale w Czechach tylko manewr mógł go uratować nie zaś bierne czekanie.

Z kolei opis Custozzy to niestety groch z kapustą. Trudno wyrobić sobie jakiś pogląd na przebieg tego starcia. Nie wiadomo co robiły całe dywizje i brygady w pewnych fragmentach bitwy. To nie czasy starożytne gdzie brak źródeł. Co prawda autor zapewne zdając sobie z tego sprawę niejako się usprawiedliwia. Po pierwsze nie uzyskał dostępu do archiwum włoskiej armii co podobno jest niezwykle trudne.

Po drugie zaś sama bitwa miała być niezwykle chaotyczna czego nie sposób już przyjąć. Przecież o wielu innych operacjach wojennych można powiedzieć to samo.

Szkoda, że nie wspomniał też o pewnej oczywistej tezie choć taką decyzje zapewne musiałby podjąć cesarz. Jeśli i tak Wenecję spisano na straty to dlaczego gros armii południowej nie rzucono do Czech, a we Włoszech ograniczając się jedynie do opóźniania. Szeroko bowiem autor pisze o niedomaganiach włoskich wojsk i trudnym terenie. Konieczność forsowania rzek i bagien nigdy nie stanowiła łatwego zagadnienia. Przedmiotową prowincję i tak stracono, a Custozza niewiele dała.

Nikt też chyba wtedy w Wiedniu o tym nie pomyślał. Pewnie dlatego skopiowano ten sam błąd w 1914 roku.

Reasumując bardzo potrzebna synteza gdyż oficjalne historie wojny to już zupełnie inna lektura i odmienny target. Zdecydowanie polecam.

Stonewall
Drodzy Forumowicze!
Kilka uwag do wypowiedzi mojego przedmówcy.

Po pierwsze – austriackie korpusy. Armia Północna wystawiła korpusy złożone z czterech brygad piechoty, gdy w Armii Południowej korpusy liczyły trzy piechotne brygady. W ramach tej pierwszej istniał wzmocniony I korpus o pięciu brygadach. Korpusy z Północy dysponowały też siłami konnymi, obejmującymi jeden pułk. Konnica armii Benedeka, nie wchodząca w skład owych korpusów, zgrupowana została w dywizje; jazda armii Albrechta w samodzielne brygady. Standardowo austriacka brygada piechoty liczyła siedem batalionów, w tym jeden strzelecki. Bataliony te u początku wojny oscylowały w granicach 1000 ludzi, lecz z uwagi na rozmaite problemy w okresie mobilizacji ich liczebność względem siebie mogła się znacząco różnić. Każdej brygadzie piechoty towarzyszyła bateria dział, a każdemu korpusowi osobna kompania sanitarna, jak też pododdziały inżynieryjne. Każdy z pułków piechoty dysponował przy tym własnym pododdziałem sanitarnym i inżynieryjnym, niezależnym do tych wspomnianych wyżej. Tyle tytułem wstępu.

Po drugie – kawaleria w książkach Wawry. Pan Geoffrey reprezentuje typową dla historiografii amerykańskiej ignorancję w kwestii użycia wojsk konnych na polach bitewnych II połowy XIX wieku. Tymczasem wojna roku 1866 stanowi przedmiot starego sporu między zwolennikami tezy o istnieniu w tym okresie znaczenia konnicy jako siły przełamującej i ich adwersarzami, utrzymującymi, że to znaczenie utraciła ona już wcześniej. Wawro nad tym problemem nie pochyla się, z góry zakładając, że rację mieli ci drudzy. Na potwierdzenie własnego punktu widzenia przywołuje poranne walki pod Villafrancą. Czyni jednak przy tym wiele błędów, wyraźnie nie odróżniając tych bojów od walk toczonych porą popołudniową. Poza Villafrancą kawaleria w książce Wawry prawie w ogóle nie istnieje, a jeśli już to ociera się ona tam niemal o mit (np. kwestia kapitulacji pewnego austriackiego batalionu przed pruskimi huzarami w bitwie pod Königgrätz). Tymczasem warto bliżej przyjrzeć się działaniom wojsk konnych we wszystkich bataliach roku 1866. To ciekawy temat, a do dziś wspomniany wyżej spór nie został rozstrzygnięty.

Po trzecie – austriackie działa. Sprawa nie jest taka prosta, a wyższość rakuskiej artylerii nad pruską w moim odczuciu jest mocno problematyczna. Ten temat ma swoją polskojęzyczną literaturę. Odsyłam w pierwszej kolejności do książki Łukasza Chrzanowskiego o artylerii austriackiej w latach 1860–1890. Znajdziecie w niej odniesienia także do naszego piśmiennictwa wojskowego z okresu II Reczypospolitej. Jako punkt wyjścia do dalszych rozważań proponuję fakt, iż pod Königgrätz Austria utraciła aż 184 działa, gdy pod Custozą sama zdobyła na Włochach raptem 14 sztuk broni artyleryjskiej.

Po czwarte – Königgrätz, Benedek, zabezpieczenie austriackich skrzydeł i rojenia co poniektórych dowódców cesarskich o zwrocie zaczepnym. Sęk w tym, że prawe (newralgiczne) skrzydło zostało zabezpieczone umocnieniami polowymi. W poprzek późniejszego uderzenia armii księcia Fryderyka Wilhelma, które zadało Austriakom śmiercionośny cios, biegła linia polowych umocnień. Tym samym kierunek decydującego ataku pruskiego został osłonięty. Panowie dowódcy z IV korpusu marzyli jednak o zwrocie zaczepnym i gonieniu pruskich wojsk księcia Fryderyka Karola, zupełnie ignorując możliwość wyjścia im na tyły sił pierwszego z Fryderyków. Umocnienia opuszczono, wykonano zwrot o 90 stopni i pomaszerowano na las Svíb, gdzie w cząstkowych atakach wytracono siły korpusu. Manewr ów nie został z Benedekiem uzgodniony. Sam las zajęto po paru godzinach zaciętych walk i to dopiero wobec nadejścia posiłków z II korpusu. Panowie dowódcy zapłacili za to własną krwią. Komendant IV korpusu utracił stopę, szef sztabu został ciężko ranny, a zastępca szefa poległ. Potem ci, dla których los okazał się łaskawszy, w raportach i pamiętnikach snuli wizję wielkiego uderzenia, które miało złamać armię Fryderyka Karola, ale nie złamało z winy Benedeka. Panowie marzyli o zwinięciu pozycji całej armii, gdy nie potrafili dać rady jednej dywizji nieprzyjacielskiej i zająć niewielkiego lasu, który początkowo był uparcie szturmowany z jednego tylko narożnika. Las otoczono z trzech stron dopiero po nadejściu dwóch brygad z II korpusu, pierwsze skoordynowane natarcie poszło na Svíb w trzy godziny od rozpoczęcia walk o las. Jak ci ludzie wyobrażali sobie zwinięcie pozycji całej pruskiej armii? Oni nie potrafili poprawnie manewrować nawet na niedużym obszarze. Tymczasem Wawro poddał się ich wizji i pojechał po Benedeku, gdy tymczasem to Benedek był wojennym praktykiem, a nie cytowany po wielokroć przez amerykańskiego historyka kapitan Ludwik Sembratowicz, który na skutek wyeliminowania z walki pułkowników został nieoczekiwanie na trzy tygodnie szefem sztabu korpusu. Sembratowicz nigdy dotąd niczym nie dowodził poza trwającym kwartał komenderowaniem kompanią piechoty. Jego jedyne przed rokiem 1866 doświadczenie bojowe stanowiły drobne utarczki z garybaldyjskimi strzelcami alpejskimi. Svíb zdobyto, ale na tyłach zostawiono tylko niewielkie siły, bez wzajemnej asekuracji rozrzucone w terenie. Fryderyk Wilhelm nadciągnął w momencie, gdy ruszało na ów las pierwsze skoordynowane uderzenie rakuskie. Przyszedł i zwinął Austriakom te wszystkie tyłowe oddziały. Jak im miał nie zwinąć, gdy batalion Galicjan z 40 pułku stał w odległości 1 kilometra od najbliższego batalionu własnego, a przed sobą miał całą pruską dywizję jazdy. Rowy strzeleckie po obu stronach Chlumu stały puste, a na redutach nie stały żadne działa. W samym Chlumie stał węgierski pułk, który się poddał, a za niedługo jego żołnierze jako sojusznicy Prus będą maszerować na Morawy. Na gwałt z innego sektora bitewnego pola ściągnięto pod Chlum jedną baterię konną, której granaty bez eksplozji lądowały w mokrym od deszczu terenie. Pruska piechota podeszła, wystrzelała co trzecią osobę obsługi i połowę koni. Reszta artylerzystów dała drapaka, ale siedmiu z ośmiu dział nie odholowano. Z jedną armatą odjechał z placu tylko jeden wóz z amunicją, na którym ratował się jedyny ocalały oficer. To była ta słynna „Bateria Śmierci”, uwieczniona na okładce polskiego wydania dzieła Wawry. Prusacy znaleźli siły i na to, aby zająć Chlum, jak też na to, aby odbić Svíb. Z Svíbu rejterowano co prędzej; kto nie uciekł, tego brano do niewoli. To już nie były zorganizowane bataliony. Kapitulowały grupy rozbitków pochodzące ze wszystkich pułków walczących o las. Umocnienia spod Chlumu Prusacy wykorzystali na własną korzyść, w oparciu o nie odpierając rakuskie próby odzyskania owej miejscowości. Nie twierdzę, że Benedek dałby Austrii zwycięstwo na kenigreckich polach, ale trzymanie się jego wytycznych z pewnością nie byłoby gorsze od tego, co i tak cesarskich na tych polach spotkało. Myślę przy tym, że rozmiary przegranej mogły okazać się dużo mniejsze, a tym samym i dyplomacja rakuska zyskałaby szersze pole popisu i możliwość neutralizowania wroga na inne sposoby. Benedek nie zrobił nic? A co zrobili jego generałowie? Po prostu po raz kolejny w tej wojnie z kretesem przegrali dużą bitwę. Jak zwykle przy tym wyłamując się spod rozkazów Bendeka.

Po piąte – Custoza (Custozza to niemiecka transkrypcja owej nazwy geograficznej). Chaos nie tyle panował na polu bitwy, co w głowie autora książki. Po prostu Wawro nie ogarnął tematu, a tłumaczenia z rzymskim archiwum niczego tu nie bronią. Pan Geoffrey dysponował bowiem szczegółowym opracowaniem wojny włosko–austriackiej, jakie opracował italski sztab generalny. Widać albo wiele z tego nie rozumiał, albo wiele nie przeczytał. Sposób wykorzystania austriackich archiwaliów odnośnie bitwy z 24 czerwca świadczy o niezrozumieniu owych materiałów. Tym samym to, co zdaniem anglojęzycznych recenzentów książki miało stanowić atut pracy Wawry, czyli opis mało znanej w Ameryce i Anglii bitwy pod Custozą, w istocie okazało się niepowodzeniem, gdyż pan Geoffrey po prostu własnymi wywodami częstokroć wprowadza czytelników w błąd.
emigrant
QUOTE(7799)
Skłonność do przesady to kolejna rzecz. Dowódcy podejmują decyzje błyskotliwe albo całkowicie błędne zasługujące na zjechanie ich od góry do dołu. Choćby arcyksiążę Albrecht za działania pod Custozzą.
Ilekroć Wawro analizuje alternatywny bieg działań od razu ma przed oczami całkowite załamanie wroga (Włosi po Custozzy, Prusacy w czasie bitwy pod Koniggratzem).

Zapewne 95 procent osób zainteresowanych C-K wojskowością czy monarchią A-W po raz pierwszy zetknęła się z nią dzięki Szwejkowi. Z czasem się z tego wyrasta (znaczy nie z samej mądrości życiowej bohatera wink.gif) , ale Wawro najwyraźniej nie (choć to Amerykanin, co się dziwić).
Możemy przeczytać, że w 1914 roku
"armia austro-węgierska miała paść pod ciosami Serbów i Rosjan, utrzymując sprawność przez resztę wojny jedynie dzięki stałym posiłkom z Rzeszy Niemieckiej" s. 300
dowiadujemy się że nacjonalizmy miały
"ostatecznie zgubić monarchię habsburską". s. 304


Tego fragmentu nie bardzo rozumiem. Czy te dość dalekie od siebie stwierdzenia:
"Skłonność do przesady to kolejna rzecz." i "nacjonalizmy miały ostatecznie zgubić monarchię habsburską" coś łączy? Innymi słowy: uważasz, że stwierdzenie, że nacjonalizmy zgubiły monarchię habsburską to przesada?

I w ogóle czy Twoje stwierdzenie: "dowiadujemy się że nacjonalizmy miały
ostatecznie zgubić monarchię habsburską". s. 304
ma oznaczać, że do tej pory tego nie wiedzieliśmy, bo to nieprawda? Czyli ironia i, co za tym idzie, zaprzeczenie?
7799
Austro-Węgry znalazły się po stronie przegranych a państwom zachodnim przeszkadzał ten twór państwowy, stąd bzdurne postulaty "uwolnienia uciśnionych Rumunów, Serbów etc.", które zresztą przetrwały i do dziś.
Poza Polakami pełnej niepodległości chcieli też Czesi. Cała reszta to w dużej części skutek przegranej wojny (a czasem lewych umów, jak powstanie Czechosłowacji).
Chyba, że wykażesz istnienie powstań czy buntów w armii habsburskiej (choćby tych na miarę w armii francuskiej w 1917).
Wawro nie ma po prostu pojęcia o takich rzeczach co nie może dziwić. Ale na zachodzie robi pewnie w tych kwestiach za eksperta. To taki Digby Smith/Zamoyski, ale innej epoki.
Stonewall
Panowie!
Konflikty i spory narodowościowe w monarchii austro–węgierskiej stały na porządku dziennym. Nie trzeba tu chyba przypominać faktów tak jaskrawych jak choćby zamach na namiestnika Galicji, Andrzeja Potockiego, w 1908 roku. Czasem te konflikty nie przybierały aż tak wyrazistej i krwawej formy. Niekiedy bywały one sporami o to, czy szkoła średnia w mieście X będzie szkołą włoską, czy też może słoweńską. Z polskiej perspektywy zaszłości historyczne Włochów i Słoweńców praktycznie w ogóle nie są widoczne, choć przyszedł czas i na krwawe porachunki między przedstawicielami obydwu narodów z apogeum w dobie II wojny światowej. Tym niemniej musimy pamiętać, że Austro–Węgry to nie tylko konflikty między Polakami i Ukraińcami, czy między Czechami i Niemcami. Praktycznie wszyscy z wszystkimi toczyli jakieś spory, a był przecież nawet polsko–węgierski spór o Morskie Oko. Celowo wywołałem Słoweńców, bo oni najczęściej całkowicie uchodzą z pola widzenia Polaka zainteresowanego monarchią habsburską. Tymczasem spór słoweńsko–włoski miał prawo przenieść się z życia cywilnego także za mury koszar, gdyż przedstawiciele obu tych narodów służyli obok siebie w tych samych pułkach z Istrii, Gorycji i Friulu. W tym miejscu dotykamy bowiem istotnej kwestii wewnętrznej spójności pułku, a faktem pozostaje, że dochodziło do krwawych zatargów między żołnierzami pułków o odmiennym charakterze narodowym (np. miedzy „polskimi” i „ukraińskimi”), jak też wewnątrz danego oddziału, gdzie linia konfliktu też przebiegała wzdłuż granicy narodowościowej. Nawet jeśli nie dochodziło do rękoczynów i strzelanin, to i tak pojawiał się problem niesubordynacji, bo poborowi pochodzenia ukraińskiego w jednostkach galicyjskiej landwery dosyć powszechnie odmawiali składania przysięgi na wierność cesarzowi w języku polskim. W przypadku Słoweńców mamy przy tym do czynienia z wypadkami wyraźnej dezaprobaty wyrażanej wobec wojska cesarsko–królewskiego. Późną jesienią 1913 roku w związku obchodem stulecia bitwy pod Lipskiem na terenie Krainy pochód żołnierzy cesarza, w dużej mierze miejscowych Słoweńców, witały gwizdy, wyzwiska i hasła profrancuskie, odwołujące się co prawda do Napoleona I, ale przecież już niedługo Austro–Węgry i Francja znajdą się po przeciwnych stronach barykady w wielkiej wojnie, która przeorze Europę. U progu I wojny światowej armia Franciszka Józefa w wielu regionach monarchii spotykała się bowiem z jaskrawymi wypadkami krytyki ze strony poddanych cesarza. Wypadki przejścia poszczególnych pułków czeskich i morawskich na stronę wroga nie brały się z niczego, a w roku 1918 odejdzie od Habsburgów nawet II Brygada Legionów Polskich, choć dowodził nią przecież zawodowy oficer cesarski, jakim był Józef Haller von Hallenburg. Można wskazywać na bunty pojedynczych pułków francuskich w roku 1917, ale one nie stanowiły buntu przeciwko Francji jako takiej, a żaden pułk nadsekwański nie przeszedł na stronę Niemiec. Tymczasem cesarz Karol zmierzał do wyprowadzenia z wojny całego państwa austro–węgierskiego, więc nie możemy się dziwić, że żołnierze wykrwawianych na polach Francji oddziałów nie zamierzali dalej ginąć w bezsensownych jatkach. I na koniec jeszcze jedna rzecz. Piszemy sobie o Czechach, Słoweńcach lub Polakach, ale przecież same więzy łączące Austrię z Węgrami były nader słabe. Przypomnę, iż w roku 1906 wybory do parlamentu w Budapeszcie wygrała partia syna Lajosa Kossutha, przywódcy Węgier w okresie Wiosny Ludów, zdążającej ku separacji od reszty monarchii. I co wtedy zrobił Franciszek Józef I? Powołał rząd pozaparlamentarny. „Viribus unitis” jest hasłem szczytnym i warto o nim pamiętać, ale można zadać sobie pytanie na ile odzwierciadlało ono prawdziwy stan monarchii naddunajskiej u zarania roku 1914.

Dyskutujemy tutaj o książce poświęconej wydarzeniom blisko 50 lat wcześniejszym wobec zamachu w Sarajewie. Uważam zatem, że powinniśmy wrócić do roku 1866, bo to o nim Geoffrey Wawro pisał na kartach tego właśnie dzieła. Przy wszystkich zastrzeżeniach do poszczególnych partii tekstu trzeba bowiem oddać autorowi to, iż jako Amerykanin zdecydował się na badania archiwalne tyczące się sił zbrojnych Franciszka Józefa I. Być może decydowały tu galicyjskie korzenie rodziny Wawrów, choć w związku z tą książką pan Geoffrey do tego się nie przyznawał. Z pewnością czytelnicy anglosascy przede wszystkim dostrzegli, że był kiedyś jakiś Benedek, jakaś Custoza, jakiś Königgrätz. Niewykluczone, że ktoś kiedyś pójdzie raz jeszcze tropem zainteresowań badawczych Wawry, a mam tu na myśli historyków made in USA. Prawdę powiedziawszy, dzięki polskiemu przekładowi tej pracy czytelnik znad Wisły i Odry też uzmysłowi sobie, że w roku 1866 u dzisiejszych granic Polski rozegrała się wielka wojna, która miała ukształtować bieg dziejów całej Europy Środkowej. Pola bitewne pod Hradcem Kralovym, Trutnovem lub Nachodem przy całej bliskości geograficznej nie przyciągają bynajmniej polskich turystów, którzy nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że tam wylano krew tysięcy Polaków, którym przyszło walczyć we wrogich sobie armiach. Świadomość takich bojów bratobójczych dla okresu I wojny światowej istnieje. Brak jednak wiedzy o tym, że lata 1914–1918 były tylko najokropniejszym zwieńczeniem długiego ciągu podobnych walk. Dzięki licznym wstawkom ze strony Wawry to pojęcie ma szanse trafić choćby do niewielkiego grona odbiorców, jakimi będą nasi studenci i licealiści. Wciąż bowiem nasze dzieje ojczyste pozostają prawdziwą „ziemią nieznaną”. Gdy w roku 2009 z udziałem przedstawicieli władz państwowych w Sandomierzu odsłaniano tablicę ku czci podpułkownika Marcelego Lubomirskiego, poległego tamże w roku 1809 z rąk „Austriaków”, nikt z organizatorów dwustulecia walk o to miasto nie miał pojęcia o tym, że Lubomirski zginął w walce z „polskim” pododdziałem cesarza Franciszka I. Trudno się dziwić włodarzom z Sandomierza i Warszawy, trudno mieć pretensje do harcerzy i młodzieży szkolnej, gdy nasze rodzime instytucje odpowiedzialne za historyczną edukacją wykazują kompletną ignorancję względem rozległych połaci naszej historii. W Muzeum Narodowym we Wrocławiu znajduje się obraz Wojciecha Kossaka, ukazujący szarżę galicyjskich ułanów przeciwko zastępom rewolucyjnej Francji. Tymczasem w katalogu muzealnym stoi, że Francuzi z obrazu to Polacy walczący przeciwko Austriakom. Nikomu nawet przez głowę nie przeszło, że Polakami są tu w istocie owi jeźdźcy. Muzeum Narodowe! Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego! Nie można zrozumieć roku 1809 i wielkiej tragedii okresu zaborów bez uświadomienia sobie, gdzie i pod czyim sztandarem Polacy występowali do boju. Piszemy o nacjonalizmach z okresu I wojny światowej i wskazujemy, że przyczyniły się one do upadku monarchii habsburskiej. Nie jesteśmy jednak w stanie zrozumieć wydarzeń roku 1809 i ówczesnej klęski Austrii bez uświadomienia sobie, że w tymże roku Polacy masowo porzucali szeregi wojska rakuskiego, dezerterując lub oddając się w niewolę przy pierwszej okazji. Niczego nie zrozumiemy, jeśli nie dotrze do nas wiedza o tym, że w tym czasie poborowi z Galicji służyli w przeszło czterdziestu pułkach piechoty, czyli w aż takiej ilości oddziałów mamy do czynienia z przypadkami dekownictwa, dezercji i przejścia na stronę wroga. Nie szkodzi, że Polacy są mniejszością we wszystkich tych jednostkach – wszystkie te jednostki już mają problem z utrzymaniem spójności, a złożony niemal w całości z Polaków 3 pułk ułanów jeszcze przed Aspern rozejdzie się do domów, ukryje po lasach lub wyląduje we francuskiej „niewoli”. Rok 1809 to nie tylko przebłysk „geniuszu” Napoleona I i Józefa Poniatowskiego, to także podcięte korzenie wierności tysięcy cesarskich żołnierzy. Niech nikogo nie zwiedzie lista austriackich świąt pułkowych, przywołana przeze mnie w artykule już niedługo mającym się ukazać na łamach nowego polskiego czasopisma historycznego. Znajdziecie tam i 3 pułk z informacją, że święto dotyczy Aspern. U zarania wojny roku 1809 jednostka ta liczyła przeszło 1000 chłopa, pod Aspern znalazło się ich parędziesiąt. Zostali wcieleni do straży przybocznej arcyksięcia Karola, ale nie w celu ochrony wodza Rakuszan, ale po to, aby ten miał ową „straż” na oku. Tyle zostało z pułku, pułk po prostu zniknął. Polacy mają swoje mity, Austriacy swoje. Idąc tropem pierwszych, Polaków w tamtym okresie dostrzeżemy tylko pod znakami bojowymi Francji. Krocząc ścieżkami legend austriackich, pomyślimy, że ułańska Trójka kogoś szatkowała pod Aspern, bo przecież cesarscy tę bitwę wygrali. Nie zrozumiemy dziejów roku 1809 bez realnego spojrzenia na zaistniałe wypadki. Musimy jednak najpierw przebić się przez swoje własne stereotypy. Wawro poniekąd daje nam pewną niewielką szansę – ten i ów czytelnik zorientuje się, że zabory to także służba Polaków w zaborczych armiach. Ta służba w okresie napoleońskim jeszcze słabo do nas dociera, a ona sama miała przecież niejedno oblicze i niech Francuzi nie będą tacy dumni z „grzmotu nad Dunajem”, bo dysponowali V kolumną, o której nie pamiętają.

Na koniec, celem podtrzymania klimatu, dwa niewielkie zwiastuny ciut dłuższych filmów, które można zobaczyć w muzeum w Chlumie. Pierwszy dotyczy osoby Ludwiga von Benedeka, drugi walk w lesie Svíb. Te ostatnie na wielu płaszczyznach dotyczą żołnierza polskiego, który zanotował tam niejeden czyn bohaterski. Bój ów nie był przy tym już bojem li tylko w imieniu zaborcy. 10 czerwca 1866 roku Franciszek Józef I podpisał rezolucję o spolszczeniu protokołów z obrad Sejmu Krajowego we Lwowie, protokołów mających mieć także swój ruski odpowiednik. Język polski stał się w Galicji ważniejszy od niemieckiego, a przez szeregi rakuskie w owym czasie przewinęli się uczestnicy niedawnego powstania styczniowego. To byli ludzi podobni Feliksowi Dąbrowskiemu, herosowi spod Trutnova, który za akces do powstania utracił w wojsku cesarskim rangę oficerską. Po powstaniu został na powrót wcielony w stopniu szeregowego; po wybuchu wojny z Prusami musiano z konieczności uczynić go feldweblem, bo oficer po akademii nie mógł iść do walki jako prosty gemajner. Takimi głupcami to Austriacy nie byli. Dąbrowski wrócił z wojny jako bohater, jego pułk – do połowy polski, od połowy ukraiński – wyorderowano jak mało który z Armii Północnej. W nowej rzeczywistości autonomicznej Galicji pan Feliks został urzędnikiem krajowym. Zyskał wiele dla siebie i dla rodaków. Był prawym synem Polski, o czym decydował jego życiowy wybór z roku 1863. Był także wzorowym żołnierzem nowej Austrii, niosącej Polakom nadzieję na przyszłość.
https://www.youtube.com/watch?v=CzpQesFZV5U
https://www.youtube.com/watch?v=PTBt9jdU54g
Stonewall
Drodzy Forumowicze!
W poprzednich postach pojawiło się utyskiwanie na zbyt pobieżne przedstawienie przez Geoffreya Wawry działań wojennych w granicach obecnych Niemiec. Zainteresowani tematem winni w niedługim czasie uzyskać nowe anglojęzyczne opracowanie kampanii prowadzonej na zachodzie Niemiec. Jego autorem jest Michael Embree, znany niektórym z Was w roli autora książek o wojnie niemiecko–duńskiej z roku 1864 i walkach austriacko–włoskich z okresu Wiosny Ludów. Oficyna Helion planuje wydać jego kolejną pracę w czerwcu tego roku. Liczę, że termin ten zostanie dotrzymany, gdyż nie tylko polskie wydawnictwa mają niekiedy problem z terminowym wykonaniem prac. Sam temat ciekawy, a mało u nas znany. Od siebie dodam tylko, że w bojach tych uczestniczyły po stronie pruskiej m.in. pułki poznańskie, a na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie do dziś można zobaczyć kunsztowny grobowiec generała Jana Ziemięckiego, w roku 1866 sprawującego wysokie funkcje sztabowe w wojskach Związku Niemieckiego, walczących z Prusami.
http://www.helion.co.uk/1700-1914-general/...-july-1866.html
To jest wersja bez grafik. Aby przejść do pełnej wersji forum kliknij tutaj.
Invision Power Board © 2001-2024 Invision Power Services, Inc.
Copyright © 2003 - 2005 Historycy.org
Kontakt: historycy@historycy.org