Systemy hydrolokacyjne były na początku wojny w powijakach, tak że głębokość zanurzenia okrętu podwodnego relatywnie nie miała aż takiego znaczenia (w poszukiwaniu n.p. "osłony" warstwy inwersyjnej), jak zaledwie kilka lat później, gdzie nastąpił bardzo gwałtowny rozwój hydrolokacji w okresie działań wojennych.
Oprócz tego, (niewątpliwie to zaobserwowałeś), wody Bałtyku są dosyć "muliste" i nie odznaczają się dużą przejrzystością. Utrudniało to wykrywanie zanurzonych na małą głębokość okrętów przez obserwatorów lotniczych.
Wody Zatoki Gdańskiej były więc świetnymi wodami szkoleniowymi (nie na darmo Niemcy tam właśnie umieścili swoje ośrodki treningowe), ponieważ wymagały one bardzo dokładnej nawigacji "pionowej", ażeby nie wpakować sią na "mieliznę", a w przypadku problemów podczas treningu załóg, można było stosunkowo łatwo przeprowadzić akcję ratunkową.
Nawet współcześnie i pomimo niebywałego rozwoju technologii, to stosunkowo płytkie wody Bałtyku, cały czas zapewniają dobrą ochronę przed wykryciem.
Przypomina mi się "szwedzki sport narodowy"
, który w latach 80-tych polegał na tropieniu i wykrywaniu sowieckich okrętów podwodnych, które z wielu przyczyn "lubiały" penetrować szwedzkie wody terytorialne. Nawet ponoć wchodziły one niezauważone do portu w Sztokholmie.
http://rt.com/news/prime-time/sweden-solve...marine-mystery/Wprawdzie tego opisanego poniżej "zauważono", ale nikt nie wie, ilu nie udało się wykryć.
http://compunews.com/s139/sp2.htm